Rozdział dwudziesty trzeci

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miłego czytania :) 

Poranki niosły ze sobą nadzieję na zmianę, poprawę losu na coś lepszego. Każdy nowy dzień był szansą, początkiem, tak przynajmniej sądził Harry. Gdy przebudził się i otworzył oczy po burzliwej, pełnej napięcia nocy miał nadzieję, że wszystko jeszcze można zmienić i uratować. Wiedział, że był za dobry, Louis nie zasługiwał na kolejne szanse, ale raz za razem dawał mu je, licząc, że może teraz coś ulegnie zmianie. Podczas ślubnych przygotowań zapomniał o nocy poślubnej i kiedy zorientował się, że przecież coś takiego miało mieć miejsce, Louis pokazał swoją prawdziwą twarz. Jego arogancja, małostkowość i pycha ujawniły się w jednej chwili, gdy tylko drzwi zamknęły się za służbą. Nie tak wyobrażał sobie pierwszą noc ze swoim mężem, ale pewnie powinien w końcu zrozumieć, że w sprawie Louisa nie powinien mieć żadnych oczekiwań i założeń. Tej nocy ledwo zmrużył oko, a gdy udało mu się zasnąć, nadszedł poranek i drzwi otworzyły się wcale nie tak cicho, by można było to uznać za dyskretne.

– Dzień dobry Wasza Wysokość – pokojówka weszła do pokoju odsłaniając ciemne zasłony, a za nią w sypialni pojawiła się kolejna kobieta, ubrana w ciemny strój. Zmierzała w stronę łóżka ze srogą miną.

– Wasza Wysokość – dygnęła krótko, z wyraźnie niezadowoloną miną. Gdyby Louis był w tym pokoju z pewnością pomyślałby, że kobiety zwróciły się do niego. Teraz był pewien, że ten tytuł należał również do niego. To było boleśnie niewygodne. Usiadł gwałtownie, poprawiając poduszki. Najchętniej wstałby, ale nie chciał paradować w bieliźnie przed tymi kobietami, które chyba nie darzyły go zbyt dużą sympatią. – Jego Wysokość Król Louis przesyła prezent – kobieta wyciągnęła w jego stronę dłonie, w których trzymała ozdobne puzderko.

– Prezent? – zmarszczył brwi, zastanawiając się, dlaczego Louis miałby dać mu prezent. Może to była forma przeprosin za podłe zachowanie ubiegłej nocy albo jego nieobecność tego ranka. Uśmiechnął się delikatnie, odbierając od kobiety podarunek.

– Tak Panie, jest to dar poranny. Tradycja sięgająca dawnego świata i wielu stuleci.

– Dar poranny? Chyba nie rozumiem – poczuł, że coś jest nie w porządku i nie powinien się uśmiechać. Teraz chłód bijący od tej kobiety był zrozumiały. To nie był żaden prezent na przeprosiny.

– Król wyraża w ten sposób, jak bardzo został zadowolony w czasie pierwszej, wspólnej nocy. Gdyby Jego Wysokość nie był usatysfakcjonowany, nie utrzymałby pan żadnego prezentu – kobieta wyjaśniła to krótko i oschle, nie patrząc mu w oczy. – Życzeniem króla jest, by założył pan prezent na wspólne śniadanie, na którym jest pan oczekiwany.

Zamarł i gdy tylko kobiety opuściła sypialnię, otworzył puzderko, by zobaczyć, jak bardzo Louis postanowił go ośmieszyć. Czuł gorąco na swoich policzkach, wywołane dużo mocniej przez złość niż wstyd. Jego oczom ukazał się delikatny łańcuszek, z którego zwisała mała zawieszka. Pochylił się, chcąc przyjrzeć się dokładniej biżuterii. Sapnął ze złości, gdy dostrzegł zawieszkę, przypominającą swoim wyglądem róże.

– Co za palant – poderwał się z łóżka, szukając gorączkowo swoich ubrań.

Rozglądał się nerwowo po sypialni, ale przecież to nie był jego pokój, więc nie miał tu żadnych swoich rzeczy. Niczym burza przeszedł przez wspólny salon i dotarł do swojej sypialni, pospiesznie nasunął na siebie ubrania i dzierżąc w dłoniach biżuterię niczym miecz, skierował się w stronę jadalni, gdzie z pewnością czekał na niego Louis. Zignorował służbę i wpadł do pokoju, w którym, tak jak oczekiwał, zastał mężczyznę, który spokojnie jadł śniadanie, przeglądając przy tym gazetę.

– Mam nadzieję, że udławisz się następnym kęsem, ty chodząca definicjo dupka – powiedział głośno, nie przejmując się tym, jak wiele osób może go usłyszeć. – Coś ty sobie myślał? – rzucił w niego łańcuszkiem, który uderzył go w policzek i spadł prosto na talerz.

– Dzień dobry Harry – powiedział szatyn, nie unosząc na niego wzroku.

– Dar poranny? W co ty pogrywasz? – czekał na jakąkolwiek reakcję, ale Louis nie wykazywał żadnego zainteresowania, co więcej ignorował pytania, które zostały zadane w złości.

– Usiądź i zjedz śniadanie, za godzinę wyjeżdżamy.

– Nie mam zamiaru niczego jeść – warknął, mając dość takiego traktowania. Nigdy nie był niecierpliwy czy agresywny, ale Louis wyciągnął z niego to, co najgorsze. Podszedł szybko i chwycił talerz, odsuwając go z daleka od mężczyzny, który dopiero teraz spojrzał na niego ze złością. – Dlaczego mnie tak potraktowałeś? Co takiego zrobiłem?

– Nie wiem, o co ci chodzi, wpadasz tutaj jak szaleniec, krzyczysz i zachowujesz się nagannie. W dodatku nie potrafisz się opanować nawet w obecności pracowników pałacu, jakbyś nie był świadom, że wszyscy uważnie cię obserwują. Przynosisz wstyd całej naszej rodzinie. Przestań zachowywać się jak rozkapryszone chłopiec, może wtedy będę miał ochotę normalnie z tobą porozmawiać – Louis zganił go jak małe dziecko, po raz kolejny potraktował go protekcjonalnie, a przecież to on był winny tej całej sytuacji.

Szatyn miał niebywałą umiejętność przekręcania wszystkiego na własną korzyść. Wiedział, że są w pokoju zupełnie sami, służba ulotniła się bez słowa, dając im odrobinę prywatności, ale Louis pewnie miał rację i plotki rozprzestrzenią się po pałacu w bardzo szybkim tempie. Opadł na krzesło po prawej stronie szatyna, który przysunął swój talerz i zaczął jeść, jakby nic się nie stało.

–Potraktowałeś mnie jak... jak dziwkę, zapłaciłeś za naszą wspólną noc tą nędzną biżuterią – wydusił, z trudem siląc się na spokojny ton.

– Oszczędź nam proszę takiego słownictwa przy śniadaniu – Louis skończył jeść i wytarł usta w serwetkę, spoglądając na niego krótko. – Nigdy nie nazwałbym cię w ten sposób, więc traktuj samego siebie chociaż z odrobiną szacunku. I przypominam ci Harry, że nawet, jeśli to miałaby być zapłata, to w rzeczywistości nie miałbym za co ci zapłacić.

– Dlaczego musisz zachowywać się w ten sposób? – wpatrywał się w łańcuszek leżący samotnie na śnieżnobiałym obrusie. Może faktycznie trochę przesadził, ale nadal czuł, że ten prezent miał drugie dno i Louis doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

– Naprawdę przykro mi, że nie spełniam twoich małżeńskich standardów, ale myślę, że z czasem przyzwyczaisz się do tego, by nie mieć żadnych oczekiwań. Jeśli skończyłeś już dramatyzować i histeryzować, zjedz coś i przygotuj się do podróży. I weź się w garść.

Patrzył, jak Louis wychodzi z pokoju, a drzwi zamykają się za nim cicho. Miał ochotę zrzucić całą zastawę ze stołu i wrzeszczeć w niebogłosy. Nie był histerykiem, ale nagle zapragnął nim być. To był pierwszy dzień ich życia, jako małżeństwo i jeśli to była zapowiedź przyszłości, to miał nadzieję, że jego życie skończy się szybko.

***

Droga była cicha. Odkąd jeden samochód przypadał na jedną rodzinę, pojazdów było coraz mniej, a korki można było zauważyć już tylko na starych filmach. Siedzieli po dwóch stronach, unikając kontaktu tak, jak to tylko możliwe, gdy samochód przemierzał pustą ulicę wioząc ich prosto do celu. Louis przeglądał jakieś dokumenty, a Harry całkowicie ignorował jego milczącą obecność. Nie miał pojęcia gdzie znajdował się letni pałac, nie wiedział nawet jak długo będą tam przebywać. Teraz nic w jego życiu nie zależało od niego. Przyglądał się mijanemu krajobrazowi, obserwując miejską zabudowę, która stopniowo zaczęła znikać. Nie miał zbyt wielu okazji do opuszczania stolicy, podróżowanie było czymś luksusowym i raczej nieodstępnym dla przeciętnych obywateli. Rodzice kilkukrotnie wykorzystali swoje wpływy i wyjechali poza granice Królestwa, pamiętał, że kiedyś zabrali ze sobą Gemmę, ale on został w domu z nianią. Był ciekawy tego, co znajduje się poza wyspą, ale wiedział, że świat nie wyglądał tak, jak dawniej. Klimat zmienił się drastycznie i część państw, które znał z książek, zniknęła z powierzchni ziemi. Nawet podróżowanie po kraju było utrudnione, a on nie specjalnie lubił spędzać czas z rodzicami i ich nadętymi członkami dalszej rodziny. Odkąd pamiętał to Gemma brylowała w towarzystwie już od najmłodszych lat.

Teraz czuł się jak niedouczony idiota, zdawał sobie sprawę, że Louis widział miejsca, o których nawet mu się nie śniło, a wyspę zwiedził pewnie wzdłuż i wszerz. Jechali od kilku godzin, od jakiegoś czasu nie mijali żadnych domów, miał nadzieję, że szatyn nie przywiózł go na jakieś odludzie, by go zabić. Może dramatyzował, ale czuł bijącą od Louisa złość. Chciał się przełamać i zapytać, jak długo będą jeszcze jechać, gdy samochód zaczął jechać w górę tak, jakby kierowali się na jakieś wzgórze. Czuł się, jak dziecko, gdy niemal przykleił nos do szyby, by dokładnie obserwować mijany krajobraz. Sapnął, gdy w oddali dostrzegł połyskującą taflę wody. To było niemożliwe, nie mogli znajdować się naprawdę tak blisko morza. Odchrząknął cicho, nie chcąc brzmieć na tak podekscytowanego.

–Louis, czy to jest morze? – nie chciał odrywać wzroku od przepięknego widoku, ale domyślał się, że szatyn nie odpowie mu, dopóki na niego nie popatrzy. Wyglądało na to, że znajdowali się na jakim klifie, ale nie słyszał o żadnym pałacu położonym w tak odległym miejscu. Niebo wyglądało burzowo, szarość i granat walczyły o dominację, a wiatr przesuwał ostatnie jasne obłoki, spychając je coraz dalej.

Powoli odwrócił się w stronę mężczyzny, który przyglądał mu się uważnie. Nie rozumiał tego spojrzenia, nie wiedział, co kryło się za tymi burzowymi tęczówkami, które swym kolorem niepokojąco przypominały mu niebo rozciągające się teraz nad nimi. Król przesunął swój wzrok na widok, który tak go zachwycił, po czym wrócił spojrzeniem na Harry'ego.

– Tak, oczywiście, że tak – stwierdził, obserwując uważnie reakcje bruneta. Harry chciałby chociaż na chwilę zobaczyć Louisa, zachowującego się spontanicznie i naturalnie, bez tej sztucznej maski, którą nakładał na twarz każdego dnia.

– Czy możemy tutaj wysiąść?

– Dlaczego mielibyśmy teraz wysiąść? Za chwilę będziemy na miejscu – Louis przypatrywał mu się ze zmarszczonym czołem, najwyraźniej nie rozumiejąc, o co właściwie mu chodzi.

– Chciałbym zobaczyć lepiej to miejsce, nigdy wcześniej nie widziałem czegoś tak pięknego – jechali krętą drogą, ale nie to było najważniejsze, widział małą plażę, jasny piasek i skały, o które uderzały fale, rozbijając się z ogromną siłą na ciemnym kamieniu.

– Spędzimy tu cały tydzień, zapewniam, że będziesz miał dosyć tego miejsca i każdego dnia w twojej głowie będą pojawiały się myśli o ucieczce – stwierdził beznamiętnie Louis, odwracając twarz od bruneta, który zignorował to, co powiedział.

– Proszę się zatrzymać – poprosił szybko, naprędce odpinając pasy. Zauważył zaskoczone spojrzenie kierowcy, który zatrzymał się, ale oczywiście skierował swój pytający wzrok w stronę Louisa, który wydawał się naprawdę zaskoczony i patrzył na Harry'ego, jak na wariata. –Przejdę się – nie czekając na reakcję mężczyzny, który z pewnością chciałby go zatrzymać, wyskoczył z samochodu i zatrzasnął za sobą drzwi.

– Panie? – kierowca patrzył na Louisa, nie bardzo wiedząc, co zrobić w tej sytuacji, a on po raz kolejny musiał ratować ich wizerunek, który najwidoczniej nic nie znaczył dla Stylesa.

– Zawieź nasze rzeczy, dołączę do księcia i razem wrócimy do zamku – poprawił marynarkę i wyszedł z samochodu, odnajdując wzrokiem samotną postać Harry'ego, który maszerował przed siebie dziarskim krokiem, nie oglądając się za siebie. Pokręcił głową i ruszył w jego stronę, słysząc za sobą dźwięk odjeżdżającego samochodu. Nie mógł uwierzyć, że Harry zachował się w ten sposób, nie potrafił zrobić dobrze nawet najprostszej rzeczy. Miał tylko siedzieć w samochodzie, później wejść do zamku, zamknąć się w pokoju i przeczekać tam tydzień, nie uprzykrzając nikomu życia, ale oczywiście to było za trudne zadanie. Nawet kierowca musiał uznać go za wariata. Chciałby już wrócić do stolicy, do swoich codziennych obowiązków i zająć się pracą, która najlepiej działała mu na głowę. Jak na zawołanie poczuł kłujący ból w czaszce. Był pewien, że to również jest winą Harry'ego. Z tej odległości raczej służba nie powinna ich dostrzec, ale nie miał zamiaru ganiać za Stylesem jak ostatni idiota i być pośmiewiskiem. Musiał trzymać fason i chociaż w minimalnym stopniu przedstawiać ich jako zakochane małżeństwo. – Czy możesz na mnie poczekać? Wiem, że nie obchodzi cię, jakie inni mają o na zdanie, ale wolałbym żeby moi pracownicy nie plotkowali o nas bardziej niż to konieczne.

– Plotkują o nas? – Harry popatrzył na niego przez ramię, nadal kontynuując swój marsz.

– To cię dziwi? Jesteśmy świeżo po ślubie, ludzie cię nie znają i w dodatku na każdym kroku łamiesz protokół. Obserwują nas na każdym kroku, więc postaraj się chociaż udawać małżeńskie szczęście.

– Myślałem, że ludzie interesują się poważniejszymi sprawami – brunet wzruszył ramionami, zatrzymując się nieoczekiwanie. – Jak tu jest pięknie – westchnął, wpatrując się w widok, który rozciągał się przed nimi w całej swojej chwale. Im bliżej byli, tym dźwięk fal stawał się potężniejszy, a wiatr mocniej smagał ich po twarzach. –Takie miejsce powinno być dostępne dla wszystkich.

– Myślisz, że wtedy nadal byłoby tak piękne? Historia wyraźnie pokazała, że człowiek potrafił tylko niszczyć i zawłaszczać sobie to, co do niego nie należało. Teraz zamek od lat należy do rodziny królewskiej, a całe terytorium jest objęte ochroną królewskich stowarzyszeń działających na rzecz natury. Nie uważasz, że tak jest lepiej?

– Nie uważam, żeby przywłaszczanie sobie czegoś, co należy dla wszystkich mieszkańców było czymś dobrym i sprawiedliwym. Każdy powinien mieć możliwość przyjechania tutaj i spędzenia swojego czasu w tak pięknym miejscu. Niezależnie od tego czy jest królem, czy kimś zupełnie innym.

– Cały czas nie rozumiesz – stanął obok Harry'ego, który uparcie wpatrywał się w morze, nie chcąc na niego spojrzeć. – Tutaj nie chodzi o to, czy zamek należy do mnie, czy do kogoś innego, istotne jest to, że gdyby teraz znajdowały się tutaj tłumy, to miejsce z pewnością nie wyglądałoby w ten spokój, nie panowałaby tu taka cisza i spokój, a już na pewno ucierpiałyby zwierzęta i rośliny, które podobno tak uwielbiasz.

– Nie wmawiaj mi teraz, że nagle zacząłeś troszczyć się o zwierzęta, dobrze widziałem, co wyprawiacie na tych swoich spotkaniach.

– To, że biorę udział w polowaniach nie oznacza, że los zwierząt nie jest mi bliski. Starasz się pokazywać jak bardzo jesteś otwarty i życzliwy, ale na każdym kroku oceniasz, nie wiedząc o mnie zupełnie nic. Zrzuć w końcu tą fałszywą fasadę i pokaż, jaki naprawdę jesteś – miał dość ciągłych wyrzutów i oskarżeń rzucanych przez Harry'ego. Każda ich rozmowa wyglądała w ten sam sposób, zaczynała się od pozornie zwyczajnego tematu, a kończyła na kłótni. Mogli to kontynuować, na pewno nie zamierzał odpuszczać, ale wiedział, że z czasem to stanie się nużące albo przeciwnie zaczną walczyć jeszcze intensywniej.

– Za to ty wcale nie ukrywasz tego, kim jesteś, a mógłbyś, ponieważ nikt nie jest w stanie wytrzymać dłużej w twoim towarzystwie kiedy jesteś sobą – warknął Harry, obracając się gwałtownie w jego stronę. – I znowu to samo – mężczyzna spojrzał na niego krótko i ruszył w przeciwną stronę, idąc nieznaną sobie drogą do zamku, znajdującego się na samym szczycie klifu.

– Co takiego? – ruszył za nim prędko, uderzając go lekko w ramię, gdy znalazł się obok niego.

– Nigdy nie powiedziałbym nikomu czegoś tak podłego, a ty za każdym sprawiasz, że to ja wyglądam jak ta zła osoba – wyjaśnił, przeczesując nerwowym gestem swoje ciemne włosy, które rozwiewał wiatr.

– A to przecież ja jestem tym złym prawda? – zaśmiał się, gdy Harry otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. – Dalej, powiedz to, przecież wiem, że tak pomyślałeś.

– Nie wiem, czy którykolwiek z nas jest zły, wydaje mi się, że po prostu kiedy jesteśmy razem wydobywają się z nas najgorsze instynkty – powiedział Styles, ostrożnie dobierając słowa. –Czy powinniśmy trzymać się za ręce?

– Rodzina królewska nie okazuje sobie publicznie uczuć – powiedział natychmiast wyuczoną formułkę.

– Przed chwilą mówiłeś, że jesteśmy obserwowani, więc powinniśmy wyglądać na świeżo upieczone małżeństwo, a teraz, kiedy zaproponowałem trzymanie się za dłonie mówisz, że nie okazujemy sobie uczuć. Zdecyduj się w końcu – Harry chciał dodać coś jeszcze, ale zamilkł, gdy poczuł, jak chłodna dłoń chwyta jego rękę, łącząc ich palce razem, ściskając je mocniej niż to było konieczne.

– Jeśli już chcesz udawać, to możesz się też uśmiechać – powiedział Louis, maszerując w stronę wejścia do zamku. Im bliżej się znajdowali tym mocniej wiało, jak na złość pogoda zaczynała się pogorszać, a wiatr uderzał w ich twarze w towarzystwie kropli deszczu. – Jeżeli się rozchorujemy to będzie twoja wina.

– Nie wydajesz się aż tak delikatny – Harry obrzucił go krótkim spojrzeniem, zauważając, jak mężczyzna idący obok niego krzywi się i pociera skronie. – Często boli cię głowa.

– Nie wiem, o czym mówisz – szatyn szybko wsunął dłoń do kieszeni, ignorując przeszywające spojrzenie Stylesa.

– Myślę, że doskonale wiesz, ale udajesz, że jest w porządku i nie wiem dlaczego wszyscy w to wierzą – zatrzymali się, gdy zauważyli służbę czekającą na nich przed drzwiami.

Zamek był stary, wystarczyło popatrzeć na te mury z bliska, by poczuć bijący od nich chłód i niemal namacalny ślad historii. Żałował, że nie przykładał się bardziej na lekcjach, może teraz wiedziałby, czy Louis nie przywiózł go do zamku, w którym ludzie ginęli w tajemniczych okolicznościach i słuch o nich zaginął. W takich miejscach zawsze była biblioteka, musiał ją znaleźć i zaszyć się tam na kilka wieczorów, podczas których będzie starał się unikać Louisa jak ognia. Widział jak wszyscy pokłonili się przed nimi. Chciał powiedzieć, by tego nie robili, ale wiedział, że ma u swojego boku króla, a ci ludzie pewnie prędzej woleliby odebrać sobie życie niż nie okazać swojemu władcy szacunku.

– Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy, dobrze ci radzę – wyszeptał cicho Louis, a w tych słowach pobrzmiewała wcale nie ukryta groźba. Przed ślubem często zastanawiał się, jakim typem męża był król. Miał swoje lęki i czuł niepokój na myśl o tym, że mógł być okrutnym, mściwym człowiekiem, który czerpałby sadystyczną przyjemność z poniżania i upokarzania go. Nie obchodziło go czy szatyn miał kogoś na boku i zdradzałby go każdego dnia, nie czuł do niego żadnych ciepłych uczuć, więc myśl, że Louis dałby mu spokój i trzymał się z dala była bardzo optymistyczna i niosła ze sobą nadzieję.

– A jeśli będę się wtrącał? Z natury jestem dość ciekawski – minęli pracowników zamku i weszli do środka. Ich dłonie nadal były połączone, gdy rozglądał się po ogromnym holu. Światło wpadało do środka wąskimi oknami i rozbijało się na ciemnych kamiennych ścianach, które pozostawiono w niemal surowym stanie.

– Musisz się nauczyć kilu zasad życia w pałacu. Jeżeli zauważysz coś, czego nie powinieneś udajesz że niczego nie widziałeś, jeśli usłyszysz coś niewłaściwego, udajesz że nie słyszałeś, a jeśli chcesz powiedzieć coś, czego nie powinieneś, wtedy milczysz. Zrozumiano? – Louis popatrzył na niego ostro, ale kiedy chciał mu odpowiedzieć, zaczął mówić. – To trzy bardzo proste zasady, a naprawdę ułatwią ci życie.

– Wiesz to, co najbardziej lubię w zasadach, to możliwość ich łamania – posłał słodki uśmiech w stronę mężczyzny, który zamarł zaskoczony.

Harry nie wiedział, czym tak bardzo zaskoczył Louisa, swoimi słowami czy uśmiechem. Najwidoczniej zbyt długo pławił się w tej cudownej chwili, nie zorientował się, że coś do nich mówiono, a Louis ruszył po wielkich schodach na piętro, gdzie zapewne znajdowały się ich sypialnie. Liczył, że w końcu wyśpi się w swoim łóżku. Mógł zignorować drogę, wiedział, że nie zgubi się w tym miejscu. Ten zamek nie był tak duży jak Błękitny Pałac. Wszedł za mężczyzną do pokoju i zamknął drzwi, odcinając ich od wścibskich oczu i uszu. Rozejrzał się po pokoju, to musiał być salon, wystrój był bardzo klasyczny, sofa, dwa fotele, stolik, ustawione przed kominkiem, biurko przy ścianie niedaleko dużego okna, z którego z pewnością rozciągał się niesamowity widok. Całe szczęście nigdzie nie dostrzegł tego przeklętego koloru, który prześladował go na każdym kroku w pałacu. Widział zamknięte drzwi po prawej i lewej stronie to musiały być ich sypialnie.

– Cóż w tym miejscu się rozstajemy – nie wiedział, które drzwi wybrać, dlatego poczekał chcąc by to Louis wyszedł jako pierwszy, ale jak na złość ten nie ruszał się z miejsca i patrzył na niego kpiąco. –Co tym razem?

– Śpimy w jednym pokoju, jesteśmy dzień po ślubie, nawet w mojej rodzinie taki chłód między małżonkami zaraz po ślubie byłby podejrzany. Nie myśl, że mnie to cieszy, okropnie się rzucasz i zajmujesz całą wolną przestrzeń, spanie z tobą jest koszmarne.

– Chyba chciałeś powiedzieć spanie obok mnie. Nie spałeś ze mną i to się nie zmieni, jeżeli mam jeszcze coś do powiedzenia w tej kwestii – odciął się szybko, czując rosnącą złość i niepokój. Wyobrażał sobie, że on i Louis będą się unikać i może przez ten tydzień nie spędzą ze sobą nawet godziny. Dzielenie łóżka nie wchodziło w grę, nie przez tak długi czas.

– Jesteś wulgarny i prostacki, spróbuj chociaż udawać, że matka wpoiła ci jakieś podstawowe zasady dobrego wychowywania.

–Nie mów o mojej matce – warknął, myśląc o chłodnym pożegnaniu z rodziną. Nie widział ich prawie przez całe wesele, a liczył, że okażą mu chociaż jakieś wsparcie. Gemma wmieszała się w tłum i brylowała w towarzystwie, będą najlepszą wersją siebie, a matka obserwowała wszystkich niczym jastrząb, więc wolał się do niej nie zbliżać. Później zniknęli i nie zdążył nawet powiedzieć im do widzenia.

– Czyżby drażliwy temat? – Louis uważnie śledził nawet najmniejsze drgnięcie na jego twarzy, więc starał się zachować beznamiętny wyraz twarzy, ale wiedział, że to na nic, był jak otwarta księga, wszystkie emocje miał wymalowane na twarzy.

– Nie, ale nie chcę rozmawiać o mojej matce, o twojej zresztą też nie – powiedział szybko, z przerażeniem myśląc o zimnej i wyrachowanej królowej.

– Cóż to wyjątkowe okazy, myślę, że to prawdziwe zaskoczenie, że z takimi matkami nie jesteśmy socjopatami lub szaleńcami – najwyraźniej Louis zaczynał się relaksować.

Harry zauważył, że kiedy szatyn uspokajał się, zaczynał żartować w ten pokrętny i dziwaczny sposób. Powoli zaczynał uczyć się tego mężczyzny, Louis ciągle powtarzał, że powinien przyswajać zasady, etykiety i protokół, ale wiedział, że jedyne, co pozwoli mu spokojnie żyć w tym miejscu to doskonałe poznanie króla. Musiał znać jego przyzwyczajenia, hobby, co robił, gdy tracił cierpliwość, gdy się złościł i cieszył. Konieczne było poznanie nawet najmniejszego gestu. Gdy pozna to wszystko, zacznie kontrolować sytuacje i nie będzie już chłopcem do popychania. Musiał nauczyć się tego mężczyzny na pamięć. Obserwował jak Louis zdjął marynarkę, odkładając ją elegancko na oparcie fotela.

– Dyskutowałbym z tym, uważam, że jesteś trochę socjopatą – stwierdził, śmiejąc się cicho ze swoich słów. Usiadł na sofie, rozkładając się wygodnie, westchnął przymykając powieki, nagle czując ogarniające go zmęczenie.

– Uwierz mi, że nie jestem. W mojej rodzinie byli już socjopaci, nie chciałbyś ich poznać. I nie można być trochę socjopatą, to nie ma sensu – Louis poszedł w jego ślady, siadając na fotelu, rozciągając swoje nogi tak, że czubki eleganckich, brązowych butów dotykały stolika, na którym stała taca z filiżankami i dzbanek. Ktoś musiał przynieść to chwilę przed ich przybyciem, ponieważ z naczynia unosiła się para. Pochylił się i nalał herbatę do jednej z filiżanek. Mógłby poczęstować również Louisa, ale nie miał zamiaru mu usługiwać, ten mężczyzna i tak był już przyzwyczajony do tego, że nie musi niczego robić samodzielnie. Chwycił filiżankę i chciał wrócić na swoje miejsce, gdy usłyszał niezadowolone cmokanie. Przewrócił oczami i chciał zignorować irytującego mężczyznę, gdy ten zabrał mu naczynie z ręki.

– Naprawdę? Teraz nie mogę nawet wypić spokojnie herbaty? Co znowu Louis? – opadł na kanapę ze złością, zaplatając ramiona na piersi.

– Oczywiście, że możesz, ale przy okazji nauczysz się czegoś istotnego – wyjaśnił opanowanym głosem szatyn. – Patrz uważnie – powiedział rozkazująco. – Kiedy masz już nalaną herbatę – poinstruował, wlewając do swojej filiżanki gorący napój i chcesz usiąść trzymając w dłoni filiżankę, pamiętaj o spodeczku – wskazał na talerzyk, który Harry kompletnie zignorował. – One są nierozłączne, nie chwytasz filiżanki za uszko, bierzesz w dłoń spodeczek, na którym jest ustawiona filiżanka i siadasz – zaprezentował elegancko siadając na swoim miejscu, trzymając jedynie niewielki talerzyk, na którym stabilnie była ustawiona filiżanka. – Widzisz? Właśnie w ten sposób.

– Nie uważam, by to było coś istotnego, ale dzięki za poinformowanie mnie jak powinienem trzymać filiżankę. Okazuje się, że w tym życiu nic nie jest łatwe i oczywiste – nie miał ochoty na złośliwości, więc zrobił wszystko tak jak wyjaśnił Louis i napił się w końcu.

– Jeżeli uczyłbyś się tego od dziecka, traktowałbyś to jako coś oczywistego.

– To tego uczycie się w tych waszych królewskich szkołach? – jego dłonie nigdy się nie trzęsły, ale teraz, gdy starał się trzymać filiżankę tak jak Louis, dostrzegł ich drżenie.

– Nie ma czegoś takiego, jak królewskie szkoły.

– Tylko żartowałem – mruknął, przewracając oczami. Nie wiedział, jak mają funkcjonować, jeśli nie mogli nawet normalnie ze sobą rozmawiać. – Naprawdę jesteśmy tutaj sami?

– Tak, nie ma tu nikogo z rodziny czy przyjaciół – król poparzył na niego pytająco. – Wydajesz się nie wierzyć w to, co mówię. Staram się nie kłamać, więc możesz mi uwierzyć, że mówię teraz prawdę.

– Widziałem tutaj bardzo dużo osób, więc z pewnością nie jesteśmy sami, a co do twojej szczerości to faktycznie zauważyłem, że jesteś brutalnie szczery.

– Masz na myśli pracowników? Oczywiście, że są tutaj osoby pracujące w zamku, nasi asystenci i ochrona, ale oni są w zasadzie niewidoczni, więc można uznać, że jesteśmy sami – Louis odstawił filiżankę i rozejrzał się po pokoju, tak jakby widział go po raz pierwszy. Jego twarz o ostrych rysach nie mówiła zupełnie nic, z mężczyzny z pewnością nie można było czytać, jak z otwartej księgi. – Doceń moją szczerość, w tej rodzinie częściej będą otaczać cię kłamcy, a najtrudniejsze i tak będzie rozpoznanie, kto jest kłamcą, a kto mówi prawdę – podniósł się z miejsca i podszedł do obrazu na który Harry wcześniej nie zwrócił nawet uwagi. – Popatrz to król Aleksander III, mój praprapradziadek, za jego panowania stopniowo przywrócono możliwość latania, wprowadzono zasadę jednego samochodu dla jednej rodziny. Był dość liberalny, jak na swoje czasy, uważał, że ludzkość mimo światowej katastrofy powinna dążyć do powrotu starego świata. Pewnie byś się z nim dogadał, zachęcał badaczy do poszukiwania pozostałości dawnych lat, chciał odtworzyć to, co straciła ludzkość. Niestety wtedy medycyna nadal próbowała podnieść się z kolan i wszystko działo się zbyt wolno, a choroby nadal rozprzestrzeniały się zbyt szybko. Zachorował, gdy dopadała go jedna z bakterii, nad którymi wtedy nie dało się zapanować. To zadziwiające, że dopiero za panowania mojego ojca powietrze stało się czyste na tyle, by na zewnątrz można było oddychać bez maseczek – Harry obserwował go uważnie, słuchając ze skupieniem wszystkich słów, które wypowiadał takim gawędziarskim tonem. Podszedł i stanął obok niego, przyglądając się portretowi, o którym opowiadał Louis. Starał się doszukać jakiegoś podobieństwa między obcym mężczyzną na starym płótnie, a tym surowym i poważnym stojącym u jego boku. Gdyby nie wiedział, z pewnością nie uznałby ich za członków tej samej rodziny, ale fakty i historia mówiły same za siebie. Gemma miała taką książkę, w której zaprezentowani byli wszyscy władcy Nowego Świata, uwielbiała ją czytać i poznawać historię i biogramy tych wszystkich mężczyzn, którzy rządzili królestwem. Gdy teraz o tym pomyślał, jego siostra wiedziała naprawdę dużo o monarchii, nigdy nie zapytał, dlaczego ten temat fascynował ją tak bardzo.

– Nie uważam, żeby wszystko to, co istniało w Dawnym Świecie było właściwe. Chciałbym żebyśmy wykorzystali wiedzę i umiejętności, które posiadamy, zrozumieli błędy, które zostały popełnione i stworzyli nowy świat, w którym będzie żyło się bezpiecznie niezależnie od statusu – powiedział prawdę, wierzył głęboko w to, że ten świat mógł wyglądać właśnie tak, ale potrzeba było znacznie więcej niż wiara, by wprowadzić zmianę w życie.

– To bardzo szlachetne z twojej strony, ale ludzie z natury są egoistami, którzy myślą tylko o swoich potrzebach, więc ten świat nigdy nie będzie tak dobrym miejscem jakbyś tego pragnął. Pomyśl o tym, jak po katastrofie klimatycznej nie posiadaliśmy praktycznie niczego, jak upadały kolejne rządy, ponieważ ludzie okazali się tchórzliwymi egoistami, jak najbiedniejsi umierali w męczarniach, ponieważ nikt nie przejmował się ich losem. Część świata przestała istnieć, pochłonięta przez oceany, a ta, która została nie nadawała się do życia. I teraz nasz świat w końcu wygląda dobrze, oczywiście pewne restrykcje pozostały, by utrzymać porządek to jest konieczne, ale ludzie zaczynają się buntować, protestują, chcą zmian. Pragną powrotu do tego, co było dawniej, chociaż przecież znają tamto życie tylko z książek. Człowiek zawsze pragnie czegoś innego niż aktualnie posiada, zawsze dostrzega piękno w miejscach, w których nie może przebywać, w czasach, które do niego nie należą. Taka jest już ludzka natura, ale to niestety zazwyczaj prowadzi do zguby.

– Chciałbyś żyć w innych czasach? – wsłuchiwał się uważnie w słowa Louisa, miał wrażenie, że pierwszy raz słyszał z jego ust tak rozbudowaną wypowiedź, która nie składała się z obelg. Mógł nie lubić obecnego króla, ale z pewnością musiał przyznać, że miał w sobie pewną mądrość, którą Harry doceniał.

– Rzecz w tym, że to, czego bym chciał, niczego nie zmieni w moim obecnym życiu.

– Wiesz, w innych czasach nie byłbyś królem – chciał zażartować, ale spojrzenie, które posłał mu Louis nie było rozbawione.

– A ty nie byłbyś mężem króla – szatyn przypomniał o tym. o czym Harry starał się usilnie zapomnieć. – Z pewnością jeden z nas byłby uszczęśliwiony.

Harry nie odpowiedział, nie wiedział, co miałby powiedzieć, zarówno on jak i Louis nie byli szczęśliwi w tym małżeństwie, ale to przecież szatyn dokonał tego wyboru i skazał ich na takie życie. Podszedł bliżej okna, spoglądając na widok, który zapierał dech w piersiach. Z ich sypialni widać było potężne klify, o które fale rozbijały się z silnym uderzeniem. Do niewielkiej, piaszczystej plaży prowadziły kamienne schodki, które teraz z pewnością musiały być śliskie przez siąpiący z nieba deszcz. Harry planował poranny spacer po okolicy, miał nadzieję, że uda mu się wymknąć na cały dzień i poznać to bajkowe miejsce. Usłyszał ciche chrząknięcie i popatrzył na swojego towarzysza, który przyglądał mu się badawczo z czymś dziwnym w oczach.

– Zejdźmy na kolację, po drodze poznasz lepiej zamek – Louis nie czekał, ruszył swoim pewnym krokiem w stronę drzwi, ale zatrzymał się nagle coś sobie uświadamiając. – Jeszcze jedna lekcja na dziś Harry, służbę traktujemy tak jakby była niewidzialna, ale w naszej sytuacji pamiętaj, że oni widzą i słyszą.

Wpatrywał się w szatyna, który czekał na jakąś reakcję z jego strony. Obiecał sobie, że nie będzie kłamał dla tego mężczyzny, ale złożył sobie jeszcze jedną obietnicę, przetrwa w tym miejscu i nie będzie owieczką rzuconą na pożarcie wilkom. Dlatego przywdział na twarz swój najlepszy uśmiech, który chyba oślepił Louisa, który skrzywił się nieznacznie i podszedł do niego szybko, chwytając jego szczupłą dłoń. Poczuł, jak w pierwszym odruchu Louis chciał wyrwać się z uścisku, ale po chwili sam wzmocnił ten mało subtelny dotyk.

– Chodźmy mężu, kolacja czeka – Harry starał się brzmieć radośnie i może ta sytuacja bawiła go też trochę, więc nie udawał tak zupełnie.

– Zachowuj się – mruknął Louis, prowadząc ich w stronę jadalni.

Ich wspólne życie zaczynało się właśnie teraz. Jeden z nich wkraczał w nie uśmiechem, drugi z wysoko uniesioną głową. A pycha kroczyła przed upadkiem i w tym momencie nie było wiadomo, który z nich upadnie pierwszy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro