20. Zniknięcie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Demetri

Patrzyłem tępo na stojącą przede mną dwójkę, wahając się między warknięciem, a odejściem bez słowa. Mogłem przewidzieć, że Hannah i Felix prędzej czy później do mnie przyjdą, ale wcale nie byłem zachwycony tym, że stało się to tak szybko. Potrzebowałem samotności, poza tym sam musiałem pewne rzeczy uporządkować; ich obecność i uwagi wcale nie były mi potrzebne, bo i niczego nie miały być w stanie zmienić. To była sprawa między mną a Renesmee, dlatego uważałem, że nikt inny nie powinien się do tego wtrącać.

– Odpowiedź z góry brzmi: nie – powiedziałem stanowczo i nie czekając aż którekolwiek z nich raczy się odezwać, bezceremonialnie zatrzasnąłem im drzwi do komnaty tuż przed nosami. Uprzejme czy nie, to już pozostawało sprawą drugorzędną i bynajmniej nie byłem zainteresowany, czy przypadkiem ich nie urażę.

– Demetri, do cholery! – jęknął Felix, jako pierwszy będąc w stanie się odezwać, ale go zignorowałem. Miałem już w tym wprawę, bo byliśmy kumplami już na tyle długo, że zaliczyliśmy po drodze niejedną kłótnię. – Mamy ci coś ważnego do powiedzenia, więc gdybyś tak raczył przynajmniej chwilę nas posłuchać...

Mówił coś jeszcze, ale to już mnie nie interesowało. Nie miałem pojęcia, po co do mnie przyszli, ale wiedziałem, że to ma związek z Renesmee – wyczytałem to z ich twarzy, kiedy tylko się pojawili, więc nawet nie zamierzałem drążyć tematu. Być może gdyby to Nessie się tutaj pojawiła, zachowałbym się inaczej, ale to już nie miało w tym momencie znaczenia. Oczywiste, że dla tej drobnej istoty zrobiłbym naprawdę wiele, nawet jeśli byłoby to sprzeczne z logiką, ale jak na razie Renesmee się nie pojawiła, a ja nie zamierzałem po raz wtóry rozpamiętywać tego, co wydarzyło się między nami. Do tej pory mnie to dręczyło i nie potrafiłem stwierdzić, co takiego popsuło się między nami na tamtym korytarzu, ale pewnie obojętnie jak długo bym nad tym myślał, i tak nie znalazłbym sensownej odpowiedzi. Cokolwiek się stało, nie byłem w stanie nic zmienić, tak długo, jak moja ukochana nie zamierzała ze mną rozmawiać. Fakt, że aż nazbyt dobitnie dała mi do zrozumienia, że mam trzymać się od niej z daleka, tylko tym bardziej utwierdzał mnie w przekonaniu, że jestem absolutnie bezsilny.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że przecież tym razem niczego złego jej nie zrobiłem. Co więcej, miałem wrażenie, że od jakiegoś czasu robię wszystko, byleby ją uszczęśliwić. Zmieniłem się dla niej i to w znacznym stopniu, na dodatek na lepsze, pragnąć zrobić wszystko, byleby ją przy sobie zatrzymać. To zabawne, ale chyba się zakochałem i to w pełnym znaczeniu tego słowa; to nie było zauroczenie albo fascynacja jej idealnym ciałem, tylko coś bardziej złożonego, chociaż do końca nie byłem tego świadom. Pragnąłem jej to powiedzieć, ale najpierw chciałem dać nam oboje trochę czasu, żeby przekonać się, że nasze uczucia są prawdziwe. Po prawdzie też bałem się, że mnie odrzuci albo pomyśli, że to jedno wielkie kłamstwo, ale tego nie chciałem przyznać nawet przed samym sobą, nie wspominając o powiedzeniu czegoś podobnego Renesmee. Pierwszy raz doświadczałem czegoś takiego, więc nie do końca jeszcze się odnajdywałem w naszym związku, a przecież tak bardzo mi na nim zależało – na tym i na niej, bo jej istnienie było podstawą wszystkiego. Sądziłem, że Nessie jest tego świadoma i może czuje coś w równym stopniu albo nawet większym ode mnie, ale najwyraźniej się myliłem.

Zmieniła się i to było straszne. Ta istota, która zaatakowała Jane, a potem popatrzyła na mnie zagniewanym wzrokiem, w żadnym stopniu nie przypominała tego kruchego stworzenia, którego pożądałem każdą komórką mojego martwego ciała. Nie da się ukryć, że w tamtym momencie w równym stopniu mnie zmartwiła, co i przeraziła, a najgorsze było to, że nie potrafiłem stwierdzić, co powinienem w tej sytuacji zrobić. Chciałem jakkolwiek jej pomóc, zrozumieć i wesprzeć, ale... No właśnie, „ale" – ona najzwyczajniej w świecie tego nie chciała. Odtrąciła mnie, a ja nagle przekonałem się, że przez cały ten czas nie darzyła mnie nawet gramem zaufania. Nigdy nie przyszłymi do głowy nic podobnego – kiedy mnie dotykała, przytulała albo kiedy się całowaliśmy, zawsze była taka ufna, zwłaszcza kiedy szukała poczucia bezpieczeństwa i stabilizacji po stracie rodziny – a jednak powiedziała mi to w twarz, wypowiadając wszystko to, co podobno o mnie myślała. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że coś jest tutaj zdecydowanie nie tak, ale z drugiej strony, przecież miałem uszy, a sprzeczanie się z faktami było absolutnym idiotyzmem i jedynie niepotrzebnie raniło nas oboje.

Być może w tym momencie oszukiwałem samego siebie, ale nie mogłem się pozbyć myśli o tym, że to właśnie Volterra ją zniszczyła. Wrzucona w miasto, którym rządziły wampiry i wystawiona na ciągłe niebezpieczeństwo ze strony żywiących się tradycyjnie strażników oraz naszych gości, musiała się czuć co najmniej nieswojo. Nie mogłem zapomnieć tego dnia, kiedy ujrzałem ją po raz pierwszy, ratując ją przed tamtym wampirem, który chciał skrzywdzić ją w najgorszy dla kobiety sposób. Oczywiste, że prędzej czy później miało ją to przerosnąć, a kiedy na dodatek Aro nakazał jej uczyć się pod okiem Marka, Nessie nareszcie poczuła, że coś znaczy. Potrzebowała niezależności, a jednak ta wydawała się ją oślepiać, zwłaszcza kiedy przekonała się, że jest w stanie samodzielnie się bronić. Co więcej, mogła skrzywdzić – co prawda jedynie mentalnie, ale czasami uderzenie w psychikę było bardziej skuteczne niż zadanie fizycznych obrażeń. Nigdy nie sądziłem, że coś podobnego mogłoby spotkać właśnie ją, ale na to wszystko wskazywało. Zmieniła się, a te zmiany były czymś, co ostatecznie przekreślało nasz związek, nawet jeśli ja tego nie chciałem. Musiałem się z tym w końcu pogodzić, jakoś sobie to poukładać, ale...

Nie potrafiłem.

Nie byłem pewien, czy Felix i Hannah nadal sterczą pod drzwiami, ale to nie miało dla mnie znaczenia. Oderwałem wzrok od okna (powoli zmierzchało) i podszedłszy do fotela, opadłem na niego, wcześniej bezceremonialnie zrzucając na podłogę kilka moich pozwijanych koszul i czarną szatę. Jak na ironię, nawet w moim własnym pokoju wszystko przypominało mi Renesmee, zwłaszcza ten pierwszy raz, kiedy ją tutaj zabrałem. Była wtedy słaba i wystraszona atakiem Jane, ale i tak zdołała stwierdzić, że jestem bałaganiarzem. Co więcej, pościel wciąż była przesycona jej słodkim zapachem, bo później nieraz leżeliśmy razem na łóżku, milcząc albo rozmawiając o nic nieznaczących drobiazgach. Kiedy chodziło o nią, nawet błahe rzeczy wydawały się fascynujące, nawet jeśli nie zawsze rozumiałem o czym mówiła.

Czasami opowiadała mi o książkach albo o poezji. Nie byłem wielbicielem ani jednej, ani drugiej rzeczy, ale to ją nie zrażało. Bywało, że właśnie do mojego pokoju znosiła opasłe tomy z zamkowej biblioteki, po czym układała się w moich ramionach i czytała. Uwielbiałem obserwować ją w takich momentach, bo wydawała się do tego stopnia pochłonięta tym, co robiła, że chyba nawet zapominała o mojej obecności i tym, gdzie się znajdowała. Wtedy zwykle jej czekoladowe oczy błyszczały i z zawrotną prędkością przesuwały się po papierze, chłonąc każdą linijkę tekstu i dokładnie go analizując. To było równie fascynujące, co jej ludzka natura i te momenty, kiedy po prostu zasypiała w moich ramionach; kiedy zostawała na noc, a srebrzysty blask księżyca oświetlał jej idealną twarz i rozrzucone dookoła głowy włosy, przypominała mi anioła. Moja anielica i zbawienie, które pojawiło się po wiekach nieśmiertelnego życia, żeby ponownie nauczyć mnie, czym są prawdziwe uczucia. Zabawne i nieco poetyckie, jak na ironię, ale przy niej zacząłem spoglądać inaczej na pewne sprawy i najwyraźniej nic już nie miało być w stanie tego zmienić.

Zacisnąłem usta w wąską linijkę, kiedy spojrzałem na moje jednoosobowe łóżko. Pościel wciąż była rozgrzebana, bo nie miałem cierpliwości do porządkowania i ścielenia łóżka, tym bardziej, że liczyłem na to, że prędzej czy później Nessie znowu się na nim pojawi. Nie mogłem powiedzieć, że razem mieszkamy, bo w większości przypadków zachowywała się jak grzeczna dziewczynka i wracała do siebie, ale bywały takie momenty, kiedy zasypiała przed podjęciem decyzji. Ze dwa razy nawet przyszła do mnie w środku nocy i bez słowa położyła się obok, żeby prawie natychmiast zasnąć u mojego boku. Nie zapytałem wtedy o nic, ale doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie znowu męczyła ją przeszłość, a moja obecność w jakiś pokręcony sposób była w stanie przynieść jej ukojenie.

Ale nie tym razem. Teraz jej nie było, ale zostały wspomnienia. One i niewielka znajoma mi książeczka, która leżała na łóżku, grzbietem wymierzonym w sufit. Niczym w transie podszedłem i podniosłem ją, żeby – nawet mnie to nie zaskoczyło – zobaczyć jeden z jej ulubionych wierszy, starannie zaznaczony. Chociaż nowa, książka była już tak wysłużona, że sama otwierała się na wierszu Tennysona, dokładnie tym, który przykuł jej uwagę w księgarni.

Najwyraźniej wszystko zaprzysięgło się dzisiaj przeciwko mnie i postanowiło mnie dobić, pomyślałem, ponownie układając książkę w miejscu, gdzie wcześniej leżała. Jasne, to nie miało znaczenia i pewnie powinienem skorzystać okazji, żeby podrzucić tomik do komnaty Renesmee, kiedy jej tam nie będzie, ale nie potrafiłem się na to zdobyć. Nie dlatego, że istniała możliwość, iż dziewczyna zdecyduje się – w najgorszym wypadku – książeczki pozbyć. Raczej chodziło o jakikolwiek pretekst, żeby być może kiedyś musiała jeszcze do mnie przyjść. Jasne, być może jestem masochistą, ale potrzebowałem jej obecności i przynajmniej niewielkiej okazji, żeby móc na nią jeszcze raz spojrzeć, usłyszeć jej głos... Nie mogłem sobie wyobrazić, jak wcześniej mogłem znieść ten okres, kiedy między nami był wyłącznie chłód, a ona unikała mnie za wszelką cenę. Teraz miało być jeszcze gorzej, poza tym takie mijanie się na korytarzach twierdzy miało nam się zdarzać jeszcze wielokrotnie i to tak długo, aż któreś z nas nie zdecyduje się odejść. Obawiałem się, że to właśnie ona pierwsza ucieknie i nawet Aro nie będzie w stanie znaleźć powodu, żeby zatrzymać ją przy sobie.

– Demetri! – Felix po raz kolejny załomotał w drzwi. Wzdrygnąłem się, zaskoczony, bo wspomnienia i myśli zawładnęły mną do tego stopnia, że praktycznie o nim i o Hannie zapomniałem. Szkoda, że na dłuższą metę było to niemożliwe. – Otwieraj. Tym razem mam coś pilnego. Wielka Trójca cię wzywa.

Podszedłem do drzwi, zaintrygowany i w zasadzie nie mając większego wyboru. Nie miałem pojęcia, czego mogli ode mnie chcieć Aro, Kajusz i Marek, ale przyjąłem tę wiadomość niemal z wdzięcznością. Jeśli chcieli wyznaczyć mi kolejną myślę, być może powinienem się cieszyć, bo to było jakieś rozwiązanie. Przynajmniej tydzień poza Volterrą mógł okazać się zbawienny i pozwolić mnie i Renesmee uporządkować wszystkie sprawy, oczywiście pod warunkiem, że dziewczyna w jakikolwiek się sytuacją między nami przejmowała.

– O co chodzi? – zapytałem natychmiast Felixa, uchylając drzwi.

Nie odpowiedział, tylko bezceremonialnie wepchnął się do pokoju, ciągnąć za sobą Hannę. Jeszcze zanim odwróciłem się, żeby na nich spojrzeć, doskonale wiedziałem, że wszystko było blefem, a trójca wcale mnie nie potrzebuje – Felix i Hannah chcieli po prostu zmusić mnie do tego, żebym wpuścił ich do środka.

– Czy teraz nareszcie z nami porozmawiasz, Panie Chucherko? – zapytała Hannah, wspierając dłonie na biodrach i spoglądając na mnie groźnie. Jej rubinowe oczy błyszczały intensywnie, zdradzając gniew i niepokój.

Spojrzałem na Felixa, unosząc pytająco brwi, kiedy usłyszałem jak dziewczyna mnie nazwała. Wampir jedynie pokręcił głową, a ja doszedłem do wniosku, że chyba faktycznie wolę nie wiedzieć, co takiego Hannah miała na myśli.

– Tak czy inaczej, teraz już chyba nie masz wyboru, prawda? – Felix wydawał się być zadowolony z siebie, co jedynie mnie irytowało.

– Wyjście mam zawsze. Mogę chociażby w tym momencie stąd uciec i nie wracać tak długo, aż zdecydujecie się odpuścić – zauważyłem przytomnie, opierając się o drzwi. – Ale dobra, niech wam będzie. Mówcie, co macie do powiedzenia, chociaż to i tak strata czasu. To nie wy powinniście do mnie przyjść.

– Przestań się teraz wydurniać i zgrywać wielce obrażonego. Mamy teraz ważniejsze problem, a ty musisz nam pomóc – skarciła mnie Hannah. Doprawdy, nie mam pojęcia, kiedy zrobiła się taka wygadana i odważna; inaczej śpiewała, kiedy groziłem jej rozczłonkowaniem na kawałeczki. – Renesmee cię potrzebuje.

Milczałem, czekając na ciąg dalszy, ale ten nie następował. Uwierzyć, że w istocie tak było, a Hannah mówiła prawdę, byłoby szczytem marzeń, ja jednak nie potrafiłem się na to zdobyć. Byłem prawie pewien, że Hannah i Felix chcą osobiście spróbować nas pogodzić, a przecież nie o to chodziło. Z drugiej strony, nie zmieniało to faktu, że w jakimś stopniu jej słowa mnie zaniepokoiły.

– Wręcz przeciwnie. W końcu sama słyszałaś, co takiego mi powiedziała – zaoponowałem, rzucając dziewczynie udręczone spojrzenie. – Chyba, że coś się zmieniło do ostatniego czasu.

– Zmieniło się bardzo wiele. – Hannah uwiesiła się na ramieniu Felixa, chyba jedynie cudem go nie miażdżąc. Wydawała się nienaturalnie wręcz mała u boku dobrze zbudowanego nieśmiertelnego, w którego ramię wbijała wszystkie paznokcie, żeby móc jakoś odreagować. – Felutek, powiedz mu.

Felix skrzywił się, ale wyjątkowo nie zaczął wściekać się na to, że kolejny raz użyła tego idiotycznego zdrobnienia. Spojrzał krótko na wampirzycę, prawie natychmiast jednak przeniósł wzrok na mnie, a ja przekonałem się, że oboje są śmiertelnie poważni. No cóż, jakby nie patrzeć, to zdecydowanie nie świadczyło o czymś dobrym i może jednak miałem powody do niepokoju.

– Mamy poważnie podstawy, żeby podejrzewać, że Renesmee nie jest do końca sobą – oświadczył mi Felix bez ogródek.

– Tyle to i ja zauważyłem – prychnąłem urażony. To miała być pomoc? – Ale co ja mogę wam na to poradzić? Mówi się, że ludzie się zmieniają, nie tylko na lepsze. Ta nowa Renesmee najwyraźniej nikogo nie potrzebuje.

– Nie to mam na myśli – warknął Felix. Stanowczo odsunął od siebie Hannah, rzucając jej przy tym dziwne spojrzenie. Być może mi się wydawało, ale między nimi również coś się zmieniło, chociaż nie potrafiłem jeszcze ocenić charakteru tej metamorfozy. – Renesmee jest pod działaniem daru Chelsea.

Zamrugałem i spojrzałem na Felixa tak, jakbym widział go po raz pierwszy i na dodatek usłyszał od niego, że w najbliższym tygodniu możemy spodziewać się ataku kosmitów na Ziemię. Potrzebowałem chwili, żeby przeanalizować jego słowa i w pełni zrozumieć sens wypowiedzianych przez niego słów, jednak nawet wtedy wydawały się brzmieć niczym bezsensowny bełkot.

– Słucham?

Felix wyglądał, jakby za chwilę miał zacząć wyć z rozpaczy.

– Powiedziałem, że to wszystko robota Chelsea – warknął, chociaż przecież doskonale go słyszałem. Ja po prostu czekałem na jakąś logiczną puentę tego dowcipu. – A w zasadzie Heidi, ale to i tak sprowadza się do jednego. Manipulują nią i tyle. Wiesz dobrze, że Chelsea jest w tym całkiem dobra, a jeśli dodać do tego, że Heidi ją o to poprosiła...

– Felixie, ja chyba śnię. Czyżbyś do tego wszystkiego zaczął rozważać najróżniejsze teorie spiskowe? Nie jestem psychologiem, ale to się chyba nazywa paranoją – zakpiłem, nie mogąc się powstrzymać.

– Ach, czyli nam nie wierzysz? – W oczach przyjaciela dostrzegłem zawód, ale nie potrafiłem się tym przejąć. Już i tak byłem dostatecznie przybity. – No po prostu cudownie! Właśnie tego jeszcze potrzebowaliśmy – skrzywił się.

Pokręciłem głową, żeby zyskać na czasie i zacząłem krążyć po całym pomieszczeniu. Zawsze, kiedy byłem zdenerwowany, nie potrafiłem ustać w miejscu i tym razem było podobnie. Przeszedłem metry dzielące mnie od okna i przystanąwszy przy nim, wyjrzałem na zewnątrz. Ostatnie słoneczne promienie zatańczyły na mojej odsłoniętej skórze, wprawiając ją w lśnienia, ale prawie nie zwróciłem na to uwagi.

– Chciałbym wam wierzyć i chyba właśnie tutaj leży problem – odezwałem się, powoli odwracając w ich stronę. – Z tym, że to się wydaje zbyt pokręcone. Mam wrażenie, że szukam usprawiedliwienia na coś, co tak naprawdę musiało się stać.

– Demetri, zastanów się – odezwała się Hannah, najwyraźniej nie będąc już w stanie siedzieć cicho. Chyba pierwszy raz widziałem ją aż do tego stopnia poważną i zdeterminowaną; w jej głosie nie było nawet krztyny złośliwości, co wcześniej byłoby dla mnie nawet nie do pomyślenia, skoro zawsze denerwowała mnie i Felixa. – Sama słyszałam, że Heidi proponowała Renesmee wspólne wyjście. Chelsea miała z nimi iść, ale kiedy przyszło co do czego, nie widziałam ich. Co więcej, śledziłam je przez jakiś czas, ale wcale nie wyglądało to tak, jakby szły na zakupy albo się zabawić.

– Heidi zaproponowała... – Urwałem, żeby móc zebrać myśli. – Cholera, przecież to o niczym nie świadczy! Znam Heidi i wiem, że to wredna suka, ale nie jest aż do tego stopnia szalona. Poza tym, wydawało mi się, że wy, dziewczyny, tak macie, że lubicie się jednoczyć, jeśli chodzi o zrobienie na złość swojemu ex. Mylę się?

Sądząc po sposobie, w jaki na mnie spojrzała, nie była raczej zachwycona moją wypowiedzią. Nie przejąłem się tym, zbyt zaaferowany tym, co się działo i sprzecznymi ze sobą emocjami, które wydawały się nieubłaganie rozrywać mnie od środka. Z jednej strony chciałem uwierzyć, że Nessie nie była w pełni sobą, kiedy ze mną zerwała, ale z drugiej wciąż dręczyła mnie myśl, że z jakiegoś powodu musiało do tego dojść, bo miłość nie jest mi przeznaczona. Z jednej strony martwiłem się o nią, ale z drugiej nie chciałem sobie robić płonnych nadziei. Z jednej strony chciałem...

– Okej, załóżmy, że jednak się mylimy. – Felix przerwał moje wewnętrzne rozważania. Spojrzałem na niego mało przytomnie, starając się skupić na tym, co do mnie mówił. – Powiedzmy, że intencje Heidi faktycznie były szczere – ciągnął, a Hannah prychnęła – i Renesmee podejmuje decyzje samodzielnie. Czy w takim razie mógłbyś zrobić dla mnie przynajmniej tyle, że sprawdzisz, gdzie aktualnie znajduje się Chelsea?

Zmarszczyłem brwi, próbując nadążyć za jego tokiem rozumowania, ale postanowiłem mu nie odmawiać. Wykorzystanie daru przyszło mi łatwo, więc już po chwili byłem w stanie określić, gdzie rzeczona wampirzyca przebywała.

– Jest w twierdzy, najprawdopodobniej w swojej komnacie. Potrzebujesz czegoś jeszcze, czy to ci wystarczy? – mruknąłem zgryźliwie, mając ochotę jak najszybciej zakończyć tę bezsensowną rozmowę. Wolałem cierpieć w samotności.

– No dobrze. A Heidi?

Tym razem było jeszcze prościej, bo niejednokrotnie się kochaliśmy, przez co byliśmy blisko. Teraz nie uważałem, żeby moja przeszłość była powodem do dumy, ale przecież nie o to Felix mnie pytał.

– Gdzieś w okolicy miasta. Musiałbym ruszyć jej tropem, żeby coś więcej ci powiedzieć, ale jak na razie nie mam takiego zamiaru.

Felix pokiwał głową, jakby właśnie tego się spodziewał. Milcząca od jakiego czasu Hannah spojrzała na mnie rozszerzonymi oczami i otworzyła usta, żeby o coś zapytać, ale postanowiłem jej przerwać. Przecież wiedziałem jakie będzie następne pytanie.

– Poczekaj, już jej szukam – zapewniłem, szukając w głowie jasnego punktu, jako który zawsze wizualizowałem sobie Renesmee. To ją było mi znaleźć najłatwiej, bo momentami miałem wrażenie, że jest częścią mnie; chyba nawet i bez swoich zdolności byłbym w stanie na oślep dotrzeć do miejsca, gdzie się znajdowała, a przynajmniej tak mi się do tej pory wydawało. – Cholera...

Oboje spojrzeli na mnie pytająco, ale nie zamierzałem w tym momencie niczego wyjaśniać, bo i sam nie rozumiałem, co się dzieje. Było wiele możliwości, jeśli chodziło o mój dar, a im dalej znajdowała się dana osoba, tym trudniej było mi ją odnaleźć, mało kiedy jednak zdarzało się, żeby to było dla mnie w pełni niemożliwe. Do tej pory jedynie Bella, matka Renesmee, była dla mnie zagadką, ale to jedynie przez jej dar, który skutecznie blokował zdolności tych nieśmiertelnych, którzy wpływali na psychikę albo robili coś tak niematerialnego, jak chociażby ja w tym momencie. Poza tym potrafiłem znaleźć każdego, kogo chociaż raz dotknąłem, chyba, że ta osoba z jakiegoś powodu straciła życie...

Poczułem się tak, jakby ktoś nagle kopnął mnie w żołądek albo rozerwał na kawałki. W przypadku wampira niemożliwe było odczuwanie fizycznego bólu albo innych objawów, a jednak miałem wrażenie, że za chwilę najzwyczajniej w świecie zwymiotuję. Nie potrafiłem tego wytłumaczyć, ale przecież doskonale czułem jaka jest prawda i to odkrycie było przerażające, najdelikatniej mówiąc.

Nie było sposobu na to, żebym nie był w stanie wyczuć Nessie. Dotykaliśmy się niejednokrotnie, poza tym była jedyną istotą na ziemi z którą łączyły mnie tak bliskie relacje. Już samego Felixa łatwiej znajdowałem, bo był moim przyjacielem, to jednak nie mogło się nawet w połowie równać temu, co czułem do tej dziewczyny. W momencie, kiedy ją ujrzałem, coś między nami powstało i tak więź była nierozerwalna. Dzięki temu Renesmee lśniła gdzieś na krawędzi mojego umysłu niczym najcudowniejszy, najjaśniejszy diament, dzięki czemu byłem w stanie odnaleźć ją zawsze i wszędzie. Co więcej, zdołałem poznać ją na tyle dobrze, że nawet bez wykorzystywania swoich tropicielskich zdolności, byłem w stanie przewidzieć, gdzie może się w danym momencie znajdować – zależnie od nastroju i pory dnia, były to najczęściej jej komnata, ogród albo biblioteka. I to zresztą zdarzało się coraz rzadziej, bo najwięcej czasu spędzaliśmy ze sobą, dzięki czemu nigdy nie musiałem jej szukać.

Aż do teraz. Kiedy zaś spróbowałem, przekonałem się, że moje światełko zgasło. Już jej nie wyczuwałem, nawet słabego blasku albo czegokolwiek innego, co podpowiedziałoby mi, gdzie powinienem jej szukać. Po prostu jej nie było, ale chociaż wiedziałem, co to musiało oznaczać, nie potrafiłem przyjąć do wiadomości tego, że powodem mogłaby być... Że ona...

Nie. Renesmee musiała żyć. Być może w tym momencie oszukiwałem samego siebie, ale inna możliwość nie wchodziła w rachubę. Nie widziałem skąd to wiem, ale coś zdecydowanie było nie tak, a ja musiałem się dowiedzieć co.

Musiałem ją odnaleźć.

Hannah i Felix patrzyli na mnie, raz po raz przekrzykując się i żądając natychmiastowych wyjaśnień, ale ja nie miałem teraz głowy do tego, żeby próbować im ich udzielić. Teraz ważna dla mnie była tylko jedna osoba, obojętnie jak bardzo i dlaczego tak mnie zraniła. Wierzyłem Felixowi, czy też nie – to już było sprawą drugorzędną tak długo, jak nie miałem pojęcia, gdzie znajdowała się Renesmee. Skupiony na tej myśli, bez słowa rzuciłem się w stronę drzwi i wypadłem na korytarz. Chwilę później już biegłem z zawrotną prędkością przez pogrążony w półmroku plac, mogąc myśleć jedynie o tym, że nie ważne jest nawet to, czy ktoś przypadkiem mnie zobaczy. Najważniejsze było, żeby ją odnaleźć.

Dla osiągnięcia tego celu, byłem gotowy poświęcić naprawdę wiele – nawet swoje życie.


Felix

Hannah została w twierdzy, chociaż bynajmniej nie przyjęła tego z entuzjazmem. Musiałem na nią krzyknąć, żeby nareszcie mnie posłuchała i zrozumiała, że ktoś powinien zostać na miejscu, żeby dla pewności mieć Chelsea na oku. Nie miałem pojęcia, jak bardzo jest zaangażowana w plan Heidi i czy w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, co jej znajoma planowała, ale to i tak nie miało żadnego znaczenia. Jasne było, że coś jest na rzeczy i musieliśmy działać szybko, jeśli nie chcieliśmy, żeby stało się coś przerażającego.

Słońce zaszło już kilka godzin temu, ale nic nie było w stanie zmusić Demetriego do tego, żeby przynajmniej na noc odpuścił. Zaczęliśmy przeszukiwać las i najbliższą okolicę miasta, bo to tam mój przyjaciel wyczuł Heidi, zanim i jej trop jakimś cudem wyparował. Rozglądanie się, nawoływanie i szukanie czegoś, czego sami nie potrafiliśmy określić, było co najmniej bezsensowne i monotonne, ale nie mogłem przecież powiedzieć tego Demetriemu. Chyba nigdy nie widziałem go w takim stanie, tak bardzo zdeterminowanego i zrozpaczonego jednocześnie, ale chociaż sprawiało to, że czułem się nieswojo, jednocześnie byłem w jakimś stopniu zadowolony. No cóż, chyba jednak dobrze, że nie rzuciłem się na niego z pięściami tych kilka dni po feralnych urodzinach Nessie, bo jemu naprawdę na niej zależało. Swoją drogą, chyba nawet wolałbym znosić kolejne dni napięcia między nimi, niż zastanawiać się, czy dziewczyna w ogóle jeszcze żyje. Demetri zarzekał się, że tak, a ja nie potrafiłem zmusić się do tego, żeby chociaż spróbować wziąć pod uwagę, że mogłoby być inaczej. Mnie również na niej zależało, chociaż w innym, bardziej bratersko-siostrzanym sensie, jeśli to w ogóle miało jakikolwiek sens. Ta mała już i tak wystarczająco wiele straciła, dlatego miałem nadzieję, że przynajmniej jej nie stało się nic złego. Jej śmierć zniszczyłaby Demetriego i byłem tego bardziej niż pewny.

Nigdy nawet nie przypuszczałem, że Demetriego stać na tak głębokie uczucie. Sądziłem raczej, że już do końca swojej egzystencji będzie marnym podrywaczem, który wykorzystuje kobiety jedynie po to, żeby się zabawić, a później w pośpiechu z nimi zerwać albo nasycić się ich krwią, kiedy w grę wchodziły ludzkie istoty. Nie było to może najrozsądniejsze i godne pochwały podejście, ale przecież sam nie byłem święty, poza tym – jak powiedziałem kiedyś Hannie – seks to przecież jeszcze nie miłość. Zakładałem po prostu, że nie każdemu z nas pisane jest prawdziwe uczucie i bliskość kobiety, która ostateczne weźmie w posiadanie nasze dusze, ale najwyraźniej się myliłem. Demetri ją odnalazł, a teraz darzył ją miłością równie silną, co wcześniej bez powodu wydawał się dziewczyny nienawidzić. Paradoksalnie, właśnie mógł ją stracić i to prawdopodobnie z powodu kogoś, kogo wcześniej bezlitośnie porzucił. Nie mogłem mieć pewności, ale wszystko aż krzyczało we mnie, że to zasługa Heidi, a jej nieobecność jedynie zdawała się to potwierdzać. Zranione kobiety, zwłaszcza mściwe wampirzyce, bywały doprawdy nieobliczalne i chyba właśnie teraz wszyscy mieliśmy się o tym przekonać.

Pokręciłem głową i zatrzymałem się, wpatrując się w Demetriego. Zastygł w bezruchu i nasłuchiwał, już sam nie mam pojęcia po raz który, nic jednak nie wskazywało na to, żeby dawało to jakikolwiek skutek. Witaj w świecie nas, szaraczków, pomyślałem mimochodem, ale nie powiedziałem tego na głos. Kilka razy, w przeszłości, wręcz marzyłem o tym, żeby Demetri przekonał się, że nie każdy dysponuje tak niezwykłym talentem, jeśli chodziło o tropienie innych, teraz jednak zrobiłbym wszystko, byleby jego dar ponownie okazał się przydatny. Nie mogłem patrzeć na to, jak on się zadręczał, a jeśli dodać do tego szalejącą z niepokoju Hannę... No cóż, ciężko było, żeby ich nastroje mi się nie udzielały, a i przebywanie pośród przygnębionych znajomych było dość problematyczne.

– Demetri – odezwałem się łagodnie, starając się jakoś zwrócić na siebie jego uwagę – to nie ma sensu. Musimy wracać i zaplanować coś sensownego – powiedziałem stanowczo do jego pleców, bo oczywiście nawet na mnie nie spojrzał.

Odwrócił się tak gwałtownie, że aż się wzdrygnąłem i bez ostrzeżenia skoczył w moim kierunku. Zanim się obejrzałem, przyciskał mnie już do najbliższego drzewa, zaciskając palce na mojej szyi. Nie bolało, poza tym nie mógł mnie udusić i bynajmniej nie starał się urwać mi głowy, ale to i tak nie było przyjemne. Jego oczy ciskały błyskawice, a gdyby wzrok był w stanie zabijać, prawdopodobnie zająłbym się ogniem.

– Nie – powiedział przez zaciśnięte zęby. Oczywiście bez trudu byłbym w stanie mu się wyrwać, bo zawsze należałem do tych silniejszych w straży, ale nie zrobiłem niczego, czekając aż sam zdecyduje się mnie puścić. Zabrało mu to kilka sekund, aż uświadomił sobie, co robi i rozluźnił uścisk, ale sądziłem, że warto było zaczekać. Nie chodziło przecież o to, żebyśmy dodatkowo zaczęli się szarpać i walczyć z sobą nawzajem. – Nie, ja po prostu nie mogę. Muszę ją znaleźć, zanim... – urwał i zamilkł, skupiając się przede wszystkim na swoim płytkim oddechu, chociaż powietrze i tak nie było mu potrzebne.

– Tak jej nie pomożesz. Poza tym Hannah pewnie zaraz wyjdzie tam z siebie i stanie obok, a to także nie jest nam do szczęścia potrzebne – stwierdziłem. Demetri mógł się na mnie wściekać, ale przecież oboje wiedzieliśmy, że w tym momencie mam rację.

Demetri rzucił mi nieodgadnione spojrzenie, patrząc na mnie dziwnie zwłaszcza wtedy, kiedy zacząłem mówić o Hannie. Zamilkłem i skrzywiłem się, nie potrafiąc zrozumieć o co mogło mu chodzić. Wystarczyło już, że sam nie miałem pojęcia, co takiego zmieniło się między nami i jakim cudem mogłem zdecydować się na to, żeby jednak ją pocałować. Przyjemne wspomnienie czy też nie, teraz zdecydowanie nie zamierzałem go roztrząsać, a już na pewno nie chciałem dręczyć się tym, czy ktokolwiek ma w kwestii naszych relacji jakiekolwiek uwagi. To była sprawa między nami, więc wolałem nie wiedzieć, co takiego Demetri musiał sobie w tym momencie myśleć. Wiedziałem jedynie, że to zdecydowanie nie przypadłoby mi do gustu i pewnie jednak skusiłbym się na to, żeby porządnie mu przyłożyć.

– Jeśli chodzi o Hannę – zaczął, a ja machinalnie zacisnąłem obie dłonie w pięści – to raczej nie powiedziałbym, żeby niecierpliwie wyczekiwała naszego powrotu. To jedno akurat jestem w stanie stwierdzić.

Miałem go zapytać, co takiego miał znowu na myśli, ale zanim zdążyłem się odezwać, zrozumienie pojawiło się samo. Poczułem znajomy zapach, a chwilę po tym wspomniana wampirzyca wyłoniła się spomiędzy drzew. Jak zwykle wyglądała olśniewająco, poza tym sprawiała wrażenie zdecydowanie zbyt pewnej siebie, zwłaszcza w momencie, kiedy jej uśmiech sugerował, że ma jakiś naprawdę niezwykły (tylko jej zdaniem) i zdecydowanie niepokojący pomysł. Tak było i tym razem, przez co na kilka chwil zapomniałem języka w gębie i nie skomentowałem ani słowem jej przybycia oraz tego, że z taką łatwością zdołała nas znaleźć.

Hannah zatrzymała się kilka metrów od nas. Podrygiwała nerwowo i sprawiała wrażenie kogoś, kto ma plan, który za wszelką cenę zamierza wcielić w życie. Rzuciliśmy jej krótkie spojrzenia, ja pytające, a Demetri całkowicie obojętne; doszedłem do wniosku, że w zasadzie jest mu wszystko jedno czy mu towarzyszymy, czy też nie i odkrycie to okazało się więcej niż tylko przygnębiające.

– No dobrze, powiedz mi, czego nie zrozumiałaś, kiedy... – zacząłem, starannie wypowiadając kolejne słowa i mierząc Hannę rozdrażnionym wzrokiem.

– Nie unoś się, Felutku – przerwała mi, nie zamierzając czekać aż skończę. – Nigdy nie byłam cierpliwa, poza tym sama też chcę na coś się przydać. Zresztą przez cały dzień obserwowałam Chelsę, jak ta głupia, więc sądzę, że zrozumiałam cię aż nazbyt dobrze.

– Więc co tutaj robisz, w takim razie? – zapytałem, ale tym razem nieco łagodniejszym tonem, nie chcąc prowokować kolejnej kłótni.

Hannah odrzuciła krótkie, jasne włosy i wyprostowała się dumnie, przez cały czas nie odrywając od nas wzroku. Kiedy przekonała się, że Demetri bynajmniej nie jest zainteresowany tym, co miała do powiedzenia, ponownie przeniosła wzrok na mnie. Jej szkarłatne oczy lśniły w panującym mroku, a teraz zdawały się w nich tlić radosne ogniki, których jeszcze kilka godzin temu nie byłem w stanie się doszukać. Coś musiało się zmienić podczas naszej nieobecności, a Hannah aż się rwała, żeby nam o tym powiedzieć.

– Cały czas obserwowałam Chelsę – powtórzyła – co w zasadzie było o tyle proste, że nigdzie się nie ruszała. Korciło mnie nawet, żeby do niej pójść i spróbować od niej wyciągnąć, co takiego wie, ale doszłam do wniosku, że i tak mi nic nie powie. Wolałam zresztą, żeby Heidi się o niczym nie dowiedziała, dlatego trzymałam się na uboczu, sądzę jednak, że mam całkiem dobry pomysł – wyjaśniła, wyraźnie podekscytowana.

– Nie chcę zranić twojego ego, więc dla mojej przyjemności możesz dalej się dowartościowywać – zapewniłem ją z gorzkim uśmiechem – ale czy mogłabyś nareszcie przejść do rzeczy? Już kilka dobrych planów dzisiaj mieliśmy, tylko jakimś cudem żaden z nich jak na razie nie przyniósł żadnego skutku.

– Jasne. – Dziewczyna nawet się nie skrzywiła, a to o czymś świadczyło; zwykle gwałtownie reagowała na wszelakie objawy złośliwości z mojej strony, zwykle nie pozostając mi dłużną. Nasze sprzeczki były już czymś normalnym, więc ich nagły brak był sporym odstępstwem od normy. – Mam pomysł, ale teraz koniecznie musimy wrócić do Volterry. No ruszcie się! Powiem wam po drodze – obiecała.

Otworzyłem usta, chcąc zaprotestować, ale nie miałem okazji. Zanim w ogóle zdążyłem wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk, Hannah już zniknęła między drzewami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro