Rozdział 7 "Witaj w Nowym Jorku, Williams"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Victoria's POV

Minęło kilka dni. Morderca snów obudził mnie o wyznaczonej porze. Ociężale otworzyłam lewe oko, potem prawe i przeciągnęłam się. Podnosząc się do pozycji siedzącej, przetarłam oczy z tak zwanych śpiochów i wstałam z łóżka, po czym zaścieliłam je. Wyciągnęłam z szafki czarną bluzę z kapturem oraz jasne jeansy, kosmetyki i ruszyłam do łazienki, by wykonać poranne czynności.

Po wszystkim zeszłam na dół i zrobiłam sobie śniadanie. Zajadając je w salonie, sprawdziłam Snapchata oraz Facebooka. Dostałam zaproszenie na wydarzenie, czyli imprezę, która odbędzie się na Bronxie w piątek, czyli już za dwa dni. Odpowiedziałam oczywiście "wezmę udział" po czym zauważyłam aktywność Emmy i Kylie, że również zaakceptowały zaproszenie. Tak, byłam w żałobie po ojcu, ale uważałam, że powinno się ją nosić w sercu, a nie pokazywać całemu światu, że cierpisz. Zresztą tata na pewno nie chciałby, żebym siedziała w pokoju i płakała przez całe noce.

Po skończonym śniadaniu odłożyłam talerz oraz kubek do zmywarki. Ubrałam ramoneskę, potem torbę do szkoły, a wychodząc z domu, zamknęłam drzwi na klucz, ponieważ Natalie pojechała wcześniej, mojej mamy nie było, a Ryan był w collegu. Wsiadłam do samochodu, włożyłam kluczyki do stacyjki i odjechałam. Włączyłam moją playlistę w telefonie i w drodze śpiewałam wszystkie piosenki, które znałam.

Dopiero kiedy podjechałam pod szkołę, zaparkowałam i weszłam do NYA, zaczęłam zastanawiać się, czy dzisiaj Aaron jednak się pojawi. Nie widziałam go od czasu przypadkowego spotkania. Nie pojawił się w szkole. Jego koledzy dziwnie na mnie spoglądali. Czułam się dość nieswojo, a Emma i Kylie wypytywały mnie ciągle o co chodzi. Sama nie miałam pojęcia i chciałabym znać odpowiedź na to pytanie.

Skierowałam się do swojej szafki. Po drodze minęłam się z Mike'm i Cole'm. Znów widziałam te ich dziwne spojrzenia. Do cholery, co ja zrobiłam? Po chwili zatrzymałam się, chcąc zapytać o co im dokładnie chodzi, odwróciłam się na pięcie, ale zniknęli za rogiem.

Nagle ciemność. Czyjeś dłonie zasłoniły moje oczy. Dobrze wiedziałam kto to jest.

— Kylie?

— Ej. - znów światło, Kylie wzięła dłonie i wymamrotała niezadowolona — Skąd wiedziałaś, że to ja?

— Moja intuicja jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. — wyszczerzyłam się.

W mgnieniu oka zjawiła się także Emma.

— Hej. — cmoknęła nas obie w policzek — Mam nadzieję, że wybieracie się na imprezę na Bronx?

— Tak! — ucieszyła się Kylie — Tam są najlepsze imprezy.

— Vic? — Emma uniosła brwi.

— Ja... — zamyśliłam się — Uh, tak. Chyba pójdę.

— Nie chyba, tylko idziesz i koniec. Inaczej będę zmuszona wyciągnąć cię z domu siłą. — oznajmiła z uśmiechem od ucha do ucha.

— Mamy tylko jeden problem. — wtrąciła Parker — Nie mamy jak wrócić i gdzie nocować, moi rodzice są w domu.

— Moi też. — dodała Fray.

Wtedy wpadł mi do głowy całkiem niezły pomysł. Moja mama miała w weekend lecieć do Europy na kolejną galę, więc dom teoretycznie miałam wolny. Tylko Ryan i Natalie będą w domu, ale znając moje rodzeństwo, to coś wymyślą.

— Możemy spać u mnie. — oznajmiłam.

— No co ty, poważnie? — zapytała Kylie, niedowierzając.

— Jasne, w domu będzie tylko moje rodzeństwo. Mój brat nas zawiezie, a wrócić możemy taksówką, co nie?

— Jesteś genialna! — krzyknęły jednocześnie, zarzucając mi się na szyi. Odwzajemniłam uścisk.

— Wiem, wiem. — zaśmiałam się — Idę na biologię.

— Ugh, biologia ssie. — mruknęła Emma, a po chwili rozdzieliłyśmy się i każda ruszyła w swoją stronę.

W ciągu kilku minut dotarłam do sali biologicznej.

— Co tam, Vicky? — Luke przywitał mnie z uśmiechem, specjalnie używając skrótu mojego imienia, którego nienawidziłam. Ręką przywołał mnie, bym usiadła z nim, co zresztą zrobiłam.

— Naprawdę utnę ci język. — ostrzegłam, jednak potem nie wytrzymałam i tak, jak chłopak, wybuchłam w miarę cichym śmiechem — Jedziesz w piątek na Bronx?

— Jeszcze pytasz. — prychnął z uśmiechem.

— No tak, przecież jesteś królem imprez. — z mojego tonu nie dało się nie wyczuć sarkazmu. Luke nie odpowiedział, a jedynie zachichotał pod nosem, wyciągając przedmiotowy zeszyt na ławkę.

W tym samym czasie, do klasy weszła Lydia Martin, a za nią niska okularnica, która pojawiała się wszędzie tam, gdzie rudowłosa piękność.

— Williams. — rzuciła ze sztucznym uśmiechem, gdy zatrzymała się przy naszej ławce — Mam nadzieję, że nie zamierzasz przychodzić na imprezę w piątek. Wiesz, ona jest dla ludzi, którzy się liczą — podkreśliła to słowo — w tej szkole. A ty... — nie dokończyła, zwijając usta w linię. Na jej twarzy pojawiło się pewnego rodzaju współczucie co do mojej osoby.

Ona naprawdę myślała, że ja się jakkolwiek tym przejmę? Śmieszne.

— Wiesz, Lydia, mam dla ciebie radę. — posłałam jej równie sztuczny uśmiech — Nie mów za dużo, bo twój mały móżdżek nie wyrobi się z tyloma zdaniami na raz. — teatralnie udałam przejętą i jedyne co usłyszałam, to parsknięcie Hemmingsa.

Zielonooka od razu zmierzyła go wzrokiem, więc chłopak próbował się powstrzymać od śmiechu. W końcu odeszła z wyraźnym poirytowaniem.

— Ona jest... — urwał Luke, przestawszy się już śmiać. Przeczesał dłonią włosy, prawdopodobnie szukając odpowiedniego słowa określającego tę rudowłosą królewnę.

— Nieco specyficzna, co? — zaproponowałam.

— Tak, zgadzam się. — skinął głową — Ale uwierz, Lydia czasem ma takie dni dobroci.

Nie powstrzymałam się od parsknięcia. W międzyczasie do klasy wszedł nauczyciel.

— Lydia Martin i dni dobroci. Wybierz jedno. — zakpiłam, szepcząc.

— Nie znasz jej.

Cóż, miał rację.

— Być może. — wzruszyłam ramionami — Ale poznaję ją teraz, a ona pokazuje mi się od zdecydowanie złej strony.

***

Podczas przerwy na lunch, ja, Kylie, Emma i Luke zajęliśmy na stołówce nasze stałe miejsca, przy czteroosobowym stoliku. O rany, to wyglądało tak komicznie, kiedy lunch mój i Hemmingsa składał się z hamburgerów i soków, a dziewczyn z sałatek i wody. Powinnam czuć się nieswojo, że one zdrowo się odżywiają? A ja... no cóż.

— Co z Aaronem? — wypaliła nagle Emma, więc nasza pozostała trójka spojrzała na nią pytająco.

— Aaron? — wzrok Luke'a powędrował tym razem na mnie — Co mnie ominęło?

Oczywiście zanim zdążyłam odpowiedzieć, uprzedziła mnie Kylie Parker.

— Victoria się z nim spotkała.

— Przypadkowo. — wyjaśniłam nieporozumienie, gdy chłopak zmarszczył brwi, wciąż patrząc na mnie.

— Z tym Aaronem Carterem? — zdziwił się — Mówiłem ci, że będziesz miała z nim same problemy.

— Niech się spotyka z kim chce. — wtrąciła się Emma.

Cóż, dziękuję za pozwolenie. Wywróciłam oczami.

— Mówisz tak tylko dlatego, że podoba ci się Cole. — wycedziła Kylie.

I wtedy rozpętała się wojna. Dziewczyny spierały się o to, czy powinnam umawiać się z Carterem, czy nie. Luke postanowił nie wtrącać się do tej zaciętej rozmowy, a mnie już odechciało się jej słuchać. Dlatego zdecydowałam się ją przerwać.

— Dobra, dziewczyny, stop. — wtrąciłam, przez co obie ucichły, patrząc na mnie zaciekawionym wzrokiem — Kto powiedział, że ja cokolwiek chce od Cartera? Nie spotykam się z nim i nie będę. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego, zwłaszcza, że on to jeden wielki problem. Sami tak stwierdziliście.

A w duszy zastanawiałam się, kogo ja chciałam okłamać. Ich, czy samą siebie?

Wtedy przy naszym stoliku zatrzymał się we własnej osobie Zack Samers. Włożył ręce do kieszeni i spojrzał na mnie z góry tym oceniającym wzrokiem.

— Źle go oceniasz. — powiedział surowym tonem — Wcale go nie znasz. Ty i twoi żałośni przyjaciele. Jeszcze słowo o Carterze i pożałujesz.

W momencie, niekontrolowanie uniosłam brwi. To źle, że byłam zaskoczona jego postawą i tym, jak bronił swojego przyjaciela?

— Słuchaj... — odezwałam się niepewnie, ponieważ chciałam wyjaśnić, o co mi chodziło.

— Nie. — przerwał mi — To ty posłuchaj. Jeśli wierzysz durnym plotkom, to gratuluję. Jesteś tak samo naiwna jak ci wszyscy idioci. Ale z jednym się zgadzam. Nie zbliżaj się do niego, bo to on będzie miał same problemy z tobą.

Po tych słowach odwrócił się i odszedł od nas.

Chyba mnie zamurowało. Chyba całą naszą czwórkę. Nie miałam pojęcia, dlaczego oni tacy byli. No i to tylko plotki? Więc co takiego skrywał w sobie Aaron Carter, że na jego temat powstawały takie historie? Moja ciekawość coraz bardziej brała górę, ponieważ teraz — nie wierzę, że to mówię — chciałam go poznać jeszcze bardziej.

— Co tu się właśnie stało? — spytał Luke, ale ja nie bardzo wiedziałam, jak odpowiedzieć. Nawet jeść mi się odechciało. Dlatego wypiłam sok, a hamburgera zostawiłam przyjacielowi.

Rozejrzałam się po stołówce, gdy moi przyjaciele zajadali swoje posiłki. Mój wzrok zatrzymał się na pięcioosobowej grupce siedzącej trzy stoliki dalej, równolegle do naszego. Siedział tam. Przyszedł dzisiaj. Miał ranę na nosie, rozcięty łuk brwiowy i sine pod okiem. Mimo to, wciąż wyglądał przyzwoicie. Zauważyłam także jego zdarte knykcie. Nie okazywał bólu. Śmiał się i rozmawiał z chłopakami jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Jakby wcale nie przyszedł poobijany do szkoły. Zachowywał się jak zwykły nastolatek, jednak nie był taki. Nie był „po prostu uczniem".

Gdzieś w tle usłyszałam, że Kylie, Emma i Luke rozmawiali o piątkowej imprezie. Ale ja nie skupiałam swojej uwagi na ich wymienianiu zdań. Bardziej na blondynie siedzącym trzy stoliki dalej. Nagle zblokowaliśmy spojrzenia. Nie odrywał oczu. Siedział z obojętną miną i wzrokiem wywiercał we mnie dziurę. W pewnym momencie poczułam się nieswojo, więc szybko odwróciłam wzrok. Moim przekleństwem była ta cholerna ciekawość, przez którą musiałam spojrzeć kolejny raz i o rany, nadal patrzył. I to w taki sposób, że momentalnie zrobiło mi się gorąco.

— Co ty się tak spinasz? — Luke przywrócił mnie do rzeczywistości.

Parę razy zamrugałam i natychmiastowo spojrzałam w stronę przyjaciół, ze zdenerwowania bawiąc się bransoletką na nadgarstku. Widziałam, jak Kylie spogląda to na mnie, to na Aarona, aż w końcu na jej twarzy pojawił się cwany uśmiech.

— Blondasek patrzy. — przez jej słowa, poczułam się niezręcznie.

O, cholera.

***

Piątek

— Nie mam się w co ubrać. — powiedziałam zawiedzionym tonem do Kylie, z którą rozmawiałam przez telefon, jednocześnie przebierając drugą ręką w ubraniach w szafie.

Do imprezy zostały cztery godziny. Ktoś powiedziałby, że to okropnie dużo czasu. A ja bym wtedy odpowiedziała, że nie dla nastolatki, która szykuje się na całonocne imprezowanie.

— Mam ten sam problem. — odparła — Twoja mama już pojechała?

— Tak, możecie przyjechać.

Rozłączyłam się i kontynuowałam poszukiwania stroju na wieczór. Po jakimś czasie zjawiły się u mnie dziewczyny oraz Luke. Na moje szczęście, one również nie były gotowe. Chłopak zaopatrzył się w alkohol, który miał wprawić nas w „wesoły" stan. Nie chcieliśmy na trzeźwo iść do klubu.

Kiedy wszyscy siedzieliśmy w moim pokoju, popijając mocne trunki — o rany, zbyt mocne — a ja prostowałam sobie włosy, do pomieszczenia weszła Natalie.

— Gdzie idziecie? — spytała.

Och, tak. Zapomniałam, że moja siostra zawsze wpychała się do mojego pokoju, gdy byli u mnie znajomi.

— Do klubu. — odpowiedziałam krótko, mając nadzieję, że sobie pójdzie.

— Idziesz z nami? — zaciekawiony Luke uśmiechnął się. Cały on.

— Hemmings, ona ma czternaście lat. — zmarszczyłam brwi, jednocześnie chichocząc.

— Rocznikowo piętnaście. — wyszczerzyła się Natalie.

— Poza tym, to impreza licealna. — dodałam, by nie robiła sobie złudnych nadziei, że mogłaby z nami pójść.

Kylie i Emma zaśmiały się, a moja siostra westchnęła.

— Bawcie się dobrze. — rzuciła beznamiętnie i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Odpięłam prostownicę i poprawiłam włosy. Blondyn wstał i uniósł swojego drinka. Więc zrobiłyśmy to samo, po czym stuknęliśmy się szklankami. Wyzerowaliśmy swoje palące w gardło alkohole, a potem Luke uśmiechnął się do mnie w ten jego szatański sposób.

— Witaj w Nowym Jorku, Williams.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro