16. Decyzja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Renesmee

Potrzebowałam czasu. Uświadomiłam sobie, że od samego początku miałam rację, ale że źle się do tego zabierałam. Nie chodziło o to, żeby trzymać się z dała od wszystkiego i wszystkich – zwłaszcza Demetriego. Po prostu cała sztuka leżała w tym, żeby zbytnio nie zapędzać się w tym, co było między nami i dać temu uczuciu szansę na to, żeby stopniowo się rozwijało.

Przebudzenie należało do jednego z najlepszych, jakiego kiedykolwiek doświadczyłam. Czułam się bezpieczna, poza tym nie pamiętałam, żeby męczył mnie jakikolwiek koszmar. Co prawda spanikowałam trochę, kiedy po otwarciu oczu odkryłam, że miejsce u mojego boku jest puste, ale kiedy zerwałam się z poczuciem zdrady, przekonałam się, że Demetri jednak dotrzymał obietnicy. Zastałam go siedzącego w fotelu i przypatrującego mi się w milczeniu z wyraźnym zaciekawieniem.

– Coś nie tak? – zapytał mnie w ramach powitania, patrząc jak nerwowo rozglądam się dookoła i błądzę wzrokiem po pomieszczeniu.

– Nie... – Nareszcie zapanowałam nad oddechem. Usiadłam, przeciągając się niczym kotka i ledwo powstrzymując ziewanie. Z ulgą odkryłam, że nie tylko koszmary zostały mi oszczędzone, ale i żebra wcale mi nie dokuczały. – Jesteś – stwierdziłam jakże inteligentnie, przekrzywiając odrobinę głowę, żeby spojrzeć na niego pod innym kątem.

– Przecież obiecałem – przypomniał mi spokojnie. – Nie ufasz mi? – zapytał markotniejąc. Wiedziałam, że to gra, więc zbytnio się tym nie przejęłam.

– A dziwi cię to? – zapytałam, rzucając mu znaczące spojrzenie.

Parsknął śmiechem i nic nie odpowiedział, obserwując jak szukam butów i próbuję doprowadzić się do porządku. Nie pytałam go dlaczego przeniósł się na fotel, chyba woląc nie poznać odpowiedzi. Wolałam wierzyć, że po prostu ciężko było mi znieść zapach mojej krwi, chociaż równie dobrze mogło być to niepotrzebnym oszukiwaniem samej siebie.

Spojrzałam w stronę okna i na chwilę zamarłam, widząc pomarańczowo-złotą poświatę, którą zachodzące słońce rzucało na miasto. Bacząc na to, że wcześniej byłam nieprzytomna, najwyraźniej przespałam pół dnia. Było to trochę przerażające, chociaż z drugiej strony teraz czułam się znakomicie, więc być może było warto. No i jeszcze to, co było między nami... Sama nie byłam pewna, co właściwie dała nam wcześniejsza rozmowa, ale miałam nadzieję, że była tak istotna, jak mi się wydawało.

– Cholera, Hannah mnie zabije – stwierdziłam, Nie odrywając wzroku od panoramy miasta za oknem. – Pewnie już wie, że coś się stało, a teraz jeszcze zniknęłam na tyle godzin...

– Daj spokój, pewnie już wie, że tutaj jesteś – stwierdził Demetri, nie widząc najmniejszego problemu. – Swoją drogą, przekleństwa dziwnie brzmią w twoich ustach – mruknął w zamyśleniu.

– Nie wszyscy mają takie zdolności, jak ty – przypomniałam mu. – A jeszcze inni potrzebują świeżych ubrań i prysznica – dodałam, chociaż nie miałam ochoty gdziekolwiek stąd wychodzić.

Tropiciel rzucił mi krótkie, figlarne spojrzenie. Wydawał się w znakomitym nastroju – i to do tego stopnia, że chyba nawet trochę posprzątał, bo już nie widziałam, żeby jego ubrania były porozrzucane po pokoju. Mogłam się założyć, że gdybym zajrzała do szafy, zawartość by się na mnie wysypała, ale liczył się sam gest.

– Moja łazienka stoi dla ciebie otworem – stwierdził z prowokacyjnym uśmiechem.

– A potem co? – zapytałam rozbawiona. – Dasz mi jedną ze swoich koszul i tak będę chodziła po zamku?

– Czemu nie? – mruknął i odniosłem wrażenie, że faktycznie by to zrobił, gdybym wykrzesała z siebie chociaż trochę entuzjazmu, jeśli chodziło o ten pomysł. – Ach... Wciąż nie odpowiedziałaś na moje pytanie – dodał, raptownie poważniejąc.

Zesztywniałam i przez kilka sekund skupiłam się wyłącznie na metodycznym przeczesywaniu włosów palcami. Wiedziałam z doświadczenia, że zwykle po przebudzeniu wyglądałam mało korzystnie, chociaż Demetri nie wydawał się tym przejmować. Bacząc na to, co powiedział mi wcześniej, chyba faktycznie darzył mnie uczuciem innym niż chociażby Heidi. To było... miłe, poza tym sprawiało, że czułam się pewniej.

– Na które? – zapytałam cicho, uparcie nie patrząc w jego stronę.

– Nessie! – jęknął i gwałtownie zassał powietrze przez zaciśnięte zęby. – Wybacz. Ten skrót nie daje mi spokoju – wyznał.

Odważyłam się na niego spojrzeć.

– Wydaje mi się, że możesz tak na mnie mówić – powiedziałam, chociaż wszystko we mnie aż rwało się do tego, żeby zaprotestować. Przykre wspomnienia zdawały się balansować na krawędzi mojej świadomości, ale coś sprawiało, że nie były w stanie się do mnie przedostać. Obudzić się. Musiałam się obudzić... – To dziwne, że w ogóle je pamiętasz. Ja nie mogę sobie przypomnieć zbyt wiele, jeśli chodzi o tę niedoszłą wojnę sprzed lat. Pamiętam jedynie, że wtedy bardzo się bałam – wyznałam, chociaż nie miałam pojęcia, dlaczego właściwie mu to mówię. Po prostu czułam, że mogę i że mnie zrozumie.

– Wampiry mają inną pamięć – stwierdził, wzruszając ramionami. – A już najlepiej pamiętają to, co powiedziało im się kilka godzin wcześniej – dodał, spoglądając na mnie znacząco.

Zazgrzytałam zębami.

– Zaczynasz mnie denerwować – zarzuciłam mu wprost, szybkim krokiem kierując się w stronę drzwi. – Zostałam – dodałam już w progu, tym razem poważniejąc. – Nie pozwoliłeś mi znów zacząć spadać. Teraz nie pozwól, żebym znów odeszła...

– Nie zamierzam – powiedział z determinacją. Wiedziałam, że mówił szczerze.

Dopiero idąc korytarzem w stronę swojej komnaty, uświadomiłam sobie, że żadne z nas wprost nie powiedziało tego, co czuje. Nie powiedział, że kocha..., pomyślałam mimochodem, na chwilę przymykając oczy. Być może nic to nie znaczyło, ale mimo wszystko... Z drugiej jednak strony ja również nic takiego nie powiedziałam, chociaż teraz nareszcie mogłam przed samą sobą wprost przyznać, że go kocham. To odkrycie w jakimś stopniu mnie oszołomiło, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że jest szczere i że miałam o tym pojęcie już wcześniej.

Westchnęłam i niemal biegiem dotarłam do swojej komnaty, bojąc się, że przypadkiem spotkam kogoś na swojej drodze. Nie chciałam widzieć nikogo, zwłaszcza Jane czy Heidi. Dotyczyło to również Hanny i Felixa, ale z zupełnie innego powodu – po prostu nie chciałam się przed nikim spowiadać z czegoś, czego sama nie rozumiałam. Potrzebowałam gorącego prysznica, świeżych ubrań i chwili wytchnienia, żeby wszystko sobie jakoś poukładać i zdecydować, co powinnam zrobić dalej. Oczywiste dla mnie było, że unikanie Demetriego nie wchodzi w grę – sama myśl była więcej niż po prostu bolesna – poza tym bardzo chciałam spotkać się z nim ponownie, kiedy tylko uznam, że prezentuję się dobrze. Nie żebym nie wierzyła w jego wyznania, że w moim przypadku chodzi mu o coś więcej niż ciało, ale to wcale nie znaczyło, że nie chciałam wyglądać dobrze.

Westchnęłam i omal nie roześmiałam się, chociaż sama nie jestem pewna dlaczego. Ta nagła lekkość i pragnienie tego, żeby się śmiać, były co najmniej dziwne, bo do tej pory rzadko zdążało mi się nawet uśmiechnąć. Być może był to dowód na to, że właśnie wpadłam po same uszy, ale chyba nie było w tym niczego złego. Co prawda bałam się, co może się wydarzyć, gdybym jednak miała kiedyś brutalnie zapłacić za to, że teraz pozwoliłam sobie na zaufanie i chociaż odrobinę nadziei, ale starałam się o tym nie myśleć. Życie było o tyle skomplikowane, że każda decyzja mogła okazać się błędna, ale to przecież nie znaczyło, że powinnam się przez cały czas niepotrzebnie zadręczać. Ufałam Dimitriemu nawet mimo tego, że zdążyłam go poznać z kilku różnych stron; chciałam wierzyć, że ludzie (i wampiry) naprawdę czasami się zmieniają, a ja znaczę dla niego coś więcej od kolejnej dziewczyny, którą pragnął prędzej czy później posiąść. Naiwna czy nie, wolałam skupiać się na myśleniu o tym, że tak właśnie jest – że naprawdę chodzi o mnie – nawet jeśli prawda mogła się okazać inna.

Poza tym było coś o czym nie mogłam tak po prostu zapominać. Demetri naprawdę mnie zmieniał i to najlepsze. Dzięki niemu czułam się tak, jakby ktoś zdjął z moich ramion ogromny ciężar i to było fantastycznie. Nie chodziło o to, że nagle przestałam się zadręczać śmiercią bliskich, a ta stała się czymś dla mnie akceptowalnym. Nie. Po prostu jakimś cudem – właśnie za sprawą tego, co czułam do tropiciela – stałam się silniejsza. Ból straty w żadnym stopniu nie zmalał, ale ja powoli uczyłam się z nim żyć. Teraz największym wyzwaniem było to, żeby potrafić odsunąć wszystkie te wspomnienia od siebie i jakoś wyprzeć je ze swojej świadomości, jednocześnie jednak robiąc wszystko, byleby nie zapomnieć. Nie mogłam tak po prostu stracić tego, co łączyło mnie z rodziną, ale zachowanie wspomnień paradoksalnie nie mogło skutkować tym, że odetnę się od tego wszystkiego, co miałam. Potrzebowałam Demetriego, podobnie jak i Hanny i – w jakimś stopniu, tak przynajmniej sądziłam – Felixa. Oni właściwie bez powodu próbowali mnie zmusić do tego, żebym przestała egzystować i zaczęła żyć, a ja miałam serdecznie dość walki z nim. Chciałam się obudzić i nie mogłam pozbyć się wrażenia, że jestem bardzo bliska tego, żeby nareszcie to zrobić. Kto wie, może nawet już zdołałam to zrobić, chociaż wciąż nie do końca zdawałam sobie z tego sprawę.

Żyć...

Tak bardzo chciałam nareszcie stać się kimś więcej niż tylko żywym trupem, jak to było do tej pory. Podobno z medycznego punktu widzenia wampiry były martwe, ale w gruncie rzeczy prawda była taka, że każdy nieśmiertelny w zamku był bardziej żywy ode mnie. Ja żyłam – moje serce biło, oddychałam i chodziłam – ale tak naprawdę do tej poty była to zaledwie marna egzystencja. Dopiero teraz, bardziej niż w ciągu ostatnich tygodniu, czułam, że przebudzenie ma jakikolwiek sens. I być może nawet byłam w stanie uwierzyć w to, że jednak moje życzenie ma szansę się spełnić – ja nareszcie byłam szczęśliwa. Miałam konkretny cel i osoby na których mi zależało. Nie mogłam ich co prawda nazwać rodziną, chociaż kto wie czy kiedyś nie miały stać mi się równie bliskie. Miałam taką nadzieję, chociaż jednocześnie bałam się w pełni uwierzyć, że tak może się stać. Ktoś, kto raz stracił całe swoje życie, nigdy nie miał być w stanie w pełni uwierzyć, że to nigdy więcej się nie powtórzy.

Niemniej jednak miałam ich...

A to był dopiero początek.


Kolejne dni mijały, a ja nareszcie miałam wrażenie, że wszystko będzie w stanie się ułożyć. Spotykając się z Demetrim czułam się lepiej, podobnie jak i w towarzystwie Hanny albo Felixa. Nie byłam pewna czy już mogę nazwać ich przyjaciółmi, ale wydawało mi się, że jesteśmy na dobrej drodze, żeby coś podobnego osiągnąć. Potrzebowałam ich, chociaż wcześniej niekoniecznie zdawałam sobie z tego sprawę, jednak najbardziej zależało mi na przebywaniu z tropicielem. Nie jestem pewna w którym momencie można było nas określić mianem pary, ale tak chyba właśnie było; po prostu zaczęliśmy się spotykać, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie.

Wciąż martwiło mnie to, że Demetri wprost nie określił swoich uczuć do mnie, ale starałam się o tym nie myśleć. Przecież sama też nie byłam w stanie przełamać się i tego zrobić, poza tym nie widziałam powodu do tego, żeby cokolwiek miedzy nami komplikować. Wystarczyło mi to, co czułam, kiedy wampir mnie obejmował albo całował. Fakt, że nie krył się z tym, co jest miedzy nami, również sporo ułatwień, nawet jeśli dzięki temu staliśmy się tematem plotek na zamku. Chyba niejeden ze strażników był zaskoczony tym, że Demetri – wciąż obciążony opinią podrywacza i drania – mógł być w stanie poważnie związać się z kimkolwiek. Miałam wrażenie, że niektórzy mi współczują albo są zniesmaczeni, bo moje pochodzenie wciąż budziło wiele zastrzeżeń. Byłam hybrydą, na dodatek tą dziwną, która po śmierci rodziny przez długi okres czasu snuła się po zamku bez celu. Wiedziałam, że wciąż nie mogą się do mnie przekonać, ale nie obchodziło mnie to. Liczyło się, że ja wiedziałam co naprawdę jest pomiędzy mną a Demetrim – opinia ludzi nie była mi do niczego potrzebna.

Ale były też dobre strony. Byłam zaskoczona kiedy Renata zaczęła się do mnie odzywać, ale tym razem nie zmarnowałam tego, jak to początkowo było w przypadku Felixa. Tarcza nie była zbyt rozmowna i nie znałam jej dobrze, ale miło było wiedzieć, że ktokolwiek jest wobec mnie życzliwy. Była jeszcze milczącą i tajemnicza blondynka imieniem Corin, której wcześniej nie widziałam, ale to bynajmniej nie dlatego, że nie zwracałam uwagi na to, co dzieje się dookoła. Corin po prostu była nieśmiała albo raczej ceniła sobie prywatność. Być może miało to związek z jej darem – potrafiła stawać się niewidzialna, kiedy tylko sobie tego zażyczyła – ale i tak ją lubiłam, tym bardziej, że chyba jako jedyna nie miała żadnych uwag co do mojego związku z Demetrim.

Najbardziej zaskoczył mnie Alec, który mniej więcej trzy tygodnie po tym, co się wydarzyło w Sali Tronowej, przyszedł do mnie, żeby mnie przeprosić. Szłam akurat na spotkanie z Demetrim, który chciał koniecznie pokazać mi coś ważnego w mieście (obawiałam się, że to kolejny nocny klub, chociaż w żaden sposób tego nie skomentowałam), kiedy nagle wampir dosłownie wyrósł przede mną, tak niespodziewanie wychodząc zza załamania korytarza, że aż się wzdrygnęłam. Moja reakcja chyba go rozbawiła, bo uśmiechnął się niepewnie, ale mnie bynajmniej nie było do śmiechu. Nie miałam pojęcia, czego mogę się po wampirze spodziewać, poza tym fakt, że byłam sama, również był niepokojący.

– Hej, wyluzuj. – Brat Jane musiał uświadomić sobie, że mnie zdenerwował, bo momentalnie spoważniał. – Chcę tylko porozmawiać – zapewnił, nieco teatralnym gestem unosząc obie ręce ku górze, żeby zapewnić mnie, że nie ma złych zamiarów.

Spojrzałam na niego nieufnie, ale wszystko wskazywało na to, że jest szczery, dlatego powoli skinęłam głową. Odniosłem wrażenie, że moja odpowiedź go satysfakcjonowała. Jeśli tak było, był raczej odosobniony w tym odczuciu, bo ja nade wszystko chciałam znaleźć się gdzieś daleko.

– Więc o co chodzi? – zapytałam, siląc się na obojętny ton. – Przepraszam, ale trochę się spieszę – dodałam, kiwając znacząco w stronę z której wampir przyszedł. Chciałam mieć wymówkę, żeby móc szybciej się ewakuować.

– Nie ma sprawy – stwierdził Alec, spokojnym krokiem ruszając w kierunku, który wskazałam. Ruszyłam za nim, więc ostatecznie się zrównaliśmy, bo wampir dostosował się do mojego tempa. – Przepraszam. No wiesz, za to jak wtedy cię potraktowałem. Chciałem to zrobić już dawno, ale jakoś nie miałem okazji... Przez Jane – usprawiedliwił się, jednocześnie przechodząc do rzeczy.

Z wrażenia omal się nie zatrzymałam, bo chociaż spodziewałam się wielu rzeczy, coś podobnego nie przyszło mi do głowy. Nawet nie wspominałam tamtego dnia, kiedy Kajusz oskarżył Safonę (Demetri nawet nie musiał mi mówić, żebym domyśliła się, że kobietę zabito krótko po tym, jak zemdlałam), oczywiście pomijając późniejsze przebudzenie i czas spędzony z tropicielem – do tego wracałam bardzo często. Jednak tak czy inaczej, przywykłam już do wrogości ze strony Heidi i Jane, dlatego zachowanie brata tej drugiej mnie zaskoczyło.

– Przecież nic złego się nie stało – zapewniłam pospiesznie, uświadamiając sobie, że już dłuższą chwilę wpatruję się w Aleca rozszerzonymi oczami i z lekko rozchylonymi ustami. Pospiesznie wzięłam się w garść, czując się jak kompletna idiotka. – Jakby nie patrzeć to twoja siostra... No i – jak to czasami mówił mój ojciec – nie ma krwi, nie ma żalu – dodałam, chociaż coś ścisnęło mnie w gardle na sama myśl o Edwardzie.

– Przykro mi. – Alec postanowił kolejny raz mnie zaskoczyć, tym razem spostrzegawczością. Skinęłam głową, żeby dać mu do zrozumienia, że to temat tabu i nie zamierzam go roztrząsać. W końcu z tego samego powodu unikałam myślenia o Safonie; nie wierzyłam w jej winę, ale ciągłe roztrząsanie sensu oskarżeń przez które zginęła zmuszało mnie do częstszego myślenia o Cullenach, a tego nie chciałam. – Co do Jane, masz rację, ale to nie znaczy, że ze wszystkim się z nią zgadzam. Nie rozmawiałem dotąd z tobą, bo nie chciałem narobić ci kłopotów... Dopiero teraz nadarzyła się okazja – wyjaśnił, chociaż nie byłam pewna, dlaczego mi to mówił. Przecież tego nie oczekiwałam. – Tak czy inaczej, nie powinna cię atakować. Aro dostał szału... Już wcześniej była o ciebie zazdrosna, ale teraz to już jakaś paranoje – stwierdził, krzywiąc się. – Ja osobiście nic do ciebie nie mam. No i lubię Demetriego, więc nawet się cieszę, że jesteście razem.

Właściwie już go nie słuchałam, zbyt skupiona na innym aspekcie jego wypowiedzi.

– Chwileczkę... Jane jest zazdrosna o względy, jakimi darzy mnie Aro? – zapytałam z niedowierzaniem. Co prawda zauważyłam, że wampir traktuje mnie z przesadną wręcz życzliwością, ale nawet nie pomyślałabym, że kogoś może to do tego stopnia razić, zwłaszcza Jane!

– Do tej pory to ona była ulubienicą władcy – wyjaśnił, spoglądając na mnie porozumiewawczo. – Nie zrozum mnie źle, bo tutaj nie chodzi o miłość czy coś w tym stylu. Jane po prostu lubi czuć się ważna, a Aro... On najzwyczajniej w świecie ma skłonność do otaczania się tymi, którzy go fascynują.

– Ach... Po prostu cudownie! – westchnęłam. Właśnie o tym cały czas marzyłam – dowiedzieć się, że jestem wrogiem publicznym numer jeden bez wyraźnego powodu! – Ale i tak dziękuję, że mi powiedziałeś, Alecu – dodałam, wysilając się na blady uśmiech w jego stronę.

Wzruszył ramionami, jakby to nie było niczym szczególnym. W jego mniemaniu może i faktycznie tak było.

– Po prostu trzymaj się z daleka od Jane, a będzie dobrze – stwierdził spokojnie.

– I od ciebie przy okazji? – dodałam.

Speszył się trochę, ale ostatecznie skinął potwierdzająco głową.

– Nie byłaby zadowolona – przyznał. – Dobra, to chyba tyle. Idę jej poszukać, zanim sama się tutaj pofatyguje – dodał i zanim się obejrzałam, zostałam w korytarzu sama.

– Dzięki – rzuciła już w pustkę, ale być może istniała jakaś szansa, że to usłyszał. Miałam nadzieję, że tak było.

Wciąż jeszcze pod wrażeniem tego spotkania, przyspieszyłam i skierowałam się w stronę lobby. Już i tak byłam spóźniona, a nie chciałam, żeby Demetri musiał dłużej na mnie czekać. Co prawda sam nie był mistrzem punktualności o czym miałam okazję kilka razy się przekonać (najczęściej była to wina Felixa), ale sama chciałam jak najszybciej znaleźć się przy nim, żeby przestać rozpamiętywać to, co powiedział mi Alec. Naprawdę byłam wdzięczna za prawdę, ale to nie znaczyło, że chciałam do końca dnia się tym niepotrzebnie zadręczać.

Zastałam Demetriego tam, gdzie się umówiliśmy. Fakt, że przyszedł przede mną był zaskakujący, ale też znaczył, że naprawdę zależało mu na pokazaniu mi tego, co sobie zaplanował. Nonszalancko opierał się o kontuar, który do tej pory należał do Safony a dla której zastępstwa jak na razie nie znaleziono – mimo wszystko ciężko odszukać człowieka, który wiedziałby o wampirach i chciał dla nich pracować.

Na mój widok tropiciel wyprostował się i uśmiechnął łobuzersko, jak to chyba już miał w zwyczaju.

– Spóźniona – stwierdził, demonstracyjnie spoglądając na zegarek, który wisiał nad jedną z wygodnych kanap, wchodzących w skład poczekalni.

– Tylko o niecałą minutę – zauważyłam obojętnym tonem. Parsknął śmiechem, bo wiedział, że wykorzystałam jedną z jego niezawodnych wymówek. – Alec mnie zatrzymał – dodałam.

Uśmiech natychmiast zniknął z jego twarzy.

– Alec? – powtórzył niczym echo. – Czego on od ciebie chciał? – zapytał pozornie opanowanym tonem, ale wyczułam w jego głosie pewną obawę, tudzież... zazdrość?

– Tak powiedziałam. A teraz chodźmy. Opowiem ci wszystko po drodze – obiecałam, chwytając go za rękę i ciągnąc w stronę wyjścia.

Był początek listopada i pogoda powoli zaczynała się psuć, ale miasto i tak zalane było słońcem. Demetri puścił mnie na moment, żeby zarzucić na głowę kaprys czarnej peleryny, która już dawno przestała mnie przerażać, bo była stałym elementem stroju strażników, którzy opuszczali twierdzę – i to nie tylko w środku dnia. Oczywiście zdarzali się i tacy, którzy nosili się tak bez przerwy (teraz rozumiałam trochę Jane – po prostu lubiła podkreślać to, jak wysoką ma pozycję, a głęboka czerń szaty była najlepszym tego dowodem), Demetri jednak do nich nie należał.

– Nawet nie wiesz, jak masz dobrze – westchnął, patrząc jak moja odsłonięta skóra lśni w subtelny, niezauważalny dla człowieka sposób. Ja nie potrzebowałam żadnej ochrony przed słońcem.

– Kiedy byłam mała, sądziłam inaczej – przyznałam, wspominając moment, kiedy zazdrościłam swoim bliskim tego, jak prezentowali się w pełnym słońcu. – Ale chyba masz rację.

– Ostatnio częściej mówisz o rodzinie... To chyba dobrze, prawda? – upewnił się. Uniósł nasze splecione dłonie, żeby pogłaskać mnie po policzku. – No dobrze, to co z tym Alec'iem?

Z wdzięcznością przyjęłam zmianę tematu. Opowiedziałam mu wszystko, nie pomijając żadnego szczegółu – również ostrzeżenia przed Jane. W przeciwieństwie do mnie nie wydawał się być zdziwiony, chyba nawet spodziewają się po moich rewelacjach czegoś innego.

– Alec zawsze był w miarę w porządku – stwierdził pogodnie. – To na Jane trzeba uważać, ale o tym przecież dobrze wiesz.

– Aż za dobrze – mruknęłam niechętnie. – No dobrze, dokąd idziemy? – dodałam, rozglądając się po uliczce w którą wampir mnie wprowadził.

Demetri tylko się uśmiechnął.

– Zaraz zobaczysz.

Nigdy nie przepadałam za niespodziankami, więc miałam ochotę zabić go za taką odpowiedź, zdołałam jednak się powstrzymać od narzekań. W zamian tylko mocniej ścisnęłam go za rękę i pozwoliłam, żeby prowadził mnie dalej, jednocześnie rozglądając się dookoła i próbując stwierdzić, co może być naszym celem. Nasłuchiwałam, żeby wcześniej usłyszeć jakąś muzykę, bo mimo wszystko zakładałam, że znów chodzi o jakiś klub. Co prawda pora dnia temu zaprzeczała, poza tym Demetri wiedział, że za tym nie przepadam, ale z drugiej strony, można było się po nim spodziewać wszystkiego.

Brałam pod uwagę różne możliwości, ale zupełnie nie spodziewałam się tego, co okazało się naszym faktycznym celem. Kiedy nagle zatrzymał się przed jednym z budynków, spojrzałam na niego ogłupiała, jednocześnie raz za razem z niedowierzaniem czytając szyld nad drzwiami.

– Nie rozumiem... Księgarnia? – zapytałam z niedowierzaniem, spoglądając na niego pytająco.

– Coś nie tak? – zapytał niewinnym tonem, spoglądając na mnie z uprzejmym zainteresowaniem.

– Nie – zapewniłam. – Ale jestem zaskoczona. Przecież ostatnio nie wytrzymałeś nawet godziny w zamkowej bibliotece – zauważyłam, wspominając jak kilka dni wcześniej poszedł tam ze mną. Nie zdążyłam nawet dobrze się rozejrzeć za czymś nowym do czytania, kiedy niemal siłą mnie stamtąd wyciągnął.

– Tak z gwoli ścisłości, tylko twoim zdaniem byliśmy tam tak krótko. Faktycznie przez półtorej godziny myszkowałaś wśród regałów, nie mogą się na nic zdecydować – wytknął mi, jednocześnie mrugając do mnie porozumiewawczo, co popsuło efekt. – Liczyłem.

– Na pewno nie. – Wywróciłam oczami. – No dobrze, może faktycznie... Ale co w takim razie robimy tutaj?

Odniosłam wrażenie, że tylko czekał aż zadam to pytanie.

– Pomyślałem po prostu, że kupię mojej dziewczynie książkę. Czy to coś złego? – Nie dał mi okazji, żebym odpowiedziała, rozpraszając mnie muśnięciem palcami mojego ramienia. Zadrżałam. – Nie przepadam za biblioteką, ale lubię na ciebie patrzeć, kiedy czytasz. A teraz czytałabyś coś ode mnie, oczywiście pod warunkiem, że zdążysz się zdecydować przed zamknięciem księgarni – dodał, błyskając kompletem białych równych zębów.

– Bardzo śmieszne! – prychnęłam, ale nie byłam na niego zła. Doskonale o tym wiedział, dlatego postanowiłam nic więcej nie dodawać i pozwolić wprowadzić się do środka.

Gdzieś przy drzwiach musiał znajdować się dzwoneczek, bo nasze wejdzie zostało zaanonsowane melodyjnym dźwiękiem. W pomieszczeniu było przyjemnie ciemno i chłodno, chociaż nie na tyle, żeby nic nie dało się zauważyć. Natychmiast otoczył mnie przyjemny zapach nowych książek i atramentu, odrobinę jedynie zakłócony przez słodycz krwi sprzedawczyni. Pulchna, siwiejąca już kobieta siedziała za kontuarem i spojrzała na nas z zainteresowaniem, kiedy weszliśmy, nie odezwała się jednak ani słowem, być może z powodu obecności mojego towarzysza. Ludzie instynktownie wyczuwali niebezpieczeństwo, poza tym Demetri wyglądał dość dziwnie, skoro w ciągu dnia chodził w długiej, ciemnej pelerynie. Nawet jeśli kobieta nie zdawała sobie sprawy z tego, kim jest, ludzie w Volterze mimo wszystko musieli podejrzewać, że noszący się w ten sposób nie są zwyczajnymi mieszkańcami miasta.

Demetri pociągnął mnie w stronę wąskich schodów, które prowadziły na piętro. Poszłam za nim, powstrzymując się od tego, żeby jednak przywitać się ze sprzedawczynią, bo to mogło postawić ją w dość kłopotliwej sytuacji, a tego chciałam uniknąć. Nie pytałam Demetriego, dlaczego właściwie od razi idziemy na górę, skoro nawet nie zerknęłam na książki, które porozstawiano na regałach koło kontuaru, zresztą wszystko wyjaśniło się, kiedy dotarliśmy na szczyt schodów.

Piętro przypominało bardziej poddasze niż cześć sklepową, ale przynajmniej wydało się przytulne. Na niewielkiej powierzchni pod ściętym dachem ustawiono kilkanaście regałów, w całości zapełnionymi książkami. Pod oknem stała niewielka ławeczka, wyścielana czerwonym materiałem i to najwyraźniej ona była naszym celem.

– Miałeś kupić mi książkę – przypomniałam z rozbawieniem, kiedy Demetri bez słowa usiadł i przyciągnął mnie tak, żeby posadzić sobie na kolanach. W odpowiedzi na moje słowa tylko uśmiechnął się łobuzersko.

– Książki nie uciekną – stwierdził spokojnie, przysuwając swoją twarz do mojej.

Pocałował mnie krótki i słodko. Natychmiast odwzajemniłam pieszczotę, zarzucając mu ręce na szyję, żeby znaleźć się jeszcze bliżej. Jak zawsze był delikatny i obchodził się ze mną tak, jakby bał się, że w każdej chwili zdobi coś, co mnie zrani. Uważałam, że to miłe, chociaż jednocześnie martwiło mnie to, że niepotrzebnie się z mojego powodu zadręcza.

Odsunęłam się odrobinę, wciąż jednak mocno tuliłam się do jego torsu. Czułam się dziwnie w miejscu, gdzie w każdej chwili ktoś mógł wejść, jak na razie jednak byliśmy sami. Nie byłam pewna skąd się to brało, ale księgarnia miała swój swoisty klimat i spokój, dzięki którym czułam się... dobrze.

Demetri gładził mnie po ramieniu, raz po raz muskając wargami moje ucho. Drżałam w jego ramionach, chociaż nie miało to żadnego związku z temperaturą. W ciągu ostatnich tygodni zdążyłam na nowo przywyknąć do chłodu wampirzej skóry, choć prawdopodobnie nigdy co tak naprawdę nie zapomniałam. Bezpieczna w ramionach tropiciela, starałam się skupić na rozglądaniu dookoła i błądziłam wzrokiem po grzbietach książek, które ustawiono na regałach. Z zaskoczeniem zauważyłam, że to najbardziej dział poezji i spojrzałam z zainteresowaniem na Demetriego; wciąż zaskakiwał mnie tym, jak wiele zdążył się na mój temat dowiedzieć.

Coś przykuło moją uwagę. Poderwałam się gwałtownie, całkiem dezorientując Demetriego i w ułamku sekundy dopadłam do jednego z regałów.

– Boże... – westchnęłam, niemal czule przesuwając palcem po tłoczonych literach jednej z książek. Czułam, że serce wali mi jak oszalałe.

– Co? – Demetri znalazł się tuż za mną i obojętnie spojrzał na książkę, która aż tak mnie zachwyciła. – Tennyson...?

– Mama czytała mi jego wiersze, kiedy byłam mała... W zasadzie to właśnie z tą książką zaczęłam czytać – wyjaśniłam cicho.

Z wprawą wyjęłam z półki cienką, oprawioną w sztywną czerwoną oprawę książeczkę i otworzyłam ją na losowej stronie. Aż uśmiechnęłam się z niedowierzaniem, kiedy zorientowałam się który wiersz znalazłam. Czując, że Demetri wciąż mnie obserwuje, bez wahania, cichym i nieco śpiewnym głosem, zaczęłam czytać:


„Ponad doliną – pełny księżyc.
Rozproszone strumienie wiotkie
snuły się przez skalne ściany
z wolna jak dym, co spada,
wiatrem w dół strącany..."


Demetri spojrzał na mnie krótko, po czym nachylił się i ucałował mnie w kark. Wzdrygnęłam się i urwałam gwałtownie, po czym powoli odwróciłam się w jego stronę. Stał tak blisko, że wpadłam mu w ramiona, co natychmiast wykorzystał, żeby znów móc mnie pocałować.

– Hej, to ma być zainteresowanie książkami? – zapytałam rozbawiona. Nie odpowiedział, tylko pocałował mnie ponownie; oczywiście nie zaprotestowałam, chociaż wciąż kurczowo tuliłam książkę z wierszami do piersi.

Natarczywy dźwięk telefonu brutalnie wdarł się w idealną ciszę, przerywając nam chwilę ciszy. Tropiciel zaklął pod nosem, kiedy pośpiesznie odsunęłam się od niego i złorzecząc sięgnął do kieszeni spodni, żeby wyjąć telefon komórkowy.

– Felix – wysyczał przez zaciśnięte zęby, zerkając na wyświetlacz. – A niech go szlag! Nie odbieram – stwierdził, ale i tak spojrzał na mnie pytająco.

Propozycja była kusząca, ale przecież wampir nie dzwoniłby bez powodu. To był jego najlepszy przyjaciel i najprawdopodobniej wiedział jakie plany Demetri miał na popołudnie.

– A jeśli to ważne... – zasugerowałam z wahaniem, uśmiechając się przepraszająco, kiedy wampir wywrócił oczami.

– Czasami jednak mogłabyś być trochę mniej rozsądna – stwierdził zaczepnym tonem, ale posłusznie odebrał i przyłożył aparat do ucha. – Tak, Felutku? – zapytał przesadnie słodkim tonem, nie szczędząc sobie złośliwości.

Starałam się nie słuchać, ale przecież nie mogłam wyłączyć wampirzego słuchu, dlatego i tak usłyszałam odpowiedź wampira.

– Nie teraz, Dem. Czy Nessie jest z tobą? – zapytał, wprost przechodząc do rzeczy. Wiedziałam już, że poważny Felix to nie jest nic dobrego, dlatego natychmiast się spięłam, zaniepokojona.

– A z kim miałaby być? – warknął Demetri. – O co chodzi? – dodał już spokojniej, widząc, że zamierzam się wtrącić.

– Gdzie jesteście? – zapytał w zamian Felix, całkowicie jego pytanie ignorując.

– W księgarni.

Po drugiej stronie przez chwilę panowała cisza.

– Mógłbyś powtórzyć? Bo chyba się przesłyszałem... Dobra! – zreflektował się, kiedy Demetri warknął w rozdrażnieniu. – Następnym razem dla odmiany kup jej telefon. Wszystkim nam będzie łatwiej.

– Do rzeczy, Felixie – ponaglił go tropiciel. – Wydaje mi się, że miałeś coś ważnego.

– Po prostu wracajcie do zamku, okej? Aro chce ją widzieć. Samą – podkreślił i pospiesznie się rozłączył.

Zapadła długa, napięta cisza w czasie której po prostu patrzyliśmy z Demetrim na siebie, niezdolni jakkolwiek się poruszyć. Serce trzepotało mi się w piersi i chciało mi się wymiotować na myśl o tym, czego tym razem trójca może ode mnie chcieć. Nie miałam pojęcia, co nowego mogło się pojawić po oskarżeniach Felixa, ale nie chciałam o tym wiedzieć. Tym bardzie skoro nikt nie mógł ze mną pójść, a w Sali Tronowej mogła być obecna Jane albo...

– Chodźmy – powiedział uspokajającym tonem Demetri, ujmując mnie za ramię.

Wyjął mi z rąk książkę o której zdążyłam już zapomnieć i sprowadził mnie na dół, żeby móc zapłacić. Zaraz po tym razem wyszliśmy ponownie na ulice miasta i szybkim krokiem ruszyliśmy w stronę placu. Byłam oszołomiona i z tego wszystkiego nie miałam nawet siły podziękować mu za prezent albo jakkolwiek inaczej spróbować się odezwać. Chyba nie miał mi tego za złe, ale to i tak nie zmieniało faktu, że czuła się okropnie.

Felix czekał na nas w lobby. Krążył nerwowo i mogłabym odzyskać, że gdybyśmy przyszło z półgodziny później, prawdopodobnie zastalibyśmy wydeptaną dziurę w posadzce. Na nasz widok zatrzymał się gwałtownie i odetchnął, chociaż dalej był spięty.

– Jak mówiłem, masz tam iść sama – zwrócił się do mnie, zanim którekolwiek z nas zdążyło się odezwać.

– Chyba sobie... – zaczął Demetri, ale ja nie zamierzałam czekać aż zacznie protestować.

– Poradzę sobie – powiedziałam cicho. – Zostań z Felixem – poprosiłam, po czym pocałowałam go krótko i pędem ruszyła na stronę Sali Tronowej. Nie chciałam żeby z mojego powodu Demetri wpakował się w kłopoty, poza tym sama również musiałam przypilnować, żeby jednak nie stchórzyć i nie uciec, bo to zdecydowanie nie skończyłoby się dobrze.

Skręciłam w kolejny korytarz i bardzo niechętnie ruszyłam w stronę okazałych, dwuskrzydłowych drzwi. Dzisiaj wyjątkowo nie dostrzegłam żadnego ze strażników, który pełniłby wartę. Zdezorientowana zastygłam przed wejściem, nie mając odwagi i ochoty na to, żeby wejść do środka.

Tuż za sobą usłyszałam ciche kroki; zdążyłam zaledwie się odwrócić, kiedy melodyjny, kobiecy głos zapytał:

– Czy ty jesteś Renesmee?

Zobaczyłam niską, smukłą i niezwykle urodziwą wampirzycę. Wszystkie nieśmiertelne były ładne, ale ta kobieta mogłaby konkurować nawet z Rosalie, a to już o czymś świadczyło. Miała długie, gęste blond włosy, które zebrała w gruby warkocz, pełne czerwone usta i ładne migdałowe oczy; nawet krwista czerwień jej tęczówek nie wydawała mi się niepokojąca. Wręcz przeciwnie – coś w rysach twarzy i spojrzeniu wampirzycy sprawiało, że czułam się przy niej dość pewnie. Na sobie miała długą do ziemi suknię barwy ciemnego granatu. Materiał miękko otulał jej mleczne ciało, rozszerzając się w pasie i układając w podrygujące przy każdym kroku fale.

– Tak... – odparłam z opóźnieniem, oczarowana urodą nieznajomej. Było mi głupio, że tak otwarcie się w nią wpatruję, ale nie mogłam się powstrzymać.

– Mam na imię Sulpicia – wyjaśniła spokojnie, uśmiechając się do mnie. Zszokowała mnie tym bardziej, bo nareszcie ją rozpoznałam. To była żona Aro! – Jak widzę, Felix jak zwykle dobrze się spisał. Mam cię zaprowadzić w odpowiednie miejsce – wyjaśniła mi spokojnie.

Skinęłam głową, nie ufają swojemu głosowi na tyle, żeby o cokolwiek zapytać. W głowie mi wirowało i sama już nie wiedziałam, co powinnam o tym wszystkim myśleć, ale bez słowa ruszyłam za Sulpicią, kiedy spokojnym krokiem poprowadziła mnie w stronę przeciwną do Sali Tronowej. Wciąż nie znałam zamku zbyt dobrze, dlatego całkowicie zdałam się na moją przewodniczkę, nawet jeśli ufanie obcemu wampirowi było dość ryzykownym pomysłem, sprzecznym z moim instynktem samozachowawczym.

Nie znałam korytarza, który pokazała mi żona Aro, chociaż zasadniczo nie różnił się od innych. Miałam wrażenie, że moje kroki nienaturalnie głośno odbijają się od kamiennych ścian, podczas gdy Sulpicia poruszała się tak cicho, jakby była duchem. Na samym końcu czekały na nas strome, kręcone schody, które sukcesywnie pięły się w górę. Kiedy uniosłam głowę i zobaczyłam długą, pozornie niekończącą się spiralę, wszystko aż zawirowało mi przed oczami.

Sapnęłam cicho. Milczącą do tej pory Sulpicia spojrzała na mnie.

– Czy wiesz dokąd idziemy? – zapytała mnie łagodni, ujmując mnie za łokieć żebym nie spadła.

Przełknęłam z trudem i skinęłam głową.

– To jest Wieża Żon, prawda? – upewniłam się, chociaż nie miałam pewności. W głowie mi wirowało i nie mogłam się pozbyć wrażenia, że Aro mógł zadecydować, żeby mnie również tam zamknąć, chociaż to nie miało żadnego znaczenia.

Sulpicia zaśmiała się cicho.

– Tak potocznie nazywają to strażnicy, bo rzadko stamtąd wychodzimy... Ale masz rację. Chociaż ja wolę myśleć o tym jak o Wieży Władców. Tam po prostu znajdują się komnaty nasze i naszych mężów – uspokoiła mnie. – Aro chce żebyś z kimś porozmawiała – dodała, lekko zaczynając wspinać się po kolejnych stopniach.

Wciąż oszołomiona, natychmiast ruszyłam za nią. Miałam trudności z tym, żeby utrzymać wampirzycy kroku, nawet kiedy ta próbowała zwalniać i dostosować się do mojego tempa. Schody zdawały się ciągnąc w nieskończoność i zanim dotarłyśmy na samą górę, byłam tak zdyszana, że ledwo łapałam oddech.

Znalazłyśmy się w niewielkim, owalnym korytarzu. Na ścianach dostrzegłam troje drzwi, bez wątpienia prowadzących do komnat każdego z władcy; najwyraźniej mieszkali wraz żonami, co nie powinno mnie dziwić, ale naprawdę ciężko było mi wyobrazić sobie Aro lub Kajusza jako zwyczajnych mężów. Chociaż wszystkie drzwi wyglądały tak samo, podświadomie wyczułam, że znajdujące się naprzeciwko mnie prowadzą do pokoju Aro i Sulpicii.

Wolne przestrzenie na ścianach zajmowały zapalona pochodnie i obrazy. Pospiesznie odwróciłam wzrok, kiedy dostrzegłam znajome mi z gabinetu dziadka dzieło, które przedstawiało jego i trójkę Volturi na jednym z balkonów. Cóż, chyba nie powinnam być zdziwiona, że i tutaj znajdował się egzemplarz.

– Tutaj. – Głos Sulpicii wyrwał mnie z zamyślenia. Z zaskoczeniem uświadomiłam sobie, że stoi przy drzwiach po lewej stronie, chociaż nie przypominałam sobie, żebym ruszała się z miejsca.

Nie dałam sobie czasu na wątpliwości. Niczym w transie podeszłam do wskazanych drzwi i zapukałam; zaraz po tym bez zastanowienia weszłam do środka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro