Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ostatni dzień sierpnia. Pomyślałam, że nie będzie lepszego dnia, by zakończyć ten tekst. Postawienie ostatniej kropki zawsze jest trudne i tak było również tym razem. The Royal Highness to historia, którą nosiłam w sercu przez bardzo długi czas, zanim w końcu zdecydowałam się ją napisać. Od początku do końca była zaplanowana, nic nie było przypadkowe, każde słowo miało znaczenie i było istotne, symboliczne, wskazywało drogę jaką będą podążać bohaterowie. Jestem ogromnie wdzięczna każdej osobie, która przeczytała ten tekst, każdemu kto czekał na kolejne rozdziały, kto komentował, dzielił się swoimi spostrzeżeniami i uwagami, ale też tym którzy byli cichymi czytelnikami. Dziękuję, że czytaliście, daliście szanse tej historii, polubiliście bohaterów i towarzyszyliście im w tej długiej podróży. Pisanie jest dla mnie czymś magicznym i wyjątkowym, ale sprawia ogromną przyjemność wtedy, gdy są osoby, które chcą czytać to co stworzyłam, więc jeszcze raz dzięki, że jesteście. Mam nadzieję, że będziecie wracać do tego tekstu, wspominać go od czasu do czasu, wiecie bohaterowie żyją tak długo, jak ktoś o nich pamięta. Nie przedłużając przed wami epilog, który wyjątkowo nie jest końcem, a początkiem. Ja nie żegnam się z wami, ponieważ przed nami jeszcze dużo tekstów. 



Epilog czyli koniec który jest początkiem

Derek siedział na tylnym siedzeniu samochodu wraz ze swoim prawnikiem, który mówił przez cały czas, tłumacząc sytuację, w której się znaleźli, a raczej, w której znalazła się jego firma, a od lat wszyscy wiedzieli, że on i firma to jedno. Patrzył przez okno na mijany krajobraz, który coraz bardziej zaczynał przypominać betonową dżunglę im bliżej centrum się znajdowali. W pewnym momencie przestał słuchać Stevensona, wiedział już o wszystkim, nie potrzebował kolejnych niepotrzebnych informacji w swojej głowie. Kierowca poinformował, że za pięć minut będą na miejscu. Nie mógł się doczekać chwili, gdy zatrzaśnie drzwi od swojego gabinetu i odda się temu, co relaksowało go najbardziej – pracy. Nienawidził podróży zagranicznych, spotkań, podczas których musiał uśmiechać się sztucznie, ściskać zbyt wiele dłoni i udawać, że interesuje go to, co mają do powiedzenia jego rozmówcy.

Niebo tego dnia było pokryte grubą warstwą ciemnych chmur, które skutecznie zasłaniały ostatnie promienie słońca, które chciały ogrzać ich jeszcze przez chwilę. Po upalnym i męczącym lecie, które wyssało z niego całe życie, nadeszła jesień i nigdy nie był bardziej wdzięczny za chłodne wrześniowe dni, październikowy deszcz i pierwsze ponure dni listopada. Tego dnia dominowała szarość, chmury gęstniały i stawały się coraz ciemniejsze, zapowiadając nadejście deszczu, a może nawet burzy. Odkąd klimat ponownie zaczął się zmieniać, pogoda była zaskakująca i nieokiełznana, letnie wichury zmieniały się w huragany siejące spustoszenie, a leni deszcz potrafił się zmienić w ulewę, która trwała wiele dni. Westchnął cicho, myśląc o tym, jak świat nieustannie tkwił w kręgu, który powtarzał się cyklicznie. Przecież to wszystko już kiedyś miało miejsce.

Ciemny samochód wjechał do znajomej dzielnicy biznesowej, w której mieściły się siedziby wszystkich firm i spółek, które miały jakieś znaczenie w Brytanii. Nowoczesne, oszklone wieżowce dominowały nad całym krajobrazem, czyniąc go jeszcze bardziej ekskluzywnym, niedostępnym i ponurym. Jedynym elementem zieleni były posadzone równo, tuż przy krawężnikach, drzewa tworzące zielone aleje. Biurowce pokryte były szkłem i stalą, całość wyglądała bardzo nowocześnie, gdyby mógł pracowałby z domu i nie pojawiał się w tym miejscu, ale na razie nie mógł pozwolić sobie na taki komfort. Kierowca skręcił w prawo i oczom Derek ukazała się dobrze znana ulica i luksusowy budynek, w którym znajdowała się siedziba jego firmy. Chciał poprosić kierowcę, by zatrzymał się przy kawiarni, ale zamarł widząc nie tak mały tłum stojący na chodniku przed eleganckim lobby i oszklonymi drzwiami. Zmarszczył brwi przypominając sobie, jakie to uczucie, gdy ludzie protestują przeciwko jednej osobie, a w zasadzie instytucji. Widok, który teraz miał przed oczami był boleśnie znajomy i niepokoił go równie mocno, co ciekawił.

- Co tu się dzieje do cholery? – obrócił się w stronę prawnika, który wyglądał na tak zestresowanego, jakby powiedzenie prawdy miało go kosztować życie. Widział jakieś transparenty, tłum był dość wzburzony, chyba wykrzykiwali jakieś hasła. Był bardzo niezadowoleni, a on nie miał pojęcia, co się tutaj działo.

- Cóż, panie Wells – zaczął ostrożnie mężczyzna siedzący obok.

- Daruj sobie tego pana, Robert, znamy się od dziesięciu lat, po prostu powiedz mi prawdę – warknął, czując napięcie, które cały czas wzrastało. Wydawało mu się, że dobrze radzi sobie ze stresem, ale teraz zaczynał mieć co do tego wątpliwości.

- Tylko się nie denerwuj – Robert odpiął guzik śnieżnobiałej koszuli, czując jak uwiera go w kark. – Tto tak zwana Zielona Awangarda.

- Zielone co? – skrzywił się, słysząc dziwną nazwę.

- Zielona Awangarda, to grupa, która działa od jakiegoś czasu na rzecz środowiska i zwierząt, wiesz te eko świry. Teraz uwzięli się na nas, a dokładniej na twoją firmę.

- Dlaczego? Co takiego zrobiliśmy, że doprowadziło ich do takiego szału? – wskazał na krzyczących ludzi, od których oddzielały ich tylko drzwi samochodu i kilka metrów.

- Protestują przeciwko twojej najnowszej inwestycji. Wybudowanie najnowszego kompleksu mieszkalnego spowoduje likwidację schroniska, które mieści się tam od kilku lat. Ich głównym celem jest ochrona zwierząt, wspierają lokalne schroniska. W przypadku twojego projektu sprzeciwiają się likwidacji schroniska, które zapewnia ogromną pomoc dla zwierząt.

- Nie wiedziałem o tym schronisku, nikt nie mówił, że będziemy musieli coś zlikwidować, ale przecież robimy coś dobrego, nie budujemy apartamentowców, a osiedle domków przeznaczonych dla seniorów – skrzywił się myśląc o tym co powiedział Robert. - Wydaje mi się, że nasza inwestycja jest reklamowana przez włodarzy miasta, jako nowoczesne podejście do domów opieki dla starszych osób. Nie rozumiem ich zachowania, dlaczego protestują tak nagle.

-Cóż, ich przewodniczący wypisywał do ciebie od kilku miesięcy, próbował nawet dostać się do ciebie, ale przekazałem ochronie, by go nie wpuszczali. To szaleniec, ma swoją wizję świata i nie da się z nim racjonalnie porozmawiać. Przysięgam, że próbowałem i skończyło się to kiepsko dla mojego nowego garnituru.

- Nie dostałem żadnej wiadomości. Chcesz mi wyjaśnić, dlaczego? – czuł rosnącą złość, wydawało mu się, że robi coś dobrego, ale teraz okazało się, że stał się wrogiem publicznym numer jeden Zielone Awangardy.

- Prosiłem o przekierowanie listów do mnie, byłeś przepracowany i zmęczony, nie wiedziałem dlaczego miałbyś dodatkowo stresować się przepełnionymi bełkotem wiadomościami od Morgana – Robert był przekonany, że zrobił coś dobrego i Derek może powinien być mu wdzięczny, ale rosnąca irytacja uniemożliwiała mu to.

- Morgan?

- To ich przewodniczący, totalny wariat Elian Morgan. Teraz na pewno jest w tym skandującym tłumie i zachęca ich do protestów. Nie martw się Derek, poradzimy sobie z nim, to tylko nic nieznacząca płotka w tym biznesie – prawnik poklepał go wspierająco po kolanie, tak jakby tym małym gestem mógł podnieść go na duchu w obecnej sytuacji. – Morgan cały czas powtarza, że schronisko wymaga remontu i wsparcia, ale jest kluczowym miejscem dla wielu zwierząt, które odnalazł tam swój dom i schronienie. Jego głównym argumentem jest to, że dla mieszkańców schroniska, przeniesienie w inne miejsce będzie traumatyczne.

- Ma trochę racji – mruknął, przerywając dalszy wywód Roberta. Gdyby wiedział, może próbowałby znaleźć inną lokalizację dla nowej inwestycji, pewnie nie udałoby się w tak urokliwym miejscu, ale naprawdę nie chciał nikomu szkodzić. – Co zrobili do tej pory? O czym powinienem wiedzieć?

- Organizują protesty w całym mieście, ale teraz przenieśli się tutaj. Stworzyli jakąś petycję, ale mają tyle samo przeciwników, co popleczników swojej sprawy. Media również ich nie wspierają, wiedzą, jak wielkie udziały ma twoja firma, nie chcą z tobą zadzierać. Można powiedzieć, że robią wszystko, by wpłynąć na zmianę decyzji zanim rozpocznie się budowa.

- Świetnie, w takim razie chyba powinniśmy spróbować dialogu i dogadać się z Zieloną Awangardą – zaproponował, wysuwając z aktówki swój telefon. – Chcę zobaczyć wszystkie wiadomości od tego całego Eliana, umówię się z nim na spotkanie i spróbuje dojść do jakiegoś kompromisu. Musi zobaczyć, że nie jestem bezdusznym inwestorem, który ma za nic troskę o los pokrzywdzonych zwierząt. Jestem otwarty na dialog – mówił, przeglądając maile, na które musiał odpowiedzieć, gdy tylko dotrze do swojego biura. – Przecież zależy nam na znalezieniu takiego rozwiązania, które może zadowolić obie strony.

- Dobrze, jak sobie życzysz. Zajmę się wszystkim Derek, jak tylko wejdziemy do biura, prześlę na twoją pocztę wszystkie maile od Morgana i twoja sekretarka umówi spotkanie.

- I na miłość boską, następnym razem nie rób nic za moim plecami, bo zwolnię cię i nie dostaniesz żadnych referencji – zagroził i bez uprzedzenia otworzył drzwi, wychodząc na zewnątrz. Od razu uderzyły w niego krzyki protestujących, skrzywił się słysząc ten hałas.

-Co ty robisz?! – zawołał Robert, wychodząc za nim. – To nie jest bezpieczne, oni cię nienawidzą. Możemy wejść od drugiej strony, Derek do cholery, dlaczego nigdy nie słuchasz? – mężczyzna szedł za nim pospiesznie, ganiąc go za brak ostrożności.

Był zdeterminowany, by jak najszybciej dostać się do budynku. Nie czuł się komfortowo wśród wykrzykujących ludzi, mając jako wsparcie tylko Roberta. Szedł w stronę drzwi, starając się ominąć tłum, większość z nich pewnie nie miała pojęcia, jak wygląda, unikał wywiadów i prasy, jak tylko mógł, od tego właśnie miał wiernego Roberta. Jedynie jego elegancki garnitur mógł zwrócić ich uwagę, ale miał nadzieję, że wtedy będzie już tak blisko drzwi, że nie zdołają do niego podejść. Starając się nie rzucać w oczy, szedł ze spuszczoną głową i odetchnął z ulga, gdy przekroczyli próg, a dźwięki zostały stłumione, gdy szklane drzwi zamknęły się za nim cicho. Oparł się o szkło, pierwszy raz patrząc na tych ludzi z bliska. Byli wściekli i zmotywowani, to mógł powiedzieć z pewnością.

- Widzisz? To on – przyjaciel wskazał palcem jakąś postać, stojącą w centrum wydarzeń na małym podwyższeniu. Skupił na nim swój wzrok, zauważając młodego mężczyznę. To on kierował całym protestem. – To Elian Morgan, wrzód na naszym tyłku.

- To jest Elian? – wymamrotał pod nosem, nie wierząc do końca swoim oczom.

- W całej swojej okazałości – prychnięcie Roberta, otrzeźwiło go, mrugnął kilka razy, wracając na ziemię. – Chodźmy, lepiej od razu zabierzmy się do pracy, przysięgam, on będzie tak wrzeszczał do wieczora.

Ruszył w stronę windy, kilka razy oglądając się za siebie. Czuł na sobie spojrzenie przyjaciela, wiedział, że pewnie wygląda na zmartwionego, ale teraz jego myśli zajmowało coś zupełnie innego niż to, co sądzi Robert. Pomiędzy nimi panowała cisza, gdy winda zatrzymała się na piętrze, gdzie znajdowało się biuro Dereka, a oni rozeszli się w dwie przeciwne strony. Gdy wszedł do swojego biura zamknął drzwi i czuł, że nareszcie może oddychać prawidłowo. Nie tego się spodziewał, gdy szykował się rano do pracy. Podszedł do okna, patrząc na protestujący poniżej tłum. Mężczyzna, o którym opowiadał Robert wydawał się prowadzić tych ludzi i nakręcać do jeszcze głośniejszego wyrażania swojego sprzeciwu.

- Elian Morgan – wyszeptał, patrząc na mężczyznę, który wywoływał tyle emocji. – Kim tak naprawdę jesteś?

Odwrócił się od okna i zajął miejsce za biurkiem. Musiał przeczytać te wszystkie maile, wykonać pracę, którą zaplanował na ten dzień i skontaktować się z panem Morganem, by umówić spotkanie. Czekał go pracowity czas.

***

Siedział na ławce w miejskim parku niedaleko swojego domu. To było miejsce, które uwielbiał i dbał o nie, jako anonimowy darczyńca. Oczywiście miał swój ogród przy domu, ale chciał żeby inni ludzie mogli cieszyć się miejscem takim jak te, wypełnionym cichym szumem drzew, świergotem ptaków i zapachem kwitnących róż. Spojrzał na krzewy z ostatnim kwitnącymi kwiatami tej jesieni. Powietrze było chłodne, a krople deszczu uderzały w parasol, który trzymał w dłoni. Kolorowe liście powoli opadały z drzew przy każdym mocniejszym podmuchu wiatru. Cały park szeptał, że czas przemija także w tym miejscu, a natura jest tego najlepszym przykładem.

Czekał na Eliana Morgana, zgodził się spotkać, chociaż wydawał się zaskoczony miejscem, które Derek wybrał. Dzisiaj musieli rozwiązać sprawę protestów i inwestycji, firma Dereka nie mogła pozwolić sobie na ciągłe krzyki przed budynkiem, to psuło niezszarganą opinię, jaką mieli dotychczas. Musiał dowiedzieć się więcej o motywacjach i oczekiwaniach Zielonej Awangardy i spróbować załagodzić konflikt.

Spojrzał na zegarek czekając na przyjście mężczyzny. Powiedział mu, że będzie siedział przy ostatnich kwitnących różach, które nadawały tej ponurej scenerii trochę kolorów. Po chwili zobaczył mężczyznę idącego wąską ścieżką w jego stronę. Ku swojemu zaskoczeniu zauważył dużego, pięknego psa, idącego powoli u boku Eliana. Spodziewał się, że ta rozmowa będzie trudna, a widząc zdecydowany i pewny chód nieznajomego, mógł być pewien, że spędzą trochę czasu na tej ławce. Gdy Elian zbliżył się, wstał i wyciągnął w jego stronę rękę.

- Dzień dobry, Panie Wells – mocny głos, nie powinien go zaskoczyć, ale jednak wywołał mały uśmiech, który chciał szybko ukryć. – Mam nadzieję, że moja towarzyszka ci nie przeszkadza. Nie lubi obcych, ale będę ją trzymał z daleka od Pana.

- Jestem Derek – spojrzał sugestywnie na swoja wyciągniętą dłoń i chyba tylko to skłoniło jego rozmówcę do uściśnięcia jej krótko. – Cieszę się, że zgodziłeś się spotkać w tym nietypowym miejscu – starał się brzmieć uprzejmie i przyjaźnie, ale poważny wyraz twarzy Eliana nic mu nie mówił.

- Elian – odparł krótko i usiadł na wilgotnej ławce. – Byłem zaskoczony, myślałem, że spotkamy się w twoim biurze z prawnikiem, który spławiał mnie miesiącami – spojrzał w niebo i skrzywił się. – Nie rozumiem, dlaczego właśnie dziś musiało zacząć padać, chociaż Queen była przeszczęśliwa z tego niezaplanowanego spaceru – wskazał na psa, który patrzył na Dereka z ciekawością i zaczął przybliżać się do niego powoli. – Jest nieufna, ale nie ugryzie cię, jeżeli nie wyciągniesz w jej stronę dłoni, więc trzymaj ręce przy sobie.

- Queen? Nazwałeś tak swojego psa? – zaśmiał się cicho, ignorując wściekłe spojrzenie, które posłał mu Elian – Twój opiekun tak cię nazwał? Jesteś zadowolona z tego imienia? – łamiąc wszystkie ostrzeżenia, które usłyszał przed chwilą, wyciągnął dłoń w stronę ciekawskiego pupila i pozwolił, by Queen powąchała jego skórę.

- Oszalałeś? Ugryzie cię, ona boi się obcych, doświadczyła dużo złego ze strony ludzi, weź tą rękę – warknął Morgan i widząc, że nie reaguje, chciał sam go odsuną, ale w tej samej chwili Queen polizała jego dłoń i przysunęła się do niego tak blisko, jak tylko mogła, pozwalając, by pogłaskał ją za uszami.

- Zwierzęta mnie lubią – stwierdził zadowolony, uśmiechając się w stronę psa.

- I właśnie dlatego chcesz zlikwidować ich jedyny dom? – ton głosu nie pozostawiał żadnych wątpliwości, Elian był wściekły i gardził nim.

- Dobrze, więc przechodzimy do tematu – westchnął, czując, że nie chce prowadzić tej rozmowy. - Rozumiem, że likwidacja schroniska budzi wiele emocji i obaw.

- Chyba jesteś niepoważny – Elian przerwał mu z głośnym prychnięciem. – Tu nie chodzi o żadne emocje czy obawy. Sprawa jest prosta, twoja firma doprowadzi do likwidacji schroniska, które jest domem dla setek zwierząt. To pokrzywdzone, zranione, często chore zwierzęta, których nikt nie chce, rozumiesz? A ty odbierasz im jedyne miejsce, w którym zaznały trochę miłości i ciepła, ale co ty możesz o tym wiedzieć.

- Zapewniam ci, że wiem, jak to jest, kiedy znika jedyne źródło miłości i ciepła – powiedział cicho, ignorując oschły i pełen agresji głos mężczyzny. - Chciałbym dowiedzieć się więcej o waszych perspektywach i oczekiwaniach. Jestem pewien, że uda nam się znaleźć rozwiązanie, które będzie korzystne dla wszystkich stron.

- Posłuchaj Derek, z wykształcenia jestem prawnikiem i naprawdę nie nabiorę się na twoje dyplomatyczne słowa, więc albo masz do przekazania jakieś konkrety albo stąd idę i nie marnuję swojego czasu.

- Dobrze – zamilkł, starając się znaleźć odpowiednie słowa, które mogłyby załagodzić zszargane nerwy tego człowieka. Nie oczekiwał sympatii, ale takiej wrogości również się nie spodziewał. Za to Queen musiała go polubić, teraz siedziała z głową opartą na kolanach Dereka, czekając na głaskanie.

- Nie rozumiem, dlaczego ona cię tak lubi - powiedział Elian, patrząc na Dereka z wrogością. - Może to jej psia natura, ale ja nie jestem tak przychylnie nastawiony.

- Posłuchaj, nie chcę się kłócić – westchnął, patrząc na mężczyznę, czując, że po raz kolejny zaczynają tak jak zawsze, a miał nadzieję, że teraz uda się zmienić początek ich historii. Sam nie wiedział, czego się spodziewał, ale z pewnością nie tego. – Chciałem znaleźć jakieś rozwiązanie.

- Rozwiązanie?! - Elian podniósł głos, wyraźnie zdenerwowany. - Rozwiązaniem według ciebie jest likwidacja schroniska! Chyba, że nagle wpadłeś na coś lepszego geniuszu, słucham.

- Rozumiem, że to trudne - wziął głęboki oddech, próbując zachować opanowanie. - Możemy przenieść schronisko w inne miejsce, z lepszymi warunkami.

- To nie jest takie proste –pokręcił głową, negując wszystko, co powiedział Derek. - Te zwierzęta mają tu swój dom. Nie możesz po prostu przenieść ich gdzieś indziej, jak nic niepotrzebne zabawki – Quenn jęknęła cicho, słysząc nerwowy głos swojego opiekuna, wtulając się w dłoń Dereka, chcąc chyba pocieszyć go swoją obecnością. - Nawet ona wydaje się bardziej lojalna wobec ciebie niż wobec mnie w tej chwili.

- Elias, naprawdę ja chociaż próbuję - powiedział Derek, patrząc na niego z determinacją, ale też jakaś prośbą. - Możemy się nie zgadzać, ale wierzę, że musimy znaleźć kompromis.

- Kompromis? - Elias prychnął i poderwał się z miejsca, przeczesując nerwowo wilgotne włosy - nie widzę tu miejsca na kompromis. Albo schronisko zostaje, albo nie, decyduj – patrzył na Dereka ze złością, ale czuł, że to nie jest do końca prawda, gdzieś za tą fasadą pewnego siebie i wściekłego mężczyzny, krył się opiekuńczy i wrażliwy człowiek, który przeraźliwie bał się o te bezbronne istoty. Nie wiedział, jak do niego dotrzeć, co powiedzieć, by nie rozzłościć go jeszcze bardziej.

- Dobrze – wskazał na miejsce obok siebie, czekając aż Elian zajmie je ponownie, przesunął się osłaniając go parasolem, ignorując ciche prychniecie ze strony mężczyzny. – W takim razie spróbujmy inaczej. Lubisz róże? – wiedział, że to pytanie zaskoczyło Eliana, który popatrzył na niego nagle dziwnie skrępowany. Ich rozmowa nie prowadziła do żadnego konstruktywnego rozwiązania, więc zadał pierwsze pytanie, jakie przyszło mu do głowy.

- Róże? Dlaczego o to pytasz? Jaki to ma związek ze sprawą, którą omawiamy?

- Nie ma związku, pomyślałem, że zmienię temat i może przez chwilę będziemy w stanie porozmawiać, jak cywilizowani ludzie – wyjaśnił, czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony młodszego. – Muszę przyznać, że ja bardzo lubię róże, wiem, że to trochę tandetne, ale to moje ulubione kwiaty i mam do nich ogromny sentyment. Cały mój ogród obsadziłem tymi krzewami, musiałbyś zobaczyć go późną wiosną i latem, jest tak kolorowy, a wszędzie unosi się aromat kwiatów. Gdybym mógł najchętniej nie wychodziłbym wtedy do pracy i cały czas spędzał właśnie tam.

- Chyba też lubię róże – Elian odezwał się po dłuższej chwili, gdy zdążył otrząsnąć się po nagłym wyznaniu Dereka. – Nie myślałem, że jesteś człowiekiem, który lubi kwiaty.

- Chyba? Nie jesteś pewien, czy je lubisz?

- Nigdy się nie zastanawiałam i nie mam ogrodu, więc nigdy nie stawałem przed decyzją, jakie kwiaty posadzić – wzruszył ramionami, wyjaśniając swoje słowa. – I nikt nie obdarował mnie nigdy kwiatami, więc chyba lubię róże.

- Pasują do ciebie – uśmiechnął się, myśląc o wszystkich kwiatach, które chciałby mu wręczać każdego dnia, do końca ich, miejmy nadzieję, długiego życia. – Tak, jak deszcz, ale przyznam, że zaczynam odczuwać chłód.

- To ty wybrałeś te miejsce, nie masz prawa narzekać – stwierdził, ale podobnie jak Derek drżał już od przenikliwego zimna i wilgoci. Siedzieli tu za długo, niczego nie ustalili, a zdążyli pokłócić się kilka razy. To spotkanie nie miało sensu.

- Mam propozycję – wziął głęboki oddech, próbując zrobić coś po raz ostatni, nie miał innego pomysłu i naprawdę chciał już wrócić do domu. – Wysłuchaj mnie do końca i powiedz, co o tym sądzisz – obrócił się w stronę Eliana, który nerwowo bawił się palcami, nagle unikając jego wzroku. – Przeniesiemy schronisko do zupełnie nowego miejsca, które zbuduje moja firma. Pokryję wszystkie koszty, zapewnię sponsorów, jedzenie dla zwierząt, opiekę medyczną i będę finansować działalność schroniska. Zapewnię tym zwierzętom dom na najwyższym poziomie i postaram się o znalezienie rodzin dla części z nich. Wiesz, że mogę to zrobić, mam możliwości, mam pieniądze i naprawdę chcę pomóc, bo chociaż możesz mi nie wierzyć, kocham zwierzęta.

- Chcesz wydać swoje pieniądze na moje schronisko? Niby dlaczego? – Elian patrzył na niego zaskoczony, chyba nie do końca wierząc w to, co przed chwilą usłyszał.

- Wiesz, jaka inwestycja ma stanąć w miejscu gdzie znajduje się teraz twoje schronisko? – nie czekał na odpowiedź mężczyzny. – Osiedle dla starszych osób, coś jak dom opieki, ale nowoczesny, przytulny, na wysokim poziomie. To ma być miejsce, w którym ostatnie lata będą spędzać staruszkowie. Umowa, którą podpisałem z miastem nie jest dla mnie korzystna, ale mam wystarczająco pieniędzy, by nie robić już nic do końca mojego życia, więc pomyślałem, dlaczego nie? Chciałbym żeby moja babcia, gdyby żyła, mogła mieszkać w takim miejscu, więc zgodziłem się. Nie miałem pojęcia, że jest tam twoje schronisko, gdybym wiedział, pewnie znalazłaby się inna ziemia, równie dobra, ale teraz wszystko poszło już o krok za daleko i nie mogę się wycofać. Ufam, że to rozumiesz, wiem, że nie jesteś tym za kogo się podajesz. Nie jesteś opryskliwy, nieuprzejmy, tak oschły, nie jesteś takim człowiekiem Elianie. Chcę zadbać o twoje schronisko i zrobię to, jeżeli mi pozwolisz. Rozwiążemy tą sprawę bez kłótni, obiecuję.

Widział, jak klatka piersiowa Eliana unosi się coraz szybciej, nie wiedział, czy próbuje się tak uspokoić, czy przeciwnie właśnie wpada w atak paniki. Obserwował go ostrożnie, powstrzymując się przed reagowaniem, chociaż najchętniej złapałby go za dłoń, którą zaciskał nerwowo w pięść. Queen cały czas patrzyła to na swojego opiekuna, to na Dereka, nie rozumiejąc tej wrogości pomiędzy nimi.

- To... - Elian przerwał milczenie, ale urwał, zanim zdążyłby cokolwiek powiedzieć. – Posłuchaj – obrócił się nagle w stronę Dereka, pierwszy raz pokazując swoją prawdziwą twarz. Wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami, w których widoczna była ufność i desperacja. – To, co mówisz brzmi dobrze, nawet świetnie, tylko nie rozumiem, co miałbyś z tego? Przecież nie robisz tego tak po prostu, mógłbyś wydać pieniądze na cokolwiek, wakacje, jacht, nowy samochód – Elian nerwowo wymachiwał rękoma, nadmiernie gestykulując przy każdym wypowiedzianym słowie. W pewnej chwili niemal uderzył Dereka w twarz, ale nawet tego nie zauważył, tak zaoferowany całą sytuacją. Teraz wyglądał jeszcze bardziej jak ktoś, kogo dobrze znał. Podobieństwo było niemal bolesne. – I coś mówi mi, że powinienem ci ufać, chociaż przysięgam dla mnie to brzmi jak najgorszy pomysł na świecie, zaufanie Derekowi Wellsowi, o którym myślałem codziennie przez ostatnie miesiące, jak opętany. Nie wiem, dlaczego, chciałeś spotkać się w tym miejscu, mówiłeś jakieś bzdury o różach, a najgorsze, że te bzdury wydawały mi się ważne. Nie rozumiem tego spotkanie i nie rozumiem ciebie. Powiedz mi, dlaczego?

Elian czuł, jak jego serce bije coraz szybciej w piersi, a oddech staje się coraz płytszy. To spotkanie nie przebiegało tak jak tego oczekiwał. Z każdą mijającą chwilą czuł, że traci grunt pod nogami. Wydawało mu się, że wie wszystko o tym mężczyźnie. Czytał o nim, poznał go, był przygotowany do tej rozmowy. Jednak najwidoczniej nic nie mogło go przygotować na spotkanie z Derekiem Wellsem we własnej osobie. Miał zrobić wszystko, by ochronić schronisko, ale obecność Dereka wywoływała w nim tyle sprzecznych emocji – wściekłość, bezsilność, a nawet coś, czego nie mógł zrozumieć i wyjaśnić, jakieś uczucie, które budziło ciepło w jego piersi.

Ten mężczyzna był spokojny i opanowany, wydawało się, że mówi prawdę, ale bał się zaufać komuś od tak, nawet, jeśli coś w jego głowie krzyczało, że Derek nie jest obcy. Czuł jak ręce drżą mu nerwowo, a całe ciało reagowało na cały stres, który nagromadził się w ciągu tego dnia. Chciał kontrolować rozmowę, dlatego przyprowadził Queen, ale okazało się, że jego pies z ufnością lgnął do Dereka, a to doprowadzało go do szału, chociaż nie, dużo bardziej denerwowało go, że w pewnym momencie uśmiechnął się na widok Queen i Dereka. Czuł, że jest na skraju wytrzymałości.

- Cóż moja firma będzie miała jeszcze lepszą opinie wśród społeczeństwa, to na początek. Będę miał kontakt ze zwierzętami i zrobię coś naprawdę dobrego. To też może być dla mnie istotne, ale najważniejsze, co chciałbym zrobić to zaprosić cię na kolację.

- ? Dlaczego? – Elian po raz kolejny spojrzał na niego zdziwiony tą nieoczekiwaną propozycją. Nie wiedział, co o tym myśleć. Część jego umysłu chciała odmówić, uciec i zapomnieć o całej sytuacji, ale inna część, ta, która dziś odezwała się chyba pierwszy raz w jego życiu, chciała zgodzić się i zobaczyć, jak to może się potoczyć. To było szalone i pokręcone.

- Jeśli odpowiem zgodnie z prawdą, uciekniesz z krzykiem – Derek zaśmiał się widząc oburzoną minę Eliana, który teraz przypatrywał mu się wyraźnie zaintrygowany.

- Sprawdź mnie – wysunął podbródek, wyglądając na pewnego siebie i przekonanego o swojej sile, chociaż w jego jasnych oczach błyszczały iskierki rozbawienia

- Wydaje mi się, że skądś się znamy, w twoim towarzystwie czuję tak, jak czuje się człowiek, który wraca do domu po długiej podróży. Mam wrażenie, że tęskniłem za tobą przez trzydzieści pięć lat mojego życia i nie chcę żyć ani jednego dnia dłużej z dala od ciebie. Twój pies już mnie kocha i chciałbym pokazać ci mój różany ogród zimą, wiosną, latem i jesienią i obdarowywać cię kwiatami każdego dnia, patrząc jak twoje oczy błyszczą tak jak teraz, a twarz pokrywa rumieniec. I przysięgam, nie jestem żadnym prześladowcą, po prostu pamiętam cię. Pamiętam cię, tak jak prosiłeś – ostatnie słowa wyszeptał, bojąc się, co mógłby pomyśleć Elian gdyby je usłyszał. Widział jak twarz mężczyzny zmienia się od rozbawionej, po zlęknioną i przejętą, by ostatecznie zarumienić się i pokazać wszystkie swoje emocje, których pewnie nie rozumiał, ale czuł.

- Masz rację, to zabrzmiało jak słowa szaleńca – ocenił, ale w jego głosie nie było już wrogości, atmosfera zmieniła się. – Pewnie nie powinienem się zgadzać, moja mama zabiłaby mnie, gdyby dowiedziała się, że chcę dobrowolnie wpakować się w coś takiego, ale w tym wszystkim, co powiedziałeś coś wydaje mi się znajome – potarł skroń, a napięcie w jego ramionach rozluźniło się, wyglądał na spokojnego i odprężonego. – Dobrze Derek, myślę, że mogę zgodzić się na twój pomysł dotyczący schroniska, ale chcę mieć to wszystko na piśmie, a w sprawie kolacji, możemy razem zjeść - czuł, że był rozdarty między swoimi obowiązkami wobec zwierząt, schroniska i fundacji, a zaskakującym poczuciem zrozumienia i wsparcia, jakie oferował mu Derek. Spotkali się po raz pierwszy, ale nagle słowa, które mówił, to, co czuł w jego obecności, wydawało się tak znajome i właściwe. W głębi duszy wiedział, że powinien dać sobie i Derekowi szansę, nawet, jeśli ta kolacja miała być ich pierwszym i ostatnim spotkaniem, chciał spróbować. Może Derek nie musiał był wrogiem, jakiego oczekiwał, może miał okazać się sprzymierzeńcem, a nawet kimś więcej. Obawiał się, co powiedzą jego przyjaciele i współpracownicy, ale robił to dla dobra zwierząt i dla własnego serca, które w obecności tego mężczyzny biło szybciej i mocniej niż zwykle.

- Cudownie – Derek poczuł, jak fala ulgi i nadziei przeszła przez jego ciało, gdy Elian skończył mówić. Spodziewał się wszystkiego, krzyków, niechęci, odmowy, ale na pewno nie sądził, że Elian się zgodzi. Był podekscytowany i nareszcie tak bardzo szczęśliwy. Energicznie wstał z ławki, a jego twarz rozjaśnił szczery uśmiech. – Nie sądziłem, że się zgodzisz, ale cieszę się, że udało się nam znaleźć kompromis – wyznał szczerze, obawiając się, że mężczyzna może rozmyślić się po chwili. – W takim razie chodźmy, mieszkam niedaleko, a deszcz zaczyna padać coraz mocniej. Mam już dość, jest mi zimno i nawet parasol nie uchroni nas przed ulewą. Ugotuję coś dla nas i wtedy będziemy mogli omówić dokładniej sprawy schroniska, może masz jakieś zdjęcia, z chęcią zobaczyłbym to miejsce. Wiem, że to może ci się wydawać dziwne, że nie byłem na miejscu budowy, ale dużo spraw dzieje się już poza mną, firma jest za duża, nie jestem w stanie kontrolować wszystkiego.

- Słucham? – Elian patrzył na niego zdezorientowany. Mężczyzna mówił szybko i nagle stał się tak radosny, nie widział tego uśmiechu w trakcie ich rozmowy. – Chcesz iść teraz? Do twojego domu?

- Wiem, jak to brzmi, ale to nie to, co myślisz. Naprawdę chciałbym coś dla nas ugotować i porozmawiać i miło byłoby się trochę ogrzać, Queen pewnie też ma już dość siedzenia na deszczu – był tak zadowolony, że nawet nie pomyślał, jak to może brzmieć dla Eliana. Gdyby ktoś z jego bliskich wybrał się z obcym do domu, z pewnością oszalałby z nerwów. Nie wiedział nawet, kiedy wyciągnął dłoń w stronę mężczyzny, tak jakby oczekiwał, że będą trzymać się za ręce. Zapominał się.

- Dobrze, ale napiszę teraz do mojej mamy i powiem jej, że zjemy razem i chcę dokładny adres. Nie ufam ci na tyle, Derek – pomachał mu telefonem przed twarzą, wciąż odczuwając mieszane emocje w tej sytuacji. W końcu zgodził się i wstał korzystając z pomocnej dłoni Dereka. Spojrzał na Queen, która wesoło machała ogonem, jakby rozumiała, że czeka ich coś wyjątkowego. – Prowadź – przez chwilę trzymał jego dłoń, ale wiedział, że teraz powinien ją puścić. Kim byli, by trzymać się za ręce? – To zaskakujące, że potrafisz gotować – zauważył, śmiejąc się z radośnie podrygującej Queen.

- Zaskakujące? Dlaczego? - Derek odpowiedział szerokim uśmiechem i wskazał drogę, którą powinni podążać.

- Sam nie wiem, wydaje mi się po prostu, że to dziwne, jakoś trudno sobie wyobrazić, że gotujesz, to do ciebie nie pasuje – czuł, że coś w tym wszystkim mu nie pasuje. To wszystko nie było mu obce. Wyobrażał sobie Dereka gotującego, ale to przypominało mu coś z odległej przeszłości. Nie, nie Dereka, ale kogoś innego, kogoś, kto przez całe życie musiał polegać na kimś innym w kuchni

Szli razem przez park w kierunku domu Dereka. Rozmowa toczyła się między nimi powoli i swobodnie. Ściemniło się, a deszcz faktycznie siąpił coraz mocniej.

- Lubię gotować, to mnie uspokaja i jest miłym oderwaniem od pracy przy biurku. Moja mama nauczyła mnie wszystkiego, co wiedziała o gotowaniu, a wiedziała całkiem sporo, więc nie chwaląc się, przygotuj się na coś pysznego – Derek uśmiechnął się, a jego radość była zaraźliwa i sprawiała, że z każdym krokiem Elian coraz bardziej gubił się we własnych myślach.

- Jesteś blisko ze swoją rodziną? – starał się, by jego głos brzmiał naturalnie, ale był ciekawy, chciał dowiedzieć się czegoś o tym mężczyźnie. Zauważył, jak ciepły stał się teraz jego wyraz twarzy, chyba znał odpowiedz zanim Derek zdążył się odezwać.

- Tak, bardzo blisko, chociaż różnimy się i nie myśl sobie, że nie kłócimy się i nie spieramy. Mamy różne charaktery i czasem to doprowadza do nieprzyjemnych sytuacji, ale chyba nic nie jest w stanie nas rozdzielić na dłużej niż kilka dni – mówił, uśmiechając się z czułością. – Moja mama to najlepsza osoba, jaką znam, rodzice rozwiedli się, gdy ja i rodzeństwo byliśmy dość młodzi, więc cały dom był na jej głowie, ale to w niczym jej nie przeszkodziło. Jest naszą superbohaterką, co nie oznacza, że jest idealna, ale nauczyła nas, że nawet, kiedy nie jest łatwo, można spróbować znaleźć jakieś rozwiązanie i trzeba działać – opowiadał o rodzinie, odkrywając najbardziej osobiste kawałki swojego życia. – Mam jeszcze starszą siostrę Cassie, ma męża i dziecko, ale nadal matkuje nam wszystkim, nawet mamie. Jest nieznośna, nadopiekuńcza i przekonana o tym, że zawsze ma rację, ale jest moją najlepszą przyjaciółką. I jest jeszcze Tobias, najmłodszy z naszej trójki, pewnie jest w twoim wieku. To lekkoduch, który wierzy w dobro ludzi i siłę miłości, dlatego jest nauczycielem i zakochuje się co najmniej raz w tygodniu. Chodzący chaos, ale zgodnie uważamy, że w naszych poukładanych życiach przydaje się trochę zamieszania.

- Brzmicie, jak zgrana drużyna – zauważył, nie mogąc zignorować tego, jak wyglądał i brzmiał Derek, gdy mówił o swoich najbliższych.

- O tak, tacy właśnie jesteśmy, chociaż nie zawsze byliśmy ze sobą tak blisko. A ty? – Derek popatrzył na zamyśloną twarz Eliana, który słuchał go uważnie przez cały czas. – Jesteś blisko z rodziną?

Nie wiedział, czy chce dzielić się z tym mężczyzną szczegółami dotyczącymi swojego życia. Nie znali się i może tak powinno pozostać, ale przecież Derek opowiedział o swoich bliskich i nie stało się nic złego, więc może ona też mógł wyznać chociaż coś. Spacerowali po spokojnej okolicy, oddalając się coraz bardziej od parku i znanej mu części miasta. Szli blisko, ściśnięci pod ciemnym parasolem, a Queen biegła przed nim radośnie.

- Nie mam rodzeństwa, jestem jedynakiem – zaczął powoli, myśląc dokładnie, jakich słów użyć i co powiedzieć. – Zawsze byłem tylko ja i rodzice, teraz ja i mama odkąd mój tata zmarł kilka lat temu.

- Przykro mi, byłeś blisko z tatą? – Derek zauważył, jak Elian stara się powstrzymać emocje, obejmując się ochronnie ramionami. Mówił spokojnie, ale jego oczy i całe ciało zdradzały uczucia, które wiązały się z tymi wspomnieniami.

- Tak, najlepsi kumple, chociaż przysięgam, że z nikim nie kłóciłem się tak jak z nim, mieliśmy takie same charaktery, dlatego ścieraliśmy się tak często. Był prawnikiem, prawdziwym pasjonatom i moim wzorem. To razem z nim założyłem schronisko i obiecałem, że zrobię wszystko, by chronić te zwierzęta.

- Musiał być niezwykły, poświęcony sprawie, tak jak ty – zauważył, uśmiechając się ciepło w stronę Eliana, który przewrócił oczami na te słowa.

- Nie musisz być taki miły i tak zjemy tę kolację – zaśmiał się cicho, zapominając o trudnych i bolesnych wspomnieniach. – Moja mama jest najlepsza, czuję, że dogadałaby się z twoją. Też jest superbohaterką, po śmierci taty trochę się rozsypałem, ale ona stanęła na wysokości zadania i sprawiła, że ja też się podniosłem. Jest silna, ale wiem, że tęskni za tatą, byli wspaniałymi rodzicami i kochającym się małżeństwem.

- Jesteście szczęściarzami, bo macie siebie – Derek skręcił w wąską uliczkę, na końcu której stał jeden dom. – Wiem, że strata bliskiego nie jest łatwa i na początku trudno wspominać to co było dobre bez bólu i smutku.

- Na pewno nie chcesz mnie tu zamordować? – Elian rozejrzał się po okolicy i cóż nie tak wyobrażał sobie dom Dereka Wellsa, największego architekta w Brytanii.

Dom stał a końcu drogi, samotny, tak jakby był oddzielony od reszty świata jakąś niewidzialną barierą. Myślał, że ktoś taki jak Derek będzie mieszkał w centrum, w drogim apartamentowcu lub oszklonym domu takim, jakie widywało się w filmach. Teraz wpatrywał się w dom w starym stylu, który można było znaleźć tylko na starych zdjęciach. Ceglane ciemne ściany, wyglądały surowo, ale pnący się po ścianie bluszcz nadawał temu miejscu jakiegoś uroku i magii. Dach pokrywały jasne dachówki, pasujące odcieniem do wysokiego płotu, który otaczał pewnie ogromną posiadłość. W górnych oknach widać było witraże, przedstawiające misterne splątane kwiatowe motywy. Nie widział nic więcej, rozumiał, że ktoś taki jak Derek musiał otoczyć to miejsce wysokim murem, który zapewniałby mu bezpieczeństwo i komfort. Był ciekaw, jak wygląda reszta domu, który niczym nie przypominał współczesnych budynków. Powietrze wokół domu było przesiąknięte zapachem wilgotnej ziemi, liści i róż, co nadawało temu miejscu szczególny, nostalgiczny charakter.

Dom wydawał się emanować spokojem i ciepłem, zapraszał do środka, obiecując schronienie przed światem. Nie wiedział jak Derek znalazł to miejsce, ale zazdrościł mu. Wydawało się, że to miejsce skrywało w sobie wiele opowieści minionych lat, a teraz dom był gotowy, by przyjąć nowych gości i zapisać kolejne rozdziały swojej historii.

Usłyszał cichy śmiech Dereka, który wpisał jakiś kod i teraz gestem zapraszał go do środka. Queen biegała już po ogrodzie, szczekając głośno. Padało coraz mocniej i chyba mężczyzna miał rację, mówiąc, że czeka ich ulewa. Całe szczęście tylko kilka kroków dzieliło ich od ciepłego schronienia. Powinien sprawdzić, co napisała jego mama, czuł, jak telefon wibrował w kieszeni, zwiastując kolejne wiadomości, ale teraz nie miał do tego głowy. Czuł, że powinien ubrać się cieplej, cienka bluza nie ochroniła go przed deszczem i miał wrażenie, że nawet koszulka jest już wilgotna.

- A mówiłeś, że pojawisz się, jak letni deszcz, a nie jesienna ulewa– mruknął do siebie, gdy Derek otwierał drzwi do domu, a krople deszczu uderzały go prosto w twarz.

- Słucham? – mężczyzna obrócił się natychmiast w jego stronę, patrząc na niego bez ruchu, tak jakby zamarł. Słowa wydawały się zawisnąć między nimi w powietrzu i nie mogły zostać zignorowane. Patrzył na Eliana, doszukując się jakiegokolwiek wyjaśnienia w tych jasnych oczach, ale widział jedynie ten sam zaskoczony, ale jednocześnie znajomy błysk.

- Nic nie mówiłem – skłamał, nie wiedząc, co przyszło mu do głowy, by mówić takie słowa.

Derek zrobił krok do przodu i delikatnie otworzył drzwi do swojego domu, gestem zapraszając Eliana. Weszli razem, milcząc, nie wiedzieli, co powiedzieć, ale świadomość tego, co przed chwilą zaszło, była niemal namacalna.

Dom przyjął ich swoim ciepłem, a wnętrze, wypełnione miękkim światłem i zapachem palącego się drewna, zdawało się być schronieniem przed chaosem zewnętrznego świata. Elian spodziewał się właśnie czegoś takiego, ale teraz nie potrafił skupić się na pięknym wnętrzu. W jego sercu rozgrywał się dramat, który nie do końca był dla niego zrozumiały.

- Rozgość się, chyba jesteś przemoczony, przyniosę ci coś do przebrania – zaproponował Derek, znikając na schodach prowadzących na piętro.

Czekał na suche ubrania, rozglądając się po pomieszczeniu, starając się znaleźć coś, co pozwoli lepiej poznać Dereka Wellsa. Nie spodziewał się, że to spotkanie potoczy się w ten sposób. Salon był przytulny, wydawało mu się, że cały dom jest właśnie taki, trochę jak sam Derek, którego wyobrażał sobie jako nadętego, oschłego biznesmena, a nie kogoś z sercem na dłoni. Widział półki zapełnione książkami, jeden rzut oka na tytuły pokazał, że właściciel domu ma szeroki wachlarz zainteresowań. Każda półka opowiadała własną historię. Na stole ustawionym po prawej stronie, niedaleko dużego okna, zauważył bukiet białych róż, idealnie ułożonych w kremowym wazonie. Subtelny zapach kwiatów unosił się w powietrzu. Nie wiedział, dlaczego, patrząc na kwiaty poczuł niewytłumaczalną, niemal bolesną tęsknotę. Chciał podejść i dotknąć jednego z płatów, gdy obraz wiszący na przeciwległej ścianie przykuł jego całą uwagę. Podszedł bliżej, wpatrując się w pejzaż, przedstawiający przepiękny ogród, porośnięty bujną roślinnością, a gdzieś w oddali z pewnością znajdował się różany labirynt. Był piękny, Elian niemal czuł zapach wilgotnej trawy i woń kwiatów unosząca się w powietrzu. Im dłużej wpatrywał się w płótno tym więcej szczegółów dostrzegał. Gdzieś w tym labiryncie w jednej z alejek stały dwie postaci, Zauważył je dopiero teraz, nie widział ich twarzy, mężczyźni byli jak za mgłą, tak jakby autor tego dzieła nie chciał ujawnić nikomu postronnemu, kim są. Nie wiedział skąd, ale był pewien, że w tamtej chwili na pewno padał deszcz, chociaż nieznajomi nie mieli parasola, czuł, że z pewnością chłodne krople spadały na ich rozgrzane, zarumienione twarze. Gdy podszedł jeszcze bliżej, niemal dotykając dłonią obrazu, dostrzegł psy, spacerujące niedaleko mężczyzn. Uśmiechnął się, przypominając sobie o Queen, która tak jak ona poznawała ten tajemniczy dom. Czuł, jak coś bolesnego ściska mu serce, gdy patrzył na ten obraz. Było w nim coś znajomego, jakby znał to miejsce, choć nie mógł sobie przypomnieć skąd. Zastanawiał się, co właściwie przedstawia to dzieło i dlaczego znalazło się w tym domu.

Gdy Derek wszedł do salonu z suchymi ubraniami w dłoniach, zauważył, że jego gość stoi przed obrazem, pogrążony w myślach. Elian stał bardzo blisko, niemal dotykając płótna, jakby próbował uchwycić coś, co ukrywało się w głębi tego dzieła

- Widzę, że spodobał ci się obraz – odezwał się cicho, nie chcąc straszyć Eliana, który i tak drgnął niespokojnie. Wzrok mężczyzny szybko przeniósł się z obrazu na Dereka, tak jakby właśnie wyrwał się z transu.

- Przepraszam, zamyśliłem się – zaczął szybko, czując, że został przyłapany na gorącym uczynku.

- Nic się nie stało, to tylko obraz, moja siostra chcę go wyrzucić za każdym razem, gdy mnie odwiedza – wyjaśnił, uśmiechając się na myśl o zrzędzącej Cassie. – To miłe, że ktoś jeszcze poza mną zwrócił na niego uwagę – wyciągnął jasną koszulkę i ciemno zieloną bluzę w stronę swojego gościa.

- Jest piękny, bardzo mi się podoba – uśmiechnął się z wdzięcznością przyjmując ubrania. Nie zastanawiając się zbyt długo, zaczął zrzucać swoje przemoczone rzeczy, odkładając je podłogę. – Kim są ci mężczyźni na obrazie?

- To długa historia – zawahał się zanim odpowiedział na tak łatwe pytanie - kiedyś na pewno ją poznasz, ale na tym obrazie jest wszystko, co kiedyś było dla mnie ważne, coś, co wciąż jest.

- Wydaje mi się... – zaczął, przyglądając się Derekowi, jego oczom, które stały się nagle bardzo odległe. – Że znam to miejsce, ale to przecież niemożliwe – zaśmiał się cicho, nie chcąc, by mężczyzna wziął go za szaleńca.

- Cóż, nigdy nie wiadomo, może nie wszystko, co czujemy jest tak przypadkowe, jak nam się wydaje – Derek spojrzał na niego z ciepłem w oczach, przesuwając spojrzeniem po jego odkrytej skórze. Na klatce piersiowej, pod obojczykiem, widział bliznę, delikatną, ale odznaczającą się na jasnej skórze. Poczuł, jak nagle coś w jego sercu ściska się gwałtownie. Widział już tę bliznę, znał ją tak dobrze.

Elian, nieświadomy tego, co dzieje się w umyśle Dereka, ubierał się w suche ubrania, nucąc coś pod nosem. Gdy już się odwrócił, zobaczył, że mężczyzna wpatruje się w niego z wyrazem twarzy, który był mieszanką niedowierzania i czegoś jeszcze – czegoś bardziej emocjonalnego, czego nie potrafił do końca zrozumieć.

- Coś się stało? – nie miał pojęcia, co mogło spowodować taką reakcję mężczyzny, ale wszystko podczas ich spotkania było dziwne i nieoczywiste.

- Masz bliznę – gdy Derek odezwał się w końcu, jego głos przypominał szept.

- A, tak – potarł miejsce, gdzie znajdował się ten charakterystyczny znak. – Mam ją od urodzenia. Zazwyczaj o niej zapominam, ponieważ jest ze mną od zawsze – chciał dodać coś jeszcze, ale ciche szczekanie Queen przerwało ich rozmowę. Obaj obrócili się w stronę, z której przybiegła. Derek spojrzał na psa, a potem na swojego gościa, czując, jak napięcie między nimi zaczyna powoli ustępować. – Jest już późno – zaczął Elian, zerkając na zegar wiszący w korytarzu, zauważył, jak Derek spiął się na te słowa i może to nie zabrzmiało tak jak sobie zaplanował. – Pomyślałem, że może zamiast gotować, zamówimy coś do jedzenia? Usiądziemy i porozmawiamy o naszej umowie i jak to sobie wyobrażamy, a ty będziesz mógł oczarować mnie swoimi kulinarnymi umiejętności następnym razem. Co ty na to?

- Następnym razem? – Derek spojrzał na niego nie do końca wierząc w to co usłyszał. Poczuł, jak jego serce zabiło mocniej na te proste słowa. To zabrzmiało jak początek czegoś, może ich wspólnej historii, gdyby wszystko potoczyło się tak dobrze. Nie potrafił ukryć swojej radości i ulgi, którą czuł. Myśl o tym, że nawet, kiedy Elian wyjdzie stąd dziś to nie będzie koniec, sprawiała, że uśmiechał się tak jak nigdy w tym życiu.

- Tak, jeśli będziesz chciał. Moja mama zawsze powtarza, że mój niewyparzony język odstrasza każdego, kto stanie na mojej drodze – wzruszył lekko ramionami, chyba nie bardzo przejmując się słowami swojej rodzicielki. – Pewnie ma trochę racji, ale nie możesz mówić, że cię nie ostrzegałem – zaśmiał się ze swoich słów, obserwując twarz Dereka, który wyglądał na coraz bardziej zrelaksowanego.

- Co powiesz na włoskie? Niedaleko jest całkiem dobra restauracja – zaproponował, idąc w stronę stolika, na którym odłożył swój telefon. –

- Pewnie, zamów coś, co lubisz – zgodził się natychmiast, nie przyznając się, że cały dzień marzył o makaronie. – Zaparzę dla nas herbatę – zaproponował, idąc do kuchni, czując się jak u siebie.

Patrzył na mężczyznę krzątającego się po kuchni, szukającego kubków. To było właśnie to. Czuł się spokojny, jakby całe życie szukał tego momentu, tej jednej osoby. Przebiegł wzrokiem po znajomej twarzy, zastanawiając się, jak to możliwe, że los w końcu dał im szansę. Myślał o latach bólu, rozłąki, o ludziach, których stracili i o tym, jak oni sami odchodzili, chociaż najbardziej na świecie chcieli przecież zostać. Myślał o tych ogrodach, o kroplach deszczu spadających na ich twarze, o chłodnym dotyku dłoni, gdy spotkali się po raz drugi, o rosnącej nienawiści, przekształcającej się w nieskończoną miłość, o płatkach róż ukrytych w tych ciemnych, miękkich lokach. Wiedział, że cienie ich przeszłości nigdy ich nie opuszczą, ale teraz nie chciał tego, pragnął pamiętać i tworzyć nową opowieść, która nareszcie skończy się szczęśliwie.

Za oknem rozległ się mocny grzmot, gdy patrzył na Eliana z mieszaniną nadziei i czułości, czując, że wreszcie odnaleźli się w odpowiednim czasie i miejscu. Był pewien, że nie wszystko będzie dla nich łatwe, ale był gotów. Gotów, by dać im szansę, której pragnęli. Usłyszał okrzyk radości, gdy chłopak znalazł w końcu szafkę z kubkami i wyciągnął dwa z nich na jasny blat. To był ich pierwszy wspólny dzień, a Derek już czuł, jakby wrócił do domu. Wszystko się zmieniło, a tęsknota nareszcie ustała. Wiedział, że to będzie ich dom, miejsce, które będzie opowiadało wszystkich ich historie. To będzie prawdziwy dom, ponieważ będą tu razem, a każdy ich oddech, każda godzina, wszystkie te lata czekania i kochania, umierania z tęsknoty, prowadziły ich właśnie do tego.

Otarł szybko wilgotne oczy, siadając na krześle, obserwując krzątającego się mężczyznę, który nie miał pojęcia co teraz dzieje się w głowie Dereka. Nieświadomy niczego Elian, spojrzał na niego nagle i posłał mu psotny uśmiech, który mógł być zapowiedzią wszystkiego.

- Wiesz, tak sobie myślałem, że w schronisku mam idealnego psa dla ciebie – zaczął niezobowiązująco, przysiadając się naprzeciwko niego. – Musisz go poznać.

Zaśmiał się głośno, widząc zdeterminowaną twarz Eliana. Na zewnątrz ku zaskoczeniu wszystkich rozpętała się listopadowa burza. Deszcz bębnił dźwięcznie o szyby i dachy, a wiatr smagał z całą siłą ostatnie płatki róż, które zachowały się na krzewach. Pod rozgwieżdżonym niebem rozciągającym się nad domem Dereka, ich zbłąkane dusze odnalazły ukojenie, a serca- schronienie.

Przeszłość była cieniem, a przyszłość obietnicą.

Tym razem koniec, który był początkiem, a nie początek, który był końcem.

Elian i Derek, a może jednak Harry i Louis.


Zwyczaje, formy, pokłony odrzućcie,

Bo sąd wasz o mnie mylny był do dzisiaj.

Jak wy ból czuję, jak wy żyję chlebem,

I tak przyjaciół, jak wy potrzebuję;

Równego potrzeb wszystkich niewolnika

Możecież jeszcze królem mnie nazywać?*


*William Szekspir - Król Ryszard

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro