Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

jesteś lepszy, niż narkotyki
twoja miłość jest jak wino
czuję, jak szybko się pojawiasz
czuję, jak pojawiasz się by mnie odurzyć

__________

Rose siedziała przy mini-barze czekając, aż Natasha skończy robić drinka Stark'owi.

Agentka ubrana była tym razem nie w sukienkę ani szpilki, postawiła bardziej na wygodę z racji jej ramienia. Miała na sobie czarną bluzę z kapturem i poszarpane spodnie tego samego koloru. Na nogach miała ciemne buty sportowe.

Dziewczyna nie zamierzała się dziś elegancko pokazywać ani bawić przy muzyce. Jeśli w ogóle to drugie wchodziłoby w grę, gdyż nie znosiła hucznych imprez.

Co prawda dzisiejszego wieczoru nie było nikogo z rodzin czy znajomych Avengers, jednak kiedy to Stark organizował zabawę, od początku wiadome było to, że nie będzie tu cicho czy nudno.

Gdy Natasha - ubrana tym razem w czerwoną krótką sukienkę bez ramion - podała Tony'emu upragniony napój, ten dumnie go przyjął i mocno zaciągnął się jego zapachem.

- To jest lepsze, niż moje perfumy. - westchnął z zamkniętymi oczami.

- Lepiej uważaj, Tony - odrzekła Wdowa - Zachowaj trzeźwy umysł, bo tak jak poprzednio, Peter będzie chciał się nieco napić.

- Zaraz, co? - mężczyzna momentalnie oprzytomniał - Czy ja mam przez to rozumieć, że ostatnim razem sprezentowałaś mu alkohol i ja o tym nie wiedziałem?

- Żartuję sobie, nie musisz go pilnować. - uśmiechnęła się - Nie jest już dzieckiem, poza tym mam kontrolę nad tym ile on pije.

- A powinien w ogóle nie pić. - Stark zrobił grymas na twarzy - Został Avengersem i od razu myśli, że ma wszystkie moje przywileje? - rozłożył ręce - Nat, pilnuj tę przebiegłą kreaturę. - wskazał do niej palcem, po czym przesłał jej dłonią całusa - I dziękuję za whisky.

Tony opuścił agentki idąc w stronę siedzących na kanapie Vision'a, Wandę, Loki'ego i Thor'a próbującego przekonać tam zgromadzonych do wzięcia udziału w zabawie podnoszenia jego młota. Barton kołysząc się do muzyki, rzucał - trafnie i precyzyjnie - maleńkimi piłeczkami w tarczę z rzepem. Natomiast Peter, którego wzrokiem szukał Stark, jak i Steve'a z Bucky'm nie było jeszcze w salonie. Rhodey wraz z agentką Hill pojawili się właśnie w pomieszczeniu opowiadając sobie wzajemnie zabawne historie.

- Nowy Jork nigdy nie śpi - zaczęła po chwili Natasha przyciągając tym uwagę Rose - A Avengers Tower nigdy nie przestaje się bawić.

- Tak, coś w tym jest. - przyznała dziewczyna podpierając podbródek.

- Ale jeśli niezbyt ci się to podoba, to namówię Tony'ego, aby trochę przystopował z tymi imprezami. Może to przekona cię, żeby zostać. - Natasha mrugnęła okiem do towarzyszki.

Rose zaśmiała się cicho. Jednak nie odezwała się żadnym słowem.

- Czemu tak naprawdę nie zostajesz? - spytała Wdowa po krótkiej ciszy w rozmowie - Pasujesz tutaj. I chyba dość nieźle się dogadujesz z niektórymi. - przy ostatnim zdaniu kobiecie wdarł się uśmieszek na twarz.

Rosalie dostrzegła jej przekaz i także mimowolnie uśmiechnęła się. Po chwili przetarła dłonią twarz poważniejąc nieco. Dziewczyna odchrząknęła szybko, po czym zwróciła spojrzenie na Natashę.

- Dawno temu postanowiłam sobie, że nie będę się przywiązywać. Tak się łatwiej żyje - wyjaśniała powoli - No wiesz... Nie ma nikogo, kto mógłby cię zawieść. Ani nikogo, kogo można by stracić. - zamilkła marszcząc brwi.

- Skoro tak, to czemu każdy z nas stara się stworzyć tu więź rodzinną, mimo, iż w przeszłości doznał zdrady i straty? - spytała patrząc łagodnie w oczy Rose.

Na te słowa agentka nie wiedziała co odpowiedzieć. Patrzyła po prostu na Natashę mając nadzieję, że powie coś więcej.

- Bo nie warto podążać życiową drogą samemu. - dodała Wdowa, ku uldze Rosalie - Każdy z nas tutaj uświadomił sobie to w swoim czasie. Dlatego tu jesteśmy. Jako rodzina. - uśmiechnęła się ciepło.

- Sama nie wiem... - dziewczyna schowała twarz w dłoniach, po czym znów zaczęła podpierać podbródek - Musiałabym się nad tym naprawdę zastanowić.

- O widzisz, mamy postępy - odrzekła zadowolona Natasha - Wcześniej było kategoryczne nie, a teraz będziemy się zastanawiać. Bardzo mnie to cieszy, złotko. - dodała odchodząc na kilka kroków, by przynieść szklankę.

- Nie róbcie sobie nadziei, serio nie jestem przekonana do tego pomysłu.

- Nie robimy sobie nadziei. Po prostu już się do ciebie przyzwyczailiśmy - wyjaśniała Natasha wracając do Rose - i traktujemy cię, jako członka rodziny. Twoje odejście będzie dla nas stratą, siłą rzeczy. Ale wybór będzie twój i każdy z nas go uszanuje - uśmiechała się życzliwie do agentki - Powiedz mi lepiej, na co masz ochotę? - spytała unosząc szklankę.

- Em... Ty proponuj. Mam pustkę w głowie. - odrzekła Rosalie kręcąc głową w lekkim zakłopotaniu.

- Może Voldemort? - spytała unosząc jedną brew.

- Brzmi interesująco - przyznała Rose z uniesionymi brwiami - Jakie ma składniki?

Na to pytanie Natasha wybuchnęła śmiechem co odrobinę zaciekawiło dziewczynę.

- Szklanka i spirytus - Wdowa nie zwlekała z wyjaśnieniami - Ale tak na serio to tylko sobie żartuję. Zmyśliłam to.

- Oo... - Rose się zaśmiała - Powiem ci, że kreatywne.

- I dziecinne. - przyznała Natasha uśmiechając się - Mam do zaproponowania jeszcze...

- Wiesz co? - przerwała jej dziewczyna - Naszła mnie ochota na wino. Słodkie.

- Szalejemy. - powiedziała, po czym zaczęła otwierać butelkę fioletowo-bordowego trunku. - Jeśli chcesz wiedzieć, głównym składnikiem są winogrono i śliwki.

- Nigdy jeszcze takiego nie piłam, ale w końcu musi być ten pierwszy raz. - odrzekła Rosalie, po czym odebrała od Natashy kieliszek wina.

- Zgadza się. - przyznała - Swoją drogą będziemy mieli gości. - dodała kiwając głową w stronę wejścia do salonu.

Rose odwróciła się, by zobaczyć o kogo chodzi.

Jej oczom ukazał się Steve i Bucky. Oboje mieli na sobie czarne spodnie oraz koszule - blondyn białą, a brunet w głębokim fiolecie. Na ich nogach znajdowały się ciemne półbuty. Góra Barnes'a składała się także z czarnej ramoneski, którą podarowała mu Rose kilka godzin wcześniej.

Przykuło to uwagę dziewczyny. Poczuła nagle, jak napływa do niej fala gorąca. Nie wiedziała początkowo czemu tak zareagowała. Jednak po chwili zorientowała się, że ciężko jej odciągnąć wzrok od bruneta. Przyznała przed sobą, że facet wygląda naprawdę nieźle. I mimo, iż nie raz widziała go w niezwiązanych włosach zaczesanych do tyłu, tak dzisiaj podobały jej się one dużo bardziej.

Uświadamiając sobie, że wbrew jej woli zaczęła się delikatnie uśmiechać, szybko odwróciła wzrok w chwili, kiedy Bucky ją dostrzegł. Nie zdążyła zauważyć, czy mężczyzna odwzajemnił uśmiech. Nie chciała nawet o tym myśleć. Nie widziało jej się wyjście na śliniącą się kretynkę.

Przyda się chyba nie jeden kieliszek tego wina...

- Witamy drogie panie - przywitał się Steve zajmując siedzenie pierwsze z brzegu, tak, że pomiędzy nim, a Rose zostało się jedno wolne.

- Hej, chłopaki - odrzekła Natasha uśmiechając się ciepło.

- Już się alkoholizujecie? - spytał Bucky patrząc na kieliszek wina Rose i zajmując barowe krzesło między przyjacielem, a agentką.

Dziewczyna czuła, że blondyn zostawił je dla James'a z premedytacją. Nie żywiła jednak o to urazy do Steve'a. Spodobała jej się ta intryga.

- Czekamy na was, Rose jeszcze nie upiła. - odezwała się Natasha zerkając na mężczyzn - To jak, to co ostatnio?

- Właściwie to... - zaczął blondyn - Mam ochotę spróbować Balladyny. - odrzekł krzyżując ręce na klatce piersiowej.

- Niezmiernie mnie to cieszy. - odparła z uśmiechem Wdowa - A dla ciebie, sierżancie? - zwróciła się do Barnes'a.

- Miałem poprosić o to samo - mówił powoli patrząc na wino Rose - Ale ten kieliszek wina wygląda kusząco. - odrzekł - I cudownie pachnie, jaki to smak?

- Twoje klimaty, Barnes. Winogrono i śliwka.

- Wiesz, co robić. - zaśmiał się, po czym Natasha niezwłocznie zaczęła przygotowywać mężczyznom napoje.

Rosalie bezustannie wpatrywała się w swój kieliszek z alkoholem. Nie wiedzieć czemu, usilnie starała się skupić na zapachu wina, chciała je poczuć. Być może dlatego, że była bardzo rozproszona mocnymi perfumami Bucky'ego.

Tak, to bardzo możliwa opcja.

- Wszystko okej? - rozbrzmiał nagle blisko uszu Rose niski głos James'a - Bo wydajesz się być nieobecna.

- Nie... - zaczęła kręcić głową dziewczyna, zamykając przy tym oczy - To znaczy tak, jest w porządku. - urwała chwilowo, po czym przeniosła swój wzrok na kurtkę bruneta chcąc zmienić temat - W końcu wyglądasz, jak człowiek.

Bucky zaśmiał na te słowa, nie spuszczając Rosalie z oczu. Dziewczyna czuła na sobie jego spojrzenie, jednak nie chciała łapać kontaktu wzrokowego. Wiedziała, że to sprawi, iż zacznie się nieco krępować. I tak miała już spory mętlik w głowie.

I zapach jego perfum w nozdrzach.

- To prawda. - przyznał śmiejąc się lekko - I pasuje jak ulał. Naprawdę ją lubię. - dodał, a jego wzrok nie schodził z dziewczyny - A ty co o niej sądzisz? - na twarz Bucky'ego zaczynał wkradać się szelmowski uśmieszek.

Fakt, pasuje jak ulał. Też ją lubię. Nawet bardzo. Jest lepsza, niż ta poprzednia. Ta odrobinę opina się na twoich mięśniach kiedy ich nie napinasz, w porównaniu do tamtego worka. Nie wiem co by się działo, jakbyś je napiął. Przyciągasz wzrok, sierżancie Barnes.

- Ujdzie w tłumie. - odparła zerkając przelotnie na mężczyznę.

Bucky zaśmiał się pod nosem na jej słowa.

Natasha podała mężczyznom zamówione napoje, po czym dosiadła się do trójki osób ze swoim piwem.

- Steve, a ta twoja randka z Sharon aktualna? Opowiadaj. - mówiła zainteresowana Wdowa.

- Tak, idziemy jutro na kawę. - przyznał zadowolony - Poza tym dzisiaj też ma tu wpaść. - spojrzał na wejście do salonu, po czym rozejrzał się po pomieszczeniu.

- Jak wejdzie, to dam ci znać - powiedziała Natasha - Siądź prosto i się nie krzyw, bo ci kręgosłup strzeli.

- U takiego starca - zaczął Bucky ze śmiechem - nie trudno o katastrofę.

- A tobie strzelą żebra, jak nie przestaniesz się tak głupkowato śmiać - prychnął Steve.

- Są zdrowe - śmiał się jeszcze, dopóki nie poczuł bólu w klatce piersiowej, na co zamknął oczy i zmarszczył odrobinę brwi - No... Prawie.

- Dobrze, że Rose przy tobie była - odrzekła Natasha - I że skończyło się na tych żebrach i ramieniu - kiwnęła na dziewczynę.

- Tak. Też myślę, że dobrze, że przy mnie była - Bucky mówił to patrząc na Rosalie, przyciągając jej wzrok - Zawdzięczam ci życie. - dodał już całkowicie zwracając się do agentki.

- Bucky, gadaliśmy już o tym. Jesteśmy kwita. - powiedziała dziewczyna łagodnym tonem, nie odrywając wzroku od mężczyzny.

Zatopiła się w jego spojrzeniu. Już nie było odwrotu.

- Gdyby nie ty, wykrwawiłabym się tam. - dodała.

- No to za nas - odrzekł Bucky sięgając po swoje wino - i za to, że oboje żyjemy. - powiedział, po czym stuknął się kieliszkiem z Rosalie.

Przez cały ten czas patrzyli sobie intensywnie w oczy. Ani jedno nie odwróciło spojrzenia chociażby na chwilę. Upajali się, jednak nie winem, a sobą wzajemnie.

Reszta dołączyła do stukania się szkłem, po czym wszyscy upili alkohol.

W momencie, kiedy brali łyk, zarówno Bucky, jak i Rose ponownie złapali kontakt wzrokowy. Po odstawieniu kieliszków, trwali tak jeszcze, wtapiając w siebie swoje spojrzenia. Mężczyzna czując na ustach pozostałości wina, oblizał swe wargi.

Co za kretyn, przecież ja mogłam to zrobić.

Zaraz, co?

- Steve, weszła Sharon. - powiedziała po krótkiej ciszy Natasha.

- Dzięki wielkie - uśmiechnął się do niej wstając z krzesełka - Udanej imprezy. - powiedział na odchodnym, po czym poszedł przywitać się z agentką.

- Wypomnę temu dinozaurowi, że nie dopił drinka. - odrzekła Natasha wpatrując się w napój blondyna - Słuchajcie, idę trochę do reszty. - zwróciła się do Bucky'ego i Rose - Widzę, że Rhodey razem ze Stark'iem próbują podnieść młot Thor'a. - mówiła zaciekawiona, po czym zaczęła wychodzić zza stołu barowego. - Trzymajcie się. - powiedziała na pożegnanie do pozostałej siedzącej dwójki.

- Też się trzymaj - odrzekł Bucky nie odwracając już głowy w stronę odchodzącej Natashy.

Brunet upił kolejny łyk wina delektując się jego słodkim smakiem, po czym spojrzał na Rose.

Dziewczyna siedziała z łokciami na stole barowym, dłońmi obejmowała nóżkę kieliszka. Wpatrywała się w swój ciemny trunek, wyglądała, jakby oderwała się nieco od rzeczywistości.

Nagle Rosalie ocknęła się z niemalże letargu, czując na plecach dłoń mężczyzny. Poczuła mocny dreszcz, który ociężale przesuwał się wzdłuż kręgosłupa. W ostatniej chwili udało jej się opanować, gdyż mało brakowało, a agentka złapałaby gwałtownie powietrze. Czuła przyjemne ciepło w miejscu pod ręką Bucky'ego. Po chwili brunet poprawił się na krzesełku, przez co ruszył odrobinę dłonią, sprawiając, że jego palce minimalnie przesunęły się po plecach Rose, w tym po kręgosłupie, przez który ponownie przeszedł dreszcz.

Agentka mimowolnie spojrzała na mężczyznę, nie potrafiła tego zignorować, mimo, iż bardzo tego chciała.

Lub przynajmniej tak sobie wmawiała.

- Na pewno wszystko w porządku, Rose? - spytał James nachylając się nieco do dziewczyny.

Kiedy usłyszała jego troskliwy głos, w tym momencie czuła ciepło już nie tylko na swoich plecach, ale także i na sercu.

- Tak. - odparła nie zastanawiając się bardzo nad zadanym pytaniem - Jest super.

- Akurat - prychnął brunet wpatrując się w Rosalie - Wiesz, że możesz mi powiedzieć, cokolwiek to jest.

- Tak, tak... - odparła biorąc głębszy oddech - Wiem. - upiła łyk wina.

Barnes przypatrywał się uważnie wszystkim czynnościom Rose. Jego wzrok później zatrzymał się na jej ustach. Były cudowne. Ale...
Twierdził, że brakowało tam uśmiechu. Wiedział, że coś nie gra. Nie zamierzał tego tak zostawiać.

- No więc powiesz mi sama czy mam to z ciebie wyciągać? - spytał z lekkim uśmiechem na twarzy, wciąż trzymając dłoń na plecach dziewczyny, które w co prawda małym obszarze, ale jednak, zaczął gładzić.

Rose nie patrzyła już na mężczyznę. Musiała naprawdę wkładać niemalże wszystkie swoje psychiczne siły, by skupić się na ich rozmowie, a nie na palcach mężczyzny wędrujących subtelnie po jej plecach.

Ciągłe spojrzenie bruneta spoczywające na agentce także nie pomagało.

- Po prostu... - zaczęła - Chodzi o Brian'a. To był dla mnie spory cios. - wyjaśniła.

-  Tak. - przyznał Bucky, miał zmartwiony wzrok - Chyba nikt nigdy by się nie spodziewał, że zaufana osoba może się okazać... Wrogiem.

- Tak, właśnie... O to mi chodzi. - przyznała kiwając głową i przygryzając wargę - A ten strój... Zniszczyli go, nie? - przeniosła spojrzenie na Barnes'a.

- Najpierw odnaleźli i zniszczyli podsłuch. - wyjaśniał - Później wiem tylko, że strój był mocno porozcinany, ale co dalej z nim zrobili, tego nie wiem. - dodał.

- Lepiej by było dla wszystkich, gdyby go spalili. - odrzekła beznamiętnie agentka spoglądając ponownie na kieliszek wina.

- Dla wszystkich, ale przede wszystkim dla ciebie - mówił nieco niższym głosem - Może dzięki temu spaliłabyś także za sobą tamte mosty.

W tym momencie dziewczyna spojrzała na James'a. Nie wiedziała w sumie czemu to zrobiła. Nie wyczekiwała jakiegoś dopowiedzenia za strony bruneta. Po prostu chciała spojrzeć w jego oczy. Czuła, że mężczyzna ją rozumie.

- No wiesz... - zaczął, utrzymując kontakt wzrokowy z Rosalie - Paląc za sobą mosty, zabijasz to, co cię dręczy. Dzięki temu jesteś wolna. - uśmiechnął się delikatnie, mówiąc naprawdę niskim i poważnym głosem.

Poza kojącym i podbudowującym przekazem, działał na Rose również ton bruneta. Był w tej chwili czarujący. Idealny w akompaniamencie jego dłoni na plecach dziewczyny.

- A ty jesteś wolny, Bucky? - spytała bardzo spokojnym głosem.

- Czy jestem wolny... - powtórzył mrużąc lekko oczy - Myślałem, że tak. Ale koszmary mnie nie opuszczają. Ostatnio jest trochę lepiej. Ale mimo wszystko wciąż to do mnie wraca. Czasem myślę sobie, że przeszłości nie zmienię i muszę żyć dalej. Ale innym razem... - zamilkł chwilowo, patrząc intensywnie na Rose - Po prostu trudno mi się z tym pogodzić. Z tym, co zrobiłem. Może to wydaje się proste, żeby tak zapomnieć, ale...

- Nie, Bucky. - przerwała mu Rosalie - Nie wydaje się proste. Zabijanie ludzi wbrew swojej woli nie jest czymś, co zapomnisz od tak - pstryknęła palcami.

- Jak ty potrafisz przejrzeć mnie na wylot. - uśmiechnął się Barnes.

- Dopiero się rozkręcam. - odrzekła odrobinę sucho, jednak z błyskiem w oku.

- Przestań, rumienie się. - zaśmiał się nie spuszczając dziewczyny z oczu.

Na te słowa Rose także się zaśmiała. Zorientowała się w pewnym momencie, że spojrzała na policzki James'a, by naprawdę sprawdzić, czy wyskoczyły mu rumieńce.

- Tu potrzeba nie tylko czasu, żeby zagoić rany. - dodała po chwili wracając do tematu.

- A czego jeszcze? - spytał niemalże szeptem, słychać było w jego głosie lekką chrypkę.

Dziewczyna na pytanie Barnes'a wypowiedziane w ten konkretny sposób, przygryzła wargę. Patrzyła prosto w oczy bruneta. Złapała się wewnętrznie na tym, że odgania myśli i chęć spojrzenia na usta mężczyzny. Nie chciała zachowywać się tak przy wszystkich tu zgromadzonych.

- Natasha mówiła mi niedawno o rodzinie. - odpowiedziała łagodnie - O potrzebie posiadania jej. Żeby nie czuć się samemu, mieć komu ufać. I mieć kogoś, kto cię zrozumie. - mówiła - Właśnie chyba tego potrzeba.

- Rzeczywiście jest mi tu lepiej, w Avengers Tower. - przyznał Barnes - Ale wciąż miałem koszmary. Każdego dnia. - mówił - Zaczęły się rzadziej pojawiać odkąd pojawiłaś się ty. - patrzył na Rose bardzo uważnie, niemalże z pasją - Poczułem, że jest ktoś, kto mnie rozumie.

Słysząc te słowa, dziewczyna znieruchomiała - z dwóch powodów. Po pierwsze, jeszcze w życiu nikt nie powiedział jej czegoś takiego, nigdy nie czuła się przez nikogo tak wyróżniona, jak w tym momencie przez Bucky'ego. Po drugie, tak bardzo nie chciała krzywdzić bruneta, a wiedziała przecież, że nie jest tu na stałe...

- Bucky... - zaczęła marszcząc brwi.

- Rose, zostań. - prosił patrząc prosto w oczy agentki.

Dziewczyna trwała tak jeszcze chwilę wpatrując się w mężczyznę z lekkim żalem, po czym nagle wyraz jej twarzy zmienił się diametralnie. Otworzyła szerzej oczy z zaskoczenia, gdy poczuła metalową dłoń bruneta na swojej, obejmującej kieliszek z winem.

James dostrzegł reakcję Rose, jednak tym razem nie cofnął ręki, tak jak wtedy na balkonie.

Agentka poczuła się okropnie. Nie chodziło o to, że nie podobało jej się to, co robił brunet. Sprawa była bardziej skomplikowana. Wiedziała, że mu na niej zależy. I wiedziała, że jej odejście może go przybić. Myślała, że decyzja o tymczasowym pobycie w Avengers Tower nie zaszkodzi totalnie nikomu. Okazuje się jednak, że nie jest to już jej osobista sprawa, a wszystkich tu pracujących. W tym, przede wszystkim, Bucky'ego...

- Dlaczego nie chcesz zostać? - spytał po chwili Barnes, w jego głosie słychać było smutek.

- Bucky, proszę, nie mów do mnie w ten sposób... - zamknęła oczy czując się bezsilnie.

- W jaki sposób?

- Taki, że mi też zaczyna zależeć. - wyparowała pospiesznie.

Po chwili dopiero uświadomiła sobie tak naprawdę, co powiedziała. Poczuła, jak dłoń Barnes'a na jej plecach spoczęła w bezruchu. Otworzyła oczy, by spojrzeć na mężczyznę. Nie mogła jednak odczytać z jego twarzy czy sprawiła mu tym radość, czy większy smutek.

- Nie chcesz tego czuć? - spytał marszcząc lekko brwi, wyglądał w tej chwili na nieco zawiedzionego.

- Nie, nie, to nie tak... - przetarła wolną dłonią twarz - Chodzi o to, że... Początkowo sama chciałam uporać się ze swoimi problemami, a teraz... Teraz doszło do tego także to, że nie chce cię ranić na każdym kroku. Mam ciężki charakter.

- I myślisz, że to jest mnie w stanie zniechęcić? - zapytał marszcząc brwi - Nie zostawię cię samą. Poza tym nie zranisz mnie. Wiem to.

- Ranię cię już samą chęcią odejścia, Bucky. - powiedziała zrezygnowana.

- Pieprzysz, Rose. - odparł poważnie - Wcale nie chcesz odejść. - na jego słowa dziewczyna lekko prychnęła.

- Jak ty potrafisz przejrzeć mnie na wylot. - odrzekła z ledwo widocznym uśmiechem, intensywnie wpatrując się w bruneta.

Mężczyzna robił to samo. Po chwili przybliżył się do agentki na tyle blisko, że pomiędzy ich twarzami była naprawdę znikoma przestrzeń.

- Dopiero się rozkręcam. - powtórzył jej własne słowa, swoim niskim, czarującym tonem głosu.

Rosalie poczuła lekkie napięcie. Potrzebowała brać głębsze oddechy, gdyż miała wrażenie, jakby normalna ilość zazwyczaj wdychanego powietrza jej nie wystarczała. Wiedziała, że się czerwieni, czuła to gorąco napływające do jej twarzy i nie tylko. Bluza, którą miała na sobie zaczęła jej doskwierać, robiło jej się coraz to goręcej.

- Nie odpyskujesz? Nie odbijesz piłeczki? - pytał wyczekująco James, mrużąc oczy i uśmiechając się szelmowsko - Nie rumienisz się? - jego spojrzenie było bardzo zadziorne.

Kiedy Rose myślała, że nic ją już nie zaskoczy, przekonała się, jak bardzo była w błędzie.

Brunet zdjął dłoń z pleców dziewczyny i pogładził nią jej policzek. Ruch mężczyzny był bardzo powolny i subtelny, wywołujący dreszcze w całym ciele Rosalie. Jego palce były dużo chłodniejsze, niż skóra dziewczyny, nawet jeśli użył niemetalowej dłoni. Agentka była bardzo rozpalona na twarzy, zapewne pojawiły się na niej rumieńce, jednak przez nieco przygaszone światło w salonie nie dało się ich dostrzec. Nie miała pojęcia, co odpowiedzieć.

Co, do jasnej cholery, odpowiedzieć.

Rose odchrząknęła.

- Nie zwykłam relacjonować każdej czynności zachodzącej w moim ciele. - odrzekła w końcu patrząc w oczy bruneta.

- Czyli jest ich więcej? - spytał z jeszcze większym uśmiechem i przenikliwym wzrokiem.

- Bucky... - zamknęła oczy i nabrała dużo powietrza - Przepraszam cię, idę się dosiąść trochę do reszty, odsapnąć... - zaczęła wstawać z krzesełka - Nie czuję się najlepiej...

Kiedy chciała postawić pierwszy krok, mężczyzna wyprzedził ją stawiając swoją stopę w takim miejscu, że Rose znajdowała się teraz pomiędzy nogami bruneta.

Agentka spojrzała na niego zdezorientowana. O wiele większy szok uderzył w nią, kiedy mężczyzna swoje dłonie położył na jej udach w miejscu nieco powyżej jego własnych. Siedział w tej chwili trzymając Rose, z lekko zadartą głową wpatrywał się intensywnie w jej oczy. Dziewczyna natomiast czuła się oderwana od rzeczywistości. Nie mogła odwrócić wzroku od bruneta i tym razem nie z racji skrępowania, tylko wręcz z niedowierzania.

No chyba, że skrępowaniem nazwie się nie zawstydzenie, a przeszkodzenie w stawianiu dalszych kroków.
To tak. Była skrępowana.

- Czyli w dużym skrócie... - zaczął po chwili Bucky - Jesteś rozproszona i rozkojarzona. - stwierdził.

Dziewczyna czuła jego przenikliwy, przeszywający wzrok. Miała wrażenie, że nie zdoła w tym momencie ukryć przed nim niczego.

- Nie zrozum mnie źle, nie chcę żeby to zabrzmiało negatywnie...

- Nie brzmi negatywnie. Wręcz przeciwnie. - przyznał nieco niższym głosem - Możesz iść. - powiedział niemalże szeptem, wyglądało to z jego strony jako pozwolenie na odejście, przez co dziewczyna poczuła kolejną falę gorąca na swoim ciele.

W tym momencie puścił Rose, zsuwając swe dłonie z jej ud naprawdę ociężale i rozstawiając szerzej nogę, by utorować agentce przejście. Miała ona wrażenie, że w tej chwili niewiele brakowało, a nie dałaby rady ustać o własnych siłach na wskutek dotyku bruneta.

Dziewczyna niepewnie zaczęła iść w stronę Avengers. Czuła na sobie jego spojrzenie, tak cholernie ją to rozpraszało. I mimo, iż było to wszystko dla niej lekko niekomfortowe, gdyż pierwszy raz miała styczność z taką sytuacją i czuła się bezradna, nie przestała pragnąć jego dotyku. Był uzależniający, za każdym razem potrzebowała go więcej. Upijała się nim zatracając się w rzeczywistości.

Tak było właśnie przez kolejną godzinę, kiedy to prawie wszyscy po kolei próbowali podnieść młot Thor'a. Rose siedziała na kanapie, oderwana od otaczającego ją świata, podczas gdy Bucky - który dołączył do wszystkich niedługo po Rosalie - lustrował ją swoim spojrzeniem mając na twarzy lekki szelmowski uśmieszek. Agentka konfrontowała się z nim co pewien czas. Choć czuła, że przez zachowanie Barnes'a nie jest w stanie skupić się chociażby na rozmowie z kimkolwiek, nie chciała, aby przestawał. To było uzależniające.

__________

- Jak się bawiłaś? - spytał Bucky odprowadzając Rose do swojego tymczasowego pokoju.

- Super - odparła dziewczyna obojętnym tonem - Szczególnie wtedy, jak nie mogłeś podnieść młota. - prychnęła.

W tym momencie oczami wyobraźni znów widziała bruneta, który decyduje się spróbować podnieść Mjolnir. Podchodząc do młota rzucił Rose zadziorne spojrzenie, po czym podwinął rękawy ramoneski. Kiedy chwycił za rękojeść, napiął mięśnie starając się podnieść główny przedmiot konkursu. Agentka nie mogła oderwać wzroku od jego rąk i barków, wokół których opinała się kurtka. Miała wrażenie, że jeszcze chwila, a mogłaby ona strzelić. Po krótkim czasie niepowodzenia brunet odpuścił. Wyprostował się ponownie patrząc na dziewczynę i wrócił na zajmowane wcześniej miejsce. Znów wygodnie się rozsiadł krzyżując ręce na klatce piersiowej jednocześnie przenikliwie patrząc na Rosalie. Doskonale wiedział - i widział - jak bardzo ją to rozprasza.

- Podniósłbym go. - odrzekł zerkając na Rose.

- Akurat. - zaśmiała się - Już to widzę.

- Gdybym się skupił udałoby mi się, a dziś byłem trochę zdekoncentrowany.

W tym momencie oboje spojrzeli na siebie. Po chwili delikatnie się uśmiechnęli. Rose spuściła wzrok, natomiast Bucky zawiesił swoje spojrzenie na twarzy dziewczyny nieco dłużej. Ostatnio coraz ciężej było mu odwrócić od niej wzrok.

- Nie spytasz dlaczego?

- A to nie oczywiste? - spytała nie zerkając na bruneta - Łatwo przewidzieć twoją odpowiedź.

W porównaniu do różnych twoich zachowań i impulsów...

- Czyli rozumiemy się bez słów - stwierdził uśmiechając się - Chociaż jest jedna kwestia...

- Bucky... - przerwała mu - Nie zaczynaj, proszę.

- Skąd wiesz o co mi chodzi? - spytał marszcząc brwi.

- Po prostu wiem. Naprawdę nie planuję tu zostać. - odrzekła bezbarwnym głosem.

- Chyba nie jest ci tu z nami źle, prawda? - chciał się upewnić.

- Nie o to chodzi. Jestem zepsutym człowiekiem. Nie wiem czy ja bym tu wytrzymała i czy wy wytrzymalibyście ze mną. - powiedziała zatrzymując się obok drzwi do swojego pokoju.

James stanął przed dziewczyną. Na jego twarzy nie było już uśmiechu. Zastąpiło go zainteresowanie i powaga. Mężczyzna zmarszczył brwi.

- Z pewnością byśmy się dogadali. - odrzekł po chwili wciąż wpatrując się w Rose - Bo też jestem zepsuty.

Agentka spojrzała na niego i głęboko westchnęła. Pokręciła delikatnie głową z niewiedzy, co powinna robić, co mówić i myśleć.

- Nam obojgu namącili w głowach - dodał James - Szkolili nas, by osiągnąć własne cele. - włożył dłonie w kieszenie kurtki - I odebrali jakiekolwiek nadzieje na dobre życie.

- Z tym masz rację. - przyznała Rosalie.

- Z tym, że byśmy się dogadali, też. - mrugnął do dziewczyny okiem, na co ta się lekko roześmiała.

Stali tak, wpatrując się w siebie nawzajem. Kiedy oboje już nieco spoważnieli, Bucky zrobił mały krok w stronę dziewczyny. Znajdowali się niecały metr od siebie. Mężczyzna zmarszczył odrobinę brwi i już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale przeszkodziła mu rozmowa dobiegająca z salonu.

- Czy to ostatni donut z... Czerwoną, białą i niebieską posypką? - spytał Steve, którego słyszała w tej chwili dwójka osób na korytarzu.

Barnes i Rose wpatrywali się w siebie zdezorientowani, po czym usłyszeli dość głośne, wręcz pazerne ugryzienie jedzenia - wspomnianego przez blondyna donut'a, jak oboje przypuszczali.

- Zabawa się tam rozkręca. - prychnął po chwili Bucky nie odrywając wzroku od agentki.

- Jak tak dalej pójdzie, to czeka was wojna bohaterów. - odparła Rosalie.

- To tylko wtedy, jeśli biliby się o mnie. - zaśmiał się Barnes.

- Uważaj, bo jeszcze cię usłyszą, nie kuś. - dziewczyna także zaczęła się śmiać.

Po chwili umilkli, a na twarzach obojga pozostał delikatny uśmiech.

- Posłuchaj... - zaczął Bucky - Jeśli byłoby coś, co cię trapi albo zaczęłabyś zastanawiać się czy tu zostać, daj mi znać, Rose. - mówił - Proszę cię.

- A co jeśli jedno i drugie? - spytała unosząc brew, a na jej słowa mężczyzna się zaśmiał.

- To wtedy przychodzisz do mnie od razu obowiązkowo. - powiedział lekko naciskającym tonem rozśmieszając rozmówczynię.

- No to chyba powinniśmy stać teraz u progu drzwi, ale do twojego pokoju. - prychnęła Rose.

- Mówisz serio? - spytał poważniejąc nieco - Bo nadal nie zawsze wiem, kiedy bombardujesz ironią.

- Jest dobrze, jak jest - odrzekła łagodnie - Nie zamartwiam się tym teraz, ale jeśli coś będzie się działo, to postaram się przyjść. - zapewniła.

- A ja postaram się to dostrzec i cię zachęcić. - dodał.

Oboje patrzyli sobie w oczy. Po chwili Rose sięgnęła dłonią za klamkę drzwi i lekko ją nacisnęła. W tym czasie brunet robił krok w tył, by zacząć iść do swojego pokoju. Ich pożegnanie i wyrażenie wdzięczności wobec siebie nawzajem było milczeniem, jednak dziewczyna poczuła potrzebę, by to zmienić.

- Bucky... - zaczęła, na co brunet odwrócił się w jej stronę.

Rosalie podeszła bliżej mężczyzny i kiedy znalazła się już bardzo blisko niego, stanęła na palcach kładąc dłoń na ramieniu mężczyzny, by delikatnie się podeprzeć. Tym razem ona także sprawiła, że Barnes był dość zdezorientowany, jednak czymże byłby ten moment, jeśli brunet nie zrobiłby tego samego. James złapał ją w talii, na co dziewczyna zrobiła głębszy wdech.

Ku zaskoczeniu Bucky'ego, Rose złożyła na jego policzku delikatny pocałunek. Będąc jeszcze blisko twarzy bruneta pochwyciła jego wzrok. Wpatrywali, a wręcz wtapiali się w siebie intensywnie. Brunet przejechał nieco dłońmi po talii agentki sprawiając, że po jej ciele przechodziły przyjemne dreszcze. Dziewczyna zjechała dłonią na jego przedramię, czując jak ramoneska mężczyzny opina się na mięśniach jego ręki.

Oboje byli sobą odurzeni.

- Dziękuję. Za wszystko. - odparła niemalże szeptem Rose, po czym wróciła do otwierania drzwi.

Zniknęła za nimi podczas gdy brunet wpatrywał się w miejsce, w którym ją widział ostatni raz dzisiejszego dnia. Wahał się czy nie zapukać, czy nie nacisnąć na klamkę, jednak ostatecznie uznał, iż nie warto szarżować, tylko dać im oboje czas na dalszy rozwój ich relacji.

Bucky uśmiechnął się pod nosem, wciąż czując na policzku pocałunek Rose, po czym zaczął zmierzać do swojego pokoju.

Nie wiedział on niestety, że o tym samym wahaniu i chęci otwarcia drzwi przed chwilą myślała dziewczyna, stojąc tuż przy wyjściu z pokoju...

__________

Cytat z początku rozdziału:

you're better than drugs
your love is like wine
feel you comin' on so fast
feel you comin' to get me high - (zespół) Skillet - (piosenka) Better Than Drugs

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro