Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Rozdział 10

Jazda samochodem była nieprzyjemna. Kierowca nie był Davidem i z pewnością nie zachowywał się tak jak on. Chłód przenikał stopniowo po całym wnętrzu pojazdu i z pewnością nie była to klimatyzacja. Nie chciał jechać, to chyba oczywiste. Pomyślał, że może zamknąć się w pokoju i udawać, że zasnął, ale okazało się, że to fatalny pomysł, ponieważ w gabinecie ojca w jednej z szuflad starego, dębowego biurka zebrane były klucze do wszystkich pomieszczeń tego domu. Ucieczka nic w niczym, by nie pomogła, wiedział, że snuje tylko idiotyczne pomysły, by uspokoić się chociaż trochę, ale to w niczym nie pomagało.

Gdy matka wparowała do pokoju, wyglądała na szczęśliwą, tryskała energią, którą utraciła jakiś czas temu i nagle wydawała się dużo młodsza, tak jakby jakiś ciężar został zdjęty z jej ramion. Chciał z nią porozmawiać, wyjaśnić, dlaczego nie może pojechać do pałacu, dlaczego to nie mogło się wydarzyć. Nie mógł uwierzyć, jak ktokolwiek wpadł na taki pomysł, jak można było zdecydować, że nadaje się na króla. Niestety matka nie zjawiła się w jego pokoju, by z nim porozmawiać, nie, z pewnością nie to było jej celem, gdy położyła na łóżku elegancki czarny garnitur, który z pewnością nie należał do niego. Wychodząc z domu, czuł się tak, jakby szedł na ścięcie. Z tą różnicą, że jego bliscy nie płakali, a stali w drzwiach i uśmiechali się promiennie.

Tak jak oczekiwał, deszcz siąpił z nieba, a ciemne chmury przysłoniły nawet najmniejszy jasny fragment nieba. Wilgoć była nieprzyjemna, a marynarka nie chroniła go przed chłodem, który odczuwał. Nie wiedział tylko, czy faktycznie jest tak zimno, czy może przerażenie zmroziło jego serce i krew płynącą w żyłach. Jadąc w stronę pałacu, mijali spacerujących ludzi, przypadkowych przechodniów spieszących się do domu, rowerzystów, których było coraz więcej, odkąd posiadanie samochodu stało się dość drogą inwestycją. Stanie w korku stało się rzadkością, gdy wprowadzono limity, jeden samochód na jedno domostwo, ale teraz zatrzymali się, gdy czerwone światło zaskoczyło ich na skrzyżowaniu. Latarnie rozświetlały ulice, ale za kilka godzin miały zgasnąć, a mrok, tak jak każdego dnia tak i dziś spowije całe miasto.

Chciał skupić się na czymkolwiek, byleby tylko nie myśleć o tym, co czekało go za chwilę, dlatego zmrużył oczy, wpatrując się w przypadkowych ludzi, którzy szli po chodniku, nie mając pojęcia, że są właśnie obserwowani. Uśmiechnął się, widząc, jak dzieci skaczą po kałużach, które dorośli starają się omijać z jak największą ostrożnością. Deszcz w pewnym momencie stał się zbawieniem i przekleństwem, wszystko zależało od tego, gdzie się mieszkało. W miejscach zagrożonych powodziami, każda kropla wydawała się śmiertelnym zagrożeniem, a tam, gdzie panowała susza, modlono się do wszystkich istniejących bogów o chociaż lekki deszczyk. Mały uśmiech, pojawił się na jego ustach, gdy dostrzegł jakąś parę, pewnie nastolatków, trzymających się uroczo za dłonie, śmiejących się mimo kropli spadających im na twarze. Chciał dostrzec ich twarze, ale był zbyt daleko, a samochód ruszył w tym momencie i zakochani zostali tylko rozmazaną plamą na krajobrazie wieczornego miasta. Wiedział, że są już blisko królewskiej rezydencji, cały czas miał nadzieję, że dotrze na miejsce i dowie się, że to pomyłka, usłyszy nieszczere przeprosiny i zostanie odwieziony do domu, gdzie matka będzie lamentować dzień lub dwa, a później wszyscy wrócą do swojego dawnego życia. Pamiętał wyraźnie słowa, które usłyszał w radiu, to że książę wybierze kogoś, kogo zna od kilku lat, osobę, z którą się przyjaźni. A przecież oni nie znali się kompletnie, nie potrafili ze sobą rozmawiać, przebywać w jednym pomieszczeniu. Gdy samochód skręcił i przejechał przez bramę, dotarło do niego, że to wszystko było ustawione, że ta historia o długiej znajomości została zmyślona, by świat uważał ich za bliskich przyjaciół, którzy zakochali się w sobie i zostali szczęśliwym królewskim małżeństwem. Nie wiedział, czy mocniej odczuwał wściekłość czy żal. Jego życie nie miało już należeć do niego, to był fakt, który właśnie do niego dotarł.

Kierowca otworzył przed nim drzwi, nie mówiąc zupełnie nic. Ruszył w stronę pałacu, który był ogromny. Zawsze wydawało mu się, że jego rodzinny dom był duży, ale przy pałacu wydawał się maleńkim domkiem. Uniósł głowę, wpatrując się w budynek, który istniał od tysiąc siedemsetnego roku, jeśli dobrze pamiętał z nudnych lekcji historii. Pałac był stary, ale nie wyglądał jak przerażające zamczysko, chociaż jego mieszkańcy zdecydowanie byli straszni i budzili niepokój. Zastanawiał się, jak wiele pomieszczeń się w nim znajduje. Mieszkańcy królestwa dusili się w ciasnych mieszkankach szarych blokowisk, ale kilka osób zamieszkiwało rezydencję, z której większości pewnie nawet nie korzystali. Tym co było warte uwagi w tym miejscu, był ogród, który widział podczas pierwszego spotkania z księciem, chociaż żałował, że zobaczył tylko jego mały fragment.

Lokaj otworzył drzwi i nagle był już w środku jaskini lwa, całkowicie nieprzygotowany na pożarcie. Rozejrzał się i nie dostrzegł nikogo poza służbą. Białe ściany ozdobione złotem i błękitem były wszędzie. Widział wielkie schody prowadzące na piętro, ogromne obrazy z wizerunkami poprzednich władców. Piękny ozdobny żyrandol z kryształów zwisał z sufitu, oświetlając ogromny, pusty hol. To było piękne miejsce, piękne i martwe. Zastanawiał się, czy zaproszeni zostali wszyscy kandydaci, naprawdę wolałby taką opcję. Miło byłoby zobaczyć jakąś przyjazną twarz, chociaż pamiętając dzień pierwszego spotkania, trudno było znaleźć tam kogoś, kto miałby dobre zamiary.

– Panie Styles, Królewska Wysokość oczekuje cię w głównej sali.

Szedł powoli za mężczyzną w dziwnym stroju, który najwidoczniej otrzymał zadanie przyprowadzenia go. Z chęcią napiłby się czegoś mocniejszego, nawet tanie wino, które tak bardzo lubił Leo, teraz byłoby pomocne, ale chyba nie było mowy o tym, by ktoś zaproponował mu tutaj alkohol. W końcu to nie był bal, dzięki bogu. Mężczyzna otworzył przed nimi drzwi i wszedł jako pierwszy.

– Pan Harry Styles.

Przewrócił oczami na te średniowieczne zasady, które doprowadzały go do szału i wszedł do środka, gdy dostał na to pozwolenie. W pomieszczeniu panował przyjemny półmrok, chociaż dość dużo lamp było zapalanych, ale pewnie ogrom tej sali sprawiał, że trudno było ją dobrze oświetlić.

Chciał porozglądać się jeszcze przez chwilę, ale ciche chrząknięcie zmusiło go do zaprzestania zwiedzania. Jakiś złośliwy głos w jego głowie, szepnął, że będzie miał jeszcze dużo czasu, by dokładnie zapoznać się z tym miejscem. Wiedział, że powinien wyprostować się, ukłonić i przywitać zgodnie z protokołem, ale nie miał na o ochoty, może mogli jeszcze zmienić zdanie, na pewno byli jacyś lepsi mężczyźni, na przykład ten cały Andrew, on wydawał się całkiem poukładany, idealny dla księcia.

– Dobry wieczór – powiedział i ruszył pewnie w stronę przyszłego króla i jego matki, którzy wstali ze swoich miejsc i teraz stali niemal na baczność, obserwując go jak swoją ofiarę. Czuł się prawie jak w domu. Widział, jak książę, czy może powinien nazywać go już królem, skrzywił się, słysząc w jaki sposób się przywitał.

– Cudownie cię widzieć Panie Styles – królowa, wyciągnęła w jego stronę dłoń, którą uścisnął krótko. Nie miał zamiaru nabrać się na ten jej słodki ton, widział ją już w akcji i w końcu to ona wychowała tego ziejącego chłodem króla. Jeśli on nie miał serca, to ona zamiast tego bijącego, żywego organu miała lodową bryłę albo węgiel, tak to drugie porównanie mogło być bardziej trafne.

– Panie Styles – książę Louis skinął mu tylko głową, nie wyciągając w jego stronę dłoni.

– Wasza Wysokość – wolał nie mówić do niego po imieniu. Z tym nadęciem facet mógł dostać zawału, gdyby ktoś nie nazwał go zgodnie z protokołem. Zauważył, że królowa siada, więc sam opadł na wolne miejsce, ustawione strategicznie naprzeciw tego przerażającego duetu.

– Z pewnością domyśla się Pan, dlaczego został tutaj zaproszony – królowa najwidoczniej nie miała zamiaru dopuścić do głosu swojego syna, chyba nadal czuła się tutaj, jak władczyni.

– Cóż, przyznam, że list z pałacu zaskoczył mnie. Nie spodziewałem się, że będę miał jeszcze okazję spotkać Wasze Wysokości, chociaż moi przyjaciele liczyli, że będą moimi osobami towarzyszącymi, jeżeli jakimś cudem otrzymałbym zaproszenie na królewski ślub – zawsze mówił za dużo, nauczyciele etykiety ciągle zwracali mu uwagę, że milczenie jest złotem, ale jakoś nie potrafił przestać mówić, szczególnie jeżeli miał na to ochotę. Wiedział, że jego żart nie rozbawi tutaj nikogo, ale nie miał zamiaru z niego rezygnować. – Czy inni kandydaci nie będą dziś obecni?

– Panie Styles, jeżeli zapoznałeś się z treścią listu, to z pewnością wiesz, że wybór został już dokonany. Inni kandydaci otrzymali stosowne podziękowanie za swój wkład i udział w Wielkim Wyborze – królowa wyjaśniła to zimnym i pouczającym głosem. Zastanawiał się, jak książę wytrzymywał z nią na co dzień.

– Myślałem, że to jakaś pomyłka. Wasza Wysokość, naprawdę to ja zostałem wybrany? Przecież ty mnie nawet nie lubisz – zwrócił się bezpośrednio do przyszłego władny, który milczał, nie mówiąc zupełnie nic.

– Panie Styles, w liście wyraziłem się jasno, czyż nie? – głos księcia Louisa nie brzmiał jak głos królowej. Nie, był o wiele gorszy. Nie słychać w nim było zupełnie nic, żadnych emocji, nawet tych negatywnych. Po prostu pustka.

– Jeżeli wszystko jest już jasne i Pan Styles, wie, że został tym szczęśliwcem i zasiądzie na tronie obok nowego Króla, to może przejdziemy teraz do jadalni. Kolacja z pewnością na nas czeka. Nie wiem, czy poznał Pan już siostrę króla oraz jego najbliższą rodzinę?

Nie odpowiedział nic na zadane pytanie. Myślał o tych wszystkich szczęśliwcach, którzy zakochują się i biorą ślub z miłości, o tych parach, które poznają się, przechodzą przez etap zauroczenia, zakochiwania się i w końcu poczucia, że znalazło się tego jedynego lub tą jedyną. Nie chciał tego ślubu, nie chciał być z osobą, która go nienawidzi, z człowiekiem, który nie potrafi wyrażać żadnych uczuć, więc może nie czuł do niego nawet nienawiści, po prostu nie czuł niczego. Nie wyobrażał sobie takiego życia, w tym pustym mauzoleum, w którym słychać tylko ciszę i kroki służby. Chciał być szczęśliwy i kochać kogoś szczerze, nie chciał żyć u boku mężczyzny, który będzie go ignorował, a może ostatecznie oboje wylądują z innymi osobami u boku, pojawiając się razem tylko publicznie. Nie takiego życia dla siebie pragnął, nie tego chciał, ale nikt nie zapytał go o zdanie. Nawet teraz szedł i wiedział, że są pewni, że podąża za nimi krok za krokiem, jak nieudolne dziecko, które robi to co mu karzą. Wiedział, że inni mają gorzej i nie ma prawa narzekać. Codziennie stykał się z bólem i krzywdą niewinnych dzieci, ale teraz nie potrafił spojrzeć na to szerzej, po prostu nie miał na to sił. Zwykle daleki był od użalania się nad samym sobą, ale teraz nie obchodziły go zaszczyty, duma rodziny i to, jak obecna sytuacja może im pomóc. To go nie obchodziło, teraz myślał tylko o sobie i o tym, co czeka go w najbliższych dniach i tygodniach.

Nie śledził nawet drogi, którą zmierzali, labiryntu szerokich korytarzy, oświetlonych blaskiem, które dawały lampy. Szedł za swoim przyszłym mężem i teściową, zastanawiając się, co zrobić, by zorientowali się, że popełniają największy błąd w życiu. Oderwał się od swoich nikczemnych myśli, gdy usłyszał niski pomruk rozmów dobywających się z pokoju, do którego zmierzali, zapewne jadalni. Spodziewał się zobaczyć siostrę króla, może jego kuzyna, który uśmiechał się miło, gdy spotkali się po raz pierwszy, ale w pokoju panował wielki gwar. Z pewnością było więcej osób niż powinno jak na takie pierwsze zapoznawcze spotkanie. Dlaczego do licha jego rodzina nie została zaproszona, jeżeli to tak uroczysty obiad? Czuł się pod uważną obserwacją wszystkich gości. Zauważył jedno wolne miejsce po prawej stronie Louisa, wolałby usiąść obok jakieś zrzędliwej, nadętej ciotki. Dania zostały podane i wszyscy zaczęli jeść, gdy Louis wziął pierwszy kęs. Kolejna zasada sprzed wieków, która od dawna powinna należeć do reliktów przeszłości, o których nikt nie pamięta. Spojrzał na swój talerz i skrzywił się na widok, jaki zastał. Mógł się tego spodziewać. Przypomniał sobie ślady krwi na ciemnej kurtce księcia podczas ich zaplanowanego spotkania. To byli źli ludzie, a ich poczucie wyższości przyprawiało go o mdłości.

– Coś nie tak Panie Styles? – na jego nieszczęście siostra następcy tronu okazała się spostrzegawcza.

Podniósł głowę i zauważył, że teraz wszyscy obecni przy stole patrzyli na niego, czekając na odpowiedź. Musisz być sobą, jeśli zaczniesz udawać teraz, będziesz udawał przez całe swoje życie. Nie mógł stracić siebie, tej strony swojej osobowości, która czyniła go osobą, jaką był przez cały czas. Nawet jeżeli życie w tym miejscu miało być piekłem, miał zamiar sprawić, że ogień poczują oni wszyscy, nie tylko on.

– Nie mogę tego zjeść – odsunął od siebie talerz, trącając przy tym dłoń Louisa, który nagle przerwał jedzenie i w końcu zwrócił na niego uwagę.

– Nie lubi Pan dziczyzny? – jakaś kobieta, która była chyba ciotką przyszłego króla, wyglądała na autentycznie zszokowaną zaistnieniem takiej możliwości.

– A nasz Louis tak bardzo cieszył się z tego polowania – wtrącił starszy mężczyzna, wywołując salwę śmiechu wszystkich obecnych gości.

Zauważył, że książę śmiał się razem z nimi. Nie miał pojęcia, co było w tym tak śmiesznego, to nie brzmiało jak żart, zresztą trudno było uwierzyć, że rodzina królewska rzuca dowcipami podczas kolacji. Czuł, że zbiera mu się na wymioty. Nie chciał myśleć o tym biednym zwierzęciu, uciekającym przed strzałem księcia, który i tak w końcu go dopadł. Nie wiedział, gdzie podziać swój wzrok, nie mógł patrzeć na talerz bez wyobrażania sobie ciała, z którego spływała krew. Drżącą dłonią, chwycił kieliszek i upił trochę wina, które smakowało dużo gorzej niż to, co pił Leo podczas ich wspólnych wieczorów z filmami dokumentalnymi.

– Nie straszcie tego młodzieńca, nie widzicie, jak zbladł? – kobieta, która wyglądała, jakby jej najlepsze lata życia przypadały na czasy panowania Królowej Wiktorii, odezwała się nagle, ganiąc śmiejącą się gromadę. Chociaż był pewien, że w jej głosie na próżno można było doszukiwać się troski czy ciepła.

– Panie Styles niech Pan się nie obawia, mój brat nie jest aż tak dobry w polowaniu, nie udałoby mu się trafić w swój cel, nawet gdyby ten był po prostu nieruchomą tarczą strzelniczą – młoda dziewczyna uśmiechnęła się w jego stronę i może to była jedyna osoba z tej rodziny, która miała w sobie jeszcze jakiekolwiek uczucia.

– Może następnym razem to ty będziesz celem Alice. Jeśli jesteś przekonana o moim braku umiejętności, z pewnością możesz czuć się bezpieczna – słowa Louisa sprawiły, że wszyscy inni zamilkli, nikt nie żartował już i nie próbował śmiać się z jakiś głupot. – Nie możesz tego zjeść, czy nie chcesz? – najwidoczniej teraz postanowił skarcić jeszcze jedną osobę, zachowując się jak pępek świata.

–Nie jadam mięsa Wasza Wysokość – wyjaśnił krótko, nie wdając się w żadne szczegóły, to nie miało sensu, domyślał się, że ograniczenie tej rodziny sięgało dużo dalej, niż wszyscy sądzili. Usłyszał jakieś szepty, więc z pewnością to wyznanie zrobiło wrażenie na większości osób.

– Czyli nie chcesz – zauważył mężczyzna, odkładając sztućce na swój talerz. – Pierwsza lekcja Panie Styles, w tym domu jada się mięso, więc radzę zmienić swoje nawyki żywieniowe, w przeciwnym razie będzie Pan bardzo głodny.

Tym, co wprawiło go w osłupienie, nie były wypowiedziane słowa, a okrucieństwo, jakie stało za tą prostą wypowiedzią. Louis miał opanowany głos, nie pobrzmiewała w nim żadna wrogość czy złość, ale to co powiedział, zabrzmiało jak groźba i ostrzeżenie. Rób to, co ci każemy, w innym wypadku pożałujesz. Wydawało się, że w jadalni każda osoba siedząca przy stole, bała się zaczerpnąć głośniej powietrza. Nie zastanawiał się wcześniej nad tym, ale teraz ta wypowiedź dała mu do myślenia, czy nowy król był okrutnym człowiekiem i jeśli tak, co to dla niego oznaczało.

– Nie dowożą tutaj wegetariańskiej pizzy? – popatrzył na Louisa, ignorując zdenerwowane głosy po swojej prawej stronie.

On też potrafił zagrać w tę grę, jeśli ktoś rzucał mu wyzwanie. Oczekiwał, że mężczyzna popatrzy na niego tym swoim zimnym wzrokiem, powie coś o etykiecie przy stole i braku kultury, ale szatyn zignorował go i wstał ze swojego krzesła, w ten sposób podrywając ze swoich siedzeń wszystkich obecnych, którzy automatycznie przestali jeść, gdy tylko Louis odłożył sztućce. Harry nie miał zamiaru wstawać, był głodny, burczało mu w brzuchu przez matkę, która nie pozwoliła mu zjeść obiadu w domu, a tutaj w tym majestatycznym pałacu nie otrzymał niczego, czym mógłby się posilić. Zostało mu tylko to okropne wino, od którego krzywił się za każdym razem. Spoglądał na Louisa, który stał i chyba nie wiedział, jak skomentować ten jawny pokaz braku szacunku.

– Dziękuje za dzisiejsze towarzystwo. Panie Styles, kolacja z Panem u boku była doprawdy ... pouczająca – Harry parsknął cicho, nie mogąc powstrzymać się od reakcji na tę ugrzecznioną przemowę, Louis był niezwykle opanowanym człowiekiem lub doskonałym aktorem.

Obserwował, jak książę wyszedł, nie mówiąc nic więcej, nie żegnając się z nikim. Nie wiedział, czy powinien już iść, czy ktoś wyprosi go zaraz albo da mu jakiś znak, że czas wizyty dobiegł końca. Właściwie kolacja już się skończyła, wszyscy traktowali Louisa jak króla i chociaż Harry w myślach nazywał go księciem, wiedział, że właściwym tytułem teraz będzie już tylko król. Służba zaczęła zbierać talerze, a on czuł się winny tak szybkiego zakończenia spotkania, chociaż przecież niczego bardziej nie pragnął niż szybkiego powrotu do domu. Goście ulatniali się w jakieś tajemniczej, zapewne ustalonej wcześniej kolejności, aż w pomieszczeniu został tylko on, królowa i księżniczka. Idealne towarzystwo na koniec wieczoru.

– Panie Styles – zaczęła królowa rzeczowym tonem – z przyjemnością ponownie spotkamy pana jutro po południu. Król nie zdążył wspomnieć o przyjęciu, które odbędzie się niebawem, rocznica ślubu w naszej bliskiej rodzinie. Oczywiście jest pan zaproszony. Jutro z pewnością lepiej pozna Pan pałac. Musi się Pan tu w końcu zadomowić, czyż nie?

– Wasza wysokość, naprawdę nie ma od tego żadnej ucieczki? Nie mogę zrezygnować? Myślę, że Andrew nadaje się dużo lepiej do tej roli – postanowił być szczery, może królowa matka mogła zrozumieć, że unieszczęśliwi tylko jej syna i całe królestwo.

– Bzdury Panie Styles – kobieta zaśmiała się dźwięcznie, traktując go protekcjonalnie w ten najgorszy sposób, którego nie mógł znieść. – Jesteś najlepszym wyborem i to w dodatku wyborem samego króla. Nie przejmuj się tak, bardzo szybko dopasujesz się do swojej nowej roli, to nie jest wcale tak trudne i wymagające. Kierowca już na Pana czeka – podeszła do niego, podając mu dłoń na pożegnanie.

Wiedział, co powinien zrobić, więc ukłonił się lekko, myśląc tylko o jej słowach. Nie mógł uwierzyć, że to Louis go wybrał, przecież na pierwszy rzut oka było widać, jak bardzo jego obecność irytuje króla. Ktoś inny go wybrał i nie wiedzieć czemu, czuł, że jego rodzina maczała w tym palce.

– Jestem Alice – księżniczka wyciągnęła w jego stronę rękę. – Nie musisz się kłaniać, uznajmy, że robimy to poza protokołem, jeżeli jesteśmy sami. Wiesz, to nie tak, że od teraz muszę dygnąć przed moim bratem za każdym razem, gdy go widzę, chociaż w zasadzie powinnam tak robić.

– Harry – uścisnął jej szczupłą dłoń, upewniając się, że faktycznie to mogła być jedyna normalna osoba w tej rodzinie. – Nie boisz się, że ześle cię za to do lochów?

– Za brak kłaniania się, czy za spoufalanie z tobą? – zażartowała, idąc wraz z nim w stronę drzwi. Taką przynajmniej miał nadzieję, bo za nic w świecie nie byłby w stanie odnaleźć drogi do wyjścia.

– Myślę, że jedno i drugie.

– Wiesz, Lou raczej nigdy nie miał skłonności do karania ludzi i tutaj nawet nie ma lochów – uśmiechnęła się w jego stronę, czekając, co powie, ale nie czuł się na tyle pewnie, by rozmawiać z nią naturalnie. Nie sądził, że może tu ufać komukolwiek. – Pewnie ta kolacja cię przeraziła.

– Bywałem na lepszych pierwszych randkach – stwierdził i usłyszał jej głośny śmiech, który odbijał się echem od ścian tego pustego holu, w którym w końcu się znaleźli.

– To nie była randka Harry, obawiam się, że ta dopiero będzie miała miejsce, ale wiesz, w końcu Louis cię wybrał. Musiał cię polubić, więc daj mu szansę, on nie jest taki straszny. Twoja karoca czeka – wskazała na drzwi, które były już otwarte przez tego samego mężczyznę, który go tutaj wpuścił.

– Nie jestem kopciuszkiem – zaprotestował, widząc jej rozbawione spojrzenie. Może i nie była tak przerażająca jak reszta rodziny, ale z pewnością miała swój charakterek i uważała, że zawsze ma rację.

– Oczywiście, że nie. Niedługo będziesz królem – po tych słowach ruszyła w stronę schodów pnących się ku kolejnym piętrom tego pałacu, który atmosferą bardziej przypominał mroczne zamczysko. – Harry – obrócił się szybko, słysząc jej wołanie.

– Tak?

– Zapytaj kiedyś Louisa o tę pizzę, opowie ci pewną historię.

Gdy wsiadł do samochodu, na zewnątrz nadal padało. Uliczne lampy już zgasły i świat pogrążył się w mroku. Obrócił się w stronę oddalającego pałacu, obserwując jak brama zamyka się, oddzielając świat śmiertelników od świata królów.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro