Rozdział trzydziesty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Oficjalnie cztery rozdziały do końca tej historii. Rozdział, który oddaje dziś w wasze ręce jest przełomowy, wyjaśnia tak wiele, ale też sporo komplikuje. Myślę, że teraz zrozumiecie lepiej bohaterów, nagle sny Lou staną się tak oczywiste, róże i ich symbolika zostanie wyjaśniona, a zachowanie Harry'ego, to wszystko co poczuł do Lousa, nabierze jeszcze więcej sensu. Mam nadzieję, że nie będziecie zawiedzeni, że polubicie mój pomysł na tę historię i losy bohaterów. To od początku było zaplanowane, od pierwszego słowa ta opowieść miała wyglądać w ten sposób. Rozdział jest naprawdę długi, więc miłego czytania i jak zawsze dajcie znać, co sądzicie :) 



Czekał na wiadomość od Gemmy, ale ta nie nadchodziła. Może to był dobry znak, nie mogła niczego znaleźć, więc ich rodzina nie była wplątana w żaden zamach stanu. Mijały kolejne dni i zaczął czuć jakiś spokój, który dawał mu nadzieję, że był w błędzie i niepotrzebnie się zamartwiał. Wiedział, że miał skłonności do przesadzania i teraz pewnie też niepotrzebnie zestresował siostrę, która przewracała cały dom do góry nogami w poszukiwaniu czegoś co nawet nie istniało.

Dziś miało odbyć się spotkanie z młodymi poddanymi. Było przekładane przez bardzo długi czas, ale Louis stale uczestniczył w spotkaniach Rady i ku jego niezadowoleniu to co istotne musiało poczekać. Cieszył się, że król podzielał jego radość na to spotkanie. Harry tak dawno nie rozmawiał z młodymi ludźmi, tęsknił za swoją pracą, za tym uczuciem, że robi coś pożytecznego i istotnego dla innych osób. Teraz obserwował Louisa, który podziękował garderobianemu i stojąc przed dużym lustrem w złotej ramie, samodzielnie zakładał marynarkę. Wszyscy woleliby spotkać się w ogrodach, ale pogoda na to nie pozwalała, było deszczowo i chłodno, więc musieli zadowolić się zieloną salą w której mieli porozmawiać i zjeść późny obiad. Harry poprawił mankiety jasnej koszuli, które wystawały spod granatowego swetra, który narzucił na siebie zamiast marynarki. Nie chciał wyglądać poważnie i pretensjonalnie wśród dzieci i nastolatków, wiedział, że Louis musiał być elegancki i zdystansowany, ale on chciał być sobą na tyle na ile mógł.

- Obserwujesz mnie – król nie spojrzał w jego stronę, ale na jego cienkich wargach błąkał się ledwie widoczny uśmiech.

-Wydaje ci się – zacisnął usta, chcąc powstrzymać śmiech. Widział jak Louis unosi swoją brew, nadal wpatrując się w swoje odbicie w szklanej tafli.

- Zarzuca mi pan kłamstwo czy niedopatrzenie, panie Styles?

- Zawsze kiedy się ze mną drażnisz, mówisz do mnie po nazwisku, zapominając, że już się tak nie nazywam – zauważył, nie kryjąc już śmiechu, który dźwięcznie rozbrzmiał w ich apartamencie. – Jeśli już to pan Tomlinson i zarzucam ci jedynie prowokowanie mnie.

- Proszę cię – Louis przewrócił oczami i ruszył powoli w jego stronę. – Zauważyłem tylko, że mój mąż mnie obserwuje, nie ma potrzeby zachowywać się tak nieśmiało – podszedł na tyle blisko, by ich nosy otarły się o siebie.

- Nie jestem nieśmiały, chciałem tylko żebyś tu podszedł – odparł, ocierając swoje usta o wargi króla, który uśmiechnął się oddając delikatny pocałunek. Czuł, dłonie Louisa, które mocno ścisnęły jego kark, przyciągając go jeszcze bliżej.

Czekał na wiadomość od Gemmy, ale ta nie nadchodziła. Może to był dobry znak, nie mogła niczego znaleźć, więc ich rodzina nie była wplątana w żaden zamach stanu. Mijały kolejne dni i zaczął czuć jakiś spokój, który dawał mu nadzieję, że był w błędzie i śmierć Arthura to był jedynie nieszczęśliwy wypadek. Poczuł uśmiech Louisa, gdy cichy jęk wyrwał się z jego ust. Mężczyzna był z siebie niezwykle zadowolony, tak jakby wydobycie tego jednego dźwięku z ust Harry'ego było ogromnym sukcesem.

- Nie bądź z siebie taki zadowolony – wyszeptał, chcąc odsunąć się od szatyna, który nadal trzymał go mocno, nie pozwalając oddalić się od niego. – Tak cieszę się z dzisiejszego spotkania, to naprawdę... - chciał powiedzieć coś jeszcze, gdy przerwał mu głośny dźwięk. Spojrzał zaskoczony na stolik, na którym leżał telefon. Nikt do niego nie dzwonił, więc to musiało być ważnego. Poczuł, jak Louis zwalnia swój uścisk i popycha go lekko w stronę dźwięku.

- Odbierz – szatyn usiadł na fotelu, obserwując go uważnie. Najwidoczniej był ciekawy, kto dzwoni do Harry'ego i nie miał zamiaru wychodzić.

- Tak? – zapytał cicho, podnosząc słuchawkę do ucha.

- Harry? – głos Gemmy rozległ się po drugiej stronie i był tak znajomy i obcy równocześnie.

- To ja – spojrzał szybko na Louisa, nie wiedząc czy to był dobry moment na rozmowę z siostrą. Mężczyzna patrzył na niego z ciepłem w oczach, nie wydawał się zaniepokojony czy podejrzliwy. Po prostu obserwował swojego męża. Harry musiał zacząć zachowywać się naturalnie, a nie jak spanikowany wariat. – Stało się coś? Dlaczego dzwonisz? – chciał samym swoim głosem przekazać jej informację, nie jestem sam, nie mogę swobodnie rozmawiać, zadzwoń później.

- Możesz przyjechać do domu? Proszę, przyjedź dziś do domu, Harry - Gemma brzmiała inaczej niż zwykle. Zawsze opanowana i wyważona, teraz brzmiała nerwowo i niespokojnie, tak jakby coś się stało.

- Do domu? – zaklął w myślach, gdy Louis wyprostował się na te słowa i teraz patrzył na niego czujnie, pewnie chciałby słyszeć, co dokładnie mówił rozmówca Harry'ego. – Dlaczego? Co się dzieje?

- To nie jest rozmowa na telefon Harry, rodzice wyjechali dziś rano do rodziny Aarona, wrócą dopiero pojutrze. Przyjedź do domu, musimy porozmawiać.

- Gemma, nie mogę. Mamy dziś spotkanie z dziećmi, w zasadzie to zaraz się zacznie. Nie mogę tego opuścić, czekałem na to tak długo – tłumaczył się szybko, chcąc by siostra zrozumiała, że miał swoje obowiązki i że nie mógł porzucić wszystkiego po jej jednym telefonie.

To było dla niego ważne, to, że Louis tu był i chciał mu towarzyszyć znaczyło dla niego tak wiele, nie chciał tego zniszczyć. Zauważył, że szatyna nie było już na fotelu stojącym przy oknie, teraz szedł wolno w stronę Harry'ego, nie spuszczając z niego tego pochmurnego wzroku. Nie chciał się z nim kłócić, nie dziś, teraz było im tak dobrze, nie kłócili się, byli blisko i czuł, że są dla siebie kimś więcej niż tylko nienawidzącymi się małżonkami.

- Harry – dziewczyna syknęła wściekle i to było dźwięk, którego nigdy nie słyszał z jej ust. – Zmusiłeś mnie do poznania prawdy, więc teraz sprowadź swój cholerny tyłek do domu, ponieważ zapewniam cię, nie chcesz żebym to ja dziś przyjechała do tego pieprzonego pałacu i pokazała ci, jak skończyło się dla mnie bycie wścibską.

Brzmiała jakby wpadła w szał. Jeszcze na niego nie krzyczała, ale była bardzo blisko tego, by wybuchnąć. Nie brzmiała, jak Gemma, którą znał, więc coś musiało się stać, coś bardzo złego. Jeszcze chwilę temu wierzył, że wszystko będzie dobrze, że mylił się i niepotrzebnie tworzył teorie spiskowe, ale teraz, słysząc nerwowy głos siostry, wiedział, że musiał mieć rację i ona odkryła coś strasznego, co doprowadziło ją na skraj. Louis stał teraz obok niego, obejmując go ramieniem w pasie, patrząc na niego pytająco. Musiał coś wymyślić, ale nie miał pojęcia, co zrobić.

- Co się dzieje? – pytanie Lou, sprawiło, że drgnął niespokojnie, ale nie odsunął się, przeciwnie, przysunął jeszcze bliżej mężczyzny.

Nie wiedział, kiedy to w jego ramionach zaczął szukać bezpieczeństwa i spokoju. Coś się zmieniło i ewoluowało każdego dnia, a jakieś dziwne obrazy przebiegały mu przed oczami, tworząc ich wspólną historię, o której nie miał pojęcia. Nie mógł myśleć o tym teraz, kiedy miał ważniejsze sprawy na głowie, ale dotyk Louisa nie był obcy, za każdym razem czuł, jakby dłoń Lou na jego skórze była najwłaściwszym, co go spotkało.

- Gemma nie czuje się dobrze, chyba jest chora, a w domu nikogo nie ma, rodzice gdzieś pojechali i nie wrócą przez dwa dni. Prosi żebym dziś do niej przyjechał, chyba naprawdę z nią źle – to była prawda, ubrana w niewielkie kłamstwo, które brzmiał wiarygodnie. Nie chciał kłamać, ale nie mógł też powiedzieć prawdy.

-J edź po spotkaniu, ono nie potrwa tak długo, maksymalnie dwa godziny i wszystko się skończy. Mogę pojechać z tobą, jeśli tego byś chciał – zaproponował natychmiast, tak jakby to nie stanowiło dla niego żadnego problemu. W takich chwilach Harry żałował, że nie mogą być ze sobą maksymalnie szczerzy, że zawsze było coś, co ich dzieliło i stawiało między nimi mur, tak jak teraz. Louis był przed nim otwarty i wspierający, kiedy on kłamał mu prosto w twarz.

- Mógłbym? Nie chcę cię tu zostawiać, ale coś się z nią dzieje, nie brzmi dobrze – teraz, kiedy stanął przed prawda, która była na wyciągnięcie ręki, chciał, by Louis nie pozwolił mu jechać, by powiedział, że Harry ma tu zostać i nie opuszczać go na krok. Nie chciał poznać prawdy, którą odkryła Gemma.

- Oczywiście, jeśli jest chora to lepiej żeby nie była sama. Jechać z tobą? Mógłbym poprosić Matthew o odwołanie moich jutrzejszych spotkań z Radą.

- Nie, nie rób tego, te spotkania są ważne – uśmiechnął się, nie wierząc w to jak wszystko się potoczyło.

Ich jedna rozmowa, pokojowa umowa, której nie podpisali ale zawarli ją tamtego deszczowego dnia w ogrodzie, sprawiła, że Louis jawił się jako zupełnie inny człowiek. Ktoś, kogo Harry bez problemu mógł obdarzyć uczuciami i chyba już to zrobił. Oczywiście, nadal był tam ten sam mężczyzna, którego Harry nie potrafił polubić, ten wyniosły, pretensjonalny, żyjący obowiązkami Louis, który patrzył na większość osób z góry, ale teraz wiedział, że gdzieś głęboko ukryty jest ten czuły mężczyzna, który potrafił być opiekuńczy i troskliwy, który liczył się z jego zdaniem i może zaczynał czuć coś do Harry'ego.

- Nie aż tak ważne – szatyn wzruszył ramionami, posyłając mu psotny uśmiech. – Ale może masz racje, jedź sam, jeżeli Gemma jest chora obecność króla z pewnością jej nie pomoże, a Matthew nie byłby ze mnie zadowolony gdybym unikał członków królewskiej rady.

- Jesteś tam? – wściekły głos Gemmy sprowadził go na ziemię zanim ponownie pocałowałby Louisa i zupełnie zapomniał o siostrze.

- Tak, tak przepraszam. Przyjadę dziś wieczorem – powiedział szybko, chcąc ją uspokoić. Nie miał pojęcia, co tak bardzo rozgniewało Gemmę, ale to musiało być coś poważnego. Chciał dodać coś jeszcze, gdy usłyszał dźwięk przerwanego połączenia. Spojrzał zaskoczony na telefon, nie wierząc w to, że siostra tak po prostu się rozłączyła.

- Skończyłeś rozmawiać? – Louis stojący obok, spojrzał na niego pytająco.

- Tak, była w złym humorze, chyba naprawdę źle się czuje – wyjaśnił, zmuszając się do uśmiechu, chociaż wewnętrznie odczuwał coraz większy strach. Nie wiedział, czy w ogóle chciał dowiedzieć się tego, co udało się odkryć Gemmie. Bał się informacji, które miała mu przekazać wieczorem, ale teraz musiał skupić się na kolejnym zadaniu, czekały na nich dzieci. – Chodźmy, nie mogę się doczekać tego spotkania – poszedł pierwszy, wiedząc, że Louis będzie podążał za nim. Miał nadzieję, że wizyta młodych poddanych pozwoli mu choć na chwilę oderwać myśli od rozmowy z siostrą.

***

Widział Henry'ego stojącego obok Matthew. Mężczyźnie nie rozmawiali, panował między nimi pewien chłód, ale utrzymywali pozorną współpracę, która była odpowiednia dla dwóch królewskich sekretarzy. Nie interesował się tym, co myślał sobie Henry, nadal udawał przed mężczyzną, że ufa mu w pełni. Teraz nie potrafił oderwać wzroku od Louisa. Obawiał się tego spotkania, pamiętał słowa Philipa o tym, że król nie lubi dzieci, ale okazało się, że to stwierdzenie było bardzo dalekie od prawdy. Szatyn na początku faktycznie wydawał się spięty i trzymał dystans nawet wtedy, gdy mała dziewczynka podała mu bukiet kwiatów uśmiechając się do niego szczerbatym, krzywym uśmiechem, ale później coś się zmieniło. Najpierw ramię w ramię z Harrym, a później już zupełnie sam rozmawiał z dziećmi i nastolatkami i wydawał się coraz bardziej otwarty i zainteresowany tym, co mieli do powiedzenia. Oczywiście nadal utrzymywał pewien dystans, w przeciwnym razie nie byłby Louisem, ale poza tym uśmiechał się i wydawał się inny, szczęśliwszy. Miło było widzieć go właśnie takiego.

Chciał dołączyć do męża wiedząc, że zbliża się koniec audiencji i niedługo ich goście będą musieli opuścić pałac, gdy mała dziewczynka podbiegła do Louisa i mocno przytuliła się do jego nóg. Zamarł bojąc się reakcji mężczyzny, pamiętał swoje pierwsze spotkanie z szatynem, gdy spontanicznie uścisnął mu dłoń na przywitanie. Wtedy taki gest nie spotkał się z pozytywnym odbiorem, teraz pewnie miało być dokładnie tak samo. Ruszył szybko w ich stronę, widząc zmartwioną twarz Matthew i zadowolony uśmiech Henry'ego. Nie wiedział, jak wcześniej mógł być tak naiwny i nabrał się na manipulacje sekretarza podstawionego przez matkę. Miał tylko nadzieję, że Louis nie odrzuci tej małej dziewczynki w taki sposób jak zrobił to Harry'emu. Chciał interweniować, gdy usłyszał cichy śmiech Louisa i zauważył, jak mężczyzna odsuwa delikatnie dziecięce dłonie i kuca przed drobną brunetką.

- Witam – ciepły głos szatyna wprawił Harry'ego w osłupienie.

- Cześć – dziewczyna mogła mieć pięć lat, może sześć, wyglądała uroczo w swojej sukience w zieloną kratę i dwóch warkoczach zakończonych zielonymi kokardami.

- Jak podoba ci się w błękitnym pałacu młoda damo? – dziewczynka zachichotała, klepiąc Louisa po ramieniu.

- Już nikt tak nie mówi – stwierdziła rozbawiona. – Jestem Iris – wyciągnęła w jego stronę dłoń, patrząc na niego wyczekująco. – A ty?

- Ja? Cóż hmm – zamilkł, nie do końca pojmując komizm tej sytuacji. – Jestem Louis – uścisnął wyciągniętą dłoń, a Harry ukrył swój śmiech w dłoni. Stał niemal obok nich i z radością obserwował rozwój sytuacji. – Masz bardzo ładną sukienkę.

- To mój ulubiony kolor, przypomina mi ulubiony smak cukierków. Wybrałam ją specjalnie na ten dzień. Wiesz, chciałam dziś poznać księcia Harry'ego.

- To też mój ulubiony kolor – zauważył, opierając jedno kolano na ciemnym dywanie. Czuł ja nogi cierpną mu od tej niewygodnej pozycji. – Przypomina mi oczy księcia Harry'ego, są dokładnie w tym odcieniu.

- Mama chciała nakłonić mnie do ubrania czerwonej, ale uparłam się właśnie na tą, teraz nie uwierzy mi kiedy powiem jej, że to też ulubiony kolor króla – Iris obróciła się dookoła własnej osi i pisnęła szczęśliwa. Wyglądała jak naprawdę bardzo szczęśliwe dziecko.

- Myślałem, że nie wiesz, kim jestem – zauważył, podnosząc się z kucek z cichym westchnięciem.

- Król Louis, każdy to wie, ale zawsze trzeba się przedstawić.

- Iris, Iris – kobieta, która towarzyszyła grupie podeszła do nich zdenerwowana. – Wszędzie cię szukamy, a ty... – zamilkła widząc Louisa stojącego obok. – Boże, Wasza Wysokość – sapnęła i dygnęła natychmiast. – Bardzo za nią przepraszam, jeśli powiedziała coś niewłaściwego.

- Skądże, Iris okazała się niezwykle miłym rozmówcą – uśmiechnął się do zestresowanej kobiety, która pewnie była matką dziewczynki. - To była przyjemność poznać cię Iris, młoda damo – wyciągnął dłoń i zaśmiał się, gdy dziewczynka przybiła mu piątkę, zamiast uścisnąć palce.

- Iris – syknęła kobieta, chwytając dziewczynkę za drugą rękę.

- Nadal nie poznałam księcia – bąknęła, uparcie stojąc w miejscu, nie pozwalając matce odciągnąć się z dala od króla.

- Jak dobrze w takim razie, że stoi nieopodal i przysłuchuje się naszej rozmowie – Louis odwrócił się w stronę Harry'ego, który został przyłapany na podsłuchiwaniu. – Oto i on, książę we własnej osobie.

- Witam – stanął obok Louisa, uśmiechając się do dziewczynki i jej mamy. – Miło panie poznać – wyciągnął dłoń w stronę kobiety, a później Iris, która nieoczekiwanie stała się bardzo nieśmiała i ukryła się za nogami swojej mamy, zerkając ukradkiem w stronę bruneta. – Słyszałem, że ktoś ma tutaj piękną sukienkę w kolorze moich oczu.

- Niee, w kolorze cukierków – dziewczynka odezwała się natychmiast z chwilą powracającej śmiałości, ale zaraz znowu zamilkła ukrywając się z gorącymi rumieńcami na policzkach.

- A byłem pewien, że chodzi o moje oczy – roześmiał się widząc mały uśmiech na ustach Louisa. – Mam nadzieję, że spędziłyście miłe popołudnie w naszym towarzystwie.

- Tak, było cudownie, nasza fundacja nigdy nie miała okazji pojawić się w pałacu, więc zaproszenie uszczęśliwiło wiele osób, Panie.

- Czy moja nowa przyjaciółka Iris chciałaby zobaczyć pałac? – Louis przerwał im niegrzecznie, chyba pierwszy raz w swoim życiu wtrącają się do czyjejś rozmowy.

- Tak – dziewczynka wybiegła zza nóg matki, wpadając prosto w wyciągnięte ramiona Lou, który zachowywał się dziś niecodziennie. – Harry pożegnasz ode mnie naszych gości, prawda? Ja oprowadzę te młodą damę po pałacu i wrócimy niedługo, dobrze?

- Oczywiście, miłej wycieczki – pomachał w stronę Iris, która ukryta w ramionach Louisa wydawała się dużo odważniejsza i odmachała mu ze szczęśliwym uśmiechem. Obserwował, jak Louis odchodzi w stronę wyjścia, rozmawiając o czymś z dziewczynką. Nie spodziewał się czegoś takiego. Lou nigdy nie zachowywał się spontanicznie, a już na pewno nie pozwalał sobie na zbliżenie się do kogokolwiek. Teraz trzymał Iris jakby znali się od dawna i naprawdę byli bliskimi przyjaciółmi, milo było patrzeć na to, jaki jest szczęśliwy i swobodny. – Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko?

- Oczywiście, że nie, Iris będzie szczęśliwa. Od tygodni mówiła tylko o wizycie w pałacu.

- Mam wrażenie, że traktuje Jego Wysokość, jak swojego kolegę – uśmiechnął się, ale nagle zrozumiał, że to co powiedział mogło zostać źle odebrane, matka Iris spięła się znacząco. – Nie to miałem na myśli, uwierz mi Louis też jest szczęśliwy, że ktoś nie tytułuje go i traktuje tak naturalnie.

- Ona bardzo chciała spotkać Waszą Wysokość, ale okazuje się, że jednak król stał się jej ulubioną osobą w tym miejscu – powiedziała matka dziewczynki. – Iris nie ma łatwego życia, a ma zaledwie pięć lat. Jej biologiczni rodzice musieli wychowywać ją w fatalnych warunkach, przez co jej płuca zostały nieodwracalnie uszkodzone. Fundacja zaopiekowała się nią i tak trafiła do mojej rodziny. Jest niezwykle radosnym dzieckiem, ale nie może pozwolić sobie na życie pełną piersią, ponieważ ma problemy z oddychaniem.

Harry słuchał opowieści Leonory, myśląc o tych wszystkich dzieciach, które nie miały szczęścia urodzić się w stolicy lub gdzieś niedaleko. O tych, które za późno trafiły do wykwalifikowanych oddziałów szpitalnych, nie miały szans na zdrowe życie, ponieważ zawiódł je świat i dorośli, którzy powinni się nimi opiekować. Pomyślał o promiennym uśmiechu Iris, która mimo swoich pięciu lat, wiedziała już, czym jest cierpienie i ból. Myślał o tym wszystkim żegnając się z młodymi gośćmi, ściskając ich dłonie, gdy jeden za drugim opuszczali pałac. Miał nadzieję, że ten dzień był dla nich miłą odskocznią, ponieważ dla Louisa i Harry'ego, właśnie taki był. Szatyn stał na korytarzu, obserwując przez okno oddalające się osoby. Na jego wargach błąkał się uśmiech i był naprawdę zrelaksowany i spokojny.

- Polubiłeś ją, nigdy nie widziałem cię takiego – zauważył, podchodząc do niego wolnym krokiem. Było już późno, powinien jechać do Gemmy, kilka minut temu, ale coś nie pozwalało mu odejść bez pożegnania.

- To prawda, była niezwykła – przytaknął, odwracając się w stronę bruneta, który był już obok, opierając się o marmurowy parapet. – Bardzo spodobała się jej błękitna sala, stwierdziła, że od dziś to jej ulubiony kolor i że następnym razem ubierze niebieską sukienkę.

- Jak kolor twoich oczu – roześmiał się, obserwując jak Louis przewraca oczami, ale nie było wątpliwości, wcale nie był zirytowany, przez całą jego postawę przemawiała niespotykana czułość.

- Iris przypominała mi ciebie, była dokładnie taka, jak ty: nieuprzejma, łamiąca wszystkie zasady, a przy tym niezwykle urocza i błyskotliwa – głos mężczyzny był leniwy i spokojny, widać było, że ten dzień wyczerpał go na zupełnie innym poziomie. Nie był przygotowany na spotkanie, które zmusiło go do opuszczenia swoich barier.

- Od kiedy uważasz mnie za uroczego, chyba to przegapiłem.

Szatyn po raz kolejny przewrócił oczami, uśmiechając się w jego stronę. Patrząc teraz przez okno nie można było zbyt wiele dostrzec, ciemność nadeszła szybko i niepostrzeżenie. Byli wysoko nad ziemią, patrząc na lewo przy mocnym skupieniu i wytężeniu wzroku można było dostrzec majestatyczny ogród. Harry myślał o tym, jak pięknie wyglądałoby to miejsce, gdyby można było rozświetlić je latarniami. Jasne światełka byłyby magiczne i mogliby spacerować tam przez długi czas, bawić się z psami prze długie godziny. Nie zorientował się nawet, kiedy poczuł się w tym miejscu niemal jak w domu, ale teraz faktycznie tak się czuł, jakby tu było jego miejsce. Niestety teraz jedynie księżyc oświetlał mrok i był jedyną latarnią w pogłębiającej się ciemności. Harry wpatrywał się ciemne niebo, chociaż zupełnie nic tam nie widział, ale czuł na sobie spojrzenie Louisa i mimowolnie jego oczy przeskakiwały na tego mężczyznę. Nocny pejzaż był niezwykle pociągający, ale nie mógł ukrywać, że jego mąż o głębokim spojrzeniu pełnym tajemnic był zdecydowanie ciekawszy.

- Czy uważasz to spotkanie za udane? – przerwał panujące między nimi milczenie, chociaż było niezwykle komfortowe i chciałby zatopić się w tej ciszy na długie minuty, ale czas gonił go nieubłaganie.

- Bardzo udane, nie spodziewałem się, że młodzi ludzie mogą mieć tak świeże i precyzyjne spojrzenie na nasz świat. Byliby lepszymi doradcami niż moja zgrzybiała rada królewska, która nie potrafi doradzić mi w żadnej ważnej kwestii.

- Może powinieneś się ich pozbyć? – zaproponował niemal szeptem, przysuwając się do Louisa.

- Może nawet to rozważę – odszepnął, chwytając szczupłą dłoń Harry'ego. – To był dobry dzień, cieszę się, że tutaj byłeś i że udało się nam zrealizować to przedsięwzięcie.

- Iris jest chora – widział jak oczy Louisa wędrują w stronę okna. – Leonora nie jest jej biologiczną mamą, system odebrał Iris jej matce, mała przez lata żyła w zanieczyszczonym środowisku, wdychając niebezpieczne opary. Ma chore płuca – może nie powinien mu tego mówić, był taki szczęśliwy, a teraz patrzył tylko na te gwiazdy, ignorując wszystko, co pospiesznie wychodziło z ust Harry'ego.

- To przykre – powiedział, przerywając milczenie, odwracając się ku Harry'emu. – Może będziemy w stanie jakoś jej pomóc?

-Już myślałem, że tego nie zaproponujesz – ścisnął mocniej jego dłoń, uśmiechając się radośnie – wpatrywałeś się w te gwiazdy jak zaczarowany. O czym tak myślałeś?

- Wiesz, myślałem sobie, jak dziwne jest to, że te gwiazdy świecą dla każdego z nas w ten sam sposób, mimo odległości, jaka może dzielić ludzi, mimo tego jak daleko one są od nas, ale chociaż wydaje nam się, że niebo wszędzie wygląda tak samo o jednak nie jest prawda. Myślałem, jakie musiało być miejsce, w którym wychowywała się Iris.

- Masz rację, życie każdego człowieka wygląda zupełnie inaczej, ale te gwiazdy właśnie mi uzmysłowiły, że nawet, jeśli coś bardzo się od nas różni to nadal może być źródłem inspiracji i może budzić zachwyt i piękno.

Louis spojrzał na niego i uśmiechnął czując, jak ciepło słów wypowiedzianych przez Harry'ego rozgrzało coś w jego wnętrzu

– Jak zwykle masz rację, popatrz chociażby na nas, niesamowicie się różnimy, a nasza relacja może się wydawać co najmniej dziwna, ale jakimś cudem jesteśmy blisko siebie i udaje się nam, prawda? – ich spojrzenia spotkały się, a złączone dłonie ścisnęły jeszcze mocniej. Ten wieczór kończył się inaczej niż tego oczekiwali, ale niż tego oczekiwali, ale teraz ich oczy przekazywały to, co czuli, budujące się zrozumienie, wsparcie i połączenie, które nadal było dla nich czymś obcym i niepojętym.

- Muszę jechać do Gemmy – przerwał ten moment, gdy poczuł usta Louisa muskające jego policzek. – Chociaż wolałbym zostać.

- Też bym tego chciał, ale lepiej jedź i sprawdź co z nią - odsunął się od Harry'ego, puszczając jego dłoń z mocnego i pewnego uścisku. – Jeśli coś będzie nie tak, zadzwoń do mnie dobrze?

- Oczywiście, dziękuję za dzisiaj Lou, to był jeden z lepszych dni prawda? – cofał się, nadal nie spuszczając oczu z oddalającej się sylwetki Louisa.

- Prawda, to był dobry dzień i zyskałem nową przyjaciółkę.

- A to mnie chciała poznać – parsknął śmiechem, potykając się, niemal spadając ze schodów.

- Uważaj, idź normalnie – Louis zrobił krok w jego stronę, ale powstrzymał się, gdy zauważył, że wszystko z nim w porządku.

- Do jutra.

Szatyn odwrócił się w stronę okna, uśmiechając się przez cały ten czas. Czuł się otoczony ciepłem i bliskością, chociaż teraz stał tu zupełnie sam, a Harry pewnie wsiadał do samochodu, który czekał na niego od jakiegoś czasu. Patrzył na te nocne niebo, widok tak znajomy, który tego wieczora wydawał się jednak jakiś inny. Nie wiedział, dlaczego czuł, że ich wieź jest tak trwała jak niezmienna świeżość nocnego nieba i niczego nie musi się obawiać.

***

Zapukał do drzwi, nie chcąc używać dzwonka. Miał nadzieję, że Gemma jest gdzieś w pobliżu i od razu usłyszy, że przyjechał i czeka. Podczas spotkania i rozmowy z Louisem udało mu się zapomnieć o całej sprawie z siostrą, ale teraz to wszystko do niego wróciło. Podczas drogie strasznie panikował, odtwarzając w głowie różne scenariusze całej sytuacji. Nie miał pojęcia, czego mogła się dowiedzieć. Drzwi otworzyły się nagle i chciał rzucić coś lekkiego na przywitanie, gdy dostrzegł twarz siostry.

- Co do cholery? Gemma? – przepchnął się obok niej, pospiesznie wchodząc do domu. Widział, jak zaniepokojona i zdenerwowana jest, ale potrafił skupić się tylko na czerwonym śladzie na jej twarzy, który wyglądał dokładnie tak jakby ktoś uderzył ją w policzek. – Gemma, co się stało? Możesz mi powiedzieć, co się dzieje? – podszedł do siostry, wpatrując się w jej twarz z rosnącym przerażeniem.

- To długa historia – Gemma unikała jego oczu, nie chcąc patrzeć na jego twarz. – Chodź do salonu, zaparzyłam herbatę.

- Długa historia? Domyślam się, że tak, ale zacznij mówić najlepiej teraz, bo chyba zaraz oszaleję – opadł na kanapę, nie patrząc nawet na filiżankę z parującą herbatą, czekającą na niego na stoliku kawowym. Dawno nie był w tym miejscu, ostatni raz chyba jeszcze przed zaręczynami z Lou. Wydawało mu się, że to wydarzyło się w innym życiu.

- Kiedy wróciłam do domu, zaczęłam przyglądać się mamie i jej zachowaniu, ale w zasadzie nic się nie zmieniło. Cały czas zachowywała się tak jak zawsze, czasem gdzieś wyjeżdżała, ale przecież nie mogłam jej śledzić, od razu zorientowałaby się, że coś jest nie tak – siostra usiadła obok niego, chwytając kubek drżącą dłonią. – Naprawdę próbowałam dowiedzieć się czegokolwiek, zaczęłam przeglądać dokumenty w gabinecie rodziców, ale nic tam nie było. Mama ma obsesyjny porządek, nie ma żadnych porozrzucanych, przypadkowych dokumentów, które mogłabym przejrzeć. Później znalazłam sejf, ale nic tam nie było Harry – brunetka westchnęła, patrząc na niego w napięciu – byłam sfrustrowana, nic nie pasowało do twoich podejrzeń, ale czułam, że masz rację, że coś tu jest nie tak.

- Może naprawdę jesteśmy w błędzie Gemms, może wysnułem te podejrzenia zupełnie niepotrzebnie, może nadinterpretowałem pewne fakty i niepotrzebnie cię w to wciągnąłem.

Gemma przytaknęła, uśmiechając się gorzko. Coś nadal nie było w porządku – zgodziłabym się z tobą, ale to nie koniec historii Harry.

- Tak myślałem, w końcu nadal nie wiem, dlaczego zostałaś przez kogoś spoliczkowana i to na tyle mocno, by pozostał tak mocny ślad – widział zaniepokojenie siostry, gdy odstawiła kubek z hukiem na mahoniowy blat i obróciła się w jego stronę.

- Niczego nie znalazłam, ale pomyślałam, że może wyciągnę coś z mamy w inny sposób.

- Miałaś się nie narażać – zaprotestował, bojąc się, do czego zmierza ta opowieść.

- Wiesz, jaka jest nasza mama, zapatrzona w tradycje, pełna oczekiwań w stosunku do siebie do nas – zaczęła niepewnie, tak jakby obawiała się reakcji Harry'ego. – Wczoraj przyszła do domu późnym wieczorem, a ja uznałam, że może to ten moment. Powiedziałam jej, że chcę z nią o czymś porozmawiać. Wydawała się zadowolona, nie mam pojęcia, czego się spodziewała, ale nagle powiedziałam jej, że spotykam się od jakiegoś czasu z Niallem i że oświadczył mi się.

- Co jej powiedziałaś?! – krzyknął, podrywając się z miejsca. – Spotykasz się z Niallem? Od kiedy? Faktycznie ostatnio mówił o tobie dość ciepło i wydawał się bardziej przyjacielski niż zwykle, ale myślałem, że to wynikało z obecności Louisa, a nie z waszego związku – chodził nerwowo po salonie, nie wiedząc, co myśleć o obecnej sytuacji.

- Możesz przestać krzyczeć, idioto? – Gemma złapała go za ramię i pociągnęła na kanapę. – Przecież nie powiedziałam jej prawdy, chciałam ją sprowokować.

- I rozumiem, że się udało tak? – znał ich matkę, była szalona i miała bzika na puncie tradycji i pozycji społecznej w końcu wydała go za mąż praktycznie bez jego zgody.

- Matka wpadła w szał, uwierz mi, nigdy nie widziałam jej w takim stanie, nawet kiedy buntowałeś się przeciwko wszystkiemu, co było dla niej ważne. Najpierw powiedziała, że mam przestać opowiadać głupoty, że mam zacząć traktować swoje życie poważnie i nie przynosić jej wstydu. Wtedy powiedziałam jej, że ma przestać, bo kocham Nialla i wyjdę za niego za mąż czy to się jej podoba czy nie.

- Boże – westchnął, próbując sobie wyobrazić reakcje matki, gdy Gemma powiedziała coś takiego.

- Tak, boże to właściwa reakcja – prychnęła, ale nie było jej do śmiechu. – Kiedy usłyszała o tym, że chcę wziąć z nim ślub, zaczęła krzyczeć, to było straszne i w tym szale wykrzyczała mi prosto w twarz, że miałam zostać żoną króla i prędzej umrze niż pozwoli mi wyjść za mąż za podrzędnego lorda. Później mówiła, że nie po to zaplanowała wszystko i wydała cię za mąż za króla żebym ja zaprzepaściła teraz szansę, którą mi dała.

- Gemms – objął ją mocno, nie wiedząc czy tak naprawdę przytula ją, czy może przytula się do niej. Nie wiedział, co innego mógłby zrobić. – Byłaś bardzo odważna. Wiem, jaka ona potrafi być straszna.

- Powiedziałam, że może próbować, ale i tak mnie nie powstrzyma i wtedy mnie uderzyła. Przyznam, że nie tego się spodziewałam – westchnęła głęboko, oddając uścisk brata. – Więc dowiedzieliśmy się czegoś, prawda?

- Tak, ale jakim kosztem? – pogłaskał ją po zranionym policzku. - Teraz wszystko się pokomplikuje, nie wiem, co powinniśmy zrobić z tą wiedzą, ale coś musimy – odsunęli się od siebie, myśląc o tym, co powiedział.

- Powiesz Louisowi? – to było proste pytanie, ale Harry niestety nie znał odpowiedzi.

- Nie mam pojęcia, co zrobić. Nie chcę żeby mnie znienawidził, a czuję, że tak się właśnie stanie, kiedy tylko powiem mu prawdę.

- Czy dobrze mi się wydaje, że ty i twój mąż zbliżyliście się do siebie? – Gemma uśmiechnęła się pierwszy raz tego wieczora i chyba nie drwiła z niego, a pytała szczerze ciekawa, co odpowie.

- Ostatnio coraz częściej czuję, jakbym znał go od dawna wiesz? To bardzo dziwne, ale patrzę na niego i wydaje mi się, że łączy nas więcej niż wcześniej sądziliśmy. Naprawdę lubię z nim rozmawiać, słuchać o jego wizji świata i tego jak powinno wyglądać królestwo. Jest mądry, ale chyba sam w siebie nie wierzy, chociaż udaje pewnego siebie. I jest dobrym człowiekiem, a chyba właśnie to pociąga mnie w nim najbardziej. Troszczy się o zwierzęta, dba o swoich przyjaciół, przejmuje się dziećmi.

- Brzmisz jak zakochany mężczyzna, może nasza mama nie była w aż tak ogromnym błędzie, gdy stwierdziła, że będziesz dobrym kandydatem na męża króla – siostra uśmiechała się do niego z ciepłem i zrozumieniem.

- Zakochany? Nie, nie sądzę, to raczej nie jest możliwe – zaprotestował natychmiast, ale czuł, że to, co mówi może nie być do końca zgodne z prawdą. Wiedział, że czuł coś do Louisa, ale nie rozwikłał jeszcze jak nazwać to coś.

- Pozwól sobie na to uczucie i nie myśl o matce dobrze? Jeśli mówisz, że jest dobrym człowiekiem to może warto dać mu szansę.

- Teraz nie będę mógł przestać myśleć o tym, że nasza mama najprawdopodobniej zaplanowała morderstwo przyszłego króla i nie wiemy, do czego może się jeszcze posunąć. Myślisz, że powinniśmy się bać, że zaplanuje coś jeszcze?

- Myślę, że teraz musze odkręcić to, że ja i Niall jesteśmy zaręczeni, ponieważ może okazać się, że następnym, który zginie w przypadkowym wypadku będzie Niall.

Spojrzał na siostrę i razem wybuchli histerycznym śmiechem, a łzy popłynęły z oczu Harry'ego, gdy z trudem starał się powstrzymać ten chichot. Chciał dodać coś jeszcze o śmierci w nagłym wypadku, gdy ostry ból przeszył jego skronie. Chwycił się za głowę i zacisnął powieki chcąc, by to uczucie jak najszybciej odeszło. Nigdy nie czuł czegoś takiego, nawet, gdy spadł z przeklętego konia.

- Wszystko w porządku? - poczuł dłoń Gemmy na ramieniu i ból zniknął tak szybko jak się pojawił.

- Tak, chyba jestem trochę zmęczony, to był trudny dzień, pełen wrażeń. Chyba powinienem się położyć, rodzice wracają jutro?

- Tak, jutro wieczorem, chodźmy spać, dziś i tak nie wymyślimy niczego mądrego. Twój pokój na ciebie czeka.

Szedł po schodach, zastanawiając się, co powinien powiedzieć Louisowi i czy w ogóle dobrym pomysłem było mówić cokolwiek. Chciałby teraz wrócić do pałacu i mieć to za sobą. Bał się, że wszystko zniszczy swoją szczerością albo zatajeniem prawdy. Okazało się, że ich mama była wplątana w jakąś aferę i to nie był jakiś drobiazg, a sprawa śmierci księcia Arthura. To mógł być zamach stanu, zdrada korony. Chyba nie istniało nic gorszego.

Wszedł do swojej starej sypialni, czując się dziwnie w tak znajomym miejscu. Ten pokój był przepełniony wspomnieniami i emocjami, niektóre z nich były dobre, ale większość jednak nie. Ich mama zawsze była zbyt wymagająca i osądzająca, nawet, kiedy byli dziećmi. Każdy zakamarek przypominał mu o tym, jakie było jego dzieciństwo i dawne życie. Położył się na łóżku, wpatrując się w biały sufit. Nic się tu nie zmieniło, wszystko było jak dawniej, ale zmienił się jedynie on. Nie czuł się tu jak u siebie, wolałby leżeć teraz w swojej sypialni w pałacu albo jeszcze lepiej w sypialni Louisa.

- Mama najprawdopodobniej zabiła brata Louisa – wyszeptał w przestrzeń, próbując jak te słowa brzmią, gdy wypowiada się je na głos. – Moja mama go zabiła – pomyślał o słowach Gemmy, kolejny nieszczęśliwy wypadek i nie miał pojęcia, co wydarzyło się później, czy był tak zmęczony, że nagle zasnął czy potworny ból głowy, który nagle wrócił odebrał mu zdrowy rozsądek, ale po tej nocy nic nie było już takie jak wcześniej.

Siedział w restauracji ze swoimi rodzicami, chociaż zwykle nie mieli czasu, by robić cokolwiek razem. Teraz jednak świętowali, kolejny sukces zawodowy ojca najlepszego w kraju chirurga plastycznego. Matka prawniczka rozwodowa, która potrafiła zniszczyć każdego mężczyznę na sali sądowej wydawała się zadowolona z sukcesu męża, ale chyba jeszcze bardziej cieszyły ją miliony na ich koncie. Harry zastanawiał się czy ojciec pamięta, że dziś są urodziny mamy, wydawało mu się, że zapomniał o takim drobiazgu. W końcu, czym były urodziny żony w obliczu kolejnych tytułów i płynących za nimi profitów.

Rozejrzał się po wnętrzu restauracji, znał to miejsce doskonale, ale chciał popatrzeć na coś innego niż rodzice, którzy przeglądali menu, chociaż doskonale wiedzieli, co tutaj podają. Byli stałymi bywalcami tego londyńskiego Country Clubu. Restauracja była jedną z tych eleganckich z ogromną salą, podwieszanym, oświetlonym sufitem i błyszczącą podłogą. Harry często spędzał tutaj lenie wakacje, a że akurat zaczynał się czerwiec, nie mógł się doczekać kąpieli w basenie razem ze swoimi przyjaciółmi, gry w golfa i tenisa. Uwielbiał wakacje z dala od centrum Londynu.

- Co dla ciebie, Harry? – drgnął, gdy usłyszał ponaglający głos ojca.

Zauważył, że przy ich stoliku pojawił się już kelner. Spojrzał na chłopaka, który mógł być trochę starszy od niego, pewnie był studentem, który dorabiał sobie podczas czasu wolnego od uczelni. Harry współczuł mu na samą myśl o pracy w wakacje, na szczęście on nie musiał się przejmować pieniędzmi. Ich oczy spotkały się zupełnie przypadkowo, gdy Harry skupił się na menu myśląc przez chwilę, co chciałby zjeść. Kiedy spojrzał w górę zauważył jasne tęczówki wpatrzone prosto w niego, poczuł się dziwnie, jakby sam los namalował ten ulotny moment na płótnie ich życia. To były ładne oczy, z bijącym od nich ciepłem i prawdą, wypełnione autentycznością, której Harry nie dostrzegał w spojrzeniach swoich przyjaciół. Poczuł gorąco zbierające się w piersi, jakby nagły płomień wybuchł i nie można było go ugasić, upił łyk wody z kieliszka, ale to w niczym nie pomogło. Zastanawiał się, co wyrażały jego oczy, ciekawość, którą czuł? Zaskoczenie spowodowane tym co czuł?

- Harry, dobrze się czujesz? – głos matki przebił się przez głośny dźwięk bijącego serca, miał nadzieję, że tylko on słyszał i czuł, jak szybko i mocno biło.

- Tak, tak – odchrząknął, słysząc jak słabo brzmi jego głos – poproszę risotto z truflami – powiedział pierwsze, co przyszło mu do głowy, chociaż mógł wybrać coś dużo lepszego, czuł na sobie zniesmaczone spojrzenie matki, która szybko potępiła jego gust smakowy.

Później siedząc i patrząc na swój talerz nie żałował wyboru. Na małym, finezyjnie ozdobionym talerzu znajdowało się risotto, tuż obok leżały smażone na maśle trufle, na których widok poczuł się naprawdę głodny. Na brzegu talerza, z dala od ryżu poukładane w fantazyjny sposób znajdowały się warzywa. Rozpoznawał kawałki opieczonej dyni, glazurowane w miodzie marchewki, chrupiąca cukinia. Wszystko wyglądało pysznie, a kelner, który nie wyglądał już znajomo, nalał mu kolejny kieliszek białe wina, mówiąc, że będzie pasowało do tego dania. Nikt przy stole nie zaprotestował, nie powiedział, że ma przecież siedemnaście lat.

- Mógłbyś już wrócić do jedzenia mięsa, Harry, ta fanaberia jest zupełnie niepotrzebna -powiedział ojciec, zwracając mu w ten sposób uwagę od niepamiętnych czasów.

- Tak – mruknął, zanurzając widelec w ryżu.

Jedząc w milczeniu nie potrafił przestać myśleć o oczach tamtego młodego mężczyzny. Chwila, kiedy ich oczy się spotkały była jak skradzione uderzenie serca, które teraz nie potrafiło się uspokoić i miało zakłócić całe jego dotychczasowe życie. To była taka krótka chwila, jeden moment, kilka sekund, ale Harry czuł, że to było zaproszenie do zupełnie nowego, nieznanego wcześniej świata, który mógł się przed nim otworzyć jeśli tylko się na to odważy.

***

Spędzał letnie wakacje tak jak uwielbiał. Wylegiwał się na materacu w niemal pustym basenie, nie licząc kilku jego przyjaciół. Znowu był w tym samym country clubie, to samo miejsce, co roku, ale nie czuł się znudzony. Otoczony luksusem, popijając drinki, nie myśląc o niczym, czuł czyste szczęście. Obsługa nadskakiwała im, widok na otaczającą zieleń był piękny, a z głośników sączył się leniwy głos Lany Del Rey. Harry mógł tak żyć i umierać. Może był trochę rozpieszczony, ale takiego stworzyło go życie, jego przyjaciele byli tacy sami. Rozkoszowali się tym, co dał im los, to miejsce było ich azylem, basen, leżaki i otwarty całą dobę bar. Spędzali godziny wylegując się, opalając i plotkując.

- Naprawdę mogę wszystko zrozumieć, ale ta histeria z powodu śmierci króla? Boże, facet miał chyba z osiemdziesiąt lat. Kogoś zaskoczyło to, że umarł? – Brittany brzmiała na naprawdę oburzoną, a Harry nie miał ochoty jej słuchać, zsunął się z materaca prosto pod wodę, odpływając od niej i Catherine tak daleko jak tylko pozwalała mu wielkość basenu. Wynurzył się, ale niestety nadal docierały do niego głosy przyjaciółek.

- Rozumiem gdyby umarła Taylor Swift, ona jest prawdziwą królową, ale Karol? Nikogo już nie obchodzi, co dzieje się z tą nudną rodziną.

Przewrócił oczami i przetarł mokrą twarz rozglądając się dookoła. Zauważył go od razu. Te same jasne oczy, miękkie włosy i inny strój. Najwyraźniej pracował nie tylko w restauracji, ale też na zewnątrz. Wyszedł z wody, nie wiedząc, co właściwie robi, skierował się w stronę chłopaka. To było głupie, ale nie mógł przestać o nim myśleć i potajemnie cały czas liczył, że go tu spotka. Nie mógł zmarnować tej okazji.

- Cześć – przywitał się nonszalancko, opadając na jeden z leżaków, obok którego stał szatyn. Najwidoczniej zbierał mokre ręczniki, ponieważ trzymał ich pokaźny stos w swoich ramionach.

- Dzień dobry – spojrzał na niego zaskoczony, ale przywitał się uprzejmie, uśmiechając się w jego stronę.

- Pracujesz też w restauracji, prawda? – nie wiedział, o czym ma z nim rozmawiać, ale chciał go zatrzymać tutaj tylko trochę dłużej.

- Tak, pomagam w kilku miejscach w zależności od tego, gdzie brakuje ludzi. Czy mogę jakoś panu pomóc?

- Jestem Harry – wyciągnął w jego stronę mokrą, chłodną dłoń, którą Louis uścisnął po chwili zawahania.

- Louis – przedstawił się szybko, wysuwając swoją dłoń z lekkiego uścisku. – Czy mogę coś dla pana zrobić? – zapytał ponownie, używając zwrotu grzecznościowego.

- Spotkaliśmy się w restauracji, pamiętasz? Byłem tam z moimi rodzicami kilka tygodni temu, obsługiwałeś nasz stolik – uparcie unikał odpowiedzi na pytanie mężczyzny, niczego od niego nie chciał poza rozmową, ale najwidoczniej Louis był dobrym pracownikiem i chciał już wrócić do swoich zajęć.

- Przykro mi, nie pamiętam. W restauracji codziennie pojawia się bardzo dużo gości, nie jestem w stanie zapamiętać każdego – powiedział przepraszająco, odsuwając się od bruneta. – Powinienem już wracać do pracy.

- To twoja praca wakacyjna? – zagadnął po raz ostatni, walcząc o chociaż jedno spojrzenie tych błękitnych oczu. Musiał je poczuć na sobie. To było chore, nieuzasadnione pragnienie, ale potrzebował tych jasnych tęczówek skierowanych w swoją stronę.

- Dorabiam sobie w tym miejscu w ciągu roku, a w czasie wakacji pracuje na stałe – wyjaśnił uprzejmie szatyn, cały czas utrzymując stosowną odległość od Harry'ego. – Twoi przyjaciele chyba chcieliby żebyś do nich wrócił – zauważył, wskazując głową na grupkę, która faktycznie obserwowała ich uważnie.

- Studiujesz? – zawołał, gdy Louis zaczął oddalać się od niego bez pożegnania. Spójrz na mnie, spójrz na mnie. Szeptał w myślach, nie wiedząc, dlaczego to było dla niego tak istotne.

- Tak, jestem na ostatnim roku weterynarii – kelner obrócił się w jego stronę i posłał mu ostatni uśmiech, a ich oczy spotkały się na jedną sekundę, która minęła zbyt szybko, ale Harry wiedział, że będzie odtwarzał ten moment przez najbliższe dni.

***

To była typowa letnia burza, której towarzyszył ulewny deszcz. Wody było coraz więcej i wydawało się, że ulice stały się małymi rzekami spływającymi wodą. Harry miał w planach wrócić dziś do domu, dlatego po głośny pożegnaniach z przyjaciółmi wskoczył do swojego czerwonego, sportowego auta i odjechał spod hotelu z piskiem opon. W radiu grała jakaś płyta, oczywiście ustawiona przez Catherine, ale z przyjemnością nucił jakąś piosenkę z ukojeniem odnajdując się w słowach pomocy, nadal jestem w tej restauracji. On sam często wracał myślami do miejsca, w którym pierwszy raz spotkał Louisa. Nie wiedział czy chłopak unikał go celowo czy po prostu pracował na innych zmianach, ale widywali się bardzo rzadko. Starał się być przyjacielski, chociaż sam nie do końca wiedział, dlaczego. Nie był opryskliwy i nieuprzejmy do pracowników, ale nigdy nie zwracał uwagi na ludzi, którzy dla niego pracowali, oni go po prostu nie obchodzili. Rodzice nauczyli go, by pewne osoby traktował tak jakby nie istniały. Nie byli przyjaciółmi, nie rozmawiali ze sobą zbyt długo nawet jeden raz, a po skromnych ubraniach szatyna mógł stwierdzić, że mu się nie przelewa. Harry powinien trzymać się do niego z daleka, ale coś go przyciągało i nie pozwalało zapomnieć o Louisie.

Pędził przed siebie, nucąc pod nosem, gdy zauważył jakąś samotną postać maszerująca szybko przed siebie w tej ulewie. Zwolnił, nie chcąc ochlapać tego biedaka, który nie miał parasola i zrobił sobie spacer w taką pogodę, gdy nagle rozpoznał znajomą sylwetkę Louisa.

- Hej, potrzebujesz podwózki? – zwolnił, otwierając okno, przez które od razu zaczął wpadać deszcz, uderzając go prosto w twarz. Może to i była letnia burza, ale na zewnątrz zrobiło się całkiem chłodno.

- Chyba nie powinienem – Louis popatrzył na niego zaskoczony. Po twarzy spływała mu woda i był już kompletnie przemoczony, to musiało skończyć się chorobą.

- Dlaczego? To tylko podwózka, jesteśmy przecież znajomymi, wsiadaj – był uparty, ale wiedział, że robi coś dobrego. Mógł być rozpieszczonym gówniarzem, ale wiedział, kiedy ktoś potrzebuje pomocy. Ruszył, gdy Louis w końcu przyjął ofertę i usiadł obok niego, trzęsąc się mocno. – Wybrałeś się na spacer w taką pogodę? – zażartował, ale zamilkł widząc zirytowane spojrzenie Louisa.

- Nie, uciekł mi ostatni autobus, nie miałem innego wyboru – wyjaśnił krótko, nie wdając się w szczegóły.

- Mieszkasz w Londynie?

- Tak, ale możesz mnie podwieźć do mojego przyjaciela, mieszka niedaleko – szatyn był spięty i siedział jak najdalej od Harry'ego, który szybko włączył ogrzewanie, widząc jak mężczyzna drży, gdy krople wody, nadal spływały po jego szczupłej twarzy.

- Odwiozę cię do domu, to nie jest problem, ja też wracam do siebie – Harry skupiał się prowadzeniu, ale jego wzrok cały czas uciekał do Louisa, który ewidentnie nie miał ochoty na rozmowę, a on przeciwnie nie potrafił się zamknąć. Potrafił myśleć tylko o tym, jak bardzo chce poznać tego człowieka, chociaż nadal ta ciekawość była mu obca. Louis nie był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widział, miał nawet przystojniejszych kolegów w swojej szkole, ale coś przyciągało go do niego. – Lubisz swoje studia?

- Tak – odparł krótko, a Harry skrzywił się słysząc, tą zwięzłą odpowiedź, nie dającą mu pola do dyskusji.

- Lubisz zwierzęta? Ja niespecjalnie, kiedyś chciałem mieć psa, ale moja mama ma uczulenie na sierść, więc to nie było możliwe.

- Jeśli nie lubiłbym zwierząt to chyba nie chciałbym zostać weterynarzem – zauważył szatyn, zerkając na niego krótko.

- Fakt, głupie pytanie – zaśmiał się nerwowo, czują się jak idiota. Chyba powinien się już zamknąć i nie mówić nic więcej. Louis ewidentnie go nie lubił.

- Dlaczego nie lubisz zwierząt? - nieoczekiwanie po chwili ciszy, padło pytanie, którego Harry się nie spodziewał.

- Kiedyś prawie ugryzł mnie pies – wiedział, ze o jest ten moment, kiedy może spróbować pozbyć się tego napięcia, które pojawiło się, gdy tylko Louis wsiadł do samochodu. – Moja koleżanka Sarah ma psa, ma na imię Furia i cóż, to imię do niej pasuje. Nie śmiej się ze mnie, ale to jest chihuahua. Nie widzieliśmy się przez jakiś czas, wszyscy nasi znajomi poznali już Furię tylko nie ja, więc kiedy weszliśmy do jej domu i zobaczyłem tego małego pieska, chciałem się przywitać, pamiętaj, że sam chciałem mieć psa. Ukucnąłem i wyciągnąłem ręce, a to coś rzuciło się w moją stronę, jak rozszalały wilk, który chce oderwać mi dłoń – opowiadał zabawnie, chcąc zobaczyć uśmiech na twarzy Louisa, który słuchał go uważnie z uniesionymi brwiami.

- I co wydarzyło się dalej? Jak widzę masz obie dłonie – zapytał, uśmiechając się delikatnie z wygadywanych głupot.

- Zacząłem uciekać i do dziś jestem pewien, że tylko dzięki moim umiejętnością sprinterskim nadal mam swoje ręce w całości – Harry uśmiechał się przez cały czas, ale nie potrafił powstrzymać cichego chichotu, gdy usłyszał śmiech Louisa, gdy zakończył opowiadać swoją zabawną historyjkę.

- To na pewno była chihuahua?

- Jestem pewien, że tak. Sarah nosiła Furię w torebce.

- Nadal przyjaźnisz się z Sarah i Furią, czy ten przerażający incydent zmusił cię do zerwania relacji?

- Nie spotkałem Furii już nigdy, za co jestem szczerze wdzięczny – mrugnął okiem do Louisa, który ponownie odwrócił się w stronę okna, nie patrząc na niego nawet raz.

- Zwierzęta są cudowne, dużo lepsze niż ludzie – mruknął po chwili, gdy Harry przestał już mieć nadzieję, że usłysz od niego cokolwiek.

- Nie wolałbyś dorabiać sobie w jakimś gabinecie albo schronisku? Praca w restauracji raczej nie jest dla ciebie satysfakcjonująca – gdy tylko zadał to pytanie i popatrzył na Louisa, wiedział, że popełnił błąd. Mężczyzna spojrzał na niego ze złością, wyglądając tak, jakby Harry uderzył go w twarz.

- Gdybym tylko mógł pozwolić sobie na wolontariat albo darmowe praktyki to owszem, zdecydowanie bardziej wolałbym pracować z wdzięcznym zwierzętami niż z rozpuszczonymi dzieciakami milionerów – warknął, nie tłumiąc już złości, którą odczuwał od chwili, gdy wsiadł do tego samochodu. – Możesz wysadzić mnie tutaj, w kilka minut dotrę do metra.

- Mogę odwieźć cię pod sam dom, to nie jest problem – zaprotestował słabo, nie wiedząc, jak zareagować, gdy z pewnością wcześniejsze słowa Louisa odnosiły się do niego. Nie chciał nawet wiedzieć, co musiał myśleć o nim ten mężczyzna. Rozpieszczone dziecko. Te słowa miały z nim pozostać na długo.

- Nie, dziękuję, ale wolę pokonać dalszą drogę sam – Louis był zdeterminowany, by jak najszybciej opuścić samochód Harry'ego, rozpiął pasy i obrócił się w stronę drzwi, chociaż samochód jeszcze się nie zatrzymał.

- Jesteś pewien? – zapytał, gdy szatyn uchylił drzwi i wyszedł na zewnątrz, gdzie było nieprzyjemnie chłodno, a deszcz nadal padał.

- Dziękuję za podwiezienie.

Obserwował oddalającą się postać mężczyzny, zastanawiając się co poszło nie tak i dlaczego Louis tak bardzo go nienawidzi.

***

To był sierpniowy wieczór. Wakacje powoli się kończyły, a Harry nie widział sensu w świętowaniu i imprezie, która odbywała się w klubie. Tańczył z przyjaciółmi, bawiąc się z najbliższą grupą, ale jego myśli cały czas uciekały do Louisa. Nie rozmawiali od tamtego dnia, gdy podwiózł go w czasie ulewy. Nie żeby nie próbował. Dość często podchodził do mężczyzny, ale ten unikał go i traktował jak każdego innego gościa, nie odpowiadając na zaczepki i marne próby flirtu.

Wycofał się z tańczącego tłumu, chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza i odetchnąć na chwilę. Był zmęczony i sfrustrowany. Wiedział, że po wakacjach nie będzie miał okazji, by spotkać Louisa, nie zobaczy go już więcej i zmarnował cały ten czas nie robiąc zupełnie nic. To był ciepły letni wieczór, bardzo przyjemny. Oddalał się od muzyki, przechadzając się po pustym ogrodzie, gdy dotarł do niego znajomy dźwięk śmiechu. Zamarł, gdy zauważył Louisa prowadzącego rozmowę z jakimś chłopakiem, którego nigdy wcześniej nie widział.

Podglądał ich i chociaż wiedział, że nie powinien tego robić, nie umiał oderwać od nich oczu. Louis opierał się o małą, ceglaną altanę oświetloną lampkami, a drugi mężczyzna stał naprzeciw niego. Wydawali się bardzo otwarci w swoich gestach, śmiali się i cały czas rozmawiali o czymś, czego Harry nie mógł usłyszeć. To mogła być zwyczajna scena między przyjaciółmi, ale Harry czuł, jak coś dusi go w piersi, ponieważ dla niego to nadal było niedostępne i obce doświadczenie.

Był zazdrosny, chciał rozmawiać w ten sposób z Louisem, chciał go poznać, dowiedzieć się czegoś więcej na jego temat, ale nie wiedzieć, dlaczego, został odepchnięty już na samym początku. Chciał tam podejść, przywitać się i zapytać Louisa, dlaczego tak bardzo go nie lubi, ale nie miał w sobie tyle odwagi. Czuł jak serce bije mu coraz szybciej, widząc szczery uśmiech mężczyzny. Był cholernym podglądaczem, ukucnął przy ścianie, kryjąc na chwilę twarz w dłoniach. Może naprawdę był rozpieszczonym dzieciakiem, który traktował Louisa jak kolejną zabawkę, którą chciał mieć tylko dla siebie. Może był nic nie wart, tak jak jego przyjaciele.

- Harry.

Poderwał głowę widząc Lousia, który stał teraz naprzeciwko niego, przyglądając mu się badawczo. Boże, został przyłapany na gapieniu się na nich. Nie mógł teraz nawet uciec, ponieważ kucał i wyglądał jak przygłup. Wpatrywał się w szatyna szeroko otwartymi oczami, czując jak mocno jest spięty, gdy dostrzegł towarzysza Louisa, który nadal był obok.

- Przepraszam... nie chciałem – zauważył, jak nieznajomy klepie Lou po plecach i szepcze mu do ucha coś, co brzmiało jak radź sobie z tym sam. Czuł jak rumieni się wściekle, gdy ogarnęło go zawstydzenie.

- Czego nie chciałeś? Podglądać?

- Tak, przepraszam, to nie tak – zaczął plątać się w swoich tłumaczeniach. Wiedział, że cokolwiek powie i tak się pogrąży. – Przepraszam, nie chciałem was tak obserwować, ja tylko – wzruszył ramionami, próbując skupić swoje myśli na sensownym poskładaniu słów, by nie brzmieć, jak głupiec. – Chciałem wiedzieć, z kim rozmawiasz, wiem, że to nie moja sprawa, wiem, że mnie nie lubisz, już sobie idę – chciał wstać, gdy poczuł, jak dłoń Louisa opada na jego ramię i ściska je lekko.

- Zostań – szatyn usiadł obok niego na trawie, ignorując cichy protest Harry'ego – to tylko znajomy, pracujemy tutaj razem, a w zasadzie pracowaliśmy, ponieważ Drew znalazł coś lepszego bliżej swojego mieszkania i uczelni, więc to był jego ostatni dzień – wyjaśnił, patrząc na niego z czymś dziwnym w oczach. – Dlaczego to cię ciekawiło? Nawet go nie znasz, to tylko jeden z pracowników. – Harry nie zdążył odpowiedzieć, gdy Louis sapnął cicho, obracając się szybko w jego stronę. – Nie mów, że Drew ci się podoba? On jest dla ciebie za stary, jest w moim wieku i przykro mi, ale ma dziewczynę od pięciu lat, chyba niedługo się oświadczy. Znajdź sobie lepiej kogoś ze swojego grona.

- Co? – pisnął, opadając na swój tyłek, nie myśląc o tym, jak trawa odciśnie się na jego białych spodniach. – To nie tak! Chciałem wiedzieć, z kim rozmawiasz, ponieważ... ponieważ – nie wiedział, jak to wytłumaczyć – nie chodziło o niego, chodziło o ciebie.

- O mnie? Przecież mnie znasz – najwyraźniej Louis był głupi i mało spostrzegawczy.

- Louis, nie o to chodzi, chciałem cię poznać przez całe cholerne wakacje, ale ty nie byłeś zainteresowany i teraz jest sierpień i wszystko się kończy, a ty stałeś tutaj z Drew, chciałem wiedzieć, kim on dla ciebie jest i dlaczego go lubisz. Chodziło o ciebie – wyszeptał ostatnie słowa, bojąc się spojrzeć na mężczyznę, który chyba zaniemówił, gdy ktoś w końcu wyłożył mu wszystko najprostszymi słowami.

- Dlaczego chciałbyś poznawać kogoś takiego jak ja? – Louis był zaskoczony i chyba nie do końca wierzył w to, co powiedział Harry.

- Nie obchodzi mnie ile masz lat i skąd pochodzisz, chciałbym wiedzieć, jakim jesteś człowiekiem, co lubisz, co jeszcze cię interesuje poza weterynarią. Nie obchodzi mnie wszystko inne jasne? – nie wiedział, co jeszcze mógłby powiedzieć. Jak wyrazić to co czuł, odkąd spotkali się pierwszy raz prawie trzy miesiące temu.

- Nie rozumiem, to nie ma sensu Harry. Jesteśmy z różnych światów, dzieli nas wszystko, po co chciałbyś mnie poznawać? To marnowanie czasu i energii.

- Mów sobie co chcesz – warknął, podrywając się z miejsca, czując złość i frustrację, mieszającą się ze smutkiem. Czuł łzy kłujące go w oczy. – Nie obchodzi mnie, że tutaj pracujesz, ile masz pieniędzy i że nasze rodziny pewnie bardzo się od siebie różnią. Dla mnie nasze rozmowy nie były marnowaniem czasu, ale dobrze wiedzieć, że dla ciebie tak.

- Dlaczego, Harry? Naprawdę tego nie rozumiem. Masz tylu przyjaciół, jestem pewien, że w swojej szkole jesteś rozchwytywany, po co ci ktoś taki jak ja? - Louis spojrzał na niego przez chwilę, próbując zrozumieć jego sposób myślenia. – Nawet się nie znamy.

- Nie pozwoliłeś mi się poznać. Starałem się, robiłem z siebie idiotę, a ty nie chciałeś zamienić ze mną zdania. I owszem, mam przyjaciół, ale ty jesteś inny. Naprawdę tego nie poczułeś? – opadł na kolana, wpatrując się w mężczyznę z całą determinacją, która w nim pozostała.

- Harry – westchnął zaniepokojony – nie pasuję do twojego świata. Ja nie mam tych samych możliwości, co ty, a moje życie wygląda inaczej niż twoje. Nawet nie jesteś sobie w stanie tego wyobrazić.

- Nie poczułeś tego? – powtórzył uparcie, chwytając dłoń Louisa, który natychmiast chciał ją wyrwać, ale brunet trzymał ją zbyt mocno.

- Nie wiem, co sobie uroiłeś w tej twojej głowie, ale nie jesteśmy dla siebie stworzeni, różni nas niemal wszystko. Jestem od ciebie starszy, biedniejszy i powinieneś trzymać się ode mnie z daleka jasne? – Louis patrzył na niego ze współczuciem i rezygnacją.

- To dlatego mnie odpychałeś? Nie chciałeś ze mną rozmawiać, unikałeś mnie, ponieważ bałeś się, że coś do mnie poczujesz? Te wszystkie różnice, które wymieniłeś nic nie znaczą wiesz? Chce cię poznać, chce spróbować i na pewno nie mam zamiaru się poddać, ponieważ uważasz, że jesteś ode mnie gorszy.

- Przepraszam Harry, nie chcę sprawiać ci przykrości, ale to nie ma sensu – Louis popatrzył na niego smutno, ściskając delikatnie jego dłoń.

To, co mówił brzmiało jak pożegnanie, a Harry nie mógł na to pozwolić. Pierwszy raz w życiu zwrócił uwagę na drugiego człowieka w taki sposób, pierwszy raz poczuł się zainteresowany w sposób, który wydawał mu się obcy, ale tak właściwy. Nie mógł pozwolić mu odejść. Wiedział, że to szaleństwo i nigdy wcześniej nie zrobił czegoś takiego, ale teraz musiał zaryzykować. Przysunął się bliżej Louisa, starając się zapanować nad swoimi nerwami. Ich dłonie nadal były splecione, dlatego wyciągnął drugą rękę i ostrożnie musnął palcami policzek mężczyzny. Pochylił się w jego stronę, obserwując jak Louis patrzy na niego zaskoczony, ale nie odpycha go. Ich usta zbliżyły się i Harry w ułamku sekundy odważył się zmniejszyć odległość miedzy nimi, ostrożnie całując mężczyznę. Ich usta spotykały się w czułym, ale krótkim pocałunku, który wyrażał więcej niż wszystkie te słowa, które chwile wcześniej wypowiadał Louis, kiedy chciał go zniechęcić i odepchnąć, jednak Lou odsunął się szybko, patrząc na Harry'ego z mieszanką pewnych uczuć w swoich jasnych oczach.

- Harry- zaczyna cicho, starając się wytłumaczyć to, co się wydarzyło, znaleźć właściwe słowa, by ten to zrozumiał.

- Przepraszam, jeśli nie powinienem tego robić, ale teraz już wiesz, co poczułem w restauracji - powiedział siląc się na spokój, odsuwając się od szatyna, który patrzył na niego z niedowierzaniem, zaskoczeniem i czymś jeszcze, co dawało Harry'emu nadzieję na przyszłość.

- Usiądź – pociągnął bruneta na trawę.

Siedzieli obok siebie, opierając się o ceglany murek, w tle cały czas pobrzmiewała taneczna muzyka, która niosła się prosto z klubowej sali. Harry wpatrywał się w Louisa, który wyglądał na zamyślonego, ale zdeterminowanego, by coś powiedzieć.

- Louis – zaczął, ale zamilkł, gdy tylko poczuł na sobie spojrzenie tych burzowych tęczówek.

- Nie, chciałeś mnie poznać Harry, więc proszę bardzo, opowiem ci o sobie i zrozumiesz, że to – wskazał pomiędzy nich. – Nie może się wydarzyć. Mieszkam w Londynie, to już wiesz, ale nie w centrum tak jak ty, raczej w gorszej, dużo gorszej dzielnicy. Mieszkam z rodzicami i z rodzeństwem, mam dwie siostry i brata, wszyscy są młodsi ode mnie. Mama utrzymuje cały dom, mama i ja. Mój tata... ojciec jest całkowicie bezużyteczny. Miał dobrą pracę którą stracił, a później zaczął pić, typowa historia. Nie jest agresywny, nic w tym stylu, ale pije i poza tym nie robi nic więcej, a mama się zaharowuje żeby mieć za co opłacić rachunki, czynsz. Moje siostry nadal są młode, bardzo młode, mają szesnaście lat, a już starają się dorabiać żeby pomóc utrzymać dom. To nie powinno wyglądać w ten sposób, ale właśnie takie jest nasze życie – Louis westchnął, czując ciężar wypowiadanych słów. Kochał swoja rodzinę i mówienie o nich tak jakby byli ciężarem nie sprawiało mu przyjemności.

- Przykro mi, Lou – Harry ścisnął dłoń mężczyzny, po tym jak uważnie wysłuchał wszystkich słów – to musi być bardzo trudne dla ciebie i twojej mamy.

- Nie użalam się nad sobą i nie chcę współczucia, nie potrzebuje tego – warknął, chcąc odsunąć się od bruneta, ale ten trzymał go mocno.

- Nie współczuję ci, mówię tylko, że jesteś silny i to może być kolejna rzecz, która mi się w tobie podoba.

- W samochodzie pytałeś o weterynarię – szatyn zignorował kolejne wyznanie Harry'ego i wrócił do opowiadania o sobie. - Poszedłem na te studia, bo musiałem znaleźć taki zawód, który pozwoli mi zarabiać. Widziałem, jak moja mama każdego dnia ciężko pracuje, jak siostry i brat próbują radzić sobie z tą chorą sytuacją w naszym domu mimo młodego wieku. Musiałem dokonać dobrego wyboru. Weterynaria była moim drugim wyborem, przede wszystkim chciałem zostać architektem krajobrazu, projektować ogrody, ale to nie zapewniłoby mi pewnych pieniędzy i pracy, więc zrezygnowałem. Muszę zarabiać, pomagać mojej rodzinie.

- Jesteś niezwykłym człowiekiem, Louis – powiedział, próbując wyrazić swój podziw dla tego co robił ten mężczyzna.

- Cholera, Harry – Louis warknął, wyrywając swoją dłoń. – Nie mówiłem tego po to, żebyś teraz wygadywał takie głupoty. Nie widzisz tego? Nie pasujemy do siebie. Moje życie to walka o przetrwanie każdego dnia, a ty masz wszystko na skinienie swojego palca. Dostrzegasz to czy nadal masz zamiar pielęgnować swoje dziecinne zauroczenie?

- To ty jesteś dziecinny, umniejszasz sobie, poniżasz się żeby podkreślić jak bardzo się różnimy – uderzył go w ramię, nie wiedząc jak wytłumaczyć Louisowi to czego on nadal nie rozumiał.

- Ile masz lat? Siedemnaście?

- Nie wiem, co to ma do rzeczy, ale kilka dni temu skończyłem osiemnaście.

- Świetnie, czyli zaczynasz studia. Pewnie będziesz świetnym lekarzem, jak twój tata, albo prawnikiem jak twoja mama, o której pewnie niedługo ktoś nakręci serial – mówił z pewnością w głosie, a Harry patrzył na niego z malującym się na twarzy szokiem. – Co? Myślałeś, że nic o tobie nie wiem? Ja też cię obserwowałem, a twoja rodzina jest tutaj bardzo znana, więc nie trzeba było pytać wielu osób, by poznać słynną rodzinę Styles.

- Nie będę lekarzem, mdleję na widok krwi – mruknął, obejmując się ochronnie ramionami. – Nie chcę też być prawnikiem, nie lubię takich bezpośrednich konfrontacji i kłótni. Nie do końca wiem, co chciałbym robić, ale...

- Ale twoi rodzice nigdy nie będą pochwalać twoich wyborów, jeżeli będą sprzeczne z ich przekonaniami – wtrącił Louis, posyłając mu pocieszający uśmiech.

- Skąd wiesz?

- Nie traktują na poważnie twoich wyborów, na przykład tego, że jesteś wegetarianinem. Wszystko według nich jest twoją zachcianką, ponieważ jesteś rozpieszczonym dzieckiem, które może mieć wszystko, jeśli tylko będzie spełniał ich oczekiwania.

-Nie chciałeś ze mną rozmawiać, ale podglądałeś mnie przez cały czas? – nie potrafił nawet złościć się na szatyna. Louis chciał zmusić go do zmiany zdania, ale wychodziło mu to dość nieudolnie, wszystko, co powiedział przyciągało go coraz bardziej.

-Nie podglądałem, po prostu chciałem się czegoś dowiedzieć i uzmysłowić ci, że twoi rodzice nigdy nie zaakceptowaliby nas, nie zaakceptowaliby mnie Harry. Rozumiesz?

- A jeśli powiem, że mam to gdzieś i nadal chciałbym spróbować, nazwiesz mnie głupim dzieciakiem? – uśmiechnął się słysząc starą piosenkę, którą naprawdę lubił. Powinien wrócić do przyjaciół zanim zwróciliby uwagę na jego nieobecność. Nie chciał się tłumaczyć gdzie zniknął.

- Nie powiedziałbym, że jesteś głupi, ale może głupio i nieznośnie uparty.

- Świetnie, więc głupio i nieznośnie uparty Harry, powie teraz, że ma twój numer telefonu, który zdobył całkiem nielegalnie i że zadzwoni do ciebie, kiedy wróci do Londynu żeby się z tobą spotkać i doda jeszcze, że wszystko, co powiedziałeś jest ważne, ale nie ważniejsze od tego, że kiedy ten głupi Harry jest obok ciebie, czuje się naprawdę szczęśliwym człowiekiem i chciałby żeby to uczucie trwało jak najdłużej.

- Nic do ciebie nie dotarło – Louis pokręcił głową, słysząc bzdury wygadywane przez chłopaka. – A co jeśli nie odbiorę?

- Odbierzesz, a do tej piosenki, kiedyś razem zatańczymy – zarządził, czując nagle niewytłumaczalną pewność, że tak właśnie się stanie. Podniósł się z trawy, starając się wyczyścić dłonią swoje brudne spodnie, ale to było już nieodwracalne. – Do zobaczenia Louis – ruszył w stronę sali, kołysząc się w rytm melodii, nucąc po nosem dobrze sobie znane słowa. Może jednak nie był na przegranej pozycji i nie wszystko było jeszcze stracone.

***

- Co tutaj robimy? Jest tak upalnie Lou, nie możemy posiedzieć u ciebie w domu?- marudził, kiedy przedarli się przez gąszcz dzikiej roślinności i w końcu dotarli na jakąś polanę. Słońce tu nie docierało, więc Harry z ulgą powitał cień i odrobinę chodu, chociaż trudno było o tym mówić, gdy na zewnątrz było ponad trzydzieści stopni. – Gdzie jesteśmy? Jak to jest, że zawsze znajdujesz takie ładne miejsca?

Rozejrzał się dookoła podziwiając zieleń i przyjemny zapach wody. Bujna przyroda była piękna, a bliskość jeziora zachęcała do leżenia na kocu i wpatrywania się w delikatne promienie próbujące przedrzeć się przez liście.

- Czy to dobre miejsce, by świętować rocznice? – Louis rozłożył koc i zaczął wyciągać z torby wcześniej przygotowane jedzenie i napoje. – Wiem, że to nic wielkiego, ale może w przyszłym roku.. – zamilkł, gdy Harry zamknął mu usta pocałunkiem.

- To miejsce jest magiczne. Nie chciałbym być nigdzie indziej. Nie mogę uwierzyć, że to już rok – usiadł obok szatyna, chwytają jego wyciągniętą dłoń.

- Chciałbym zatrzymać czas, wiesz? Mam wrażenie, że wszystko dzieje się tak szybko i coś ważnego wymyka mi się przez palce – wyszeptał Louis, ściskając mocniej rozgrzaną dłoń Stylesa.

- Zawsze niepotrzebnie się zamartwiasz. Ja za to czuję, że czas zwalnia, kiedy jestem z tobą - pochylił się, łącząc ich usta w kolejnym pocałunku. – Chcesz się wykąpać? – wskazał głową na spokojną taflę wody, która musiała być tak orzeźwiająco chłodna na ich rozgrzanej skórze.

Zrzucali z siebie ubrania, biegnąc ze śmiechem w stronę wody, która oczywiście była chłodniejsza niż się spodziewali. Harry piszczał, gdy wbiegał za Louisem, który oczywiście wmawiał mu, że jest bardzo ciepło i przyjemnie.

- Nie jest tak źle – westchnął szatyn, zanurzając się po samą szyję w jeziorze. – Jest cudownie.

- Cieszę się, że jesteśmy tutaj razem, że możemy świętować na nasz sposób w tym pięknym miejscu – podpłynął do Louisa, opierając się o niego swoim ciałem, splatając swoje dłonie na karku mężczyzny. – Najlepszy rok w moim życiu.

- Najlepszy rok w naszym życiu – wyszeptał Louis, posyłając mu czuły uśmiech.

Słyszeli szum wody i śpiewające między drzewami ptaki. Poza ich dwójka nie było już świata, to byli tylko oni, zamknięci w swojej bańce miłości, bliskości i czułości, którą dzielili się każdego dnia od dwunastu miesięcy.

***

Stał w kącie i w milczeniu obserwował Louisa w pracy. Był tu wiele razy, ale zawsze równie mocno urzekało go oddanie i troska, z jaką Lou podchodził do każdej żywej istoty, która trafiała do tej lecznicy. Czasami sam czuł się jak takie niechciane, zabłąkane zwierzę, które w ramionach szatyna poszukiwało ciepła i wsparcia, którego nie otrzymywał w domu.

Z każdym dniem uzmysławiał sobie, że nigdy nie będzie brał Louisa w swoim życiu za pewnik. Cały czas pamiętał, z jaka determinacją musiał walczyć o to, by szatyn odebrał ten cholerny telefon, odpisał mu na wiadomość i zgodził się wyjść z nim na kawę. Teraz po ponad dwóch latach od tamtego spotkania w hotelowej restauracji był równie szczęśliwy, co zmartwiony. W jednym Louis się nie pomylił, jego rodzice nie mieli zamiaru zaakceptować szatyna z całym jego bagażem. Nie chcieli nawet poznać Louisa, porozmawiać z nim i dać mu szansy i to coraz bardziej przygnębiało Harry'ego, który zgodził się nawet pójść na studia prawnicze byleby tylko rodzina spróbowała porozmawiać z Lou. Teraz był na drugim roku prawa, a jego mama i tata powiedzieli mu dość jasno, że to czas, by w końcu porzucił swoją dziecinną fanaberię i zaczął układać sobie życie z kimś, kto będzie lepiej do nich pasował. Do nich, nie do Harry'ego.

Oderwał swoje myśli od rodziców i ponownie skupił się na Lou, który był w swoim żywiole, opiekując się kociętami, które ktoś przyprowadził dziś do lecznicy tydzień temu. Słyszał jak szatyn cicho nuci coś do małej, puszystej kulki, pewnie próbując uspokoić zestresowane maleństwo.

-Chodź, poznaj naszych nowych, tymczasowych gości – Louis podniósł na niego swój wzrok, a Harry jak zwykle zatonął w tym spojrzeniu i mógł tylko podejść do mężczyzny, obserwując malucha, który kwilił cicho w ramionach Lou. – To jest Luna. Nadal bardzo się boi i jest dużo mniejsza od swojego rodzeństwa, ale silna z niej dziewczyna i na pewno sobie poradzi, potrzebuje tylko trochę wsparcia i miłości.

Harry pogłaskał kotka, nie odrywając wzroku od Louisa, który kontynuował opowieść o nowych mieszkańcach.

- A to jest Leo – odłożył śnieżnobiałą Lunę i wziął na ręce rudego kociaka, który wiercił się niezadowolony. – Przypomina mi ciebie, jest uparty, zdeterminowany i nieustępliwy i jest tez małym głupolem.

- Heej – prychnął, szturchając delikatnie mężczyznę, nie chcąc, by coś stało się rudzielcowi. – Jest śliczny, chyba chciałbym kota.

- Jeszcze trochę, skarbie i jestem pewien, że będziesz mógł mieć tyle zwierząt, ile tylko zapragniesz.

- Są kochane, cieszę się, że są ludzie, którzy pomagają takim maluszkom – patrzył na Louisa, który cały promieniał, gdy mógł zajmować się zwierzętami. Uwielbiał obserwować go w takich chwilach, gdy był szczęśliwy, nie zamartwiał się o pieniądze, swoją rodzinę i Harry'ego. Poczuł na swoim czole pocałunek i wtulił się w ramię szatyna, głaszcząc jednym palcem malutka główkę kociątka. – Masz dziś nocny dyżur, prawda? – wiedział, że tak, ale wolał się upewnić.

Był przygotowany na noc w lecznicy, zapakował im trochę jedzenia, wziął dla siebie notatki, które musiał przeczytać na jutrzejsze zajęcia. Wolał spędzić czas tutaj z Louisem u boku niż w pustym domu albo jeszcze gorzej z rodzicami, którzy wróciliby wcześniej z pracy. Nie powiedział Lou prawdy, że rodzice odebrali mu mieszkanie, które dla niego kupili, gdy tylko dowiedzieli się, że z nim nie zerwał tak jak zażądali.

- Tak, przykro mi, że w tym tygodniu nie mieliśmy dla siebie za dużo czasu, ale wiesz, że staram się przyjmować wszystkie zmiany teraz, kiedy dziewczyny...

- Przestań – pocałował go szybko, nie chcąc, by po raz kolejny Louis tłumaczył się z tego, że pracuje tak dużo, ponieważ jego siostra poszła na studia i chciał jej pomóc. Harry to rozumiał i szanował, w zasadzie właśnie to kochał w Louisie, jak bardzo troszczył się i opiekował swoimi bliskimi, a teraz również Harrym. – Cieszę się, że mogę siedzieć tutaj z tobą i nikomu to nie przeszkadza.

- Ta zmiana zawsze jest spokojna, więc umilasz mi czas, gdyby nie ty, miałbym tylko te puchate kulki – wskazał na kocięta, które bawiły się teraz w swoim kojcu, wdrapując się na siebie. – Jak w domu?

- Nienawidzę tego, że myliłeś się w tak wielu sprawach, ale w tej jednej miałeś wtedy rację – Harry westchnął, opadając na jedyną kanapę w tym pomieszczeniu. – Oni nie chcą cię poznać Lou, nic się nie zmieniło.

- Wiedziałem, że tak będzie, dlatego nie chciałem się do ciebie zbliżać, nie chciałem żeby nasza relacja zniszczyła twoje więzi z rodzicami – usiadł na krześle za biurkiem, zabierając się za zaległości w dokumentacji medycznej.

- Gdyby im na mnie zależało, zaakceptowaliby moją miłość do ciebie. Dzięki tobie jestem szczęśliwy Lou, nie chcę dziś o nich rozmawiać dobrze? – wiedział, że szatyn cały czas walczy ze sobą w tej sprawie. Louis dźwigał na swoich ramionach więcej niż każdy przeciętny człowiek, a teraz musiał jeszcze zaakceptować, że rodzice Harry'ego nie chcą go znać i uważają, że niszczy życie ich syna. – Mam dla nas kolację – zanucił radośnie, chcąc na chwilę zapomnieć o tym, co złe i trudne, chciał cieszyć się ich wspólnym czasem i sprawić, by na twarzy Lou pojawił się uśmiech.

***

To był upalny dzień, jeden z tych długich, męczących i ciągnących się niemal bez końca. Pogoda w tym roku była trudna do zniesienia, panowała susza, deszcz nie padał od miesięcy, a temperatury oscylowały w granicach czterdziestu stopni. Ostatnie, na co miał ochotę to spacer, ale Louis był uparty i obiecywał, że nie będzie żałował, dlatego zgodził się i teraz, kiedy słońce powoli zachodziło, a temperatura pozwalała na wyjście z domu ich samochód zatrzymał się gdzieś za miastem.

- Gdzie my jesteśmy, Lou? – jęknął, idąc za mężczyzną, trzymając mocno jego dłoń.

- Zaraz zobaczysz, Harry, bądź cierpliwy dobrze? – ścisnął lekko jego palce i przyciągnął go bliżej siebie. – Wiem, że jesteś zmęczony, ale już jesteśmy na miejscu.

- Na miejscu, czyli dokładniej gdzie? – pytanie było odrobinę uszczypliwe, ale po chwili ciche westchnienie uciekło z ust bruneta, gdy zobaczył, jaki widok rozciąga się przed nim. – Czy to różany labirynt?

- Dokładnie tak, chyba jedyny, który zachował się w tej temperaturze - zachód słońca malował niebo wieloma odcieniami, ale Louis zauważał tylko Harry'ego, patrząc na niego z głęboką miłością w oczach, trzymając jego dłoń delikatnie w swojej.

- Chodźmy – brunet pociągnął ich w stronę ogrodu składającego się z samych róż. Spacerowali krętymi ścieżkami, otoczeni różami i ich ciężkim, aromatycznym zapachem. – Tu jest przepięknie Lou, kocham to miejsce. Miałeś rację, że nie będę żałował – dotarli do samego środka labiryntu, gdy szatyn wypuścił go z objęć i odsunął się od niego.

- Harry – zaczął nerwowo szatyn, wpatrując się w bruneta, który przestał rozglądać się dookoła i skupił na nim swój wzrok. – Kiedy myślę o dniu w którym się poznaliśmy, wydaje mi się, że to wydarzyło się w innym życiu, że my byliśmy zupełnie innymi ludźmi, ale później patrzę na ciebie i nadal widzę tego słodkiego chłopaka, który gapił się na mnie przez całe wakacje i za nic nie mogłem go spławić, chociaż próbowałem – przerwał, słysząc śmiech Harry'ego, który nie potrafił trzymać się z daleka i zaczął iść w stronę szatyna. – Kiedy myślę o naszym wspólnym życiu, wiem, że w niczym nie przypomina bajki, czasami jest nam bardzo trudno, ale nadal nie chciałbym niczego innego, jeśli mam ciebie. Róże są piękne i delikatne, ale żeby się do nich dostać czasem trzeba narazić się na zranienie kolcami. Kiedy zobaczyłem ten labirynt, od razu pomyślałem o nas, o naszym życiu, o wszystkim, co udało nam się przezwyciężyć, bo byliśmy razem, zawsze po tej samej stronie, jak drużyna. Mówię to wszystko, ponieważ najbardziej na świecie pragnę przyszłości, w której jesteśmy razem już zawsze – wiedział, że Harry nadal nie do końca rozumie, co się właśnie dzieje, dlatego zrobił coś, co nie pozostawi już żadnych wątpliwości, opadł na jedno kolano, wysuwając z kieszeni pierścionek. – Nigdy nie sądziłem, że ktoś taki jak ty, będzie chciał zaryzykować całe swoje poukładane życie dla kogoś takiego jak ja, ale wtedy pojawiłeś się ty i teraz w końcu czuję, że to ten moment. Harry, czy chciałbyś dzielić ze mną życie? Czy przyjmiesz ten pierścionek i moje serce?

- Louis – wpatrywał się w klęczącego mężczyznę, nie mogąc uwierzyć, że właśnie mu się oświadczył. Marzył o tym odkąd zaczęli się spotykać, ale nie wierzył, że Louis odważy się i da im szansę na wspólne życie. Nie chciał płakać, ale odczuwał wzruszenie, które ściskało mu gardło. Patrzył na Louisa z miłością, która z każdym dniem stawała się tylko mocniejsza. – Oczywiście, że tak – opadał na swoje kolana i przytulił go mocno. – Chcę być z tobą do końca mojego życia, chcę by każdy mój dzień wiązał się z tobą, każda chwila była naszą wspólną. Oczywiście, że za ciebie wyjdę – odsunął się i wyciągnął dłoń, obserwując, jak szatyn wsuwa pierścionek na jego palec.

- Tak bardzo cię kocham – Lou patrzył na Harry'ego z czułością i miłością, chwycił dłoń bruneta, przyciągając go do siebie delikatnie. – Kocham cię – wyszeptał, łącząc ich usta w pocałunku, wyrażającym wszystko, co czuł. Nie do końca wierzył, że Harry go przyjął, że byli narzeczonymi wbrew wszystkiemu, co ich dzieliło. Czuł serce chłopaka, bijące szybko pod jego dłonią. Nigdy nie wątpił w jego miłość, ale siła ich uczuć, zawsze zwalała go nóg. Wiedział, że zgadzając się za niego wyjść, Harry zrezygnował z życia w luksusie i bogactwie.

- Ten pierścionek jest piękny, Lou – ponownie spojrzał na swoją dłoń, gdy odsunęli się od siebie. – Mam nadzieję, że nie wydałeś na niego swoich oszczędności. Wiesz, że nie potrzebowałem żadnego pierścionka.

- Nie kupiłem go. To pierścionek zaręczynowy mojej babci, mama dostała go po jej śmierci i przechowywała na właściwą okazję. Pomyślałem, że docenisz coś z rodzinną historią, zamiast nowego pierścionka ze sklepu.

- Oczywiście, że tak, jest przepiękny. Co to za kamień? – wpatrywał się w głęboką zieleń otoczoną złotą obrączką. Patrząc na pierścionek, czuł tylko spokój i siłę ich miłości. To, co łączyło go z Louisem.

- To nefryt, mama opowiadała, że dziadek podróżował i kupił go podczas jakiegoś wyjazdu, a później oświadczył się babci. Kiedy go zobaczyłem, wiedziałem, że będzie dla ciebie idealny, kamień ma odcień twoich oczu.

- Jest idealny, Lou – wyszeptał, wpatrując się w kamień, czując jak narzeczony, dotyka czule jego dłoni. Wiedział, że Louis miał rację, ich życie nie było bajką, ale patrząc na ten pierścień odczuwał ciężar ich obietnicy, spędzą te życie razem, niezależnie od tego czy będzie wypełnione radością czy też smutkiem. Zaręczynowy pierścionek, nie był tylko ozdobą na dłoni, był symbolem tego co ich łączyło i miało trwać wiecznie. – Chodźmy do domu.

- Do domu?

- Wszędzie, gdzie jesteś ty, czuję się jak w domu – pociągnął Louisa w dół ścieżki, którą dotarli do ogrodu. Kołysał ich złączonymi dłońmi, a zachodzące słońce rzucało jasne refleksy na zielony kamień, który dał mu dziwne zapewnienie, że nie jest sam, że od teraz już nigdy nie będzie sam, ponieważ obok będzie Louis.

***

Harry zaplanował cały ten dzień. Na początek chciał spotkać się z rodzicami, powiedzieć o zaręczynach, a później umówił się z Louisem w ich ulubionej kawiarni niedaleko domu rodziców. To miał być dobry dzień, chociaż pogoda zepsuła się w ciągu kilku godzin. Potwornie wiało i zaczął padać deszcz, anomalie pogodowe zdarzały się coraz częściej i pewnie niedługo miała rozpętać się prawdziwa burza. Cieszył się, że rodzice mieszkali w centrum i nie musiał długo spacerować w stronę kawiarni gdzie miał czekać Lou.

Może powinni razem poinformować rodziców o zaręczynach, ale bał się, dlatego wolał powiedzieć im to sam. Mama Louisa oczywiście była szczęśliwa,

Może powinni razem poinformować rodziców o zaręczynach, ale bał się, dlatego wolał powiedzieć im to sam. Mama Louisa oczywiście była szczęśliwa, od pierwszego dnia pokochała Harry'ego i wspierała ich na każdym kroku. Kiedy ojciec Lou zmarł nagle, w ich rodzinie zrobiło się spokojniej i chociaż to było trudne, Harry zrozumiał, że szatyn nie miał zamiaru opłakiwać tej straty. Jedna z sióstr studiowała zaocznie i pracowała, druga zdecydowała się na pracę zaraz po szkole. Teraz w domu został tylko ich najmłodszy brat, piętnastoletni Samuel. Harry z niczego nie cieszył się tak bardzo, jak z tego, że Lou mógł nareszcie żyć spokojnie, cieszyć się pracą i mieszkać sam w małym mieszkaniu niedaleko lecznicy. Ich życie zaczynało wyglądać coraz lepiej i naprawdę miał nadzieję, że dziś rodzice w końcu zaakceptują to, z kim Harry chce spędzić swoje życie.

Wszedł do domu, idąc w stronę jadalni. Umówili się na obiad, ale spóźnił się kilka minut, gdy na zewnątrz rozpętało się istne piekło. Liczył, że fatalna pogoda nie jest zwiastunem tego co miało się zaraz wydarzyć.

- Cześć – przywitał się z rodzicami, którzy już siedzieli za stołem i jedli.

- Witaj, kochanie – mama posłała mu napięty uśmiech, i skinęła głową w stronę wolnego krzesła naprzeciwko nich. – Obiad jest jeszcze ciepły, siadaj i jedz.

- Spóźniłem się, ponieważ autobus musiał się zatrzymać kilka przystanków wcześniej, wiatr wiał tak mocno, że kilka drzew spadło na drogę i zablokowało przejazd – wyjaśnił, spoglądając na talerz. Oczywiście rodzie przygotowali dla niego mięso. Odsunął widelcem kawałek steku na widok, którego przeszedł go dreszcz obrzydzenia i zaczął jeść sałatkę. Musiał zjeść dziś coś dobrego z Louisem, po takim obiedzie na pewno będzie umierał z głodu.

- Gdybyś nie sprzedał swojego samochodu, nie musiałbyś tłuc się autobusem jak jakiś biedak – warknął ojciec, patrząc na niego z pogardą.

- Gdybyś nie odciął mi dostępu do karty, nie musiałbym sprzedawać samochodu – odparł, zgodnie z prawdą. Teraz miał już pewność jak potoczy się ta rozmowa, dobrze, że nie zabrał ze sobą Lou.

- Dobrze wiesz, dlaczego to zrobiliśmy – zaczęła matka, jak zwykle broniąc swojego męża. – O czym chciałeś z nami porozmawiać?

- Tak – odchrząknął, nie wiedząc, czy w ogóle chce dzielić się swoim szczęściem z ludźmi, którzy zaraz zdeptają je bezlitośnie. – Chciałem powiedzieć, że Louis i ja zaręczyliśmy się – zrzucił na nich bombę i teraz mógł tylko czekać na ich reakcję.

- Proszę? – jako pierwsza oczywiście odezwała się matka, nie kryjąc swojego niezadowolenia. – Powiedz, że sobie z nasz żartujesz.

- Nie, Lou się oświadczył, a ja oczywiście zgodziłem się – wyjaśnił, nie zostawiając już żadnych niedopowiedzeń pomiędzy nimi.

- Nie możesz być poważny – matka poderwała się z miejsca, wpatrując się w niego ze złością. – Akceptowaliśmy twoje dziecinne fanaberię, rozumieliśmy, że jesteś młody i chcesz się trochę zabawić zanim ustatkujesz się i zaczniesz wypełniać swoje obowiązki wobec naszej rodziny, ale teraz mówimy dość.

-Przepraszam? Zabawić? Jesteś teraz poważna? Mamo – wiedział, że ta rozmowa nie będzie przebiegała w miłej atmosferze, ale liczył, że oni spróbują zrozumieć, że wyrażą chociaż minimum wsparcia. Był ich jedynym synem i naprawdę teraz powinni cieszyć się razem z nim.

- Tak, jestem bardzo poważna – warknęła, patrząc na niego z czymś, czego nigdy wcześniej nie widział w jej oczach. To była czysta złość, taka, którą zwykle kierowała na sali sądowej w stronę swojego przeciwnika, którego chciała zniszczyć. Teraz to on stał się odbiorcą tych uczuć. – To ma się skończyć Harry, najlepiej dzisiaj.

- Nie wierzę, że prowadzimy tę rozmowę – jęknął, pocierając nerwowo swoją twarz – ja i Louis jesteśmy zaręczeni, kochamy się i nie mam zamiaru niczego kończyć, ani dziś ani kiedykolwiek. Rozumiecie? To nie jest dziecinna fanaberia, to związek, w którym jestem od czterech lat i w którym chce być do końca mojego życia.

- Czy jesteś tak głupi czy udajesz, że nie dostrzegasz tego co najważniejsze? -zapytała matka, opierając swoje wypielęgnowane dłonie na oparciu krzesła. – Louis nie jest właściwy dla tej rodziny, jego pochodzenie, bieda, w której żyje, wielodzietna rodzina, ojciec degenerat. Czego jeszcze nie rozumiesz? Nie ma opcji żebyśmy wpuścili kogoś takiego do tego domu.

- On nie ma być właściwy dla tej rodziny, ma być właściwy dla mnie! – krzyknął, podrywając się z miejsca. – I jest, jest dla mnie idealny, W końcu czuję, że ktoś mnie kocha, ktoś się o mnie troszczy.

- Troszczy? To nazywasz troską? Mieszkacie w tym nędznym mieszkaniu w wątpliwej dzielnicy, musisz dojeżdżać na uczelnię autobusem, zamiast skupić się tylko na nauce, pracujesz dorywczo żebyście mogli związać koniec z końcem. To jest życie, jakie chcesz prowadzić?! – Matka wpadła w szał i miotała się po pokoju, rzucając mu rozwścieczone spojrzenia. Każde jej słowo, było ja uderzenie i przerażało go coraz bardziej.

- Tak mamo, to jest troska, tak żyje większość ludzi w tym kraju. I to mi wystarczy, nie potrzebuje bogactwa żeby czuć miłość i szczęście. Wyjdę za niego za mąż i będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, czy wam się to podoba czy nie.

- Nigdy nie zaakceptujemy tego małżeństwa! Nie pozwolę na to, żebyś związał się z kimś takim jak on! Żebyś zniszczył swoje życie! – krzyczała, a jej głos był wypełniony emocjami.

- Mamo, proszę, czy nie możesz spróbować zrozumieć? – ostatni raz spróbować obniżyć swój ton i przekonać matkę, ale wtedy odezwał się ojciec.

- Nie pozwolimy na to, żeby nasz syn związał się z takim biedakiem, nie przyniesiesz nam hańby i wstydu – powiedział z chłodem, który był bardziej przerażający niż wrzaski matki. - To nie podlega nawet dyskusji. A teraz posłuchaj mnie uważnie Harry, ponieważ chyba zapomniałeś, kto rozdaje karty w tej rozgrywce – ojciec wstał i popatrzył na niego poważnie. – Jeśli nie zakończysz tej relacji, przysięgam ci, że zniszczę Louisa. Z pieniędzmi i pozycją, którą mam, sprawię, że straci pracę w swojej żałosnej lecznicy i nikt nie zatrudni go już w żadnym miejscu w Londynie. Jego matka zostanie zwolniona, siostra straci stypendium i znów wrócą do biedy, z jakiej ledwo się wygrzebali. Zastanów się dobrze, co chcesz zrobić, czy twoja naiwna miłość jest warta zniszczenia całej rodzinie Tomlinson – mężczyzna odsunął krzesło i wyminął go wolnym krokiem. – I błagam, ściągnij z dłoni ten żenujący pierścionek.

Nie było nic więcej do powiedzenia. Rozmowa została skończona i chociaż wiedział, że to będzie trudne, nie tego oczekiwał. Spojrzał po raz ostatni na matkę nim wybiegł z domu, trzaskając mocno drzwiami. Wściekłość i ogromne rozczarowanie mieszały się w jego sercu, gdy opuszczał rodzinny dom, wybiegając prosto na ulewny deszcz. Biegł przed siebie, chcąc oddalić się jak najszybciej od tego przeklętego miejsca, chcąc znaleźć się jak najbliżej Louisa i miejsca, w którym mieli się spotkać. Łzy płynące po twarzy mieszały się z kroplami deszczu, które raz za razem rozbijały się na jego skórze. Odczuwał tak ogromną wściekłość, jego myśli były rozszalałe, wiedział, że musi coś zrobić, podjąć jakąś decyzje, ale żadna nie wydawała się właściwa. Wszystkie słowa, które usłyszał, krążyły mu w głowie, przytłaczając go. Ciężkie krople deszczu uderzały w niego mocno, ale nie czuł ich, teraz jego złość i smutek były silniejsze. Nie mógł zostawić Louisa, nie mógł zostawić jedynej osoby dzięki której czuł miłość, szczęście, był spełniony i kochany, ale jak mógł zaryzykować całe życie rodziny szatyna, jak miał podjąć taką samolubną i egoistyczną decyzję.

Biegł przed siebie, wpadając na przypadkowych przechodniów. Deszcz spływał mu po twarzy, a łzy mieszające się z wodą utrudniały widoczność. Zachodzące słońce dawno zostało przysłonięte ciemnymi chmurami. Czuł, że się zgubił, nie zwracając uwagi gdzie zmierza. Musiał spotkać się z Lou, musiał mu o wszystkim opowiedzieć, nie mógł zadecydować sam, nie mógł wziąć na siebie takiej odpowiedzialności. Nie patrząc gdzie idzie, chciał przebiec na drugą stronę ulicy, ruszył pospiesznie, ignorując czerwone światło, które nagle zamigotało.

W oddali rozbrzmiał grzmot, nadchodziła burza.

Wyminął jakąś kobietę i wbiegł na jezdnię.

Nastąpił huk, ciemność rozświetlił blask zapalonych ulicznych latarni. Poczuł uderzenie i coś mokrego na swojej dłoni. Pierścionek zsunął się od mocnego uderzenia i siły upadku, tocząc się powoli w stronę czyiś ciemnych butów.

Usłyszał znajomy głos wymawiający jego imię Harry, Harry, Harry.

Nie wiedział tylko, dlaczego Louis krzyczy.

***

Poderwał się gwałtownie, siadając na łóżku, rozglądając się szaleńczo po pokoju. Przez chwilę nie wiedział gdzie się znajduje i kim jest. Oddychał z trudem, czując ból w klatce piersiowej. Zrzucił szybko koszulkę, szukając blizny na swoim ciele i oczywiście odnalazł ją natychmiast, miał ją od zawsze, chociaż nie wiedział skąd się pojawiła na jego ciele.

- To jakieś szaleństwo – wyszeptał, zapalając lampkę nocą. Od razu przypomniał sobie słowa, które usłyszał w dniu swojego ślubu, te słowa, które tak go przeraziły. Korona z róż była ci przeznaczona, tak jak blizna i pierwsze światło wschodzącego i kończącego się dnia. – Boże, co tu się dzieje?

Zsunął się z łóżka, pospiesznie narzucając na siebie ubrania, chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu. Napisał kilka słów do Gemmy, która będzie go szukała, gdy wstanie. Teraz nie mógł być tutaj, musiał wrócić. Zbiegł ze schodów, wsiadając do samochodu, który oczywiście na niego czekał. Kierowca jak zawsze był przygotowany. Nie miał sił na rozmowę, w jego głowie panował istny chaos. Czuł się obco w swoim ciele, ale jednocześnie nagle poczuł, ze wszystko wróciło na właściwe miejsce. Chciałby powiedzieć, że to, o czym śnił to zwykły sen, wymysł pokręconego umysłu i szalonych myśli, które nawiedzały go przed zaśnięciem, ale w rzeczywistości nie pamiętał nawet zasypiania. Wiedział, że rozbolała go głowa, gdy myślał o tym, co powiedziała Gemma, a później nagle widział to wszystko.

- Jesteśmy, panie – kierowca otworzył przed nim drzwi, a on nawet nie dziękując wbiegł do pałacu, kierując się w stronę sypialni.

Wszedł do pokoju, starając się zachowywać, jak najciszej nie chcąc obudzić śpiącego Louia. Zrzucił koszulę i spodnie, zostając w samej bieliźnie i koszulce, podchodząc ostrożnie do ogromnego łóżka, w którym leżał szatyn. Stał, wpatrując się w jego śpiącą twarz, nie rozumiejąc wszystkiego, co teraz czuł. Czuł mocny ucisk w swojej klatce piersiowej, szybko bijące serce i łzy kłujące go w oczy. Nie chciał płakać, ale dlaczego czuł to wszystko, patrząc na śpiącego męża. Zadrżał, gdy uświadomił sobie, że Louis jest jego mężem, przypomniał sobie wszystko, co dziś zobaczył, co poczuł, co rozdarło jego serce.

- Harry? – Louis popatrzył na niego śpiąco, nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje. – Wróciłeś? Coś się stało?

- Nie, nic – wsunął się na miejsce obok szatyna, przykrywając się ciepłą kołdrą – chciałem po prostu wrócić do domu.

- Do domu? – nierozumienie nadal rozbrzmiewało w zaspanym głosie mężczyzny, który przyglądał mu się pytająco.

- Chciałem wrócić do ciebie – wyszeptał z bolesną szczerością, czując jak coś rozdziera go od środka. -Wszędzie gdzie jesteś ty, czuję się jak w domu – dodał, wypowiadając słowa, które dawno temu wypowiedział ktoś inny.

- Na pewno dobrze się czujesz? – Louis odgarnął mu włosy z czoła, przyglądając mu się z troską w jasnych oczach.

- Tak, wszystko jest dobrze – wiedział, że zachowuje się irracjonalnie, sam nie do końca wiedział, dlaczego się tak czuje, a może wiedział, ale bał się zaakceptować to wszystko czego się dziś dowiedział. – Tęskniłem za tobą.

- Widzieliśmy się kilka godzin temu – Louis zaśmiał się cicho, obejmując go nagle ramionami, przyciągając bliżej swojego ciała.

- Czułem jakby to było całe lata temu – musnął ustami odkryte ciało szatyna, czując jego mocne serce bijące pod swoim policzkiem. Samotna łza spłynęła po jego policzku, gdy usłyszał śmiech Louisa i jego ciche przekomarzanie, tak znajome i obce równocześnie. Ból w piersi zaczął się zmniejszać, gdy znajome ramiona obejmowały go, a Louis ponownie zapadał w sen.

- Też się cieszę, że tu jesteś – mruknął śpiąco szatyn, zasypiając ponownie po tym nagłej pobudce w środku nocy.

Czasami mówi się, że chwilę przed śmiercią, całej życie przelatuje nam przed oczami, ale nikt nie mówi, co zrobić, gdy widzisz całej swoje życie, a później nagle budzisz się i wracasz do rzeczywistości.

Harry leżał wpatrując się w tak znajomą twarz Louisa, zastanawiając się czy gdzieś tam znajduje się ten uparty kelner, słodki weterynarz i jego kochający narzeczony. Znajomy pierścionek odznaczał się na jego dłoni przypominając, że to wszystko już się wydarzyło, a teraz działo się na nowo.



Tajny Dokument

Zlecenie Nr. 048/24

Kategoria: Ściśle Tajne

Data: 21 czerwca 2088

Do: Zespół Operacyjny

Od: Komitet Ocalenia

Temat: Zaplanowanie i Realizacja Operacji " Artair oighre".

1. Cel Operacji:

Operacja ma na celu zorganizowanie i przeprowadzenie kontrolowanego wypadku, w wyniku którego książę Artur zostanie wyeliminowany z życia publicznego. Celem operacji jest neutralizacja zagrożenia, jakie książę Artur stanowi dla strategicznych interesów Komitetu.

2. Uzasadnienie:

Książę Artur, ze względu na swoje rosnące wpływy i popularność wśród poddanych stał się zagrożeniem dla stabilności i bezpieczeństwa państwa. Jego publiczne wystąpienia oraz działalność społeczna mogą zniweczyć działania podejmowane przez Komitet oraz osłabić naszą pozycję.

3. Plan Operacyjny:

Faza Przygotowawcza:

Zebranie informacji na temat tras przejazdu księcia Arthura.

Zidentyfikowanie potencjalnych miejsc, gdzie wypadek może zostać zaaranżowany.

Zorganizowanie zespołu technicznego odpowiedzialnego za manipulację systemami pojazdu księcia.

Faza Realizacyjna:

Zakłócanie sygnału oraz urządzeń monitorujących na trasie przejazdu.

Wywołanie awarii systemów sterowania.

Koordynacja z zespołem ratunkowym. Brak świadków, usunięcie dowodów mogących wskazywać na ingerencję zewnętrzną.

Faza Postoperacyjna:

Kontrola medialna nad narracją.

Skierowanie uwagi opinii publicznej na wypadek, jako tragiczne, ale naturalne zdarzenie.

Kontrola nad śledztwem prowadzonym przez służby bezpieczeństwa.

4. Harmonogram:

Operacja zostanie przeprowadzona w terminie do końca lipca 2088 roku, z dokładnym dniem do ustalenia w zależności od zmieniających się warunków i okoliczności, istotne są warunki atmosferyczne.

5. Zasoby:

Do realizacji operacji zostaną zaangażowane następujące zasoby:

Zespół techniczny: 3 osób Zespół operacyjny: 6 osób Sprzęt: Urządzenia zakłócające, pojazdy operacyjne, sprzęt monitorujący

6. Kontakty i Koordynacja:

Zespół Operacyjny będzie w stałym kontakcie z przedstawicielem Komitetu w celu monitorowania postępów oraz wprowadzania niezbędnych korekt do planu operacyjnego.

7. Zakończenie Operacji:

Po zakończeniu operacji, zespół zostanie rozwiązany, a wszelkie ślady działalności zostaną zatarte. Wszelkie dokumenty operacyjne zostaną zniszczone, aby zapobiec ich ujawnieniu.

Podpisano: Komitet Ocalenia

Zatwierdzono: Przewodnicząca Komitetu Allison Styles 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro