Rozdział 39 "Cel uświęca środki."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Victoria's pov

Weszłam do szkoły ze spuszczonym wzrokiem. Na ramieniu wisiała torebka, a przy swojej klatce piersiowej przytrzymywałam książki. Maszerowałam prosto przed siebie, nie chcąc wpasowywać się w nastrój panujący w szkole. Po prostu miałam wszystko w głębokim poważaniu. Byłam zła, smutna, rozżalona i w każdej minucie tego, jak i trzech poprzednich dni, chciałam się rozpłakać. W pewnych momentach nie czułam nic. Miała wrażenie, że wszystko było mi obojętne. Czas leciał, lekcje mijały dość szybko. I znów nadeszła chwila, w której miałam zmierzyć się z własnymi bólem i słabością, jak i cholernym uczuciem nazywanym - podobno - miłością.

Przerwa między biologią a językiem angielskim przyniosła mi najwięcej zawahania. Przy moim boku podążała Kylie, opowiadając mi o planach na przerwę wiosenną. Słuchałam jej do momentu, w którym zobaczyłam jego. Blondyn o wspaniałych, czarnych oczach szedł na wprost mnie z czwórką chłopaków, którzy również mieli grobowe miny. Nie wiedziałam co mam robić. Uniknąć jego spojrzenia? Udawać, że nic się nie stało, albo, że go nie znam? Z jednej strony chciałam podbiec i wykrzyczeć mu prosto w twarz, że to, co zrobił było niewybaczalne, ale z drugiej, moje serce ciągnęło mnie do niego i pragnęło jego dotyku, pocałunków, czy chociażby głupich dwóch słów.

Nic jednak się nie stało. Dopiero w odległości paru metrów od siebie, skrzyżowaliśmy swoje spojrzenia - obojętne, pełne gniewu i smutne, zawiedzione. Miałam nadzieję, że Aaron się odezwie. Ależ była głupia. Czy ja naprawdę sądziłam, że będzie błagał mnie na kolanach o wybaczenie? Śmiechu warte.

Minęliśmy się bez słowa, a lekko stykając się ramieniem, odwróciliśmy swoje spojrzenia, co sprawiło, że moje serce przeszyło miliony igieł. Zabrzmiał dzwonek, Kylie popatrzyła na mnie, a wtedy pękłam. W moich oczach zebrały się łzy, które bezlitośnie chciały spłynąć po policzkach, tworząc na nich mokre ślady.

- Nie tutaj, skarbie. - powiedziała cicho Kylie, obejmując mnie ramieniem.

Wciągnęła nas do najbliższej toalety i wypędziła z niej trzy inne dziewczyny, które na sam widok zapłakanej mnie, zauważyły, że coś się dzieje i chętnie udały się do wyjścia.

Dałam upust emocjom. Płakałam jak dziecko, łzy lały się grochami. Niepotrzebnie się tego dnia malowałam, ponieważ tusz od razu mi się rozmazał.

Oparłam się plecami o ścianę, po czym osunęłam się na podłogę i schowałam twarz w kolanach. Było mi tak wstyd za moje zachowanie, ale nie potrafiłam inaczej. Kylie próbowała załagodzić sytuację, lecz ja ponownie wybuchłam płaczem, kiedy przed oczami pojawiły się wspomnienia z tamtego wieczoru...

- Wcale mi się to nie podobało! - marudził Zack, gdy w szóstkę wychodziliśmy z kina.

Kurczowo trzymałam się ręki Aarona, z uśmiechem podążając przy nim. Emma i Cole szli tuż obok razem z Kylie i Zackiem.

- Ryczałeś gorzej, niż baba. - zakpił Aaron. Cóż, okazało się, że moja przyjaciółka była mężniejsza od Samersa, jeśli chodziło o dramaty filmowe. - Bez urazy, dziewczyny.

Po chwili wszyscy parsknęliśmy śmiechem, jednak Zack uparcie się bronił.

- To dlatego, że sól wpadła mi do oka. - wskazał palcem na swoją zaczerwienioną spojówkę.

- Och, zamknij się już. - odparła Parker, przywierając do niego ustami, a ten przyciągnął ją do siebie.

Kiedy doszliśmy do samochodu, czwórka pozostałych zapakowała się na siedzenia.

- Jesteście pewni? Do Manhattanu jest kawałek, jakoś się zmieścimy. - zaproponował Cole, wychylając głowę przez szybę od strony kierowcy.

- Przejdziemy się. - Aaron posłał mu typowy dla niego, cwany uśmiech i ścisnął moją dłoń.

- Jak chcecie. - Emma wzruszyła ramionami, po czym odjechali, a my słyszeliśmy tylko pisk opon.

Za późno było, gdy uświadomiłam sobie, że powinnam wsiąść do tego samochodu. Byłabym zdecydowanie szybciej w domu i nie wydarzyłaby się niepotrzebna sytuacja. Żyłabym w niewiedzy, ale może byłoby to lepsze, niż to, co czułam teraz.

- To co teraz? - spytałam chłopaka, który patrzył na mnie, jak wygłodniały wilk.

Nie odpowiedział. Oczywiście od razu przywarł do mnie ustami, przy okazji przejeżdżając językiem po mojej dolnej wardze. Uwielbiałam, gdy to robił. Zarzuciłam mu ręce na kark, a jego dłonie powędrowały na moje biodra. Był to całkiem słodki, lecz niedługi pocałunek, gdyż przerwała nam starsza pani, która zaczęła bić Aarona swoją torebką. Momentalnie odskoczyliśmy od siebie, chcąc zorientować się w sytuacji.

- Do domu, świntuchy, ale już! - staruszka była oburzona naszą postawą, gdy oboje wybuchliśmy śmiechem.

Złączeni dłońmi, wbiegliśmy do następnej uliczki. Jak się później okazało, byliśmy na drodze, będącej skrótem na dzielnicę Bronxu.

- Chodźmy do mnie. - zaproponował Aaron, przyciągając mnie do siebie. Było to naprawdę kuszące, zważywszy na to, jakie myśli nachodziły mnie, gdy powiedział te trzy słowa. Jednak gdzieś w otchłani mojego umysłu pojawiła się przestroga o ważnym teście z biologii, który musiałam zdać na ocenę bardzo dobrą.

- Muszę wracać do domu, Aaron. Julie mnie zabije, jeśli znowu wrócę w nocy. - nie chciałam tłumaczyć się szkołą, więc ujawniłam drugi powód - Chyba nie chcesz martwej dziewczyny, co?

Uśmiechnął się z ulgą.

- Jeśli będzie trzeba, to wyciągnę cię nawet z piekła. - przyznał, a następnie znów pocałował mnie w usta.

Po chwili oderwaliśmy się od siebie. Zachichotałam i ruszyliśmy w stronę kolejnej uliczki.

- Patrz, tu się poznaliśmy. - zauważył blondyn, wskazując na Studio ArtDance, w którym tańczyły nasze siostry.

Faktycznie; przypomniałam sobie, że przez tego idiotę straciłam ponad trzydzieści minut cennego czasu i jeszcze spóźniłam się na emisję nowego odcinka mojego serialu.

- W zasadzie, pierwszy raz zobaczyłam cię w szkole.

- I nie mogłaś oderwać ode mnie wzroku. - parsknął, a ja udałam obrażoną.

- Jesteś okropny. - skrzyżowałam ręce pod piersiami.

- I tak mnie kochasz. - cmoknął mnie w czoło, chcąc iść dalej, jednak ja nie należałam do ustępliwych.

- W twoich snach, kretynie.

Odwrócił się, unosząc jedną brew.

- Nie okłamuj siebie, ani mnie.

- Mówię, jak jest. - rzuciłam obojętnie i minęłam go.

- Nie prawda.

- Owszem, tak.

- Nie.

- Nie kłamię. - odparłam z poważnym tonem, a wtedy chłopak podbiegł do mnie i złapał mnie za rękę, co sprawiło, że gwałtownie się zatrzymałam. Spojrzałam na niego i był wyraźnie przestraszony, choć próbował to ukryć.

- Kochasz mnie. - powiedział, chcąc bym to potwierdziła.

Zamrugałam kilka razy, lekko zdezorientowana. Dostrzegłam w jego oku nutkę desperacji, więc po chwili zdecydowałam się przerwać jego katusze i uśmiechnęłam się szczerze.

- Oczywiście, głuptasie. - zachichotałam, a ten odetchnął z ulgą i przytulił mnie mocno, mrucząc pod nosem ciche „dziękuję".

Wtedy nie miałam zielonego pojęcia, dlaczego tak zareagował i rzeczywiście wziął moje żarty na poważnie. Potem wszystko stało się sensowne. Po prostu się bał.

W jednej chwili, podczas naszego przytulania, spiął wszystkie swoje mięśnie i stał się sztywny. Tak nagle. Czułam, że coś było nie tak. Pochylił się do mojego ucha i szepnął.

- Nie rób gwałtownych ruchów i trzymaj się blisko mnie. Wyciągnę nas z tego, nie bój się.

Przez moje ciało przeszły dreszcze. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, gdy usłyszałam głos osoby, która stanowiła problem.

- Proszę, proszę. Kogo my tu mamy? - zza pleców dobiegł mnie męski, gardłowy śmiech.

Odwróciłam się i zobaczyłam mężczyznę tak samo wysokiego, jak Aaron. Jego twarz mnie przeraziła; nie była brzydka, lecz blizny idące przez oko i skroń sprawiały, że jednak czułam strach. Postawione, przystrzyżone włosy koloru mysiego. Zielone, przepełnione rządzą krwi oczy patrzyły wprost na mnie. Nie znałam tego człowieka, jednak od razu mogłam się domyślić, że był osobą, która mogła sprawić, że twój świat legnie w gruzach.

- Czyżby to Victoria Williams?

Aaron chwycił mnie za rękę, zastawiając mnie swoim ciałem.

- Zostaw nas, Walker. - warknął Aaron, mrużąc na niego oczy. Widziałam, jak zaciska szczękę i wolną pięść. Bałam się cholernie, nie wiedząc, co nas czeka. Zrozumiałam też, że blondyn nie miał przy sobie żadnej broni, ale nie było po nim widać strach, a jedynie gniew.

- Cóż, nie. - pokręcił głową, będąc całkowicie rozluźnionym - Dziewczyna idzie ze mną, chciałbym sobie z nią porozmawiać. - uśmiechnął się wrednie, a ja wzdrygnęłam się.

Podniosłam wzrok, kiedy Aaron spojrzał na mnie. Nie byłam nawet w stanie ukryć swojego przerażenia.

- Atakujesz Victorię, zamiast zmierzyć się ze mną? - Aaron zakpił z Walkera.

- Muszę ją uświadomić pewnych rzeczy - stwierdził, a potem zwrócił się do mnie - bo chyba nie wie, z kim się pieprzy.

Momentalnie zwróciłam swe oczy na swojego chłopaka, jednak on nie ustępował.

- Uwierz mi, lepiej będzie dla ciebie, jeśli w tej chwili znikniesz z mojego pola widzenia. - Carter skierował te pełne jadu słowa do zielonookiego.

- A co mi niby możesz zrobić? - parsknął Walker - Nie masz nawet broni. Myślisz, że kiwniesz palcem i się przestraszę?

- Nie potrzebuję broni, żeby cię pokonać.

- Jesteś zbyt pewny siebie, Carter. - ostrzegł, wskazując palcem - To cię kiedyś zgubi.

Potem jednym ruchem wymierzył w nas bronią. Wzdrygnęłam się, natomiast Aaron zachował spokój i znów zasłonił mnie swoim ciałem. Był gotów przyjąć na siebie moją kulkę?

Nagle coś sobie uświadomiłam. Walker. Dean Walker. To on zabił Joe.

Ogarnęła mnie nagła złość. Jakby mój strach dosłownie w ciągu sekundy zniknął. Nie mogłam tego tak zostawić. On zabił mi ojca.

Wtedy postanowiłam stanąć z nim twarzą w twarz. Aaron rzucił mi karcące spojrzenie, ale nie ugięłam się.

- Odważna. - skomentował Dean.

- Dlaczego to zrobiłeś? - spytałam zwyczajnie, udając twardą, bo w duszy trzęsłam się jak galareta.

- Zrobiłem co?

- Victoria, nie... - Aaron chyba się domyślił, bo pokręcił głową, patrząc na mnie z ubłaganiem.

- Dlaczego go zabiłeś?!

Dean spojrzał na Cartera i wtedy wybuchł śmiechem, co jeszcze bardziej podsyciło mój gniew.

- Co się tak śmieszy? Zabiłeś mojego tatę, to jest takie zabawne? Kiedy powiem policji o...

- Nie mogę w to uwierzyć! - znów parsknął śmiechem, przerywając mi.

Zerknęłam zdezorientowana na Aarona, który stał niczym skała.

- Oczywiście, że... to zabawne... - wydusił ze śmiechem, potem zwrócił się do mojego chłopaka - Nie powiedziałeś jej?

W tym momencie serce mi przyspieszyło. Spojrzałam od razu na blondyna, lecz on nie oderwał wzroku od Walkera, cały czas ciskając w niego niewidzialnymi piorunami.

- Nie powiedziałeś mi... czego? - spytałam drżącym głosem.

- No nie wierzę, że zwaliłeś to na mnie! Jestem urażony! - Dean teatralnie chwycił się za tors, udając zaszokowanie.

Parsknęłam śmiechem, mając nadzieję, że żartował. Ze uśmiechem powróciłam wzrokiem na Cartera, który wciąż unikał zmierzenia się z moim spojrzeniem.

- Aaron? - w momencie uśmiech zniknął.

- No dawaj. - Walker skrzyżował ręce na klatce piersiowej i nadstawił ucho - Opowiedz z pikantnymi szczegółami, wszyscy chcemy usłyszeć, jak oczyszczasz mnie z nieprawdziwych zarzutów...

- To ja zabiłem Joe! - Aaron nie wytrzymał i wydarł się - Zadowolony?!

Wtedy zamarłam. Dean zaczął bić brawo i gratulować, że Carter w końcu się przyznał. Ale ja... ja nie wiedziałam, jak się zachować. W pewnym momencie po prostu poczułam, jakby ktoś z całej siły uderzył mnie w twarz, jakby ktoś przebił mnie mieczem, czy wyrządził największą krzywdę.

- To może ja was zostawię. - zaproponował Walker i zwrócił się do mnie - Od początku to wiedziałem, ale myślałem, że jest na tyle odważny, by się przyznać. Przyszedłem jedynie oczyścić się z zarzutów, ponieważ jedyną winną osobą jest tu twój chłopak. Mam dla ciebie propozycję, odezwij się, kiedy obudzi się twoje zainteresowanie. - po tych słowach puścił mi oczko, a następnie zniknął za budynkiem.

Wzięłam głęboki oddech, przenosząc swój wzrok na załamanego Aarona. Już się z tym nie krył, jego przepraszające spojrzenie miażdżyło mnie doszczętnie.

- Victoria... - chciał do mnie podjeść, ale odsunęłam się, kręcąc głową.

Utrzymywałam swój płacz na wodzy. Musiałam być twarda i nie okazywać słabości. Jakież to było trudne w tej chwili.

I wtedy nastał czas, kiedy byłam tak bardzo zła, że nie czułam już kompletnie nic. Jedynie pustkę. Wzniosłam wokół siebie mur emocjonalny i z całego serca miałam nadzieję, że nikt nie będzie w stanie się przez niego przedostać.

- Dlaczego mnie okłamałeś? - spytałam obojętnym tonem. Już było mi wszystko jedno. Po usłyszeniu takiej informacji, nie można czuć nic. Kompletnie nic.

- Powiem ci. Tylko obiecaj, że mnie wysłuchasz do końca.

W odpowiedzi jedynie wzruszyłam ramionami.

- Victoria, to co mówiłem, było szczerą prawdą. - parsknęłam, słysząc te słowa - Naprawdę cię kocham i wiesz dobrze, że zrobiłbym dla ciebie wszystko. I szczerze? Nie powiedziałbym ci nigdy, jeśli nie zostałbym do tego zmuszony.

W tym momencie coś się we mnie zagotowało i miałam ochotę z całej siły uderzyć go w twarz.

- Wiedziałem, że to cię złamie. Właśnie tego chciałem uniknąć. Tego zawiedzionego spojrzenia, najgorszych myśli na mój temat. Życie w niewiedzy czasem jest lepsze.

- Postanowiłeś mnie oszukiwać, pozwalając na to, bym się w tobie zakochała. - wtrąciłam - Jak możesz z tym żyć?

- Nie jestem z siebie dumny. Myślisz, że chciałem, by sprawy wzięły taki obrót? Myślisz, że pół roku temu wiedziałem, że się w tobie zakocham?

- Już nie chodzi o to, że zabiłeś Joe. Chodzi o to... Aaron, okłamałeś mnie już tyle razy, że nie potrafię teraz uwierzyć w twoje uczucia do mnie.

- Victoria., proszę. Nie bałem się o swoją wolność. Jest w twoich rękach, zrób z nią, co chcesz. Wydaj mnie policji, droga wolna. - podszedł do mnie i zatrzymał się na odległości paru cali, które dzieliły nasze twarze - Bałem się, że cię stracę. Tego, że gdy się dowiesz, znienawidzisz mnie. Zdaję sobie sprawę z tego, że tak właśnie jest. - splótł nasze obie dłonie, gdy ja zaciskałam zęby, byleby się nie rozpłakać. Z jego wyznaniami, wszystko powróciło. - Nie kłamałem, gdy mówiłem, że cię kocham. Ale odejdę, jeśli tak bardzo tego pragniesz. Jeśli nie, powiedz słowo, a zostanę.

I wtedy zaczęła się walka. Mój wewnętrzny anioł mówił, że mam odpuścić i odejść, że mam nie pakować się w większe kłopoty. Mówił, że nie będę cierpieć, jeśli odetnę się od świata Aarona Cartera, że będę szczęśliwsza i wkrótce zapomnę.

Potem odezwał się diabeł, który wręcz pchał mnie w ramiona kłamcy. Ten zaś mówił, że warto zaryzykować, że warto oddać się temu wszystkiemu mimo, iż sprawia mi to ból. Mówił, że nie zapomnę, że będzie boleć, ale uświadomił mi, że wszystko, czego pragnęłam było tuż przede mną w postaci czarnookiego demona.

Teraz musiałam tylko wybrać i jakże słaba byłam. Zbyt wyczerpana tym wszystkim, by jeszcze bardziej pchać się w ten niebezpieczny świat.

Cofnęłam się, wyrywając swoje dłonie z jego rąk. Błysk nadziei w oczach Aarona zniknął.

- Nie wydam cię policji. - oświadczyłam, czego zamierzałam się trzymać - Ale nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Wczorajsza noc najwyraźniej była pomyłką.

Aaron zmarszczył brwi, doskonale wiedząc, o czym mówiłam.

- Dobrze. - kiwnął lekko głową - Jeśli tak chcesz zakończyć wszystko, co jest między nami.

- Problem w tym, że nie ma już nic. - powiedziałam dosadnie, po czym odwróciłam się na pięcie i po prostu odeszłam...

Oczywiście, że wtedy skłamałam. Mimo tego, jak mnie zranił, wciąż istniała między nami więź, której nie dało się zniszczyć z dnia na dzień. Po prostu ogarnął mnie zbyt ogromny gniew który połączył się z rozpaczą i nie potrafiłam dostrzec, że mimo wszystko, ja nadal należałam do niego, a on należał do mnie.

***

Czwartkowe popołudnie nie należało do najprzyjemniejszych. Rozpadało się już około godziny czwartej. Kylie wraz z Emmą tworzyły prezentację na temat układu krwionośnego człowieka (rozszerzona biologia to nie przelewki), którą na najbliższej lekcji miałyśmy przedstawić. Znudzona obowiązkiem szkolnym siedziałam przy parapecie i przez okno obserwowałam ludzi uciekających przed deszczem na Sherman Ave. Kropla po kropli spadały na ziemię bez większego wyboru, a podwórka pustoszały, kiedy mieszkańcy chowali się w swoich domach. W takich dniach jak ten, nawet sama pogoda przyprawiała mnie o stan depresyjny, a do tego wszystkiego dochodziły wydarzenia z ostatnich dni. Trzymałam w sobie emocje, bo nie chciałam wyjść na słabą, ale prawda była taka, że byłam wyczerpana udawaniem. Nie tylko idą to zauważyłam. Moja mama i siostra twierdziły, że od czterech dni ciągle byłam nieobecna, zmizerniałam i stałam się cicha. Co innego mogłam zrobić, jak tylko stłumić w sobie wszystkie uczucie?

- Vic? - poczułam ciepłą dłoń na ramieniu - Wszystko w porządku?

Spojrzałam na stojącą przede mną Emmę, a za nią dostrzegłam Kylie, równie zatroskaną. W odpowiedzi kiwnęłam głową, jednak nie powróciłam do podziwiania pogody.

- Chcemy ci pomóc. - oznajmiła Parker - Jak wielką tajemnicą może być powód, dla którego z nim zerwałaś?

Cóż, wybaczyłam jej od razu, ponieważ nie była świadoma tego, co mówi.

- Po prostu zaufajcie mi, dobrze? - poprosiłam, choć wiedziałam, że to będzie ciężkie.

- A ty ufasz nam?

Pytanie Emmy wprowadziło dodatkowy zamęt w mojej głowie. Oczywiście, że im ufałam, jednak nie mogłam zdradzić wielu informacji, które zaważyłyby na wolności Aarona i reszty chłopaków. Poza tym, wyjaśnienie im wszystkiego, to jak zgoda na wielkie zerwanie Kylie i Zacka, oraz zachęta do zakończenia potajemnej relacji przyjaciele-z-korzyściami Emmy i Cole'a. W takich wypadkach, jak ten, nie mogłam myśleć tylko o sobie, ale czy w ten sposób nie stawałam się taka, jak Aaron? Okłamywałam dziewczyny, chcąc ich szczęścia. Robiłam coś złego w dobrych zamiarach. Tylko co mnie usprawiedliwiało?

Cóż, cel uświęca środki, prawda?

- Dziewczyny, jesteście moimi przyjaciółkami i przysięgam, że robię to dla waszego dobra. - oznajmiłam, po czym pożegnałam się z nimi i wyszłam z domu Kylie.

Skierowałam się do samochodu, którym chwilę później jechałam w stronę domu. Przejeżdżając obok Central Parku, zdecydowałam się zatrzymać. Już prawie nie padało, więc byl to idealny czas, na krótki spacer. Kiedy wysiadłam z mercedesa, uderzył mnie chłodny powiew wiatru i poczułam ten charakterystyczny zapach, unoszący się w powietrzu zaraz po ulewie. Uwielbiałam go.

Odkąd zamieszkałam w Nowym Jorku, miałam w tym parku swoje ulubione miejsce. Wchodziło się odrobinę pod górkę, ale widoki były niesamowite. Wspięłam się więc i zajęłam miejsce na jeszcze mokrej ławce, wcześniej przetarłszy ją chusteczką.

Siedziałam i patrzyłam przed siebie. Co chwilę przed oczami przewijały mi się różne osoby. Jedna kobieta szła z dzieckiem na rękach - jeszcze niemowlakiem, Gdzieś okropnie się spieszyła. Z drugiej strony grupka dzieci korzystała z atrakcji na placyku zabaw, obok którego zebrały się ich matki i zapewne plotkowały. Rowerzyści nawet w taką pogodę jak ta, potrafili bez skrupułów urządzać sobie przejażdżki.

Lubiłam siedzieć i po prostu obserwować, nie myśleć o niczym, co przyprawia mnie o gniew lub smutek. Czasem trzeba odciąć się od rzeczywistości, by później wrócić i zrozumieć, co sie dzieje.

Kątem oka dostrzegłam ciemne kontury zbliżające się do ławki, na której siedziałam. Gdy "postać" była już zdecydowanie bliżej, poznałam ją od razu, choć nie spojrzałam ani na sekundę. Byłam zła, przygnębiona, ale z drugiej strony coś w środku mnie poruszyło się, przyprawiając mnie o niezrozumianą radość.

Aaron Carter we własnej osobie zjawił się i usiadł obok, mając ogromne szczęście, że postanowiłam wytrzeć również tę część ławki. Nie popatrzyłam na niego ani razu, mój wzrok wciąż był utkwiony w przestrzeni Central Parku. Wiatr lekko rozwiewał moje włosy, które swobodnie opadały na plecy. Ale to było nieważne, podczas gdy wszystko wewnątrz mnie szalało. Ręce drżały, serce łomotało tak mocno, że bałam się, iż zaraz wyskoczy mi z klatki piersiowej.

Chciałam, by już sobie poszedł. Chciałam, by zostawił mnie w spokoju, ponieważ dobrze wiedziałam, że przy nim nic nie było łatwe, a napewno nie udawanie, że między nami wszystko było skończone. Po prostu przy nim czułam się tak, jak z nikim innym. To on zawsze wywierał na mnie największe wrażenie, to on sprawił, że wplątałam się w jego niebezpieczny świat i nie żałowałam tego. To on zawsze będzie tym, do którego będę wracać.

Aaron's pov

- W końcu przestało padać, co? - odezwałem się, karcąc się mentalnie za te żenujące słowa. Victoria zmarszczyła brwi, zerkając w moją stronę. - Spójrz, zaraz stworzy się tę...

- Obiecałeś, że dasz mi spokój. - przerwała mi, chcąc zapewne zakończyć te durne podchody, od których zacząłem.

Nie miałem wyboru; zamilknąłem. Spuściłem wzrok, drapiąc się w kark. Potem spojrzałem na dziewczynę, co sprawiło, że tym razem ona skierowała swoje oczy ku wznoszącym się drzewom. Wiedziałem, że nie mogła na mnie patrzeć, zdawałem sobie sprawę z tego, jak bardzo ją zraniłem.

- Mój ojciec zawsze powtarzał, że najlepsze obietnice to takie, których nie można dotrzymać. - oznajmiłem, chcąc ją sprowokować. Na mojej twarzy pojawił się zadziorny uśmiech, kiedy wbiła we mnie wzrok.

- A mój, żebym nie bała się ciemności. Kiedy zapytałam dlaczego, odpowiedział, że prawdziwe potwory kryją się w ludziach.

Po tych słowach nastała cisza. Oczywiście, że dotarła do mnie aluzja. Nazwała mnie tak samo dzień po balu, kiedy bezczelnie grzebała mi w telefonie. Wtedy nie miała do tego żadnej podstawy, jednak teraz wiem, że wszystko się zmieniło. Nie mam jej tego za źle. Gdybym był na jej miejscu, moja zemsta byłaby przede wszystkim krwawa i bezlitosna.

Tylko, że Victoria nie rozumiała jednej, prostej rzeczy; wszystko, co złego robiłem, było dla jej dobra.

- Rozumiem. - skinąłem więc głową - Proszę cię tylko o jedno.

Wtedy znów posłała mi piorunujące spojrzenie, które cisnęło we mnie tysiące pocisków, mających na celu doprowadzenia mnie do stanu krytycznego.

- Nie przekreślaj wszystkiego, co nas łączy, przez jeden błąd. Wiem, że mnie kochasz tak samo, jak ja ciebie.

Prychnęła, reagując w ten sposób na moje słowa. Sam chętnie zareagowałbym tak, na jej dziecinne zachowanie, którym cora z bardziej mnie irytowała, jednak musiałem się powstrzymać, chcąc uratować to, co było między nami.

- Jesteś w błędzie. - powiedziała bez ogródek - Ja już nie czuję tego samego. Kiedy poznałam prawdziwego ciebie, dotarło do mnie, że nasz związek był jedynie czystym złudzeniem.

Nic z tego nie rozumiałem.

- Kłamiesz. - stwierdziłem, mając nadzieję, że tak właśnie było - Mówisz tak tylko dlatego, bo nie możesz znieść bólu.

- Przestań! - wrzasnęła, wstając z ławki i cofnęła się kilka kroków - Przestań jeszcze bardziej mieszać mi w głowie! - wskazała na mnie palcem - Nie widzisz tego, jak mnie niszczysz? Jak mogę kochać takiego człowieka? Jak mogę jeszcze ci zaufać? Jesteś złym człowiekiem, Aaron. Nigdy się nie zmienisz, nigdy nie wyplączesz się z tego całego gówna, w którym siedzisz. Nikt nigdy nie zazna od ciebie miłości, bo liczysz się tylko ty! Kochasz jedynie siebie, a to, co robisz, jak twierdzisz - dla dobra innych, to nic innego, jak załatwianie swoich porachunków. Zatraciłeś się już dawno dla świata, w którym kontrolę utrzymujesz ty, a ja już nie mam siły cię z niego ratować. Musisz radzić sobie sam.

Wysłuchałem z uwagą każdego słowa, które kierowała do mnie z tak wielkim jadem. Nie poczułem nawet, kiedy zaszkliły mi się oczy. Miałem wrażenie, ze zaraz łzy uwolnią się i spłyną po policzkach. Zacisnąłem jednak zęby i utrzymałem w sobie wszystkie emocje, przyjmując na klatę wszystko, o co mnie oskarżyła.

Chciałem się odezwać i w pewnej chwili rozchyliłem usta, ale dotarło do mnie, że nie mogłem już zmienić jej decyzji, więc zamknąłem je z powrotem.

- Chcę przeżyć swoje życie, nie martwiąc się o to, jaką ofiarę przyniesie każdy następny dzień. Nie utrudniaj mi tego.

Potem odeszła. Zostawiła mnie samego, jak na pożarcie dzikich bestii. Najgorsze było to, że Victoria ani na chwilę nie zdradziła swojego smutku, czy chociażby zawodu. Cały czas mówiła z wielką pewnością siebie, a jej wściekle-obojętne spojrzenie zabijało mnie od środka.

Wypuściłem ciężko powietrze, oddychając głośno. Nie wiem dokładnie jak nazwać to, co wtedy czułem, ale z pewnością nikomu tego nie życzę.

Nagle telefon w mojej kieszeni zawibrował. Wyciągnąłem go, a spojrzawszy na ekran, zobaczyłem wiadomość od Landona:

"Za 15 minut w magazynie. Dowiedziałem się ciekawych rzeczy na temat Walkera. Sądzę, że będziesz tym zainteresowany. "

________________________________________

przepraszam za błędy jeśli takowe się pojawiły
w mediach macie postać Deana
do następnego kochani! xx


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro