Rozdział 35 "Miałam szczęście."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Victoria's pov

— Popisałeś się, Carter. — rzucił Shawn w stronę Aarona z wyczuwalnym w jego tonie gniewem, a potem do mnie: — Mówiłem ci, że jest niebezpieczny.

Czułam na sobie wzrok każdej osobnej duszy znajdującej się na korytarzu szkolnym. Oprócz tego wciąż odczuwałam ból w klatce piersiowej, który był skutkiem mocnego upadku. Mimo to, postanowiłam zignorować wszystko, co działo się wokół mnie i bez słowa udać się na lekcję. Nie chciałam w tamtej chwili widzieć ani Shawna, ani Aarona, a tym bardziej z nimi rozmawiać.

Wstałam z podłogi, a w tym samym momencie wśród nas zjawił się dyrektor Martin. Cóż, w samą porę.

— Co tu się dzieję? Dlaczego nie jesteście na zajęciach? — zdenerwował się, krzycząc na cały korytarz — Wszyscy do sal, natychmiast! A wasza dwójka za mną. — mężczyzna wskazał na dwóch bijących się przed chwilą chłopców i ruszył do gabinetu.

Mendes zrobił to samo kilka sekund później, natomiast Aaron wciąż stał i patrzył na mnie. Wiedziałam to, choć unikałam z nim kontaktu wzrokowego. Otrzepałam ubrania z kurzu i poprawiłam bluzkę.

— Victoria... — chciał mnie zatrzymać. Ale ja tylko wyminęłam go ze spuszczonym wzrokiem i skierowałam się do sali biologicznej.

Nie wiem, co zrobił później. Nie rozmawiałam z nim do końca zajęć, chociaż moimi ostatnimi i tak okazała druga godzina biologii, na której to pani Meyers wysłała mnie do higienistki, ponieważ przez chwilę nie mogłam oddychać. Na szczęście Luke znalazł mój inhalator i wszystko dobrze się skończyło, natomiast Meyers nie dała za wygraną. Takim właśnie sposobem trafiłam do domu, gdzie poczułam się ospała, a mój organizm automatycznie stracił całą masę energii po tym, jak rzuciłam się na łóżko w swoim pokoju. To właśnie był ten kojący stan, kiedy mogłam wygodnie się ułożyć i wreszcie zasnąć. Rozumieją mnie tylko osoby, które są wiecznymi śpiochami, jak ja.

***

Mój sen nie trwał długo. Przebudziłam się tuż przed tym, jak mój tata dostawał kulkę prosto w serce. Często miewałam ten sam koszmar. Pani psycholog, do której chodziłam z mamą twierdziła, że męczą mnie takie sny, ponieważ wciąż jestem nieświadoma tożsamości mordercy. Policja wciąż prowadzi śledztwo, ale co z tego. Znaleźli dopiero durny samochód, który do niczego nie doprowadził, ponieważ wszystkie ślady i odciski zniknęły.

Otworzywszy powoli oczy, rozejrzałam się po pokoju. Jedno, co mnie kompletnie zamurowało, a w następnej chwili wstałam szybko z łóżka i zamknęłam drzwi na klucz, by nikt nie mógł zobaczyć tego, co ja. A zwłaszcza Julie.

Aaron swobodnie drzemał na moim fotelu obrotowym, jak gdyby nigdy nic. Cholera, jak on się tu dostał? Stanęłam nad nim, czekając aż się wybudzi. Nic takiego się nie stało przez najbliższe pięć minut, dlatego szturchnęłam go mocno w ramię.

— Aaron.

Chłopak trochę zdezorientowany zrozumiał co się działo i natychmiastowo podniósł się z fotela.

— Wybacz. — poprosił, przecierając oczy — Musiałem zasnąć przy czekaniu.

— Co ty tutaj robisz, Aaron? — spytałam, krzyżując ręce pod piersiami i jednocześnie rzuciłam mu wyzywające spojrzenie.

— Twoja mama mnie wpuściła. Nie mogłem tak tego zostawić. — przyznał — Nie chciałem cię skrzywdzić.

— Czekaj, czekaj. Moja mama cię wpuściła?

— Cóż, z początku nie chciała, ale wiesz jak bardzo jestem uparty, więc w końcu odpuściła. Podziałał na nią mój urok osobisty. — razem z ostatnimi słowami uśmiechnął się zwycięsko.

Och, czy on nawet w takich chwilach musiał być cholernym narcyzem? Przez to wszystko wywróciłam oczami.

— Masz rację. — odchrząknął, pocierając swój kark dłonią — Victoria, wiesz, że nie chciałem cię skrzywdzić.

— W porządku. — rzuciłam beznamiętnie, lecz odsunęłam się, gdy chciał mnie objąć.

— Nie jest w porządku, widzę to. Boisz się mnie.

— Teraz nie. — odparłam, wciąż jednak utrzymując dystans. Po prostu cały czas miałam w głowie obraz Aarona przesiąkniętego gniewem.

— Więc dlaczego się cofasz?

— Wolę być ostrożna. — przyznałam, całkowicie tego nie przemyślawszy. Aaron spojrzał na mnie zawiedziony, natomiast ja tak bardzo chciałam cofnąć swoje słowa. Ale nie odezwałam się. Emocje z przed kilku godzin jeszcze nie opadły.

Fakt: Aaron był nieobliczalny.

— Więc może powinnaś jeszcze raz przemyśleć sprawę z naszym związkiem.

Związek. Padło to słowo, którego się nie tyle bałam, co budziło we mnie niespokojne odczucie. Ale tak. Byłam w związku z Aaronem. Chłopakiem, który zawładnął moim światem.

— Czekaj. — złapałam go za rękę, kiedy bez słowa zamierzał wyjść. Zatrzymał się i stanął do mnie przodem. — Nie miałam tego na myśli. Jest już w porządku. Po prostu...

— Victoria. — chwycił moje ramiona, potem lekko dotknął mojego policzka, tym samym zmuszając mnie do kontaktu wzrokowego. Czułam, że tracę grunt pod nogami, kiedy nasze spojrzenia napotkały siebie. — Nie zrobię tego więcej. Obiecuję.

To nie prawda. Jeszcze wiele razy mnie zrani. Choćby i nieświadomie, ale to zrobi. Po prostu to czułam.

Wykrzywiłam usta w lekki uśmiech i delikatnie pocałowałam go w usta.

— Nie składaj pustych obietnic, Aaron. — szepnęłam, a potem zapadła cisza.

Blondyn zapatrzony we mnie, nic nie zrobił. Stał i wydawało się, że czekał na coś lub może myślał o tym, co powiedziałam. Byłam świadoma, że być może go to zabolało, ale nie zamierzałam się kryć z tym co czułam, czego prawie pewna. Ale nie zniosłam tej niezręcznej ciszy dłużej.

— Zostaniesz na noc? — spytałam, przytulając się do jego twardej piersi. Carter objął mnie i oparł swoją brodę na mojej głowie, przyciągając mnie jeszcze bliżej, jakby to w ogóle było możliwe.

— Zostanę.

Od dwóch godzin leżeliśmy w łóżku. Zaraz po dość trudnej kolacji z moją rodziną, Aaron w końcu odetchnął w moim pokoju. Widziałam, że mojej mamie strasznie się to nie podobało, ale wiedziała, że nie mogła mi zabronić spotykania się z chłopakiem. Dobrze, że w końcu to zrozumiała.

— Dziękuję, Aaron. — cmoknęłam blondyna w usta i powróciłam do poprzedniej pozycji.

— Za co? — zmarszczył brwi.

— Widziałam, jak bardzo się starałeś.

— Twoja siostra mnie polubiła — parsknął radośnie — ale Ryan i twoja mama chyba są w zmowie.

Tym razem ja zachichotałam. Cóż, tak mogło być.

— Mogę cię o coś zapytać?

— Już to zrobiłaś. — pocałował mnie w czoło, kiedy wywracałam oczami.

— Mówię serio.

— No wal.

— Pamiętasz ten wieczór, jak odwoziłeś mnie do hotelu i spotkaliśmy mojego brata? — od razu napłynęła mnie fala wspomnień z tamtego dnia. W gruncie rzeczy pomogłam Aaronowi zabić człowieka. A teraz mnie zabijały myśli o tym. — Powiedziałeś, że go znasz. Dziwnie się zachowywałeś. Co jest z wami nie tak?

Nie odpowiadał. Od razu zrobił się poważny, a wzrokiem błądził w przestrzeni. Obrócił się na plecy i ułożył ręce pod głową.

— Chodzi o twoje interesy z Braunem, prawda? On bierze w tym udział. O mój boże, tylko nie to. — westchnęłam, łapiąc się za głowę.

— To nie do końca prawda. — odparł w końcu.

— Powiedz mi, o co chodzi. Nie zniosę tego, jeśli mój brat znów wplącze się w jakieś bagno. — niespokojnie usiadłam na nogach.

— Znów?

W mojej głowie zabrzmiał alarm.

— Po prostu, kiedy mieszkaliśmy w Los Angeles, zadarł z gangiem narkotykowym i źle się to skończyło.

Na samo wspomnienie kłopotów, które się wtedy pojawiły i co mój tata przeżywał, gdy Ryan pewnego wieczoru wrócił do domu cały poobijany, zrobiło mi się go cholernie żal. Twierdził, że dostał bo zasłużył, ale ja nie wierzyłam. Nikt nie zasługiwał na takie traktowanie. A tym bardziej na śmierć.

A twój chłopak wcale nie był płatnym zabójcą. Och, ironio.

— Postaram się z nim dogadać. — powiedział nagle Aaron, a wtedy spojrzałam na niego i obdarzyłam go najbardziej szczerym uśmiechem, jaki tylko mógł pojawić się na mojej twarzy. — Wyplątam go z tego.

Kolejny raz tego wieczoru pocałowałam Aarona, ale tym razem nie odsunęłam się od razu. Wlałam w ten gest wszystkie emocje, jakie wtedy odczuwałam, a tym samy to, co czułam właśnie do tego chłopaka. Nie wiem, czy to była miłość. Nie kochałam go jeszcze, lecz to było swego rodzaju chęć bycia tylko z nim, cały czas. Chciałam, by obejmował mnie ramionami, by uśmiechał się do mnie swoim magicznym sposobem i czarował mnie magnetyzującym spojrzeniem. Uwielbiałam go całego i chciałam, by było tak już zawsze. Ja i on. I nikt więcej.

***


Odkąd weszłam do klasy, marzyłam tylko o tym, by lekcja fizyki skończyła się tak szybko, jak się zaczęła. Byłam niewyspana, ponieważ rozmawialiśmy z Aaronem do późna. Prawie zasypiałam w ostatniej ławce, dobrze, że Kylie czuwała i budziła mnie za każdym razem, gdy przysypiałam. Oczywiście przed samymi lekcjami spotkałam także Shawna, który wyprowadził mnie z równowagi wspomnieniem o wydarzeniu z poprzedniego dnia. Dlatego od rana miałam kiepski humor i na każdego patrzyłam z wizją morderczych tortur.

Na szczęście niedługo potem zadzwonił dzwonek i wszyscy wyszliśmy z klas. Razem z Parker ruszyłyśmy w stronę naszych szafek, które — dzięki dobrych relacji z dyrektorem — były obok siebie. Dołączyła do nas także Emma a zaraz później Luke. A naszym głównym tematem do rozmów stała się moja impreza urodzinowa, która miała odbyć się już wkrótce. Ja naprawdę jej nie chciałam.

— Już widzę ten wieczór. Wszystko będzie doskonałe! — oznajmiła radośnie Kylie, która uwielbiała organizować tego typu imprezy.

— Nie chcę dużej imprezy — zaznaczyłam — Kylie, mówię poważnie.

— Tak, tak. — rzuciła ignorancko.

— Spokojnie, Vic. — wtrąciła się Emma — Dopilnuję, by nie zaszalała.

— Chodź, Em. Mamy zajęcia w drugim budynku. — powiedział Luke.

— W gimnazjum? — zdziwiłam się. Kylie również.

— Chciał powiedzieć, że na drugim końcu tego budynku. — Fray chcąc usprawiedliwić naszego przyjaciela, postawiła nacisk na przedostatnie słowo.

Mnie i tak coś nie pasowało.

— A to zrozumiałe. — rzuciła Kylie, po czym Luke i Emma tak po prostu ruszyli przed siebie.

Jeszcze chwilę, zanim zniknęli za rogiem, mierzyłyśmy ich wzrokiem. Później spojrzałam na brunetkę, a ona z chytrym uśmiechem kiwnęła głową, chcąc potwierdzić moje myśli.

— Na bank ze sobą kręcą.

— Myślisz? — uniosłam brew, a wtedy silne ramiona otoczyły mnie od tyłu i ktoś pocałował mnie w policzek. — Aaron.

— Cześć. — przywitał się ochrypłym głosem.

— Paliłeś? — spytała Kylie — Zwijam się.

Od dawna wiadome było, że dziewczyna wręcz nie znosiła zapachu papierosów.

— Swoją drogą — odwróciła się do nas, zanim odeszła — gdybyś tak mógł nie męczyć jej za bardzo w nocy przed fizyką, to byłabym wdzięczna. Tylko ona rozumie pieprzenie tej facetki.

Oboje z Aaronem zachichotaliśmy, kiedy Kylie zarzuciła włosami i odeszła od nas, kierując się w stronę sali chemicznej.

— Wymęczyłem cię? — spytał mnie z cwanym uśmiechem, całując mnie w usta.

— Jestem dzisiaj tylko trochę słaba.

— Jesteś cała blada. Odwieźć cię do domu?

— Nie. Dam radę.

— Victoria.

— No mówię, że dam radę. — uniosłam głos i wyswobodziłam się z jego uścisku.

— Dlaczego taka jesteś? Co zrobiłem nie tak?

Westchnęłam.

— Przepraszam. — splotłam nasze dłonie — Rozmawiałam przed fizyką z Mendesem i po prostu mnie wkurzył.

Widziałam, jak Aaron zacisnął szczękę i spiął mięśnie na samo wspomnienie od Shawnie.

— Nic mu nie rób. — zakazałam.

Chłopak wywrócił oczami, ale w końcu odpuścił. Jeszcze chwilę rozmawialiśmy, omawiając plany na weekend, ale przeszkodził nam Zack. Zjawił się tak nagle i stanął między nami, trzymając nas za ramiona.

— Wystarczy, gołąbki. — rzucił ze znudzonym uśmiechem — Chodź stary, mamy robotę. — klepnął go w plecy i odszedł kilka kroków, drapiąc się w kark.

— Do zobaczenia. — Aaron puścił mi oczko i poszedł w ślad Samersa, a potem oboje ruszyli ku wyjścia ze szkoły.

Nie miałam pojęcia, jakim sposobem zrywali się z lekcji tak często, a dyrektor jeszcze ich nie wrzucił. Mieli pieprzone szczęście. Ja też. Miałam szczęście, że poznałam kogoś takiego, jak Aaron Carter.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro