28. Ogień

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Felix

Renesmee i Demetri zastygli w bezruchu. Kątem oka dostrzegłem oszołomione miny Hanny, poza tym wiedziałem, że do stojącej za nami Tanyi dołączyła reszta Denalczyków, ale to nie miało w tym momencie żadnego znaczenia. Patrzyłem tylko na Jane, chociaż instynktownie pragnąłem odwrócić się na piecie i rzucić do ucieczki, nawet jeśli zdawałem sobie sprawę z tego, że w ten sposób jedynie niepotrzebnie ją sprowokuję. Byłem już wampirem na tyle dużo, żeby wiedzieć, iż tacy jak my są z natury łowcami, a ucieczka potencjalnej ofiary jest niczym zaproszenie do wspaniałej zabawy. Co więcej, aż nazbyt dobrze znałem Jane – i właśnie to zmusiło mnie do tego żebym pozostał na miejscu.

Wampirzyca uśmiechnęła się, chociaż w tym geście było coś wymuszonego. Nie wyobrażałem sobie zresztą, żeby dziewczynę stać było na jakiekolwiek pozytywne emocje. Nawet w jej uśmiechu było coś wymuszonego, poza tym wyczuwałem w niej przede wszystkim wszechogarniający chłód. Jane była sadystką i to nie było żadnym wielkim odkryciem, ale w sytuacji, gdy nieśmiertelna wyraźnie zwracała się przeciwko nam, ciężko było zachować spokój.

– Czego chcesz, Jane? – odezwał się Demetri, decydując się przerwać panującą ciszę; jego głos zabrzmiał dziwnie, bo przez dłuższą chwilę nie słyszeliśmy nic innego, a jedynie muzykę z Sali Tronowej oraz trzepoczące się rozpaczliwie serce Renesmee.

Jane momentalnie skierowała swoje krwiste tęczówki na tropiciela. Mięśnie Demetriego drgnęły, ale poza tym zniósł dzielnie jej spojrzenie, nie ruszając się ani o krok. Zauważyłem, że za wszelką cenę stara się zmusić Renesmee do tego, żeby została za nim i nie ryzykowała, że to ją sadystka wybierze sobie na pierwszą ofiarę. Dobrze pamiętałem, że już kilka miesięcy wcześniej obie nieśmiertelne miały dość poważny konflikt, dlatego nie dało się zaprzeczyć, ze w tym postępowaniu było bardzo dużo sensu, chociaż sama Renesmee wydawała się być obojętna wobec tego, czy zostanie zaatakowana. Widziałem, że mocno zaciska obie dłonie na ramieniu swojego partnera, wychylając się zza jego pleców i patrząc na Jane wyzywająco, co równocześnie było przejawem niezwykłej odwagi, ale i głupoty.

Wampirzyca nie odpowiedziała, nie tyle dlatego, że nie miała na to ochoty, ale przez nagły ruch gdzieś w korytarzu. Niechętnie spuściłem z niej wzrok, spoglądając na równie drobną postać tuż za jej plecami. Ledwo powstrzymałem cisnące mi się na usta przekleństwo, kiedy Alec w pośpiechu dołączył do siostry, zatrzymując się u jej boku i obrzucając nas wszystkich krótkim, beznamiętnym spojrzeniem.

– Jak zwykle niezawodna, siostro – pochwalił cicho.

Drobna wampirzyca skinęła głową, ale nie zdecydowała się na niego spojrzeć.

– Jestem rozczarowana tym, że miałeś jakiekolwiek wątpliwości – stwierdziła, ale nie wydawała się rozeźlona. – Pan będzie zadowolony – dodała, a ja jakoś nie miałem złudzeń co do tego, że tym razem bynajmniej nie miała na myśli Aro.

Powinienem być zaskoczony, a jednak nie byłem. Już od dawna wiedziałem, że Kajusz to kawał drania i że najchętniej wprowadziłby własne rządy, ale nie przypuszczałem, że byłby zdolny do tego, żeby się zbuntować. Niemniej jego wyjaśnienia wydawały się logiczne, podobnie jak i same motywy – chodziło o władzę. No cóż, Aro mógł się tego spodziewać, kiedy wysunął się na prowadzenie, tym samym umniejszając możliwości swoich braci. Kiedyś przynajmniej sprawiał wrażenie, że bierze pod uwagę ich sugestie, ale odkąd w grę zaczęli wchodzić Cullenowie, niemal otwarcie ignorował to, co Marek i Kajusz mieli do powiedzenia. Temu pierwszemu oczywiście było wszystko jedno, co takiego się dzieje, bo nic go nie obchodziło, ale drugi z braci od samego początku podkreślał, że nie jest z decyzji Aro zadowolony. Teraz najwyraźniej postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i nie był w tych planach osamotniony.

Nie miałem pojęcia, co powinniśmy zrobić, ale jedynym rozwiązaniem wydawała się ucieczka. Oczywiste było, że długo nie wytrwamy w bezruchu, chociaż paradoksalnie jakikolwiek gwałtowniejszy ruch wydawał się prośbą o natychmiastowe potraktowanie darem małej sadystki. Przez wieki służby, odkąd tylko znałem Jane, zdążyłem już kilka razy jej podpaść i bynajmniej nie miałem ochoty na kolejną dawkę bólu. Tym razem zresztą wcale nie zdziwiłbym się, gdyby po ataku wampirzyca pokusiła się o zabicie któregokolwiek z nas, bo tak naprawdę wszyscy byliśmy dla Kajusza przeszkodą.

Milczenie przeciągało się, powoli doprowadzając mnie do szaleństwa. Miałem wrażenie, że za moment nie wytrzymam i z dzikim wrzaskiem rzucę się przed siebie, co może nie byłoby takim głupim pomysłem, jeśli zaryzykować dywersję. Gdyby w grę wchodziła sama Jane, może nawet bym się na to zdecydował, ale obecność zdolnego unieruchomić nas wszystkich Aleca mocno komplikowała sprawę. Zbyt długo współpracowałem z „piekielnymi bliźniętami", żeby teraz pozwalać sobie na głupie błędy, tym bardziej w sytuacji, w której każda ryzykowna decyzja mogła kosztować nas wszystkich życie. Trzeba było wymyśleć coś innego, ale umysł jak na złość odmawiał mi posłuszeństwa. W głowie miałem kompletną pustkę, nie jako jedyny zresztą, a przynajmniej tyle wywnioskowałem z oszołomionych spojrzeń pozostałych. Traciliśmy cenny czas, nie zbliżając się nawet o krok do przeżycia, a wręcz nieubłaganie się od niego odsuwając.

Właśnie wtedy doszły mnie kolejne szybkie kroki, a sytuacja zmieniła się diametralnie. Rozpoznałem zapach Kajusza, jeszcze zanim rozwścieczony wampir pojawił się w zasięgu wzroku. Nie wyglądał jakby dopiero co wyleciał przez okno na piętrze, może pomijając poszarpane ubranie; w taki sposób nie można było nieśmiertelnego skrzywdzić, a co najwyżej rozdrażnić i w przypadku Kajusza okazało się to bardziej niż tylko prawdopodobne. Jego oczy błyszczały dziko, kiedy zaś nas zobaczyć, skinął Jane z uznaniem głową. Nie uśmiechał się, ale to nie miało żadnego znaczenia, bo zwykle i tak rzadko sobie na to pozwalał. Jasne było, że mieliśmy kłopoty i jeśli w ogóle zamierzaliśmy cokolwiek zrobić, musieliśmy zdecydować się teraz.

A swoją drogą, nic nie mieliśmy do stracenia...

Poderwałem się do biegu mniej więcej w tym samym momencie, co Demetri. Reakcja tropiciela lekko mnie oszołomiła, ale nie miałem czasu, żeby zastanawiać się nad tym, że w jakiś pokrętny sposób wykazaliśmy się niemożliwą wręcz synchronizacją. Obaj bez zastanowienia rzuciliśmy w stronę Jane, na moment wytrącając dziewczynę z równowagi swoją lekkomyślnością. Wampirzyca prawie natychmiast się otrząsnęła, po czym spróbowała skoncentrować na nas wzrok, żeby wykorzystać swoje zdolności, ale – pozostając wciąż w ruchu – spróbowaliśmy jakoś uchronić się przed atakami tej małej sadystki. Nie miałem pojęcia, jakie mamy szanse, ale oczywiste zdawało się to, że moment w którym Jane zdoła któregokolwiek z nas obezwładnić, jest jedynie kwestią czasu. Ta perspektywa miała w sobie coś przerażającego, ale nie dbałem o to, skoncentrowany na biegu i na tym, żeby dać Hannie, Renesmee i pozostałym szansę na ucieczkę.

To Hannah pierwsza pojęła sens naszych działań. Kątem oka zauważyłem, że doskoczyła do Renesmee i pociągnęła oszołomioną dziewczynę za sobą. W pierwszym odruchu Nessie zaparła się, ale potem zdrowy rozsądek wziął górę i wraz z poganiającą ją wampirzycą, zniknęły na prowadzących na piętro schodach. Odetchnąłem i zaraz omal nie przypłaciłem tego życiem, kiedy niewiadomo skąd pojawił się Alec. Chłopak zaatakował, próbując mnie obezwładnić, ale jego wątła budowa sprawiała, że w walce wręcz pozostawał na przegranej pozycji. Nie miałem pojęcia, dlaczego nie wykorzystał swoich zdolności i nie odebrał mi wzroku, ale nie miałem czasu, żeby się nad tym zastanawiać, skoncentrowany na tym, że powinniśmy się jak najszybciej ewakuować. W głowie miałem pustkę i właściwie nie potrafiłem wymyśleć żadnego sensownego planu, ale w tym momencie nie miało to żadnego znaczenia. To nie były warunki na dyskutowanie i podejmowanie jakichkolwiek złożonych decyzji – trzeba było działać i jedynie ta rzecz wydawała się oczywista.

– Z powrotem do sali! – rzucił do mnie Demetri i chciał dodać coś jeszcze, ale wtedy stało się to, czego od samego początku się obawiałem. Jane w końcu zdołała się skoncentrować i wyraźnie rozeźlona, skierowała na tropiciela swoje upiorne spojrzenie, sprawiając, że z krzykiem opadł na posadzkę, wijąc się z bólu.

Nie dałem sobie okazji na to, żeby się wycofać. Wyminąłem Aleca i skoczyłem w stronę blondynki, z całej siły odpychając ją niemal na drugi koniec korytarza. Nieśmiertelna całym ciężarem ciała zwaliła się na najbliższą ścianę, robiąc przy tym tyle hałasu, jakby za chwilę wraz z nią miała rozlecieć się na kawałki, ale dla mnie liczył się wyłącznie efekt. Demetri natychmiast poderwał się na równe nogi i – lekko jeszcze oszołomiony – rzucił się w stronę Sali Tronowej. Ruszyłem za nim, zmuszając się do tego, żeby nie oglądać się za siebie i nie szukać wzrokiem naszych przeciwników, bo ci mogli być gdziekolwiek.

Denalczycy zniknęli i może tak było lepiej; miałem cichą nadzieję, że pobiegli razem z dziewczynami, ale w ogólnym zamieszaniu nie zdołałem tego zaobserwować. Nie widziałem równie Kajusza, ale nawet nie próbowałem się za nim oglądać. W pośpiechu podążałem za Demetrim, nie dbając już o zachowanie pozorów, kiedy zaczęliśmy przepychać się przez tłum zgromadzonych w Sali Tronowej gości. Czułem na sobie liczne spojrzenia, w tym kilka pytających, należących do członków straży, ale nie zatrzymałem się, żeby cokolwiek komukolwiek wyjaśniać. Nie było na to czasu, poza tym jakoś wątpiłem w to, żebyśmy zabrzmieli wiarygodnie, nagle zaczynając pleść trzy po trzy i opowiadając jakieś bzdury na temat zdrady Kajusza. Jakby nie patrzeć drań pozostawał bratem Aro i jednym z trzech najważniejszych wampirów na świecie, więc bez większego problemu wykręciłby się, spisując nas na straty. Co więcej, nie mieliśmy nawet pojęcia, czy prócz Aleca i Jane ma po swojej stronie kogoś jeszcze, więc ryzyko wydawało się czymś absolutnie idiotycznym.

Zrównałem się z Demetrim; spojrzałem na niego pytająco, nie odzywając się, bo nie było takiej potrzebny. W tej sytuacji mogłem zadać tylko jedno pytanie, ale sądząc po minie tropiciela, on również nie miał żadnego sensownego planu, jeśli chodziło o to, co powinniśmy zrobić dalej.

– Felixie, Demetri... – Obaj zesztywnieliśmy, kiedy tuż za nami dosłownie zmaterializował się Aro. Powoli odwróciliśmy się w jego stronę, spoglądając wprost w te dziwne, lekko zamglone oczy, które zdradzały wiek najstarszego wampira w całej twierdzy. – Czy coś się stało? – zapytał nas z tym swoim sztucznym entuzjazmem, który czasami doprowadzał mnie do szału. Czy naprawdę sądził, że którykolwiek z nas mu ufał?

Wymieniliśmy z Demetrim krótkie spojrzenia. Wzrok Aro miał w sobie coś, przez co miałem wrażenie, że wampir lustruje moje myśli i to nawet bez potrzeby dotykania mnie. Ledwo powstrzymałem instynktowną chęć cofnięcia się o krok, bo w ten sposób jedynie sprowokowałbym władcę do tego, żeby zechciał samemu poznać odpowiedzi na pytania, które zamierzał nam zadać. Może to było jakimś rozwiązaniem, ale nie byłem na tyle zdesperowany, żeby powierzyć życie moje i dziewczyn komuś, kto sam nie miał pojęcia, co takiego dzieje się tuż pod jego nosem.

– W zasadzie... – zacząłem, bo Demetri jakoś niespecjalnie się do tego rwał. Aro uniósł brwi, dlatego odchrząknąłem i spróbowałem wziąć się w garść. – Nic takiego się nie dzieje. Demetri po prostu pokłócił się z Renesmee – skłamałem, w nadziei, że miłosne problemy niespecjalnie wampira zainteresują. Co prawda spojrzał na mnie z powątpieniem, ale raczej nie miał powodów, żeby mi nie uwierzyć. – Prawda, Dem?

Tropiciel skinął głową i chyba zamierzał się odezwać, kiedy nagle zesztywniał i obejrzał się za siebie. Doskonale znałem ten wyraz twarzy, bo niejednokrotnie widziałem go w przypadku, kiedy wampir natrafiał na trop, którego potrzebowaliśmy. Tym razem jednak jego emocje można było odczytać inaczej: niebezpieczeństwo.

Jak na zawołanie, wszystko potoczyło się błyskawicznie. Drzwi do Sali Tronowej niemal wyleciały z nawiasów, kiedy do środka wdarł się Kajusz. Aż wzdrygnąłem się, kiedy drewniane skrzydła z całą siłą uderzyły o ścianę, większą obawą jednak napawał mnie wzrok przybyłego wampira. Do tej pory doskonały w swej grze, teraz – podobnie jak i my – przestał zwracać uwagę na zachowywanie jakichkolwiek pozorów. Jego oczy zabłysły, zdradzając niemal czystą furię, kiedy zaś zauważył, że towarzyszy nam Aro, jego twarz wykrzywił grymas niezadowolenia.

Kajusz nie czekał, żeby przekonać się, czy zdążyliśmy cokolwiek jego bratu powiedzieć albo czy w ogóle mieliśmy taki zamiar. W ułamku sekundy rzucił się do przodu, odpychając każdego, kto przypadkiem stanął na jego drodze. Aro całkiem stracił nami zainteresowanie i podszedłszy do brata, spojrzał na niego z wyrazem zdumienia albo wręcz troski, jeśli oczywiście ich relacje faktycznie można było określić mianem typowo braterskich. Wampir w końcu się zatrzymał, ale jego mięśnie wciąż drżały pod ubraniem, zdradzając to, jak wiele wysiłku kosztuje go stanie w miejscu.

– Bracie, co się stało? – zapytał natychmiast Aro i niemal instynktownie wyciągnął dłoń w stronę Kajusza, ale wampir odskoczył na bezpieczną odległość. – Wyglądasz, jakby ktoś cię zaatakował – stwierdził, spoglądając na poszarpane ubranie nieśmiertelnego; no cóż, wyglądał jak ktoś, kto wyleciał z piętra, ale o tym Aro akurat nie mógł wiedzieć.

– Nawet mnie nie denerwuj, Aro – syknął Kajusz, rzucając bratu rozdrażnione spojrzenie. Jego wzrok raz za razem uciekał w stronę moją i Demetriego, i nie było już najmniejszej wątpliwości co do tego, że wciągu zaledwie kwadransa zasłużyliśmy sobie na czystą nienawiść ze strony tego z Volturi. Fakt, że nawet tak wiekowy nieśmiertelny jak Kajusz, miał trudności z zapanowaniem nad instynktem, który nakazywał mu nas zabić, bynajmniej nie miał w sobie nic pocieszającego. – Prawda jest taka, że to wszystko twoja wina. Zejdź mi z drogi!

Aro zamrugał zaskoczony. Przez wieki zdołał doprowadzić do stanu, w którym nawet Marek i Kajusz darzyli go szacunkiem, chociaż teoretycznie byli sobie równi. Nie przypominałem sobie sytuacji, żeby do tej pory ktokolwiek odważył się mu rozkazywać, więc niespecjalnie zdziwiło mnie to, że w odpowiedzi na słowa brata, wampir po prostu zamarł.

Kajusz nie zamierzał czekać na to, aż Aro nareszcie się namyśli, tylko bezceremonialnie odepchnął wampira i ruszył za nami. Zareagowałem automatycznie i odskoczyłem, starając się trzymać poza zasięgiem rąk rozszalałego nieśmiertelnego. W jednej chwili rozpętało się istne pandemonium, bo sposób, w jaki został potraktowany Aro, został odczytany jednoznacznie. Nie sądziłem, żeby Kajusz wcześniej to zaplanował, ale reakcja zebranych wampirów była natychmiastowa. Tarcza Renata, do tej pory przyczajona gdzieś w kącie Sali Tronowej i nawet podczas balu obserwująca swoich panów, natychmiast rzuciła się w stronę Aro, gotowa służyć mu swoimi zdolnościami. Część strażników z wyuczoną przez wieki wprawą ruszyło za Kajuszem, instynktownie łącząc ze sobą fakty i dochodząc do wniosku, że coś zdecydowanie jest nie tak. Dostrzegłem między innymi Chelsę, która rzuciła mi pytające spojrzenie w stronę Demetriego, a już w następnej chwili została zaatakowana przez swojego dotychczasowego partnera, Aftona. Zanim się obejrzałem, zarówno ja, jak i Demetri, znaleźliśmy się w samym centrum walki, która wywiązała się między poszczególnymi członkami straży, jednocześnie zdradzając tych, którzy od samego początku zdawali sobie sprawę z tego, że Kajusz będzie dążył do przejęcia władzy. Rewolucja, która pewnie wybuchłaby dopiero z czasem, całkowicie wymknęła się spod kontroli i już nawet sam Kajusz nie był w stanie zrobić niczego, żeby nad zamieszaniem zapanować.

W pośpiechu rozejrzałem się dookoła, próbując znaleźć sposób na to, żeby wykorzystać zamieszanie i jakoś wykraść się z pola walki, ale to okazało się niemożliwe. Jakiś wampir – nie znałem go z widzenia, ale należał do zaproszonych gości – z głośnym sykiem skoczył w moją stronę, próbując powalić mnie na ziemię. Bez trudu go unieruchomiłem, po czym wykręciłem mu obie ręce do tyłu, aż usłyszałem satysfakcjonujący trzask. Nieśmiertelny zawył z bólu i spróbował się oswobodzić, dlatego bez zastanowienia pociągnąłem mocniej, pozbawiając go obu ramion. Oba członki wylądowały gdzieś na posadzce, podobnie zresztą jak i ich właściciel, ale nie byłem zainteresowany tym, żeby go dobić. Ruszyłem przed siebie, unikając kolejnych ataków i starając się znaleźć stosunkowo bezpieczną drogę, lawirując pomiędzy walczącymi. Słyszałem jakieś krzyki, a część nieświadomych sytuacji gości powoli ewakuowała się do wyjścia, chcąc jak najszybciej opuścić salę. To wydało się całkiem obiecujące, dlatego spróbowałem wmieszać się w tłum, ale nie uszedłem nawet kilku kroków, kiedy czyjaś dłoń wylądowała na moim ramieniu.

– Przestań! To ja – skrzywił się Demetri, kiedy instynktownie zamachnąłem się na niego.

Teatralnie przyłożyłem obie dłonie do miejsca, gdzie znajdowało się moje od dawna nie bijące serce.

– Nigdy więcej tego nie rób – warknąłem, odrobinę zażenowany. – Zresztą nieważne. Musimy stąd spadać – powiedziałem, chociaż to wydawało się oczywiste.

– Musimy i... Cholera jasna! – Gdyby w żyłach Demetriego wciąż krążyła krew, teraz prawdopodobnie odpłynęłaby z twarzy.

– Co? Demetri, na litość Boską...

Tropiciel pokręcił głową, po czym w pośpiechu rozejrzał się dookoła.

– Dziewczyny – wyjaśnił krótko i to wystarczyło, żebym zrezygnował z jakichkolwiek dalszych pytań.

Przepchnąłem się w stronę drzwi, nie zastanawiając się nad tym, czy Demetri biegnie za mną ani czy w ogóle miał jakikolwiek pomysł na to, co powinniśmy dalej zrobić. W zasadzie wyczuwałem jego obecność, gdzieś na granicy świadomości, bo przede wszystkim koncentrowałem się na tym, żeby dostać się do drzwi. W panującym zamieszaniu było to co najmniej trudne, bo mimo doskonałych zmysłów, nie miałem pojęcia, czy w którymś momencie nie trafię na kogoś, kto okaże się moim wrogiem. Kolejne twarze migały mi przed oczami i widziałem je dosłownie ułamek sekundy – zbyt mało, żeby zidentyfikować osobę i odpowiednio zareagować, gdyby okazało się, że wpadliśmy w kłopoty.

Gdzieś ponad szmer tłumu przedarł się kobiecy krzyk. Instynktownie obejrzałem się, rozpoznając głos Sulpicii, którą przez te wszystkie wieki nauczyłem się traktować jako kogoś, kogo w pierwszej kolejności należy chronić. W oczy natychmiast rzuciły mi się jej jasne włosy oraz przerażenie w oczach, ale prawdziwy powód niepokoju zrozumiałem dopiero wtedy, gdy jedna z okazałych, ozdobnych choinek ciężko zwaliła się na posadzkę, poddając się ciężarowi ciała Santiego, którego któryś w wampirów musiał od siebie odrzucić. Nie byłoby w tym nic takiego, gdyby chodziło wyłącznie o nieśmiertelnego – w ten sposób można było nas wyłącznie wkurzyć, a nie zabić – ale wywrócona choinka pociągnęła za sobą świąteczne ozdoby, które rozwieszono pod sufitem, żeby nadać Sali Tronowej odpowiedni nastrój. W następnej sekundzie ciężki, kryształowy żyrandol, założony specjalnie na tę okazję, wylądował na samym środku parkietu, roztrzaskując się na miliony połyskujących drobinek. Taki widok był piękny, trzeba było przyznać, ale nie miałem czasu na przyglądanie się błyskotkom, moją uwagę bowiem przykuło zupełnie coś innego.

Nie potrafiłem stwierdzić co tak naprawdę było przyczyną pojawienia się ognia – trefny pomysł przygotowania ogniska, które pochłonęłoby ewentualne ofiary walki czy może spięcie elektryczne. Płomienie po prostu rozbłysły, rozprzestrzeniając się dosłownie w ułamku sekundy i pochłaniając wszystko, co stanęło na ich drodze. Choinki i walające się po posadzce ozdoby, w jednej chwili zajęły się ogniem, a morderczy żywioł szalał dalej, powoli zajmując coraz większy obszar. Chyba nigdy nie widziałem ognia, który posuwałby się w tak błyskawicznym tempie. W odpowiedzi na pojawienie się płomieniu, dotychczasowy chaos przerodził się w istne pandemonium, kiedy wampiry rzuciły się w stronę drzwi, uciekając przed jedynym żywiołem, który był w stanie zrobić im krzywdę.

– Chodź! – Demetri pociągnął mnie za ramię, wyrywając z zamyślenia. Wciąż lekko oszołomiony, ruszyłem za nim, pozwalając poprowadzić się w stronę drzwi. – Teraz mamy szansę uciec. Poza tym musimy znaleźć Renesmee – przypomniał mi coraz bardziej spiętym głosem.

– I Hannę – dodałem zupełnie machinalnie, ale nie miałem pojęcia, czy tę część mojej wypowiedzi usłyszał.

Już w następnej chwili znów pędziliśmy przez zatłoczony przedsionek. Sala Tronowa i ogień zostały daleko za nami, a związane z nimi niebezpieczeństwo już nas nie obejmowało. Błyskawicznie wbiegliśmy na schody, w ułamku sekundy docierając na półpiętro i już mieliśmy biec dalej, kiedy coś przykuło moją uwagę.

– Cholera! – zakląłem. Płomienne włosy Tanyi prawie natychmiast zniknęły z zasięgu mojego wzroku, ale przynajmniej wiedziałem, że wampirzyca i jej rodzina wciąż pałętali się po zamku. – Demetri, co z...?

– Widziałem – przerwał mi, niechętnie oglądając się za siebie. – Idź za nimi. Ja poszukam dziewczyn i... – Raptownie przystanął, po czym bez ostrzeżenia chwycił mnie za ramiona i siłą przycisnął do najbliższej ściany. – Obiecaj mi coś. Obiecaj, że jeśli coś mi się stanie... Po prostu zaopiekuj się Nessie, okej?

Popatrzyłem na niego tępo, przekonany, że żartuje.

– Co ty pieprzysz?

Demetri pokręcił głową i raz jeszcze szarpnął mną, aż uderzyłem głową o ścianę. Jego oczy błyszczały gniewnie i widać było, że nie ma cierpliwości na jakiekolwiek dyskusje.

– Felixie, po prostu mi obiecaj! – naskoczył na mnie; wyraz jego oczu sprawił, że poczułem się nieswojo.

– Ja... Obiecuję – westchnąłem, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy. Co więcej, dla Demetriego ta obietnica wydawała się być ważna, więc nie mogłem postąpić inaczej. – Ale Dem... – zacząłem, jednak równie dobrze mogłem mówić w pustkę.

Wampir puścił mnie i natychmiast puścił się biegiem. Już w następnej sekundzie zostałem na schodach sam.


Demetri

Rozdzielanie się nigdy nie jest dobrym pomysłem, ale w zasadzie nie mieliśmy innego wyjścia. Niezbyt przejmowałem się Denalczykami, wiedziałem jednak, że ta rodzina jest bliska Renesmee, dlatego nie mógłbym nie zareagować. Jednocześnie nie mogłem zmusić się do tego, żeby ustalić jakikolwiek inny priorytet, kiedy Nessie była w niebezpieczeństwie, dlatego wysłanie Felixa za złotookimi wydawało się jedynym sensownym rozwiązaniem.

Biegłem, ale równie dobrze mógłbym się cofać, bo miałem wrażenie, że poruszam się zbyt wolno. Nawet w korytarzu słyszałem odgłosy walki i paniki z dołu, ale wszelakie dźwięki wydawały się dziwnie przytłumione, jakby dochodziły z oddali. Na piętrze panowała wręcz nieprzenikniona cisza, co wydawało się wręcz nierealne, jeśli wziąć pod uwagę gwar, który do tej pory otaczał mnie ze wszystkich stron. Gdyby nie moje zdolności, pomyślałbym nawet, że nikogo w pobliżu nie ma, ale wyraźnie wyczuwałem obecność Renesmee, gdzieś na granicy świadomości. Hannah musiała być z nią, wciąż jednak nie dawała mi spokoju myśl, która naszła mnie jeszcze w Sali Tronowej, kiedy uświadomiłem sobie nieobecność Jane i Aleca.

Instynktownie skręciłem w kolejny, rzadziej używany korytarz. Wiedziałem, że gdzieś tędy przechodziło się na taras, ale wątpiłem, żeby Renesmee i Hannah zamierzały uciekać dachami. Wciąż były w twierdzy, a ja musiałem je jak najszybciej znaleźć. Ogień może i ograniczał się na razie do Sali Tronowej i parteru, ale płomienie przemieszczały się błyskawicznie i jedynie kwestią czasu wydawał się moment, w którym płomienie odetną wszystkie wyjścia. Dla wampira nie stanowiło to najmniejszego problemu, ale gorzej było z podatną na urazy pół-wampirzycą, w której przypadku wyjście przez okno albo przebycie się przez ścianę wydawało się dość ryzykowne. Tak niekonwencjonalnie rozwiązania postanowiłem zachować jako ostateczne, jeśli wszystkie inne możliwości okazałyby się niemożliwe do zrealizowania.

Rozdzierający wrzask przerwał ciszę, dosłownie mnie paraliżując. Już nie potrzebowałem daru ani nawet słodkich zapachów, które wypełniały powietrze, żeby skierować się w odpowiednią stronę. Przyśpieszyłem, wpadając w kolejny korytarz i wybiegając na awaryjną klatkę schodową, którą teoretycznie mogliśmy dostać się z powrotem do lobby, a potem do podziemi.

– Przestań! – Głos Renesmee niósł się echem, równie przerażony, co i zagniewany. – W tej chwili ją zostań! – wrzasnęła, a potem jęknęła.

Kiedy w końcu ją zobaczyłem, akurat osuwała się na ziemię, zmożona darem Jane. Tuż obok leżała dysząca ciężko Hannah, której rozdzierające wrzaski słyszałem wcześniej. Nessie jęknęła, ale z wysiłkiem powstrzymała się od krzyku, kiedy mnie zobaczyła. Do jej czekoladowych oczu wkradła się panika, która przysłoniła cierpienie; dziewczyna wręcz błagała mnie o to, żebym się wycofał, ale ja nie zamierzałem tego zrobić.

Skoczyłem do przodu, z warknięciem rzucając się na Jane. Gniew popychał mnie do przodu, przysłaniając wszystkie inne uczucia i sprawiając, że wszystkie kontury mojej przeciwniczki wydawały się lekko rozmazane i pulsowały czerwienią. Byłem na krawędzi furii już od momentu, kiedy zostaliśmy zmuszeni do tego, żeby zacząć uciekać, a atak Jane na dziewczynę, którą kochałem, ostatecznie wytrącił mnie z równowagi. Chciałem zabić; żadne inne rozwiązanie nie miało być dla mnie zadawalające.

Jane straciła równowagę i oboje potoczyliśmy się po ziemi, lądując na schodach. Wampirzyca wylądowała na mnie, ale udało mi się ją z siebie zrzucić, przez co stoczyła się po kamiennych stopniach, zaplątując w ciemną szatę. Gdyby była człowiekiem, prawdopodobnie skręciłaby sobie kark, ale w obecnej sytuacji jedynie ją rozjuszyłem, bo – złorzecząc – poderwała się na równe nogi. Jej krwiste tęczówki zabłysły, a już w następnej sekundzie skoczyła w moją stronę, zagniewana i wściekła niczym rozjuszona kotka. Oskoczyłem i nabytą przez wieki wprawą, odpowiedziałem atakiem na atak, próbując manewrować tak, żeby znaleźć się poza zasięgiem piekielnego spojrzenia blondynki, ale to okazało się trudniejsze niż mogłem przypuszczać. Może i na co dzień nie walczyła wręcz, ale była dobra i szybka, przez co nie udało mi się jej osaczyć.

Kątem oka zauważyłem, że Renesmee już doszła do siebie i dopadła do Hanny, pomagając jej stanąć na nogi. Obie zastygły w bezruchu, napinając mięśnie i aż rwąc się do tego, żeby rzucić mi się z pomocą.

– Całkiem was już pokręciło? – warknąłem z niedowierzaniem. – Spadać mi stąd! Ale już! – zażądałem, żałując, że nie jestem w stanie nimi potrząsnąć.

– Nie ma mowy! – Renesmee spojrzała na mnie okrągłymi, przestraszonymi oczami. Nie spodobał mi się błysk determinacji, który w nich dostrzegłem. – Nie zostawię cię. Poza tym... Demetri! Demetri...

Reszta jej wypowiedzi najzwyczajniej w świecie mi umknęła, bo oszołomił mnie ból. Ogień dosłownie wypełnił całą moje ciało, drażniąc każdą komórkę i nerw. Mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa, ale nawet nie zorientowałem się, kiedy wylądowałem na ziemi, próbując jakoś wyzwolić się spod działania daru Jane. Wiedziałem, że ból jest jedynie wyobrażeniem, które w moim umyśle zaszczepiła nieśmiertelna, ale nie potrafiłem się przed tym bronić, nie wspominając już o tym, żeby jakoś się przeciwstawiać. Kilka razy w przeszłości już zdążyłem nieśmiertelnej podpaść, ale nigdy nie czułem bólu aż tak intensywnie jak teraz i to doświadczenie dosłownie mnie sparaliżowało.

Tylko nie krzycz, nakazałem sobie stanowczo, chociaż ciężko było narzucić sobie cokolwiek w obecnej sytuacji. Nie potrafiłem nawet stwierdzić, czy cokolwiek mówię, ale miałem nadzieję, że milczę. Mimowolnie pomyślałem o Renesmee i o tym, że ona jakoś to zniosła, i to w jakimś stopniu pomogło, chociaż bynajmniej nie sprawiło, że ból stał się dzięki temu bardziej znośny. Paliło jak diabli, ale przynajmniej nie dawałem małej wiedźmie nawet odrobiny satysfakcji, którą bez wątpienia czerpałaby, gdybym zwijał się u jej stóp, bezbronny i pokonany. Jane była urodzoną sadystką, tym bardziej szokującą, że ukrywała się za maską anielskiego dziecka, a cudze cierpienie i ból bez wątpienia sprawiły jej dziką przyjemność. No cóż, ja nie zamierzałem jej tego dostarczyć, nawet jeśli w obecnej sytuacji upór wydawał się być szybką drogą do tego, żeby zginąć w pierwszej kolejności. Nie dbałem o to, bo nawet śmierć wydawała się dobra, jeśli tylko w ten sposób zapewniłbym Renesmee przynajmniej częściowe bezpieczeństwo.

– Renesmee, stój! – usłyszałem i dopiero po chwili udało mi się rozpoznać spięty głos Hanny.

Ból znikł równie nagle, co się pojawił. Gwałtownie zaczerpnąłem powietrza do płuc, chociaż tlen nawet w najmniejszym stopniu nie był mi potrzebny do tego, żeby normalnie funkcjonować. Uświadomiłem sobie, że klęczę, dlatego w pośpiechu podparłem się na ręce i poderwałem się na równe nogi, żeby z niedowierzaniem spojrzeć na dwie drobne nieśmiertelne, które brały udział w jakimś upiornym tańcu, który mógł zakończyć się różnie. Renesmee udało się odepchnąć od siebie Jane, a ta natychmiast uchwyciła równowagę i wbiła w moją ukochaną swoje skrzące, czerwone oczy. Machinalnie ruszyłem w ich stronę, gotów raz jeszcze przyjąć cierpienie na siebie, zanim jednak w ogóle zdążyłem się zbliżyć, wydarzyło się coś, czego w ogóle nie brałem pod uwagę.

Renesmee również spojrzała na Jane – i to na dodatek w sposób, który wydał mi się aż nadto znajomy. Nie uśmiechała się; jej śliczna twarz przybrała wyraz absolutnego skupienia. Pomiędzy brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka i jedynie ona zdradzała, jak wiele wysiłku kosztuje dziewczynę to, co zamierzała zrobić. Wraz z Jane mierzyły się spojrzeniami, walcząc w mentalny sposób, który wydał się czymś niepojętym, jeśli nie znało się zdolności obu nieśmiertelnych. Nessie dopiero zaczynała odkrywać możliwości swojego daru, ale w tamtym momencie postanowiła dać z siebie wszystko, niezależnie od konsekwencji. Jak na ironię, to właśnie to, co od początku napawało mnie obawami, miało nas wszystkich uratować, ja zaś zapragnąłem ucałować Marka za te wszystkie treningi, które zorganizował mojej ukochanej na rozkaz Aro. Taka desperacja jedynie potwierdzała, że coś zdecydowanie jest ze mną nie tak i że prawdopodobnie jestem w szoku, ale to już nie miało żadnego znaczenia, bo koncentrowałem się na czymś zgoła innym.

– Ty... – sapnęła Jane i chciała dodać coś jeszcze, ale nie zdołała. Nagle złapała się za głowę i syknęła wściekle, kiedy Renesmee poczęstowała ją jej własnym darem, dokładnie ta jak wtedy, gdy była pod działaniem daru Chelsey.

Nie zastanawiałem się długo, chociaż widok wijącej się z bólu Jane był kuszącą propozycją, zwłaszcza w sytuacji, kiedy ta próbowała nas zabić. Doskoczyłem do Renesmee, kładąc obie dłonie na jej ramionach, a ta oparła się do mnie. Trzęsła się, a ja dopiero po chwili pojąłem, że nie tyle z wysiłku, co od nadmiaru emocji oraz wspomnień, które nasunęły jej się, kiedy zdecydowała się zadać ból. Nie odrywała wzroku od Jane, nie zamierzając uwolnić jej spod wpływu własnych zdolności, ale nie musiałem patrzeć jej w oczy, żeby wiedzieć, co takiego musiała sobie myśleć.

Delikatnie potarłem jej ramiona, chcąc zapewnić ją, że wszystko jest w porządku. Nie obchodziło mnie, że nie panowała nad zdolnościami, a dotykając jej poraził mnie cień cierpienia, które zadawała. Jej myśli stały się moimi, dokładnie tak jak zawsze, kiedy muskała palcami moją twarz, żeby mi coś przekazać i to było dobre, nawet jeśli tym razem mogłem liczyć co najwyżej na cierpienie.

– Już dobrze – szepnąłem kojącym głosem, próbując jakoś wyrwać ją z oszołomienia. Pokręciła głową, chyba nawet nie zdając sobie z tego sprawy. – Już, Renesmee... Już możesz ją puścić. Musimy uciekać – powiedziałem bardziej stanowczym tonem, wzmagając uścisk na jej ramionach i odciągając ją do tyłu.

Zamrugała pośpiesznie, po czym spojrzała na mnie. Jej oczy wróciły do normalności i już nie widziałem w nich skrajnych emocji, które rozrywały ją od środka. Natychmiast ujęła moją dłoń i ścisnęła ją lekko, zbyt oszołomiona żeby mówić, ale gotowa do ruszenia się z miejsca. Odetchnąłem i stanowczo ruszyłem w stronę schodów, nie zamierzając czekać, aż również Jane otrząśnie się na tyle, żeby kolejny raz nas zaatakować. Hannah w pośpiechu dołączyła do nas, spoglądając na mnie okrągłymi oczami.

– Gdzie jest Felix? – zapytała, już nawet nie próbując udawać, że jest jej obojętny. Jej oczy błyszczały, kiedy niespokojnie rozejrzała się dookoła.

– Poszedł pomóc Denalczykom. Mamy spotkać się na zewnątrz, więc lepiej się pośpieszcie – powiedziałem, chyba nie do końca kłamiąc, bo chociaż tego nie ustaliliśmy, taki plan wydawał się oczywisty.

Wampirzyca zacisnęła usta, ale skinęła głową i zbiegła po schodach, nawet nie pytając mnie o to, gdzie idziemy. Puściłem Nessie przodem, gestem każąc jej się pośpieszyć, po czym dla pewności obejrzałem się za siebie, żeby sprawdzić, czy jesteśmy bezpieczni. Wciąż czułem obecność Jane, ale wampirzyca nie próbowała nas gonić, a to już samo w sobie było sporym ułatwieniem. Teraz wystarczyło się pośpieszyć i jakoś wydostać, a o resztę mogliśmy się martwić dopiero wtedy, gdy nareszcie mieliśmy być bezpieczni.

Ruszyłem za dziewczynami, chcąc jak najszybciej do nich dołączyć, kiedy wyczułem nagły ruch tuż za plecami. Odwróciłem się błyskawicznie, gotów do reakcji, ale nie zobaczyłem niczego, prócz drobnej postaci, która dosłownie zmaterializowała się przede mną.

Błysnęły czerwone oczy, a już w następnej sekundzie wszystko zniknęło, kiedy otoczyła mnie niczym nieprzenikniona ciemność.

Nie było kolorów, nie było dźwięków, nie było żadnych zapachów – wszystko to przeszło w zapomnienie, jakby ktoś nacisnął przycisk, odpowiedzialny za wszystkie moje zmysły.

Byłem tylko ja – ja i wszechogarniająca pustka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro