Rozdział osiemnasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Rozdział osiemnasty

Do koronacji pozostało niewiele czasu. Od tego jakże ważnego momentu dzieliły ich już tylko godziny. Był poranek, słońce dopiero wyłaniało się zza chmur zwiastując początek nowego, pięknego dnia. Najwyraźniej deszcz pożegnał ich na jakiś czas. Doskonale znał cały ceremoniał i plan tego dnia. Musiał prześledzić go i dokładnie zapamiętać, by nie popełnić żadnej gafy, tak przynajmniej powiedziała Lady Mary, okropna staruszka, która najwyraźniej została mianowana jego nauczycielką. Jeszcze nie zdecydował, czy bardziej współczuję jej, czy może jednak sobie. Dawno temu opuścił szkolne mury i odzwyczaił się od strofowania i poprawiania go na każdym kroku. Znajdował się w pałacu, gdyby to zależało od niego, najchętniej przespałby ten dzień. W jego mniemaniu nie działo się nic na tyle istotnego, by zmieniać swoje plany, ale jak dowiedział się później od swojej matki, to przecież jeden z najważniejszych dni w jego życiu. Cóż, miał na ten temat nieco inne zdanie, ale nikogo to nie interesowało.

– Mam nadzieję, że zapamiętałeś wszystko, co ci przekazałam – elegancka staruszka wyglądała jak generał, gotowy wyciągnąć broń, jeżeli z jego ust padnie chociaż jedna nieprawidłowa odpowiedź. – Jego Królewska Wysokość liczy na ciebie, więc nie zawiedź jego i całej rodziny.

– A na co dokładnie liczy Louis? – zapytał. Przechadzał się po apartamencie, który został mu przydzielony, pewnie powinien być wdzięczny, że nie otrzymał tylko małego pokoju, ale jeśli oznaczałoby to brak Lady Mary, z chęcią przyjąłby nawet niewielką skrytkę.

– Jak śmiesz! – kobieta wydawała się prawdziwie oburzona tym, co powiedział. – Zwracaj się do Jego Wysokości odpowiednimi tytułami.

–To będzie mój mąż. Nie wyobrażasz sobie chyba Mary, że będę nazywał go Jego Królewską Wysokością. To co najmniej nieodpowiednie – zażartował, śmiejąc się cicho z rumieńców, które oblały policzki starszej damy.

– Jestem przekonana, że Jego Wysokość wolałby trzymać się stosownych zwrotów, a teraz skupmy się na tym, co dziś najistotniejsze. Pamiętasz swoje najważniejsze zadanie?

– Wyglądać ładnie i uśmiechać się w odpowiednich momentach? – wiedział, że wyprowadzi tę kobietę z równowagi, ale nadal sprawiało mu to niebywałą przyjemność. Wiedział już, że nie zadecyduje samodzielnie, co ubierze. Ktoś wybierze za niego strój, fryzurę, a on miał tam tylko być.

– Boże chroń króla – kobieta wyszeptała i przeżegnała się pospiesznie. – To nie jest twoje zadanie Panie Styles. Jak wiesz, po najważniejszym momencie, gdy książę Louis stanie się oficjalnie Jego Królewską Wysokością, Królem Louisem I, nastąpi moment, gdy wasale królewscy będą podchodzić do Króla i klękać przed nim, składając mu hołd.

– Tak, wiem. Możesz mnie mieć za idiotę Mary, ale nie spałem na lekcji historii – posłał jej ciepły uśmiech, który oczywiście został zignorowany. Ich współpraca zapowiadała się naprawdę koszmarnie. – Jaki to ma związek ze mną?

– Przypominam tylko Panie Styles, że ty również uklękniesz przed Jego Wysokością. Nie popełnij żadnej gafy, nie zawstydź całej swojej rodziny, która po latach odzyskała utraconą chwałę.

– Co proszę? – tego nie było w planach, nie miał pojęcia, o czym mówiła Lady Mary, jaką utraconą chwałę miała na myśli, ale on się na to nie zgadzał. Nie miał zamiaru poniżyć się w ten sposób przed całym światem, przed swoimi przyjaciółmi, przed osobami, które doskonale wiedziały, że gardzi monarchią i sprzeciwia się jej. – To się nie wydarzy.

– Co masz na myśli, mówiąc, że to się nie wydarzy? Nie od ciebie zależy, co będzie miało miejsce podczas koronacji. Jeśli jeszcze nie zauważyłeś, twoją rolą będzie milczenie, ciche i spokojne towarzystwo u boku króla. To twoje jedyne zadanie, więc naucz się milczeć i po prostu być. Zrób to dla własnego dobra.

Wpatrywał się kobietę, która przed chwilą rumieniła się i ganiła go, jak nauczyciel ucznia, by po chwili stać się zimną, manipulatorską, pozbawioną skrupułów i wszelkich uczuć wiedźmą. Nie miał zamiaru zostawić tego w ten sposób. Obrócił się na pięcie i ignorując jej protesty, opuścił swoje pokoje, kierując się w kierunku apartamentów królewskich. Nie miał pojęcia, czy Louis znajdował się w tym miejscu w tej chwili, czy może już opuścił pałac. Nie wiedział nawet, czy mógł od tak wejść do pokoju króla, ale teraz to najmniej go interesowało. Musiał z nim porozmawiać. Minął królewską służbę i wszedł do pokoju, korzystając z tego, że drzwi były uchylone. Chciał zaatakować od razu, wiedział, że jeżeli tylko pozwoli Louisowi otworzyć usta i dopuści go do głosu, niczego nie zdziała. Gdy tylko przekroczył próg, postanowił milczeć. Zauważył Louisa spacerującego po apartamencie w koronie na głowie. Jego obecność nie została zauważona, więc podglądał szatyna, który ćwiczył chyba krok, jakim miał podążać do ołtarza. Wyglądał dostojnie i chociaż Harry gardził całą tą sztucznie nadmuchaną otoczką, to nie potrafił oderwać od niego oczu. Nie chciał kłócić się w takim momencie, nie w chwili, gdy niedługo miało wydarzyć się coś tak istotnego dla tego mężczyzny, ale musiał walczyć o siebie.

– Przepraszam – odezwał się uprzejmie, licząc, że uda im się poprowadzić tę rozmowę w spokojnym tonie.

– Harry – chyba pierwszy raz udało mu się zaskoczyć mężczyznę. Louis patrzył na niego pytająco, oczekując jakiegoś wytłumaczenia. – Coś się stało?

– Chciałem porozmawiać. Wiem, że to nie jest najlepszy moment i pewnie jesteś zajęty, ale to nie może poczekać.

– Masz rację, moment jest niefortunny, jak widzisz, jestem już przygotowany do opuszczenia pałacu – faktycznie dopiero wtedy uzmysłowił sobie, która jest godzina i że przecież wygląd Louisa sugerował, że ten jest już gotowy. Mężczyzna miał na sobie mundur galowy w ciemnym odcieniu granatu z jasnobłękitną szarfą. Widział jakieś odznaczenia wojskowe, których nie rozpoznawał i o których nie miał pojęcia.– Czy ta niezwykle istotna sprawa nie może jednak poczekać?

– Nie, chodzi o koronacje, a w zasadzie jej jeden element – Louis obserwował go uważnie i skinął ledwo zauważalnie głową, dając mu znak, by kontynuował. – Lady Mary przed chwilą powiedziała coś, czego nie rozumiem.

– Co takiego? – wiedział, że Louis się wścieknie, był o tym przekonany, gdy nerwowym krokiem przemierzał pałacowe korytarze, zmierzając do królewskiej części apartamentów, ale nie oczekiwał, że szatyn będzie wpatrywał się w niego jak jastrząb obserwujący swoją ofiarę.

– Wiem, że kiedy zostaniesz królem, mężczyźni, książęta krwi królewskiej będą musieli oddać ci hołd i uklęknąć, przyrzekając ci wierność i oddanie, ale Lady Mary powiedziała, że ja również muszę uklęknąć. To chyba jakaś pomyłka prawda? Nie jestem księciem, więc to mnie nie dotyczy? – chciał tylko usłyszeć, że ma rację i że nic takiego nie będzie miało miejsca, niczego więcej nie potrzebował poza tym jednym zapewnieniem.

– Harry, Harry, Harry – Louis zacmokał z niezadowoleniem, cały czas mu się przyglądając. – Najwidoczniej twoja kochana rodzina nie powiadomiła cię o swoich planach. Wcale mnie to nie dziwi, jeżeli zostałeś hmm ... jak to najlepiej ująć ... – postukał się palcem po brodzie, udając, że zastanawia się i poszukuje właściwego słowa – wręczony mi jak prezent albo raczej zapłata za to, co otrzymała ode mnie twoja rodzina.

– O czym mówisz? – widział, jak bardzo szatyn jest z siebie zadowolony, jak chełpi się w swoim zwycięstwie, gdy wiedział, o czym o czym Harry nie miał pojęcia.

– Widzisz Harry, tak to już jest, że ci których kochamy najbardziej, potrafią nas też najbardziej zranić i zdradzić. Znasz historię swojej rodziny? Pewnie nie, ja też nie do końca wiedziałem, kim są twoi przodkowie, ale kiedy twoja matka zażądała zwrócenia waszego należnego dziedzictwa, zacząłem zastanawiać się, kim jesteście. Ku mojemu zdziwieniu dowiedziałem się, że wpuściłem do mojego pałacu konia trojańskiego. Mam tylko nadzieję, że jesteś świadom tego, że moja rodzina nie skończy tak jak Twoja, a jeśli spróbujesz mi zagrozić w jakikolwiek sposób, pożałujesz tego, że kiedykolwiek mnie spotkałeś książę Styles.

– Słucham? – nie wiedział, co się stało, nie zrozumiał niczego z tego, co powiedział Louis. Matka niczego mu nie powiedziała, nie wiedział, o jakie dziedzictwo chodzi, nie interesował się historią swojej rodziny, zresztą zazwyczaj uciekał z prywatnych lekcji, na które musiał uczęszczał razem z Gemmą. I najważniejsze, nie był księciem, byli zwyczajną rodzina, a matka po prostu miała manię wielkości.

– Nie wierzysz prawda? – zaśmiał się, ale w jego głosie pobrzmiewała pogarda i złość – Cóż, porozmawiaj ze swoimi rodzicami, twoja żądna władzy matka z pewnością wyjaśni to lepiej niż ja.

– Nie przyszedłem rozmawiać o mojej matce – był zmieszany i zagubiony. Chciał walczyć, ale nie miał czym, wszystko zostało mu odebrane w jednej chwili.

– Odpowiedź na twoje pytanie brzmi, tak. Musisz uklęknąć Harry, tak jak wszyscy, nie jesteś wyjątkiem. – Louis usiadł na fotelu, obserwując zapewne z satysfakcją, jak miota się i prowadzi wewnętrzną kłótnie, starając się podjąć jakąkolwiek decyzję.

–Nie zrobię tego, nie jestem księciem. Nie wiem, jak to wymyśliliście i uknuliście, ale nie byłem i nie jestem księciem, więc nie uklęknę i nie poniżę się przed tymi wszystkimi ludźmi, którzy będą oglądać twoją koronację.

– Czy jeszcze nikt ci nie powiedział, że nie masz prawa wyboru? – rozbawione prychnięcie sprawiło, że chciał podejść bliżej i wykrzyczeć mu prosto w tę głupią i pyszałkowatą twarz, co sądzi o tej jego koronie i całej koronacji. – Uklękniesz Harry tak jak wszyscy inni książęta. To zwykły ceremoniał, nie dopisuj temu jakichś specjalnych znaczeń.

– Nie masz pojęcia, co to dla mnie oznacza, co pomyślą o mnie wszyscy, którzy coś dla mnie znaczą. Nie mogę tego zrobić. Nawet gdybym cię kochał, nie zrobiłbym tego, a sam wiesz, że nie łączą nas raczej żadne ciepłe uczucia – nie wiedział, czy powiedział coś złego, ale nagle cała postawa szatyna stała się napięta, a jego twarz wyglądała jak maska, na której nie mogą się pojawić żadne emocje.

– Chcesz mi powiedzieć, że poza pałacowymi murami masz jakiegoś ukochanego? – pytanie padło niespodziewanie, wywołując rumieńce na bladej twarzy Stylesa.

– To nie jest twoja sprawa – warknął, rezygnując z prowadzenia tej rozmowy w cywilizowany sposób. – Jeśli jednak musisz wiedzieć to nie, nie jestem typem, który zdradza, nawet jeśli to co nas łączy, jest żałosną farsą.

– Cóż, to się jeszcze okaże, a teraz jeśli już ustaliliśmy, co wydarzy się podczas koronacji, myślę, że możesz wyjść.

– Nie uklęknę, informuję cię o tym teraz, ponieważ nie chcę zawstydzić cię podczas tak ważnego momentu, uszanuj to i przestań mnie zmuszać.

– Czy możesz przestać być takim ignorantem i zrozumieć wreszcie, że to nie jest mój pomysł? To tradycja sprzed wielu set lat, a sprzeciwienie się jej, było karane śmiercią, więc przestań trzymać się swojej chorej dumy i ustąp w tej sprawie – głos Louisa nie ukrywał złości, którą odczuwał. Gdzieś w pałacu zegar wybijał kolejną pełną godzinę, a czas uciekał coraz szybciej, podczas tej wojny spojrzeń, którą toczyli teraz w milczeniu.

– Czy ktoś wie o tym, że jestem księciem? – zapytał, chociaż nadal w to nie wierzył. Musiał porozmawiać z rodzicami, szczególnie z matką i dowiedzieć się, co wymyśliła i jak tym razem chciała zrujnować mu życie. Teraz jednak musiał poświęcić szacunek do samego siebie, by zatrzymać resztki szacunku, jakim darzyli go przyjaciele.

– To nie zostało jeszcze ogłoszone, zresztą nie będzie żadnego oficjalnego ogłoszenia, twoja matka prosiła, by nie tworzyć z tego wydarzenia przedstawienia – mruknął szatyn, odwracając od niego swój wzrok. Tego dnia słońce świeciło wysoko na błękitnym niebie. Obaj mieli dość swojego towarzystwa, to małżeństwo było skazane na porażkę, a jeszcze nie zostało zawarte.

– Dobrze, więc nikt poza nami nie wie, że muszę uklęknąć i przyrzec ci jakieś bzdury.

– Nawet o tym nie myśl, nie odpuszczę ci tego – Louis przerwał mu gwałtownie, nie wiedząc nawet, dlaczego odczuwa taką złość. Harry był dla niego nieustannym wyzwaniem, zmuszał go do ciągłego toczenia walki na słowa i gesty.

– Uklęknę tutaj – słaby szept, przeszył panującą ciszę. Nie tego się spodziewali, chyba żaden z nich nie oczekiwał tych słów, tej oferty, która padła nieoczekiwanie. – Powiesz mi, co muszę powiedzieć i zrobię to tutaj, z dala od wścibskich oczu świata. W końcu to ty musisz wiedzieć, że uklęknąłem prawda? Nikt inny się nie liczy, ty jesteś królem.

– Zatrzymaj się, te słowa nigdzie cię nie zaprowadzą Styles – przerwał mu, gdy nie mógł dłużej znieść tego, co wygadywał. Nie mógł słuchać, jak Harry nazywa go królem. – Nie powinienem się zgadzać, zdajesz sobie z tego sprawę prawda? Nie powinieneś być traktowany inaczej, ale dobrze, ten jeden raz mogę się zgodzić, chociaż teoretycznie nie jestem jeszcze królem. Uznajmy, że to mój ślubny prezent dla ciebie.

– Aleś ty łaskawy – prychnął, przewracając oczami, chociaż wiedział, że to najlepsze, co mogło go spotkać w tej sytuacji. Był zaskoczony, że szatyn przystał na tę propozycję.

– Nie mamy już czasu, za chwilę muszę opuścić pałac, ty zresztą też, więc podejdź i uklęknij.

– Tak dosłownie? Muszę uklęknąć naprawdę? – skrzywił się, ale podszedł bliżej, podążając za instrukcją Louisa.

– Klękaj – to nie była prośba, a wyraźny rozkaz. Miał tylko nadzieję, że nikt nieproszony nie wejdzie teraz do pokoju. Trudno byłoby wytłumaczyć, co właściwie robią. Posłusznie opadł na jedno kolano, tłumacząc sobie, że robi to dla własnego dobra, robi to tylko dla siebie. – A teraz powtarzaj za mną.

– Znasz to na pamięć? – zapytał zdziwiony, ale zamilkł szybko, gdy napotkał dumne spojrzenie błękitnych oczu, a dłoń szatyna została wyciągnięta w jego stronę. – Mam cię złapać za rękę? – nie uzyskał odpowiedzi, ale najwyraźniej właśnie to powinien zrobić, więc lekko ujął dłoń, bojąc się chociażby ruszyć.

– Ja, Harry, książę z rodu Styles

– Ja, Harry, książę z rodu Styles – wpatrywał się w Louisa, który patrzył na niego z przerażającą intensywnością.

– W chwili tej staję się twym wasalem, który z wiernością i wytrwałością będzie bronił swego władcy w obliczu zagrożenia życia.

– W chwili tej staję się twym wasalem, który z wiernością i wytrwałością będzie bronił swego władcy w obliczu zagrożenia życia – powtórzył, marszcząc brwi, gdy padły słowa o obronie życia króla. Wiedział, że właśnie składa przysięgę i chociaż drwił sobie z monarchii i całego ceremoniału królewskiego koronacji, to czuł niepokój podczas wypowiadania tych słów.

– Przysięgam na Boga i koronę.

– Przysięgam na Boga i koronę – zapanowała cisza i to oznaczało chyba, że najważniejsze słowa już padły i nie można było ich cofnąć. Louis patrzył na niego przez cały czas, nie odrywając oczu od jego twarzy, a Harry nie potrafił odwrócić oczu, gdy te zimne tęczówki ciągle go obserwowały. Zauważył małe skinięcie, więc odsunął swoją dłoń i wstał ostrożnie, odsuwając się powoli.

– Teraz zatrzymaj się i ukłoń – głos króla nie brzmiał tak ostro, jak wcześniej, nigdy nie słyszał, by Louis mówił do niego w ten sposób, drżąco i niepewnie.

– To wszystko? Żadnego pocałunku? – zażartował, chcąc rozładować napiętą atmosferę. Coś się właśnie wydarzyło, nie był pewien, co takiego, ale czuć było, że coś się zmieniło. Pukanie do drzwi uniemożliwiło Louisowi udzielenie odpowiedzi na tę żałosną próbę żartu.

– Wasza Wysokość, powóz jest już gotowy – to asystent Louisa wszedł do pokoju, zamierając w miejscu, gdy dostrzegł obecność Harry'ego – Pan Styles.

– Idź już Harry i zachowuj się podczas koronacji. Nie przynieś mi wstydu – Louis ostrożnie zdjął koronę, odkładając ją na elegancką chabrową poduszkę.

– Powodzenia, nie potknij się i niech korona nie spadnie ci z głowy, to pewnie przynosi pecha, czy jakąś inną królewską klątwę – uśmiechnął się do przerażonego Matthew, który odsunął się, pozwalając mu opuścić pomieszczenie. – Do zobaczenia Matt.

***

Gdy przemierzali ulice, siedząc na wygodnych, skórzanych kanapach w samochodzie, kosztującym pewnie więcej niż zarabiał w ciągu całego roku pracy, spoglądał przez przyciemnione szyby na ludzi zgromadzonych na zewnątrz. Nie mógł uwierzyć, że oni wszyscy zgromadzili się tutaj, by przez kilka sekund patrzeć na ich króla, którego przecież nie mogli kochać i szanować. Wierzył w to z całego serca, przecież sam był uczestnikiem protestów skierowanych przeciwko monarchii i królowi. Tam gromadziły się tłumy, ale teraz mijał jeszcze większe zgromadzenie ludzi, którzy spotkali się tu w jednym celu – by świętować koronację ich nowego, młodego władcy.

– Nie mogę się doczekać – wyszeptała zachwycona Gemma, ubrana w śnieżnobiałą, koronkową suknię.

Gdyby nie wiedział, na jaką uroczystość teraz zmierzają, mógłby pomylić ją z panną młodą. Nadal uważał, że to ona doskonale poradziłaby sobie u boku władcy. Była łagodna i dobra z natury, ale posiadała swoje zdanie, była niesamowicie mądra i oddana każdej sprawie, która była bliska jej sercu. Byłaby idealną królową, taką, którą pokochaliby wszyscy poddani, a król byłby szczęściarzem, mając ją u swego boku. On był przeciwieństwem swojej siostry, nieustannie odczuwał jakiś niepokój, który nie pozwalał mu nigdy do końca poczuć się sobą. Wiecznie za czymś gonił, ale nigdy nie mógł być w pełni szczęśliwy. Był radosny, a po chwili odczuwał ten lęk, który doganiał go za każdym razem i odbierał mu tak upragniony spokój. Nie nadawał się na męża, partnera, króla. Popatrzył na siostrę, która uśmiechała się przez cały czas i wpatrywała w czekające tłumy z jakąś obcą mu ekscytacją. Zastanawiał się, co robią jego przyjaciele, czy dziś wszyscy zgromadzili się przed telewizorem w ich wspólnym mieszkaniu, by oglądać transmisję, a może protestują gdzieś i siedzą w pubie ostentacyjnie ignorując całe to zamieszczanie. Niezależnie co robili, wolałby być tam z nimi, śmiać się i złośliwie komentować wszystkie wypowiadane przez dziennikarzy słowa. Teraz musiał być w tym miejscu, dusić się w niewygodnym, ciemnym garniturze, który był wszystkim tym, czym nigdy nie chciał się stać.

– Czego? – zapytał cicho, unikając natarczywego spojrzenia matki. Z nią też musiał porozmawiać, ale później. Ta rozmowa nie mogła być przeprowadzona teraz.

– Koronacji oczywiście – siostra popatrzyła na niego z błyskiem w oku. – Czytałam o tym tak dużo, to będzie niezwykłe, a my będziemy mieć praktycznie miejsca w pierwszym rzędzie. Nie jesteś podekscytowany? Pomyśl sobie, że twój ślub będzie wyglądał podobnie. Wiesz, że będę twoim świadkiem prawda?

– Gemma, nie wybiegaj tak w przyszłość, jeszcze wszystko może się zmienić – nie chciał mówić siostrze, że ostatnie o czym może myśleć, to ślub, który przyprawiał go o mdłości, gdy tylko o nim słyszał. – I wiesz, co sądzę o monarchii, nie mam ochoty marnować godziny na oglądanie tych wszystkich pretensjonalnych dupków zgromadzonych w jednym miejscu.

– Harry – Gemma syknęła, patrząc na niego ze strachem – nie możesz tak mówić, rozumiesz? Teraz należysz do grona tych dupków, nie narażaj się niepotrzebnie i zaakceptuj swoją rolę w tym wszystkim – dziewczyna zerknęła z niepokojem na ich matkę, która z uśmiechem zadowolenia spoglądała teraz na tłumy oczekujące na najważniejszą osobę. – A teraz uśmiechnij się i jeżeli musisz to udawaj, że jesteś tu, ponieważ go kochasz i nie chciałbyś być nigdzie indziej, dobrze? – gdy skinął niechętnie głową, przywołała na twarz uśmiech i wtedy zrozumiał, że Gemma też potrafiła udawać, a on nie był w stanie rozpoznać, kiedy jest prawdziwą sobą. – Żałuję, że nie zobaczymy pochodu.

– Zawsze będziesz mogła obejrzeć nagranie – stwierdził lekko, wzruszając ramionami i roześmiał się, gdy uderzyła go lekko w ramię. – Będziesz miała nawet zbliżenia.

Samochód zatrzymał się i Harry z grymasem zauważył, że dotarli przed archikatedrę. Drzwi otworzyły się, wyszedł pierwszy, starając się ignorować krzyki rozentuzjazmowanego tłumu. Nie wiedział, jak można przyzwyczaić się do takiego traktowania i ciągłego uśmiechania, ale uśmiechnął się tak, jak poprosiła go siostra. Ktoś wskazał im drogę, później miejsce i nie wiedział nawet, kiedy i jak znalazł się dość blisko tego najważniejszego miejsca, gdzie miał zasiąść Louis. Zostali rozdzieleni, nie chciał obracać się, by odnaleźć w tym tłumie Gemmę i rodziców, ale wolałby mieć jakieś znajome towarzystwo. Siostra zawsze była jego dobrym duchem i cichym wsparciem. Pamiętał cały plan wydarzenia, Lady Mary kazała nauczyć się go na pamięć. Wiedział, że Louis wyruszył już z pałacu w brylantowej czy diamentowej karocy, nie był pewny, z czego była wykonana. Przed nim maszerowała Królewska Gwardia oraz inne wojskowe odziały. Droga nie była zbyt długa, więc pewnie niedługo mieli dotrzeć do archikatedry. Gości było tak wielu, Harry nie miał pojęcia, kim są i skąd się tu wzięli, ale patrząc na ich stroje, większość z nich pochodziła z rodzin królewskich, albo była arystokracją. Widział kuzyna Louisa, księcia Philipa, który uśmiechał się, gdy rozmawiał o czymś z księżniczką Alice. Zastanawiał się, czy gdyby coś stało się Louisowi, to właśnie Philip zostałby królem? Musiał poczytać więcej o kolejnych osobach, które znajdowały się w kolejce do upragnionego tronu.

Nagle z zewnątrz dotarły głośne oklaski i krzyki, a to mogło oznaczać tylko jedno, Louis dotarł na miejsce. Donośny dźwięk organów rozległ się nagle i niemal podskoczył, gdy chór zaczął śpiewać jakąś pieśń, której zupełnie nie znał. Zapomniał, że przecież koronacja ma charakter religijny, a on nie był miłośnikiem kościoła samego w sobie. Wszyscy wstali ze swoich miejsc, a samym środkiem, nawą główną, szedł Louis. Wyglądał niemal tak samo jak wtedy, gdy wszedł bez zaproszenia do jego pokoju. Miał ten galowy mundur w ciemnym odcieniu z wyhaftowanym na piersi symbolem rodziny królewskiej i królestwa. Na ramionach miał nałożony szatę królewską w szafirowym odcieniu. Widział, jak długi jest tren, uśmiechnął się na widok chłopców ubranych w eleganckie, jednakowe stroje, trzymających brzegi królewskiej szaty. Za Louisem szedł cały orszak ludzi, których Harry nie znał, a pochód prowadził arcybiskup, który miał przewodzić uroczystości i koronować nowego władcę.

Całe wydarzenie nie było za ciekawe. Było dużo śpiewania i momentów, których nie do końca rozumiał. Wyobrażał sobie ironiczne komentarze przyjaciół, Max z pewnością żartował ze strojów tych wszystkich lordów i hrabiów, a Helen szydziła z ceremoniału, który zanudziłby nawet najwytrwalszego widza. Zastanawiał się, czy podczas transmisji pojawiała się przerwa na reklamy. Przez większą część nie wsłuchiwał się w to, co mówił arcybiskup, przyglądał się po prostu Louisowi i temu, jakie emocje pojawiały się na jego twarzy. Niestety przeważnie twarz mężczyzny nie wyrażała zupełnie niczego. Drgnął, gdy zauważył, że szatyn wstaje ze swojego miejsca. Cały tłum ludzi pomógł mu zdjąć z ramion zapewne niesamowicie ciężką szatę królewską. Gdyby obok siedziała Gemma, zapytałby, co się teraz dzieje i czy to właśnie ten najistotniejszy moment.

– Czy Wasza Wysokość złoży teraz przysięgę? – głos rozległ się niespodziewanie, zaskakując go. W całej archikatedrze panowała grobowa cisza, nawet ludzie na zewnątrz zamilkli. To była ta chwila, właśnie teraz miał się wydarzyć ten najświętszy, najbardziej tajemniczy i majestatyczny moment w historii każdego królestwa.

– Tak – głos Louisa był pewny. Wyglądał jak młody mężczyzna, który doskonale wie, dlaczego znajduje się w tym miejscu.

– Czy Wasza Wysokość obiecuje przestrzegać jej i dotrzymywać każdego dnia swego panowania aż do śmierci?

– Tak.

– Czy chcesz władać królestwem, które otrzymałeś od Boga w dniu swych narodzin, zgodnie z zasadami sprawiedliwości spisanymi przez twych przodków? Rządząc nim ze sprawiedliwością, broniąc go przed całym złem?

– Tak, chcę.

Obserwował, jak jeden z biskupów podszedł do arcybiskupa ze świętymi olejami, którymi miał być namaszczony przyszły król. Wydawało się, że wszyscy obecni goście wstrzymywali oddech. Żałował, że nie widzi dokładniej tego, co się dzieje, a przecież i tak zajmował najlepsze miejsce.

– Dłonie twe namaszczam – widział, jak kapłan dotyka złączonych dłoni Louisa – pierś twą namaszczam – nawet nie zauważył, kiedy mundur galowy został odrobinę odpięty, by olej mógł dotknąć skóry w tym miejscu. Chciałby wiedzieć, co czuł teraz Louis, gdy spełniały się wszystkie jego pragnienia i marzenia. Jego twarz cały czas była poważna i skrywała wszystkie uczucia. Nie mógł wyczytać z niej zupełnie nic. – Czoło twe namaszczam świętym olejem, tak jak królowie i królowe w starym i nowym świecie byli namaszczeni. Jak pierwszy król został namaszczony i jak ostatni z nich również będzie. Ja cię namaszczam i daję ci swe błogosławieństwo. Stajesz się królem wszystkich swych poddanych, ponieważ Bóg wybrał cię na władcę i powołał cię do tej świętej misji. Namaszczam cię na króla.

– Amen.

Nie wiedział, co wydarzy się w tej chwili, ale wszyscy wpatrywali się z fascynacją w nowego władcę, który wstał ze swojego miejsca i z pomocą założył złoty płaszcz, na który ponownie nałożono jego królewską szatę. Nadal był przeciwnikiem monarchii, ale chyba na moment odrzucił postawę ignoranta. Wiedział, że to było ważne i poczuł ten moment całym sobą. To wydarzenie mogło nic nie znaczyć, ale mogło też zmienić historię nowego świata. Całe to wydarzenie było wypełnione symbolami, które można było ignorować na co dzień, ale nie teraz, gdy nagle uczyniły ze zwykłego mężczyzny, Króla Louisa I. Wszyscy przyglądali się, jak szatyn jest ubierany w królewskie szaty i ponownie zajmuje miejsce na krześle koronacyjnym. Wydawało mu się, że to już koniec, ale zapomniał o chyba najważniejszym. W prawą dłoń Louisa zostało włożone złote jabłko, po chwili również berło. Wszystkiemu towarzyszyły modlitwy i słowa arcybiskupa oraz pozostałych biskupów, którzy mu asystowali. Współczuł Louisowi, że musi znosić to wszystko i być na świeczniku, obserwowany przez wszystkie te poszukujące sensacji, wścibskie oczy. Nagle została wniesiona ona, ten jeden najważniejszy przedmiot, przed którym klękały narody, ten upragniony przez wszystkich pragnących władzy i zaszczytów. Korona, która potrafiła doprowadzić do wojen i nieoczekiwanie uratowała rozpadający się świat pozbawiony rządzących. Arcybiskup nałożył koronę na głowę Louisa i wtedy jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki wszyscy książęta i wszystkie księżne i księżniczki założyli na głowy swoje korony. Podskoczył, gdy w całym budynku rozległ się wspólny okrzyk, do którego z pewnością powinien dołączyć.

– Boże, chroń króla! Boże chroń, króla! Boże chroń, króla!

Louis wydawał się tak drobny w tym całym uroczystym stroju, ale zarazem biła od niego wielkość i potęga tak wielka, że gdyby mógł, Harry cofnąłby się. Chór wyśpiewywał pieśń pochwalną dla nowego władcy To było wszystko, po pokłonach, które go ominęły zakończyła się cała uroczystość. Louis wstał i powoli ruszył w stronę wyjścia z całym orszakiem. Mężczyźnie kłaniali się wszyscy, których mijał w milczeniu. Harry nie został zaszczycony nawet jednym spojrzeniem, władca cały czas patrzył przed siebie. Zauważył, że matka króla podniosła się z miejsca, a zaraz po niej wstała Alice i reszta królewskiej rodziny. Wszyscy szli za szatynem. To był pochód, a może odpowiedniejszym słowem byłaby procesja.

Wpatrywał się w oddalającego się szatyna. Słyszał wiwaty tłumu, okrzyki radości i szczęścia. Echem niosły się okrzyki Boże chroń króla. Został lekko szturchnięty, co pewnie było znakiem, że teraz również on powinien wstać i ruszyć za majestatycznym tłumem. W planach był teraz bankiet i huczne świętowanie koronacji. Harry pamiętał, jak całkiem niedawno wszyscy płakali nad śmiercią poprzedniego władcy, teraz chyba nikt już o tym nie pamiętał. Umarł król, niech żyje król. Chyba tak brzmiało to hasło. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro