Rozdział trzydziesty drugi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Mam nadzieję, że miło spędzacie wakacje i urlop. Przed wami kolejny rozdział, jeszcze dwa do końca, a ja mam już pewność, że skończę pisać ten tekst w tym letnim czasie, ponieważ do napisania został mi już tylko epilog :) Miłego czytania i jak zawsze czekam na wasze wiadomości :) 

Henry nie został zwolniony. Mógł się tego spodziewać, ale jednak to jak jednogłośnie rada postawiła się sprzeciwić, zmroziło mu krew w żyłach. Nie sądził, że odważą się, wypowiedzieć mu posłuszeństwo w tak oczywisty sposób. Teraz mógł tylko zastanawiać się, jaki będzie ich kolejny krok i czy ma jeszcze jakąkolwiek władze w swoim królestwie. Rewelacje, które usłyszał od Harry'ego przeraziły go, ale nie dał po sobie poznać, jak bardzo poruszyła go informacja od śmierci Arthura. Cały czas myślał, że to wypadek, był przekonany, że cała rodzina tak uważała, a teraz wiedział, że to było zaplanowane morderstwo, doskonale zaplanowane tak by przypominało nieszczęśliwy wypadek w niesprzyjających warunkach atmosferycznych. A za wszystkim stała rodzina Styles. Odkąd poznał prawdę, zaszył się w swoim gabinecie i czytał, szukał informacji o rodzinie Harry'ego, ich przeszłości, powiązań z rodziną królewską i poznawał ich krok po kroku, a wszystko, czego się dowiedział, sprawiało, że czuł się jak w potrzasku. Żałował, że nie zainteresował się tą rodziną wcześniej, ale wtedy na pewno nie byłby z Harrym, a teraz czuł, że nie chciałby zmienić swojego męża na nikogo innego. Harry krążył dookoła niego, ciągle dopytując czy wszystko jest w porządku. Nie było, ale nie chciał, by ktoś go pocieszał albo użalał się nad nim. Przywykł do samodzielnego mierzenia się z problemami i teraz też miał zamiar poradzić sobie w ten sposób – zupełnie sam.

Odkrył pokój, o którym mówił Harry i teraz przebywał tam częściej niż w swoim gabinecie. Siedział przy starym, drewnianym biurku, a dookoła panował przyjemny półmrok. Otaczały same książki, które zdejmował po kolei z półek szukając gdzie jeszcze pojawi się nazwisko Styles. Wiedział, że zbliża się noc, a gdy światło wydobywające się z żarówki zamrugało i zgasło, został mu tylko płomień świecy, który migotał na jego twarzy. Czuł ból promieniujący na całą głowę, zaczynający się od skroni i wędrujący po ciele. Powinien coś zjeść i pójść spać, może porozmawiać z Harrym o tym, co zrobią, ale nie mógł się przemóc, by opuścić to miejsce. Nie rozumiał tak wielu spraw i pierwszy raz od lat czuł się jak nieświadomy głupiec, który pozwolił inny osobom układać jego życie. Matka, która wiedziała o wszystkim i wepchnęła go w ramiona Harry'ego. Cała rada królewska, która szydziła z niego, gdy tylko opuszczał salę obrad. I jeszcze Harry, którego nadal nie do końca rozumiał, ale bardziej nie rozumiał samego siebie i tego, co czuł w jego obecności. Nigdy nie pozwolił nikomu zbliżyć się do siebie, a Styles z największego wroga i życiowej zmory, stał się kimś najbliższym, powiernikiem i wsparciem. Czasem, gdy na niego patrzył, czuł, że to niemożliwe, by nie znali się wcześniej, przecież nie zaufał, by żadnemu obcemu, ale to nie było możliwe, nie mogli się znać. Przewrócił kolejną pożółkłą stronę jakiejś starej książki, śledząc palcem drobny tekst, gdy napotkał tak znajome nazwisko. Serce zabiło mu szybciej, gdy pochylił się nad tekstem, a informacje, których szukał dotarły do niego w ciągu kilku sekund, a więc do tak, zamiast niego mógł być tutaj Harry, mógłby nigdy nie stracić brata, mógłby żyć w sposób, o jakim mógł tylko marzyć. To wszystko, co go spotkało nigdy by się nie wydarzyło, gdyby splątana nić losu rozwiązała się w trochę inny sposób. Okazało się, że naprawdę byli tylko aktorami grającymi w nędznym teatrze życia. Rodzina Harry'ego rościła sobie prawa do tronu, ale ich ambicje zostały pokonane przez rodzinę Louisa. I to rozpoczęło tak naprawdę całą ich trudną i bolesną historię.

Wyszedł z biblioteki, mijając bez słowa pilnującego gwardzistę. Nigdy o tym nie myślał, ale pewnie matka zleciła komuś pilnowanie tego miejsca, a wścibski Harry jako jedyny dotarł aż tutaj i był na tyle zaintrygowany i uparty, by dostać się do środka. Ciemny korytarz rozświetlały jedynie świece palące się co kilka kroków. Czasami irytowało go to sztuczne udawanie troski o środowisko. Świat wracał do swojej dawne postaci, ludzie zapominali o tym, co wydarzyło się po katastrofie klimatycznej, jak zniszczony został świat, jak wielu zginęło w pożarach, powodziach. Ludzi nie interesowało to, że dawniej miliony umarły z głodu, a setki tysięcy zdziesiątkowały epidemie. Teraz wszystkim zaczynało żyć się coraz lepiej, zniknęły maseczki, powietrze było na tyle czyste i zdrowe, by można było zacząć zatruwać je od nowa. Mogli przestać udawać, że wyłączanie światła po dwudziestej pierwszej ma jakikolwiek sens, jeżeli niedługo zwykli poddani będą latać samolotami gdzie tylko zechcą. Może zanim rada wraz ze Stylesami postanowi się go pozbyć, powinien wprowadzić stosowną ustawę i raz na zawsze pozbyć się wszystkich cholernych świeczek. Jego kroki rozbrzmiewały echem wzdłuż korytarzy, które przemierzał, kierując się do salonu. Nie mógł przestać myśleć o swoich odkryciach, ale głośne szczekanie skutecznie rozproszyło jego myśli.

Dotarł do drzwi i wszedł do środka od razu zauważając Harry'ego siedzącego przed kominkiem na miękkim, jasnym dywanie, towarzyszyły mu cztery psy, wylegujące się obok niego. Luna w połowie leżała na brunecie, który głaskał ją mechanicznie, wpatrując się w skupieniu w trzymaną książkę. Zatrzymał się, wpatrując się w męża. To właśnie w takich chwilach czuł to dziwne i obce uczucie w piersi, które zaskakująco sprawiało, że był spokojny i zadowolony. Wydawało mu się, że chwila taka jak ta, wydarzyła się już wcześniej i to nie raz, ale to przecież nie było możliwe, a on po prostu tracił rozum przez wszystko, co się teraz działo.

- Harry – przywitał się, podchodząc cicho do mężczyzny.

- Cześć – brunet oderwał spojrzenie od książki, patrząc na Louisa z ciepłem w jasnych tęczówkach. – Nie usłyszałem, kiedy wszedłeś.

- Macie tu całkiem przytulny kącik czytelniczy – zauważył, podchodząc do leżącej grupy. – Gdybym wiedział, dołączyłbym do was wcześniej i czytał razem z wami – przysiadł na dywanie, trącając bok Luny swoim kolanem. Ta chyba dopiero teraz zauważyła jego obecność, zaszczycając go krótkim spojrzeniem, po chwili wracając do słodkiej drzemki.

- Czytałeś coś? – drgnął niespokojnie, a Solei leżąca obok wtuliła się mocniej w jego bok.

- Przeglądałem dokumenty i stare roczniki w pokoju, o którym wspominałeś – wyjaśnił, kładąc dłoń na boku śpiącej Luny. – Lektura okazała się zaskakująca i niezmiernie fascynująca.

- Naprawdę?

- Tak – Louis nie był pewny, kiedy to zaczęło się dziać, ale lgnęli do siebie niczym ćmy do ognia i obawiał się, że mogą skończyć równie źle, co to małe, nieostrożne owady. – Okazuje się, że nasze role mogłyby się odwrócić gdyby tylko w przeszłości coś poszło odrobinę inaczej.

- Co masz na myśli? – Harry odłożył książkę, dotykając dłoni szatyna.

- Mógłbyś być królem, gdyby twoja rodzina wygrała tę walkę o władzę, która odbyła się w Nowym Świecie. Wyobrażasz sobie? Byłbyś królem Harrym i może to ty stanąłbyś przede mną w dniu wyboru i zdecydowałbyś się mnie odrzucić.

- Nigdy bym tego nie zrobił, nie mógłbym cię odrzucić – zaprotestował natychmiast, splatając ich palce.

- Nie żartuj tak, dobrze wiem, jak bardzo mną gardziłeś, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, zresztą to było odwzajemnione – czasami nie potrafił być milszy i chociaż nie chciał zranić Harry'ego, nie umiał powstrzymać tych ostrych jak brzytwa słów, które miały tylko i wyłącznie zranić bruneta.

- Wtedy się nie znaliśmy, teraz ... teraz znaczysz dla mnie tak wiele i przestań być podły, nie jesteś takim człowiekiem – uniósł ich złączone palce, całując czule dłoń Louisa, który nadal nie przyzwyczaił się do takich gestów. – Wiem, że możesz mi nie wierzyć, ale po tym całym czasie jestem tu szczęśliwy z tobą.

- Tak, dość trudno mi w to uwierzyć – spoglądał na Harry'ego, na jego twarz, na której blask ognia palącego się w kominku malował subtelne cienie. Próbował sobie przypomnieć, co czuł, gdy spotkali się po raz pierwszy, co myślał, gdy ich oczy spotkały się, a dłonie złączyły. Niestety nie pamiętał, ale obawiał się, że wtedy nie były to pochlebstwa, musiał brzydzić się jego brakiem manier i ogłady. Teraz w każdym, nawet najdrobniejszym geście bruneta, dostrzegał jego wrodzone ciepło i czułość, troskę o każdą napotkaną istotę i wiedział, że te drobiazgi poruszały w nim jakąś wrażliwą strunę, o której istnieniu nie miał pojęcia. – Wydawało mi się, że nadal czujesz się tutaj jak więzień, tak jakbym zabrał ci całą twoją wolność i unieszczęśliwił cię. Jak widać cały czas mnie zaskakujesz.

- Nie unieszczęśliwiasz mnie, jestem....jestem szczęśliwy odkąd się w tobie zakochałem i poczułem, że ty odwzajemniasz to chociaż w małym stopniu – najwidoczniej to był dzień na odsłanianie wszystkich swoich kart i szczerość, która mogła roztopić nawet najtwardsze serce.

- Ja... - nie wiedział jak zareagować na szczere wyznanie męża, nigdy nie był tak otwarty w swoich uczuciach, nie potrafił się nimi dzielić nawet z najbliższymi. Nikt nie nauczył go, jak wyrażać swoje emocje, jak nie ukrywać samego siebie i nie doszukiwać się spisku i zdrady na każdym kroku. Czuł, jak serce biło mu szybko w piersi, a umysł próbował stworzyć coś sensownego, co mógłby powiedzieć na głos i nie zabrzmieć jak przerażony nastolatek. -Wiesz Harry, jest w tobie coś niezwykłego, coś, czego nie potrafię nazwać. Za każdym razem zaskakujesz, a ostatnio zauważyłem, że twoja obecność potrafi rozjaśnić nawet mój najgorszy dzień, tak jak teraz. Myślałem, że nie wydarzy się dziś nic dobrego, a później pojawiłeś się ty.

Znali się już od dawna, ale za każdym razem, gdy patrzył na Harry'ego i na jego twarzy nie dostrzegał pogardy czy nienawiści czuł się niepewnie, nie rozumiał, czym były te uczucia, które kryły się w tęczówkach mężczyzny. Widział, jak brunet zarumienił się, więc może nareszcie zrobił coś dobrze, a jego słowa nie były tak nieudolne, jak sądził. Pochylił się w stronę bruneta, uważając na odpoczywającą między nimi Lunę, delikatnie obejmując jego policzek. Ich usta spotkały się w miękkim, czułym pocałunku, który wyznał więcej niż wszystkie słowa, które Louis nieudolnie próbował znaleźć. W powietrzu unosił się delikaty, kwiatowy zapach i to z pewnością były róże, które Harry ostatnio dość często wkładał do wazonu stojącego na komodzie w rogu ich pokoju. Poczuł na swoich wargach cichy śmiech Harry'ego, gdy nieświadoma niczego Luna zaczęła wiercić się między nimi i prychać z niezadowoleniem. Pewnie nieświadomie musieli przybliżyć się do siebie.

-Powinniśmy chyba iść spać, jest już późno – wyszeptał Harry, głaszcząc czule policzek Louisa z bolesną tęsknotą w oczach. Czasami nie rozumiał tych spojrzeń, które posyłał mu brunet, nie wiedział, dlaczego nagle pojawiało się w nich tak wiele. Rozumiał czułość, ciepło nawet radość, ale ta tęsknota, ból, a czasem chyba miłość, to było zbyt wiele, ale bał się zapytać czy poprosić o wyjaśnienie. – Czy twój ból głowy nadal ci dokucza? – zapytał, gdy szatyn odsunął się od niego, wstając z podłogi, wyciągając w jego stronę dłoń.

- Chciałbym powiedzieć, że jest lepiej, ale jeśli dziś jesteśmy wobec siebie tak szczerzy, musze wyznać, że są dni, gdy nie mam sił wstać z łóżka, ale ostatnio jest trochę lepiej – nie patrzył na męża, opowiadając o swoim bólu, nie chciał widzieć na jego twarzy współczucia czy troski.

Z zadowoleniem zaczął przygotowywać się do snu, ciesząc się, że wziął prysznic przed pójściem do biblioteki. Nieoczekiwanie dość szybko znaleźli wspólną rutynę, która stała się ich ulubionym momentem w ciągu całego dnia. Poczuł, jak Harry stanął za nim i uśmiechnął się, gdy dłonie bruneta pomogły zdjąć jasną koszulkę, którą nosił pod bordowym swetrem. Bliskość ich ciał była kojąca i relaksująca, miło odświeżająca po całym ciężkim dniu wypełnionym stresem. Znajome ramiona oplotły go w pasie, a Harry przylgnął do jego pleców, opierając swoją brodę na jego nagim ramieniu. Kilka miesięcy wcześniej coś takiego byłoby nie do pomyślenia, nigdy nikomu nie pozwolił zbliżyć się do siebie tak bardzo, ale teraz z przyjemnością opierał się o znajome ciało osoby, która stała się mu najbliższa. Poklepał go po dłoni, widząc w lustrze ich wspólne odbicie. Oczywiście brunet uśmiechał się w ten jasny, promienny sposób, na który Louis potrafił odpowiedzieć tylko w jeden sposób – uśmiechem. Odsunął chłodne dłonie i sięgnął po spodnie od pidżamy, wsuwając je pospiesznie na swoje nagie ciało. Obserwował w szklanej tafli, jak Harry założył swoją ulubioną, miękką koszulkę, kilka rozmiarów za dużą i wsunął się pod ciepłą kołdrę.

- Zawsze w jakiś magiczny sposób nasze łóżka są przygotowane do snu, zauważyłeś? – zapytał, gdy Louis położył się obok niego, układając się wygodnie.

- To nie jest magia, pokojówki dokładnie wiedzą, o której godzinie łóżka powinny przygotowane do snu. Mamy chyba pewną rutynę – zauważył, śmiejąc się cicho na widok zaskoczenia malującego się na twarzy Harry'ego. – Naprawdę myślałeś, że to magia?

Nie, ale lubiłem sobie wyobrażać, że jesteśmy mniej przewidywalni – przymknął powieki, czując jak palce Louisa delikatnie przeczesują jego splątane włosy, które ostatnio trochę urosły i stały się dłuższe niż kiedykolwiek. Wiedział, dlaczego na to pozwolił i równie dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że będzie musiał je niedługo obciąć do stosownej długości. Poczuł, jak Lou przekręca się i zdmuchuje palący się płomień świecy, otulając ich słodką ciemnością. Po kolejnym takim dniu, wypełnionym uprzejmymi kłamstwami i fałszem, odgrywaniem ról, które miały wielką wagę, teraz czuli, że nareszcie mogą odpuścić i pozwolić sobie na chwilę spokoju. Uśmiechając się czule, przybliżył się i wsunął w ramiona Louisa, odsuwając jego dłoń od swoich włosów. Przymknął powieki, odcinając się od otaczającego ich świata, rozkoszując się dźwiękiem bicia serca Louisa, zanurzając się w spokojny rytmiczny oddech, który czuł pod swoim policzkiem, gdy klatka piersiowa szatyna unosiła się i opadała. Chciał zasnąć, ale czuł, że powinni jeszcze porozmawiać, że każda taka ich wspólna chwila jest na wagę złota, że powinien z tego korzystać póki los jest dla nich łaskawy i pozwala im być obok siebie. -Kiedyś, kiedy jeszcze pracowałem, po jednej z trudniejszych zmian, siedzieliśmy wszyscy razem w biurze, jedliśmy ciastka, które opiekła Jo, pamiętam, że byłem przeraźliwie głodny, bo przez cały dzień nie mogłem oderwać się od laptopa i nic nie jadłem. To były maślano cytrynowe ciastka, pamiętam ich smak do dziś, ale nie o chciałem ci opowiadać o słodyczach – zaśmiał się, gdy palce Louisa uszczypnęły go w bok. – Wtedy ktoś, chyba Marc zapytał, jaki dzień był naszym najszczęśliwszym dniem w życiu. Nie pamiętam nawet, co odpowiedziałem, ale ostatnio zacząłem o tym więcej myśleć – odsunął się, opierając się o klatkę piersiową Louisa, patrząc na niego z góry. – Jakie jest twoje najszczęśliwsze wspomnienie? – żeby złagodzić cios zadany tam prostym, ale zarazem skomplikowanym pytaniem, podciągnął się i pocałował kącik ust szatyna.

- Naprawdę Harry? – jęknął, słysząc to pytanie. Nie miał ani ochoty ani siły, by teraz wracać do przeszłości i przeszukiwać swoje wspomnienia, odnajdując te jedno najszczęśliwsze. – Czy zawsze chwilę przed snem, musimy prowadzić takie rozmowy?

- Tak, to jedyne chwile w ciągu całego dnia, gdy jesteśmy sami, bez obcych osób, które obserwują każdy nasz krok. Chcę z tobą porozmawiać.

- Nie każdy ma takie wspomnienie – stwierdził, zerkając na niego z rozbawieniem, ale spoważniał, gdy dostrzegł wyraz twarzy Harry'ego.

- Louis, życie każdego człowieka składa się z najszczęśliwszych, najsmutniejszych i najzwyczajniejszych momentów. Każdy tak ma, nie zależnie od tego czy jest to król czy zwyczajny, przeciętny człowiek.

Popatrzył na Harry'ego, który w jednej chwili ze spokojnego potrafił zmienić się w stanowczego i przesadnie zaangażowanego. Takiego właśnie go poznał i początkowo bardzo mu się to nie podobało, nie lubił ludzi, którzy ławo tracili głowę i poddawali się emocjom, ale teraz potrafił dostrzec w tym coś dobrego. Różnili się od siebie, ale może właśnie to było w tym najlepsze, uzupełniali się w jakiś pokręcony i czasem niezrozumiały sposób. Myślał o tym, co powiedział Harry i pewnie miał rację, ale teraz nie potrafił przypomnieć sobie żadnego szczęśliwego momentu i to chyba dużo mówiło o jego dotychczasowym życiu.

- Chyba nie miałem takiej szczęśliwej chwili w swoim życiu – powiedział, przerywając przedłużające się milczenie.

- Niemożliwe, każdy, nawet najsmutniejszy człowiek ma jakieś dobre wspomnienie – Harry zaprotestował natychmiast i można było się tego spodziewać. – Pomyśl dobrze.

- Jesteś uparty – westchnął, przymykając powieki, szukając w pamięci jakiejś chwili, gdy czuł czyste szczęście, a endorfiny krążyły w jego żyłach. – Chyba mam – poczuł, jak Harry, przybliża się jeszcze bardziej, z pewnością obserwując uważnie każde drgnienie na jego twarzy. – Kiedy byliśmy dziećmi ja i Arthur, miałem wtedy może dziesięć lat, nie pamiętam dokładnie, ale byłem dzieciakiem. Nasi rodzice zostali zaproszeni na taki pokazowy dzień w organizacji zajmującej się chyba tworzeniem bezpiecznych miejsc dla dzieci, coś jak place zabaw w Dawnym Świecie, kojarzysz prawda?

- Tak – skinął głową, zachęcając Louisa do kontynuowania opowieści.

-Rodzice oczywiście przed przyjazdem mówili nam, jak mamy się zachowywać, wiesz standardowo uściśnij rękę każdemu, kto będzie chciał się z tobą przywitać, uśmiechaj się delikatnie, ale nie wybuchaj śmiechem, odpowiadaj uprzejmie, ale nie mów o niczym osobistym. Znaliśmy te zasady, ale zawsze rodzice i guwernantki powtarzały nam je dokładnie raz jeszcze przed każdym takim publicznym wyjściem. Rodzice chyba nie spodziewali się, że poza nami i przedstawicielami organizacji będzie tam też dużo dzieci w naszym wieku. Przywitaliśmy się, wymienialiśmy jakieś uprzejmości, a później mieliśmy zabrać się pomoc jakieś grabienie liści, sadzenie kwiatów, podlewanie, takie mało istotne czynności, ale najważniejsze, że można było je uwiecznić na fotografii i przesłać prasie. Wiesz chyba pierwszy raz widziałem wtedy moją matkę ubraną w nieoficjalny sposób – zachichotał, przypominając sobie zwykle wyelegantowaną kobietę, która wtedy trzymała w dłoniach narzędzia ogrodowe. – Kręciliśmy się z Arthurem po okolicy, w końcu mogliśmy spędzać czas jak dzieci, jakaś starsza pani zapytała czy chciałbym jej pomóc sadzić kwiaty i dała mi takie kolorowe ogrodowe rękawiczki, miały rażący pomarańczowy kolor. Klęczałem na brudnej ziemi w moich jasnych spodniach, sadziłem kwiaty z innymi dziećmi, przysłuchiwałem się jak rozmawiają o zajęciach w szkole, o swoim zwyczajnym życiu. Arthur pchał taką dużą taczkę i potknął się kilka razy, ale nikt się tym nie przejął. Wszyscy traktowali nas jak zwyczajnych chłopców, którzy pomagają w pracach ogrodowych i to było cudowne – uśmiechał się na myśl o tamtym dniu, nadal czuł mokrą ziemię na swoich dłoniach, gdy zdjął już rękawiczki, by wrócić do rodziców, ale cofnął się jeszcze na chwilę, by poprawić jedną roślinę. Pamiętał zapach kwiatów i mokrej trawy. – Wiem, że to wydaje się nudne i takie zwyczajne, ale dla mnie to był wyjątkowy dzień. Wszyscy pozwolili nam być zwykłymi dziećmi, mogliśmy bawić się i poznawać świat tak jak inni. Byłem tylko Louisem, chociaż nadal tytułowali mnie księciem, ale wtedy byłem Louisem, dziesięciolatkiem, który spędzał czas z rówieśnikami. Nie musiałem myśleć o mojej roli, o narzuconych zasadach. To był cudowny dzień, nie wiem czy najszczęśliwszy, ale zawsze, kiedy myślę o Arthurze, wspominam tamto popołudnie, kiedy wszystko jeszcze było dobrze.

- To brzmi jak miły dzień, chciałbym zobaczyć małego Louisa pracującego w ogrodzie – zaśmiał się cicho, gdy po raz kolejny poczuł uszczypnięcie w bok. – Myślałem, że opowiesz o jakiejś podróży zagranicznej albo o spotkaniu z twoimi psami.

- Nie lubię podróżować, zresztą wyjazdy zawsze wiązały się z pracą i obowiązkami, ale rzeczywiście pomyślałem o pierwszym spotkaniu z Solei, była słodkim szczeniakiem, małą, białą, puszystą kulką, która wpadła do pałacu i rozbiła ulubiony wazon mojej matki – nie sądził, że rozśmieszanie kogoś będzie sprawiało mu tyle przyjemności, ale teraz odnotowywał każda sytuację, gdy udało mu się rozbawić Harry'ego. – Nie zapytasz teraz o najbardziej nieszczęśliwą chwilę?

- Nie możemy zatrzymać się na tym radosnym momencie? – wtulił twarz w szyję Louisa, nie chcąc rozmawiać o tym co tak bardzo zasmuciło szatyna. Miał przeczucie, że smutnych chwil było o wiele więcej niż tych radosnych. Pamiętał swoją rozmowę z Jonathanem, wyśmiewali się z rodziny królewskiej, oglądając jakieś wystąpienie ojca Louisa, żartowali, że pewnie najgorsze, co ich spotyka to źle wyprasowane skarpetki. Teraz rozumiał, że nawet najbogatsi, najbardziej wpływowi ludzie mogą nie mieć życia usłanego różami. Westchnął cicho, składając mały pocałunek na skórze mężczyzny. Nie chciał przywoływać złych wspomnień, sam nie chciał wracać myślami do tego, co wydarzyło się w innym życiu, to były jego najgorsze wspomnienia i czasami patrzenie na Louisa nawet teraz było zbyt bolesne i trudne.

- Myślisz pewnie, że powiedziałbym o śmierci Arthura albo o śmierci ojca prawda? – Louis odezwał się, chociaż wiedział, że ciąg dalszy tej rozmowy nie przynosi już Harry'emu radości. – Zaskoczę cię, to znowu dzieciństwo. Pamiętam dzień, kiedy uczyłem się jeździć na rowerze, chyba nie byłem w tym zbyt dobry, nie tak jak w jeździe konnej, którą pokochałem od razu, ale wiesz, wiedziałem, że Arthur potrafi jeździć, więc chciałem tego samego. Chyba byłem trochę zapatrzony w swojego starszego brata. Próbowałem, ale cały czas coś mi nie wychodziło i w końcu upadłem na tą żwirowaną drogę, tą prowadzącą do dalszej części ogrodu, niedostępnej dla odwiedzających pałac. Miałem zdarte kolana i dłonie, maleńkie kamyszki wbiły się w moją skórę i to piekielnie bolało. Byłem tak mały, więc automatycznie zacząłem płakać i nie mogłem przestać. Wtedy nie wiedziałem, czego potrzebowałem, dlaczego tak bardzo płakałem, ból był okropny, ale nie aż tak mocny, by nie móc przestać szlochać. Moja niania podeszła do mnie, pomogła mi wstać i zbeształa mnie, do dziś pamiętam jej słowa jesteś księciem, masz natychmiast przestać płakać, łzy są dla słabych i zwyczajnych, a ty jesteś bratem przyszłego króla. Do dziś nie sądziłem, że to było dla mnie aż tak ważne, ale teraz zrozumiałem, że wtedy dotarło do mnie, że po pierwsze niezależnie, co zrobię zawsze będę tylko bratem króla, po drugie nie można okazywać emocji, bo ktoś to wykorzysta, i chyba najważniejsze przede wszystkim jestem księciem i nic poza tym się nie liczy. Myślę, że wtedy moje dzieciństwo się skończyło tak samo jak łzy, które po słowach niani dość szybko przestały płynąć.

- To było okrutne Lou, nikt nie powinien tak mówić do dziecka – poderwał się gwałtownie, siadając na łóżku, patrząc na szatyna wzburzonymi tęczówkami. - Okropne babsko, nie powinno opiekować się dziećmi.

- Izabelle była w porządku, wykonywała swoje obowiązki najlepiej jak potrafiła, ale miała wychować księcia i króla, to było jej najważniejsze zadanie.

- Nie chciałbym żeby jakakolwiek niania wychowywała moje dziecko – powiedział, kładąc się ponownie obok Louisa, dzieląc z nim jedną poduszkę. Zauważył, że szatyn popatrzył na niego niepewnie, jakby bał się coś powiedzieć. – Nie będziemy teraz rozmawiać o naszym potencjalnym dziecku – zarządził zanim ta krótka rozmowa przed snem miała przerodzić się w całonocną dyskusję o ich potomku, o następcy tronu. – Wspomniałeś, że wtedy nie wiedziałeś, czego potrzebowałeś i dlaczego tak bardzo płakałeś. Teraz już wiesz?

- Chciałem tylko żeby ktoś mnie przytulił, myślę, że potrzebowałem tego, co potrzebowałoby każde inne dziecko, które znalazłoby się w mojej sytuacji, po prostu pocieszenia i przytulenia – przyciągnął Harry'ego, który nadal wyglądał na wzburzonego i niezadowolonego, ale położył się obok niego posłusznie, nie mówiąc nic więcej. – Chodźmy już spać, jutro czeka nas kolejny trudny dzień.

- Nie powiedziałeś jeszcze o nudnych, zwyczajnych dniach – mruknął, wiedząc, że ich rozmowa dobiegła już końca i nie dowie się niczego więcej.

- Te są najlepsze – objął bruneta ramieniem, ciesząc się z ciepła drugiego ciała u swojego boku. – Zwyczajne dni, zabawa z psami, jazda konna, spacery po ogrodzie, rozmowy z Niallem, Philipem, i Sebastianem, czas spędzony z tobą. A teraz śpij.

Harry nie odezwał się już słowem. Leżał z mocno zaciśniętymi powiekami, ciesząc się, że tym razem Lou zasnął dość szybko, nie kręcąc się po łóżku, szukając pozycji, w której ból głowy nie doskwierał mu tak mocno. Wiedział, że sam nie zaśnie szybko, zbyt wiele myśli przemykało mu przez głowę. Czuł pod palcami ciepłą skórę Louisa i postanowił skupić się tylko na tym, odsuwając na bok wszystko inne.

Najszczęśliwsze wspomnienie, gdy niebo było błękitne, a letni dzień trwał bez końca, gdy ptaki latały nisko zapowiadając orzeźwiającą burzę, a nasze dłonie były splecione podczas długiego spaceru. Dzieci w parku śmiały się głośno, a ja czułem tylko miłość.

Najsmutniejszy dzień, który był osnuty cieniami, zasłaniającymi wszystko, co jasne i ciepłe. Krople deszczu na twarzy, woda spływająca po ciele. Sznur samochodów jadących, gdy zapadał zmrok. Światła lamp, odbijające się w kałużach. Łzy spływające jak deszcz po szarych ulicach. Huk, krzyk, krew. Dzień, gdy nawet gwiazdy zgasły, dzień, gdy odszedłeś.

Zwykły dzień, codzienność spędzona z tobą. Przemierzanie życia krok za krokiem. Wspólne poranki, dni w pracy, gotowanie. Rutyna, która była najpiękniejszym, co nas spotkało. Pojedyncze momenty, gdy nie działo się zupełnie nic, a jednocześnie wszystko, co najpiękniejsze.

Otworzył nagle oczy, wyrwany ze snu, który tym razem był zupełnie inny. Spojrzał na Harry'ego, który spał spokojnie, nieświadomy tego co działo się w umyśle Louisa. Wydawało mu się, że to były sny kogoś innego, kogoś, kto żył dawno temu i naprawdę był szczęśliwym człowiekiem, ale jedno ze wspomnień było znajome, boleśnie znajome, ponieważ od lat śnił ten sam koszmar, który nie zmieniał się mimo upływu czasu. Teraz nagle obrazy stały się jasne i zrozumiałe, ale nie czuł spokoju, przeciwnie czuł jak ogarnia go strach i szaleństwo, a Harry leżący tuż obok przerażał go chyba najbardziej.

***

- Wasza Królewska Mość, doprawy nie rozumiem, dlaczego okazał pan takie oburzenie – zauważył arcybiskup, który niespodziewanie pojawił się na spotkaniu rady. Najwyraźniej kościół również stanął po jednej ze stron. Ciekawe, co Stylesowie mu obiecali, odebranie władcy roli głowy kościoła? To było całkiem prawdopodobne. – Czyż nie powinieneś się cieszyć, że twój szanowny małżonek, ma w pałacu zaufanego doradcę? Czy sekretarz Henry, nie wykazał się ogromną lojalnością?

- Lojalnością w stosunku do kogo? – zapytał spokojnie, zerkając kolejno na wszystkich mężczyzn siedzących przy stole.

- W stosunku do Waszej Królewskiej Mości oczywiście – staruszek obruszył się i niemal zapowietrzył słysząc to jedno, proste pytanie.

- A ja nie rozumiem, dlaczego kwestia zwolnienia jednego pracownika, okazała się dla całej rady najważniejszą sprawą od początku mojego panowania – zauważył i z zadowoleniem dostrzegł na znajomych twarzach poruszenie i zdenerwowanie. – Nie zwracaliście uwagi na mojego męża, ale nagle niezwykle zainteresował was jego sekretarz. Czy czegoś mi nie mówicie? Czy moja rada coś przede mną ukrywa? Jeśli tak, sądzę, że to odpowiedni moment, by wyciągnąć wszystkie karty na stół – w pokoju zapanowała cisza i chociaż matka z pewnością próbowałaby rozwiązać sprawę inaczej, on od dłuższego czasu czuł, że wszystko i tak działo się za jego plecami i nie decydował o niczym.

- Panie, nie wiemy o czym mówisz i o co nas oskarżasz – Lord Goodwin podniósł się z miejsca, patrząc na niego z kpiną, która mówiła chyba wszystko o tym, kto stoi za spiskami w pałacu i kto pomaga rodzinie Styles przejąć władzę i pozbyć się Tomlinsonów. – Cała rada służy ci pomocą i robi wszystko, by monarchia została utrzymana w Królestwie Zjednoczonych Wysp, ale niestety ludzie są niezadowoleni, nie podobają im się podejmowane decyzje, wzburzenie cały czas rośnie.

- Chcesz mi powiedzieć, że ludzie chcą zniesienia monarchii? I to dlatego sekretarz Henry jest taki istotny? Nie kpij ze mnie Lordzie Goodwin – warknął, również podnosząc się z wygodnego krzesła, na którym siedział do dłuższego czasu, przysłuchując się bzdurą, wygadywanym przez członków królewskiej rady. – Robiłem wszystko, o czym mówiliście, podpisywałem nowe ustawy, znosiłem surowe obostrzenia, które towarzyszyły nam od lat. Poddani uwielbiają Harry'ego, nie mówcie mi więc, że nastroje społeczne są złe.

- Zarzucasz nam kłamstwo panie? – Lord Stones, wbił swoje małe, paciorkowe oczy prosto w niego i groźba czaiła się gdzieś tam w jego glosie, gotowa do uwolnienia się w każdej chwili.

- Zarzucam wam manipulowanie faktami dla własnej korzyści – warknął, opierając dłonie o stół, powstrzymując się przed powiedzeniem czegoś gorszego. – Jesteś lojalny koronie Lordzie Stone?

- Od zawsze byłej lojalny koronie, wszystko, co robimy ma na celu dobro monarchii i królestwa.

- A czy pamiętasz, że monarchia to ja?!Królestwo to ja?! – krzyknął, tracąc panowanie nad sobą.

Nigdy nie podniósł na nikogo głosu w ten sposób i wiedział, że zaskoczył radę. Kątem oka widział Matthew, stojącego przy drzwiach, wbijającego wzrok w swoje ciemne buty. Może niepotrzebnie się unosił, ale chciał im przypomnieć, komu przysięgali lojalność, chociaż teraz i tak wszystko było już stracone. Każdy w tym pokoju podjął już decyzje, od której nie było odwrotu, był tego pewien. Popatrzył na zdradzieckie twarze, które towarzyszył mu od najmłodszych lat, czując w pełni, że nic nie może już zrobić, wszyscy dali się przekupić i woleli zdradzić rodzinę królewską niż pozostać u jego boku.

- Mam nadzieję, że jesteście z siebie dumni – prychnął, kręcąc głową z obrzydzeniem, gdy mijał ich w drodze do drzwi. Patrzył na nich ze smutkiem, wspominając słowa swojego ojca, który zawsze mówił, że każdy władca może liczyć na swoją radę, która daje królowi siłę i faktyczną władzę. – Możecie być pewni, że historia was zapamięta – powiedział z nutą goryczy w głosie – niestety nie tak, jak sądzicie, na kartach historii zapiszecie się jako zdrajcy, jako rada, która porzuciła swojego króla, któremu przysięgała służyć. Będziecie tymi, którzy porzucili obowiązek wobec tego królestwa i króla – naiwnie mógłby wierzyć, że ta przemowa coś zmieni, że nagle cofną się i przypomną o swoje lojalności, ale nie był głupcem, stał twardo na ziemi i wiedział, że nie cofną się przed niczym. Zatrzymał się przy Matthew, który już otwierał przed nim drzwi. – Mam nadzieję, że gdy kiedyś spojrzycie w lustro, zrozumiecie, że to, co zrobiliście nie było warte tego ułamka władzy, który tak pragnęliście otrzymać – podniósł wysoko głowę i wyszedł z sali obrad, nie chcąc słuchać już żadnego tłumaczenia i kłamliwych wyjaśnień. Musiał stawić czoła przyszłości, którą dla niego przygotowali, jakakolwiek by miała nie być.

***

Starał się wyglądać naturalnie, tak jak zwykle, poważny i zamknięty w sobie, ale to było trudne, gdy wewnątrz cały się trząsł i krzyczał z bezsilności i wszystkiego, czego dowiedział się w ostatnich dniach. Nie sądził też, że kiedykolwiek będzie musiał wziąć udział w takim spotkaniu. Siedział w gabinecie z głową opartą na dłoniach, zastanawiając się jaką decyzję powinien teraz podjąć. Obok niego stał Matthew, jedna z niewielu osób, która przy nim pozostała, a naprzeciwko siedziała matka, przyglądając mu się badawczo. Był późny wieczór, światła dawno by już zgasły, gdyby nie zmiana w prawie, która zdążył wprowadzić. Wpatrywał się w małą lampkę, postawioną na brzegu biurka, przy którym siedział. Nie wiedział, co miałby powiedzieć, jak zacząć tę rozmowę, ale jak zwykle postanowiła wyręczyć go matka.

- Nareszcie zrozumiałeś prawda? – ten jeden raz nie wydawała się dumna i zadowolona ze swojej przewagi. Na jej twarzy widoczny był smutek, tak jakby zrozumiała, że tym razem nie udało im się wygrać, przegrali. – Siadaj Matthew, to będzie długa rozmowa i jeśli wszyscy tu jesteśmy, możemy uznać, że jedna z ostatnich, którą przeprowadzamy w tym gronie.

- Nie bardzo rozumiem – sekretarz wydawał się zmieszany, ale usiadł na wolnym miejscu obok matki Louisa.

- Drogi Matthew, wyjaśnię ci więc powód dzisiejszego spotkania – królowa rozsiadła się wygodnie, więc Louis zrobił to samo, faktycznie ta rozmowa miała potrwać. – Rada królewska jest sprzedana, nikt nie jest już po stronie naszej rodziny. Uważamy, że poza tobą nie ma w tym pałacu ani jednej lojalnej wobec króla osoba. Spotkaliśmy się, żeby przedyskutować kolejne kroki, bo z pewnością coś trzeba będzie zrobić.

- Panie to ... nie tego się spodziewałem, chociaż po twoim ostatnim spotkaniu z radą, wiedziałem, że coś złego się dzieje – Matthew zbladł i chyba poczuł się gorzej, więc przesunął w jego stronę szklankę z whisky.

- Pij – skinął głową w stronę alkoholu, samemu nalewając sobie bursztynowej cieczy do szklanki wypełnionej lodem. – Wszystko, co powiedziała królowa jest prawdą poza jednym punktem, lojalny jest również książę Harry, nie mam żadnych wątpliwości, jednakże wiemy też kto stoi za całą zdradą stanu i jest to rodzina Styles.

- Musimy, więc podjąć konkretne kroki i zastanowić się, co oni mają teraz w planach – matka w kilku słowach wyjaśniła to, co najważniejsze i to co było jasnym i klarowanym celem tego spotkania.

- Może powinniśmy rozważyć zwiększenie ochrony dla rodziny królewskiej? Może również wzmocnić kontrolę nad całą radą? – Matthew chyba cały czas wierzył w to, że jeszcze coś można zmienić, jego ufność i po prostu dobroć były tym co polubił, gdy spotkali się po raz pierwszy.

- To nie ma sensu, nie kontrolujemy już rady królewskiej, oni robią, co chcą i nie służą już naszej rodzinie, oczywiście możemy patrzeć im na ręce, ale jestem pewny, że mają plan, który stworzyli już dawno temu i teraz tylko go realizują.

- Myślałam, że będzie tutaj również lord Horan i książę Philip – zauważyła matka, patrząc na niego pytająco. – Czy nie powinni być świadomi tego, co się dzieje? A może nasz drogi Philip obrał drugą stronę, omamiony uroczym Andrew?

-Nie chciałem żeby wiedzieli i z tego, co wiem Philip nie widuje się już z Andrew, który ma zakaz wstępu do pałacu. Phil jest lojalny ponad wszystko i nie zrobiłby niczego, by nas zranić, jestem tego pewny.

- A Niall i jego bliski związek z panną Styles? – brew matki uniosła się, tak jakby chciała zaskoczyć go kolejną rewelacją, o której donieśli jej szpiedzy.

- Gemma jest po stronie Harry'ego, a to oznacza, że jest po naszej stronie, nie musimy się obawiać. Matko, wiem, że zawsze jesteś kilka kroków przed nami, więc powiedz proszę, jak sądzisz, co mają w planach? – z trudem powiedział te słowa, ale wiedział, że są one prawdziwe. Matka miała więcej informacji i teraz musiał poznać jej zdanie.

- Jeżeli chodzi o ciebie, opcje są dwie. Żadna ci się nie spodoba, ale raczej nie będą nas pytać o zdanie.

- Masz na myśli abdykację? – zgadł od razu, bo to było coś co budziło w nim prawdziwą wściekłość.

- Pewnie będą chcieli cię do niej zmusić i jeśli na to przystaniesz, odbiorą ci tron i z pewnością będziesz musiał się wyprowadzić z królestwa. Nie mam pojęcia, kogo posadzą na tronie, a jestem pewna, że nie będą chcieli usunąć monarchii, chociaż może mają coś takiego w planach i wtedy matka Harry'ego będzie chciała zostać prezydentem – prychnęła, a obrzydzenie wymalowało się na jej zmęczonej twarzy. – Znając ją to jest całkiem prawdopodobna wersja wydarzeń. Nie znam nikogo, kto pragnąłby władzy bardziej.

- A jaka jest druga opcja? – zapytał Matthew, ściskając w dłoniach już pustą szklankę.

- To jasne, śmierć – powiedział głośno to, o czym myślał przez cały dzień.

Zastanawiał się czy matka wie o tym jak zmarł Arthur, ale gdy tylko poznał prawdę, postanowił nie dzielić się z nikim szczegółami. Jeśli wiedziała, nie chciała o tym rozmawiać, a jeśli nie, to z pewnością nie zamierzał mówić jej tego teraz. Kochała Arthura z całego swojego zimnego serca, kochała Arthura tak, jak nigdy nie pokochała swojego drugiego syna. I zaakceptował to, a może po prostu teraz nie potrzebował jej miłości, gdy zrozumiał, że ktoś inny kocha go dużo mocniej.

- Panie, nie możesz być poważny – Matthew zaprotestował natychmiast, ale zamilkł widząc spojrzenie króla i jego matki.

- Obawiam się, że jestem bardzo poważny Matt. Zastanawiam się czy powinienem zaplanować swój pogrzeb czy jeśli nie abdykuję pochowają mnie jak króla? Arthur nie zaplanował prawda? To wy o wszystkim zadecydowaliście.

- Ja swój zaplanowałam dawno temu – jego matka stwierdziła to z lekkością, która nie pasowała do tej rozmowy. – Tobie radzę to samo, bo nigdy nie wiemy, kiedy śmierć zapuka do naszych drzwi, a z doświadczenia wiem, że nawet, kiedy wydaje nam się, że jesteśmy przygotowani, ostatecznie to zawsze jest zaskoczenie.

- Czy się poddajemy? Myślałem, że będziemy walczyć, to przecież tylko rada królewska, a Wasza Królewska Mość jest królem, cała rodzina królewska jest po stronie Waszej Wysokości. Czy chcesz oddać im tron bez walki? – Matthew był wzburzony, wstał z miejsca i zaczął nerwowy spacer po gabinecie Louisa, który obserwował go spokojnie, pogodzony z rzeczywistością.

- Matthew, Matthew, Matthew twoja lojalność jest wzruszająca – królowa, popatrzyła na niego z ciepłem, które rzadko pojawiało się w jej spojrzeniu. – Ale król wie lepiej, że czasami walka może być poniżająca, a bezcelowa walka przynosi tylko upokorzenie i ból. Ufam, że mój syn podejmie rozsądne decyzje.

- Matthew zostaw nas proszę, przekaż księciu Harry'emu, że za kilka minut możemy wyjść do ogrodu tak jak chciał – poprosił, chcąc porozmawiać z matką na osobności. Czuł ciężar smutku na swoich ramionach, gdy patrzył na kobietę siedzącą po drugiej stronie biurka. – Nie spodziewałem się, że to się tak skończy, myślałem, że czekają mnie jeszcze długie lata panowania. Gdyby nie twoje słowa, nawet nie zorientowałbym się, co narodziło się tuż pod moim nosem – zaskoczony zauważył, jak kobieta wyciągnęła dłoń, w jego stronę, kładąc ją na drewnianym blacie. Taka czułość nie była czymś oczywistym w tej rodzinie.

- Louis, nie zrobiłeś niczego złego – szepnęła trzymając jego dłoń w swojej. – Pamiętaj o tym dobrze? Okazałeś zaskakująco dobrym władcą, twój ojciec zawsze to w tobie dostrzegał, więc teraz byłby z ciebie dumny. Wiem, że teraz czujesz się jak przegrany, ale to nie jest prawda. Okazałeś się za dobry dla tego królestwa rozumiesz? A Stylesowie, to podstępne żmije, zawsze tacy byli, rządni władzy i pragnący uwagi i władzy. Jeśli ktoś jest tutaj winny to oni i ja. Naiwne myślałam, że zadowolą się wżenieniem się do rodziny królewskiej i wysoką pozycją ich syna. Okazało się, że Harry był niczym koń trojański, a my wpuściliśmy go i przyjęliśmy w swoim domu.

- Mamo – ścisnął mocno jej dłoń, żałując, że nie może jej przytulić ten jeden jedyny raz, ale teraz dzieliło ich znacznie więcej niż to jedno, stare, drewniane biurko, przy którym siedzieli wszyscy jego poprzednicy tak jak teraz siedział on. – Nie mogę abdykować – wyszeptał, bojąc się powiedzieć głośniej te słowa, które niosły za sobą ciężar decyzji i zakończenia tej historii.

- Wiem – kobieta uśmiechnęła się delikatnie, pomimo łez, które pojawiły się w jej oczach nagle, ukazując jej inną stronę, tą, której nigdy nie poznał. – Bądź silny Louis, ale nie musisz podejmować tej decyzji dla swojej rodziny, zrób to, co uważasz za słuszne dla siebie dobrze? Jesteśmy władcami, ale czasami przychodzi taki moment, gdy musimy być tylko ludźmi i to jest ta chwila. Zadecyduj nie jako król, ale jako zwyczajny człowiek. Ten świat będzie trwał i nie zatrzyma się nawet na sekundę bez króla Louisa I, ale coś mi mówi, że świat jednej osoby skończy się na zawsze z odejściem Louisa Tomlinsona – dłoń matki wysunęła się z ciasnego uścisku, gdy kobieta wstała, ocierając szybko mokre policzki. – Rodzina zawsze będzie z tobą, nawet, gdy będzie ci się wydawało, że jesteś zupełnie sam. Twoje wspomnienia będą nas trzymać przy tobie na zawsze, niezależnie od tego co się stanie.

- Mamo – wiedział, że za chwilę wyjdzie z gabinetu i czas ich pożegnania dobiegnie końca. Zdawał sobie sprawę, że właśnie tym jest ta chwila, pożegnaniem, ponieważ widzieli się po raz ostatni w tym życiu. Patrzyli na siebie, a w ich oczach widać było cała ich rodzinę – dobroduszność ojca, surowość matki, otwartość Arthura, wścibskość Alice i poczucie obowiązku Louisa. – Spróbuję wysłać Alice z dala od domu, przekonaj ją do wyjazdu i powiedz jej, że... – urwał, nie wiedząc, co mógłby powiedzieć, by nie zabrzmieć łzawo i nieszczerze. – Powiedz, żeby wspomniała czasem swoich starszych braci – zauważył, jak matka skinęła głową, zgadzając się spełnić jego prośbę, po czym spojrzała na niego ostatni raz, ukłoniła się i w milczeniu opuściła gabinet i pałac.

Wpatrywał się w zamknięte drzwi, gdy fala emocji przytłoczyła go z całą siłą. Ta rozmowa wcale nie pomogła, teraz czuł się przeraźliwie samotny i nieszczęśliwy. Nie chciał, by to wszystko się kończyło, nie chciał zostawiać swojego domu, rodziny, Harry'ego.

- Boże, Harry – szepnął, a wszystkie wspomnienia, które zalały go kilka nocy temu, wróciły w jednej chwili. Jak ich historia mogła znowu kończyć się w ten sposób, jak mogli odnaleźć się i rozstać tak szybko. Nie wiedział, co zrobić, ale musiał przede wszystkim zatroszczyć się o bliskich, zrobić wszystko, by oni byli bezpiecznie. To był teraz priorytet i najważniejsze zadanie. Był przytłoczony tym, co już się wydarzyło i co miało się jeszcze wydarzyć. Pożegnanie z matką, złość na rodzinę Harry'ego, dobijający smutek i świadomość tego, co musiał jeszcze zrobić, to sprowadziło go na krawędź. Nie mógł powstrzymać się od krzyku rozpaczy, który wyrwał się nagle z jego gardła, przerywając ciszę otaczającej go przestrzeni. – Nie! Nieee! – krzyczał, zrzucając z biurka wszystkie przygotowane wcześniej dokumenty i nieszczęsną lampę, która upadła z hukiem rozbijając się na podłodze. Każdy krzyk niósł za sobą ogromny ból, który odczuwał cały czas. W gabinecie zapanowała ciemność i wiedział, że za chwilę ktoś tu przybiegnie zaalarmowany jego krzykiem, ale nie mógł przestać, nie potrafił. Całe jego ciało drżało, jeszcze nie płakał, ale czuł, że jeśli zacznie, nie będzie w stanie przestać. Zasłonił twarz dłonią, próbując zagłuszyć swój własny głos - to nie może być koniec, to nie może się tak skończyć.

Szamotał się w swoim gabinecie, próbując stłumić przerażające uczucia, które go przytłaczały. Jego serce biło szybko, a myśli krążyły wokół końca, który zbliżał się coraz szybciej. Świadomość, że nieuchronnie musi pożegnać się z tym, co kochał, sprawiała, że jego dusza drżała ze strachu. Oddychał z wielkim trudem i to było chyba to, co Harry nazywał atakiem paniki, czuł jak jego płuca zaciskają się i uniemożliwiają wzięcie porządnego, głębokiego oddechu. Musiał jeszcze spotkać się z Harrym, obiecali sobie spacer i chociaż było już późno, ogród był przecież oświetlony. Musiał wziąć się w garść. Wiedział, że musi stawić czoła temu, co miało nadejść, nawet jeśli przyszłość paraliżowała go i wydawała się straszna. Drzwi otworzyły się nagle i oczywiście Matthew wszedł do środka.

- Panie, słyszałem krzyk, czy wszystko w porządku?

- Nie, Matthew – spojrzał na niego z przytłaczającym smutkiem, mijając go, gdy chciał wydostać się z gabinetu. – Nic nie jest w porządku i nie będzie, ale musimy być silni prawda? – poklepał go po ramieniu i chciał wyjść z gabinetu, gdy coś przyszło mu na myśl. – Wyrzuć Henry'ego z pałacu, nie interesuje mnie, co powie rada, jeśli to ma być moja ostatnia decyzja niech tak będzie, Henry nie pracuje już dla rodziny królewskiej – wiedział, że Matt chce zaprotestować i pewnie doradzić mu jakąś rozsądną decyzję, ale nie chciał tego słuchać, wyszedł kierując swoje kroki w stronę miejsca, gdzie miał nadzieję, znajdował się Harry.

Tego wieczora stracił już tak wiele, ale najgorsze miało się dopiero wydarzyć.

***

- Byłem pewien, że ze spaceru już nic dziś nie wyjdzie – powiedział Harry, gdy kroczyli razem po alejkach ogrodu, z dala od pracowników pałacu. Było już późno, a wąską ścieżkę oświetlały im jedynie latarnie ustawione co kilka metrów i księżyc, który świecił dziś wyjątkowo jasno, rzucając bladą poświatę na cały ogród. Przed nimi radośnie biegły cztery psy, które wydawały się bardzo zadowolone z wieczornego spaceru. – Jeszcze nigdy nie byłem tutaj tak późno.

- Przepraszam, że musiałeś tak długo czekać, miałem spotkanie z matką i z Matthew, musieliśmy ustalić, co zrobimy z radą, wszystko przedłużyło się, ale nie rozmawiajmy już o nich – wyjaśnił, ściskając mocniej chłodną dłoń bruneta. – Cieszę się, że udało nam się wyjść, wieczór jest miły i zauważ, że nawet nie pada – zażartował, nawiązując do pogody, która faktycznie zawsze była kapryśna, gdy tylko postanowili spędzić czas razem na zewnątrz.

- Nie wywołuj wilka z lasu, wiesz, że pogoda nadal zmienia się bardzo szybko, za chwilę możemy mieć nad naszymi głowami ulewę. -Szli powoli w stronę małego stawu, który mieścił na obrzeżach ogrodu. Harry przesiadywał tam czasem, kiedy Louis wyjeżdżał w podróże służbowe do sąsiednich królestw, a on czuł się nieswojo w pałacu, otoczony ludźmi, których nie znał za dobrze. – Myślisz, że uda się nam niedługo pojechać nad morze? – zapytał, siadając na ławce niedaleko wody. Najchętniej zapytałby Louisa, czego dotyczyło spotkanie z matką, ale wiedział, że to zepsułoby im humor na resztę wieczoru. – Moglibyśmy zabrać psy, chyba bardzo lubią wodę – wskazał na Solei i Moon, które z radością biegały na brzegu stawu. Ich entuzjastyczne szczekanie sprawiało, że chociaż na moment mogli zapomnieć o piętrzących się problemach w ich życiu.

- Byłoby miło – uśmiechnął się na myśl o wspólnych wakacjach, pewnie zachowywałby się lepiej niż podczas ich miesiąca miodowego, gdy to co robił pozostawiało wiele do życzenia. – Dziewczyny byłyby wniebowzięte – zaśmiał się widząc, jak Luna wyskakuje z wody, strząsając z siebie krople wody. Świadomość, że raczej nie mieli szans na wspólny wyjazd nagle stała się dużo bardziej bolesna niż sądził. – Uwielbiam to miejsce, ale mam wrażenie, że nie spędzałem tu wystarczająco dużo czasu – powiedział, rozkoszując się spokojem i ciszą, którą przerywało tylko szczekanie psów. Spojrzał na Harry'ego uśmiechającego się tuż obok niego i wiedział, co się teraz działo i co miało wydarzyć się później. Żałował, że nie potrafi czuć teraz tylko szczęścia i radości, ale myśli o tym, co było i co miało nadejść, sprawiały, że był nostalgiczny i raczej przybity.

- To nie tak, że jutro się wyprowadzamy, prawda? – brunet chwycił go za dłoń, łącząc ich palce w delikatnym uścisku. – Gdybyśmy jednak musieli, to przysięgam, że nie interesuje mnie gdzie byśmy mieszkali. Jestem przekonany, że w każdym miejscu bylibyśmy zgraną drużyną, chociaż mniej dramaturgii byłoby przyjemnie odświeżające – zauważył lekko Harry, posyłając mu czuły uśmiech.

- Nie myślałem, że kiedykolwiek usłyszę coś takiego od ciebie – myślał o tych wszystkich chwilach, które razem spędzili, o niekończących się kłótniach, obelgach, którymi rzucali w swoją stronę bez zawahania, o Andrew, któremu niemal udało się zniszczyć wszystko, co rodziło się między nim, a Harrym. Ich życie od początku było poplątane, ale pamiętał też te pojedyncze momenty, gdy coś mówiło mu, że się znają, a dotyk dłoni wydawał się tajemniczo chciany i właściwy. W sercu czuł też tęsknotę za poprzednimi wspomnieniami, które wróciły do niego nagle i na początku myślał, że stracił rozum, ale później wszystko rozjaśniło się i zrozumiał, dlaczego Harry czasem wpatrywał się w niego w ten pełen bólu sposób. Tęsknił za dniem, kiedy ich miłość się narodziła i stawała się coraz silniejsza. Wolał jednak zapomnieć jak wtedy skończyła się ich historia.

-J a też nie myślałem, że mogę kiedykolwiek polubić cię chociaż trochę, dawny Harry nie uwierzyłby, że siedzimy to razem, trzymamy się za dłonie i nie próbujemy się pozabijać – brunet przytulił się do jego ramienia, dzieląc się z nim swoim ciepłem, gdy wieczór stawał się coraz chłodniejszy, a pierwsza kropla spadła prosto na jego nos. – Nie wierzę, zaczyna padać.

- Czyli jednak tradycja to tradycja, nawet w dzień naszego ślubu padało.

Louis wystawił twarz ku niebu, śmiejąc się, gdy oraz więcej kropli spadało na jego skórę. Siedzieli na skraju ogrodu, oświetlał ich tylko księżyc i byłoby naprawdę miło, gdyby nie deszcz, który z każdą minutą zdawał się bardziej intensywny. Poczuł, dłoń Harry'ego na swoim policzku, powoli zbliżyli się do siebie, a gdy ich ust połączyły się, to było jak powrót do domu. Ten pocałunek był jak taniec dwóch dusz, które odnalazły swoją wspólną melodię znaną tylko im. Ich usta spotykały się delikatnie, jakby chcąc, by czas stanął w miejscu w tej jednej magicznej chwili. Przekazywali sobie całą głębię uczuć i miłości, która spłynęła na nich nie widomo kiedy. Ciepło ich pocałunku rozgrzewało ich serca, otulając ich w miękkość i czułość, tak nieznaną i obcą dla nich. Jednak w miłości, którą czuli, krył się też smutek i chociaż obaj starali się go ukryć, świadomość pożegnania i wspólnych chwil, które były policzone zostawiły w powietrzu słodkogorzki smak.

Z pewnością trwaliby w swoich objęciach, gdyby nie zmiana pogody, która swoim dobrym zwyczajem nadeszła niespodziewanie. Gdy ich usta oddaliły się od siebie, nie musieli mówić nic więcej o tym, co czuli. Ich spojrzenia spotkały się, a w jasnych tęczówkach widać było płomienie miłości i smutku, nadziei i pożegnania.

- Powinniśmy wracać do pałacu – powiedział Louis, podnosząc się z ławki, przyciągając do siebie Harry'ego, który tęsknie popatrzył na staw i wodę. – Nie bądź taki niezadowolony, nasze ubrania są już mokre, nie będziemy tu stać w strugach deszczu. Popatrz, nawet Solei chce wracać do domu – objął go w pasie, kierując się w stronę znanej ścieżki, gwizdnął na psy, które wyprzedziły ich i pobiegły w stronę oświetlonej alejki, doskonale znając drogę. – Mieliśmy już niezliczoną ilość romantycznych pocałunków w deszczu - dodał szatyn, próbując rozbawić nagle milczącego męża.

- Wiem, że masz rację – przytaknął Harry, wtulając się w niego mocniej. – Mam pomysł, co możemy teraz zrobić – stwierdził, przyspieszając kroku, a po chwili ruszyli biegiem w stronę wejścia do pałacu, gdy mżawka przekształciła się w ulewę.

- Poczekaj chwilę – zatrzymał się nagle, ignorując wodę spływającą po twarzy. – Zostań na chwilę – ruszył biegiem w stronę różanego labiryntu, który minęli przed chwilą. Poczuł tak znajomy zapach róż, gdy podmuch wiatru musnął jego twarz, rozwiewając włosy, opadające mu na czoło. To tutaj tak naprawdę wszystko się zaczęło zapach róż, krople deszczu, powiew wiatru i chciałby wrócić do tamtej chwili, tak bardzo chciałby cofnąć wszystko, co się wydarzyło, by zacząć lepiej, znowu poczuć tej najważniejszy dotyk po raz pierwszy, ale o nie było możliwe, nie mogli wrócić. Zerwał jedną z róż, swoją ulubioną niemal śnieżnobiałą poza lekkimi różowymi akcentami na pojedynczych płatkach. Odetchnął drżąco, ciesząc się, że pada deszcz i te kilka łez zniknie w kroplach, które już spływały mu po twarzy. Biegnąc przed ogród wrócił do Harry'ego, który czekał na niego coraz bardziej niecierpliwie. – Dla ciebie – wyciągnął w jego stronę kwiat. – A teraz wracajmy i jaki masz pomysł? – zapytał, gdy wpadli do holu, ciesząc się, że wszyscy pracownicy byli już w swoich pokojach i nikt nie widział tego mało eleganckiego wejścia.

- Jesteś dziś jakiś inny – zauważył Harry, trzymając w dłoni różę, spoglądając na nią to na Louisa, który nagle unikał jego wzroku.

- Wydaje ci się – wzruszył lekko ramionami. - To co robimy teraz? – udawał, że wyciera mokrą twarz, odwracając się plecami do bruneta.

- Chodź – ponownie złączył ich mokre dłonie i pociągnął go w tylko sobie znaną stronę.

- Gdzie idziemy? – czuł, że odpowiedź mu się nie spodoba, ale pozwolił Harry'emu na przewodzenie ten jeden raz.

- Do kuchni, jestem głodny i napiłbym się herbaty – otworzył drzwi, wchodząc do ogromnej pałacowej kuchni, w której był już kilka razy, chociaż zawsze to były krótkie wizyty, ponieważ kucharze nie lubili, gdy przebywał między nimi, a już na pewno nie pozwalali mu na samodzielne przygotowanie sobie chociażby kanapki.

- Harry, czy na pewno to dobry pomysł?- zapytał z niepewnością, wzdychając cicho. -Nie chciałbym żebyśmy przeszkodzili komuś naszą niezapowiedzianą wizytą.

- Daj spokój, nikogo tutaj nie ma – Harry uśmiechnął się, chcąc rozwiać wszystkie obawy Louisa. – Nikt się nie dowie, że tutaj jesteśmy.

Wkraczając do kuchni, natknęli się na zapach świeżo upieczonego ciasta. Harry, z radością w oczach, podszedł do blatu, gdzie stały przygotowane, jeszcze ciepłe ciasteczka. Zaczął krzątać się po pomieszczeniu, przygotowując dla nich gorącą herbatę.

Louis patrzył na niego z ciekawością i zaskoczeniem - nigdy wcześniej tu nie byłem - powiedział z niepewnością, przyglądając się sprzętom w kuchni. Usiadł na jednym z krzeseł, chwytając z wdzięcznością gorący kubek – dzięki.

- Nigdy nie byłeś w kuchni? – zaskoczony, usiadł obok niego, przysuwając w jego stronę talerz z ciastkami. – Chyba nie będą źli, jeśli trochę zjemy.

- Nie, rodzice zabraniali nam spoufalania się z pracownikami pałacu, a jedzenie zawsze dostawałem przygotowane, więc nie miałem potrzeby, by tutaj przychodzić. Jedyny czas, kiedy musiałem przygotowywać sobie coś samodzielnie, był w szkole wojskowej, ale wtedy miałem też Nialla i Philipa, więc trochę się nimi wysługiwałem.

- To nic trudnego – brunet posłał mu ciepły uśmiech, obejmując filiżankę dłońmi, chcąc się trochę rozgrzać.

- Dla kogoś, kto robił to pewnie od dziecka z pewnością, ale dla osoby, którą wszyscy wyręczali od najmłodszych lat, to może być całkiem skomplikowane. Uśmiechnął się z wdzięcznością, wdychając aromatyczny zapach herbaty. – Dobre te ciastka - Louis wziął jedno, uniósł je do ust, ciesząc się chrupkością i słodycz. W jego ustach rozpływał się smak wypieku, delikatna wanilia i cukier.

- Zachowujesz się jakbyś nigdy nie jadł zwykłych ciastek – Harry uśmiechał się, ciesząc się z każdej takiej zwyczajnej chwili z Louisem, gdy mogli być normalnymi, zakochanymi w sobie osobami. Róża leżała na kuchennym blacie, przypominając o ich wspólnej nocy, która jeszcze się nie skończyła. – Boże, pamiętasz, kiedy pierwszy raz zjadłem przy tobie ciasto czekoladowe? – zakrył szybko twarz, starając się powstrzymać głośny śmiech, ale to nie miało sensu, rechotał na cały głos, przypominając sobie ten zawstydzający moment.

- Nie byłeś tak szczęśliwy nawet podczas naszego ślubu – zażartował, chociaż pamiętał uśmiech bruneta, gdy jego ulubiona melodia zabrzmiała w archikatedrze.

- Czekolada to czekolada, nie jadłem w życiu niczego smaczniejszego. Ludzie w Dawnym Świecie nie wiedzieli, że mają nektar bogów pod ręką – zimny dreszcz przeszył go, pomimo ciepłej herbaty. Byli przemoczeni, powinni iść się przebrać. – Myślisz, że w naszym pokoju jest jeszcze rozpalone w kominku?

- Możemy to sprawdzić, też z chęcią bym się rozgrzał, chociaż twoja herbata była pyszna.

- Może kiedyś coś dla ciebie ugotuję.

Harry szedł obok niego, rozmyślając głośno o tym, co mógłby przygotować, a Louis pozwolił mu na to. Szedł obok w ciszy, rozkoszując się dłonią, którą trzymał czując, że ma obok siebie cały świat. Wiedział, co musiał zrobić kolejnego dnia, ale dziś nie chciał o tym myśleć, dziś miał zamiar po raz ostatni poczuć prawdziwą miłość, bo jeśli czegoś był pewny po tym wieczorze to właśnie tego, że kochał Harry'ego i nic co miało się wydarzyć w przyszłości nie miało tego zmienić. Przepuścił męża w drzwiach, obserwując jak odkłada różę na stolik i nuci sobie jakąś melodię, która pewnie przed chwilą wpadła mu do głowy. Mógłby przyzwyczaić się do takiego życia, gdyby tylko los dał mu na to szansę.

***

„Początki Nowego Świata – walka o tron i władzę"

Rodzina Styles, od początków i odbudowy Nowego Świata okazała się niezwykle ambitna i wpływowa, dążąc do umocnienia swojej pozycji politycznej i ekonomicznej poprzez zawieranie wartościowych sojuszy, knucie intrygi i manipulacje. Lordowie z rodu Stylesów starali się podważyć i odebrać władzę i prestiż rodziny Tomlinson, zazwyczaj zdradę i intrygi. Ich dążenie do władzy często prowadziło do wewnętrznych konfliktów.

Pomimo ich nieustających prób, rodzina Tomlinson potrafiła utrzymać swoją pozycję na tronie dzięki lojalności oraz strategiom dyplomatycznym. Gdy narodził się Nowy Świat i zadecydowano, że monarchia będzie najlepszym sposobem prowadzenia władzy w Zjednoczonym Królestwie Wysp, dwie wpływowe rodziny zaczęły walkę o tron. Styles i Tomlinson, te dwa nazwiska pojawiały się we wszystkich dyskusjach i rozmowach dotyczących tronu, jednakże szala zwycięstwa przechylała się ku rodzinie Tomlinson, która miała wśród swoich członków wielu Lordów jeszcze z dawnego świata.

Ostateczny wybór padł na Dereka Tomlinsona, który zasiadł na tronie i został pierwszym królem Zjednoczonego Królestwa Wysp w Nowym Świecie. Stanął przed szeregiem wyzwań, którym podołał, dzięki swojej mądrości i wsparciu rady królewskiej. Rodzina Styles zniknęła na długi czas ze sceny politycznej, próbując poradzić sobie z porażką, a wszystkich ich Lordowskie tytuły zostały im odebrane w ramach ostrzeżenia, by nie próbowali podejmować walki o tron, burząc z trudem wypracowany ład i porządek w królestwie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro