Rozdział 37 "Słowa były tylko słowami."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Victoria's pov

Zajmowałam miejsce pasażera. Patrząc przed siebie, oceniłam swoje położenie. Pędziłam w nieznane. Obok mnie siedział tata — prowadził. Zacisnęłam dłonie na fotelu i zaczęłam szybko oraz ciężko oddychać. Dostałam ataku paniki. Bałam się ale nie wiedziałam czego. Miałam wrażenie, że zaraz się rozbijemy, ale tata patrzył na mnie z tak serdecznym uśmiechem, jakby nic się nie miało stać.

Nagle strzał. Drugi, trzeci, potem kolejny. Skuliłam się, bojąc się o swoje życie. Krzyczałam coś do ojca, lecz on nie reagował. Wciąż wpatrzony w przednią szybę, kierował samochodem ze stoickim spokojem.

Szyba pękła. Szkło roztrzaskało się na miliony kawałeczków. Miałam poranione ręce, tak samo jak i Joe. Nie wiedziałam, co robić. Wszystko działo się tak szybko.

Padły kolejne strzały, a ostatni trafił prosto w serce taty. Widziałam, jak powoli zamyka oczy i puszcza kierownicę, jak odpuszcza, jak odchodzi.

Obudziłam się z krzykiem, cała zlana potem. Dotknęłam policzków — były mokre. Płakałam przez sen. I płakałam również po obudzeniu. Stłumiłam w sobie wspomnienie sennego koszmaru i wtuliłam się w poduszkę, a łzy same ulatywały z oczu.

Ten sam makabryczny sen ciągle dawał o sobie znać. Ne mogłam się od niego uwolnić, ale nie mogłam już tego wytrzymać. Jeśli nie przestanie mnie dręczyć, przysięgam, że trafię do zakładu psychiatrycznego. Czułam, że zaczynałam tracić zmysły i nie było to skutkiem samego koszmaru związanego ze śmiercią taty.

Po dłuższej chwili spojrzałam na zegarek, w którym mała wskazówka była między ósmą a dziewiątą. Niechętnie podniosłam się z łóżka, które było tak bardzo idealne, że mogłabym spędzić w nim resztę swojego życia. Pomaszerowałam do łazienki, umyłam zęby i twarz, rozczesałam włosy i oto rozpoczął się dzień, którego potrzebowałam. Ten, na którego czekałam od dłuższego czasu i choć tak naprawdę nie lubiłam obchodzić swoich urodzin, cieszyłam się, że przyjaciele wyprawili dla mnie przyjęcie.

Oczywiście, to miała być niespodzianka, ale ja zawsze miałam swoje sposoby, by dowiedzieć się wcześniej. Później stwierdzili, że nie było najmniejszego sensu ukrywać przede mną tego faktu.

W mgnieniu oka znalazłam się na parterze. Gdy weszłam do kuchni, mama przygotowywała śniadanie. Na blacie postawione były już gotowe tosty z twarożkiem oraz sałatka z warzyw i płatki śniadaniowe. A w tej właśnie chwili nalewała mleka do małego dzbanka.

— Mamy jakichś gości na śniadaniu? — spytałam, podchodząc do Julie.

— Victoria, już wstałaś. — zauważyła z uśmiechem — Dziewczynki zaraz zejdą. Zjesz z nami?

Dziewczynki?

— Jasne. — zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, o kim mówiła.

Pomogłam jej zanieść te wszystkie rzeczy do salonu, gdzie wspólnie zjemy śniadanie. Zrobiłam również cztery herbaty, a już po niecałych dziesięciu minutach, pojawiły się przy nas moja siostra i Anabelle.

— Victoria, cześć. — przywitała się radośnie siostra Aarona. Cóż, nie zdziwiła mnie jej wizyta, gdyż od razu zauważyłam, że Natalie i ta urocza blondynka złapały wspólny język.

— Cześć. — odparłam, po czym usiadła naprzeciwko mnie.

— Jak wam się spało? — spytała moja matka, patrząc na Anabelle.

— Bardzo dobrze. — odpowiedziała i zaczęła jeść kanapki z twarożkiem.

— Ona kłamie. — wtrąciła moja siostra, przez co zmarszczyłam brwi, spoglądając na nią — Nie spałyśmy w ogóle — zaczęła chichotać — tym razem nasz maraton wypalił i nawet nie zmrużyłyśmy oka.

Jak to możliwe, że nawet nie zauważyłam obecności Anabelle Carter w moim domu?

— Ale bardzo wygodnie nam się leżało. — dodała ze śmiechem Ana.

Później nastała cisza, podczas której spożywałyśmy swoje posiłki. Od rana do tej pory nie skupiłam na tym szczególnej uwagi, ale, do cholery, gdzie mój tort? Od ośmiu godzin miałam już dziewiętnaście lat, ale cóż, chyba nikt jeszcze tego nie zauważył.

Zaczęły się rozmowy: na temat szkoły, rodziny Anabelle, a szczególnie jej brata, który był moim chłopakiem czy nawet egzaminów w szkole tańca.

W pewnej chwili spojrzałam na mamę, która beztrosko wysłuchiwała opowiadań blondynki i wydawała się być obojętna na wszystko inne. Moja siostra również nie zdradzała żadnych dziwnych zachowań; byłą pogrążona w Twitterze.

Nagle mój telefon zawibrował. To wiadomość od Aarona, a na sam jej widok, na mojej twarzy pojawił się uśmiech.

„Masz 5 sekund. Bądź gotowa."

Co? Ale na co?

Nieważne!

Gwałtownie wstałam od stołu i nie dbałam o to, czy narobiłam szumu — pobiegłam czym prędzej do swojego pokoju, a wtedy moje serce podskoczyło niemal do gardła. Ktoś zamknął drzwi, gdy znalazłam się w środku. Odwróciłam się i wtedy odetchnęłam.

— Spóźniłaś się. — powiedział, patrząc na mnie tak bardzo okrutnym spojrzeniem.

A potem pojawił się ten diabelski uśmiech. Nie obchodziło mnie już nawet to, że byłam niewymalowana. Po prostu cieszyłam się z jego wizyty.

Carter zatrzymał się bardzo blisko mnie i sięgnął do kieszeni. Po chwili wyjął z niej małe, białe, ozdobne pudełeczko zawiązane granatową wstążką i wręczył mi je.

— Wszystkiego najlepszego, Victoria. — uśmiechnął się szczerze, po czym ułożył swoje dłonie na moich policzkach i pocałował mnie. Trwaliśmy tak przez chwilę; chciałam jak najdłużej móc czuć ten wspaniały smak.

— Dziękuję. — odpowiedziałam.

— Sprawdź, czy ci się podoba.

Otworzyłam więc pudełeczko, a moim oczom ukazał się srebrny łańcuszek z literą A. Był wspaniały, cudowny. Naprawdę mi się podobał.

Uśmiechnęłam się do Aarona, ukazując, jak bardzo była zachwycona. Rzuciłam się chłopakowi na szyję, przytulając go mocno.

— Jest piękny. — szepnęłam — Pomożesz mi z nim?

Aaron kiwnął głową i przejął ode mnie łańcuszek. Odwróciłam się do niego plecami i podtrzymałam w górze włosy. Kilka sekund później poczułam zimną biżuterię na swojej szyi. Blondyn sprawnie poradził sobie z zapięciem, natomiast ja nie mogłam się powstrzymać i znów go pocałowałam.

W momencie chłopak chwycił mnie za uda i podniósł do góry. Oplotłam swoje nogi wokół jego pasa, chcąc by został tu ze mną do końca dnia. Może tygodnia, miesiąca. W każdym razie bardzo długo.

Całowaliśmy się cały czas. Cóż, raczej pochłanialiśmy się nawzajem, bo nasz pocałunek przerodził się w coś niepohamowanego, w coś drapieżnego i absolutnie doskonałego. Aaron w końcu usiadł na brzegu łóżka, a mnie usadowił sobie na kolanach. Swoje palce wsunęłam w jego włosy, bawiąc się ich końcówkami, wiem, że to uwielbiał. On w odwecie myszkował swoimi dłońmi pod moją koszulką, przez co na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Jego dotyk był niesamowity, porażający. Chciałam coraz więcej.

Cóż, owszem, wszystko inne się nie liczyło, kiedy skupiłam się na jego ustach, które całowały moje. Na jego smaku, który był tak kuszący. Na jego doskonałym i umięśnionym ciele, które otaczało mnie z każdej strony oraz na jego zapachu, niezwykłym ale i subtelnym.

A jego dłonie, och, jego dłonie wprawiały mnie w stan euforii. Przez moje ciało przechodziły dreszcze. Jego każdy dotyk palił moją skórę, a ja wciąż pragnęłam więcej.

Nagle ktoś odchrząknął. Gwałtownie spojrzeliśmy na siebie z Aaronem, zaprzestając jakichkolwiek czynności. Odskoczyłam od niego, poprawiając swoją bluzkę i włosy, chłopak zrobił to samo. Błagam, niech ktoś mnie zabije.

Moja mama stała w przejściu z miną, jakby marzyła tylko o tym, by wyrzucić z głowy to, co przed chwilą widziała. Ja też tego pragnęłam, a wręcz modliłam się o to w duchu.

— Co tam, mamo? — spytałam pierwsza, chcąc przerwać tę niezręczną ciszę.

Kobieta spojrzała na nas ponownie, ale ku mojemu zdziwieniu, uśmiechnęła się do mojego chłopaka. Niekontrolowanie zmarszczyłam brwi. Co się z nimi stało?

— Zostaniesz na obiedzie? — spytała, na co Aaron z dumą kiwnął głową i również uśmiechnął się do niej, jakby byli dobrymi przyjaciółmi od lat. A ja nie odzywałam się. Obserwowałam tylko ich niecodzienne zachowanie. Normalnie, moja mama już dawno wyrzuciłaby go z domu.

— Jeśli mogę, tak, oczywiście.

— O czternastej i ani minuty spóźnienia. — oznajmiła z neutralnym spojrzeniem, po czym wyszła.

Okej. To było...

— Co tu się właśnie wydarzyło? — spytałam z nutką oburzenia, zamykając drzwi.

— Twoja mama zaprosiła mnie na obiad. — powiedział, wzruszając ramionami, przez co wywróciłam oczami.

— Aaron. — posłałam mu spojrzenie pełne politowania — Mówię o tej nagłej zmianie.

Skrzyżowałam ręce pod piersiami, kiedy podszedł do mnie i umiejscowił swoje dłonie na mojej talii.

— Mówiłem ci, że sobie porozmawialiśmy.

O nie. To nie mogło znaczyć nic dobrego.

— Zastraszasz ją? — wymsknęło mi się. Obawiałam się najgorszego, lecz Aaron tylko parsknął uroczym śmiechem.

— Nie, Victoria. Nie mam w zwyczaju zastraszania matek swoich dziewczyn. — po tych słowach wybuchnął śmiechem, a następnie opadł na łóżko. Dosłownie odetchnęłam z ulgą, choć w pewnej chwili poczułam malutką zazdrość, gdy mówił o "swoich dziewczynach". Chłopak podparł się na łokciach i obrzucił mnie swoim kuszącym spojrzeniem. — W czym wystąpisz?

— Cóż, kupiłam sobie taką sukienkę... — podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niech strój przygotowany specjalnie na wieczór — Podoba ci się?

Na wieszaku wisiała czarna, dość krótka sukienka ze złotym paskiem w pasie, który podkreślałby moje wcięcie w talii. Gdy tylko zobaczyłam minę Aarona, miałam ochotę wybuchnąć śmiechem.

— Nie pójdziesz w tym. — pokręcił głową — Chyba nie chcesz, żebym posłał do szpitala każdego chłopaka na twojej imprezie?

— Nie zrobisz tego.

— Owszem, zrobię. Chyba mnie znasz.

— Aaron. — skarciłam go, za jego rozkazy.

— Wiesz, w takim stroju, to możesz przede mną...

— Zamknij się! — zachichotałam i pchnęłam go z powrotem na łóżko, kiedy znów próbował do mnie podejść.

— Co? To szczera prawda.

Kolejny raz wywróciłam oczami z uśmiechem na twarzy. Po chwili chwyciłam czarne szpilki i weszłam do łazienki. Postanowiłam jeszcze raz ją przymierzyć. Byłam pewna, że gdy Aaron mnie w niej zobaczy, od razu zmieni zdanie. W międzyczasie usłyszałam przekręcanie kluczy w zamku, lecz zignorowałam to.

Po chwili wynurzyłam się zza drzwi i weszłam do pokoju, jak po wybiegu, cały czas patrząc na blondyna. Widziałam, jak zacisnął szczękę, gdy tylko zilustrował mnie z góry na dół. Czułam, jak się rumienię, a moje policzki stają się gorące. Moje ciało wewnątrz się paliło, a potem pojawiły się te znajome dreszcze, które dopadają mnie tylko przy tym czarnookim, irytującym zabójcy.

— Co ci w niej przeszkadza?

— W tej chwili? — z prędkością światła zjawił się tuż przy mnie. Dłońmi sięgnął do moich pleców — Ten zamek, który trzyma ją na tobie. — szepnął, a ja myślałam, że moje serce eksploduje. Momentalnie zrobiło mi się gorąco, gdy poczułam tę bliskość. Byłam świadoma, że Aaron chciał robić ze mną tak niewyobrażalnie doskonałe rzeczy, a ja z każdą chwilą coraz bardziej go pragnęłam. Mimo wszystko, strach i trauma przejęły władzę nad moim umysłem.

— Chyba... powinnam się już przebrać. — po żałosnym wydukaniu tych słów, skuliłam się i powędrowałam z powrotem do łazienki.

Usiadłam na brzegu wanny i załamałam ręce. Co się ze mną dzieje? Cholera, w jednej chwili byłam okropnie nabuzowana, a następnej bałam się jakiegokolwiek jego dotyku. To musiało się skończyć. A ja musiałam wziąć się w garść.

W pośpiechu zamieniłam sukienkę i szpilki na czarny podkoszulek z czerwonym napisem lovely but deadly na samym środku, leginsy oraz domowe klapki. Wróciłam do pokoju. Aaron zdawał się być kompletnie obojętny, jakby nic przed chwilą się nie wydarzyło niezręcznego; siedział na łóżku i przeglądał coś w telefonie. Nagle jego wzrok przeszedł na mnie, a kąciki jego niewielkich ust uniosły się. W tych czarnych oczach dostrzegłam błysk, ale nie do końca rozumiałam, co oznaczał.

— Przepraszam cię. — powiedziałam szczerze, zbliżając się do niego — To nie miało tak wyjść. Ja po prostu...

— Victoria... — przeciągnął, zakleszczając mnie w swoich ramionach — Nie sugeruj się tym, czego ja chcę, tylko tym, czego chcesz ty i na co jesteś gotowa. Nie chcę cię do niczego zmuszać.

Jego chciałam. Jego potrzebowałam; uśmiechu, zapachu, dotyku, spojrzenia. Jego całego.

— Dziękuję. — odparłam, wtulając się w niego.

— Cieszę się, że cię mam.

W tym momencie zapadła cisza, ponieważ nie potrzebne były żadne słowa. Są tylko słowami, które wypowiedziane, zaraz odlatują z wiatrem. Potrzebujemy obecności drugiej osoby, wsparcia. Samo to jest dla nas ukojeniem. Dlatego więc, po prostu spojrzałam w jego oczy, które zdradzały pozytywne uczucia i zatraciłam się w nich bezwarunkowo. Uwielbiałam je. Skrywały tajemnicę, czasem zabijały i mroziły krew w żyłach, a czasem wyrażały nic innego jak szaleństwo. I właśnie takiego Aarona Cartera uwielbiałam.

Nieprzewidywalnego.

***

Po raz dziesiąty już chyba tego wieczoru sprawdziłam telefon. Nadal brak wiadomości od Aarona. Ludzie wokół mnie doskonale się bawili, a ja jedyna bujałam się z boku, z telefonem w ręku.

Impreza odbyła się w nowo otwartym klubie Hearts. Dziewczyny zaprosiły prawie całą szkołę na moje urodziny, co było dość zabawne, bo przyszli nawet ci, których nie znałam. Byłam zachwycona wystrojem sali — moi przyjaciele naprawdę się postarali. Muzyką kierował DJ, kolega mamy, który miał naprawdę niezły gust muzyczny. Wszystko było idealne, a przynajmniej tak by się wydawało z perspektywy innej osoby. Jednak mnie do pełni szczęścia brakowało mojego chłopaka, który spóźniał się już dwie godziny.

Odnalazłam w tłumie moją przyjaciółkę, która tańczyła z Zackiem. Cóż, słowo „tańczyła" nie wystarczyłoby, ale nie mogłam znaleźć idealnego, które opisywałoby ich wzajemne pochłanianie się. Tuż obok wyłonili się Emma wraz z Cole'm, Trzymali się za ręce, co mnie szczerze nie zdziwiło. Od jakiegoś czasu zdawali się być w siebie zapatrzeni, a moja intuicja nigdy nie zawodziła. No cóż, prawie nigdy.

Nagle Emma zatrzymała się przy Kylie i zaczęły ze sobą rozmawiać, w międzyczasie Zack i Cole zbili piątkę. W pewnym momencie obie dziewczyny zwróciły swe oczy ku mnie, więc niezgrabnie odwróciłam wzrok na innych ludzi, a potem znów spojrzałam na telefon. Wciąż nic. Odblokowałam więc ekran i wysłałam wiadomość do Aarona: „Co się z tobą dzieje? Gdzie jesteś? Przyjedziesz?"

— Vic. — na niespodziewane pojawienie się Kylie, wzdrygnęłam się delikatnie — Co z tobą?

— Nie podoba ci się przyjęcie? — spytała Emma, w której oczach dostrzegłam zawód.

— Nie! Nie, dziewczyny, jest super, naprawdę. — odparłam zgodnie z prawdą — Dziękuję, że to zrobiłyście.

Nie to, że nie chciałam tu być. Chciałam znaleźć Aarona.

— Tylko? — Kylie uniosła brwi.

— Nie ma Aarona. — przyznałam otwarcie. W końcu były moimi przyjaciółkami. — Przed imprezą napisał mi, że się spóźni, ale nie odzywa się już od dwóch godzin.

— Nie denerwuj się, Vic. — Emma chwyciła mnie za dłoń, kiedy rozglądałam się po sali — Na pewno nic takiego się nie stało.

Chciałam, by było to prawdą. Lecz ona była nieświadoma tylu rzeczy, który się działy, a nawet tego, czym zajmował się mój chłopak, że nie mogłam jej wierzyć i być pewną na sto procent.

— Zadzwonię do niego. — oznajmiłam, po czym skierowałam się do wyjścia, zostawiając dziewczyny na parkiecie. Widziałam, że chciały zaprotestować, ale w tamtym momencie żadna siła by mnie nie powstrzymała. Przynajmniej tak myślałam, do chwili gdy po drodze, w tłumie dostrzegłam Lydię, gorączkowo rozmawiającą z...

Olivia? Co ona tu robiła?

I skąd one się znały?

To miało jakiś związek z nagłą przemianą Lydii?

Przedarłam się do nich w mgnieniu oka. Cóż, Martin wyglądała jak zwykle bardzo dobrze, natomiast Olivia... Cholera, jak mogłabym z nią konkurować? Miała na sobie piękną sukienkę, która czyniła ją super-seksowną kobietą.

— Co ty tu robisz? — nawet nie miałam zamiaru być miłą. Ta dziewczyna mnie po prostu irytowała.

— Cóż, wszystkiego najlepszego, Victorio. — blondynka uśmiechnęła się do mnie, jednak wiedziałam, że była to tylko czysta fałszywość, więc wywróciłam oczami.

— Nikt cię tu nie zapraszał.

— Kylie mówiła, że mogę zaprosić kogoś, jeśli chcę. — wtrąciła Lydia. Rany boskie, wzięła akurat ją?

— Miała na myśli chłopaka! — niemal krzyknęłam ze złości.

— A wy skąd...? — spytała Lydia, z podejrzliwym wzrokiem, jednak przerwałam jej.

— Pech sprawił, że się poznałyśmy. — po tych słowach odwróciłam się, chcąc odejść, ale powstrzymała mnie Olivia — Puszczaj!

— Zapomniałam wspomnieć, że miałam ci coś przekazać. — skrzyżowałyśmy wrogie spojrzenia — Telefon Aarona się rozładował, więc nie mógł ci odpisać. Powiedział, że zjawi się niedługo.

Był z nią. Z Olivią Sanderson? Największą suką, jaką do tej pory poznałam? Był z nią, dlatego spóźni się na moje urodziny. W tamtym momencie chciałam wyrwać jej te idealnie ułożone blond kłaki i wywlec ją na zewnątrz, wyzywając od najgorszych. Cóż, ta dziewczyna naprawdę potrafiła zaleźć za skórę.

— Skąd niby o tym wiesz? — spytałam, co owszem, było cholernie głupie.

— Myślę, że odpowiedziałaś sobie już na to pytanie. Miłych urodzin. — kolejny raz posłała mi swój ulubiony, fałszywy uśmiech, jednocześnie trzepocząc rzęsami.

Potem odeszła. A Lydia potuptała razem z nią.

— Czy ktoś jeszcze chce zepsuć mi ten wspaniały wieczór? — powiedziałam sama do siebie, tonem pełnym jadu.

Nie zwracałam na nic uwagi, po prostu szłam przed siebie. Szczerze mówiąc, chciałam wracać do domu. Nie miałam najmniejszej ochoty być na tej imprezie, a ludzie, którzy tańczyli i nieświadomie obijali się o moje ciało, jeszcze bardziej wyprowadzali mnie z równowagi. Szłam w stronę wyjścia; musiałam ochłonąć, po czym wrócić i udawać, że wszystko było w jak najlepszym porządku.

Nagle uderzyłam w coś twardego. Podniosłam wzrok ku górze i proszę bardzo. Zjawił się nasz spóźnialski.

— Wszystkiego najlepszego. — powiedział już drugi raz tego dnia, z uśmiechem na twarzy, ale w jego oczach wykryłam cień winy.

— Och, więc postanowiłeś się jednak zjawić? — zapytałam kpiącym tonem — Może szukasz swojej dziewczyny? Jest gdzieś tam, z Lydią.

Chłopak westchnął, prawdopodobnie domyślając się, że Olivia zdążyła już namieszać.

— O ile się orientuję, moja dziewczyna stoi przede mną i wygląda, jakby w myślach paliła mnie na stosie.

Wow. Brawo, Sherlocku.

— Cóż, dobrze się orientujesz z tą drugą częścią.

Minęłam go i wyszłam w końcu na zewnątrz. Nie zaznałam jednak spokoju, ponieważ Aaron od razu ruszył za mną. Zatrzymałam się w jakimś ustronnym miejscu, mając nadzieję na wyjaśnienia. Skrzyżowałam ręce pod piersiami, unikając wzroku chłopaka.

— Co mam ci powiedzieć? — zaczął spokojnie — Przepraszam, że się spóźniłem, Victoria. Miałem coś do załatwienia.

— Tym czymś była ta szmata, Sanderson? — spytałam obojętnym tonem.

— Nie wiem, co ci nagadała. — chwycił mnie za rękę, więc moja druga opadła wzdłuż ciała i choć chciałam na niego spojrzeć, nie mogłam. Inaczej te demoniczne oczy uczyniłyby mnie słabą. — Tak, byłem z nią, ale nie w takim sensie, jak myślisz. Nie zdradziłbym cię, Victoria. Musiałem coś załatwić, a ona była mi do tego potrzebna. Łączą nas jedynie interesy.

Kręciłam głową, nie chcąc tego słuchać. Miałam ochotę się rozpłakać, naprawdę. Chciałam, by te wszystkie emocje ze mnie wyszły. Chciałam mieć święty spokój.

— Nie wiem, co mam myśleć, Aaron. — odważyłam się w końcu na niego spojrzeć, w jego oczach szalał nieokiełznany ogień.

— Zaufaj mi, proszę. — jego czuły ton doprowadził mnie do szału.

— Zrozum mnie! — krzyknęłam — Nie ma cię, po czym zjawia się dziewczyna, która, nie wprost, mówi, że ją przeleciałeś! Jakbyś się poczuł na moim miejscu?

— Wiem, o co chodzi.

— Najwyraźniej nie! Martwię się o ciebie, okej? A ty nie dajesz znaku życia.

— Powiedziałem, że nie potrzebnie.

Jego stoicki spokój był niesamowity.

— I tak wiesz, że tego nie zmienię. — ogarnęła mnie furia, więc odwróciłam się i zaczęłam odchodzić.

— Dlaczego? — tym razem on podniósł głos — Dlaczego, do cholery, tak bardzo się o mnie martwisz?!

— Bo cię kocham! — wrzasnęłam, zatrzymując się twarzą w twarz ze zdenerwowanym blondynem, na twarzy którego nagle pojawiła się łagodność i zaskoczenie.

Z nadmiaru emocji, ciężko oddychając, patrzyłam mu prosto w oczy. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co powiedziałam, a moje serce momentalnie zabiło mocniej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro