Rozdział 40 "Dokąd pójdziemy, kiedy to wszystko się skończy?"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Victoria's pov

Od rozmowy z Aaronem nie odezwałam się ani słowem. Po prostu wyminęłam domowników i zaszyłam się w swoim pokoju. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Usiadłam na łóżku i rozłożyłam obok siebie książki, zeszyty i laptopa. Włączyłam pierwszą lepszą playlistę na Youtube i rozpoczęłam robić notatki na najbliższe testy. Nie zapominajmy, że mimo tych wszystkich wydarzeń, wciąż miałam obowiązki szkolne, co tylko dodawało mi pracy. Zbliżały się egzaminy semestralne, które musiałam zdać, więc pasowało by skupić się na nauce, tylko jak to zrobić, kiedy wokół tyle się dzieje?

W pewnym momencie w moim pokoju rozbrzmiał dźwięk przychodzącej wiadomości. Spojrzałam na ekran, a pierwszym, co rzuciło mi się na oczy była godzina. Piętnaście minut po północy Zack Samers wysłał mi esemesa.

„Musimy pogadać. Natychmiast. Jesteśmy pod twoim domem. Masz minutę."

Zmarszczyłam brwi. My?

„Wyraziłam się chyba jasno, że nie chcę go widzieć na oczy." — odpisałam, mając na myśli Aarona. Odpowiedź nadeszła błyskawicznie.

„Victoria, on zniknął."

Wraz z przeczytaniem tej wiadomości poczułam się, jakby na moje płuca spadła na mnie tona kamieni. Zaczęłam głęboko oddychać i a ucisk w klatce piersiowej nie ustawał.

Z prędkością światła szybko odłożyłam książkę do biologii, ubrałam ciepłą bluzę oraz pierwsze lepsze trampki i wybiegłam po cichu z domu. Na podwórzu stało dwóch mężczyzn. Pierwszego z nich rozpoznałam od razu — Zack, natomiast drugiego chyba jeszcze nie miałam okazji poznać.

— Co się dzieję? — spytałam zmartwiona. W tym momencie oboje odwrócili się w moją stronę.

Obok przyjaciela Aarona stał grecki bóg. Niesamowicie wysoki, dobrze zbudowany. Miał ostre rysy twarzy, która była po prostu piękna. Mocna szczęka i lekko, nieprzesadnie wystające kości policzkowe. Prawie czarne włosy, ciemne brwi i oczy. Prosty nos i niewielkie usta. Wyglądał, jakby rzeźbił go sam Michał Anioł. A jego mina i spojrzenie świadczyły o tym, że był przesiąknięty złem i nieufnością do szpiku kości.

— My się jeszcze nie znamy. — odezwał się, patrząc na mnie ze znajomą intrygą w oku. Podszedł do mnie i wystawił rękę, którą uścisnęłam. — Landon Pierce.

— Victoria Williams.

Zerknęłam na Zacka, który zmrużonymi oczami patrzył na bruneta obok, jakby czuł, że nic dobrego nie wyniknie z zapoznania nas.

— Dobra, dosyć miłych pogaduszek. — zbliżył się, przez co Landon odsunął się w bok — Gdzie byliście z Aaronem?

— Tylko w parku i to dosłownie przez kilka minut. Rozmawialiśmy, a potem wróciłam do domu. — odpowiedziałam przestraszona. Czułam, jak mocno biło mi serce. — Zack, powiedz mi, co się dzieję.

— Nie pojawił się w magazynie. — oznajmił Pierce.

— Co to znaczy? Że niby ktoś go napadł? Błagam — parsknęłam bez humoru — przecież to Aaron Carter, do cholery!

Patrzyłam na Zacka, domagając się odpowiedzi, lecz widziałam, ze był równie przestraszony, jak ja, mimo, że tego nie ukazywał.

— Nie możemy się do niego dodzwonić. — powiedział, wtedy zamknęłam oczy i złapałam się za czoło. W pewnej chwili przeleciało mi przez myśl, że to była moja wina. Może nie powinnam mówić tych wszystkich rzeczy, a przede wszystkim nie powinnam kłamać.

— Ja nie... nie mam pojęcia, co zrobił po tym, jak zostawiłam go w parku. — przyznałam szczerze.

Zack i Landon wymienili spojrzenia, które nie zwiastowały nic dobrego. Tego najbardziej się bałam.

— Ale znajdziecie go, prawda? — błagalnym wzrok skierowałam najpierw na Samersa, potem na Pierce'a, który zacisnął mocno szczękę.

— Muszę wykonać telefon. — oznajmił zachrypniętym głosem i odsunął się kilka metrów, wybierając na ekranie jakiś numer.

— Zack...

— Spokojnie, znajdziemy go. — przerwał mi na całe szczęście, bo jeszcze chwila i nie utrzymałabym łez, które desperacko chciały wypłynąć.

Wiadomą rzeczą było, że wciąż mi na nim zależało. Widziałam, jak Zack na mnie patrzył. Nie mogłam tego znieść. Nie miałam zamiaru odpowiadać na żadne jego pytanie o obecną relację z Aaronem. Plus dla niego, że nawet nie zaczął tego tematu.

— Samers! — zawołał Landon, wsiadając do samochodu.

— Gdyby się odezwał, masz natychmiast mnie powiadomić, jasne?!

Kiwnęłam głową, odpowiadając na jego pytanie. Potem Zack ruszył do samochodu, a chwilę później odjechali z podjazdu. Stałam jeszcze kilka minut przed domem, zastanawiając się nad powodem zniknięcia Aarona. Oczywiście, że się o niego martwiłam, w końcu to on opętał mój umysł, duszę i serce. Był osobą, o której nie potrafiłam zapomnieć, a mimo to, jak głupia, wciąż próbowałam.

Spojrzałam na ekran telefonu, który wskazywał kilka minut przed pierwszą. Westchnęłam głęboko i wróciłam do pokoju, postanawiając przygotować się do snu, co z każdą następną chwilą było coraz trudniejsze. Drażniła mnie niewiedza, a to najgorsze, co w tamtej chwili mogłam przeżyć. Mimo wszystko, w końcu udało mi się zasnąć.

***


— Victoria, zjedz coś w końcu. — irytujący tego poranka głos mojej matki nie dawał o sobie zapomnieć.

Nie była głupia. Widziała, że coś nie grało. Tylko idiota by nie zauważył. Przecież przesz ostatnie dwa dni, od zniknięcia Aarona, chodziłam jak nafaszerowana lekami. Nie mogłam zasnąć przez długi czas, myśląc o tym, gdzie jest i co robi, czy wszystko w porządku. Nie przemyślawszy tego, spytałam o niego państwa Carter, jednak oni także nic nie wiedzieli, a co gorsze, tak bardzo przejęli się zniknięciem syna, że chcieli zgłosić to na policję. Zack musiał im przeszkodzić i wmówić kolejne kłamstwo, które na choć trochę uśpiło ich czujność. Żle mi było z tym, że znowu musiałam ukrywać fakty. A może było by to lepsze? Może znaleźliby go całego i zdrowego? Może i tak, jednak nie chłopaki nie mogli ryzykować, że policja znajdzie jakiekolwiek dowody na zbrodnie, jakich dokonali, głównie Aaron. To nie byłby ratunek, tylko upadek z deszczu pod rynnę.

— Nie jestem głodna. — odsunęłam od siebie ulubione naleśniki.

— Akurat. — Natalie zjawiła się w najmniej odpowiedniej chwili. Myślałam, że była już w szkole. — Leżą przed tobą twoje ulubione naleśniki, a ty mówisz, że nie jesteś głodna? To się nie trzyma kupy.

— Popatrz, a jednak. — zmierzyłam ją zirytowanym wzrokiem, przez co uniosła brwi — Masz, zjedz sobie. — przysunęłam talerzyk w jej stronę.

I nastała cisza. Julie zawiesiła na mnie spojrzenie, moja siostra zerknęła na mamę, a ja ze znudzeniem wpatrywałam się w ekran telefonu, mając nadzieję na zmianę tematu.

— Naty, zostaw nas same, proszę cię. — odezwała się Julie, a piętnastolatka od razu wyszła z kuchni. Wywróciłam oczami, wiedząc doskonale, co się zaraz stanie.

Mama usiadła naprzeciwko mnie i rzuciła mi to troskliwe spojrzenie.

— Victoria, co się dzieję?

— Nic, mamo. — zbyłam ją, bawiąc się telefonem, przekładając go z ręki do ręki.

— Nie jestem ślepa. Od kilku dni chodzisz jak struta. Co jest?

To była ta chwila. Kiedy skrzyżowałyśmy nasze spojrzenia, poczułam, że mogę jej powiedzieć wszystko. Wyjawić nawet najgorszą prawdę, a ona mi wybaczy. I tak bardzo chciałam to zrobić. Byłam słaba, a moje sumienie wygrywało. Mój stan psychiczny powoli się niszczył i nie umiałam sobie z tym poradzić. Potrzebowałam kogoś, kto mnie wysłucha, wesprze i powie mi, co powinnam zrobić, by dla wszystkich wyszło to na dobre.

Nurtowało mnie przede wszystkim pytanie: Dokąd pójdziemy, kiedy to wszystko się skończy?

Otworzyłam usta, by wyjawić prawdę, ale wtedy, jakby na znak, zadzwonił mój telefon. Obie przeniosłyśmy wzrok na ekran, który wyświetlał zdjęcie Zacka Samersa.

— Przyjaźnisz się z nimi? — zadała pytanie, marszcząc brwi.

Nie chcąc odpowiadać, odebrałam telefon.

— Co jest? — odetchnęłam z ulgą, ruszając do swojego pokoju.

— Zaraz będę pod twoim domem.

— Jasne, już wychodzę.

Potem głuchy sygnał rozłączenia. Ubrałam kurtkę, zarzuciłam torebkę na ramię, schowałam do kieszeni telefon i zeszłam na dół. Ubrałam buty i – nawet się nie żegnając – wyszłam. Na podjeździe stał Zack, jak obiecał. Pospieszyłam w jego kierunku, po czym wsiadłam do samochodu i zapięłam pasy. Odjechaliśmy od razu.

— Jakieś wieści? — spytałam z niewielką nadzieją.

Chłopak nie odezwał się ani słowem. Wpatrzony w drogę przed sobą, zaciskał szczękę, a palce na kierownicy. Irytowało mnie jego zachowanie coraz bardziej.

— Zack!

— Pierce nad tym pracuje. — odparł z opanowaniem.

— Nie mogę w to uwierzyć. Nie wiadomo co się dzieje z Aaronem, a my się bawimy w głupich nastolatków udających w szkole, że wszystko jest cacy!

Wtedy Samers nie wytrzymał i gwałtownie zjechał na pobocze. Wystraszyłam się, prawie uderzając głową o szybę.

— Myślisz, że to dla mnie jest łatwe?! — wrzasnął, przez co skuliłam się, wciąż patrząc w jego rozgniewane i przemęczone oczy — Nie śpimy od dwóch pierdolonych dni, próbując po nocach ustalić gdzie jest Carter i wiesz co? Twoje wieczne narzekanie wcale nam nie pomaga. Zamknij się chociaż na chwilę i pozwól mi pomyśleć!

Zdezorientowana spuściłam wzrok, ciężko oddychając. Miał w zupełności rację. Nic nie robiłam tylko narzekałam, zamiast działać.

Szatyn uspokoił się, przecierając swoje oczy.

— Przepraszam. — powiedziałam cicho — Ja tylko... chcę żeby to wszystko się skończyło. — nagle po moich policzkach spłynęły łzy. Oparłam się i popatrzyłam przed siebie, bo było mi już wszystko jedno, czy Zack pomyśli, że jestem tylko zwykłą, słabą nastolatką.

Widziałam kątem oka, że patrzył na mnie. W końcu ruszył dalej w stronę szkoły, a potem padło pytanie, którego się obawiałam:

— Dlaczego nie wydałaś Aarona na policję?

Zwinęłam usta w linię, szukając idealnej odpowiedzi.

— Wtedy, gdy powiedział ci o...

— Nie wiem. — przerwałam mu, nie chcąc nawet słyszeć tego słowa.

— Masz jego... naszą wolność w swoich rękach. Dlaczego nas nie wydałaś? — dopytywał.

— Zadajesz trudne pytania. — parsknęłam bez humoru, patrząc wprost na niego.

— Chciałbym wiedzieć, czy mogę ci ufać. — dodał, w tym samym czasie parkując na szkolnym parkingu.

— Cóż, jeśli do tej pory was nie skreśliłam, myślę, że możesz zaryzykować. — odpowiedziałam, odpinając pasy. Chciałam wysiąść, ale Zack mnie zatrzymał, łapiąc za moje ramię, więc spojrzałam na niego pytająco.

— Obym tego nie żałował.

Później puścił mnie i wysiadłam, kierując się w stronę Akademii.

Jego słowa wzbudziły we mnie swego rodzaju respekt, ale i wyczułam w nich ostrzeżenie, mimo tego, iż nasza relacja ostatnio poprawiła się.

Zaszufladkować.

Po kilku minutach znalazłam się na korytarzu, idąc do swojej szafki, przy której spotkałam rozmawiające ze sobą Kylie i Emmę.

— Cześć dziewczyny. — przywitałam się z lekko wymuszonym uśmiechem.

— Dziewczyno, promieniejesz dzisiaj! — zachwyciła się Emma — Ale mamy dla ciebie niestety złą wiadomość.

Mina od razu mi zrzedła. Kolejne fatalne wieści; jeszcze trochę i stanie się to moją codziennością.

— Co tym razem? — westchnęłam, otwierając szafkę.

— Morris przydzieliła cię do pary z Lydią. — słowa Kylie sprawiły, że miałam ochotę rzucić wszystko i wyjść z tej szkoły, skazując się tym samym na banicję.

— Żartujesz? — uniosłam brwi, nie chcąc w to wierzyć.

— Niestety nie. — pokręciła głową — Na drzwiach wisi już lista.

— O boże... — złapałam się za głowę.

— Na pocieszenie powiem ci, że ja robię ten projekt z Sophie. — wtrąciła Emma — Czyli odwalę całą robotę. — uśmiechnęła się bez krzty radości.

Czy coś jeszcze mogło pójść nie tak? Nie dość, że Aaron zniknął i moje psychika od dwóch dni już nie wyrabiała, to jeszcze będę musiała znosić humorki panny „jestem tu najważniejsza" Martin. Projekt z biologii mógł okazać się drugą najgorszą rzeczą w moim życiu.

Dwie godziny później, siedząc na matematyce, poczułam wibracje w kieszeni bluzy. Zwróciły nawet uwagę Luke'a, który siedząc obok, przynajmniej udawał, że robił zadania, które zadała nam pani profesor. Wysunęłam lekko telefon i gdy tylko przeczytałam imię, natychmiast się zerwałam.

— Mogę do toalety? — spytałam, a profesor Goth popatrzyła na mnie spod rzęs. Jestem pewna, że nie tylko mnie jej nazwisko kojarzyło się z miastem, gdzie Batman rozprawiał się z przestępcami.

— Wracaj szybko. — po jej słowach niemalże wybiegłam z klasy.

Odeszłam kilkanaście metrów od sali i odebrałam połączenie.

— Zack?

— Znaleźliśmy go.

W tym momencie kamień spadł mi z serca. Odetchnęłam z wielką ulgą, a na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech. Momentalnie zrobiło mi się gorąco. A potem, jakby wszystko nagle runęło.

— Ale nie spodoba ci się to.


______________________________________

miał być, obiecałam, więc jest. krótki, wiem, ale postaram się o dłuższe. dziękuję wam, że jesteście! do następnego xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro