13. Nigdy. Ani trochę.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

#TheRoyalPrincessSZ

hej hej!

Louisa leżała na brzuchu na moim łóżku, a jej długie blond włosy opadały kaskadami po obu stronach głowy. Gdyby nie to, że na podłodze znajdował się telefon, w który namiętnie stukała jednym palcem zwisającej ręki, ktoś mógłby uznać, że ucina sobie drzemkę.

– To tylko flirt – powiedziała stłumionym głosem, przyciskając buzię do poduszki.

Zawsze o wszystkim jej mówiłam, nie miałyśmy przed sobą żadnych sekretów. Oczywistym było, że opowiedziałam jej o tym, co zrobił Chamberlain, lecz ona, jak to miała w zwyczaju, podeszła do tematu zbyt frywolnie.

– Przecież to nieszkodliwe, Jo.

– On jest wykładowcą – powtórzyłam dobitnie, chyba po raz piąty tego dnia.

Mogłam się założyć, że kuzynka przewróciła oczami. Nasze systemy wartości lekko się od siebie różniły.

– Sześć lat starszym doktorantem. Zabaw się, nic ci nie zaszkodzi.

– Chyba upadłaś na łeb i coś ci się tam w środku poprzestawiało.

– Wielkie mi halo. Uważasz, że nie powinien tak mówić do studentek, ale skoro wpadłaś mu w oko...

Miałam ochotę podejść do łóżka i trzepnąć ją w głowę.

– Po pierwsze, koleś jest mega dziwny. – Uniosłam palec, choć dziewczyna nie mogła tego zobaczyć. – Najpierw opowiada jak bardzo gardzi monarchią, później zagaduje na imprezie, następnego dnia znowu daje mi w kość na wykładzie, a potem wali do mnie tekstami jak jakiś podrzędny podrywacz. Typek jest jakiś podejrzany.

Louisa przekręciła się na plecy i wsunęła ręce pod głowę, przyglądając mi się ze znudzeniem. Ona nigdy nie widziała w niczym problemu.

– Jest przystojny – oznajmiła takim tonem, jakby uroda Chamberlaina miała być złotym środkiem i odpowiedzią na wszystkie pytania.

– Jak połowa facetów na kampusie.

Usiadłam na brzegu łóżka i oparłam dłonie na materacu. Lou uważała, że wygrałam los na loterii, skoro zainteresował się mną doktorant, dzięki czemu mogłam się mniej starać, a i tak otrzymać dobrą ocenę. Jej rozumowanie czasami mnie dobijało.

Nie zamierzałam wykorzystywać sytuacji, nie po to poszłam na studia, żeby zdobywać zaliczenia przesłodzonymi uśmieszkami. Do tego wcale nie byłam przekonana, czy Chamberlain naprawdę się mną zainteresował, czy to jedynie jakaś pokręcona gra. Nic w jego zachowaniu nie trzymało się kupy, a ja wolałam skupić się na tym, po co tutaj przyjechałam - na nauce.

– Nawet jeśli ci się nie podoba...

– Nie chodzi o to, czy podoba czy nie – ucięłam. – Nie myślę o nim w ten sposób i koniec kropka.

– Na twoim miejscu trochę bym się jednak zabawiła.

Spojrzałam na nią z niesmakiem, ale miała to gdzieś. Znowu zaczęła stukać w ekran telefonu.

– I właśnie tym się różnimy, że moja moralność mi na to nie pozwala. A twoja... no cóż... – Uśmiechnęłam się do niej szyderczo. – Ty nie masz moralności.

Wystawiła mi środkowy palec. Złapałam go i pociągnęłam w swoją stronę, ale blondynka w porę się wyrwała, z powrotem lądując na poduszce. Wykonała wykop lewą stopą, skutecznie trafiając w moje udo. Zrobiła to tak zamaszyście, że przesunęłam się tyłkiem o kilkanaście centymetrów, prawie zlatując z łóżka. W ostatniej chwili złapałam się brzegu materaca, ratując przed upadkiem na podłogę.

– O ty szlamo!

– To było niesamowite. – Zaczęła śmiać się w niebogłosy.

Złapałam za mniejszą poduszkę, która leżała obok jej nóg, i pacnęłam ją nią w twarz. Mimo że Louisa, jak twierdziła większość rodziny, była czarną owcą nowego pokolenia, nie wyobrażałam sobie życia bez niej. Nasza przyjaźń była silniejsza niż łączące nas więzy krwi. I choć wielokrotnie musiałam hamować jej szalone zapędy, ściągając na ziemię, nie chciałabym, żeby miała inny charakter.

– Dobra, zbieram się. Idę do Dextera, a później jedziemy do kina. Chcesz dołączyć? – spytała, kończąc nasze wygłupy.

Uwielbiałam chłopaka kuzynki i odrobinę brakowało mi towarzystwa innych osób, ale nie chciałam być piątym kołem u wozu. Pokręciłam przecząco głową, zastanawiając się, jak wypełnić lukę w wolnym czasie. Był dopiero początek weekendu, więc mogłam zrobić masę rzeczy, a jednak nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy.

Przesuwając wzrokiem po pokoju w poszukiwaniu inspiracji, zatrzymałam się na moment na ubraniu, które nie należało do mnie. Bluza z kapturem już dawno powinna wrócić do właściciela.

– Poczekaj. – Zatrzymałam Louisę, gdy znajdowała się już przy drzwiach.

Przez moment debatowałam w myślach, czy nie poprosić jej, by wzięła bluzę ze sobą i przekazała Ryanowi Atkinsowi, skoro był współlokatorem jej chłopaka, ale to byłby z mojej strony paskudny nietakt. Powinnam oddać ją osobiście i przeprosić za zbędną zwłokę.

– Pójdę z tobą, tylko po drodze zahaczymy o jakiś sklep, okej?

Złożyłam ubranie w staranny sposób i zaczęłam szperać w szafie, ale znalazłam jedynie różową torbę prezentową z rysunkami pand. Rozbawiła mnie wizja, w której wręczam ją zdezorientowanemu Atkinsowi. Uczepiając się tego prześmiewczego pomysłu, wsunęłam bluzę do środka.

Ponagliłam kuzynkę, wypychając ją za drzwi. Przekręciłam klucze w zamku i nacisnęłam kilka razy klamkę, sprawdzając, czy na pewno dobrze wszystko zamknęłam. Dołączyłam do schodzącej po schodach Louisy, łapiąc ją pod ramię.

– Co chcesz kupić?

– Zobaczysz.

Wybrałyśmy skrót. Przeszłyśmy przez trawiastą część kampusu, minęłyśmy kilka ostatnich budynków należących do władz uczelni, i skręciłyśmy w uliczkę, na której znajdowało się kilka małych sklepików.

Spacerując pomiędzy alejkami z półkami pełnymi czekolad, batoników i bombonierek z pralinkami, rozmyślałam, co byłoby najlepszym prezentem w ramach podziękowania. Podeszłam do szklanych tub przymocowanych do ściany i przygryzłam dolną wargę, powstrzymując się przed głupkowatym chichotem, którego nie zrozumiałaby nawet Lou.

Bingo!

Zbliżając się do akademika, w którym mieszkał Dexter, zdałam sobie sprawę, że znalazłam się tutaj po raz pierwszy. Louisa często wślizgiwała się do swojego chłopaka poza wyznaczonymi godzinami odwiedzin, łamiąc wszelkie zasady i regulaminy, co dało się wyczuć, gdy wkroczyła do budynku tak pewnym krokiem, jakby wchodziła do własnego mieszkania.

Na drugim piętrze poczułam zapach trawki. Ktoś odważnie kosztował używek, nie bojąc się o to, że zostanie przyłapany na gorącym uczynku. Zanim dotarłyśmy na czwartą kondygnację, zdążyłam ujrzeć w lobby śpiącego na kanapie studenta z książką na twarzy, jakąś dziewczynę, która paradowała przez korytarz w stroju kąpielowym, i kolesia, który widząc naszą dwójkę, odwrócił się na pięcie i uciekł, jakby ktoś go gonił.

Na drzwiach pokoju wisiała mała tabliczka, a obok niej zmazywalny flamaster. Na białej powierzchni zostało napisane "Nie pożyczam forsy ani jedzenia. – Ryan". Pod spodem znajdował się dopisek "Ani fajek! – Dex."

Dexter otworzył nam z szerokim uśmiechem. Chyba nigdy nie widziałam, żeby ten człowiek był smutny czy zły. Wiecznie roztaczał wokół siebie radość, a co więcej, zarażał nią innych. Wzbudzał tak ogromną sympatię, że nie dało się go nie lubić.

– Ooo, Josie. Wybierasz się z nami do kina?

Nie zastałam Atkinsa. Raczej nie schował się pod jednym z dwóch łóżek. Był zbyt wysoki.

Poczułam zawód. Wiedziałam, że skoro go nie ma, będę musiała odłożyć oddanie mu jego własności na inny termin.

– Tak właściwie mam sprawę do Ryana. – Przestąpiłam z nogi na nogę, miętoląc między palcami sznureczek torebki prezentowej.

– Gdzieś polazł. – Dexter wzruszył ramionami. – My zaraz musimy wychodzić, ale możesz na niego poczekać, jeśli chcesz.

Otworzyłam usta w zaskoczeniu, że coś takiego zaproponował. Musiał mieć do mnie zaufanie, skoro pozwoliłby mi zostać w swoim pokoju. A może po prostu był tak otwarty na ludzi i lekkomyślny, że nie przyszło mu do głowy, że ktoś mógłby na przykład wyrządzić tutaj jakieś szkody.

– Spokojnie, Josie. – Louisa wyszczerzyła się, widząc moją minę. Czytała mi w myślach. – Świszczy tutaj biedą.

– Potwierdzam – zawtórował jej żartobliwie chłopak. – Tak się składa, że najcenniejszy okaz, jaki posiadam, zabieram ze sobą do kina.

Puścił oczko mojej kuzynce, na co wsunęła palec w usta, udając, że zbiera jej się na wymioty. Pasowali do siebie jak dwa ostatnie elementy układanki. To samo poczucie humoru, to samo spojrzenie na świat, to samo wyluzowanie i brak zahamowań.

Przesunęłam językiem po wnętrzu policzka, nie wiedząc, co zrobić. Teoretycznie mogłabym przełożyć to spotkanie na inną datę, ale skoro już tutaj przyszłam, szkoda było zmarnować okazję. Z drugiej strony nie miałam pewności, kiedy Atkins wróci. Mogłam czekać pięć minut albo dwie godziny.

– Niczego ze sobą nie zabrał, więc pewnie zaraz będzie z powrotem. – Tym razem to Dexter czytał mi w myślach.

Kiwnęłam powoli głową, rozglądając się po niedużym pomieszczeniu. Usiadłam na łóżku, które po bałaganie mogłam odczytać jako należące do Dexa, i obserwowałam, jak para zakochanych zbiera się do wyjścia.

Lou dwa razy ochrzaniła swojego faceta o to, że nie kupił biletów online, a on trzy razy sprawdzał kieszenie w spodniach, upewniając się, że ma przy sobie papierosy i zapalniczkę.

– Częstuj się, jeśli masz ochotę. – Kiwnął na znajdującą się na biurku nietkniętą paczkę. – Tylko otwórz okno. Jeśli będzie uchylone, to alarm się nie włączy. Przetestowane.

Po raz ostatni poklepał się po kieszeniach. Objął Louisę w pasie, pomachał mi i zniknęli za drzwiami, zostawiając mnie samą.

Chyba tego nie przemyślałam.

Zostałam zupełnie sama na obcym terenie. A co, jeśli do pokoju ktoś zapuka? Jak wytłumaczę swoją obecność?

Fuknęłam pod nosem, złoszcząc się, że postąpiłam zbyt pochopnie, bo byłam na tyle leniwa, że nie chciało mi się tutaj przychodzić po raz drugi. Na domiar złego nie miałam kluczy, więc nie mogłam teraz tak po prostu sobie wyjść i zostawić otwartego pokoju. Byłam zmuszona czekać na Ryana, a ten nieszczególnie spieszył się do powrotu.

Niepotrzebnie posłuchałam Dextera.

Zaczęłam chodzić po pokoju. Niestarannie zaścielone łóżka, książki na studia i rzucone na oparcia dwóch krzeseł ubrania. Obejrzałam wiszący na ścianie plakat z jakimś koszykarzem. Na samym dole kartki znajdował się poblakły autograf.

Michael Jordan.

Kompletnie nie znałam się na koszykówce i nie miałam pojęcia, kim był ten facet.

Minęło piętnaście minut, a ja zaczynałam się nudzić. Mój wzrok powędrował do opakowania na biurku Dexa. Odwróciłam na moment głowę, starając się skupić się na czymś innym, ale pokusa była zbyt wielka, żeby się jej oprzeć. Wierzyłam na słowo, gdy chłopak kuzynki twierdził, że wypróbował możliwości alarmu przeciwpożarowego. Otworzyłam paczuszkę, wciągając nosem zapach tytoniu.

– Jesteś taką frajerką, Jo – westchnęłam do siebie. – Czego się obawiasz?

Leżąca na skraju mebla zapalniczka sama powędrowała w moje palce, przybliżając mnie do czegoś, czego w innych okolicznościach nigdy bym nie zrobiła. Uchyliłam okno, popychając je lekko na zewnątrz. Spojrzałam na prześwit, lecz wydawał mi się zbyt mały, żeby to wszystko odbyło się bezpiecznie, dlatego powiększyłam otwór. Usiadłam na parapecie i odpaliłam papierosa. Zaciągnęłam się mocno, spozierając to na dziedziniec, to na własną rękę. Próbowałam obliczyć, po jakim czasie mógłby zawyć dźwięk alarmu, ale gdyby miał się włączyć, chyba już by to zrobił. Odetchnęłam i odchyliłam głowę, opierając ją o framugę. Przymknęłam oczy, oddając się całkowitemu rozluźnieniu, gdy trucizna wypełniała moje płuca.

Pogłos trzaśnięcia drzwi, który dobiegł do mnie z zewnątrz przez okno, tak mnie wystraszył, że prawie spadłam z parapetu. Wzdrygnęłam się, przez co machnęłam dłonią, w której trzymałam papierosa. Fajka wyswobodziła się spomiędzy palców i spadła na pokrywający podłogę dywan, nurkując gdzieś w wystających z niego włochatych frędzlach.

– Cholera – syknęłam w panice, zeskakując z parapetu.

Upadłam na kolana, zahaczając ramieniem o torbę, którą postawiłam wcześniej na biurku. Przechyliła się, zlatując obok mnie, a ze środka wysypała się większość jej zawartości, co jeszcze mocniej utrudniło mi szukanie niedopałka papierosa. Kto normalny kupował jeszcze te pieprzone frędzle, które nie dość, że już dawno wyszły z mody, to zbierały tonę kurzu? Bałam się, że zanim odnajdę fajkę, materiał zacznie się tlić, a wtedy alarm już na pewno się włączy. Przeczesywałam w popłochu dywan, klnąc pod nosem. W końcu zacisnęłam zęby, wyczuwając pod ręką to, czego szukałam. Papieros sam się ugasił, najpewniej w kontakcie ze słodyczami. Ulga, jaka na mnie spłynęła, była nie do opisania.

Usłyszałam kliknięcie, więc poderwałam spojrzenie, nadal znajdując się w pozycji na czworakach. Brunet, na którego czekałam, wmaszerował do środka z nagim, mokrym torsem. Nie widział mnie. Ze zwieszoną głową energicznie pocierał małym ręcznikiem ciemne włosy, podczas gdy drugi ręcznik...

O kurwa.

... luźno oplatał jego biodra.

Moje tętno przyspieszyło i to wcale nie za zasługą przystojnego faceta, a przez wszechogarniający wstyd. Minęły trzy krótkie sekundy, zanim chłopak uniósł głowę, a gdy jego spojrzenie omiotło moją twarz, z wyraźnym przerażeniem wykonał gwałtowny krok w tył.

– Ja pierdolę! – Uderzył plecami o drzwi.

Ręcznik na biodrach poluzował się, niebezpiecznie się osuwając. Na szczęście Atkins wykazał się refleksem, w porę go łapiąc i ratując nas od jeszcze większej katastrofy. Raczej nie czułby się komfortowo, gdyby jakaś postronna osoba zobaczyła go w takim wydaniu.

– Prawie dostałem zawału. Co ty robisz w moim pokoju?!

– Mam dla ciebie coś słodkiego. Masz ochotę na cukiereczka?

Boże, to naprawdę źle zabrzmiało. Chyba byłoby lepiej, gdybym ugryzła się w język, ale na to było już za późno.

Wcześniej rozbawił mnie ten żart sytuacyjny, nawiązujący do sytuacji sprzed jakiegoś czasu, gdy Ryan w ślad za Joelem Finchem nazwał mnie prześmiewczo "cukiereczkiem". Teraz już nie byłam taka zadowolona ze swojego poczucia humoru.

Chłopak wybałuszył oczy. Zmarszczył brwi, patrząc to na mnie, to na dywan. Pewnie pomyślał, że coś mu proponuję, a sceneria, która nas otaczała, mogła dać do zrozumienia, że skrupulatnie się do tego przygotowałam.

Chwyciłam garść szeleszczących papierków, wystawiając przed siebie rękę, żeby jakoś przekierować myśli bruneta na inne tory. Miałam nadzieję, że gdy ujrzy kolorowe zawiniątka, zrozumie, że moje słowa wcale nie miały drugiego dna.

– Przepraszam – wydukałam. Złapałam za torebkę i wyszarpałam ze środka bluzę, chcąc tym dowieść, o co tak naprawdę chodzi. – To miało być podziękowanie.

Ciemne oczy przesmyknęły po ubraniu. Rysy jego twarzy delikatnie się rozluźniły i przestał zaciskać szczęki.

– Naprawdę przepraszam za to zamieszanie. Nie sądziłam, że prawie ujrzę cię w całej okazałości. Nie chciałam tego. To znaczy... nie pomyśl sobie, że jakoś mnie to uraża czy coś. Na pewno masz się czym pochwalić. Bardziej chodzi o to, że to był przypadek. Bo gdybyśmy to wspólnie planowali, to wiesz, inna historia, ale... Chryste, nie, nie, nie, cofnij. – Przytknęłam drugą dłoń do czoła i potarłam mrowiącą skórę. – Zapomnij, nie słuchaj mnie. Wymaż to z pamięci, okej?

– Błagam, wstań z kolan, Josephine. – Po tych słowach zacisnął usta.

Był tak samo skonfundowany jak ja, choć zauważyłam, że jego wargi zaczęły drzeć. Pewnie miał ze mnie niezły ubaw.

Zrobiłam to, czego oczekiwał, choć tak naprawdę wcale nie musiał mnie o to prosić. Wstałabym sama z siebie, byle tylko wyswobodzić się z tej niewygodnej pozycji, w której mnie zastał. Zazgrzytałam zębami, zastanawiając się co dalej, gdy chłopak podszedł do szafki, zaciskając mocno dłonie na ręczniku na biodrach. Zerknął na mnie ukradkiem, wyjmując z szuflady bokserki.

– Dobra, już wychodzę – wyrzuciłam z siebie, rozumując, że Atkins potrzebuje prywatności, żeby się ubrać.

– Wystarczy, że się odwrócisz. No chyba, że masz jakieś ciągotki do oglądania męskiego striptizu.

– Striptiz to raczej rozbieranie się niż ubieranie, więc... jasne, okej, już się zamykam i odwracam, sorki.

Stanęłam tyłem do niego. Słyszałam dźwięk ponownego wysuwania szuflady, a później skrzypienie drzwiczek szafy. Przez zakłopotanie moje serce nadal biło szybciej i mocniej niż powinno.

– Nie no, tym razem już serio go zabiję. – Usłyszałam podminowany głos Ryana.

Instynktownie spojrzałam na niego przez ramię, ale szybko wróciłam do poprzedniej pozy, gdy zobaczyłam, że jeszcze nie zdążył założyć spodni i ma na sobie samą bieliznę. On chyba jednak nie planował okrywać się niczym więcej. Coś innego zaprzątnęło jego uwagę, bo ominął mnie zwinnym krokiem i stanął przed biurkiem Dextera. Zacisnął palce na paczce papierosów i pokręcił głową ze złością. Woda nadal nieznacznie skapywała z jego ciemnych włosów.

– Cały czas mi coś zabiera. – Pomachał w powietrzu opakowaniem. – Myśli, że skoro razem mieszkamy, to wszystko mamy wspólne. – Wskazał na uchylone okno. – Nie dość, że zwinął mi fajki, to jeszcze nie zamknął po paleniu okna. Uduszę go.

– To ja – powiedziałam nieśmiało, wstydząc się teraz, że pokusiłam się na tego papierosa.

Chłopak wygiął brew, intensywnie mi się przypatrując, jakby nie wierzył, że to była moja sprawka. W powietrzu w dalszym ciągu dało się wyczuć swąd dymu. Gdzieś na dywanie poniewierał się ugaszony niedopałek.

– Palisz?

– Zdarza mi się. – Wzruszyłam obojętnie ramionami. – Nie wiedziałam, że to twoje. Były na biurku Dexa i...

Zamilkłam, by nie powiedzieć czegoś, czym jeszcze bardziej wkopałabym chłopaka kuzynki. Wolałam wziąć winę na siebie niż wyjawić, że Dexter sam pozwolił mi się poczęstować, jakby to była jego własność.

W powietrzu w dalszym ciągu dało się wyczuć swąd dymu. Gdzieś na dywanie poniewierał się ugaszony niedopałek.

– Zamiast tych cukierków mogłam ci kupić sejf na kod. Dex już niczego by ci nie podkradł.

Z ust Atkinsa wyleciało niekontrolowane prychnięcie. Trudno było patrzeć mu w oczy, gdy stał przede mną w samych bokserkach. Musiałam wykorzystać naprawdę spore pokłady silnej woli, żeby mój wzrok nie zjeżdżał poniżej jego szyi.

– Taa... może gdybyś miała na zbyciu kilkaset funtów.

Moment później zmarszczył czoło, przygryzając dolą wargę. Gdy przez ten gest rysy jego twarzy jeszcze mocniej się zaostrzyły, straciłam samokontrolę. Przemknęłam spojrzeniem przez jego wysportowaną, pachnącą żelem pod prysznic sylwetkę. To było silniejsze ode mnie, a jego skóra wydawała się taka miękka, aż prosiła się o dotknięcie, czego na szczęście nie zrobiłam. Takiego zachowania już niczym nie mogłabym wytłumaczyć.

– W sumie pewnie masz. – Przekrzywił lekko głowę, obserwując z uwagą, jak moje policzki nabierają koloru, gdy wróciłam wzrokiem do jego tęczówek. – Zapomniałem, że jesteś księżniczką.

– Zapomniałeś?

To było coś innego. Zaskakująco orzeźwiającego.

Większość ludzi patrzyła na mnie przez pryzmat pochodzenia. Nawet w prostych, codziennych sytuacjach dawali mi odczuć, że odgradzają się ode mnie dystansem, którego nie zamierzają zmniejszać.

– Może cię to zdziwi, ale nie myślę o tobie jak o następczyni tronu. Sorry, jeśli cię to obraża, ale mam gdzieś z jakiej pochodzisz rodziny. Człowiek to człowiek. – Ton jego głosu wyraźnie się ochłodził.

– Źle mnie zrozumiałeś. – Uśmiechnęłam się delikatnie, kręcąc głową. – To miłe, że nie myślisz o mnie jak o księżniczce, tylko jak o... – Zawahałam się, bo w sumie nie za bardzo wiedziałam, jak zakończyć wypowiedź.

– Jak o lasce ze studiów? – Podsunął, widząc, że szukam odpowiednich słów.

Zabrzmiało to naprawdę neutralnie. Nie był niemiły. Nie udawał niczego na siłę, byle tylko mi się przypodobać. Ryan był po prostu szczery i prostolinijny.

Znowu mnie ominął, podchodząc tym razem do swojego biurka. Papierki łakoci chrzęściły mu pod stopami. Wrzucił papierosy na półkę pod blatem i oparł się pośladkami o mebel. Krzyżując ramiona na klatce piersiowej, dodał:

– Tak właściwie to w ogóle o tobie nie myślę. Nigdy. Ani trochę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro