Rozdział 14 "Ludzie się nie zmieniają"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Victoria's POV

Stałam tam. Patrzyłam, jak wyprowadzali Aarona z aresztu. Wydawał taki bezbronny, kiedy z opuszczoną głową kroczył między dwoma policjantami. W pewnej chwili zrobiło mi się go szkoda, ale w następnej coś podpowiadało mi, że on tylko wyglądał tak niewinnie. W rzeczywistości, zapewne wyswobodziłby się z tych kajdanek już dawno, ponieważ doskonale wiedziałam, że Carter nie był osobą, którą tak łatwo zapuszkować. Mimo wszystko, jego wybory i decyzje doprowadziły do tego, że dziś trafił do aresztu, a moim zadaniem było wydostanie go z tego okropnego miejsca. Nie było to łatwe. Musiałam bardzo dobrze kłamać, by policjanci nie zorientowali się, że jestem przykrywką. Na szczęście, dali mi wybór zeznawania w obecności Aarona, lub rozmowa z komisarzem w cztery oczy. Oczywiście wybrałam tę pierwszą opcję. Tłumaczyłam sobie, że być może będzie mi łatwiej, gdy ten irytujący blondyn będzie obok. W razie czego coś dopowie.

Weszliśmy w czwórę do sali przesłuchań. Ja, Aaron oraz dwóch policjantów. Usiedliśmy. Carter wciąż miał skute ręce kajdankami. Wcale mnie nie dziwiło to, że mu nie ufali. Ja sama mu nie ufałam.

Nagle moje ciało całe się spięło. Zaczęłam przekładać nerwowo stopami, a w dłoni mierzwiłam ulubioną bransoletkę. Chciałam jak najszybciej stamtąd wyjść. Musiałam wyjaśnić mamie, co się dzieje, ponieważ wcześniej nie miałam szansy. Denerwowałam się, ponieważ zawsze mogło pójść coś nie tak. Takie akcje zdecydowanie nie były dla mnie. Ale co mogłam poradzić? Zostałam postawiona przed faktem dokonanym, a już zdążyłam zauważyć, że Aaron Carter nie był kimś, komu się odmawia.

W końcu przyszło także kolejnych dwóch policjantów, którzy stanęli tuż przy wejściu. Wtedy Aaron zmierzył ich wzrokiem, a następnie parsknął śmiechem. Zdezorientowana popatrzyłam na niego.

— Poważnie, panowie? — wyszczerzył się blondyn, luźno rozsiadając się na krześle — Czterech na jednego? Niewyrównana walka.

— Znamy twoje numery, Carter. — odparł komisarz Jordan. Odczytałam jego nazwisko z plakietki.

— Mam skute ręce. — Aaron uniósł nadgarstki ku górze, na dowód swoich słów, a potem one znów opadły na jego kolana — Co mogę zrobić?

Mężczyzna w mundurze całkowicie zignorował chłopaka siedzącego po mojej lewej stronie. Widziałam kątem oka, że nie spodobało się to Aaronowi, ale nie powiedział nic więcej. No cóż, zapomniałam również, że nie znosił on także sprzeciwu.

— Dobrze. — westchnął Jordan, przenosząc spojrzenie z papierów na mnie — Przejdźmy do zeznań. Oczywiście zdaje sobie pani sprawę z tego, że za składani fałszywych zeznań grozi odpowiedzialność karna. Czy to jasne? — mundurowy wciąż patrzył, tym razem bardziej ostrzegawczo. Jego mina świadczyła o tym, iż gdzieś w odłamkach swoich myśli, tak naprawdę wiedział, że jestem tylko kolejnym fałszywym alibi Cartera.

Dlatego nawet nie ośmieliłam się spojrzeć na blondyna. Musiałam być twarda i nie uginać się przy byle okazji.

— Tak, jestem tego świadoma. — oświadczyłam stanowczo.

Jordan jeszcze przez chwilę mierzył mnie nieufnym wzrokiem, jednak ja nie miałam zamiaru się złamać.

— Cóż, w takim razie przejdźmy do zeznań. — oznajmił — Co robiła pani w godzinach wieczornych dnia dwunastego października?

— Ja... — rzuciłam okiem na Aarona i to był błąd, ponieważ przez samo jego spojrzenie, które w prawdzie było obojętne, a jednocześnie tak bardzo przenikliwe, moje ciało natychmiastowo się spięło, więc poruszyłam się niespokojnie na miejscu — Byłam w kinie z Aaronem.

— Jest pani tego pewna? — podpuszczał mnie. Widziałam to.

— Tak. — odparłam, zachowując profesjonalizm — Jestem pewna. Spotkałam się z Aaronem i potem poszliśmy do kina.

— Pamięta pani o której godzinie to było?

— Jeszcze przed siedemnastą Aaron przyjechał do mojego domu, a następnie pojechaliśmy na seans, który rozpoczynał się o dziewiętnastej trzydzieści. Przez cały ten czas Aaron był ze mną.

Moje serce coraz mocniej biło. Bałam się jak diabli. Jeśli się zorientowaliby się, że kłamałam, byłoby po mnie. I Carterze.

— Dobrze. — przytaknął czarnowłosy, zapisując coś. Co chwilę zerkałam na Aarona, który wciąż tkwił w tej samej pozycji: przeszywał zirytowanym spojrzeniem Jordana. — Co pani robiła po wyjściu z kina?

O, cholera. Co ja miałam powiedzieć?

— Ja... to znaczy, my... — nie mogłam się skupić i cały czas się zacinałam.

Mój oddech przyspieszył i nie wiadomo dlaczego, zaczęłam głośno oddychać. Modliłam się w duchu, bym nie wpadła w kolejny atak paniki, ponieważ nie wzięłam inhalatora.

Mądrze, Vic.

— Wszystko w porządku? Jest pani cała blada. — Jordan w momencie zorientował się, że coś było ze mną nie tak.

— Ja... — znów nie mogłam oddychać.

To samo, dziwne uczucie powracało. Kłucie w płucach i duszności. Brałam głębsze oddechy, a moje oczy wariowały po sali przesłuchań. I nagle poczułam coś ciepłego. Czyjaś dłoń chwyciła moją i delikatnie splotła nasze palce. Po chwili doszło do mnie, że to nie ktoś, a Aaron. Spojrzałam na niego, gdy ten gładził moją dłoń. W jego oczach dostrzegłam zmartwienie, ale i pewność, że dam sobie radę. W końcu kiwnęłam głową, dając mu znak, że może na mnie liczyć. Uspokoiłam się w miarę, ponieważ moje serce nadal biło, jak oszalałe. A z perspektywy osób trzecich, wyglądało to tak, jakby Aaron rzucił na mnie urok, dzięki któremu wszystko wróciło do normy. Cholernie dziwne, prawda?

— Poszliśmy do mnie i uprzedzę pana kolejne pytanie; tak, spędziliśmy razem także noc. — odpowiedziałam, wciąż czując dużą dłoń na swojej.

— Rozumiem. — brunet skinął głową, a wtedy moja ręka została uwolniona; Aaron oparł się o krzesło, więc zgaduję, że był zadowolony z takiego obrotu spraw. — Mam jeszcze jedno pytanie, które zadam ci bez obecności aresztowanego. Wyprowadzić go. — nakazał Jordan, a wtedy obecny na sali inny policjant podszedł do Cartera.

Chwila, co?

— Potwierdziła moją wersję. O co ci jeszcze chodzi, kutasie? — oburzył się Aaron, podnosząc głos, podczas wyprowadzania.

— O nic. — wzruszył ramionami Jordan — Ale chętnie posadzę cię za obrażanie funkcjonariusza policji. Chcesz tego? — mierzyli się wrogim spojrzeniem, ale blondyn nie odpowiedział nic — Tak też myślałem. Zabrać go.

Wyszli. Drzwi zamknęły się, a Jordan usiadł z powrotem przede mną. Nachylił się i spojrzał mi prosto w oczy. Przełknęłam gule w gardle. O co chciał mnie zapytać? Czy Aaron podał im jeszcze jakieś inne informacje, o których nie raczył mnie powiadomić? Wpadłam po uszy.

— Niech mi pani powie prawdę...

— Proszę mi mówić po imieniu. — poprosiłam. Nie lubiłam, gdy zwracano się do mnie na „pani". Czułam się wtedy okropnie staro, a miałam dopiero osiemnaście lat.

— Cóż, powiedz mi prawdę, Victorio. Czy on cię zastrasza?

Uniosłam brwi, słysząc jego pytanie. Moje podejrzenia okazały się prawdą.

— Zmusił cię, żebyś zeznawała na jego korzyść, prawda? — dopytywał.

— Nie. — skłamałam — Mówię całkowitą prawdę.

— Nie ma go tutaj. Jedno twoje słowo, a Carter już nigdy stąd nie wyjdzie. Za zabójstwo Connora dostanie dożywocie.

Mogłam go wydać. To prawda, nie było go tutaj. I owszem, zasłużył na to. Nie miał prawa zabijać tamtego człowieka. Ale... Cóż, zawsze pojawiało się jakieś „ale". A moim „ale" był on sam. Po prostu. Niezbyt logicznie to brzmi, wiem. Ale tak czasem jest i już.

— Nie zastraszał mnie i nic takiego nie miało miejsca. Mogę przysiąc, że spotkałam się z Aaronem i ten wieczór spędziliśmy u mnie, a następnie w kinie. Co chce pan jeszcze wiedzieć?

Nagle ogarnęła mnie determinacja, która sprawiła, że za wszelką cenę chciałam ochronić tego, być może zagubionego chłopca. Może i byłoby to niemożliwe, ale wtedy obiecałam sobie, że Aaron Carter jeszcze wyjdzie na prostą. I pomogę mu w tym, czy tego chce, czy nie.

— Dobrze. — westchnął Jordan z zawiedzioną miną — W takim razie możesz wracać do domu.

Mężczyzna wstał od stołu, więc zrobiłam to samo.

— A co z Aaronem?

— Wypuścimy go. Potwierdziłaś jego alibi, więc nie ma sensu go tu trzymać. Do widzenia.

Skinęłam głową i wyszłam. Zaraz po wyjściu z budynku odetchnęłam z ulgą i przysięgam, że jeszcze nigdy tak bardzo mi nie ulżyło.

Brawo, Vic. Zadanie wykonane.

Coraz częściej bywałam w Central Parku. Zdarzyło się to i tym razem, kiedy wyszłam z komisariatu. Siedząc na ławce, obserwowałam ludzi. Było już późno, a park był oświetlany jedynie przez wysokie, lecz niewielkie lampy. Dodatkowo duży księżyc oraz gwiazdy dodawały uroku temu miejscu. Z każdym dniem, Nowy Jork podobał mi się coraz bardziej. Głównie ze względu na magiczne panoramy miasta widoczne z okna w moim pokoju.

Nagle dostrzegłam w oddali kłócącą się parę. Kilka sekund później wysoki chłopak dostał w twarz, a następnie równie wysoka blondynka odeszła od niego. Wiem, że nie powinnam, ale zachichotałam pod nosem.

— Pewnie zasłużył. — usłyszałam męski, znajomy głos dobiegający zza moich pleców.

Aaron usiadł obok mnie na ławce, a ja poczułam się odrobinę niezręcznie. Nie wiedziałam, co powiedzieć, ani co zrobić. To była jedna z tych chwil, którą oddawałam w ręce przypadkowi.

— Jakie było ostatnie pytanie? — spytał, widząc, że nie zamierzam się pierwsza odezwać — O co spytał cię Jordan? — przybliżył się, domagając się odpowiedzi Wzdrygnęłam się, jednak nie spuściłam wzroku, tak, jak zapewne tego oczekiwał.

— Spytał, czy mnie zastraszasz. — mój głos lekko drgnął.

— Co odpowiedziałaś?

Irytowała mnie jego wścibskość. Dlatego wywróciłam oczami.

— Nie wywracaj na mnie oczami, tylko odpowiedz na cholerne pytanie. — wkurzył się, ale jego ton był o dziwo spokojny.

— Czy ty musisz wszystko wiedzieć? — syknęłam.

— Muszę, ponieważ chodzi tu o mnie i moją wolność. Muszę wiedzieć, co im powiedziałaś.

— Cóż, zawsze chodzi o ciebie! Powiedziałam to, co mi kazałeś. Daj mi już spokój! — wyrzuciłam ręce w górę i wstałam gwałtownie. Nie chciałam już dłużej z nim siedzieć. Po prostu ruszyłam w stronę wyjścia, lecz moja samotna wędrówka nie trwała długo, ponieważ chłopak dogonił mnie i chwycił za ramię, tym samym nakazując mi zatrzymać się.

— Victoria, nie wkurzaj mnie! — warknął. Poczułam znośny ból w przedramieniu. — Powiedz, o czym rozmawialiście.

Zdenerwowana do granic możliwości stanęłam przed nim i wzięłam głęboki oddech. Może gdy to usłyszy, w końcu się odczepi. Dzięki mnie jest wolny, więc niech zostawi mnie już w spokoju.

— Powiedział, że jeśli przyznam się, że mnie zastraszałeś, już nigdy nie wyjdziesz z więzienia, więc nic mi nie zrobisz. — jego oczy pociemniały — Skoro cię wypuścili, to chyba się możesz domyślić, że skłamałam?

Odwróciłam się na pięcie, gdy ten wciąż stał cicho.

— Dlaczego to zrobiłaś?

Chciałam odejść. Naprawdę. Ale słysząc jego pytanie, sama zaczęłam zastanawiać się nad odpowiedzią. Nie dla niego, lecz dla siebie samej. Dlaczego tak postąpiłam? Miałabym go z głowy.

— Dlaczego nie powiedziałaś prawdy? Mogłaś się mnie pozbyć.

Zamknęłam oczy, słuchając dokładnie każdego słowa. Po chwili znów obejrzałam się za siebie, napotykając te ciemne oczy, które wywiercały we mnie dziurę.

— Ponieważ wiem, że możesz się zmienić. Mogę ci w tym pomóc, mogę... — powiedziałam cicho, mając nadzieję, że tym razem odpuści.

— Ludzie się nie zmieniają, Victorio. — przerwał mi, wypowiadając każde słowo z jadem, jakby doskonale wiedział, że był już stracony. — Zapamiętaj to i nie staraj się mnie zmienić, bo tylko zmarnujesz swój czas.

Po tej wypowiedzi wstał i odszedł. Mój otępiały wzrok powędrował za nim, gdy umysł próbował zarejestrować to, co tu się wydarzyło. Całkowicie zbił mnie z tropu. Aaron brzmiał, jakby nie było dla niego już szans. Jakby czuł się samotny. Szczerze mówiąc, nie spotkałam jeszcze osoby, która była tak skomplikowana i wprowadzała do mojego życia tak duży mętlik, jak on wprowadzał go niemalże codziennie od mojej przeprowadzki. To takie niezrozumiałe.

Kiedy Aaron zniknął już z mojego pola widzenia, wstałam, zabrałam torebkę i zadzwoniłam po taksówkę. Niedługo potem znalazłam się już w penthousie. Gdy tylko weszłam do salonu, od razu dostrzegłam zdenerwowaną mamę, wyglądającą przez okno.

— Victoria? — rzuciła mi zaniepokojone i jednocześnie rozgniewane spojrzenie — Natychmiast mi wytłumacz, w co się wpakowałaś! Masz kłopoty? Czego oni od ciebie chcieli?

— Mamo, stop. — przerwałam jej — Za dużo pytań.

Ściągnęłam kurtkę oraz botki, a torebkę położyłam na sofie, na której właśnie usiadła Julie. Przyłączyłam się do niej, obiecując, że wszystko jej wyjaśnię.

— Nie martw się, mamo. W nic nie jestem zamieszana. — uścisnęłam jej dłonie, by poczuła się pewniej.

— W takim razie, dlaczego zeznawałaś?

— Cóż, ja... Mój kolega został niesłusznie oskarżony o przestępstwo, ale wyjaśniłam wszystko policji i potwierdziłam jego wersję.

— Skłamałaś?! — oczy mojej mamy prawie wyszły na wierzch.

— Nie! Powiedziałam prawdę. Jak wspomniałam, został niesłusznie oskarżony. — wytłumaczyłam.

Och, doszło nawet do tego, że musiałam okłamać własną matkę. Osobę, która bardzo mnie kochała, a przede wszystkim ufała mi. A teraz jej mina wskazywała na to, że nie była do końca przekonana, co do moich wyjaśnień.

— Nie masz się o co martwić. — oznajmiłam z uśmiechem. Mama skinęła głową, wtórując mi. — Natalie już wróciła?

Nie miałam zamiaru znów kłócić się z siostrą. Chciałam ja przeprosić, ponieważ wiem, że źle postąpiłam. Niestety konfrontacja z nią oznaczała trzecią wojnę światową.

— Tak, jest u siebie. Co jej zrobiłaś?

— Nic. — skłamałam, wzruszając ramionami. Nie chciałam wtajemniczać matki w nasze przekomarzania.

Wybiegłam szybko po schodach, chcąc uniknąć kolejnych pytań Julie. Zatrzymałam się przed pokojem siostry i jeszcze przez chwilę rozważałam, czy zapukać. Znając Natalie, wyklinała mnie od samego powrotu z „randki". W końcu odważyłam się i trzy razy uderzyłam knykciami o drewnianą powłokę. Stałam kilka sekund pod drzwiami, ale nie usłyszałam odzewu. Dlatego po prostu wtargnęłam do środka.

— Powiedziałam, że możesz wejść? — oburzyła się młodsza ode mnie brunetka.

Leżała na łóżku na plecach i czytała jakąś książkę, o ile mi się wydaję, to właśnie była After Midnight. Wywróciłam oczami, gdy przypomniałam sobie, że pożyczyłam jej tę książkę już kilka miesięcy temu, a ona nawet nie była w połowie.

— Zakończenie jest nudne i zbytnio nie zaskakuje. — stwierdziłam, siadając obok niej na brzegu jej łóżka.

— Nie obchodzi mnie twoja opinia. A teraz możesz wyjść? — zmarszczyła brwi.

— Natalie, przepraszam. — westchnęłam, ale powiedziałam to szczerze — Wiem, że to, co zrobiłam było nieodpowiednie, ale martwiłam się o ciebie. Po prostu bałam się, że on coś ci zrobi, ponieważ... — wtedy urwałam. Troszkę się zagalopowałam. Nie mogłam zdradzić mojej siostrze przyczynę mojej nieufności do chłopaków.

— Ponieważ?

— Cóż... ponieważ... widziałam, jak pobił jednego chłopaka z naszej szkoły. — wymyśliłam na poczekaniu.

Będziesz się smażyć w piekle, Vic.

— Nie popełniaj tego błędu, co ja. — dodałam. Znów to samo, straszne wspomnienie pojawiło się w mojej głowie. Dlaczego tak trudno jest zapomnieć o niektórych sprawach?

— Nie jestem tobą, Victoria. — każdym słowie wypowiedzianym przez Natalie, wyczułam pewnego rodzaju odrazę.

Mój gniew i rozczarowanie natychmiast zniknęły. Pojawił się za to smutek i poczucie winy. Przykro mi, że moja siostra uważała, iż wszystko wydarzyło się z mojej winy. Przykro mi, że nie starała się unikać podobnych sytuacji.

Zamilkłam, wpatrując się w Natalie. Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale natychmiastowo wyrzuciłam ten pomysł z głowy. Coś mnie zablokowało.

— Nie o to mi chodziło... — zaczęła Natalie, gdy zdała sobie sprawę, co powiedziała, ale jej przerwałam.

— Nie. Masz rację, nie jesteś mną. — po tych słowach wstałam i wyszłam z jej pokoju.

Nie mogę w to uwierzyć! Jak śmiała mi to wypominać? Cholernie nieczyste zagranie, siostrzyczko.

Na samą myśl o tamtej chwili, moje oczy załzawiły się, ale powstrzymałam się od płaczu. Wiedziałam, że Natalie za mną nie pójdzie. Była zbyt dumna na to, by okazać skruchę.

Weszłam do swojego pokoju i od razu rzuciłam się w wir nauki. Przeczytałam mnóstwo notatek, chcąc zapomnieć o całym dniu; o komisariacie, o rozmowie z Aaronem, o kłótni z siostrą. Po niecałych dwóch godzinach, zadzwonił mój telefon. Przeciągnęłam zielona słuchawkę przez ekran, tym samym odbierając.

— Tak?

— Vic, za piętnaście minut w SweetCake. — poznałam głos Emmy.

Spojrzałam na zegar wiszący na mojej ścianie, tuż nad drzwiami. Czy ona zwariowała?

— Emma, jest po dwudziestej drugiej. — wymamrotałam, chwytając się za czoło — Jest późno, musze wyspać się do szkoły.

— To sprawa życia i śmierci, Vic. A ten lokal jako jedyny w pobliżu jest całodobowy.

Przez chwilę jeszcze rozważałam, czy jej nie zignorować i po prostu iść spać. Byłam zmęczona i nie miałam siły przesiadywać w tej knajpce całą noc, zwłaszcza że następnego dnia pisałam sprawdzian z chemii.

— Dobra. — westchnęłam, całkowicie odpuszczając — Będę do dwudziestu minut.

— Dobra dziewczyna! — ucieszyła się Emma, na co zachichotałam.

Rozłączyłam się i schowałam telefon do kieszeni spodni. Spojrzałam ponownie na zegarek i wywróciłam oczami.

— Świetnie. — syknęłam pod nosem.

Chwyciłam kurtkę oraz kluczyki i zeszłam na dół. Ubrałam adidasy i powiadomiłam mamę, że wychodzę. Później wsiadłam do samochodu, a już kilka minut później byłam w drodze do SweetCake.

Weszłam do środka lokalu i już od wejścia dostrzegłam moje przyjaciółki i... Chwila moment. Co ona tu robi?

— Ciebie, to się nie spodziewałam tutaj. — rzuciłam od niechcenia w stronę rudowłosej, siedzącej obok Kylie. Ta wywróciła oczami i odpowiedziała mi sztucznym uśmiechem.

— Uwierz mi, tez mi się nie uśmiecha siedzieć tu z tobą.

— Okej! — przerwała nam Emma. Widziałam, że już miały dość naszego zachowania. Szczerze, mnie też to irytowało. Lydia Martin mnie po prostu irytowała.

— Powiesz mi o co chodzi? — wtrąciłam się, gdy Fray najwyraźniej zamierzała coś powiedzieć, ponieważ rozchyliła delikatnie usta.

— Wiesz, że za niedługo będzie bal jesienny, jak co roku. — zaczęła Kylie.

— Nie wierzę, że ściągnęłyście mnie tutaj o tej porze, by powiedzieć mi o balu. — parsknęłam, naprawdę nie mogąc w to uwierzyć.

— Jest jeszcze coś. — dodała Emma.

— Och, dziewczyny, długo to jeszcze potrwa? — do rozmowy włączyła się zirytowana Lydia — Dyrektor wpisał nas do komitetu organizacyjnego, a chłopaki z drużyny mają nam pomóc.

Wtedy do mnie dotarło i zamurowało mnie kompletnie. Miałam wrażenie, że szczęka opadnie mi aż do samej ziemi. A moje myśli krążyły tylko wokół jednego.

Im bardziej chcę oddalić się od Cartera, tym częściej pojawia się on w moim życiu.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro