Rozdział 41 "Zasługuje na całe zło."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ROZDZIAŁ ZAWIERA SCENY DRASTYCZNE, NIEODPOWIEDNIE DLA OSÓB NADWRAŻLIWYCH NA LUDZKĄ KRZYWDĘ.

Trzy dni wcześniej...

Aaron's pov

Wiadomość od Landona sprawiła, że jak najszybciej chciałem dostać się do naszego magazynu, znajdującego się na obrzeżach miasta. Dlatego od razu opuściłem Central Park, pozostawiając za sobą wspomnienia z rozmowy z Victorią. Wsiadłem do samochodu i odjechałem z pobocza. Bardzo dobrze znałem skrót prowadzący do opuszczonej części parku Pelhalm Bay. Jechałem z dużą prędkością, do czego prowadziła moja złość. To nawet za słabe słowo, by opisać mój stan. Victoria wywołała u mnie smutek, a ja zamieniłem go na gniew. Wydawało się, jakby z moich oczu ciskały pioruny, a wokół mnie wznosiły się płomienie oddające moją furię.

Przyspieszałem z każdą chwilą. Miałem dość tego wszystkiego. Chciałem zakończyć sprawę z Walkerem, dokonując jakże straszliwą egzekucję, z której na pewno czerpałbym ogromną radość.

W następnej sekundzie, kątem oka zobaczyłem tylko dwa światła jadące prosto na mnie z prawej uliczki. Później poczułem okropny ból; uderzyłem głową o szybę, wszędzie była krew. Wszystko działo się tak szybko. Kawałki szkła wirowały w powietrzu, a potem nastała już tylko ciemność.

Obudziłem się w ciemnym i zimnym pomieszczeniu. Na mojej ciele pojawiła się gęsia skórka. Byłem zmarznięty i obolały. Światło dochodzące z jedynego, małego okna drażniło moje oczy. Chyba znajdowałem się w piwnicy. Poza starym, spróchniałym krzesłem, drewnianym stoliku i kurzu niczego nie było. Spojrzałem na dłonie – wciąż były brudne od krwi. Gdy dotknąłem skroni, bordowa ciecz była lekko zaschnięta, co oznaczało, że byłem nieprzytomny niedługi czas.

Przeszukałem kieszenie i nic nie znalazłem; zabrali mi telefon i broń. Nie miałem jak się nawet bronić. Ale przysięgam, że ktokolwiek mnie uwięził, gorzko tego pożałuje.

Spróbowałem podnieść się z zimnej podłogi, która chyba jako jedyna w tym pomieszczeniu była odnawiana. Pojawił się ból w okolicy żeber. Moja koszulka krwawiła. Uniosłem biały materiał i zobaczyłem ranę na parę centymetrów, która wciąż się nie zagoiła. Syknąłem z bólu.

Wtedy stare drzwi otworzyły się a zza nich wyłoniła się najbardziej znienawidzona przeze mnie osoba.

— Książe się obudził? — szydził ze mnie.

Zmrużyłem na niego oczy. Chciałem się na niego rzucić i niewiele myśląc zrobiłem to. Ale tym razem on był silniejszy. Oddał mi z podwójną siłą, przez co upadłem z powrotem na miejsce, w którym się obudziłem. Byłem tak osłabiony, że cios w szczękę poczułem w całym ciele.

— Brawo za odwagę. — zakpił Dean, krzyżując ręce na torsie — Ale w twoim stanie nie ponawiałbym próby zabicia mnie.

Wywróciłem oczami, przewracając się na lewy bok. Podtrzymałem się rękami, gdy z buzi kapała mi krew.

— Czego chcesz? — splunąłem posoką i odkaszlnąłem.

Wtedy Walker przykucnął i chwycił za moje włosy, by szarpnięciem unieść moją głowę na równi sobie. Oddychałem głęboko i szybko, mierząc go znienawidzonym spojrzeniem. Czułem, jak krew spływała mi po szyi.

— Powiedzmy, że mam co do ciebie plan. — wyznał — Najpierw cię trochę pomęczę, rzecz jasna. Potem przedstawię ci ofertę nie do odrzucenia.

— Jesteś idiotą, jeśli myślisz, że będę z tobą współpracować.

— Może, ale wiem, że zrobisz wszystko, żeby ratować swoją pannę. — oświadczył. Zmarszczyłem brwi. — Zgadza się, mamy ją na celowniku. Swoją drogą, ma niesamowite ciało. Dziwne, że tak po postu odpuściłeś. Rżnąłbym ją całe dnie. — parsknął.

Myśl o tym, że widział ją półnagą sprawiła, że coś się we mnie zagotowało i nie powstrzymałem się. Natychmiast zaatakowałem nie zważając na ból, który pojawił się, gdy szarpnął za moje włosy. Teraz ja górowałem, siedząc na nim i wymierzając cios za ciosem. Adrenalina pomogła zapomnieć o obolałym ciele i kazała działać.

— Tylko ją tknij to własnoręcznie obedrę cię ze skóry! — wrzasnąłem, ale on jedynie się zaśmiał.

Uderzałem dalej w jego twarz, powodując krwawienie z jego nosa i łuku brwiowego, a także ze swoich knykci.

Już miałem wstać. Mogłem uciec, ale wtedy ktoś mnie zaskoczył i chwycił za obie ręce. Podnieśli mnie, próbowałem się wyrwać. Było ich dwóch. Jednego nie znałem, a drugi... Dostałem cios w brzuch, kiedy zamarłem, widząc twarz nowego ucznia Akademii. Potem kolejny i kolejny. Plułem krwią i kaszlałem, i wtedy dopiero Dean zaprzestał bicia mnie.

— Wątpię, żebyś miał do tego okazję. — oznajmił Walker, wycierając swoją twarz z czerwonej cieczy.

Jak mogłem to pominąć? Jak mogłem się nie zorientować? Cały czas miałem jednego z wrogów pod nosem, a tym czasem on zaprzyjaźnił się z Victorią. Podejrzewałem, że z Mendesem będą same problemy od dnia, w którym odradził Williams związku ze mną. Wiedział coś, ale nie drążyłem tematu. A teraz miałem za swoje.

— Przemyśl dobrze, czy nie warto jednak przejść na moją stronę. Mam swoich ludzi i doświadczenie. — dodał Walker, potem nachylił się nade mną, kiedy chłopaki wciąż mnie trzymali, a ja ledwo patrzyłem na oczy — A ty nie masz nikogo.

Posadzili mnie na krzesło. Nie miałem siły walczyć. Chciałem odpocząć. Byłem ledwie przytomny, a powieki co chwilę opadały i ciężko się unosiły.

— Zajmij się nim, Mendes. — usłyszałem tylko to, gdy Walker i ten drugi wychodzili z pomieszczenia.

Byłem całkowicie bezwładny. Robił ze mną co chciał. Związywał mi ręce z tyłu krzesła, a potem nogi – do przednich drewnianych nóżek. Nie opierałem się. Chciałem tylko zasnąć, ale ciągle mierzyłem go wzrokiem.

— Wiem, jak to wygląda, ale zaufaj mi. — powiedział nagle Shawn, cichym głosem — Mam plan, który pomoże ci wygrać z Walkerem. Victorii nic się nie stanie, moja w tym głowa.

Wtedy uniosłem ciężką głowę i posłałem mu obojętne i jednocześnie pochłonięte pragnieniem zemsty spojrzenie.

— Gwarantuję ci — zacząłem, a brunet popatrzył na mnie wystraszony — że gdy tylko się stąd wyrwę, twoja głowa zawiśnie jako trofeum na mojej ścianie.

I to nie była groźba, tylko obietnica.

***

Obecnie...

Od trzech dni tkwiłem w tej samej pozycji. Bity i głodzony. Byłem już zbyt zmęczony, by chociaż pomyśleć o ucieczce. Pierwszego dnia jeszcze próbowałem, lecz na nic moje starania. Najlepszym wyjściem było po prostu się poddać.

Gdy ciągle, z opuszczoną głową patrzyłem w jeden punkt na podłodze, drzwi gwałtownie się otworzyły. W progu pojawili się Dean i Ryan. Bat Victorii nie zrobił na mnie większego wrażenia, ponieważ już wcześniej dowiedziałem się prawdy.

— Przyszedłeś znów pastwić się nade mną bez efektu, czy w końcu wpadłeś na coś mądrego? — zakpiłem z Walkera. Ryan jedynie zostawił drugie krzesło oraz laptopa, a potem wyszedł, zostawiając nas samych.

— Jakbyś nie wiedział.

— Tak myślałem. — rzuciłem z irytacją — Może po prostu mnie zabij?

— Kuszące. — przyznał, siadając naprzeciwko mnie — Ale nie. Nie mógłbym stracić takiego sojusznika, jak Aaron Carter.

— Już mówiłem, nie przyłączę się do ciebie.

— Pomyśl tylko. — nalegał, podnosząc klapę laptopa — Razem rządzilibyśmy w Nowym Jorku

Parsknąłem, słysząc jego chorą wizję.

— Miasto jest moje. — oświadczyłem bez żadnych oporów — Już raz cię z niego wykopałem. I zrobię to drugi raz.

Wtedy Dean odłożył laptopa i podszedł do mnie.

— A propos... — po tym wymierzył cholernie mocny cios w moją szczękę — Mówiłem, że się odwdzięczę, prawda? — kolejny cios.

Przysunął krzesło bliżej mnie i wyjął z kieszeni wysuwany nóż. Gdy tylko go zobaczyłem, do mojej głowy napłynęły tylko czarne scenariusze. Wiedziałem, że mnie nie zabije, ale oczywistym był fakt, że będę cierpiał. I to bardzo.

— Nie zdajesz sobie sprawy, jak niszczysz ludziom życie, prawda? — zaczął, przystawiając mi nóż do policzka — Zacznijmy od tego, jak podle mnie zdradziłeś. — przeciął mi skórę, tworząc niewielką linię krwi. Następnie zrobił ślad tuż przy gardle, co miało być ostrzeżeniem.

Zacisnąłem zęby, chcąc stłumić w sobie ból.

— Pracowaliśmy razem, a ty sprzedałeś się do Brauna. — dodał, robiąc kolejną kreskę i zacisnął na mojej szyi dłoń.

— To ty. — zdołałem wydusić, poluźnił ucisk — To ty mnie zdradziłeś. Mieliśmy Walsha w garści, ale twoje chore ambicje kazały ci wysadzić ten magazyn, co?

Walker zmrużył oczy. Po puścił mnie i wstał. Stawiał krok po kroku, okrążając mnie. Wodziłem za nim wzrokiem, dopóki nie znalazł się za mną. Czekałem na jego ruch.

— Ty wciąż nie widzisz w tym swojej winy. — jego głos wydawał się rozmarzony.

Poczułem ostrze na barku. Potem tylko ostre cięcie przez całą długość. Wygiąłem się pod wpływem tortury. Rana piekła niesamowicie i lepiła się do materiału koszulki, ale wiedziałem, że to zaledwie początek.

— Zginęła siostra Zacka. — napomknąłem, ostatkiem sił.

— Cóż, przypadkowa ofiara.

Nie mogłem tego znieść. Zacząłem manewrować krzesłem, by się uwolnić i zabić tego gnoja, ale on w jednej sekundzie zadał kolejny cios i kolejny, krew lała się wszędzie. Czułem, że już nie wytrzymam. Nie chciałem nawet myśleć, jak wyglądają moje tatuaże. Po prostu było mi już wszystko jedno.

— Gdzie się tak spieszysz, Carter? — zaśmiał się gardłowo — Przed nami cała noc. — posłał mi ten charakterystyczny dla niego demoniczny uśmiech — Wystarczy, że się zgodzisz na układ.

Rzuciłem mu zmęczone, ale pełen pogardy.

— Pieprz się, Walker.

— Pieprzyć mogę twoją dziewczynę. — odparł z nędznym uśmieszkiem — Zła odpowiedź. — pokręcił głową w grymasie, po czym wykonał kolejne cięcie na lewym boku.

— Jesteś psycholem. — rzuciłem, krzywiąc się z bólu, jaki przechodził przez całe moje ciało.

— Uczę się od najlepszych. — uśmiechnął się sztucznie. Wiedziałem, że to aluzja, nawiązująca do mnie. — Chcesz może wiedzieć, co ona teraz robi?

Zmarszczyłem brwi, kiedy wstukiwał coś na klawiaturze. Potem obrócił ekran w moją stronę, pokazując mi nagranie. Była na nim Victoria. Cała i zdrowa. Leżała na łóżku i zapewne uczyła się na następny dzień.

Kąciki ust lekko uniosły się, gdy zobaczyłem, że nic jej nie jest. Odchyliłem głowę, zamykając oczy. Chciałem odpocząć. Widok Victorii uspokoił mnie i byłem gotowy na kolejną dawkę cierpienia.

— Nie, Carter. Oglądaj dalej. — zachęcił — Chyba ma gościa.

Spojrzałem na ekran jeszcze raz. W pokoju tym razem znajdował się także Shawn. Wtedy wezbrała we mnie złość. Na razie siedzieli i rozmawiali. Nagle dziewczyna wstała i chciała spoliczkować Mendesa, ale ten zatrzymał jej rękę. Wyrwała się i wskazała na drzwi.

— Niech spadnie jej chociaż jeden włos z głowy...

— To co? — przerwał mi — Pożałuję? — parsknął — Żałosny jesteś.

Zamknął laptopa i odsunął.

— Mendes jest na moje kiwnięcie palcem. Jeden twój występek to mój jeden telefon. — zagroził i zadał kolejny cios, tym razem w brzuch, przez co kaszlnąłem krwią — A to, po to, żebyś pamiętał o mnie nawet w piekle.

Natychmiastowo poczułem ogromny ból na prawej łopatce. Miałem wrażenie, że coś wypala mi skórę. Krzyczałem, wygiąłem kręgosłup w łuk. Męczarnie, jakie przechodziłem, sprawiały, że myślałem tylko o śmieci. Tylko ona uratowałaby mnie w tamtej chwili. Byłaby ukojeniem, spokojem, wolnością. Spiąłem wszystkie swoje mięśnie, czując, jak Walker robi mi krzywdę. W końcu, po długiej chwili rozdzierającego bólu, pustka. Głębokie oddechy nie pomagały. Rana wciąż cholernie bolała, kręciło mi się w głowie, a przed oczami pojawiały się mroczki. W pomieszczeniu robiło się coraz ciemniej. Później widziałem już tylko cień postaci torturującego mnie psychopaty, zanim nastała całkowita ciemność.

Victoria's pov

Natłok obowiązków przytłaczał mnie coraz bardziej, a ja nie mogłam się na niczym skupić. Myślałam tyko o tym, czy Carter jeszcze żył,  czy może Walker postanowił z nim skończyć. Najgorszy był fakt,  że to wszystko przeze mnie. Gdybym wtedy z nim nie zerwała, gdybym została, może do niczego by nie doszło. Nie wybaczę sobie nigdy.

Pukanie do drzwi przywróciło mnie do rzeczywistości. Rozejrzałam się po pokoju, i znów usłyszałam pukanie a potem ten drażniący, kobiecy głos.

— Wiem, że tam jesteś!

Jak ona dostała się do środka?

Podeszłam więc i otworzyłam drzwi.

— Olivia. — westchnęłam — Co ty tu robisz? I dlaczego wchodzisz tak po prostu do mojego domu?

Nie odpowiedziała, a jedynie wtargnęła do środka.

Oczywiście, że możesz wejść. Przecież wcale się nie nienawidzimy. — rzuciłam z sarkazmem, wywracając oczami.

Przymknęłam drzwi i zbliżyłam się do blondwłosej dziewczyny. Wydawała się wyraźnie przestraszona.

— Świetnie, że sobie to wyjaśniłyśmy. — zaczęła, ale jej przerwałam, krzyżując ręce pod piersiami.

— Olivia, w co ty pogrywasz?

— Ja? — oburzyła się — To ty mi powiedz, co się, do cholery, dzieje! Gdzie jest Aaron? Od trzech dni nie mogę się z nim skontaktować.

— Może zapytaj swojego kochasia, co z nim zrobił! — krzyknęłam.

— Jak to, nie wiecie, gdzie jest?

— Zack dopiero dziś to ustalił. — poinformowałam, opadając na brzeg łóżka— Wiem tylko tyle.

Spojrzałam na nią. Denerwowała się. Jej oczy zdradzały histerię i jednocześnie troskę. Bała się o Aarona. Czy to możliwe, że wciąż coś do niego czuła?

— Jakoś nie widzę, żebyś się tym szczególnie przejęła. — zarzuciła mi. Co za brednie!

— Żartujesz sobie?! — wstałam oburzona i uniosłam palec wskazujący — Nie śpię od paru dni, próbując jakkolwiek pomóc! To, że się rozstaliśmy, nie oznacza, że nie obchodzi mnie jego los!

Po morderczym spojrzeniu na Olivię, spuściłam wzrok na swoje ręce. Zapadła cisza, której nie miałam zamiaru przerywać. Dziewczyna chyba zdała sobie sprawę, że mnie i Aarona wciąż coś łączyło, ponieważ zamilkła. Miałam nadzieję, że Sanderson wkrótce sobie pójdzie. I na całe szczęście tak było, ale dopiero po kilku minutach. Wychowanie kulturalne nakazało mi odprowadzić dziewczynę. Zeszłam więc zaraz za nią po schodach. Gdy dotarłyśmy do drzwi wyjściowych, zatrzymała się i spojrzała prosto w moje oczy.

— Może tego nie widać, ale zależy mi na nim, jak na nikim innym. — powiedziała z ogromną pewnością siebie — Może nie wyglądam na taką, która przejmuje się czymkolwiek, ale jeśli go zranisz, to ja zranię ciebie tak mocno, że nie będziesz wiedziała jak się nazywasz.

Po tych słowach wyszła, trzaskając drzwiami. Uniosłam brwi, nieco zdziwiona.

Cóż, wiedziałam doskonale, że ta dziewczyna mnie po prostu nienawidziła. Zresztą z wzajemnością, ale obiecałam coś Aaronowi i miałam zamiar się tego trzymać.

Wróciłam do pokoju i ułożyłam się na łóżku. Wokół mnie leżały książki i zeszyty. Wyjęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer do Aarona. Nie kliknęłam jednak zielonej słuchawki.

Tak bardzo mi go brakowało. Chciałam usłyszeć jego głos. Choć na chwilę. Jedną, krótką chwilę, by wiedzieć, że nic mu nie jest. Lecz było to niemożliwe. Za każdym razem włączała się poczta głosowa.

W momencie załzawiły mi się oczy. Łzy spłynęły po policzkach, zostawiając za sobą mokre ślady. Jedna po drugiej kapały na ekran telefonu.

Zamrugałam kilka razy, by wyschły, jednak i to nie pomogło.  Odłożyłam telefon i chwyciłam książkę do biologii. Zaczęłam czytać rozdział o anatomii człowieka, choć i tak na tyle, na ile pozwoliły mi zaszklone oczy.

Niecałe pół godziny później, do moich uszu dobiegł męski głos.

— Płacz nie pomoże, Vic.

Zwróciłam swe oczy w stronę drzwi. Shawn Mendes stał w progu między pokojem a korytarzem.

— Przepraszam, drzwi były otwarte. — wyjaśnił i wszedł do środka.

Czy to był jakiś specjalny dzień na odwiedziny Victorii?

— Nic się nie stało.

— Jak się trzymasz? — usiadł obok mnie, łamiąc mnie za rękę.

To nie było nic dziwnego. Pozostaliśmy w relacji przyjacielskiej, choć Aaronowi nie do końca się to podobało. Twierdził, że z Shawnem będą same kłopoty. Ja przeciwnie; chciałam dać mu szansę.

— Cóż, jestem w lekkiej rozsypce, ale daję radę. Jeszcze. — odparłam, pociągając nosem.

— Cała szkoła mówi tylko o tym.

— A dokładniej?

Wiedział, że Aaron zniknął?

— O waszym zerwaniu. — wraz z tymi słowami poczułam ulgę. Wiem, że nie powinnam, ale w tej sytuacji to naprawdę wydawało się błahostką. — Przyszedłem sprawdzić, jak się trzymasz.

Z lekkim uśmiechem wskazałam na stosy książek i zeszytów wokół nas. Chłopak cicho zachichotał.

— Uciekasz w wir nauki, co? Też muszę się wziąć za siebie. Ostatnio narobiłem sobie zaległości. — stwierdził, przeglądając jedną z książek. Chyba była do chemii.

— Robię wszystko, żeby o nim nie myśleć. — skłamałam, zgarniając włosy z czoła.

Przez chwilę między nami trwała cisza. Z jednej strony cieszyłam się z jego towarzystwa. Wspierał mnie i to się liczyło.   Może źle zaczęliśmy, ale teraz wszystko się ułożyło. Natomiast z drugiej strony chciałam jak najszybciej zadzwonić do Zacka i dowiedzieć się szczegółów.

— Nie uważasz, że dobrze się stało? — spytał nagle, więc spojrzałam na niego pytająco — Wiesz, o co mi chodzi, Vic.

— Hm, nie do końca.

Shawn popatrzył na mnie wzrokiem pełnym rozżalenia.

— On cię niszczył, Vic. Zasługuje na całe zło, jakie to spotkało.

W tym momencie poczułam odrazę do człowieka, którego chwilę wcześniej nazwałam przyjacielem. Jego słowa odbiły się echem w mojej głowie, pozostawiając po sobie jedynie złość.

— Wyjdź. — nakazałam.

— Victoria...

— Wyjdź z mojego domu!

— W końcu dotrzesz do prawdy! — podniósł głos, wstając z łóżka — Byłaś tylko marionetką w jego rękach. On cię nie kochał, tylko wykorzystywał.

Wtedy uniosłam rękę, chcąc uderzyć to w twarz, jednak Shawn był szybszy. Chwycił za mój nadgarstek, zanim dłoń spotkała się z jego skórą. Mierzyliśmy się spojrzeniami przepełnionymi gniewem i żalem. Kiedy poczułam, jak moje oczy znów zaczynają łzawić, wyrwałam rękę i odsunęłam się od niego. Wskazałam na drzwi, dając mu ostatnią szansę.

— Wynoś się.

Patrzył jeszcze chwilę z nadzieją w oczach. Widziałam to. Ta mała iskierka, która pojawiła się na sekundę.

Potem wyszedł, a ja znów zostałam sama. Złamana na nowo. Stracona. Moje myśli szalały, jak opętane. W głębi duszy wiedziałam, że Shawn to dobry chłopak, tylko zagubiony. Cóż, niezwykle łatwo było kogoś oceniać, gdy sama nie dawałam rady. Gdy traciłam rozum coraz szybciej, a diabeł pogrywał ze mną na każdym kroku. Postąpiłam źle, próbując stawić mu czoła, a teraz cierpiałam przez własną dumę i kolejną porażkę.

Tej nocy było słychać już tylko i wyłącznie płacz dziewczyny, która odważyła się obcować z samym demonem.

***

— Gdzie on jest? — spytałam następnego ranka, wsiadając do czarnego Camaro Zacka.

— Po co ci to? — zmienił temat, wskazując głową na moją torebkę.

— Stwarzam pozory dobrej uczennicy. — wyjaśniłam, zapinając pasy — No mów, co wiesz.

— Zlokalizowaliśmy budynek, w którym Walker przetrzymuje Aarona. — oznajmił, ruszając z podjazdu — Wygląda jak pierdolona forteca, ale zbiorę chłopaków i jeszcze dzisiaj wieczorem wyciągniemy go stamtąd.

— Idę z wami. — na moje słowa Zack parsknął. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc jego reakcji.

— Dziewczyno ty chyba nie rozumiesz. Po pierwsze, Aaron by mnie zabił, gdybym pozwolił ci z nami jechać. Po drugie, to jest zbyt niebezpieczne. To nie jest jak zwykłe zlecenie od Scootera. Z Deanem od dawna mamy własne porachunki.

— Gówno mnie to obchodzi. To przeze mnie on tam siedzi!

— Będziesz potrzebna w naszym magazynie. Będziesz kontrolować, czy akcja dobrze przechodzi i mówić nam, jeśli  pojawią się kłopoty.

— Zack... nie daruję sobie, jeśli on... — nie byłam w stanie dokończyć, załamał mi się głos — Chcę wam pomóc.

— Właśnie, że nam pomożesz i będziesz jednocześnie bezpieczna. Gdyby nie ty, ktoś inny musiałby zostać w magazynie i nami kierować. Wtedy byłaby nas czwórka, a to raczej słabo. Jesteś potrzebna.

Skinęłam głową, zgadzając się na jego warunki. A potem powiedział coś, co z jednej strony dawało nadzieję, natomiast z drugiej sprawiało, że przeczuwałam najgorsze:

— Uda nam się.

_________________________________________

iiiii jak? co sądzicie? zostawcie komentarz z opinią ♡ mam nadzieję, że błędów brak,  a jeśli są to przepraszam. 

następny powinien pojawić się w weekend. kocham i dziękuję, że jesteście! xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro