Rozdział 42 "A potem ruszyliśmy przed siebie."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Victoria's pov

— Plan jest prosty. — zaczął Zack, zakładając na siebie kamizelkę kuloodporną — Będziesz nami kierować podczas odbicia Aarona. Pierce włamał się do systemu, więc na tym laptopie masz dostęp do wszystkich kamer w bunkrze Walkera.

Sama myśl o tym, że będę w większej części odpowiedzialna za tę akcję, przerażała mnie. Była bardzo poważna, mogła nawet zaważyć na życiu Cartera. Kiedy Zack tłumaczył mi wszystko po kolei i do czego służą odpowiednio urządzenia, zaczęłam się stresować. Cholernie. Bałam się, że to zadanie mnie przerośnie i nic się nie uda. Nie uda nam się go ocalić. Nie uda...

— Victoria! — wrzasnął Samers, czym sprowadził mnie z powrotem na ziemię, więc spojrzałam na niego wystraszona — Słuchasz mnie w ogóle?

— Mówię wam, to się nie uda. — powiedział znudzony Cole — Ona się do tego nie nadaje.

Od początku się nie lubiliśmy i od początku we mnie wątpił. Kilka razy zalazłam mu za skórę, jednak z wzajemnością. Cole był typem nieufnego człowieka i na pewno nie pasowało mu, że przebieg akcji i w gruncie rzeczy ich życie było w moich rękach.

— Da sobie radę. — podważył jego zdanie Landon. Zerknęłam na niego i widząc, że wciąż mierzył mnie zdecydowanym wzrokiem, poczułam się odrobinę niezręcznie.

— Będziesz mówiła do tego mikrofonu w słuchawkach. — kontynuował Zack, widząc, co się dzieje — Będziesz nas przez nie słyszeć. Nie masz prawa odejść od tego sprzętu, dopóki nie wyprowadzisz nas i Aarona z magazynu, rozumiesz? — spytał dość poważnym tonem — Victoria, tu nie ma miejsca na pomyłkę. Jeśli nie zauważysz ludzi Walkera, będzie po nas.

— To wcale nie sprawiło, że czuję się lepiej i pewniej. — odparłam, wciąż mając przerażenie w oczach.

— To się lepiej ogarnij, bo nie ma czasu na twoje „nie czuję się pewniej". — burknął Mike, ubierając na siebie specjalną kurtkę. Zmierzyłam go jedynie ostrym spojrzeniem, nie chcąc komentować tego zachowania.

— Skąd macie to wszystko? — spytałam z czystej ciekawości.

— Zalety pracy dla Brauna. — odpowiedział z cwanym uśmiechem William.

Usiadłam przy stole, na którym znajdował się laptop i reszta sprzętów. Powoli zaczęłam się w tym wszystkim odnajdować, widziałam na ekranie małe okienka, a w nich obraz na pomieszczenia. Założyłam słuchawki z mikrofonem, a wtedy moje serce zaczęło coraz szybciej bić. W myślach powtarzałam sobie, że dam radę, że jakoś to będzie, że na pewno nam się uda, ale nie pomagało to za wiele. Pomiędzy pozytywnymi myślami, gdzieś w najmniejszym zakątku zawsze pojawiało się zwątpienie.

Chłopaki uzbroili się po zęby. Po piętnastu minutach byli gotowi do wyjścia i jeden po drugim opuszczali magazyn. Ostatni wychodził Zack, jednak zanim to zrobił, cofnął się i odwrócił w moją stronę. Spojrzałam na niego niepewnie, mając przed oczami najczarniejszy ze scenariuszy.

— Dasz sobie radę, okej? — dotknął mojego ramienia i już po chwili zniknął z mojego pola widzenia, wsiadając do czarnego jeepa.

Odjechali. Patrzyłam prosto przed siebie. Jako ostatnie, przed wielkim zadaniem, słychać było moje ciężkie westchnięcie i dwa słowa, przepełnione nadzieją:

— Uratujcie go.

Zack's pov

— Wiesz, że to kompletnie powalony pomysł, żeby ta dziewczyna nami sterowała?! — oburzył się Cole, kiedy byliśmy już w drodze — Na sto procent coś spierdoli.

— Stary, w tej chwili ta dziewczyna — podkreśliłem — jest naszą jedyną nadzieję. Uda nam się. — zapewniłem i w głębi duszy modliłem się o to, odkąd opuściliśmy magazyn.

— Jeśli przez tą szmatę zginiemy, to cię zabiję.

— Przystopuj, Holland. — odezwał się Landon, przez co zmarszczyłem brwi — Jest twardsza niż myślisz. Nie zginiemy.

Denerwował mnie Pierce, nie ukrywałem tego. Zachowywał się dziwnie, odkąd poznał Victorię i za każdym razem jej bronił. Nie zamierzałem póki co roztrząsać tematu, ale jeśli by przegiął, miałbym jego krew na rękach. I to jest obietnica.

Dotarliśmy na miejsce po kilkudziesięciu minutach. Magazyn Walkera znajdował się tuż za Nowym Jorkiem na obrzeżach, gdzie nikt oczywiście nie szukałby zaczepki. Zatrzymałem się trochę dalej od budynku, by nikt nas nie zauważył. Nie wiedzieliśmy ilu ich tam było. Nie można było ryzykować. Wysiadając, zabraliśmy potrzebną broń i ruszyliśmy w stronę niemałej budowli. Patrząc na cały jego magazyn, przez chwilę bałem się, że Walker faktycznie szykował coś wielkiego. Ale nie było teraz czasu o tym myśleć, najważniejsze było to, by odbić Aarona.

Kliknąłem przycisk włączający moją słuchawkę, Landon i chłopaki zrobili to samo.

– Victoria, słyszysz mnie? – mówiłem. W naszych słuchawkach znajdował się mały mikrofon, dzięki któremu mogliśmy kontaktować się z drugą osobą.

– Słyszę was. – odpowiedziała. Spojrzałem na Pierca, kiwnął głową potwierdzając, że również ją słyszy.

– Dobra, ruszamy. – oznajmiłem, otwierając żelazne drzwi – Victoria, skup się i patrz uważnie na kamery. Wchodzimy tylnym wejściem, widzisz nas?

– Widzę. Jak na razie czysto, możecie kierować się na prawo, przejście doprowadzi was do jakiegoś dużego pomieszczenia. – usłyszałem.

Machnąłem ręką, dając znak, by chłopaki szli za mną. Prowadziłem ich ze spokojem i ogromnym skupieniem, chociaż serce waliło mi tak mocno, jakby miało zaraz wyskoczyć z klatki piersiowej. Mierzyliśmy przed siebie bronią. Każdy w inną stronę, osłaniając się wzajemnie. Doszliśmy do dużego, pustego pomieszczenia. Znajdowały się tam dwa wejścia w dwa różne korytarze.

– Vic, jak sytuacja? – spytał Cole. Zastanawiałem się, czy nie byłoby dobrą opcją się rozdzielić. W zasadzie Aaron mógł być dosłownie wszędzie.

– Brak jakiejkolwiek duszy.

– Dobra, dokąd prowadzą korytarze? – podpytałem.

– Są dość długie... – powiedziała dziwnym tonem – Widzę tylko początek i koniec, ale jeden. Jakby dwa się połączyły, albo...

– Było inne przejście. – dokończyłem za nią. Spojrzałem na chłopaków. Nie było czasu na zastanawianie się, trzeba było działać.

– Zack, ktoś nadchodzi od tylnego wejścia! – Victoria niemalże krzyknęła.

– Szybko, ja i Pierce na lewo, wy w prawo. – nakazałem i tak pospiesznie się rozdzieliliśmy.

To było kompletnie niemądre. Im głębiej szliśmy z Landonem, tym było coraz ciemniej, ale nie aż tak, by nie dało się iść. Wielkim ryzykiem byłoby zaświecić latarkę, gdy nie wiedzieliśmy co czekało nas w głębi korytarza.

– Zack, nie widzę was. – dobiegł mnie damski głos. Cholera.

– Dobra, jak sytuacja u Cole'a?

– To samo. – wyczułem jej strach.

– Uspokój się. – szepnąłem – Gdy jesteś zdenerwowana, nie możesz się skupić. Victoria, oddychaj. – cały czas mówiłem do niej po cichu, by w końcu przystopowała.

Szliśmy dalej. Przed nami nie było nic, tylko ciemność. Mimo wszystko, wydawało mi się, że kogoś zobaczyłem. Zatrzymałem się gwałtownie, a mój towarzysz prawie na mnie stanął.

– Pierce. – szepnąłem – Ktoś jest przed nami.

Wielka gula zatrzymała się w gardle a żołądek ścisnął się ze strachu. Oddychałem głęboko, lecz cicho, by wróg nie mógł zweryfikować, gdzie dokładnie stoimy. To była jak gra na loterii. Mieliśmy pięćdziesiąt procent szans. Ktoś był coraz bliżej. Nie zawahałem się ani chwili, strzeliłem. Mężczyzna upadł w hukiem.

– Zack, co to było? – zignorowałem pytanie dziewczyny.

Biegliśmy z Landonem przed siebie. Teraz nie ważne było, czy na kogoś wpadniemy, czy nie. Musieliśmy czym prędzej wydostać się z ciemnego korytarza.

– Widzę was. – oznajmiła Victoria. Odetchnąłem z ulgą.

– Co z Cole'm? – spytałem.

– Nadal nic.

– Nie wyszli?

– Nie widzę ich.

Pierce spojrzał na mnie pytająco. Przerzuciłem wzrok na drugi korytarz. Myślałem, czy wejść i ich szukać, czy iść dalej.

– Zack, nie ma czasu. – rzucił brunet – Trzeba iść dalej, poradzą sobie.

Kiwnąłem głową i biorąc głęboki wdech, spytałem Victorię, jak wyglądała sytuacja.

– Więc tak. Z tego pomieszczenia przechodzicie do drugiego, potem jest krótki korytarz i tam w kółko chodzi jakiś gość.

– Kurwa. – splunąłem – Myślisz, że tam może być Aaron?

– Bardzo możliwe. Ten typ zachowuje się, jakby pilnował czegoś ważnego. Ale nie mam podglądu do pomieszczenia obok. Dalej widzę tylko schody na górę.

– Dobra, idziemy tam. – poinformowałem i kiwnąłem na Landona, by ruszył z mną.

I tak przeszliśmy kolejną salkę. Znaleźliśmy się przy wejściu do korytarza, o którym mówiła Williams. Z progu widać było uzbrojonego po zęby faceta. Zilustrowałem go. Trzymał w ręku pistolet. W sakiewkach przy ramieniu i kostce chował dwa noże. Przy pasie miał dodatkowy pistolet. Schowałem się przy ściance działowej i wymierzyłem prosto w niego. Pierce ochraniał tyły.

Strzał – facet upadł.

W pewnej chwili pomyślałem, że za łatwo nam szło, ale natychmiastowo odpędziłem od siebie tę myśl.

– Widzę Cole'a i chłopaków. Wyszli. – usłyszałem dziewczynę. Doskonale.

– Dobra. Cole, słyszysz mnie?

– Tak jest. – odpowiedział.

– Znajdź inne przejście do pierwszego pomieszczenia, Victoria będzie mówić ci na bieżąco, jak sytuacja. My idziemy po Aarona. Chyba go znaleźliśmy.

– Odezwę się. – powiedział Cole.

Ruszyliśmy przed siebie. Zbadaliśmy teren i zablokowaliśmy wszystkie możliwe przejścia do miejsca, w którym aktualnie się znajdowaliśmy. Nie na długo co prawda, ale zawsze to dawało nam więcej czasu. Próbowaliśmy otworzyć metalowe drzwi, lecz na nic. W końcu oboje na raz wyważyliśmy je i po chwili weszliśmy do środka. Ale tam... nie zastaliśmy nikogo. Kompletnie pusty pokój – ani żywej duszy. Wyglądał raczej jak piwnica. Było zimno, wręcz lodowato. Zauważyłem, że okno było lekko niedomknięte. Szukaliśmy jakichkolwiek śladów, które potwierdzą, że Aaron tu był, ale nic. Kiedy mieliśmy wychodzić, dostrzegłem coś. Mała plamka krwi w kącie. Podszedłem bliżej i nakazałem Pierce'owi, by stał na czatach. Przykucnąłem i dotknąłem plamy. Czerwona maź jeszcze nie zastygła. Poczułem metaliczny zapach. To na pewno była krew, co oznaczało, że Aaron mógł tu przebywać, tylko cholera, gdzie był teraz?

– Cole, znalazłeś inne wyjście? – spytałem nagle.

– W korytarzu, którym szedłem z chłopaki, jest jedno przejście na zewnątrz. Idioci chyba tego nie przemyśleli. – odparł.

– Dobra, czekajcie tam na nas.

– Znalazłeś go?

– Nie... – ruszyłem dalej za śladami krwi, co doprowadziło mnie do okna, które jak mówiłem wcześniej, było uchylone – Ale on chyba znalazł wyjście.

– Zack, problem! – krzyknęła Victoria.

– Mów, co się dzieję.

– Idą do was. Chyba słyszeli strzały!

– Ilu?

– Kilkunastu.

– Kurwa. – przekląłem – Dobra, zmywamy się! Cole, osłaniaj nas!

– Jasna sprawa. – przytaknął.

Wybiegłem z piwniczki i razem z Landonem pobiegliśmy w stronę wyjścia, które znalazł Cole. Przez adrenalinę nie zwracałem nawet uwagi na ciemność, przez którą gnaliśmy co sił. W szybkim tempie znaleźliśmy się na zewnątrz i ruszyliśmy do samochodu.

– Jesteśmy w samochodzie. Wracamy. – powiadomiłem dziewczynę. Cole odpalił silnik i odjechał. Victoria nie odzywała się przez około paręnaście sekund. Trochę się zdenerwowałem.

– Victoria? – powtórzyłem.

– M-macie go? – jej głos drżał. Jakby bała się tego, co zaraz usłyszy.

– Nie. – odpowiedziałem krótko, spuszczając wzrok – Myślimy, że uciekł. Ślady krwi doprowadziły nas do okna, którym prawdopodobnie się wydostał.

Usłyszałem szloch. Ona płakała. Cholera, jeśli naprawdę jej na nim zależało, to dlaczego z nim zerwała? Nigdy nie zrozumiem kobiet.

Chciałem ją uspokoić, ale rozłączyła nas. Cholera wie, gdzie on był. Wyciągnąłem telefon i wykręciłem numer do Aarona. Nie odbierał. Zacisnąłem szczękę a telefon prawie zmiażdżyłem w dłoni, gdy co najmniej po raz setny od trzech dni, włączyła się poczta głosowa.

Teraz pozostało nam jedynie czekać na jakikolwiek znak albo spróbować ponownie zakraść się do magazynu Walkera. Jednak w ogóle nie uśmiechało mi się tam wracać.

Victoria's pov

— Dobrze się dziś spisałaś. — pochwalił mnie Landon, gdy zatrzymał się na podjeździe mojego domu. Nie wiem, czy chciał mnie tym pocieszyć, bo jego mina wciąż była obojętna. Nie wyglądał mi na człowieka empatycznego.

— Ta, dzięki. — wymamrotałam pod nosem, wychodząc z auta. Zamierzając zamknąć drzwi, widziałam, że chciał coś jeszcze dodać, ale zamknął usta tak szybko, jak je otworzył. Uśmiechnęłam się krótko i bez wyrazu. — Cześć.

— Poczekaj. — zatrzymał mnie jednak, ale zanim zdążył kontynuować, wtrąciłam się.

— Nic nie mów, to kompletnie nie ma sensu. Byliśmy pewni, Landon! — podniosłam głos — Byliśmy pewni, że tam jest. I wszystko szlag trafił.

Trzasnęłam drzwiami w momencie, gdy wypowiadał moje imię. Nie chciałam to już słuchać, po prostu ruszyłam w stronę domu. Kilka sekund później usłyszałam za sobą jedynie pisk opon. Zanim weszłam do środka, westchnęłam głośno, myśląc nad dobrym kłamstwem. Julie dzwoniła do mnie sześć razy, a ja za każdym razem odrzucałam połączenie. Nie wyobrażałam sobie nawet, jak bardzo była wkurzona.

Niepewnym krokiem przemierzałam korytarz, mając nadzieję, że nie natknę się na żadnego członka rodziny. Minęłam kuchnię, w której dostrzegłam siedzącą Natalie. Jadła obiad, oglądając jakiś film na telefonie. Nie odzywając się nic, ruszyłam do pokoju. Odłożyłam torebkę, i zdjęłam z siebie kurtkę. Sprawdziłam stan swojego wyglądu, wpatrując się w lustro. Nie było tak źle, spięłam tylko włosy w kucyka. Kilka za krótkich kosmyków wypadło z niego luzem, co nie wyglądało najgorzej.

Usiadłam zrezygnowana na brzegu łóżka. Spojrzałam na ekran telefonu, na którym wyświetlał się numer Aarona. Byłam zła na siebie za niepowodzenie w dzisiejszej akcji. Jak to możliwe, że zniknął? Byłam pewna, że tam był. Jedyne pomieszczenie bez kamery, nie mogliśmy nic pominąć. Więc jak to się stało?

Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Wiedziałam, że Natalie zapewne nie usłyszy, ponieważ oglądała że słuchawkami, a jeśli Julie nawet nie zauważyła, że wróciłam, to znaczy, że zapewne uczyła się roli, a wtedy nie można było jej przeszkadzać, bo strasznie się denerwowała.

Zbiegłam więc po schodach i ruszyłam do drzwi. Po drodze zerknęłam na siostrę, która wciąż trwała w tej samej pozycji. Dzwonek nawet jej nie ruszył.

Otworzyłam więc drzwi wejściowe, a wtedy niemal zamarłam. To, co zobaczyłam, sprawiło, że byłam jednocześnie szczęśliwa i załamana. Coś we mnie pękło. W oczach natychmiast pojawiły się łzy, lecz nie wiem co oznaczały. Smutek, rozpacz, szczęście i euforię. Moje emocje były bardzo ze sobą sprzeczne, kiedy dostrzegłam te piękne, czarne oczy, które teraz skrywały jedynie nicość, jakby wyparował z nich dawny żar, werwa i pasja. Stał naprzeciwko mnie, zniszczony, wątły, wycieńczony. Jego spojrzenie było słabe, miałam wrażenie, że zaraz zemdleje. Pewnie był przemarznięty, ponieważ jedyne co miał na sobie, to brudny podkoszulek. Nie chciałam sobie nawet wyobrażać, co mu robili, kiedy doszło do mnie, że czerwone plamy na jego ubraniu i ciele nie były farbą. Chwiał się, trzymając rękami o framugę. Uniósł po raz kolejny swoje zmęczone oczy, które spotkały się z moimi.

— Victoria. — ledwo wypowiedział moje imię.

A potem osunął się prosto w moje ramiona.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro