Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

lecz nie sądzę, że mnie znasz
jest strona, której nie widzisz
byłam w piekle i udało mi się

__________

Konferencja ze sprawozdaniem z misji zakończyła się późną nocą. Avengers byli nie tylko wykończeni odkładaniem wypoczynku i snu, ale także emocjami towarzyszącymi wczorajszemu dniu.

W szczególności Bucky.

Zbudził się czując na sobie pot. W jego snach pojawiały się zdarzenia z Mongolii, pamiętał to jednak jak przez mgłę, dlatego mężczyzna leżał w tej chwili opanowany i ze spokojnym oddechem. Wiedział natomiast doskonale, że kiedy śnił, musiało kosztować go to wiele nerwów i niepokoju. To by wyjaśniało, czemu cała koszulka bruneta była przemoczona.

Podniósł się do pozycji siedzącej. Po chwili uświadomił sobie, że to właśnie dziś wypada małe co nieco Stark'a. Nie był zadowolony tym faktem, wręcz przeciwnie - nie lubił imprez ani żadnych spotkań towarzyskich, poza tym wiedział, że będą tam wszyscy... włącznie z Rose.

Mimo, iż dziewczyna nie tyle rozdrapała jego ranę, co zadała jakby kolejną, nie stracił do niej sympatii. Nie wiedział jednak czemu to zrobiła, co ją pchnęło by wywlec na światło dzienne tamten dawny dzień. Nie pamiętał, aby ją kiedykolwiek wcześniej spotkał. Fakt, Bucky działał dla Hydry, jednak wszyscy w Avengers Tower wiedzieli, iż nie był wtedy sobą. Dlatego też nie potrafił w pełni zrozumieć tak wielkiego rozdrażnienia agentki, skoro wiedziała o jego przeszłości.

Brunet przeczesał metalową dłonią nieco rozczochrane włosy, po czym wstał z łóżka, by przebrać się z piżamy. Uznał, że nie ma sensu zagłębiać się myślami w tę dość chaotyczną sytuację. Wiedział doskonale, że dłuższe rozmyślanie nie doprowadziło by go do rozwiązania sprawy czy uzyskania na nie odpowiedzi, a do głębszej załamki i poczucia bezsilności.

Bucky mając już na sobie czarną, opinającą bluzkę z długim rękawem oraz ciemnoszare spodnie z przetarciami, zjadł pożywne śniadanie, po czym wypił upragnioną kawę. Jednak po skończonym posiłku tkwił jeszcze przy stole opierając się o niego łokciami. Zamknął oczy, po czym schował twarz w dłoniach.

Gdyby ktoś teraz wszedł do kuchni, nie pomyślałby nawet, że mężczyzna nie tak dawno się obudził i może być zmęczony. Włosy bruneta były uczesane, ubiór schludny, a od niego samego po porannej toalecie pachniało świeżością i mocnymi, wręcz czarującymi perfumami. Jednak kiedy znów odsłonił twarz i położył dłonie na stole splatając palce, jego spojrzenie oraz lekkie wory pod oczami zdradzały wyczerpanie nie tylko nocą, ale i poprzednim dniem.

Siedział tak jeszcze chwilę, po czym wstał i jak natchniony, wyszedł z kuchni kierując się do pomieszczenia, w którym przechowywano akta ze wszystkich misji.

Pokój, do którego zmierzał Bucky, nie był wyposażony samymi teczkami pełnymi danych, ale i nowoczesnymi komputerami, przeznaczonymi głównie do wykrywania i szpiegowania celów, a także do wyszukiwania informacji związanych z poszczególnymi zleceniami. To właśnie tutaj, kiedy on wraz z drużyną wyruszył do Atlanty, reszta Avengers monitorowała sytuację i szukała jakichkolwiek powiązań, czegokolwiek, co pozwoliłoby im dowiedzieć się więcej o aktualnych działaniach Hydry. Albo raczej... Grupce fanatyków Hydry.

Kiedy Bucky znalazł się tuż przed pokojem, odczekał aż sztuczna inteligencja przeskanuje jego twarz w celu weryfikacji, po czym usłyszał dźwięk otwierania drzwi. Brunet niezwłocznie wszedł do pomieszczenia.

Nie spodziewał się tam nikogo dlatego nieco zaskoczył go widok Czarnej Wdowy przeglądającej teczki.

- Serwus, sierżancie. - Natasha chwilowo podniosła wzrok na Bucky'ego po czym wróciła do akt.

- Hej. - odpowiedział mężczyzna podchodząc bliżej - Nie myślałem, że cię tu spotkam. - rzekł po chwili - W sumie to nie myślałem, że zastanę tu kogokolwiek. - dodał przyglądając się teczkom leżącym obok agentki.

- Uznałam, że poszperam w tym wszystkim jeszcze raz. - odrzekła ze spokojem w głosie wskazując palcem na nazwę jednej z teczek: „Hydra".

- Jestem tu z tego samego powodu - brunet mówiąc to, dosiadł się do Natashy i wziął w dłonie pierwsze lepsze akta - bo kto wie, może za pierwszym razem coś przeoczyliśmy, może jakieś powiązanie... - lustrował kartkę po kartce - Ale... Cholera, nie ma tu nic nigdzie o Atlancie. Czemu Atlanta? Jest tyle miast, tyle magazynów broni i to o wiele lepszych, niż tamten zapyziały budynek - zniecierpliwił się rzucając plik kartek niedbale na stół, po czym skrzyżował ręce na klatce piersiowej - Co tam takiego jest? Skradzione bronie nie były wymyślne ani wyszukane... Zwykłe bronie ze zwykłego magazynu. - stwierdził.

- Nie mam pojęcia, Barnes - odrzekła Natasha nie odrywając wzroku od czytanego tekstu - Nikomu z nas nie udało się jeszcze odkryć czegoś nowego. Kiedy wyruszyliście na misję, nikt z zebranych tutaj wtedy niczego nie wyszukał. Po prostu nic. To wszystko nie ma sensu... - urwała, podnosząc wzrok znad akt - Zaraz...

- Co? Masz coś? - ożywił się Bucky.

- Nie, nie chodzi o to... - wskazała na kartki - Właśnie, to nie ma sensu, to nie ma żadnego powiązania z tym, co było do tej pory... - przeniosła wzrok na James'a.

- Światła tutaj nie świecą aż tak mocno, więc byłbym wdzięczny jeśli oświeciłabyś mnie trochę - patrzył wyczekująco w twarz agentki.

- Mówiłeś, że to były zwykłe bronie ilością świadczące o praktycznie kilku osobach, albo tak jak nawet uściśliłeś, jednej osobie, prawda? - Natasha jakby chciała się upewnić.

- No... Tak - odrzekł powoli - To znaczy, równie dobrze mogły to być cztery osoby skoro zniknęły cztery bronie, ale stawiałbym na to, że ktoś chciał zrobić sobie zapas. Zważając, że pewnie ten ktoś zdaje sobie sprawę, że sytuacja jest nieźle prześwietlana dlatego bez sensu byłoby kolejny raz się wychylać. Przynajmniej ja bym tak zrobił.

- Myślę, że każdy by tak zrobił. - powiedziała zamyślona - Kradnąc jedną broń, później jest mniejsza szansa na powodzenie z kradzieżą kolejnej, bo jak tylko wieść się rozejdzie, każdy magazynek będzie miał się bardziej na baczności. Tylko nie to jest akurat moją główną myślą - zamknęła na chwilę oczy - Szukamy powiązania z Atlantą, podczas gdy tak naprawdę nie musi być żadnego powiązania. - spojrzała znów na Bucky'ego - To miasto nie miało i nie ma powiązania z Hydrą, tak naprawdę nasz fanatyk może być pojedynczą osobą, niebawiącą się w jakieś tajne kombinowanie. Tak naprawdę mógł wybrać ten magazyn nie ze względu na broń, która przydałaby się do głębszych celów, jak Hydrze, a po prostu dlatego, że była dość łatwo dostępna i...

- Fakt. - przerwał jej brunet - Zdziwiło mnie właśnie, że poszło nam na misji tak gładko. Tylko trójka funkcjonariuszy?

- Wydaje mi się, że oni nie wiedzieli, że zamieszana jest w to Hydra, inaczej byliby bardziej uzbrojeni... - urwała marszcząc brwi.

- Co jest? - mężczyzna również zmarszczył brwi.

- No właśnie... - kontynuowała - Nie wiedzieli, że to Hydra, bo może to tak naprawdę nie oni? Zwykłe bronie, zwykły magazynek, niepowiązane miasto... - myślała na głos - Hydra działała dyskretnie ale logicznie, a to wszystko wydaje się być naprawdę przypadkowe i bez jakiegoś głębszego sensu. Co jeśli to błędna informacja? Co jeśli to w ogóle nie Hydra? - wpatrywała się w Bucky'ego.

- Ale mówiłaś, że Rose przekazała Fury'emu cynk o Hydrze. - przypomniał jej brunet - Że to właśnie oni.

- Tak, ale to nie jest żelazny i pewny dowód, tak naprawdę nie wiemy czy to naprawdę oni...

- Sugerujesz, że zmyśliła? - spytał niepewnie James.

- Nie, nie... - zaprzeczyła szybko - Za dużo fatygi z jej strony... I zawzięcia. Może coś źle zrozumiała? Albo ktoś ją błędnie poinformował?

- Wszystko możliwe. - stwierdził - Teraz, to już wszystko jest możliwe.

- Nie trzymałabym się tak kurczowo teorii, że to Hydra, Barnes - skrzyżowała ręce na klatce piersiowej - Wiem, że mamy zbyt mało informacji i dowodów, żeby tak twierdzić... Ale coś mi mówi, że to nie oni.

- Też zaczynam się ku temu bardziej skłaniać. - westchnął - To naprawdę ma sens, nie to co nasze pierwsze przyjęte założenie. - przetarł twarz dłońmi.

Siedzieli tak chwilę w milczeniu. Oboje wpatrywali się w rozłożone teczki i kartki wiedząc już, że nie będą im one zbytnio potrzebne, by dalej działać.

- Nick wspomniał o Mongolii. - zaczęła niespodziewanie Natasha.

Bucky zaskoczony tym, co właśnie usłyszał, spojrzał na agentkę i utkwił w niej wzrok. Czarna Wdowa patrzyła na niego współczująco.

- Trzymasz się jakoś? - spytała po chwili.

- Tak... - zaczął cicho - Jakoś tak. - uśmiechnął się słabo.

Agentka odwzajemniła uśmiech, jednak był on niezwykle ciepły i wyrazisty. Wpatrywała się w mężczyznę zastanawiając nad tym, jak wiele w życiu przeszedł. Ile okropności wyrządził pod kontrolą Hydry, a mimo to starał się odbudować siebie i żyć dalej. Uważała go za niesamowicie silnego człowieka. To postrzeganie było jak najbardziej słuszne.

- Masz naprawdę duże szczęście przyjaźniąc się z Rogers'em. - dodała - W jego oczach nie było widać żadnego zawahania, od razu wstał wtedy od stołu i wyszedł za tobą.

- Wiem... - odparł - To ogromne szczęście - powiedział szeptem.

- Ale? - spytała Natasha unosząc jedną brew.

- Co ale? - mężczyzna był lekko zdezorientowany.

- Wydajesz się być przybity - wyjaśniła - i tu chyba nie chodzi o Steve'a... - ciągnęła zdając sobie sprawę, że oboje myślą o tej samej osobie.

- Tak, ja... - westchnął patrząc w podłogę - Po prostu nie wiem, czemu aż tak Rose mnie nienawidzi...

Na słowa Bucky'ego Natasha zmarszczyła brwi nie bardzo go rozumiejąc. Pamiętała słowa Nick'a, że to właśnie brunet zabił rodzinę agentki. Przyglądała mu się cały czas i nie dostrzegła w nim żadnego blefu.

Rany... On naprawdę nie wie, co się wtedy wydarzyło z Rose.

Nie wciągając się w wir myśli, agentka wstała i zaczęła porządkować papiery.

- Powinieneś z nią porozmawiać - stwierdziła, sama nie zamierzała mówić mu tego, co usłyszała wtedy od Fury'ego - Tylko tak dowiesz się, o co jej chodzi.

- No wiem... - przyznał obserwując Natashę - Chociaż wydaje mi się, że jest coś o czym nie wspomniałaś. - dodał - Dlatego się zbierasz? - spytał trochę podejrzliwie.

- Zbieram się, ponieważ obiecałam pomóc Tony'emu z alkoholem na dzisiejszą imprezę - wyjaśniła spoglądając na bruneta - Oczywiście jak tylko na coś wpadnę albo rzucę akta ze zniecierpliwienia. - uśmiechnęła się lekko - Więc zadanie wykonane, muszę cię przeprosić, będę lecieć. - odłożyła teczki na swoje miejsce, po czym kierując się do wyjścia zatrzymała się jeszcze przy mężczyźnie, kładąc mu dłoń na ramieniu - Pogadaj z nią, Barnes - rzekła, po czym opuściła pokój.

Bucky wiedział, że celowo uniknęła dalszej rozmowy na ten temat. Jeszcze bardziej zaciekawiła go ta sytuacja. Dosłownie niedawno nie miał ochoty pojawiać się na imprezie Tony'ego, chcąc uniknąć Rose. Teraz jednak wiedział, że jeśli nie przyjdzie, być może nie dowie się o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi.

__________

Wieczór. Syto zastawione stoliki rozmieszczone w różnych zakątkach pomieszczenia. Pełny zapas alkoholu. Dość głośna muzyka rozlegająca się po obszernym salonie Avengers Tower. Zjawili się praktycznie wszyscy z drużyny, ich członkowie rodziny i bliscy znajomi. Jednak w pokoju brakowało jeszcze dwóch osób.

Bucky stał, z dłońmi schowanymi w kieszeniach, oparty o ścianę przed pokojem Steve'a. Jego włosy spięte były u dołu w mały koczek. Ubrane miał na sobie te same ciemnoszare spodnie z przetarciami, jednak bluzkę z długim rękawem zastapił czarną koszulą - która tak samo równie dobrze opinała się na jego ciele - a na niej widniała zapięta na wszystkie guziki kamizelka garniturowa w kolorze spodni. Na nogach miał glany, których dość grube podeszwy dodawały wzrostu. Nie, żeby bez nich był niski... Miał całe 1,83 cm.

Z pomieszczenia w końcu wyszedł Steve mając na sobie ciemnogranatową koszulę, także opinającą i podkreślającą wszystkie mięśnie, spodnie miał koloru czarnego, a jeśli chodzi o obuwie - postawił na elegancję wybierając ciemnobrązowe półbuty. Włosy kapitana idealnie zaczesane były do tyłu niczym u światowej sławy modela.

- Już myślałem, że królewna nie raczy się zjawić. - prychnął Bucky trwając w tej samej pozie.

- Bardzo zabawne. - odparował Steve - Akurat tak się składa, że kiedy próbowałem zapiąć poprzednią koszulę, strzelił mi guzik. - wyjaśnił - Była za ciasna. - rozbawiony przejechał dłonią po swoim torsie.

- Oj, nieładnie, Steve - rzekł Bucky kierując się wraz z przyjacielem w stronę salonu - Zapuściłeś się.

- I kto to mówi? - kapitan spojrzał na James'a - Widziałeś się w lustrze? Zobacz tylko swoje włosy.

- Są naturalne, długie i piękne - zaczął wyliczać na palcach - A twoje to nic innego jak kamienna skorupa.

- Ale na takie bardziej lecą laski. - szturchnął przyjaciela łokciem.

- Oj, zdziwiłbyś się. - Bucky odgarnął teatralnym ruchem niewidzialne włosy z ramion.

- Założę się o 10 dolców - powiedział Steve - że większość osób stwierdzi, że to moje włosy wyglądają lepiej.

- A ja uważam wręcz przeciwnie. - odrzekł - Czym potwierdzamy zakład? Nacięciami na ciele? Krwią przodków? - zaczął wymieniać żartobliwie.

- Może uściskiem dłoni? - zaśmiał się kapitan.

- No dobrze, zgoda. - wyparował z udawanym rozczarowaniem, po czym oboje uścisnęli sobie mocno dłonie.

Przyjaciele weszli właśnie do salonu i nie musieli długo czekać, aż podszedł do nich organizator całej imprezy.

- Hey, Hunny Bunnies - Tony uśmiechnął się do nowo przybyłych - Mało brakowało a przyszlibyście za późno, zaraz zamykamy. - na twarzy Stark'a pojawił się grymas, po czym roześmiał się krótko.

- Mamy nadzieję, że po znajomosci będziemy mogli posiedzieć tutaj dłużej. - odrzekł Steve.

- Zastanowię się - zmarszczył brwi - A teraz idźcie się czegoś napić, zanim się rozmyślę i was stąd wykopie - wskazał palcem mini-bar, za którym stała Natasha ubrana w krótką ciemnobordową sukienkę bez ramion.

- Dobra, Tony, jeszcze jedna sprawa i idziemy - zaczął Bucky - Założyliśmy się. - wskazał na siebie i przyjaciela - Czyje włosy są lepsze? Moje, czy Steve'a? - spytał obserwując uważnie twarz Stark'a.

Mężczyzna spojrzał na niego jak na opętanego. Stał jak wryty zastanawiając się czy aby przypadkiem się nie przesłyszał.

- Pytasz serio? - uniósł brwi - Oczywiście, że Steve'a. Ty wyglądasz jak bezdomny. - wyjaśnił - Co jest dla mnie obrazą, zważając na to, w jak niezwykłym budynku się znajdujesz, Barnes. - skwitował i zaczął kierować się w stronę Rhodey'ego - 1:0 dla prawdziwej America's Ass! - wystawił w górę dłoń pokazując dwa palce na znak pokoju.

Bucky i Steve zaśmiali się szczerze rozbawieni, po czym spojrzeli na siebie.

- Ani. Słowa. - ostrzegł brunet, a potem razem skierowali się do mini-baru.

Zajęli miejsca opierając się łokciami o blat. Dostrzegli przed sobą na półkach rozstawiony alkohol, przeróżne smaki wódki, wiele rodzajów whisky, adwokaty, likiery, klasyczne i smakowe piwa, wina słodkie, półwytrawne i wytrawne oraz wiele innych. Była także możliwość, by zamówić irish coffee, jak również wszelakie drinki. Napoje gazowane, soki i syropy stały nieopodal, na blacie. Ciężko zliczyć ile kolorów dostrzegalnych było na półkach.

Ten ciekawy i przyciągający wzrok widok zasłoniła mężczyznom Czarna Wdowa.

- Hej, chłopaki - uśmiechnęła się ciepło do dwójki przyjaciół - Co dziś pijemy?

- Co proponujesz? - spytał Steve odwzajemniając uśmiech i nie mając bladego pojęcia o co poprosić.

- Myślę, że... - zaczęła Natasha spoglądając na zasoby - Zaciekawiłby was drink Balladyna. - przeniosła spojrzenie na mężczyzn - To połączenie wódki żurawinowej, sporej ilości soku malinowego, odrobiny likieru Prunelle i plastra grapefruita, ale tylko dla ozdoby szklanki, do tego kostki lodu...

- Czekaj, czekaj... - przerwał jej Bucky marszcząc brwi - Co to Prunelle?

- Likier śliwkowy. - odrzekła agentka.

- Biorę. - brunet bez chwili wahania zamówił drinka - I to pewnie nie raz, skoro upicie nam nie grozi - zerknął na przyjaciela z uśmiechem.

- A co dla ciebie? - Natasha zwróciła się do Steve'a - Chcesz pójść na randkę z Balladyną? - uniosła jedną brew.

- Nie, zbyt wyszukane. - odparł po chwili namysłu - Chyba poproszę sam sok malinowy. - zamówił, nie mając ochoty na picie alkoholu.

- Dla was wszystko, chłopaki. - odrzekła rozbawiona Wdowa, po czym odeszła, by przyszykować napoje.

- Rozkręcasz się, Steve. - prychnął Bucky i klepnął przyjaciela w plecy - Jak tak dalej pójdzie, to będę ci musiał trzymać włosy przy haftowaniu. - zaczął się śmiać.

- Zabawne... - odrzekł ironicznie - Właśnie, Natasha! - zwrócił się do przyjaciółki.

Kobieta podeszła do mężczyzn podając im tym samym zamówione napoje. Oparła się łokciami o blat, po czym spojrzała na Steve'a i uniosła pytająco brwi.

- Założyliśmy się z Bucky'm, które włosy, moje, czy jego, są lepsze. - wyjaśnił - Co sądzisz? - spytał krzyżując ręce na klatce piersiowej.

- Wybacz, Steve... - zaczęła Natasha niemalże śmiejąc się - Wiesz, że bardzo cię lubię, ale uważam, że włosy naszego sierżanta są lepsze. - przyznała popijając swoje piwo.

- Wygląda na to, że mamy 1:1, kapitanie... - James zwrócił się do przyjaciela - Choć uważam - dodał zwycięskim tonem - że to ja jestem na wygranej pozycji zważając na to, że w przeciwieństwie do ciebie, mnie skomplementowała cudowna kobieta.

- Uuu... Czy ja o czymś nie wiem? - zainteresowała się Natasha.

- Tak, Tony nazwał Steve'a America's Ass. - wyjaśnił brunet sącząc swojego drinka.

- No, no, Rogers - zwróciła się do kapitana - Ktoś tu ma branie. - uniosła wzrok i patrzyła przez moment przed siebie, po chwili spojrzała na Bucky'ego - Nie tylko on. Ta nowa cię lustruje, James. Siedzi kilka metrów za tobą.

Mężczyzna momentalnie spoważniał. Czuł, jak przez jego kręgosłup przebiega dreszcz, jednak nie był on w stanie stwierdzić, czy było to z podekscytowania, czy niepokoju. Nagle muzyka jakby przestała dla niego grać. Nie reagował, co więcej, nie dostrzegał uśmieszków kierowanych do niego ze strony Steve'a i Natashy. Poczuł się, jakby był w jakiejś cholernej otoczce. Dopiero po chwili z tego dziwnego stanu wyrwał go dotyk przyjaciela, gdyż ten klepnął go w plecy, po czym oparł dłoń na jego ramieniu.

- No, no, Barnes - zaczął, a uśmiech nie schodził z twarzy blondyna - Ktoś tu ma branie.

Brunet dokładnie słyszał każde słowo kapitana, jednak nie zareagował w żaden sposób. Siedział tak w bezruchu, wpatrując się w swojego drinka.

Steve i Natasha dostrzegli, że coś jest nie tak, jak być powinno. Spojrzeli po sobie, po czym kapitan kiwnął głową na znak, że zajmie się tą sytuacją. Agentka od razu zrozumiała przekaz, po czym wyszła zza blatu kierując się w stronę siedzącego dalej Bartona, tym samym zostawiając dwóch przyjaciół w swoim towarzystwie.

- Stary - zaczął blondyn - wszystko w porządku? - wciąż trzymał dłoń na ramieniu James'a.

- Tak, tak... - odparł nie odrywając wzroku od drinka - Po prostu... - w końcu uniósł spojrzenie, po czym przekierował je na Steve'a - Wydaje mi się, że tamtego dnia w Mongolii - wyjaśniał - stało się coś jeszcze. Coś, czego albo zapomniałem, albo nie byłem świadomy... Albo nie wiem co. - uciął patrząc znów na drinka, po czym pociągnął spory łyk napoju.

- Nie bardzo rozumiem. - odrzekł po chwili lekko zakłopotany.

- Natasha wie coś o tamtym dniu, czego my obaj nie wiemy - mówił marszcząc przy tym brwi - Rozmawiałem z nią dzisiaj w pokoju z aktami. Wspomniała mi, że Fury opowiedział wczoraj historię z tamtego dnia drużynie, po tym jak obaj opuściliśmy salę. Ale musiała się czymś różnić. Albo zawierać więcej szczegółów. - kontynuował z pełnym skupieniem - Pamiętam, że powiedziałem wtedy przy Natashy, że nie wiem, czemu Rose mnie tak nienawidzi. Powiedziała mi, żebym z nią pogadał, że tylko tak się dowiem. Ale w tamtym momencie zaczęła się dziwnie zachowywać, jakby... Trochę nerwowo. Nie dawała zbytnio tego po sobie poznać, ale czułem, że coś jest nie tak. - zacisnął mocniej dłoń na szklance - Tylko nie wiem, co dokładnie. - podsumował, po czym upił kilka łyków drinka.

- Kontrolowała cię Hydra, nikt tutaj nie ocenia cię po twojej przeszłości, każdy jest jej świadomy. - zaczął Steve - Ale mimo wszystko nie pamiętam, żebym usłyszał wtedy cokolwiek o Rose albo o czymś związanym z nią. Coś tu się nie klei... - stwierdził.

- I to bardzo. - brunet przeniósł spojrzenie na przyjaciela - Steve, nigdy wcześniej nie widziałem jej na oczy, pamiętałbym przecież. A ja nie przypominam sobie niczego, ani jednej rzeczy, po prostu zero, nul.

- Natasha ma racje, powinieneś z nią pogadać. - powiedział zdejmując dłoń z ramienia przyjaciela, po czym upił łyk swojego soku, robiąc lekki grymas, gdyż napój był dla niego stanowczo za słodki.

- Założę się, że laska chętniej dałaby mi w twarz, niż chciała szczerze porozmawiać... - odrzekł trochę zrezygnowany. - O cokolwiek jej chodzi.

- Wydaje mi się, że nie ma innej drogi, niż rozmowa z nią - stwierdził Steve.

- To prawda - przyznał James nieco zamyślony - ale nie powiedziane, że nie może porozmawiać z nią moja niańka. - spojrzał z rozbawieniem na przyjaciela.

- Bucky... - zamknął oczy, jego ton świadczył o tym, że najchętniej odrzuciłby od razu ten pomysł.

- Steve, proszę cię. - brunet spoważniał odwracając się przodem do kapitana - Tobie na pewno coś powie... Cokolwiek ma do powiedzenia. Po pierwsze, wzbudzasz naprawdę pozytywne emocje i sprawiasz, że automatycznie aż chce ci się ufać - wyjaśniał - Po drugie, tobie nie ma nic do zarzucenia... No, chyba że przyjaźń ze mną - na jego twarzy pojawił się lekki grymas - Ale poza tym jesteś dużo lepszym kandydatem, niż ktoś taki, jak ja. - dodał.

- Jestem lepszym kandydatem, by uczestniczyć w rozmowie przeznaczonej dla ciebie? - spytał nieco rozbawiony blondyn.

- Steve, proszę cię... - powtórzył, marszcząc lekko brwi - Zrób to dla mnie. Tobie na pewno się uda.

Kapitan patrzył jeszcze chwilę na przyjaciela, po czym westchnął głęboko. Następnie pokiwał głową i spojrzał na bruneta.

- Zgoda, ale nie myśl, że tak łatwo odpuszczę ci zakład o włosy - powiedział śmiejąc się - Domagam się w zamian dodatkowego punktu.

- Punktu?! - Barnes obruszył się na żarty, po czym na jego twarzy zagościł ciepły uśmiech - Dam ci nawet dwa, palancie. - wystawił ręce, by uścisnąć przyjaciela.

- Osioł. - odegrał się przezwiskiem blondyn odwzajemniając uścisk.

- Wyjdę złapać trochę powietrza. Tylko nie zrób niczego głupiego, dopóki nie wrócę. - Bucky wstał z krzesełka zostawiajac pustą szklankę po drinku na blacie, po czym zaczął odchodzić w stronę balkonu.

- Nie mógłbym, głupotę zabierasz ze sobą. - odpowiedział, po czym upił mały łyk soku krzywiąc się nieco przy tym, a następnie wstał i odszedł na krok od mini-baru.

Steve dyskretnie rozejrzał się po salonie dostrzegając Rose.

Dziewczyna siedziała sama na brzegu kanapy popijając drinka. Jej proste, ciemne włosy opadały swobodnie na ramiona. Ona sama ubrana była w obcisłą czarną sukienkę z długim rękawem, sięgającą za kolano, która podkreślała jej figurę i krągłości. Na nogach miała błyszczące szpilki tego samego koloru. Akurat w jej przypadku, dodawały one nieco do wzrostu, gdyż agentka mierzyła bez butów zaledwie 1,61 cm.

Kapitan nie zwlekając, podszedł do dziewczyny.

- Mogę się dosiąść? - spytał z uśmiechem na ustach.

- Pewnie - odrzekła spoglądając na niego - ale tak sam?

- No wiesz... Bucky poszedł zaczerpnąć trochę powietrza, więc...

- Miałam raczej na myśli jakiegoś drinka - wyjaśniła odrobinę rozbawiona - ale okej. - przeniosła wzrok na swój napój.

- No tak... - odrzekł siadając lekko zakłopotany - Nie przygotowałem się. - dodał, po czym zapadła krótka cisza w rozmowie.

Siedzieli tak chwilę, podczas gdy Steve intensywnie rozmyślał nad tym, jak podejść dziewczynę, aby zaczęła być bardziej rozmowna.

- Podoba ci się u nas w Avengers Tower? - spytał zerkając na agentkę.

- Steve... - dziewczyna zwróciła się do niego patrząc przenikliwie w jego oczy - Po pierwsze, nie umiesz ani podrywać, ani bajerować. - stwierdziła z kamiennym wyrazem twarzy - Po drugie, wiem, że nie po to tutaj przyszedłeś. James cię przysłał?

Na te słowa kapitan uniósł brwi. Był zdumiony bystrością agentki. Przejrzała go na wylot, jednak nie mógł jej tego przyznać, ponieważ zmiejszyły by się jego szanse na poważną rozmowę. Oczywiście, jeśli już w ogóle one nie zniknęły...

- Czemu od razu Bucky? - spytał z delikatnym uśmiechem - On już nie raz z tobą rozmawiał, teraz ja chciałbym cię trochę poznać.

- Czyli taka jest twoja definicja węszenia. - powiedziała jakby bardziej do siebie, po czym upiła łyk drinka - Nieźle.

- Dlaczego jesteś taka podejrzliwa? - spytał po chwili wciąż łagodnym głosem - Nie wszyscy ludzie są źli, a na pewno nie ci tutaj - mówiąc to wskazał dłonią otoczenie.

- Jesteś tego taki pewien? - uniosła brew zachowując niesamowity spokój - Z tego wynika, że chyba nie wiesz wszystkiego o wszystkich. - zawahała się chwilę czy ciągnąć dalej swoją myśl, jednak drink odegrał swoją rolę pomagając podjąć dziewczynie decyzję - Szczególnie o tym swoim Bucky'm. - dodała z wyczuwalną kpiną w głosie.

- Tak się składa, że akurat o nim wiem wszystko - odparł - Dlatego nie wiem, co takiego złego w nim widzisz. Bo domyślam się, po twojej obszernej wiedzy o Hydrze, że znasz przypadek Bucky'ego.

- I myślisz, że to go usprawiedliwia? - spytała nieprzekonana.

- Myślę, że powinno. - wyjaśnił patrząc dziewczynie w oczy - On nie był wtedy sobą. Znam go. Potrafi być opryskliwy i denerwujący, ale wiem, że nie zrobiłby normalnie takich rzeczy, które robił będąc w Hydrze. Jest niesamowitym człowiekiem, był oddanym żołnierzem. Miał serce. Wciąż je ma, jednak jest ono popękane i wymaga dalszego leczenia. - dodał.

- I chcesz żebym ci tak po prostu uwierzyła? - zapytała otwierając w niezrozumieniu dłoń - Nie wiem, chcesz go za wszelką cenę uratować w moich oczach? Po co tu przyszedłeś?

Steve patrzył na dziewczynę, jednak na jego twarzy nie było ciepłego uśmiechu. Mężczyzna zmarszczył brwi wpatrując się w oczy agentki. Zaczął odczuwać delikatne współczucie. Nie było to oczywiście spowodowane pogardą wobec niej, nic z tych rzeczy. Dostrzegł w jej oczach ból i lód ogarniający serce dziewczyny. Nie zamierzał odpuszczać.

- Dlaczego jesteś taka oschła? I od razu uprzedzę twoje pytanie: zacząłem się porządnie martwić. - wyjaśnił zatroskany - Bo ciałem możesz udawać cokolwiek zechcesz, ale oczy... - mówił patrząc przenikliwie na agentkę - Oczy zawsze zdradzą, jak ogromny bagaż i ból dźwigasz na ramionach.

Po tych słowach kapitan dostrzegł coś, co bardzo go zaskoczyło. W oczach dziewczyny pojawiły się ledwo widoczne, ale jednak, łzy. Wiedział, że trafił w czuły punkt. Grunt to być teraz niezwykle delikatnym.

- Odkąd straciłam rodzinę, stałam się bardzo nieufna wobec każdego kogo napotkałam. - zaczęła nie spuszczając wzroku ze Steve'a - Ale jakby tego było oczywiście mało... Uznałam, że strata bliskich daje mi przywilej do bycia najzwyczajniej w świecie suką. - na te słowa kapitan zmarszczył lekko brwi, jednak powstrzymał się od upomnienia dziewczyny - To mój sposób na życie. Być niedostępną, ranić... Żeby ludzie trzymali się z daleka. Żeby nie podchodzili i szanowali cię. - ustała na moment, po czym spuściła wzrok - Dokładnie jak z różą. Z daleka super, ale w dłonie nikt nie chce jej brać, żeby się nie skaleczyć. Z taką lepiej trzymać dystans. Taka już jestem. I taką zamkną mnie w grobie. Gdzie znajdę się potem, tego nie wiem. Wątpię, że zechcą mnie w niebie. A piekło już przeżyłam. - dodała.

- Więc... Przez tamten ból nie jesteś w stanie pozwolić innym zbliżyć się do ciebie? - spytał łagodnie starając okazać się zrozumienie - Boisz się, że zadadzą więcej ran...

- Tak... Właśnie tak. - przyznała - Wiem, że nie potrafiłabym zaufać, powierzyć komuś tego, co mnie trapi, więc od razu uznaję, że nie ma sensu spoufalać się z kimkolwiek.

- A jednak mi zaufałaś. Otworzyłaś się przede mną. - spostrzegł Steve uświadamiając to Rose - To dobry znak. Znak na to, że chcesz zmiany i że męczące jest zmaganie się samemu ze swoimi demonami. Jak mówiłem, nie wszyscy są źli. I tak, mam na myśli także Bucky'ego. Przede wszystkim jego. To nie jego wina, że zdruzgotano mu życie i sam musiał to wszystko naprawiać. A mimo to, stawił temu czoła i pozostał dobrym człowiekiem. - wyjaśnił mając nadzieję, że zaczyna on przekonywać swoimi słowami agentkę - Ale wiesz co mu pomogło? Szczera rozmowa i chęć podzielenia się swoim ciężarem. Wiedział, w jak opłakanej sytuacji się znalazł, dlatego postanowił zaufać. I dlatego nie siedzi teraz w swoim pokoju pogrążony w depresji, tylko uczestniczy w imprezie zakładając się ze mną, który z nas ma lepsze włosy. - tymi słowami Rose wydawała się być odrobinę rozbawiona - Bucky to dobry facet. Jeśli tylko pozwolisz to do siebie przyjąć, dostrzeżesz jego cudowne serce. - kontynuował, a dziewczyna po tych słowach znów spojrzała na rozmówcę - Każdy zrobił coś, czego żałuje, co śni mu się po nocach nie dając spokoju... - widział, że agentka zmarszczyła brwi - Ale to nie znaczy, że nie można zacząć od nowa. - dodał wiedząc, że udało mu się odmienić nieco spojrzenie Rose na ludzi i życie.

- Dziękuję... - powiedziała szeptem.

- Coś ty... Za co mi dziękujesz? - uśmiechnął się ciepło - Za mój nieudany podryw na początku? - zażartował, na co dziewczyna roześmiała się.

- Nie, broń Boże, nie za to. - odparła z uśmiechem - Za to, że chciałeś dać mi szansę i spojrzałeś na mnie szukając lepszej strony.

- Każdy ją ma. Grunt, żeby samemu ją dostrzec. Wtedy, pomijając wszelkie zagrożenia przez bycie Avengersem, żyje się odrobinę łatwiej. - wyjaśnił, po czym bezzwłocznie dodał - No dalej, idź do Bucky'ego, pogadaj z nim. - starał się ją namówić.

- Po co mam do niego iść? - spytała niechętnie agentka - Żeby jeszcze bardziej go dobić?

- Nie, nie dobijesz go, wiem to na pewno. - wzrok kapitana był niesamowicie kojący - Myślę, że nikt nie zdoła wyjaśnić sobie waszych spraw za was, nikt nie zrobi tego tak dobrze, jak wy. I nikt inny nie zrozumie siebie wzajemnie, tak dobrze, jak wy się zrozumiecie. - wyjaśnił - Możesz mi wierzyć lub nie, ale widzę, że macie ze sobą naprawdę wiele wspólnego. A życiowy bagaż i cierpienie zarówno twoje, jak i jego, może niesamowicie umocnić was oboje. No dalej, idź do niego. - skinął głową na balkon.

Rose popatrzyła chwilę w miejsce wskazane przez Steve'a, po czym niepewnie wstała z kanapy. Odwróciła się w stronę blondyna patrząc na niego wdzięcznym wzrokiem.

- Dziękuję. - odrzekła, po czym pewnym już krokiem ruszyła w stronę Bucky'ego.

__________

Cytat z początku rozdziału:

but i don't think you know me
there's a side you don't see
been to hell and made it out - (zespół) Ledger - (piosenka) Not Dead Yet

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro