Rozdział 16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

oto świat, który wytworzyłeś
produkt tego, czym się stałam
moja dusza i młodość
wydaje się, jakby wszystko było dla twojego użytku

__________

- Zaczekajmy, może jeszcze wróci. - odrzekła Natasha, zaraz po tym, jak do sali konferencyjnej weszli Bucky i Steve.

- Wątpię w to. - powiedział zrezygnowany James siadając na fotelu - Nie łudziłbym się. - skrzyżował ręce na klatce piersiowej i odchylił się na oparciu.

- Czemu tak od razu zakładasz? - odezwał się Thor wyraźnie zainteresowany.

- Mam swoje powody. - Barnes przetarł twarz dłonią - Możemy już o tym nie gadać? - zniecierpliwił się - Mamy plan do obmyślenia.

- Nie ukrywam, że agentka Hemington by nam się przydała do jego realizacji... - powiedział Fury - Ale jakoś musimy dać radę. Tak bywało wcześniej, i tak...

- Nie będzie dzisiaj. - weszła do sali konferencyjnej Rosalie - Bo jestem i nigdzie się nie wybieram. - dodała siadając w fotelu.

Kilka zgromadzonych spojrzało na nią z uśmiechem na ustach. Zapadło kilkusekundowe milczenie.

- Przepraszam za wcześniejszy teatrzyk. - odezwała się po chwili dziewczyna patrząc po siedzących przy stole, jej wzrok zatrzymał się na brunecie.

Bucky jednak opuścił wzrok poprawiając się na krześle i zaczął wpatrywać się w stół.

Ruszyło to Rose, jednak sprawą z James'em uznała, że zajmie się później. Najpierw chciała skupić się na misji.

- Dobrze cię mieć u boku. - powiedziała Natasha z serdecznym uśmiechem.

- Romanoff ma rację, jesteś tu kluczowa, by misja się powiodła. - dodał Fury - Tylko zanim znowu zaczniesz przedstawiać swoją wersję...

- Spokojnie. Przeszło mi. - przerwała mu Rosalie - Upartość zostawiłam w pokoju. - odrzekła, po czym znów spojrzała na bruneta.

Dostrzegła, że zareagował on unosząc lekko wzrok, ale nie spojrzał na agentkę.

- Dobrze się składa. - przyznał Nick - Naprawdę, ulżyło mi. - westchnął głęboko - Bo nie zamierzałem obmyślać dwóch planów tak, żeby każdy z was był zadowolony.

Na jego słowa kilka osób w sali zaśmiało się.

- I naprawdę, Rose, żadnych numerów. Działamy wspólnie. - wskazał do niej palcem, na co dziewczyna jedynie prychnęła usadawiając się wygodniej na zajmowanym fotelu.

__________

Sala treningowa była praktycznie cała biała. Nie przywodziła na myśl nic pozytywnego, negatywnego także. Całe pomieszczenie wypełniało nic innego, jak intensywne oddychanie Berserk'a. Z ogromną siłą, pięściami uderzał w wór treningowy. Wydawał się, jakby wpadł w trans. Nie zwalniał, nie zaprzestawał tego intensywnego treningu ani na chwilę.

Pomieszczenie, w którym się znajdował, było przeszklone, to też pracownicy przechodzący korytarzem mieli pełny dostęp do widoku ćwiczącego mężczyzny z serum w sobie.

Korytarz prowadził do rozległego pomieszczenia, wyglądem przypominającego aulę. Było tu pełno komputerów i innych sprzętów. Idąc w dół, można było minąć różne sterty papierów, zebranych danych i informacji o przerozmaitych rzeczach. Na samym dole znajdowało się ogromne biurko, wielkością przypominające stół, jednak posiadało w sobie liczne szafki i szuflady. Na jego wierzchu także umiejscowione były komputery.

Na jednym z fotelów, znajdującym się przy gigantycznym biurku, siedział Lucas, a obok niego haker, który pospiesznie wykonywał na zmianę kliknięcia myszką i stukanie w klawiaturę.

- Długo się będziesz jeszcze z tym guzdrał? - spytał zniecierpliwiony Lucas.

- Szefie, to nie jest takie proste. Wymazywanie naszych danych z sieci zajmuje sporo czasu.

- Masz się pospieszyć, za coś ci chyba płacę. - ponaglał go nie przejmując się tym, że rzeczywiście taka czynność jest dość wymagająca.

Nagle dało się słyszeć kroki na korytarzu zbliżające się do komputerowego pomieszczenia. Po chwili oczom Lucas'a ukazał się jego brat, żywo zmierzający na sam dół. W końcu mężczyzna dotarł do celu i zajął siedzenie na wprost szefa.

- Serio? Zabiliście 12 osób? - spytał Brian z grymasem na twarzy.

- Mówiłem, żeby wziąć więcej... Jakieś, 20 chociaż...

- Nie o to mi chodzi. - uciął - Mieliśmy nikogo nie zabijać. Przynajmniej nie teraz.

- Skoro i tak dla kogoś przeznaczone było zginąć, to co za różnica wczoraj czy za tydzień. - mówił beznamiętnie Lucas wyjmując z szuflady nóż i chusteczki, po czym zaczął pucować broń.

- Za tydzień? - prychnął Brian - Naszym celem była Rose, dopiero później mieliśmy...

- Posłuchaj, braciszku - przerwał mu spokojnym głosem - Tym sposobem prędzej ją do siebie zwabimy. Dziewczyna nie wytrzyma takiej presji i poczucia winy, że ktoś cały czas będzie ginął właśnie przez jej upartość - zaśmiał się - W końcu do nas przyjdzie.

- Nie podoba mi się ten pomysł. - odrzekł krzyżując ręce na klatce piersiowej.

- Wymiękasz, Brian? - spytał niemalże szeptem, a zaraz potem na jego twarzy pojawił się psychopatyczny uśmiech - Jeśli masz wrażliwe serce to zapytaj tych tam, Avengers, czy by cię nie przygarnęli. Bo do naszego działania wymagany jest jego brak.

- Myślałem, że chciałeś iść w potęgę i być sprzymierzeńcem dużych firm...

- Sprzymierzeńcem... - ponownie przerwał mu Lucas - W sumie, to nadal chcę nim być. Ale tylko wobec naprawdę grubych ryb. Nie widzi mi się bycie przydupasem rządu, tak jak tamci przebierańcy w rajstopkach. - wyjaśniał bardzo powoli i łagodnie, jego opanowanie było conajmniej przerażające.

- Ci przebierańcy w rajstopkach nie spoczną dopóki nas nie dorwą. - stwierdził Brian - Jeśli już mieli chociaż jeden trop, mówię ci, nie zniechęcą się niczym, żeby dalej nie węszyć.

- Kiedyś pokonamy nawet ich. - odrzekł po chwili bardzo zamyślony.

- Serio? - zmarszczył brwi - Chcesz do nich startować? - prychnął.

- Aż tak cię to bawi? - zwrócił spojrzenie na brata - Rzeczywiście, zajebiście śmieszne, Brian. - odrzekł ironicznie.

- Po prostu nie mogę czasem uwierzyć w to, jak się zmieniłeś. Nie wiem czy pamiętasz jak marzyliśmy za czasów naszej młodości. Mieliśmy być porządną firmą szkoleniową, a ty wyjeżdzasz mi teraz z tym, że zamierzasz ich dorwać.

Na te słowa Lucas z impetem odłożył na stół wyczyszczony nóż i nachylił się w stronę brata. Wzrok wszystkich w pomieszczeniu skierowany był teraz na tę dwójkę rozmówców.

- Masz rację, zmieniłem się. I masz rację, zamierzam dorwać tych debili. - mówił opanowanym tonem - Kiedy będziemy mieć po swojej stronie Rose z serum i o wiele bardziej ulepszonego Berserk'a, uwierz, nie dadzą nam rady. - uniósł lekko kąciki ust.

- Brzmisz bardzo pewnie. Chyba trochę za pewnie. - stwierdził Brian - Nie mamy jeszcze nawet przy sobie Rosalie, a ty już mówisz o rozwalaniu Avengers.

- To kwestia czasu. Drugie serum Berserk'a szykuje się w laboratorium. A pierwsze dla Rose cały czas czeka. Dalej nasza ścieżka będzie już światłością. Na pewno zbierzemy wielu sprzymierzeńców.

- Trzymam cię za słowo. - odezwał się Brian, na co jego brat zaczął patrzeć na niego ze zmarszczonymi brwiami.

- Kim jesteś, żeby trzymać mnie za słowo? - przekręcił nieco głowę w prawo.

- Lucas, jesteśmy braćmi. - odrzekł po chwili odrobinę zdezorientowany brunet.

- Bycie braćmi nie czyni nas równymi. - wyjaśniał - Odpowiedz mi na jedno pytanie... - wstał z siedzenia biorąc nóż do ręki, po czym zaczął się nim bawić - Czy jeśli zobaczyłbyś, że jest ze mną coś naprawdę nie w porządku, byłbyś w stanie mnie zabić? - patrzył przenikliwie w jego stronę.

- Matko, Lucas... - mocno się zdziwił usłyszanym pytaniem - Nie. Nie zabiłbym cię, jesteśmy braćmi.

- Po pierwsze, powtarzasz się. - odrzekł z grymasem na twarzy - Po drugie, tak jak mi to wypomniałeś, zmieniłem się i masz tego dowód: ja bym się nie wahał. - mówił mrożącym głosem - I właśnie dlatego nie jesteśmy sobie równi. I dlatego to ja jestem tu szefem. - zaczął kierować się w górę, w stronę wyjścia, jednak zatrzymał go dźwięk komórki Brian'a.

Czarnowłosy zwrócił spojrzenie na bruneta, po czym podszedł do niego wyczekując wyjaśnień. Mężczyzna wyjął z kieszeni komórkę - zaprojektowaną specjalnie przez nich, by nie dało się jej namierzyć - po czym przeczytał imię na jej wyswietlaczu.

- Dzwoni Rose. - odrzekł w końcu spoglądając na Lucas'a.

- Weź na głośnik, chcę wiedzieć o co jej chodzi. - włożył ręce do kieszeni i czekał na dalszy rozwój wydarzeń.

Brian posłusznie odebrał połączenie i wcisnął funkcję głośnomówiącą.

- Rose? - odrzekł brunet - Stęskniłaś się po ostatnim spotkaniu?

- Zabawny jesteś. - zironizowała - Mam sprawę.

- No to słucham.

- Mam dosyć waszych gierek, nie chcę się bawić w ten sposób. Oferta wstąpienia do was wciąż jest aktualna?

- Aktualna, ale czemu mam tak po prostu dać ci nasze współrzędne? Skąd mam wiedzieć, że to nie podstęp? - mężczyzna zmarszczył brwi.

- Nie wiem jak ci na to odpowiedzieć. Możesz przecież to podważyć, cokolwiek powiem.

- Szefie - odezwał się szeptem pracownik zza swojego stanowiska na podwyższeniu - Namierzyliśmy telefon agentki Hemington, nie ma jej w Avengers Tower, wyszła na zewnątrz.

Lucas patrzył jeszcze chwilę na swojego podwładnego, po czym skierował swe spojrzenie na brata.

- Daj mi ją - odezwał się ponaglając Brain'a dłonią.

Brat posłusznie oddał szefowi komórkę, po czym skrzyżował ręce na klatce piersiowej.

- Witaj, Rosie, tu Lucas.

- Ta, hej.

- Czemu jak rozmawiasz ze mną to tracisz entuzjazm? Chcesz, żebym zrobił się zazdrosny?

- Przejdź do rzeczy, nie mam za wiele czasu.

- Czemuż to? - spytał chcąc wyłapać jakikolwiek blef.

- Avengers obmyślili już plan. Znam jego szczegóły od wczoraj. Jeśli skapną się, że wyszłam zaraz po ostatniej konferencji, zaczną mnie szybciej szukać.

- Jesteś w tej chwili zagubioną owieczką czy dezerterem? - zaśmiał się Lucas.

- Znasz mnie, podjęłam decyzję. Nie zamierzam się wycofać. Na to już za późno.

- Myślę, że znajdzie się u nas miejsce dla twojej przemiłej duszyczki. Ale nie myśl sobie, że jeśli chcesz nas wkręcić to zrobisz to z łatwością. Nie ma mowy. - mówił stanowczo - Nie wyrzucaj komórki, prześlemy ci współrzędne, tam masz się kierować, dopiero wtedy się jej pozbądź. Zgarniamy cię później do bazy. Zero numerów, jasne?

- Luźna guma.

- Wciąż jednak ciężko mi się przekonać do twojej decyzji. Trochę mi to śmierdzi.

- Mów, co chcesz, Lucas. Miałam po dziurki w nosie ich ustawiania mnie na każdym kroku. Nie mam ochoty dłużej patrzeć jak giną niewinni i nie myśl sobie, że moja sympatia do ciebie wróciła. Chcę po prostu mniejszych strat.

- Nie przeliczysz się... - odparł z kpiącym uśmiechem na ustach - Wyczekuj współrzędnych. - po tych słowach przerwał połączenie - Mówiłem ci - zwrócił się do Brian'a - To kwestia czasu, aż wszystko ułoży się po naszej myśli.

- A co jeśli ona serio blefuje? - spytał brunet.

- Wtedy tego pożałuje. I Avengers też. Z resztą dobrze wiedzą, że jestem konsekwentny. Śmierć tych ludzi była potrzebna, więc nie zginęli na marne - Lucas klepnął brata w ramię - Bo przyprowadzili nam Rose. A wyobrażasz sobie, jak potężną bronią będzie po kilku dawkach serum?

- Kilku? - zdziwił się Brian - Nie miały być dwie?

- Rozwijamy skrzydła, złociutki. Nie dbam o to jakie będą ich efekty uboczne. Nie potrzebuję armii. Potrzebuję kilku konkretnych i śmiercionośnych broni. Jedną mamy, druga do nas grzecznie zmierza. A wszystkie kolejne w swoim czasie.

__________

Cytat z początku rozdziału:

this is the world you've created
the product of what I've become
my soul and my youth
seems it's all for you to use - (zespół) Starset - (piosenka) Monster

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro