Rozdział 27 "Byłam już stracona."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Victoria's pov

Gwałtownie zerwałam się ze snu. Moje oczy były całe mokre od łez. W pomieszczeniu było ciemno i dopiero po chwili przypomniałam sobie, że spałam u Aarona w pokoju. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał równą szóstą. Spałam niecałe dwie godziny i już bym raczej nie usnęła. Znów miałam ten sam koszmar. Wszystko powróciło. Ale ja nie mogłam ponownie się załamać. Traumatyczne przeżycie sprawiło, że popadłam w depresje na długi czas. Nawet psycholog mi nie pomógł. Musiałam sama dojść do tego, że to co się stało już się nie odstanie i nic nie mogłam z tym zrobić.

Czułam się okropnie w związku z tym, jak potraktowałam Cartera. On nic nie wiedział, nie rozumiał, co przeżyłam i co czułam. Nie odważyłam się na wyjaśnienia, a jedynie nakazałam by wyszedł. Jego nie zrozumiałe spojrzenie o był cios w samo serce. Musiałam to z nim wyjaśnić prędzej, czy później.

Przetarłam oczy i usiadłam na krawędzi łóżka. Poprawiłam podkoszulek, który odkrył jedno z moich ramion i wstałam, by następnie pokierować się do łazienki. Chwilę później zeszłam na dół i skierowałam się do salonu. Tam zobaczyłam jego. Siedział na sofie i podpierał łokcie na kolanach, a twarz schowaną miał w dłoniach. Widziałam piękne tatuaże na jego plecach. Jeden z nich przykuł moją uwagę bardziej niż pozostałe. Znajdował się powyżej prawej łopatki i były to dwie gałązki cierni, które splecione ze sobą tworzyły krąg. Był tak idealnie dopracowany i naprawdę robił wrażenie. Kiedyś uwielbiałam symbolikę i bardzo dobrze znałam niektóre z nich. Ciernie były przede wszystkim symbolem trudu, cierpienia i potępienia. Nie znałam historii tego chłopaka, ale jedno wiedziałam na pewno; nie był tak bardzo złym człowiekiem, jak myślał.

Podeszłam powoli do sofy i usiadłam obok niego. Wiem, że poczuł, gdy to zrobiłam, ale nie zmienił swojej pozycji. Po kilkunastu sekundach dopiero westchnął i spojrzał przed siebie, wciąż podpierając głowę.

— Nie śpisz? — spytał niskim głosem.

— Miałam zły sen. — odparłam, po krótkiej ciszy.

Nie skomentował tego w nijaki sposób. Wciąż patrzył przed siebie, nie wydając z siebie ani dźwięku. Irytowało mnie to, ale z drugiej strony rozumiałam go bardzo dobrze. Na jego miejscu też bym się wkurzyła, choć tak naprawdę nie wiem, co czuł. Opanował niesamowitą umiejętność ukrywania emocji i pozostawania w obojętności.

Z przybicie patrzyłam na swoje dłonie, które ciągle splatałam, lub bawiłam się bransoletką. Nie wiedziałam, czy był to dobry moment na wyznanie tego, co się stało i wytłumaczenie mu całej sytuacji.

Nie miałam na to nawet szansy, ponieważ w pewnym momencie Aaron wstał i skierował się do kuchni.

— Zrobię nam jakieś śniadanie. — poinformował, po czym zniknął za rogiem ściany.

Trudno było za nim nadążyć. Nie wiedziałam już, czy był zły, czy rozkojarzony, czy po prostu to po nim spłynęło. Nie potrafiłam wnikać do czyjegoś umysłu i poznać odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania. Wielka szkoda, ponieważ z taką umiejętnością, życie byłoby o wiele prostsze. I właśnie na tym polegał problem, bo świat nie został stworzony po to, by iść na łatwiznę, ale by stawiać czoła trudnościom. Tylko, że nie wszyscy tak dobrze sobie z tym radzili.

Siedziałam sama w salonie, myśląc o różnych rzeczach. Na przykład o tym, jak bardzo wściekła była moja mama. Nie dałam jej znaku życia przez ostatnie dwanaście godzin. Albo o tym, czy Kylie będzie tak bardzo dociekliwa, by wypytać mnie o każdy szczegół wczorajszej nocy. Nie chciałam jej okłamywać. No i Melanie. Czy ona w ogóle wiedziała, co się zdarzyło?

Nagle usłyszałam dzwonek telefonu, który wyrwał mnie z natłoku myśli. Spojrzałam na czarnego iPhone'a, na którym znów pojawiło się imię Olivia. Zmarszczyłam brwi, ale nawet nie chciałam myśleć o tym, że ta blondynka ze sklepu to ta sama dziewczyna, która właśnie dzwoniła do Cartera. To mi się nie trzymało kupy. Dzwonek ucichł, ale po chwili nadeszła wiadomość. Nie chciałam być wścibska, ale coś po prostu przejęło nade mną kontrolę i zwyczajnie chwyciłam czarne urządzenie, a na jego ekranie widniał SMS od Olivii:

„To smutne, że wykorzystujesz tę dziewczynę. Victorię, tak? Rozpracowałeś jej brata, ale pomyśl czy ona naprawdę jest na tyle głupia, by podać ci wszystkie informacje?"

Wszystko wewnątrz mnie zastygło. Moje oddechy były nierówne i nawet nie miałam siły płakać. To wszystko było kłamstwem? Jak mogłam być tak głupia i dać się omotać? On owinął sobie mnie wokół palca, a ja, jak idiotka po prostu go nie zostawiłam.

— Victoria?! — usłyszałam gniewny ton Aarona i momentalnie na niego spojrzałam. Stał w progu z talerzem kanapek w jednej ręce i dwoma herbatami w drugiej. Patrzył to na mnie, to na swój telefon. Szybko odłożył jedzenie na stolik i wyrwał mi z ręki iPhone'a. — Jakim, kurwa, prawem ruszasz mój telefon?! — wrzasnął.

— Jakim prawem mnie wykorzystujesz? — odbiłam pałeczkę, mówiąc to jednak beznamiętnie.

— Co? — zmarszczył brwi, a następnie przeczytał wiadomość. Zamknął oczy i głośno westchnął. — To nie tak.

— A jak?! — wkurzona i zraniona wstałam z tej beznadziejnej sofy, posyłając mu mordercze spojrzenie. — Nie ważne. Idę stąd.

— Victoria. — chwycił mnie za ramię, szarpiąc lekko, ale to sprawiło, że się zatrzymałam.

— Puść mnie. — rozkazałam — Jak mogłam być taka ślepa?

— Wierzysz osobie, której nawet nie znasz? — prychnął — Już nie wspomnę o tym, że nie miałaś prawa odczytać tej wiadomości.

— Jeśli jest o mnie, to dlaczego nie? I dlaczego ona wspomina o Ryanie?

— Nie osłabiaj mnie. — wywrócił oczami, a to był pierwszy raz, kiedy zrobił to przy mnie. Cóż, podobno tego nie lubił. — Powiedziałem ci, że masz się nie wtrącać w nie swoje sprawy, a ty, kurwa, czytasz moje wiadomości! Pojebało cię do końca?

Jak on śmiał?!

— Wiesz, może dobrze się stało. — wzruszyłam ramionami — Przynajmniej wiem, na czy stoję.

— Jesteś idiotką, skoro uwierzyłaś w jedną, nic nie znaczącą wiadomość!

— A ty jesteś potworem, który rani wszystkich wokół siebie!

Po moich słowach automatycznie wrócił do swojej obojętności. Zacisnął jedynie szczękę i spojrzał na mnie tym niszczącym wzrokiem, a ja dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, jak go nazwałam.

— Ciekawe, że nazywasz mnie potworem, kiedy ja robię wszystko, żebyś była bezpieczna. — powiedział to cichym, ochrypłym głosem. W jego oczach widziałam jedynie zawód.

Potem wyminął mnie i zwyczajnie wyszedł z salonu. Zacisnęłam powieki, spuszczając głowę w dół. Złapałam się za głowę, głośno wypuszczając powietrze z płuc. Jestem totalną idiotką.

— Aaron... — zawołałam, idąc jego śladami.

Napotkałam go dopiero w jego pokoju, gdzie ubierał na siebie podkoszulek. Stał przodem do okna, więc miałam wgląd jedynie na jego tył.

— Aaron...

— Idź już. — przerwał mi, chowając za pasek broń, przez co moją głowę zajęły same najgorsze myśli.

Poczułam ogromną gulę w gardle. Naprawdę nie chciałam, by tak wyszło. Czasami za bardzo ponoszą mnie emocje i mówię coś, czego nie powiedziałabym nigdy. Ale to „nigdy" ma też swoje inne znaczenia.

— Nie jesteś potworem. — postanowiłam, że mimo tego czy mnie słuchał, czy nie, i tak powiem to, co chce powiedzieć — Jesteś dla mnie zagadką, której nie potrafię rozwiązać i boję się tego, rozumiesz?

— Nie słyszałaś?! — wydarł się, patrząc na mnie z furią. Te ciemne tęczówki znów płonęły gniewem. — Idź już!

— Pozwól mi powiedzieć!

Wtedy przygwoździł mnie do ściany, przez co poczułam ból w głowie i plecach, ponieważ nie zrobił tego zbyt delikatnie. Oszalałe oczy były tak blisko moich. Przerażona, aż wstrzymałam powietrze. Bałam się, bo patrzył na mnie wzrokiem, jakbym złamała jego duszę, jakby pragnął zemsty, a co najgorsze – jakby chciał mnie zabić. A ja stałam tam, jak wmurowana, ani nie drgnęłam.

— Wystarczająco już powiedziałaś, nie sądzisz? — spytał surowym tonem. Jego ręce złapały za moje nadgarstki i uniosły je ponad moją głowę. Nasze twarze były tak bardzo blisko. Czułam jego gorący oddech na swojej skórze. Wyglądał jak szaleniec.

— W-wiem, że mnie nie skrzywdzisz. — wyjąkałam żałośnie, na co chłopak parsknął bez humoru.

— Jesteś pewna? Przecież ja cię tylko wykorzystuję.

— Przepraszam. — powiedziałam, utrzymując z nim kontakt wzrokowy — Obiecuję, że to był ostatni raz. Tylko proszę cię o jedno. — słysząc to, prychnął, lecz stał się jakby zaciekawiony — Pokaż mi, że mogę ci zaufać.

Blondyn uniósł brwi i puścił moje nadgarstki, ale nadal mnie nie puścił. Położył ręce na ścianie po obu stronach mojej głowy, co wcale mnie nie uspokoiło.

— Mnie się nie ufa, Victoria. Nie wiesz o tym?

— Nie. — odparłam stanowczo, a on spojrzał na mnie z konsternacją.

— Więc niedługo się dowiesz.

Po tych słowach wyszedł z pokoju, kiedy ja wciąż stałam przy ścianie, zastanawiając się nad jego słowami. Zamknęłam oczy, chcąc trochę ochłonąć. Nie dość, że zrobiło mi się gorąco, to jeszcze ten chłopak wpędzał mnie w tak wielkie zakłopotanie i zdenerwowanie swoją osobą, że nie byłam w stanie myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, jak bardzo wpłynął na moje życie. Może i dał mi do zrozumienia, że byłam już stracona, ale mimo to, ja nie zamierzałam się poddawać. Nie teraz.

Zeszłam więc na dół, by tym razem po prostu oznajmić Carterowi, że wracam do domu, jednak nie zastałam go. Nie było go ani w kuchni, ani w salonie, czy nawet w łazience. Wybiegłam na zewnątrz – samochód również zniknął. Westchnęłam głośno, czując irytację. Czy on zawsze musiał zachowywać się jak dziecko? Jak mógł zostawić mnie samą w swoim domu?

Chwyciłam telefon i wybrałam jego numer. Dzwoniłam kilka razy, jednak za każdym razem włączała się poczta głosowa, co było jednoznaczne z tym, że odrzucał połączenie. Kretyn. Zdecydowałam, że skontaktuję się z jego przyjacielem. Problem w tym, że Zack też nie odbierał.

— Na cholerę wam te telefony?! — krzyknęłam, chowając urządzenie do kieszeni.

— Spokojnie. — słysząc dziewczęcy głos, przestraszyłam się i omal nie padłam na zawał, przysięgam. Odwróciłam się, a moim oczom ukazała się Anabelle, za co dziękowałam w duchu. — Co ty tu robisz? — spytała lekko zdezorientowana, odkładając torebkę na sofę.

— Ja... — zaczęłam, na szybko wymyślając kłamstwo — Chciałam porozmawiać z Aaronem. Dom był otwarty, przepraszam.

— O ósmej rano w weekend? — zwątpiła.

— Sprawa niecierpiąca zwłoki. — dodałam — W każdym razie... Cześć. — wywróciłam oczami, czując zażenowanie tą sytuacją i po prostu wyszłam z domu Carterów.

Pół godziny później, po całej drodze rozmyślania nad kłamstwem, które wcisnę mamie, wysiadłam z taksówki na Manhattanie. Znając ją, zapewne dałaby mi szlaban na całe życie. Trudno, przynajmniej nie będę musiała widywać tych fałszywych ludzi, który pałętają się po akademii i tylko czekają na twoje potknięcie, by potem oczerniać cię za plecami.

Drzwi windy otworzyły się i po dwóch krokach już znalazłam się w salonie.

— Jestem! — oznajmiłam nieco głośniej, by usłyszała mnie mama, która niespodziewanie wyszła z kuchni.

— Oh, wróciłaś. — wycedziła. Była ubrana w pudrowy sweterek z dekoltem, obcisłe jeansy i klapki od Tiffany'ego (oh, tak bardzo je lubiła). W pasie przewiązana była kuchennym fartuszkiem, a w ręce trzymała drewnianą łyżkę, ubrudzoną mąką. — Melanie jest u siebie.

Kim jesteś i co zrobiłaś z Julie Williams?!

— Nie jesteś zła? Żadnego kazania? — zdziwiłam się, w międzyczasie ściągając kurtkę i buty.

— Kochanie, jesteś pełnoletnia. — podeszła do mnie ze szczerym uśmiechem — W twoim wieku byłam taka sama. A nawet gorsza. Czasem wymykałam się z domu, by spotkać się z twoim ojcem.

Cofam tamto. Moja mama jest odjechana.

— Serio? — zachichotałam — Ale romantycznie.

— Oczywiście. Dlatego na tak wiele ci pozwalam. Inaczej byłabym hipokrytką. — cmoknęła mnie w policzek — Naturalnie wszystko ma swoje granice. — dodała, po czym wróciła do kuchni.

A mnie w tym momencie naszły najgorsze myśli. Szybko poszłam w ślad za nią.

— Jakie granice masz na myśli? — przystanęłam tuż obok wysepki, na której mieszała coś w misce. Wyglądało mi na ciasto, ale pewności nie miałam.

— No wiesz. Dopóki nie bierzesz narkotyków, lub nie umawiasz się z jakimś bandziorem, to jest w porządku.

Na sekundę rozszerzyłam oczy, a potem spojrzałam na nią z cholernie wymuszonym uśmiechem. Och, ironio.

— Oczywiście, że nie. — potwierdziłam, po czym natychmiastowo wyszłam z kuchni.

Miałam przechlapane. Na całej linii.

Zamiast do swojego, skierowałam się do pokoju Mel. Zapukałam, a ona zaprosiła mnie do środka. Zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam obok brunetki leżącej na łóżku. Była jakaś taka rozmarzona, wesoła, a oczy jej świeciły, jakby wygrała milion dolarów. Później spojrzała na mnie, a jej mina automatycznie zrzedła.

— Dziewczyno, co ty masz na sobie? — podniosła się do pozycji siedzącej i obrzuciła mnie wzrokiem z góry na dół.

O rany, wciąż miałam na sobie ciuchy Aarona. Jak mogłam się nie przebrać? Więc moje pewnie zostały... O boże.

— Dziwne, że zauważyłaś to dopiero ty, a mama i Anabelle w ogóle.

— Anabelle? — powtórzywszy za mną, zrobiła wielkie oczy — Siostra Aarona! Victorio Williams, masz mi natychmiast powiedzieć, co stało się u Carterów.

Co ja niby mogłam jej powiedzieć? W zasadzie tylko tyle, że u niego spałam. Nawet nie chciałam wspominać o tym, że między nami do czegoś doszło.

— Cóż, w zasadzie, to nic takiego się nie stało... — zaczęłam jej opowiadać, oczywiście pomijając wiele szczegółów.

I właśnie tego dnia zrozumiałam, że kłamstwo stało się moją codziennością.


______________________________

wybaczcie kochani, że tak późno, ale miałam urwanie głowy dzisiaj i dopiero po 23 skończyłam go pisać. jak oceniacie? do zobaczonka w następnym! xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro