Rozdział 31 "Cisza przed burzą."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

wybaczcie, że dopiero teraz, ale miałam małe problemy w publikacją. więc miłego czytanka;) uwaga może ucinać tekst więc odświeżcie. w mediach postać, która pojawi się w rozdziale :)

Victoria's pov

Noc od zawsze była dla mnie idealną porą na przemyślenia. Nie mogłam usnąć, a w mojej głowie krążyło tysiące myśli o tym, co się wydarzyło. Minęły dwa tygodnie od ranka, kiedy to postanowiłam zakończyć wszystko, co związane z Aaronem Carterem i jego bandą. Nie myślałam wtedy, że było to moim największym błędem, jaki do tej pory popełniłam.

Leżałam w łóżku, zaciskając zęby i gapiąc się w sufit. Zamknąwszy oczy, westchnęłam głośno i znów spojrzałam w ciemną nicość. Po chwili dłonią dotknęłam na szyi ślad pozostawiony przez łańcuch, pamięcią wracając do tamtej nocy...

...biegłam ulicami Nowego Jorku, chcąc poprawić swoją kondycję, która ostatnio stała się dosyć słaba. Nie było to łatwe, ponieważ moja niegroźna astma wciąż mnie dopadała. Na szczęście miałam przy sobie inhalator, którego używałam co jakiś czas.

Niebo, tej listopadowej nocy, było czyste od chmur i przyozdobione miliardami gwiazd, które z naszej perspektywy wydawały się takie maleńkie. Muzyka lecąca ze słuchawek dodatkowo umilała mi czas. Nawet nie zauważyłam, kiedy znalazłam się tak blisko granicy z Bronxem. I nawet nie myślałam o tym, jak niebezpieczne było dla mnie poruszanie się po mieście samej o tej porze. Zrozumiałam dopiero wtedy, kiedy na wprost mnie pojawiła się ciemna postać.

Moje serce zaczęło szybciej bić. Przystanęłam, wpatrując się w człowieka przede mną. Zaczęła się ruszać, stawiać kroki w moją stronę. Zatrzymałam muzykę i wyjęłam słuchawki z uszu, starając się oddychać spokojnie. Och jakaż ulga nastąpiła, kiedy światło lampy ujawniło mi tożsamość tajemniczej osoby. Olivia Sanderson we własnej osobie zmierzała ku mnie. Spięty wysoko blond kucyk i te wysokie obcasy. Jak mogłam się nie domyślić?

Odetchnęłam i zbliżyłam się do niej.

- Wiesz, jak mnie nastraszyłaś? - spytałam, przecierając czoło z potu.

- Victoria Williams. Co ty tu robisz sama o tej porze? - zagadała, wykrzywiając usta w lekki, chytry uśmiech. Jej głos był niski, a ton spokojny, ale mimo to wyczułam coś, czego na sto procent chciałabym uniknąć. Skrzyżowała ręce pod piersiami i uniosła brew, czekając na odpowiedź. Spoważniałam, bo zrozumiałam, że muszę być ostrożna.

- Poprawiam kondycję. - odparłam, cofając się o krok - Ale masz rację, już późno. Muszę...

- Już wracać? - przerwała mi. Wciąż utrzymywała ten pewny siebie wyraz twarzy - Zostań dłużej, porozmawiamy sobie.

- Jutro szkoła, muszę wstać wcześniej. Cześć.

I w momencie, w którym odwróciłam się do niej plecami, poczułam silny ucisk i ból na gardle. Brązowooka zaskoczyła mnie swoją szybkością i w ciągu nanosekundy zarzuciła mi na szyję metalowy łańcuch, zaciskając na tyle mocno, bym ledwo mogła oddychać. Złapałam odruchowo za metal, próbując się uwolnić. Kaszlałam, co sprawiało mi jeszcze większy ból. Czułam, że się duszę, że zaraz nie wytrzymam. Nie mogłam nic zrobić, a moje życie było w rękach wariatki.

- Jeśli mówię, że zostajesz, to tak ma być. Rozumiesz, ślicznotko? - głośno szepnęła do mojego ucha. Przestraszyłam się. Kiwnęłam delikatnie głową, nie chcąc robić gwałtownych ruchów.

Boże, co się teraz ze mną stanie? Olivia mnie zabije? Nie chcę umierać, nie teraz!

- A teraz ruszaj się. Pójdziesz ze mną i poczekamy na twojego kochasia. - nakazała złowrogim tonem, przystawiając mi coś do pleców, więc po prostu to zrobiłam. Bałam się o swoje życie. Wiedziałam, że to pistolet dotyka mojego ciała.

Nie wiedziałam nawet, gdzie idziemy. Nie widziałam nic przez łzy. Ból nie ustępował, a ucisk metalu był jeszcze mocniejszy. To był mój ostatni dzień życia, czułam to. Jeszcze nie wiedziałam, co ze mną zrobi, ale nawet nie myślałam o ułaskawieniu. Ale wiedziałam jedno. To była moja wina. A teraz czas odpokutować za błędy.

Byłam już zbyt słaba, gdy Sanderson wciąż mnie prowadziła. Nogi powoli odmawiały posłuszeństwa, a ja ledwo utrzymywałam świadomość. Brakowało mi tlenu, nie potrafiłam wziąć głębszego wdechu. Metal na szyi zaciskał się, blokując moje tętnice. Krew coraz słabiej dopływała do mojej głowy. Byłam zbyt słaba.

Nagle opadłam na krzesło. Drewniane, niewygodne i twarde. Byłam ledwo przytomna. Czułam tylko, jak moje nogi i ręce zostają unieruchomione łańcuchami, a potem przypięte do krzesła. Moja głowa opadła na ramię. Po chwili wzięłam głęboki oddech i potem następny. Zaczęłam na nowo kaszleć. Ból rozrywał moje gardło, a skóra na szyi okropnie piekła.

- Dlaczego to robisz? - spytałam ochrypłym głosem, ledwo mogąc mówić.

Olivia spojrzała na mnie, a ja w jej oczach dostrzegłam znajomy błysk. Ten sam, który widziałam jeszcze u jednej osoby. Niestety.

- Ponieważ znam słabości Aarona. - odparła bez cienia wątpliwości, przez co zacisnęłam szczękę - A dzięki tobie, dostanę to, czego chcę.

Nieoczekiwanie mój telefon zadzwonił. Dzwonek rozbrzmiał w całym pomieszczeniu. Przez to, że mała lampka świeciła tylko nad moją osobą, nie mogłam dokładnie go obejrzeć. Ciemność mi przeszkadzała.

- To pewnie moja mama. - wymamrotałam bezsilnie - Muszę odebrać, bo inaczej zacznie mnie szukać.

Sanderson popatrzyła na mnie z góry, prawdopodobnie knując coś podłego lub rozważała, czy to ja czegoś nie próbowałam wywinąć.

- Gdzie ten cholerny telefon?! - spytała, mówiąc to jednak niewyraźnie, jakby sama do siebie.

W końcu wyjęła go z mojej bluzy i spojrzała na ekran.

- Odbiorę i powiesz, że wszystko w porządku. Biegałaś i zostałaś u koleżanki. - nakazała, ładując jednocześnie broń na moich oczach - Spróbuj tylko pisnąć słówko, a cię zabiję, a potem twoją małą siostrzyczkę. Natalie, racja?

Ona oszalała!

- Jesteś nienormalna. - oświadczyłam.

- Ty też, ale jeszcze o tym nie wiesz. W końcu Carter tylko takie lubi. Pogodzisz się z tym, Słoneczko. - uśmiechnęła się sztucznie, po czym odebrała, przystawiła mi telefon do ucha, a pistolet do czoła.

Miałam jedno, proste zadanie.

- Halo?

- Kochanie, gdzie ty jesteś? Już późno. - odezwała się przejęta Julie. Zacisnęłam z całej siły oczy, powstrzymując płacz. Połknęłam ślinę i odetchnęłam.

- Jestem u Kylie. - skłamałam - Biegałam i trochę źle się poczułam, chyba zostanę u niej na noc.

Olivia kiwnęła głową, dając znak, że właśnie o to chodziło.

- Masz potrzebne rzeczy na jutro?

- Tak, mamo.

- Nie jestem przekonana. - powiedziała, a w jej głosie wyczułam troskę - Na pewno w porządku?

Spojrzałam na Olivię, która trzymała spluwę tuż przy mojej głowie. Jeden ruch i byłoby po mnie. Jedno złe zagranie. Jedno złe słowo. Ta kobieta była zdolna do wszystkiego.

- Wszystko okej, mamo. Cześć. - odparłam stanowczo.

Sanderson zabrała telefon i zaczęła coś na nim przeglądać.

- Co ze mną zrobisz? - spytałam, rzucając jej wyzywające spojrzenie.

- Nic. Jeśli będziesz grzeczna. - puściła mi oczko, a potem zawiązała jakiś materiał, wkładając mi go w zęby - Teraz zadzwonimy do naszego blondaska i zobaczymy, jak bardzo jesteś mu obojętna.

Po tych słowach wybrała numer Cartera i stanęła obok mnie. Włączyła głośnomówiący i czekała.

- Victoria? - usłyszałam głos Aarona. Boże, nie.

- Witaj, blondasku. - odezwała się Olivia swoim uwodzicielskim tonem, który wprawiał o odruch wymiotny. Wywróciłam oczami.

- Olivia. Co jej zrobiłaś? - spytał, jakby się czegoś bał.

Próbowałam się wyswobodzić, ale to cholerstwo było tak mocno zawiązane. Piszczałam, chcąc coś powiedzieć i się uwolnić.

- Powiedzmy, że jeszcze nic. - oznajmiła, patrząc prosto na mnie, kiedy ja już prawie krztusiłam się, a z oczu leciały łzy.

- Jeśli spadnie jej choć jeden włos...

- To już zależy od ciebie, kochany. - przerwała mu, natychmiastowo zmieniając swoje nastawienie - Wiem, co planujecie. Chcę wziąć w tym udział.

Aaron parsknął, przez co zmarszczyłam brwi.

- Nie ma mowy.

- Możesz uratować swoją turkaweczkę. - ciągnęła dalej - Powiedzmy, że masz dwie opcje. Albo dołączasz mnie do drużyny, albo oddaję Williams w ręce Walkera. A wszyscy wiemy, do czego on jest zdolny. Biedulka już nie wróci do domu.

Przez telefon słyszałam tylko jego ciężki, gniewny oddech. Zastanawiał się. To dość zły znak dla mnie.

- Coś takiego. - zaśmiała się - Aaron Carter nie wie co zrobić. Czy zaufać zdrajczyni, czy zostawić niewinną dziewczynę na pastwę losu.

I wtedy udało się.

- Aaron, nie słuchaj jej! Ona cię zdradzi! - krzyknęłam, kiedy udało mi się osunąć materiał z ust, mając nadzieję, że chłopak mnie usłyszy.

I to był ogromny błąd, ponieważ już po dosłownie kilku sekundach, wnerwiona Sanderson zmierzała w moją stronę, a w następnej chwili jej ręka zderzyła się z moim policzkiem. Pisnęłam z ogromnego bólu, jaki mi zadała. Po policzkach ulatywały łzy, a skóra strasznie piekła.

- Mówiłam, że masz być grzeczna, Williams! Nie dotarło? - wrzasnęła, kiedy spuściłam głowę w dół. Kosmyki włosów bezwładnie opadały na moje czoło i policzki.

- Zgadzam się! - krzyknął również Carter - Zgadzam się. Tylko jej nie dotykaj.

Nie widziałam w tej chwili tej szalonej blondynki, ale mogłam sobie wyobrazić, jak chytrze się wtedy uśmiechała. Chociaż nie, nawet na to byłam wtedy za słaba. Zmęczona, pobita, podduszana, posiniaczona.

- Grzeczny chłopczyk...

Do tej pory miałam wyrzuty sumienia. Olivia podle mnie wykorzystała i dobrze wiedziała, jak zaatakować. Wiedziałam, że Aaron nie pozwoli mnie skrzywdzić, mimo tego jak go potraktowałam. Choć w pewnej chwili miałam wątpliwości. Wtedy, gdy się nie odzywał. Milczał, a ja nie wiedziałam, co knuł ten chłopak. Bałam się, tak po prostu.

Najgorsze było to, kiedy wróciłam do domu. Carter mnie odwiózł, kiedy już Olivia poinformowała go, w którym miejscu mógł mnie znaleźć, a sama uciekła. Moja mama wpadła w szał. Wyrzuciła Aarona z domu, a mnie kazała iść do pokoju, po czym przyszła z apteczką. Gdy zaczęła mnie o wszystko wypytywać, ja po prostu odpowiadałam. Na szczęście, chłopak zdążył mnie przygotować na taką ewentualność w drodze do domu. Musiałam wcisnąć jej jakąś bajeczkę, którą zmyślił na poczekaniu. Ciężko było, ale Julie w końcu odpuściła. Dostałam też zakaz widywania się z blondynem, który według mojej mamy „jest jednym, wielkim kłopotem". Szczerze mówiąc, było to cholernie trudne. Można powiedzieć, że przez to, co się stało, Aaron był wszędzie. Pilnował mnie, choć wcale nie musiał. Było mi źle z tym, jak go potraktowałam, a on się o mnie troszczył i przeze mnie musiał wdrożyć do swojego planu także tę nawiedzoną Sanderson. Był wściekły, widziałam to i czułam. Długo po tym chodził, jakby nieoczekiwanie spadło na niego całe zło tego świata. Kto wie, może tak właśnie było?

Nagle ktoś zapukał w szybę okna. Wzdrygnęłam się, po czym włączyłam lampkę nocną i wstałam z łóżka. Podeszłam do okna, zwinnym ruchem odsunęłam zasłony, a wtedy moim oczom ukazała się ta blond czupryna i te cholernie ciemne oczy, które wpatrzone we mnie, prosiły o pozwolenie na wejście do środka. Wyglądał na zmęczonego. Bez zastanowienia otworzyłam okno i pomogłam mu wejść do pokoju, po czym zamknęłam je z powrotem. Odsunęłam się, podczas gdy Carter otrzepywał swoje ubranie, a potem spojrzał na mnie.

- Co ty tu robisz? - spytałam z lekkimi pretensjami - Nie możemy się widywać, jak moja mama tu wejdzie...

- Chciałem sprawdzić, czy wszystko w porządku. - przerwał mi, wkładając ręce do kieszeni.

- Aaron... - westchnęłam, opadając na brzeg łóżka.

Czarnooki usiadł obok mnie i tak samo spuścił wzrok w dół. Zerknęłam na niego i wydawał się taki przybity. Coś nie grało, ale nie zapytałam. Uznałam, że jeśli będzie chciał, powie mi sam. To jego życie, do którego nie mogę się wtrącać. Więc siedzieliśmy tak kilka minut w ciszy, słysząc jedynie swoje oddechy. A potem...

- Moja mama miała wypadek. - zaczął, przez co spojrzałam na niego, unosząc brwi - Jest teraz w szpitalu po operacji. Nie wiadomo, czy przeżyje.

Aaron nie przyszedł tu po to, by sprawdzić, czy w porządku. Tym razem to on potrzebował wsparcia, choć nigdy się do tego nie przyzna.

- Chcesz, żebym tam z tobą pojechała? - spytałam, lekceważąc zakazy matki. Chciałam mu pomóc, chociaż ten jeden raz, kiedy wydawał się taki kruchy, ale on od razu zaprzeczył, kręcąc głową.

- Nie mogę tam być. Ojciec jest i Ana, ale ja nie mogę. Nie chcę jej bardziej skrzywdzić.

Siedział po prostu obok, wpatrując się w swoje dłonie, jakby czuł się winny. Nie mogłam tak po prostu nic nie robić i patrzeć, jak się obwinia. Nie powiedział tego, ale to przecież był Aaron Carter. O wszystko obwiniał siebie.

W pewnej chwili chwyciłam za jego dłonie i uniosłam je, by następnie usiąść okrakiem na jego kolanach, gdy ten obserwował moje ruchy. Dotknęłam jego policzków i zmusiłam go, by uniósł wzrok i spojrzał na mnie. Niesamowite tęczówki, w których kryła się jedynie ciemność, tej nocy zdradzały złamanie. Nie tylko to. Troska, strach, złość, bezradność. Rodzina była jego słabością, ponieważ była dla niego najważniejsza.

Przytuliłam go mocno, a on schował twarz w zagłębieniu mojej szyi. Jego ręce oplotły moją talię. Wplotłam swoje palce w jego włosy i delikatnie nimi przejeżdżałam.

- Wiem, o czym myślisz, Aaron. - szepnęłam - Ale to nie twoja wina.

Kiedy westchnął ciężko, na szyi poczułam jego gorący oddech. Momentalnie przeszły mnie dreszcze. Blondyn odsunął się, więc zeszłam z jego kolan i stanęłam obok. On również wstał i spojrzał na mnie tymi oczami przepełnionymi nienawiścią.

- Skąd wiesz? - spytał nieco głośniej - Skąd wiesz, czy ktoś nie pragnie zemsty na mnie? Skąd wiesz, czy pierdolony Walker tego nie zaplanował? Nic nie rozumiesz, Victoria. - słysząc, z jakim jadem wypowiedział moje imię, przełknęłam ślinę z niepokoju. Bałam się, że zaraz obudzi Julie, a ona wejdzie do mojego pokoju i zastanie nas oboje, ale nie mogłam go uciszyć, nie teraz. - To jest moja wina.

- Równie dobrze mógł być to po prostu przypadek. - odważyłam się powiedzieć, choć mój głos drżał, moje całe ciało drżało.

- Nic nie dzieje się przypadkiem. Zawsze ktoś, lub coś ma wpływ na codzienne sytuacje. A tym razem to moja wina! Rozumiesz? Ja jestem za to odpowiedzialny!

- Aaron, uspokój się, proszę... - podeszłam do niego, kiedy szamotał się po całym pokoju, już powoli tracąc zmysły.

Próbowałam go zatrzymać. Chwyciłam za jego kurtkę i wtedy gwałtownie przystanął, ale wciąż nie chciał na mnie patrzeć. Westchnął głośno, zaciskając szczękę. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Był jednocześnie rozżalony, zły na siebie, smutny i w zasadzie tylko diabeł wiedział, co chodziło po tej jego głowie pełnej mrocznych myśli.

- Aaron.

- Co?!

- Jedźmy do szpitala. - powiedziałam spokojnie, wtedy znów spojrzał na mnie - Swoją obecnością tylko jej pomożesz. Zaufaj mi, dobrze?

Przez chwilę jeszcze mierzył mnie wzrokiem. Czekałam niecierpliwie na jego decyzję, co dosłownie mnie zabijało. Jak każde jego spojrzenie, każdy jego dotyk i każde słowo wypowiedziane do mnie.

W końcu kiwnął głową i odetchnął. Potem objął mnie i przez chwilę tak staliśmy. Potrzebował tego, a ja w pełni rozumiałam. Mogłam bezczynnie stać w jego ramionach tak długo, jak tylko chciał. Chciałam być dla niego wsparciem tak, jak on był dla mnie schronieniem.

- Pojadę sam. - powiedział nagle i wtedy odsunął się, po czym otworzył okno i po prostu przez nie wyszedł. W ciągu kilku sekund zniknął z mojego pokoju, a wszystko co przed chwileczką miało miejsce, można by uznać za zjawę.

Dlaczego nie chciał, bym jechała? Chciałam dotrzymać mu towarzystwa w tym trudnym okresie. Sama przez to przechodziłam, więc doskonale go rozumiałam. Ale Aaron był dość nieprzewidywalny. Nigdy nie mogłam przewidzieć, co zrobi. Nigdy nie uważałam, że dobrze go znam. To był człowiek, którym kierował sam diabeł i niewykluczone, że przeciągał mnie na tę złą stronę. A ja coraz bardziej mu się oddawałam i szczerze nie żałowałam. Jeszcze nie nadszedł na to czas.

***

- Vicky, wstałaś?! - zawołała Julie z dołu.

Z trudem otworzyłam oczy i westchnęłam głośno. Była niedziela, chwilę po ósmej. Czy choć jeden dzień nie mógł zostać poświęcony na mój sen?

Przeciągnęłam się i ziewnęłam. Kiedy Aaron mnie odwiedził, był środek nocy, a potem jeszcze długo nie mogłam zasnąć, martwiąc się o to, co mógł zrobić Carter. Nie wiedziałam czy coś planował, czy naprawdę pojechał do szpitala. Czekałam, nawet nie wiem na co. Uspokoiła mnie dopiero wiadomość od Aarona, w której poinformował, że jest w szpitalu, a stan jego mamy się polepsza.

Podniosłam się leniwie z łóżka, po czym poprawiłam pościel. Ubrałam swoje ulubione klapki i pomaszerowałam do salonu.

- Co było tak ważne, że budzisz mnie w dzień wolny o ósmej rano?

Gwałtownie zatrzymałam się w progu. Obok mojej mamy stał wysoki mężczyzna w garniturze. Miał jasną karnację, ale za to ciemne włosy, oczy i kilkudniowy zarost. Jednak moje spojrzenie utkwiło w chłopaku, który stał tuż przy nim z rękami schowanymi w kieszeniach czarnej bluzy. Jego oczy błyszczały jak szlachetne kamienie, a uśmiech, który ukazywał śnieżnobiałe zęby, skierował w moją stronę. Zerknęłam na Julie, która uniosła brwi, zdziwiona moim strojem. Otóż byłam w piżamie, ponieważ nikt nie raczył mnie powiadomić, że mamy mieć gości.

- To może ja... - zniknęłam z ich pola widzenia i natychmiastowo pobiegłam do pokoju, by choć trochę poprawić swój wygląd.

Szybko zmieniłam strój w czysty, czerwony podkoszulek oraz czarne jeansy. Podmalowałam trochę twarz i przeczesałam włosy. Wszystko zajęło mi nie całe piętnaście minut. A kiedy dokonywałam przed lustrem ostatnich poprawek, ktoś zapukał. Z lekkim wahaniem odłożyłam puder, wstałam z krzesła i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je i, Bogu dzięki, odetchnęłam.

- Victoria, co ty wyprawiasz? - oburzyła się Julie.

- Mamo!

- Mówiłam ci, że będzie u nas na śniadaniu Bryan Mendes z synem. Dlaczego ty mnie nigdy nie słuchasz?

- A kiedy mówiłaś? - uniosłam brwi ze zdziwienia. To były chyba jakieś żarty.

Julie westchnęła i obrzuciła wzrokiem moje ubranie.

- Wiesz, że to dla mnie ważne. Mam szansę na główną rolę w jego filmie. - powiedziała spokojnym, ale jednocześnie przejętym tonem.

Chwileczkę.

- A ten chłopak? Kto to jest? - spytałam, gdy już wychodziłyśmy z pokoju, kierując się do naszych gości.

- To Shawn. Przyjechał do ojca z Toronto. Będzie chodził do Akademii, więc chcę abyś go poznała i pomogła mu się dopasować.

- Co? Ale...

- Tu jesteście. - przerwał nam mężczyzna w garniturze, podchodząc do nas - Chciałbym wam przedstawić mojego syna.

Wtedy brunet wstał od stołu i zbliżył się do nas. Nie przerywaliśmy kontaktu wzrokowego, dopóki Mendes nie zaczął mówić.

- Julie, Victorio, to mój syn Shawn. - oznajmił - Będzie się uczył w Akademii, więc mam nadzieję, że się zaprzyjaźnicie.

- Z pewnością. - uśmiechnęła się moja mama, kiedy Shawn podał mi rękę i zmuszona zostałam ją uścisnąć. - Dzieciaki się dogadają. Vicky, może pokażesz swojemu nowemu koledze dom? Musimy przedyskutować parę scen.

- Jasne. - rzuciłam krótko i rzuciłam przyjazne spojrzenie chłopakowi o dość ładnych, brązowych oczach.

Ruszyłam więc w stronę schodów, kierując się do swojego pokoju. Nie miałam zamiaru pokazywać mu domu. Tak naprawdę, kogo to interesuje, jak mieszkamy? Nie lubiłam się chwalić swoim mieszkaniem, bo przyznam, że do skromnych nie należało. Zastanawiało mnie tylko jedno. Gdzie Ryan i Natalie?

- Więc... to mój pokój. - poinformowałam - Rozgość się, ja muszę pozbierać kosmetyki.

Shawn rozejrzał się po pomieszczeniu i usiadł na brzegu łóżka, które na szczęście zdążyłam zaścielić.

- Trochę cię zaskoczyliśmy, prawda? - wyszczerzył się.

- Tak, trochę tak. - odpowiedziałam - W zasadzie to nie wiedziałam, że przyjdziecie. Moja mama zawsze coś pokręci.

Oboje parsknęliśmy śmiechem na moje słowa. Potem, kiedy skończyłam już chować kosmetyki w szufladach, usiadłam naprzeciwko niego.

- Więc mówisz, że jesteś z Kanady? - zaczęłam, chcąc tak naprawdę zapytać o cokolwiek, byleby rozmowa się ciągnęła. Shawn wydawał się sympatycznym chłopakiem i mam nadzieję, że później nie okaże się jednym z tych, którzy mają się za niebyle kogo. To strasznie męczące znosić ich wygórowane ego.

- W zasadzie to z Gold Coast. - poprawił mnie.

- Australia?

- Tam się urodziłem, ale przez pracę ojca, ciągle się przeprowadzaliśmy.

- Ładne miasto. - skomentowałam - Raz byłam w Sydney na gali z mamą.

- Wiesz, że ja nigdy tam nie byłem? - zachichotał, kiedy rozszerzyłam oczy.

- Co ty mówisz?

- Poważnie. Jak miałem dziesięć lat, wyjechaliśmy z Australii i zamieszkałem w Londynie z mamą. Tata ciągle podróżował.

- Pewnie polubiłeś deszcz. - zażartowałam.

- Jasne! - zachichotał znów - To moja ulubiona pogoda. Daj spokój, zimno i morko. To w ogóle nie moje klimaty.

- Tak, mam tak samo.

- Słyszałem, że masz mnie oprowadzić po Akademii. - zmienił temat. Zerknęłam na niego spod rzęs, a jego uśmiech po prostu mnie zaraził. Był taki przyjemny. I muszę przyznać, że Shawn był naprawdę przystojnym chłopakiem. - Może mogłabyś mi dać swój numer, w razie gdybym się zgubił?

Jestem zaskoczona. Shawn Mendes pyta mnie o numer?

- Jasne, nie ma problemu. - uśmiechnęłam się i przechwyciłam jego telefon. Następnie wpisałam swój numer i oddałam.

- Super, dzięki. - ucieszył się, chowając urządzenie do kieszeni - Na pewno napiszę, bo znając moje szczęście, to na pewno się zgubię. - zachichotał, więc ja też i wtedy rozległo się kolejne pukanie. Tym razem nie w drzwi, a w okno.

O nie.

Wstałam pospiesznie i podeszłam do okna. To był on. Znów próbował wkraść się do mojego pokoju. A ja nie zamierzałam go wpuszczać. Nie, kiedy był tu Shawn. Zaraz rozpętałoby się piekło.

Oczywiście Aaron nie zważał na mój sprzeciw i od razu wszedł do pokoju, kiedy tylko otworzyłam okno. Pierwsze co zrobił, to spojrzał gniewnie na Mendesa, siedzącego na moim łóżku, potem na mnie i znów na niego. No pięknie.

- Stary, nie macie tu drzwi? - parsknął śmiechem brunet, podchodząc do Cartera, który właśnie zmarszczył brwi - Shawn, cześć. - przywitał się, podając dłoń czarnookiemu, a ja modliłam się w duchu, by nie wybuchnął. Z zaciśniętymi powiekami czekałam na moment, w którym blondyn się odezwie, lub zabije nas wszystkich.

A potem nastąpiło zbawienie.

- Aaron Carter. - odparł, ściskając rękę Mendesa, a ja bezpiecznie otworzyłam oczy, mając nadzieję, że to nie sen. Chłopcy przez chwilę mierzyli się wzrokiem, więc postanowiłam interweniować.

- Shawn przyjechał z Toronto. - stanęłam między nimi, twarzą do Aarona, czując, że byłam mu winna jakieś wytłumaczenie - Jego ojciec jest pracodawcą mojej mamy i chciał, bym pokazała mu szkołę.

Aaron patrzył prosto w moje oczy tym swoim typowym wzrokiem. Jego oczy przypominały czarne kryształy. Cwany uśmiech, który pojawił się po kilku sekundach, nie oznaczał nic dobrego, a przynajmniej nie zapowiadało się na to, by zostali kumplami.

A najgorsze było to, że w jego główce już prawdopodobnie zaświtała nowa myśl, jak pozbyć się Shawna. I tego bałam się najbardziej, ponieważ to była tylko cisza przed burzą.

_________________________________________

okej miśki, sooo jak rozdział? widzicie jakieś błędy czy coś? no i jak sie czujecie z tym, że za niedługo koniec wolności?

do następnego! xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro