7. Pierwsze zadanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Demetri

Stałem pod ścianą, splecionymi za plecami dłońmi przesuwając po jej chropowatej powierzchni. Czekanie nie było moją najmocniejszą stroną, dlatego usiłowałem sobie znaleźć zajęcie – nawet tak bezsensowne, jak uczenie się na pamięć faktury kamienia w Sali Tronowej. Cokolwiek było lepsze od bezczynnego stania przed obliczem wielkiej trójcy, w oczekiwaniu na pojawienie się wszystkich tych członków straży, których w tym momencie pragnęli widzieć. Potrafiłem zrozumieć naprawdę wiele, ale tego, dlaczego nigdy nie chcieli wspomnieć nam wcześniej na temat zbliżającej się rozmowy, po prostu nie pojmowałem. Przecież można było wszystko wyjaśnić od razu, a my przekazalibyśmy to pozostałym, prawda?

– Panie... – zacząłem, zanim zdążyłem się nad tym głębiej zastanowić.

Aro spojrzał na mnie z uśmiechem, który można było określić mianem lekko roztargnionego. Stulecia służby i jego dar wystarczyły, żeby znał mnie lepiej niż mogłem sobie życzyć.

– Cierpliwości, Demetri – rzucił po prostu, tym samym ucinając jakiekolwiek dyskusje, zanim te w ogóle zdążyłby się wywiązać.

Cierpliwości. I to mówił wampir, który nigdy nie był zdolny wytrzymać minuty i natychmiast przetrząsał głowy wszystkich napotkanych, w poszukiwaniu nurtujących go odpowiedzi! Oczywiście nie pozostało mi nic innego, jak dalej czekać. Nachmurzyłem się, poirytowany; nie tak znów trudno było popsuć mi humor.

Drzwi główne otworzyły się, a do środka wślizgnęła się nasza zamkowa szara myszka – krócej mówiąc, Renesmee. Mogłem się spodziewać, że chodzi o nią, co jeszcze bardziej zepsuło mi nastrój. Czyżby Aro miał w zanadrzu kolejny bezsensowny rozkaz, którego wypełnienie miało kosztować mnie i pozostałych następne tygodnie życia? Sądząc po bladej skórze i zlęknionym spojrzeniu dziewczyny, sama też się tego obawiała, ale to tym bardziej irytowało. Nie zachowanie dziewczyny – o nie, jej zarzucić nic nie mogłem, bo wyraźnie się starała i (co zabawne) chyba trochę ją z Felixem przerażaliśmy. Chodziło raczej o to, że skoro młoda tego nie chciała, po co Aro wciąż ciągnął tę szopkę?

Tuż za Cullenówną, do Sali Tronowej wsunął się Felix. Uniosłem brwi, widząc jego minę, bo mało kiedy widziałem wampira do tego stopnia zdenerwowanego i... zafascynowanego? Hm, to była co najmniej dziwna mieszanka emocji, ale chyba podejrzewałem, kto mógł ją wywołać. Ta nowa, Hannah, miała swoisty talent do wyprowadzania Felixa z równowagi, co przy jej charakterku chyba nie było niczym dziwnym. Mnie również denerwowała, przez co dyplomatycznie zaczęliśmy się unikać, ale Felix, nie wiedzieć czemu, uparcie się do niej pchał.

– Nawet nie pytaj – mruknął chmurnie, podchodząc do mnie. Wzruszyłem ramionami, potwierdzając brak zainteresowanie. – Mała wiedźma... – mruknął pod nosem i zaczął mówić coś jeszcze, ale to zdecydowanie nie było skierowane do mojej osoby.

Prawie go nie słuchałem, cały czas wpatrzony w Renesmee. Widać było jak na dłoni, że chciała być w każdym możliwym miejscu, byle nie tu. Rozglądała się pośpiesznie, być może szukając kolejnego wampira, którego mogliśmy przyprowadzić w związku ze śmiercią jej rodziny, ale kiedy nikogo nie dostrzegła, wyraźnie odetchnęła. Powoli wycofała się gdzieś na bok, starając się nie rzucać w oczy, chociaż jej ludzka natura i płomienne włosy na to nie pozwalały – była tu tak wyrazista, jak wampir w słoneczny dzień pośród zwykłych śmiertelników. Musiała zdawać sobie z tego sprawę, bo zaczęła się rozglądać, w którymś momencie napotykając mój wzrok. Jej czekoladowe tęczówki rozszerzyły się, po czym pośpiesznie uciekła spojrzeniem gdzieś w bok. Policzki jej pałały.

Ach, czyli jednak się mnie bała? Ledwo powstrzymałem się od uśmiechu. Tak było zdecydowanie lepiej, bo robiła wszystko, bylebyśmy z Felixem nie musieli jej niańczyć. To dobrze, bo nawet jeśli Felix miał dość cierpliwości, żeby początkowo próbować nawiązać z nią znajomość, mnie szlag trafiał na samo wspomnienie tego, jak musiałem ją ratować. Przecież nie mogliśmy jej przez cały czas prowadzić za rączkę, prawda? Lubiłem być odpowiedzialny wyłącznie za siebie i do tej pory tak było, póki Volterra nie zaczęła zamieniać się w domowe przedszkole. Dobre było przynajmniej to, że dziewczyna zdawała się znać swoje miejsce.

Na widok Renesmee, Aro jakby się ocknął i natychmiast podniósł ze swojego siedziska. Prócz trójcy, zgromadziła się nas zaledwie piątka – Renesmee, Felix, „piekielne bliźnięta" i ja. Zmarszczyłem czoło, zaczynając mieć pewne podejrzenia, chociaż w żadnym wypadku nie potrafiłem wpasować do tego wszystkiego hybrydy. Zakładałem, że mogła być wezwana jedynie dlatego, że pomysł Aro jednak łączył się z jej bliskimi – to prawdopodobnie jednak miała być misja.

– Ach, więc jesteśmy w komplecie. Znakomicie – stwierdził z uznaniem, kiwając w zamyśleniu głową. – W samą porę, Felixie, bo Demetri zaczynał się już niecierpliwić – dodał, rzucając mi porozumiewawcze spojrzenie.

– Powiedzmy, że napotkałem pewne komplikacje – odparł wymijająco Felix, tym samym potwierdzając moje przypuszczenia co do tego, że nasza złotowłosa szczęściara musiała wyprowadzić go z równowagi.

– Hm, czyżby? – Aro nie wyglądał na zainteresowanego. – Najkrócej mówiąc, będę miał dla was pewne zadanie, moi mili – oznajmił, w końcu przechodząc do rzeczy. Rozluźniłem się i spojrzałem na niego pytająco, psychicznie szykując się na kolejną bezsensowną bieganinę za podejrzanymi wampirami. – Jane i Alec z pewnością pamiętają wampira, którego przyprowadzili Santiego i Afton. Sean Martinez – powiedział z naciskiem, chociaż mnie zupełnie obojętne było, kogo miał na myśli. Tym bardziej, że o ile dobrze pamiętałem, ten akurat był już martwy. – W zasadzie nie powinno być już problemów w jego sprawie, bo poniósł już karę – skiną głową w stronę Renesmee – ale nie wzięliśmy, niestety, pod uwagę jego rodziny.

Usłyszałem, że Felix wzdycha – więzi między naszymi pobratymcami potrafiły być doprawdy uciążliwe, zwłaszcza kiedy musieliśmy ukarać członka jakiegoś większego klanu. Co prawda Chelsea potrafiła bez problemu zmanipulować pozostałymi tak, że nie mieliśmy później zmartwień, ale w niektórych przypadkach jej dar okazywał się zawodny. Wtedy zaczynały się te przysłowiowe schody, kiedy pokrzywdzeni utratą bliskiego zaczynali się mścić.

– Miał rodzinę? – wyrwało się Renesmee. Od dnia, w którym ją uratowałem, właściwie nie słyszałem jej głosu, więc zaczynałem zapominać jak bardzo był melodyjny.

Aro uśmiechnął się pobłażliwe.

– Moim zdaniem to odrobinę naciągane określenie, kochanie – powiedział zaskakująco łagodnie. Dziewczyna drgnęła, zaskoczona tym zdrobnieniem. Swoją drogą, nie ona jedna. – Powiedziałbym raczej, że ty jego przyjaciele, ale z racji tego, że zdążył znaleźć sobie partnerkę... – Urwał i wzruszył ramionami. – Tak czy inaczej, możemy mieć problemy, jeśli ich nie powstrzymamy w porę. Wysłałbym Chelsea, ale uczucia młodych wampirów są zbyt silne, więc pewnie niewiele zdoła w tym wypadku zdziałać – wyjaśnił i już właściwie nie musiał nic dodawać, bo sprawa była jasna.

– No dobrze, ale skoro to nowonarodzony... To byli nowonarodzeni, prawda? – zapytała Renesmee po chwili zastanowienia. – Skoro niedawno zostali stworzeni, nie sądziłam, że...

– Wyrzuty sumienia są ostatnią rzeczą, którą powinnaś w tym momencie czuć – przerwał jej stanowczo. – Jeśli chodzi o twoje pytanie to tak, to byli nowonarodzeni – potwierdził. – Nie zapominaj, że minęły już ponad trzy miesiące. Wbrew wszystkiemu mamy skłonności społeczne i łączymy się w grupy.

Skinęła głową, chociaż nie wyglądała na przekonaną. W jakiś stopniu to rozumiałem – różniła się od nas pod każdym względem i naprawdę nie rozumiałem, co jeszcze tutaj robiła. Była niczym jedna, wielka zagadka, której nie potrafiłem odgadnąć i to było w jakimś stopniu frustrujące. Z jednej strony wydawało mi się, że chodziło jej o zemstę, ale teraz wcale nie byłem tego taki pewien. Gdyby tak było, teraz nie martwiłaby się z byle powodu. Poza tym nie byłem w stanie wyobrazić sobie, że ta krucha istota mogłaby kogokolwiek nienawidzić. Była na to zbyt delikatna i zbyt...

Zbyt ludzka?

Tak, to chyba było właściwe określenie, a przynajmniej w tym momencie do głowy nie przychodziło mi lepsze. Dziewczyna była w połowie człowiekiem, a to wpływało na jej niezwykłość bardziej niż pochodzenie z rodziny „wegetarian". Picie krwi zwierząt już tak bardzo nie szokowało i chociaż uważałem to za bzdurę, zaczynało być mi absolutnie obojętne. Jeśli jednak chodziło o całą te kwestię bycia hybrydą... Częściowo wydawało się to odpychające – mieszanka genetyczna i kwestie zachowania czystości rasy, gdyby spojrzeć na to ze strony jakiegoś maniaka – ale patryc na to w praktyce, było w tym coś fascynującego. Ludzka połowa ją wyróżniała, a to miało równie wiele zalet co i wad.

Teraz, po tych dwóch tygodniach, nie potrafiłem już być wobec niej tak wrogo nastawiony, jak na początku. Nie wchodziła mi w drogę, więc nie miałem powodów, żeby traktować ją jak wroga. Łatwiej było traktować dziewczynę jak powietrze i to nawet się sprawdzało, przynajmniej do momentu, kiedy znów nie poczułem jej niezwykłego zapachu. Cholerne feromony! Jak mogła być w stanie pociągać w ten sposób wampiry, skoro natura wyposażyła nas w niezwykłą urodę, zdolności i nawet zapach, żeby łatwiej było nam wabić ludzi? Nie byłem człowiekiem, a jednak Cullenówna miała w sobie coś, co powodowało, że nie panowałem nad własnych instynktem. Chciałem jej dotknąć, znaleźć się bliżej, poczuć ciepło jej ciała i ten zapach...

A przynajmniej zdawało mi się, że tego właśnie chcę. Przecież nie było innego wytłumaczenia, bo w życiu nie zainteresowałbym się hybrydą – córką Cullenów na dodatek. Dziewczyna była niebezpieczna i nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Nic dziwnego, że omal nie zgwałcono jej na moich oczach, skoro w ten sposób działała na przedstawicieli płci przeciwnej. Musiała być ostrożna, ale najwyraźniej albo faktycznie o tym nie wiedziała, albo było jej wszystko jedno.

– I co w związku z tymi wampirami? – odezwała się naglącym tonem Jane. Jedynie ona miała na tyle wysoką pozycję, żeby móc popędzić Aro, nie narażając się przy tym na jego gniew.

Zerknąłem krótko w stronę wampirzycy i omal się nie uśmiechnąłem, kiedy uświadomiłem sobie, że Jane najzwyczajniej w świecie jest zazdrosna! Może faktycznie Aro odnosił się zaskakująco życzliwie do Renesmee, mając w tym sobie tylko znane intencje, ale nie sądziłem, że mała sadystka mogłaby poczuć się zagrożona. To, że zwrócił się do Cullenówny per „kochanie" chyba o niczym nie świadczyło, bo Aro bez wątpienia zależało, żeby dziewczyna czuła się dobrze. Jakby nie patrzeć oczekiwał, że Renesmee tutaj zostanie, chociaż dla mnie nie miało to żadnego sensu.

– Z tego, co ustaliliśmy, wszyscy mieszkają w Irlandii. To jakaś mała wioska i zasadniczo nawet nie ma jej na mapach, bo naturalnie zależało im na swobodzie i izolacji od ludzi. Pojedziecie tam jeszcze dzisiaj wieczorem, żeby nie ryzykować konieczności przemieszczania się w środku dnia. Rozeznacie się w sytuacji i sami zadecydujecie, czy konieczne będzie podjęcie tych najbardziej... radykalnych środków – polecił. – Być może jednak się mylimy i tak naprawdę nie ma się czego obawiać, ale lepiej dmuchać na zimne – wyjaśnił spokojnie.

Skinąłem głową, podobnie zresztą jak pozostali, w znacznym stopniu uspokojony. Podobne misje były już niemal rutynowe – patrolowaliśmy wyznaczony teren i wyciągaliśmy wnioski, żeby później działać. Jeśli wszystko miało dobrze pójść, zadanie nie miało zająć więcej niż pięć dni, a to jak najbardziej mi odpowiadało. Poza tym, kto wie? Irlandzka kultura mogła okazać się nader ciekawa...

Spojrzałem na Aro bardziej przychylnym wzrokiem.

– Czy jest coś jeszcze, co powinniśmy wiedzieć? – zapytałem, chcąc dopełnić formalności i zająć się przygotowaniem do wyjazdu. Ze względu na publiczny transport, drobne polowanie było jak najbardziej wskazane.

– W zasadzie nie, aczkolwiek liczę na to, że i bez moich próśb zaopiekujecie się Renesmee – oznajmił, a ja jakimś cudem omal nie zakrztusiłem się nabranym do płuc powietrzem.

– Słucham? – wykrztusiłem, niemal w tym samym momencie co ona. Rzuciłem jej gniewne spojrzenie, ale nawet nie zwróciła na mnie uwagi, co w jakimś stopniu zraniło moje ego. – Ja też mam jechać? Ale przecież... – jęknęła, tym razem mówiąc już w pojedynkę i patrząc na Aro tak, jakby miała go za wariata.

Rzucił jej krótkie, niemal ojcowskie spojrzenie i pokręcił głową, chyba nie do końca rozumiejąc jej zaskoczenie. Jeśli tak, był chyba w tym odosobniony, bo ja również nie miałem pojęcia, co mu strzeliło do głowy. Dlaczego chciał, żeby z nami pojechała?

– Moja droga, ależ po co te nerwy? – Doprawdy, jego spokój czasami potrafił być co najmniej drażniący. – Mieszkasz tutaj i jesteś jedną z nas. To chyba oczywiste, że darzę cię równie wielkim zaufaniem, co innych moich strażników. Poza tym uważam, że najwyższa pora na to, żebyś się usamodzielniła – wyjaśnił, po czym dodał, widząc, że dziewczyna znów chce zaprotestować: – Potrafię zrozumieć naprawdę wiele, Renesmee, ale prawda jest taka, że nie mamy warunków, żeby cały czas zapewniać ci opiekę. Musisz dostosować się do tego, co dzieje się w zamku, a ta misja wydaje mi się dobrym początkiem. – Uśmiechnął się w ten swój charakterystyczny sposób, przy którym nigdy nie potrafiłem stwierdzić czy jest szczery, czy też raczej fałszywy. – Jeśli to już wszystko, możecie iść. Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wam powodzenia – powiedział, co było jedynie subtelniejszą wersją tego, że mamy się wynosić.

Felix szturchnął mnie w ramię, więc razem ruszyliśmy w stronę drzwi wyjściowych. Miałem mieszane uczucia co do obecności Renesmee, ale z drugiej strony, wcale nie musiałem się nią przejmować. Tak przynajmniej zakładałem do momentu, kiedy zobaczyłem jak pośpiesznie wychodzi, omal przy tym nie potrącając Aleca i Jane. Miała szczęście, bo gdyby nawet przypadkiem szturchnęła wampirzycę, niemal na pewno źle by się to dla niej skończyło. Do tej pory pamiętałem, jak raz udało mi się Jane podpaść – ostatni raz jakieś pięć wieków temu, ale to wystarczyło, żebym od tej pory starał się trzymać od niej na bezpieczną odległość. Potrafiła być słodka jak miód, ale jedynie do momentu, póki miała dobry humor. W innym wypadku, najrozsądniej było trzymać się z daleka. Jak powiadał Felix – „bez kija nie podchodź".

– Zaraz wracam – mruknąłem w roztargnieniu i przyśpieszyłem, pośpiesznie wychodząc na korytarz.

Nie wiedziałem dlaczego, ale coś podpowiadało mi, że powinienem pójść za Renesmee. Być może był to głupi pomysł, skoro do tej pory trzymałem się od niej z daleka, ale nie zamierzałem się nad tym zastanawiać. Bez trudu wychwyciłem jej zapach i nawet zbytnio się nie zdziwiłem, kiedy zamiast do komnat, poprowadził mnie wprost do zamkowych ogrodów. Mało uwagi poświęcałem dziewczynie, ale zdążyłem mimochodem zaobserwować, że miała skłonność do zaszywania się w takich właśnie miejscach. Szczerze mówiąc, sam czasami tutaj przychodziłem.

Znalazłem ją w samym środku ogrodu, tuż przy zdobionej fontannie, przedstawiającej jakieś splecione ze sobą w uścisku cherubinki. Siedziała na niewielkiej ławeczce, bokiem do mnie, uważnie wpatrując się w przelewającą wodę. Szum fontanny dziwnie harmonijnie współgrał z jej nieco przyśpieszonym oddechem i biciem serca, które zawsze trzepotało się w piersi tak rozpaczliwie, jakby zaraz miało się z niej wyrwać. Może to właśnie dlatego pachniała tak intensywnie – bo krew szybciej krążyła i to nie tylko wtedy, kiedy była zdenerwowana? To było dla mnie zagadką, podobnie jak niezgodne ze sobą emocje, jakie w niewyjaśniony sposób ta krucha istota we mnie wyzwalała.

Jeśli wciąż w jakimś stopniu byłem na nią zły, natychmiast przestałem, kiedy zobaczyłem ją wtedy w tych ogrodach. Słońce powoli zbliżało się ku zachodowi – zaczynało zmierzchać, a co za tym szło, mieliśmy naprawdę mało czasu na przyszykowanie się do wyjazdu – więc wszystko dookoła skąpane było w czerwonawym świetle. Blask padał również na Renesmee, nadając jej bladej skórze odrobinę koloru, a miedzianym włosom połysku, przez co wyglądały niczym żywy płomień. Były lekko zmierzwione i jakby naelektryzowane, co nawet pasowało do beznamiętnego wyrazu jej twarzy – była zła albo rozżalona, nie potrafiłem dokładnie stwierdzić. Tak czy inaczej, z pewnością nie była tutaj szczęśliwa.

Zauważyłem, że pośpiesznie mruga i nagle poczułem się cholernie niezręcznie. Chyba nie zamierzała płakać? Jeśli tak, zdecydowanie nie powinienem i nie chciałem być tego świadkiem, dlatego powoli zacząłem wycofywać się w stronę zamku. Niepotrzebnie za nią szedłem, bez powodu na dodatek, poza tym musiałem się jeszcze przygotować, żeby później nie mieć problemów. Wbrew wszystkiemu, co mogło się wydawać, nie nawykłem do robienia wszystkiego na ostatnią chwilę, a Aro nie dał nam zbyt wiele czasu do namysłu.

Usłyszałem trzask, kiedy przypadkiem nadepnąłem na jakąś gałązkę, gdzieś poza zasięgiem mojego wzroku. Renesmee podskoczyła jak oparzona i poderwawszy się, pośpiesznie rozejrzała się dookoła.

– To tylko ja – westchnąłem, nie mając już większego wyboru. Może powinienem powiedzieć, że aż ja, bo chyba nie była jakoś specjalnie moim widokiem zachwycona.

Spojrzała na mnie tymi swoimi dużymi, czekoladowymi oczami. Odniosłem wrażenie, że i ona miała ochotę uciec, co kolejny raz mnie rozbawiło, chociaż nie czerpałem już takiej radości z tego, że mogłem powodować u niej lęk.

– Ach, tak... – Zaczęła nerwowo nawijać kosmyk włosów na palec, ale przynajmniej wzięła się w garść. – Nie musisz mnie pilnować, jeśli o to chodzi. Jakoś sobie poradzę.

– Wiem. Po prostu przeszedłem się przejść – skłamałem pośpiesznie, chociaż nie wiedziałem dlaczego. Ale co miałem jej powiedzieć? Że poszedłem za nią z ciekawości?

Chyba moja odpowiedź ją zaskoczyła. A może raczej chodziło o ton? Czyżby spodziewała się, że znów na nią naskoczę? Dobry Boże, aż tak marną wyrobiła sobie o mnie opinię? Nie powinno mnie to obchodzić, a jednak tak było. Poczułem się winny, że za pierwszym razem potraktowałem ją w taki sposób, chociaż jednocześnie nie chciałem mieć wyrzutów sumienia. Przecież była mi obojętna, prawda?

– Dlaczego się skradałeś? – zapytała znienacka, chyba nie mogąc się powstrzymać. – Nie rób tego więcej – dodała i objęła się ramionami, pocierając się lekko.

– Zimno ci? – zdziwiłem się. Jako wampir odzwyczaiłem się od przejmowania takimi drobiazgami, jak chociażby pogoda.

To też było tak bardzo ludzkie, że na moment zapomniałem o jej pytaniu. Obrzuciłem wzrokiem jej pokryte gęsią skórką ramiona i zanim się nad tym zastanowiłem, w zupełnie naturalnym odruchu zsunąłem z ramion swoją pelerynę. Zmrużyła oczy, ale pozwoliła, żebym się do niej zbliżył i wyuczonym przez wieki gestem zarzucił ją na jej ramiona. Ciasno otuliła się materiałem i natychmiast się odsunęła, jakby sama moja bliskość sprawiała jej jakikolwiek dyskomfort.

– Dzięki. – Musnęła palcami szyję. – No wiesz, za to też – dodała, a ja dopiero wtedy dostrzegłem błysk złotka i przypomniałem sobie o jej naszyjniku.

– Mhm...

Nie chciałem o tym rozmawiać – ani o tym, ani o czymkolwiek innym. To dziwne, ale w obecności dziewczyny czułem się równie niezręcznie, co ona przy mnie. Nigdy żadna istota – czy to ludzka, czy nieśmiertelna – nie doprowadziła mnie do tego stanu. Dopiero Renesmee się udało, ale nie byłem pewien czy to dobrze, czy źle.

– Nie powiesz mi dlaczego? – zapytała po chwili ciszy. Wyrwany z zamyślenia, spojrzałem na nią mało przytomnie. – Dlaczego go dla mnie znalazłeś? Wydawało mi się, że niezbyt za mną przepadasz... – powiedziała wprost.

– Znalazłem go przypadkiem i doszedłem do wniosku, że będziesz chciała go odzyskać – odpowiedziałem lakonicznie, postanawiając pominąć temat swoich sympatii i antypatii. Sam nie miałem zielonego pojęcia, co tak naprawdę czuję.

Skinęła głową, jakby się tego spodziewała, ale odniosłem wrażenie, że ją rozczarowałem. Trudno, jakie to właściwie miało znaczenie? Nie miało, albo przynajmniej nie powinno mieć, a jednak poczułem się fatalnie – jak „dupek", jak uroczo określiła mnie Heidi.

– To znaczy... – zacząłem, ale odsunęła się tak gwałtownie, że nawet mnie tym zaskoczyła.

– Nie ważne. Tak czy inaczej, dziękuję – powiedziała i zrzuciła z siebie pelerynę, żeby mi ją oddać. Kiedy jej nie przyjąłem, ułożyła zmięty materiał na brzegu fontanny. – Chyba powinnam się szykować. I naprawdę, nie musicie się mną przejmować.

– Spotykamy się za pół godziny w lobby. Jakby co... – powiedziałem, ale znów nie czekała aż skończę:

– Poradzę sobie – powiedziała jedynie, po czym szybkim krokiem zaczęła oddalać się w stronę twierdzy, chyba jedynie cudem powstrzymując się od biegu.

Zakląłem, kiedy zniknęła mi z oczu i opadłem na brzeg fontanny, dokładnie w to samo miejsce, które wcześniej zajmowała Renesmee. Dlaczego, do jasnej cholery, nie potrafiłem z nią normalnie porozmawiać? I dlaczego tak bardzo przejmowałem się tym, że po raz drugi wypadłem źle w jej oczach? Nie chciałem się nad tym zastanawiać, poza tym i tak nie miałem wysnuć sensownych wniosków, ale i tak czułem się zdezorientowany. Przecież to była po prostu hybryda, a jeśli czułem się za nią odpowiedzialny, to jedynie dlatego, że zdążyłem przyzwyczaić się do rozkazu Aro. Ewentualnie dlatego, że była ładna – nic więcej.

Ładna dziewczyna to zawsze kłopot, pomyślałem mimochodem. Zwłaszcza taka, która jednocześnie fascynuje i irytuje od pierwszego dnia. Jeśli zaś dodać do tego rude włosy i fakt, że była hybrydą... Jedynie pokręciłem głową i podniosłem się, nieznacznie się przeciągając.

No cóż, niezależnie od wszystkiego, to była po prostu dziewczyna. A takich po świecie chodziły miliony – a przynajmniej to próbowałem sobie wmówić, kiedy szybkim krokiem ruszyłem w stronę zamku.


Renesmee

Na dworze było już ciemno, kiedy samolot wzbił się w powietrze. Poczułam się dziwnie, pierwszy raz od ponad trzech miesięcy opuszczając Volterrę, ale w jakimś stopniu przyniosło mi to ulgę. Kiedy miasteczko i wszystkie mniej czy bardziej znajome uliczki zniknęły poniżej, odniosłam wrażenie, że chociaż na moment oderwałam się od wszystkich problemów. Poza tym – nie ukrywajmy – byłam równie przerażona, co podekscytowana perspektywą wyjazdu za granicę. W końcu nigdy nie byłam w Irlandii.

Niestety, nie mogłam zapomnieć, że to mimo wszystko nie będzie wycieczka krajoznawcza. Myślałam, że zemdleję z nadmiaru emocji, kiedy Aro wprost oznajmił, że mam wziąć udział w misji, na dodatek dotyczącej bliskich Seana – wampira, którego zabiłam. To nic, że nie zrobiłam tego własnoręcznie, ale przecież przyczyniłam się do jego śmierci, niezależnie od tego, co mówił Aro.

Pomińmy fakt, że nagle zaczął się zwracać do mnie per „kochanie".

Na moment oderwałam wzrok od ciemniejącego nieba za oknem, żeby rozejrzeć się po samolocie. Tuż przede mną, pogrążeni w rozmowie, siedzieli Demetri i Felix. Gdzieś dalej dostrzegłam milczących Aleca i Jane, którzy zachowywali się tak, jakby wcale ich nie było. Siedzieli sztywno, ledwo oddychając i rozglądając się czujnie, jakby się spodziewali nagłego zamachu na samolot, co mogłoby znacznie opóźnić nasz wyjazd. Obserwując ich, nie mogłam wręcz uwierzyć, że do tej pory ludzie nie zorientowali się, że są inni – zachowywali się w tak nienaturalny sposób, że ich wyjątkowość wręcz biła po oczach.

Inaczej było w przypadku Felixa i Demetriego. Chociaż wciąż na myśl o tym, że mogliby zwrócić na mnie uwagę, coś przewracało mi się w żołądku, byłam nimi szczerze zafascynowana. Co prawda sposób, w jaki w Sali Tronowej spojrzał na mnie Demetri i nasza późniejsza rozmowa, sprawiały, że za wszelką cenę zamierzałam trzymać się od niego z daleka, ale to nie zmieniało faktu, że on i Felix przyciągali uwagę. Kiedy sądzili, że nikt nie patrzy (albo po prostu ich to nie obchodziło), zachowywali się niemal jak dzieci, przekomarzając się i robiąc sobie wzajemnie na złość. Zdążyłam przywyknąć do myślenia o Volturi jako beznamiętnych, żądnych krwi istotach, których nie stać na wytworzenie między sobą jakichkolwiek przyjaznych stosunków, dlatego ta nagła zażyłość całkiem mnie zdezorientowała.

Felix powiedział coś, przez co obaj z Demetrim wybuchli śmiechem. Plusem tego, że siedziałam sama na samym końcu było to, że mogłam bez obaw się im przyglądać, nie sprawiając przy tym wrażenia osoby wścibskiej. Widziałam, jak Jane odwraca się z rozdrażnioną miną, a Alec rzuca tropicielowi i jego towarzyszowi pytające spojrzenie, spod znacząco uniesionych brwi. Jeśli chodziło o pozostałych pasażerów, zajmujących miejsca w pierwszej klasie, starali się nas taktownie ignorować, prawdopodobnie przeczuwając, że jest w nas coś, przez co powinni trzymać się z daleka.

– Czy mnie się zdawało, czy właśnie usłyszałem swoje imię? – zapytał pozornie spokojnie Alec, ale jego głos wystarczył, żeby Demetri i Felix odrobinę się opanowali. Wymienili speszone spojrzenia, zanim którykolwiek z nich zdecydował się odezwać.

– Być może – przyznał wciąż lekko rozbawiony Felix. – Chociaż w tym wieku, Alecu, problemy z słuchem są czymś naturalnym – dodał, szczerząc się w uśmiechu.

Alec skrzywił się, ale nic nie odpowiedział. Jane rzuciła Felixowi długie, gniewne spojrzenie.

– Mam tam może zrobić porządek? – zasugerowała, ale chociaż wyraźnie była to groźba, jej głos wcale nie zabrzmiał tak przerażająco jak mogłam się spodziewać. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że ona po prostu ich straszy.

– Niekoniecznie – zażegnał konflikt Demetri. Nie wiem dlaczego, ale na dźwięk jego głosu przeszedł mnie dreszcz. – Poza tym twój brat chyba potrafi o siebie zadbać? – dodał i chociaż pewnie miało być to stwierdzenie, zabrzmiało jak pytanie.

– Hm, miałabym wątpliwości... – mruknęła Jane, odwracając się ponownie do nich plecami, prawdopodobnie żeby ukryć twarz.

Kiedy nagle parsknęła śmiechem, aż poradziła mnie czystość jej głosu i wspaniałość tego dźwięku. Żałowałam, że nie miałam okazji do tego, żeby zobaczyć, jak jej twarz się rozjaśnia.

– Cudownie. – Alec rzucił siostrze rozdrażnione spojrzenie, ale ta z premedytacją go zignorowała. – Nie wierzę, że nabijasz się ze mnie z tymi głąbami – stwierdził, ale znów odpowiedziały mu śmiechy. Zacisnął usta. – Mogę przynajmniej wiedzieć, co takiego was bawi? – zapytał, spoglądając wyczekująco na siedzące za nim wampiry.

Felix i Demetri spojrzeli na siebie wymownie. Tropiciel wzruszył ramionami, więc w końcu Felix postanowił udzielić zniecierpliwionemu Alecowi odpowiedzi:

– Po prostu zastanawialiśmy się, czy w Irlandii nie znajdziesz dla siebie dziewczyny. Wiesz, tam chyba słyną z takich karzełków, a przynajmniej tak mi się...

Przez moment, kiedy patrzyłam w oczy Aleca, przeszło mi przez myśl, że właśnie wszystko poszło za daleko i za chwilę dojdzie do tragedii, kiedy puszczą mu nerwy, ale ten nieoczekiwanie się uśmiechnął – niemal drapieżnie, wyraźnie z czegoś zadowolony. Odetchnęłam, chociaż nie pozwoliłam sobie na całkowite rozluźnienie, bo po wampirach nigdy nie można było być czegoś pewnym.

– No cóż, raczej to nie ja gustuję w filigranowych istotkach – stwierdził i rzuciwszy wymowne spojrzenie Felixowi i Demetiemu, odwrócił się, żeby zagadnąć bliźniaczkę.

Na jego słowa Felix się speszył, a Demetri drgnął i – mogłabym przysiąc – na ułamek sekundy obejrzał się na mnie. Zesztywniałam, kiedy nasze spojrzenia się spotkały, tropiciel jednak pośpiesznie odwrócił wzrok i zerwał się tak gwałtownie, że serce omal mi nie stanęło. Przeciągnąwszy się leniwie, ruszył szybkim krokiem w stronę toalet, chociaż zdecydowanie nie miał z nich skorzystać.

Siedziałam na swoim miejscu, czując jak serce łomoce mi się w piersi tak szybko, jakby zaraz miało mi się wyrwać i gdzieś uciec. Nie miałam pojęcia, co miałam o tym wszystkim myśleć i zdecydowanie nie chciałam się nad tym zastanawiać. Zastygły na swoim miejscu Felix przez moment wpatrywał się w miejsce, gdzie chwilę wcześniej zniknął jego kumpel, po czym znienacka odwrócił się z moją stronę i nonszalancko oparł oparcie swojego fotela. Na jego ustach pojawił się łobuzerski uśmiech.

– Co słychać?

Spojrzałam na niego mało przytomnie, zaraz jednak skarciłam się za to, że znów go ignorowałam. Przecież już kilkukrotnie próbował okazać mi odrobinę sympatii, ale go zniechęcałam.

– Chyba dobrze – przyznałam, nie mając lepszego pomysłu.

Zmarszczył brwi, jakby zaskoczony tym, że jednak zdecydowałam się odezwać, ale w żaden sposób tego nie skomentował. Oczy mu błyszczały i odniosłam wrażenie, że ogólnie jest zadowolony z życia. Perspektywa tego, co czekało nas w Irlandii, wydawała się napawać go entuzjazmem.

Skrzywiłam się na samą myśl. Źle zinterpretował moją reakcję.

– Jeśli chodzi o Demetriego, to on po prostu taki jest. Ma swoje humorki – wyjaśnił, chociaż tyle zdążyłam już sama zaobserwować. – Nie wiem, co ci nagadał, ale ja do ciebie osobiście nic nie mam. Co prawda nie nadaję się na opiekuna, ale jakby co...

– Nie trzeba mnie niańczyć – powiedziałam ostrzej niż pierwotnie zamierzałam. Speszyłam się. – Przepraszam.

– Po prostu wyluzuj – doradził, jakby to było proste, po czym odwrócił się ode mnie, prostując się w swoim siedzeniu.

Westchnęłam zrezygnowana. Miałam wrażenie, że oboje się z Hanną zmówili, bo ich rady sprowadzały się mniej więcej do tego samego. Gdyby nie fakt, że wyglądali na chętnych rzucić się sobie do gardeł, może nawet bym w to uwierzyła.

– Jak właściwie wyglądają takie misje? – zapytałam nagle, postanawiając się zreflektować. Tym razem to ja przechyliłam się przez siedzenie, żeby móc widzieć twarz swojego rozmówcy. – Wolałabym wiedzieć, czego się spodziewać – wyjaśniłam, kiedy przyjrzał mi się uważnie. Nie zamierzałam dyskutować o Demetrim.

– Wiesz – zaczął, cały czas przyglądając mi się tak, jakbym była wyjątkowo fascynującym przedstawicielem jakiegoś obcego gatunku – w zasadzie to zależy od zadania, ale zwykle działamy podobnie. Przez kilka dni będziemy patrolować i trochę rozeznamy się w sytuacji, a później zdecydujemy co dalej. W zasadzie to będzie proste i przyjemne, oczywiście pomijając ewentualną walkę, ale to już raczej zostawiamy Alecowi i Jane. Nie będzie zbyt wiele do roboty, więc ty równie dobrze możesz sobie pozwiedzać – zasugerował mi z uśmiechem. – I wiesz co? Najlepiej trzymaj się blisko mnie i Demetriego, mimo wszystko. Tak będzie dla wszystkich lepiej, bo zmniejszy prawdopodobieństwo tego, że wpakujesz się w kłopoty – wyjaśnił, wprost zdradzając, że ma wątpliwości co do moich zdolności.

– Więc właściwie po co z wami lecę? – zapytałam, bo tego nie mogłam zrozumieć. Jeśli chodziło o propozycję tego, żebym nie brała udziału w masakrze, chętna byłam natychmiast z niej skorzystać. – Nie przydam się wam na nic.

– Od samego początku zadaję sobie to pytanie – wtrąciła z przodu Jane, tym samym przypominając mi o obecności swojej i Aleca. Łatwo było zapomnieć o niezwykle czułym słuchu wampirów. – Mów jak radzi Felix, a jakoś sobie poradzimy – dodała obojętnie. Nie musiałam się długo zastanawiać, żeby dojść do wniosku, że to nie tylko była dobra rada, ale i swego rodzaju ostrzeżenie z jej strony – miałam nie wchodzić im w drogę, żeby wszystkiego nie spieprzyć. – Boże, ludzkie środki transportu są beznadziejne...

Opadłam na swoje miejsce, rozważając słowa Felixa i Jane. Więc podobnie jak ja nie rozumieli zachowania Aro i jego uporu, żebym towarzyszyła w misji. Być może powinnam o to zapytać, kiedy już wrócimy, ale nie byłam pewna, czy to dobry pomysł. Mimo wszystko nie czułam się jedną z nich i obojętnie od starań i intencji Aro, to nie miało się już chyba zmienić. Co prawda podejście Felixa niejako mi pomagało, nawet jeśli miałam wątpliwości co do tego, czy jego intencje są do końca szczere. Tak długo ich wszystkich do siebie zniechęcałam, że teraz nie byłam już pewna absolutnie niczego – poza tym wcale nie chciałam współczucia i troski z ich strony. Lepiej było, kiedy traktowali mnie jak powietrze.

Byłam jednak pewna dwóch rzeczy. Po pierwsze, musiałam znaleźć sposób na to, żeby jakoś się w nowej sytuacji odnaleźć. A po drugie, teraz największym priorytetem było to, żeby jakoś przetrwać kilka najbliższych dni. Kto wie, może niepotrzebnie się denerwowałam, tym bardziej, że wcale nie musiałam brać czynnego udziału w wyznaczonym zadaniu. Mnie było to nie na rękę równie mocno, co moim towarzyszom, dlatego najlepiej było po prostu nie wchodzić im w drogę. Na to akurat było mnie stać i miałam się o to postarać niemal z przyjemnością. Kogo jak kogo, ale Demetriego miało to z pewnością ucieszyć.

Jak na zawołanie zauważyłam, że wampir z niepewną miną wraca na swoje miejsce. Pośpiesznie zamknęłam oczy, woląc z dwojga złego udawać, że śpię, byleby nie musieć się zastanawiać nad jego zachowaniem wobec mojej osoby. Wiedziałam z pewnością, że równie mocno go drażnię, co jestem powodem do tego, żeby okazywał litość albo po prostu patrzył na mnie pobłażliwie. Nie chciałam ani jednego, ani drugiego. Ktoś taki jak Demetri był typowym podrywaczem, który nawet nieświadomie owijał sobie kobiety wokół palca, a później zostawiał je bez żalu, nie zważając na liczne złamane serca. Mogłam się założyć, że ten wampir skrzywdził nie jedną dziewczynę, dlatego nie zamierzałam się nabrać na te chwile, kiedy zachowywał się wobec mnie niemal przyjaźnie – to była po prostu gra albo kaprys, a nie oznaka tego, że zależy mu na tym, żebym poczuła się lepiej. Przekonałam się o tym przed wyjazdem, kiedy przyszedł do mnie w ogrodzie i o tym musiałam bez względu na wszystko pamiętać.

Wciąż pełna wątpliwości, ostatecznie zapadłam w sen.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro