Rozdział piętnasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Ten koszmar nie różnił się w niczym od poprzednich, które nawiedzały go każdej nocy, gdy tylko zapadał w sen. Na początku odczuwał spokój, wydawało mu się, że dryfował w poczuciu szczęścia i bezpieczeństwa, uczuciach tak obcych i nieznanych mu obecnie. Uwielbiał ten początek snu, który przypominał bajkę, wydawało mu się, że słyszy jednostajny szum wydawany przez przejeżdżające samochody, dźwięki miasta, których przecież nigdy wcześniej nie słyszał. Nie widział niczego, wszystko było zamazane, tak jakby uczestniczył w tym wydarzeniu, ale od najważniejszego obrazu odgradzała go jakaś zasłona, uniemożliwiająca mu zobaczenie tego, co najważniejsze. Czuł się zrelaksowany, nie mógł tego wiedzieć, ale był przekonany, że na jego twarzy znajduje się lekki uśmiech. To zawsze wyglądało w ten sam sposób, ale to przerażenie i ból, który odczuwał, nie potrafił się do tego przyzwyczaić, nie mógł uporać się z emocjami, które kroczyły za nim niczym upiorny cień, wieczny towarzysz. To uderzyło w niego nagle, rozdzierający huk, oślepiający błysk i przeraźliwa cisza. Czuł, że nie może złapać oddechu, jego płuca starały się pracować normalnie, ale jakaś niewidzialna dłoń zaciskała się na jego szyi, odcinając dopływ tlenu, dusząc go. Jednak nie to było najgorsze, nagle znikał cały spokój i radość, czuł tylko ból, pustkę i smutek. Nie wiedział, dlaczego jest tak źle, dlaczego odczuwa to wszystko, ale nie potrafił odrzucić tych emocji, wiedział, że należą do niego i musi je odczuwać. Zazwyczaj wtedy otwierał oczy i podrywał się z łóżka.

Tak było i tej nocy. Kilka godzin później po zjedzonym śniadaniu ślęczał nad raportami, które przysłała Organizacja Zjednoczonych Królestw i nie potrafił przestać myśleć o koszmarze, który dręczył go od lat. Nigdy nie zdradził się przed matką czy królewskim lekarzem. Wolał, by nikt nie dowiedział się o tym, co działo się w nocy, gdy zapadał w sen. Nieświadomie obracał sygnet, który po śmierci ojca znalazł swoje miejsce na jego palcu. Chciał odkryć prawdę, zrozumieć w końcu, o czym śni, ale równie mocno bał się. Nie okazywał słabości, jak ognia wystrzegał się okazywania emocji, zarówno radości jak i smutku, ale nie potrafił już zliczyć, jak wiele razy budził się ze łzami spływającymi po policzkach. Nienawidził tego, czego nie rozumiał, a teraz w jego poukładanym świecie najbardziej zagadkową sprawą były te koszmary, które czyniły z niego głupca i szaleńca. Był jeszcze Harry, druga najgorsza po koszmarach sprawa, z którą musiał sobie radzić. Po wyborze pierścionka zaręczynowego zmagał się z kilkudniowym bólem głowy, nie mógł się go pozbyć nawet najmocniejszymi lekami. Jeżeli życie z Harrym miało oznaczać codzienne migreny, obawiał się, że zacznie poważnie myśleć o abdykacji. Oczywiście żartował w ten sposób, za żadne skarby świata nie oddałby korony. Wiedział, że był głupcem, już teraz poświęciłby swoje całe życie dla czegoś, co formalnie nie należało jeszcze do niego. Potarł klatkę piersiową w miejscu, które bolało go najbardziej po dzisiejszym śnie. Nie mógł czuć tego bólu, wiedział, że to ból kogoś innego, ale musiał go zaakceptować.

Cały czas myślał o pierścieniu, który wybrał Harry. Wiedział, że widział go już wcześniej, ale nie potrafił przypomnieć sobie gdzie. Królewski złotnik nie potrafił wyjaśnić pochodzenia tej ozdoby, rozmawiał z nim na ten temat, ale mężczyzna tłumaczył, że wszystko co wiedział, powiedział podczas spotkania z Harrym. Był pewny, że nie uroił sobie tego i naprawdę widział wcześniej ten pierścionek. Od razu gdy tylko na niego popatrzył, poczuł, że jest znajomy. Nie mógł zrozumieć, dlaczego Harry odrzucił tyle drogocennej biżuterii rodowej na rzecz czegoś takiego, co nie znaczyło przecież zupełnie nic. To potwierdzało tylko to, co wywnioskował już wcześniej, ten chłopak był nieprzewidywalny, a on najbardziej na świecie nienawidził każdej nawet najmniej nieprzewidywalnej rzeczy. Jeżeli nie można było przygotować się na coś, jakieś wydarzenie, słowo czy gest oznaczało to niebezpieczeństwo, a on unikał wszystkiego, co niebezpieczne. Usłyszał pukanie do drzwi, a chwilę później w środku pojawiła się jego matka z całą swoją siłą i chłodem, którego starał się od niej nauczyć.

– Wasza Wysokość – dygnęła przed nim krótko. Gdyby nie skupił się dostatecznie, nie dostrzegłby tego krótkiego gestu, który z pewnością przychodził jej z trudem. W końcu nic tak nie usztywnia karku jak duma, a jego matka była bardzo dumną osobą. – Mam nadzieję, że pamiętasz o tym, że dziś ogłaszamy twoje zaręczyny. Harry przyjedzie za godzinę, więc powinieneś już się przebrać.

– Oczywiście, że pamiętam. Jak mógłbym zapomnieć? – potarł czoło, zastanawiając się, czy ból głowy zmniejszy się, gdy w końcu korona znajdzie swoje miejsce na jego skroni. Wtedy z pewnością Harry stanie się mistrzem wywoływania codziennej migreny. Chociaż zaplanował sobie, że będzie go unikał tak skutecznie, jak to tylko możliwe. Ten pałac był naprawdę ogromny, więc liczył na to, że poza oficjalnymi wydarzeniami po prostu nie będą się widywać.

– Mógłbyś okazać chociaż trochę radości i zainteresowania swoim narzeczonym. Liczę, że nie muszę przypominać, jak powinieneś zachowywać się przy dziennikarzach – jak zwykle patrzyła na niego z góry swoim oceniającym i pełnym krytyki spojrzeniem.

– Jak? Czy zachowuję się niewłaściwie? Jestem zbyt wylewny, uczuciowy? – popatrzył na matkę z maską obojętności na twarzy. Nie miał ochoty wysłuchiwać jej pouczania i ciągłego narzekania.

– Wprost przeciwnie, zachowujesz się w sposób nie do zaakceptowania, Harry nie ma żadnej choroby zakaźnej, nie musisz odsuwać się od niego na każdym kroku i najwyraźniej muszę ci przypomnieć, że to małżeństwo jest cenne i przysłuży się nie tylko Harry'emu, ale także naszej rodzinie.

– Przysłuży się? – podniósł się ze swojego miejsca, mając dość impertynencji i sposobu, w jaki zwracała się do niego matka. – Chcesz mi powiedzieć, że potrzebujemy Stylesów? Że ja potrzebuję Harry'ego? To jakiś nonsens.

– Właśnie to chcę ci zakomunikować od dłuższego czasu. Nie jesteśmy samotną wyspą Louis, nie jesteśmy niezniszczalni i jeśli tego nie dostrzegasz, jesteś głupim dzieciakiem, który nie zasługuje na ten tron. Na całym kontynencie dochodzi do protestów, ludzie zaczynają sprzeciwiać się monarchii, chcą powrotu do tego, co było wcześniej. Nie zauważyłeś, jak rośnie niechęć do rodziny królewskiej? Potrzebujemy po swojej stronie silnych rodów, które będą nas wspierać, kiedy protesty zaczną się nasilać. A Stylesowie są szanowaną rodziną, którą warto trzymać blisko, tak jak trzyma się na największych wrogów. Harry może zdziałać wiele, wystarczy dobrze nim pokierować, traktować go ze stosowną dawką ciepła i odrobinę większą otwartością, która owszem, jest nam obca, ale jakże skuteczna. A on odwdzięczy się nam i zjedna siebie ludzi, którzy pokochają jego uśmiech i prostotę. Wiem, że wydaje ci się, że Harry do nas nie pasuje, że reprezentuje wszystko to, czym gardzimy. Masz rację, on do nas nie pasuje, jest pospolity, otwarty, niedouczony, ale musimy mieć go po naszej stronie. Tutaj nie chodzi o miłość, w tej rodzinie już dawno temu przestaliśmy wierzyć, że coś takiego istnieje. To nie ona napędza świat, to nie dzięki niej rodzą się królowie i powstają światowe potęgi, to nie dzięki miłości powstał nasz Nowy Świat. Czasami trzeba się poświęcić i właśnie to teraz robisz. Rozumiesz? Poświęcasz siebie, swoje pragnienia, oczekiwania, przyszłość i robisz to dla rodziny Louis, ponieważ jesteś królem i chociaż teraz możesz w to nie wierzyć, urodziłeś się właśnie dlatego, urodziłeś się, by zasiąść na tronie i rządzić. To jest twoje miejsce i ta odrobina poświęcenia to nic, ponieważ w zamian otrzymasz wszystko.

Wpatrywali się w siebie w milczeniu, gdy tylko matka skończyła swoją przemowę. Te słowa musiały zostać wypowiedziane, ale ich siła zmiotła go z powierzchni. Po raz pierwszy zabrakło mu słów, nie wiedział, co powiedzieć, jak zareagować. Zresztą nie było chyba odpowiednich słów, które teraz stworzyłyby wartościowe zdania. Mógł myśleć tylko o jednym, dlatego postanowił zadać pytanie, które nurtowało go od dnia, gdy matka wsunęła w jego dłoń niewielka karteczkę z imieniem zapisanym na niej pochyłym, tak znajomym pismem.

– Powiedz mi tylko jedno i obiecuje, że już nigdy o to nie zapytam.

– A więc zapytaj i wyrzuć to ze swojej głowy na zawsze – ona wiedziała, jak zwykle znała każdą jego myśl, zanim zdążył ją wypowiedzieć. Tak było i tym razem, gdy westchnęła i spojrzała na niego ze zmęczeniem.

– Dlaczego to nie może być Andrew? – odkrył wszystkie swoje karty, odsłonił się chyba pierwszy raz w życiu, wiedząc, że kiedyś tego pożałuje.

– Ponieważ nie potrzebujesz kogoś słabego, tylko tak silnego jak ty. Ponieważ nie musisz być z kimś, kto będzie zawsze się z tobą zgadzał, ale z kimś, kto nigdy cię nie zdradzi. Ponieważ nie musisz być z kimś, kto jest w tobie zakochany, ale z kimś, kto kiedyś będzie twoim najlepszym przyjacielem, twoją tarczą, twoją kotwicą. Właśnie dlatego będziesz z Harrym.

Gdyby usłyszał te słowa kilka lat temu, rozpłakałby się, a może wpadłby w szał i zrzucił dokumenty ze swojego biurka, ale teraz przyjął je z chłodem i dystansem. Wiedział, że przesadne emocje w niczym nie pomogą. To była sytuacja bez wyjścia i z pewnością matka miała rację. Chciał coś powiedzieć, ale w tej chwili drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wpadła Alice.

– To prawda? Oświadczyłeś się? Planujemy ślub? – wyglądała na podekscytowaną, dziwnie radosną i lekką. – Wszyscy o tym piszą, podobno czeka nas królewski ślub.

– Opanuj się Alice, taka radość i szczebiotanie nie przystoją księżniczce – Louis zbeształ ją zimnym głosem, ponownie siadając na swoim ulubionym fotelu.

– I nie wpadaj w ten sposób do gabinetu króla – matka popatrzyła na nią z niezadowoleniem. – Najwyraźniej tobie też przydałyby się lekcje etykiety. Może dołączysz do Pana Stylesa.

– Czyli to prawda? Bierzesz ślub z Harrym? Jak się oświadczyłeś?

– Jak? – zmarszczył brwi, słysząc jej pytanie. – Normalnie, a jak można się oświadczyć.

– Byłeś uprzejmy i szarmancki? Uklęknąłeś przed nim na jedno kolano? Wsunąłeś pierścionek na jego palec, mówiąc przy tym piękne słowa? – najwyraźniej Alice lubiła oglądać durne filmy romantyczne i to z nich czerpała wiedzę na temat całego życia. Matka powinna zacząć szukać dla niej męża i z pewnością jakiegoś domu, nie miał zamiaru dzielić pałacu z irytującym mężem i wścibską siostrą.

– Oczywiście, że nie klęknąłem. Za kogo mnie masz? Jestem królem, poddani klękają przede mną, nie mógłbym uklęknąć przed Stylesem. Nie bądź niedorzeczna Alice i przestań chodzić z głową w chmurach.

– Mógłbyś być bardziej romantyczny, wiesz? Nawet król może zachowywać się romantycznie. Harry powinien zapamiętać te oświadczyny, jak najpiękniejszy dzień w swoim życiu, a nie jak coś, co po prostu musiało się wydarzyć – Alice nadal nie wiedziała, kiedy powinna się zamknąć. Z jej ust wydobywały się słowa, które nigdy nie powinny być wypowiedziane. Mimo swojego wieku Ali była nierozważna, roztrzepana i egoistyczna. Louis kochał ją, ponieważ była jego siostrą, ale nie lubił jej jako człowieka i domyślał się, ilu problemów jeszcze mu przysporzy.

– Alice milczenie jest złotem – powiedział lakonicznie, odwracając się do niej plecami. – A teraz muszę przygotować się do spotkania z narzeczonym, więc zostawicie mnie – usłyszał ciche sapnięcie Alice i kroki królowej. – Matko, jeżeli Harry ma pokazywać się u mojego boku, to najwyższy czas na lekcje etykiety i królewskiego protokołu. Znajdź mu jakiegoś nauczyciela, nie mam zamiaru się za niego wstydzić.

– Tak, oczywiście – drzwi zamknęły się i wiedział już, że został w pokoju zupełnie sam.

Cały czas miał w głowie słowa matki, wiedział, że miała rację, ale trudno było zaakceptować to, co powiedziała. Głowa pulsowała mu nieprzyjemnie, a myśl o tym, co czekało go za kilkanaście minut, tylko potęgowała to nieprzyjemne uczucie. Mógł sobie poradzić z wszystkim, nawet z Harrym, ale naprawdę nienawidził dziennikarzy.

***

Mógł sobie poradzić. Wiedział, co go czekało w najbliższym czasie. Spotkanie z tymi nieczułymi potworami, noszącymi na swych ponurych twarzach przerażające maski. Ciężar pierścionka na jego palcu nagle stał się nie do uniesienia. Po wpatrywaniu się w niego wystarczająco długo, zrozumiał, że to nie pierścionek zaręczynowy, ale pakt z diabłem, który podpisał w chwili, gdy wsunął ten pierścień na swój palec. Gdy wrócił do domu po tych fatalnych zaręczynach, biżuteria na jego palcu nie zaskoczyła nikogo. Wprost przeciwnie, okazało się, że rodzice i siostra oczekiwali na niego w salonie. Byli tacy podekscytowani i szczęśliwi. Matka chyba przez całe życie nie uśmiechała się tak jasno i promiennie, wyglądała jak ktoś, kto wygrał na loterii. Ojciec był uosobieniem dumy, a to wszystko dzięki temu, że został narzeczonym króla, narzeczonym kogoś, kim gardził z całego serca, osoby, która nie mogła znieść jego obecności. Chciał tylko wrzeszczeć, wykrzyczeć im prosto w twarz, że cieszy ich i raduje to, że do końca życia będzie nieszczęśliwy i samotny. Uszczęśliwia ich to, co będzie jego koszmarem, ciężarem, który będzie musiał nosić do końca swojego życia, ponieważ już teraz wiedział, że nie ma szans, by mógł odejść od króla.

Stał w ogromnym pałacowym holu, wpatrując się w ciężkie, ciemne zasłony, które skutecznie odcinały pałac od świata zewnętrznego. Widział promienie słoneczne, które chciały przedrzeć się przez materiał, ale jedynie pojedynczym promieniom udało się wpaść do holu i oświetlić go odrobiną naturalnego światła. Zastanawiał się, jak będzie to wspominał za kilka lat, co zapamięta z tamtej chwili, czy będzie to słońce, które starało się wygrać z ciemnością, czy może ciche kroki, które usłyszał i postać Louisa, który schodził powoli po schodach, kierując się w jego stronę. Wyglądał tak jak zwykle, nienaganna elegancja, czerń, chłodne spojrzenie, w którym na próżno można było doszukiwać się ciepła i jakichś głęboko ukrytych uczuć. Byli swoimi przeciwieństwami, ale ktoś, kto stał jeszcze wyżej niż sam król, nie dał im wyboru i pozbawił wolnej woli.

– Dzień dobry Harry – głos szatyna miał ten sztuczny ton, tę manierę, w której słychać był fałsz.

– Dzień dobry Wasza Królewska Mość – skinął krótko głową, może nie był to stosowny ukłon, ale tego dnia nie mógł zmusić się do czegoś więcej, po prostu nie mógł.

– Chodźmy więc, czekają na nas głodni sensacji dziennikarze – dopiero teraz usłyszał prawdziwy chłód, który mógł przerazić każdego.

Nie chciał tego słyszeć nigdy więcej, ale domyślał się, że usłyszy jeszcze nie raz. Podszedł bliżej Louisa i nieoczekiwanie poczuł jego dłoń na swoich plecach, kierującą go w stronę jakichś drzwi. Niekoniecznie chciał czuć ten dotyk, nie dawał mu bezpieczeństwa ani komfortu. Drzwi otworzyły się przed nim i słońce oślepiło go na moment, a później błysk fleszy sprawił, że nie widział już zupełnie niczego. Zaskakująco jego dłoń splotła się z palcami szatyna i to nie on wykonał ten ruch. Spojrzał na niego w szoku, nie wiedząc, co o tym myśleć.

– Czy to nie jest złamanie protokołu? – wyszeptał, tak by wścibskie uszy dziennikarzy ich nie usłyszały.

– Jesteś moim narzeczonym, a oni i poddani właśnie tego chcą, więc dajmy im to i skończmy tę farsę – oddech Louisa połaskotał go w policzek, gdy mężczyzna pochylił się w jego stronę, odpowiadając na pytanie, które zadał. Słyszał podekscytowane szepty, więc pewnie właśnie teraz tworzyła się historia o tym, jak bardzo są w sobie zakochani.

– Wasza Wysokość, czy możemy zapytać, jak idą przygotowania do ślubu? – jeden z dziennikarzy postanowił zadać pierwsze pytanie.

– Cóż, dopiero się zaręczyliśmy, dajcie nam chwilę, by nacieszyć się tym stanem, ale obiecuję, że nie będziecie musieli długo czekać – głos Louisa był zupełnie inny. Wiedział, że patrzył na niego z zaskoczeniem, ale nie słyszał wcześniej, by mówił w ten sposób.

– Czy możemy zobaczyć pierścionek? – padło kolejne pytanie i Harry poczuł, jak Louis ścisnął mocniej jego dłoń, więc na tyle subtelnie na ile potrafił, ułożył rękę w ten sposób, by pokazać wszystkim obecnym pierścionek zaręczynowy.

– Harry jak czujesz się w nowej roli? Wyglądacie na szczęśliwych i zakochanych.

– Jeszcze dużo nauki przede mną, zapewniam was, że czeka mnie jeszcze sporo lekcji etykiety, ale staram się i mam nadzieję, że nie zawstydzę mojego przyszłego męża – starał się być sobą, mówić w ten sam sposób, w jakim mówił do dzieciaków, dzwoniących do telefonu zaufania. Był szczery i ufał, że ta szczerość zostanie doceniona.

– Czy Jego Wysokość oświadczył się z rozmachem? – to pytanie było okrutne, było jak cios prosto w twarz, jak policzek wymierzony z doskonale dobraną siłą i zamiarem zranienia. Nie mógł przecież powiedzieć prawdy, nie takiego króla chcieliby poznać ludzie w tym królestwie. Musiał dla niego kłamać i nienawidził go za to jeszcze mocniej. Pomyślał, co mógłby powiedzieć, co nie brzmiałoby fałszywie, jak fragmenty romantycznej powieści, ale było na tyle prawdziwe, by poczuł to niemal naprawdę.

– Nie potrzebuję wielkich gestów, ale zaręczyny były cudowne – uśmiechnął, się ignorując uścisk na swojej dłoni. – Delikatnie padało, ale to nam nie przeszkadzało, ponieważ pierwszy raz zauważyliśmy się i zaczęliśmy rozmawiać właśnie podczas deszczowej pogody, więc to były miłe wspomnienia. Poszliśmy do naszego ulubionego miejsca, różanego ogrodu, wszędzie unosił się ten odurzający, słodki zapach kwitnących kwiatów i to właśnie tam mi się oświadczył. Myślę, że te oświadczyny opisują idealnie naszą relację i to, co nas łączy.

– Nie dodałbym nic więcej, Harry opisał to idealnie – Louis posłał mu uśmiech, który dla każdego wydawałby się słodki, ale wiedział, że kryje się pod nim groźba. – Może teraz zróbmy kilka zdjęć i na tym skończymy nasze spotkanie. Jak wiecie, za kilka dni koronacja, nie mam zbyt wiele czasu, a chciałbym pobyć trochę z Harrym.

Uśmiechali się do fotografów, stojąc blisko siebie, trzymali się za dłonie i wydawali się szczęśliwą zakochaną parą, na którą czeka szczęśliwe i długie życie. Coś jednak mówiło mu, że los zaplanował dla nich coś zupełnie innego i będą musieli to zaakceptować i przyjąć ciążące nad nimi fatum. Gdy zniknęli za drzwiami, uciekając od wścibskich spojrzeń dziennikarzy, ich dłonie rozdzieliły się natychmiast. Czuł każde miejsce na skórze, gdzie byli połączeni przez te kilka minut i nie wiedział, czy chciał powtórzyć to kiedykolwiek. Teraz chciał tylko opuścić to zimne mauzoleum, które niedługo stanie się też jego grobowcem, miał swoje plany i nie obejmowały one czasu z Louisem. Popatrzył na mężczyznę, który stał niedaleko i przyglądał mu się z czymś nieznanym w oczach. Uniósł podbródek, spoglądając na niego ze złością.

– Czy nie powinieneś mnie przeprosić?

– Za co? – widział niezrozumienie, malujące się na twarzy szatyna. Coś, czego nie można było tam dostrzec zbyt często.

– Za zniszczenie mi życia – ukłonił się tak, jak powinien to zrobić tego pierwszego dnia, gdy się spotkali. – Miłego dnia Wasza Wysokość.

***

Wszedł do mieszkania, które dzielił z przyjaciółmi. Popatrzył na nich, śmiejących się z czegoś głośno. Krzątali się po kuchni, w tle płynęła jakaś piosenka, pewnie tego nowego zespołu, który tak uwielbiał Jonathan. Na kuchence stał garnek, a zlew wypełniony był naczyniami. Tak wyglądało jego życie, tak wyglądało normalne życie, które kochał i którego pragnął. Tego wieczora w wiadomościach pojawią się informacje o ich zaręczynach, jutrzejsza prasa na pierwszych stronach będzie pokazywała ich zdjęcia, a artykuły o ich miłości dotrą do wszystkich mieszkańców królestwa. Od jutra przestanie być tylko Harrym, a jego życie się skończy.

– Harry – głos Jonathana docierał do niego jakby z oddali, tak jakby dzielił ich wielki mur, a nie kilka kroków. – Co się dzieje?

Nie zdążył odpowiedzieć, gdy cichy szloch wydobył się jego ust, a on sam osunął się po ścianie wprost na podłogę, zanosząc się coraz mocniejszym płaczem, który odbierał mu oddech.

– To koniec Johnny, wszystko się skończyło – wydusił, wpatrując się w swoich przyjaciół, którzy nie mieli pojęcia, jak bardzo miało zmienić się jego życie.

W pałacu Louis leżał na dywanie w otoczeniu swoich psów, czekając aż garderobiany zapakuje wszystkie ubrania, które będą mu potrzebne podczas wyjazdu. Cały czas myślał o słowach Harry'ego, o tym bezczelnym żądaniu przeprosin. Zastanawiał się, kto powinien w takim razie przeprosić jego? Matka? Ojciec? Arthur? Czy może ten cały świat, który postanowił tak spektakularnie ulec zniszczeniu i przywrócić do życia niemal wymarłą instytucję monarchii?

Kochał swoją rodzinę, od dzieciństwa wtłaczano mu do głowy, że rodzina jest wszystkim, pałac jest domem, a monarchia najlepszym, co przydarzyło się ludziom i światu, ale czasami chciałby po prostu stąd wyjść, zostawić wszystko za swoimi plecami i zrzucić z ramion ten ciężar. To były tylko krótkie momenty, gdy miał dość swojego życia, tak jak teraz. Nie mógł pozwolić, by manipulacje Harry'ego miały na niego wpływ. Styles powinien być wdzięczny za to, co go spotkało, za dołączenie do rodziny, która mogła dać mu wszystko. W końcu co takiego Louis mu odebrał? Zwykle, pospolite życie, nic do czego powinien tęsknić. W zamian dając wszystko, czego tylko zapragnie.

– Wasza Wysokość jesteśmy gotowi do wyjazdu, samochód czeka.

– Zaraz przyjdę – nie ruszył się z miejsca, ciesząc się ostatnimi sekundami słodkiej ciszy i samotności. To miał być ostatni weekend przed koronacją, spędzony w jesiennym zamku, nie mógł się doczekać, by zobaczyć, jak bardzo Harry zniszczy ten czas. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro