Rozdział 47 "Co było prawdą, co było kłamstwem?"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Victoria's pov

Stojąc przed lustrem, wpatrywałam się w swoje oczy. Były puste, zmęczone. Miałam wory pod oczami i zapadnięte policzki. Moja twarz ubrudzona była od krwi nieznanego mi oprawcy. Stałam i patrzyłam, jak uchodzi ze mnie życie. Jak każdy oddech wydostaje się z moich płuc. Jak serce powoli zwalnia.

Nie byłam w stanie tego zatrzymać, choć chciałabym wykorzystać wcześniej wszystkie szanse, rozważyć wszystkie opcje, zastanowić się. Lecz tymczasem kolejny człowiek zginął, a ja nie zrobiłam nic, by to powstrzymać.

Czy już tak zawsze miało wyglądać moje życie? Nasze życie? Co działoby się wtedy ze mną, gdybym nie przeprowadziła się do Nowego Jorku? Co by było, gdybym nie poznała Aarona?

Setki pytań, a odpowiedzi wciąż brak. Po tak długim czasie, zdążyłam się już przyzwyczaić.

Zrobiłam krok w stronę umywalki. Puściłam wodę, wciąż obserwując swoje odbicie. Po chwili pochyliłam się, by opłukać twarz. Chlusnęłam w buzię trzy razy wodą, a następnie wyprostowałam się i natychmiastowo wzięłam głęboki oddech. Na lustrze napisane było krwią
„m o r d e r c y". Momentalnie zakłuło mnie w klatce piersiowej i z całych sił krzyknęłam z przerażenia, zakrywając dłońmi swoją twarz...

Gwałtownie otworzyłam oczy i podniosłam się do pozycji siedzącej. Oddychając z niepokojem, rozejrzałam się po pomieszczeniu. Panowała ciemność, lecz zorientowałam się, że leżałam w łóżku, a te okropieństwa to tylko zły sen. Spojrzałam na miejsce obok mnie. Odetchnęłam, gdy zobaczyłam tam śpiącego Aarona. Dotknęłam dłonią czoła, a następnie przetarłam oczy. Znalazłam telefon i sprawdziłam godzinę, a potem odłożyłam go z powrotem. Było kilka minut po czwartej. Za trzy godziny miałam wstawać do szkoły.

Westchnęłam głośno i ułożyłam się obok swojego chłopaka, który przebudził się i spojrzał na mnie.

- Czemu nie śpisz? - szepnął, obejmując mnie ramieniem.

- Coś mi się śniło.

- Byłem w tym śnie? - spytał, jeżdżąc delikatnie dłonią po moim ramieniu.

- Niestety nie.

- Więc zapomnij o nim i idź spać, bo rano wstajemy do szkoły. - zachichotał i cmoknął mnie w czoło, po czym przyciągnął moje ciało do swojego. Nie odpowiadając na słowa Aarona, świadczące o zbyt wielkim ego, wtuliłam się w niego i zamknęłam oczy z uśmiechem na twarzy.

Ale w następnej chwili przed oczami znów pojawiło się wspomnienie krwawego koszmaru.

***

- Nie dociera do mnie fakt, że za tydzień piszemy egzaminy. - oznajmiła Kylie, lekko dysząc.

Faktem było to, że za każdym razem, dwie godziny wychowania fizycznego równały się dwóm godzinom biegania na bieżni, lub ćwiczeniom siłowym. Ja i moje przyjaciółki zazwyczaj wybierałyśmy to pierwsze, zaś Luke i reszta chłopaków z naszej klasy preferowali drugą opcję.

- Ja tak samo. - dodała Emma - W ogóle nie czuję się przygotowana.

Wtedy wpadłam na genialny pomysł odstresowania się przed egzaminami. Może nie było to na miejscu w związku z ostatnimi wydarzeniami, ale szczerze mówiąc, miałam w głębokim poważaniu.

- Impreza w weekend. U mnie. - zaproponowałam - Julie wraca dopiero w poniedziałek. Przedłużył jej się wyjazd.

- A twój brat? - spytała Kylie, dlatego od razu na nią spojrzałam. Wiedziałam doskonale o co jej chodziło. Jej pytaniem zapewne było, czy Ryan nas nie skrzywdzi.

- Co z jej bratem? - Emma uniosła brew, zatrzymując się, więc my też to zrobiłyśmy.

- Wrócił na uniwerek. Jest daleko stąd. - powiedziałam, ponieważ tak właśnie było. Po całym incydencie, wrócił do collegu.

Parker skinęła głową, a ja odkręciłam wodę i napiłam się kilka łyków.

- To co? Piszecie się? - wróciłam do tematu imprezy.

- W sumie, chyba nam nie zaszkodzi chwilę luzu. - stwierdziła Emma.

- A na pewno pomoże! - w oczach Kylie pojawiła się nieokiełznana radość - Tylko, co na to twój Romeo? - zachichotała.

Parsknęłam, nie wiedząc o co jej chodziło. Nagle ktoś złapał mnie za brzuch od tyłu, a ja cicho pisnęłam.

- Cześć. - Aaron pocałował mnie w policzek - Robisz imprezę i mnie nie zapraszasz?

- Biegniemy dalej. - oznajmiła Fray, chcąc nam dać trochę przestrzeni - Złap nas potem.

Po tych słowach dziewczyny pobiegły po torze bieżni. Odwróciłam się twarzą do blondyna i splotłam dłonie na jego karku.

- Ty nie powinieneś być teraz na lekcji?

- Mamy trening. - oznajmił - Więc przez następną godzinę będę obserwował twoje krótkie spodenki.

Okej, zarumieniłam się.

- Swoją drogą, nie są zbyt krótkie? - spytał z pretensjami. Och, włączył mu się tryb zazdrośnika. - Od chłopaków z drużyny słyszę tylko to, jakie we trzy macie seksowne tyłki. To irytujące!

Parsknęłam śmiechem, nie mogąc go słuchać. Czego on oczekiwał?

- Jest początek czerwca, nie będę na tym słońcu biegać w leginsach. - wywróciłam oczami.

- Nie rób tak. - ostrzegł, łapiąc mnie mocniej.

- Nie boję się ciebie.

Wtedy uśmiechnął się cwanie i złożył szybki pocałunek na moich wargach.

- To zacznij. - dodał, a później zawołał go trener - Widzimy się później.

Kiwnęłam głową z uśmiechem, po czym czarnooki pobiegł w stronę drużyny. Miałam nadzieję, że jego ostatnie słowa zostały wypowiedziane żartem, jednakże w obecnych okolicznościach, już nic by mnie nie zdziwiło.

***

Po ośmiu męczących godzinach nauki, w końcu zabrzmiał dzwonek, który oznajmiał koniec ostatniej lekcji. Z uśmiechem na twarzy pożegnałam się z przyjaciółmi i wsiadłam do samochodu, po czym odjechałam z parkingu. Włączyłam radio i klimatyzację. Ten czerwcowy dzień był naprawdę gorący. Słońce raziło swoimi promieniami od samego rana aż po późne godziny. Z niecierpliwością czekałam na ostatnie dni szkoły, a potem wakacje. Oczywiście jeszcze nie mieliśmy jeszcze planów, jednakże chciałam porozmawiać o nich jak najszybciej z Aaronem i z resztą naszej paczki.

Po niecałych trzydziestu minutach jazdy, zaparkowałam pod domem. Wysiadłam z samochodu i skierowałam się w stronę wyjścia. Coś jednak nie dawało mi spokoju. Miałam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Cofnęłam się parę kroków i gdy paręnaście metrów dalej dostrzegłam dobrze mi znany blond kucyk, wywróciłam oczami.

- Jaja sobie robicie. - westchnęłam zirytowana.

Zmuszona, poszłam w jej stronę. Podejrzewam, że przed kimś się ukrywała, ponieważ schodząc z głównej ulicy, skręciła do pustej uliczki, która prowadziła donikąd. Zatrzymała się na samym jej końcu, przed starą kamienicą. W szybkim tempie zbliżyłam się do niej, sprawdzając też, czy nikt nas nie widzi.

- Olivia, co ty odwalasz? - spytałam zdenerwowana.

- Cicho bądź i słuchaj. - nakazała cichym głosem - Jeśli ktoś od Deana nas zobaczy, będę miała przerąbane.

- To już nie mój problem. - prychnęłam - Czego chcesz?

- Wiem co planuje ten psychol. Musisz przekazać Aaronowi, żeby nie zgadzał się na żaden układ.

Zmarszczyłam brwi. Nic z tego nie rozumiałam.

- Jaki, do cholery, układ?

- Po prostu powiedz mu, że ma nie pakować się w to gówno, rozumiesz?! - niemalże warknęła, rozglądając się z niepokojem malowanym na twarzy - Muszę się zwijać.

Po tych słowach od razu wyminęła mnie, zakładając na głowę kaptur od dżinsowej kurtki i okulary przeciwsłoneczne.

Odprowadziłam ją wzrokiem, po czym westchnęłam i wróciłam do domu.

Ta dziewczyna jest niemożliwa. Co, jeśli jej ostrzeżenie, to tylko część planu, o którym mówiła Olivia? I dlaczego nie zdradziła mi szczegółów? Jak bez tego miałam przekona Aarona? To było wręcz niemożliwe, a kiedy tylko mój chłopak usłyszałby ode mnie jakikolwiek zakaz dotyczący jego "brudnych spraw", nie dość, że wyśmiałby mnie, to jeszcze wyszedłby i trzasnąłby mi drzwiami przed nosem.

Zabronienie czegokolwiek osobie, która nie znosi sprzeciwu jest tak samo możliwa jak to, że piekło kiedyś zamarznie.

Nie wiedziałam, czy dobrze robię, ale w tym wypadku ryzyko zawsze wychodziło na dobre.

Gdy tylko dostałam się do pokoju, od razu sięgnęłam po telefon i wybrałam numer do swojego chłopaka.

Aaron's pov

Byłem w drodze do magazynu, który znajdował się na obrzeżach miasta. Niecałe dwie godziny temu, Landon powiadomił mnie i resztę chłopaków, że udało mu się stworzyć plan magazynu Walkera. Nie miałem póki co planu, ale trzeba było działać szybko, ponieważ jego obecność w Nowym Jorku stwarzała nam wiele problemów. Kiedy ostatnim razem udało nam się to przepędzić, był słaby, niedoświadczony i całkowicie zielony w tym, co robił. Jednak tym razem wrócił z podwojoną siłą. Wiedział dokładnie, jak uderzyć, by odbiło się na nas jak największym bólem. Nie miałem pojęcia, gdzie i kiedy zdążył tak dobrze się przygotować. A najważniejsze pytanie brzmiało: kto mu pomógł?

Gdy znajdowałem się już niedaleko mojego celu, mój telefon zadzwonił. Na ekranie pojawiło się zdjęcie Victorii. Zmarszczyłem brwi, ale odebrałem i włączyłem głośno mówiący.

- Co tam? - spytałem, skupiając większą uwagę na drodze, ponieważ była strasznie nierówna. Dziewczyna milczała. Nie wiedziałem, czy zadzwoniła przypadkiem, czy znów miała jakieś kłopoty. - Victoria, jesteś tam?

- Tak, jestem. - usłyszałem jej głos, który był moim ulubionym. Momentalnie odetchnąłem. - Nie wiem, jak ci to powiedzieć, żebyś się nie wściekł.

Co ona zrobiła?

- Wiesz, że właśnie te słowa sprawiły, że już jestem zirytowany? - odparłem, zachowując ostry ton - Co się dzieje?

Victoria westchnęła, lecz w końcu zdecydowała się mówić:

- Widziałam się dziś z Sanderson.

Na sam dźwięk nazwiska tej zdrajczyni, coś się we mnie zagotowało. Do cholery, ona znów próbowała namieszać.

- Mówiłem ci, że masz jej unikać. - skarciłem ją.

- Pamiętam. Ale ona sama do mnie przyszła. Mam ci przekazać, że Dean coś planuje. Masz nie zgadzać się na żaden układ.

Zmarszczyłem brwi, słuchając dokładnie każdego słowa. Czyżby tym razem ona planowała zasadzkę?

- Nie wiem, o co jej chodziło, ale wydaję mi się, że to ważna informacja. - dodała.

- Nie ważne, co mówiła. Jest zdrajczynią i nie warto jej słuchać.

- Aaron, proszę cię, nie pakuj się w żadne kłopoty. Jeśli coś ci się stanie...

- Umiem o siebie zadbać, Victoria. - przerwałem jej, czując, jak narastała we mnie złość - Poza tym, nie jestem sam. A tobie już mówiłem, że są sprawy, na które nie masz wpływu i nigdy nie będziesz mieć.

Po tych słowach, rozłączyłem się, ponieważ wiedziałem, że wystarczająco ją zraniłem. Nie chciałem tego, ale Victoria wciąż nie rozumiała, że nie miała prawa dyktować mi, co mam robić, a czego nie. Nigdy nikogo nie słuchałem i wszystko było po mojemu. Moje decyzje doprowadziły mnie do miejsca, w którym byłem teraz i póki co nie narzekałem, choć zdarzały się chwile zwątpienia.

Gdy pojawiła się Victoria, wszystko zaczęło się zmieniać. Martwiłem się nie tylko o chłopaków, ale także o nią. Nie wywróciła mojego świata do góry nogami, stało się to już bardzo dawno temu, ale jednak wraz z wtargnięciem jej do mojego świata, coś sprawiało, że moja dobra strona człowieczeństwa powracała. W wielu sprawach przeszkadzało mi to, a w niektórych pomagało.

A potem była moją dziewczyną i wszystko zaczęło się układać. Szło, jak z płatka, dopóki nie zaczęła ingerować w moje decyzje. Wtedy zło powracało.

Wysiadłem z samochodu i zamknąłem go, po czym wszedłem do naszego magazynu, gdzie czekali już na mnie chłopaki. Otworzyłem drzwi i ujrzałem ich stojących wokół stołu, pochylających się nad nim.

- Co macie? - spytałem, podchodząc bliżej.

- To plan całego magazynu Deana. - oznajmił Pierce - Włamałem się do systemu i dzięki kamerom, udało mi się go odwzorować.

- Dobra robota. - pochwaliłem Landona i sam rzuciłem okiem na rozłożone papiery.

- Pytanie tylko, jaki masz plan? - spytał Zack.

Spojrzałem na każdego po kolei i ponownie rzuciłem okiem na plany. Kompletnie nie wiedziałem, co robic. Nowe informacje - być może fałszywe - sprawiły, że miałam wątpliwości. Musiałem wymyślić coś, dzięki czemu w końcu udałoby nam pozbyć się Walkera raz na zawsze. Mimo wszystko, na obecną chwilę byłem bezradny, musiałem wszystko dokładnie poukładać i rozważyć ewentualne nagłe i nieplanowane zmiany by nie nawinęły się niepotrzebne przeszkody. Jednego byłam pewny: póki co, przegrywaliśmy.

- Tutaj. - wskazałem palcem na planie, na tylne wejście - Zbierzemy ludzi, Braun kogoś znajdzie. Okrążymy ich, część pójdzie na północną część, część weźmie piętro. Biorę na siebie Walkera.

- Oszalałeś. - parsknął Holland, więc zwróciłem na niego swoje ostrzegawcze spojrzenie - Scooter w życiu się nie zgodzi.

Zmrużyłem oczy.

- On ma rację. - wtrącił Zack - Ten typ nie pożyczy swoich ludzi na nie pewną akcję.

- Bedzie musiał. - rzuciłem ze złością. Oczywiście, że to był tylko zarys. Trzeba było załatwić to i owo.

- Ten pomysł jest do dupy. - przyznał Pierce.

- Nikt nie pytał cię o zdanie. - burknąłem, mając już dość tego faceta. Odkąd zjawił się w mieście, prócz pomagania, za każdym razem działał mi na nerwy.

- Aaron, nie damy im rady. - powiedział Zack - Nie wiemy, ilu ludzi ma Walker, a my dostaniemy, jeśli w ogóle, to ośmiu, góra dziesięciu.

Z każdym jego słowem moje zirytowanie rosło, a co za tym szło - wszystkie złe emocje kumulowały się, przez co z moich oczu emanował jedynie gniew. Nie wytrzymałem i w końcu wybuchłem.

- Słuchaj, do kurwy nędzy! - wrzasnąłem - Zauważyłeś może, że nasze plany od dawna nie działają?! Wszystko się pieprzy. Nie potrafimy poradzić sobie z jednym idiotą, który myśli, że jest panem świata. Musimy coś zrobić, bo inaczej przegramy na dobre, rozumiesz?! Pierdoli mnie to, czy pomysł jest dobry, czy zły. Chcę się go pozbyć, bo zaczyna mnie wkurzać.

- Stary, uspokój się. - Zack chwycił mnie za ramię, gdy chciałem opuścić magazyn - Trzeba to inaczej rozegrać.

Rzuciłem im wściekłe spojrzenie, bo tylko na tyle było mnie w tamtej chwili stać.

- Nie mam czasu na dobre rozegranie, Zack. - oznajmiłem, ponieważ taka była prawda. Ludzie, na których mi zależało, cierpieli. - Zrobię to z wami, lub bez was.

Następnie wyszedłem z budynku i skierowałem się do samochodu. Nie pozwoliłem im na ani jeden sprzeciw, to moje słowa zawsze były ostatnie i tak było też teraz. Byli moimi przyjaciółmi, więc mieliśmy się wzajemnie szanować.

Tak właśnie wszystko zaczęło się sypać.

***

Około godziny dwudziestej pierwszej, ktoś zastukał do moich drzwi. Podejrzewałem dwie osoby, jednak żadna z nich za nimi nie stała. Gdy otworzyłem drzwi, moim oczom ukazał się wysoki brunet. Wywróciłem oczami, ale wpuściłem go do środka.

- Twoja mama pozwoliła mi wejść. Przemiła kobieta, bierz z niej przykład. - chciał mi dopiec.

Skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej i rzuciłem mu nieufne spojrzenie. Landon Pierce był osobą, do której należało mieć nastawienie dość ostrożne.

- Do rzeczy. - czekałem na wyjaśnienie jego wizyty.

- Cóż, powiedziałem chłopakom, że się tym zajmę, więc jestem. - Pierce wzruszył ramionami i wyjął czteropak piwa z plecaka. Nawet nie zauważyłem, że miał go ze sobą.

- Nie mam nastroju na alkohol.

- Daj spokój. Nastrój na procenty jest zawsze.

- Słuchaj, co ty właściwie chcesz osiągnąć, co? - dopytywałem. Miałem dość jego podchodów.

- Chcę ci wytłuc z głowy ten pojebany pomysł. - oznajmił dosadnie, ciskając palcem w moją skroń. Od razu się odsunąłem. Co on sobie wyobrażał? - Chłopie, idziesz na pewną śmierć. Oni chcą ci pomóc, ale to ty wszystko psujesz!

- Wiesz, gdzie mam twoje zdanie? Jak dla mnie, możesz wracać do Seattle.

- Oboje wiemy, że nie dasz rady beze mnie. Jestem potrzebny. Tak samo jak ty i reszta. Masz za sobą ludzi, którzy będą wspierać cię we wszystkim, więc nie spierdol tego, bo na samym końcu...

Zbyt ckliwe - jak dla mnie - słowa Landona przerwał dźwięk przychodzącej wiadomości. Dobiegł z mojej kieszeni, więc wyjąłem telefon i odblokowałem ekran. To, co na nim zobaczyłem, cholernie mnie zdziwiło.

- Co jest? - spytał Pierce.

- To wiadomość od Walkera. - odparłem, marszcząc brwi - Nie odpuszczę i wiem, że ty też nie. Pójdźmy więc na kompromis i współpracujmy. Szczegóły wyjaśnię po twojej odpowiedzi. - zacytowałem.

Oboje skrzyżowaliśmy swoje nieco zaskoczone spojrzenia, a mnie przez myśl przeszły słowa Victorii. Milczałem, za to podejrzewałem, że w głowie Landona narodziła się nowa idea.

- No popatrz... - uśmiechnął się szatańsko, a po jego słowach zrozumiałem już wszystko.

___________________________________________

okej wybaczcie mi długą nieobecność, ale sesja mnie po prostu zjada. nie mam czasu na nic, ciągle tylko się uczę albo pracuję. bądźcie wyrozumiali, proszę.

dodaję rozdzialik o wpół do pierwszej w nocy i mam nadzieję, że przyjmiecie to cieplutko.

już prawie jesteśmy przy finale! do następnego! xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro