21. Iskierka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hannah

Bieg zazwyczaj przynosi mi ukojenie, ale nie tym razem. Jestem zdenerwowana, a emocje wręcz rozsadzają mnie od środka, przez co tym ciężej znieść mi moje własne tempo. Co więcej, zaczynam zazdrościć Felixowi, który – chociaż zrównany ze mną – biegnie, nieznacznie wysuwając się do przodu. Czuje na sobie jego spojrzenie i mogę przysiąc, że gdybym wciąż była człowiekiem, w tym momencie zaczerwieniłabym się.

Cholerny dupek, myślę. Jak mogę w ogóle się na nim skupiać, skoro istnieją ważniejsze zadania do wykonania? Najgorsze jest to, że sama nie potrafię odpowiedzieć sobie na to pytanie, nawet jeśli za wszelką cenę próbuję to zrobić. Wiem, że teraz najważniejsza jest Renesmee i mój plan, ale moje myśli wciąż rozprasza właśnie Felix. Od naszego niefortunnego pocałunku coś się zmieniło i mam wrażenie, że nie jestem sobą, co mnie irytuje, bo sam wampir wydaje się absolutnie na wszystko obojętny. Teraz wręcz spogląda na mnie z irytacją, podobnie jak i Demetri; tego drugiego jestem w stanie w pełni zrozumieć, chociaż to wcale nie usprawiedliwia tego, że patrzy się na mnie w sposób, który mógłby doprowadzić do samozapłonu. Mam plan, ale do tego potrzeba pośpiechu, poza tym wciąż nie miałam okazji, żeby im go przedstawić.

– Hannah, do rzeczy! – Demetri spogląda na mnie nagląco. Jest zdenerwowany i nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. – Co takiego wymyśliłaś.

– A mógłbyś przestać na mnie warczeć, proszę? – pytał urażonym tonem, rzucając mu zagniewane spojrzenie. Może i jestem w stanie zrozumieć jego nastrój i to, że się boi (prawdopodobnie zabiłby mnie, gdybym powiedziała to na głos – ot uroki tej cholernej, męskiej dumy), ale to wcale nie znaczy, że zamierzam pozwolić pomiatać się tak, jakbym była nic nieznaczącą rzeczą. Przecież mnie też zależy! – Dobra, już... Jesteś dzisiaj strasznie nerwowy – stwierdzam, w odpowiedzi na jego ciche warknięcie decydując się nieudolnie rozluźnić atmosferę; paradoksalnie mnie również nie jest w tym momencie do śmiechu.

– Ty mówisz poważnie? – Demetri spogląda na mnie tak, jakbym postradała zmysły.

Otwieram usta, żeby powiedzieć coś złośliwego, skoro już mnie do tego prowokuje, ale nie mam po temu okazji, bo wampir bez ostrzeżenia zatrzymuje się. Z rozpędu przebiegamy z Felixem jeszcze kilka dobrych metrów, zanim oboje jesteśmy w stanie wytracić równowagę. Natychmiast zawracam, pokonując odległość dzielącą mnie od tropiciela, po czym zatrzymuję się tuż przed nim, żeby móc rzucić mu zagniewane spojrzenie. Dodatkowo staję na palcach, chcąc chociaż minimalnie nad nim górować, żeby sprawiać wrażenie groźniejszej, jednak nawet w tej sytuacji jest ode mnie znacznie wyższy. Jak to zwykle w życiu bywa, znowu wszystko zaprzysięgło się przeciwko mnie i zamiast osiągnąć cel, wyglądam prawdopodobnie idiotycznie. Może nawet bym go rozbawiła, gdyby sytuacja bardziej temu sprzyjała.

– Całkiem już oszalałeś? – pytam z niedowierzaniem. – Przecież dopiero co powiedziałam, że musimy się śpieszyć, żeby jak najszybciej wrócić do Volterry. Masz problemy z pamięcią czy jak? – dodaję, nie szczędząc sobie przy tym ironii. Wszyscy jesteśmy zdenerwowani i prawdopodobnie w tym momencie stąpam po kruchym lodzie, ale nie dbam o to.

– Zrozumiałem cię aż za dobrze, ale nie zamierzam się stąd ruszyć nawet na krok, póki nareszcie nam wszystkiego nie wytłumaczysz – zastrzega Demetri. W tym momencie mam ochotę porządnie mu przyłożyć. Chyba sobie żartuje, żeby w takiej sytuacji się ze mną kłócić. Przecież podobnie jak ja, chcę Renesmee znaleźć i jakoś jej pomóc, ale ten cholerny wampir-masochista uparcie nie chce przyjąć tego do wiadomości! – Tylko nie pyskuj, Hanno, bo nie ręczę za siebie. Chcę ją odnaleźć, a jak na razie mam poczucie, że tracimy czas.

Zdecydowanie proszę się o kłopoty, ale nie jestem w stanie powstrzymać się od prychnięcia. Dostrzegam ostrzegawcze spojrzenie Felixa, który czai się w pobliżu, gotów zainterweniować w razie potrzeby, ale nawet to nie jest w stanie na mnie wpłynąć. Swoją drogą, zabawne, że Felutek chce mnie bronić. Nie jestem pewna, co powinnam w związku z tym czuć – być może gniew, że wątpi w moje umiejętności – ale mimo wszystko jestem mu wdzięczna. W porównaniu z Demetrim jest zdecydowanie lepiej zbudowany, więc być może zdecyduje się przedłużyć moją wieczność, powstrzymując tropiciela, gdyby ten jednak z mojej winy stracił nad sobą kontrolę.

– Mam przez to rozumieć, że tracimy czas z mojej winy, tak? – pytam, chociaż doskonale wiem, jaka będzie odpowiedź. Co więcej, dostrzegam ją w jego rubinowych tęczówkach i to odkrycie ostatecznie wytrąca mnie z równowagi. – Więc idź sobie, skoro nas nie potrzebujesz. W końcu wiesz lepiej, jak ją odnaleźć, prawda? – mówię z ironią, Demetri jednak nie zwraca najmniejszej uwagi na złośliwość w moim głosie.

– Jak sobie życzysz – odpowiada, nawet na mnie nie patrząc.

Chwilę później znika, a ja stoję w miejscu jak ten słup soli, wpatrzona w miejsce w którym dopiero co stał. Świetnie! Normalnie o tym marzyłam, żeby w zaledwie dobę pokłócić się ze wszystkimi wkoło, zamartwiać się o przyjaciółkę i na dodatek pocałować się z Felixem. Och, zapomniałabym o tym dziwnym spotkaniu z Kajuszem... Żyć nie umierać, o ile w moim przypadku słowa te mają jakikolwiek sens. Mam ochotę się zabić, a przynajmniej zniknąć, bo chyba dopiero wtedy naprawdę zaznam świętego spokoju, z dala od tych wszystkich przemądrzałych wampirów, dla których jestem najwyraźniej po prostu głupią, pustą blondyneczką.

Słyszę przekleństwo, kiedy Felix zaczyna próbować zawrócić przyjaciela – oczywiście bezskutecznie. Musi zdawać sobie z tego sprawę, bo wkrótce wyraźne słowa przechodzą w gniewne pomruki i złorzeczenia, które w żaden sposób nie wyglądają na zdolne przemówić do rozsądku kogokolwiek. Bez patrzenia wiem, że Felix jest w równie podłym nastroju co i ja, dlatego wolę nawet go nie prowokować, skoro zostaliśmy sami.

– Brawo, Hannah. Teraz faktycznie jest dużo lepiej – mruczy w moją stronę, zaczynając krążyć. Strasznie mnie tym denerwuje, ale powstrzymuję się od komentarza. – Co teraz robimy, hm? Bo chyba go tak nie zostawimy?

– Jasne, że go zostawimy. – Nie zamierzam wdawać się w dyskusję na temat tego, co tak naprawdę jest moją winą, a co nie. – Felixie, nie mamy czasu. Nie rozumiesz? Nie wiem skąd, ale jestem pewna, że musimy się śpieszyć. Mam złe przeczucia i wolałabym nie czekać, żeby przekonać się ile w nich prawdy.

– Heidi od jakiegoś czasu wzbudza we mnie wątpliwości, więc nie powiedziałaś mi niczego nowego. Ale mimo wszystko mogłabyś łaskawie wtajemniczyć mnie w ten swój misterny plan, skoro jako jedyny wciąż zamierzam ci pomagać – dodaje z nutką wahania, jakby spodziewał się, że za chwilę na niego naskoczę.

Felix chociaż w niewielkim stopniu się mnie obawia? Marna pociecha, ale nie przeczę, że moje ego jest tą świadomością przyjemnie połechtane. Zwłaszcza, że on naprawdę jest gotowy zaufać mi na ślepo.

– Żaden tam misterny plan – wzdycham, machając niecierpliwie ręką. – Po prostu pomyślałam sobie, że w tej sytuacji powinniśmy porozmawiać z kimś z trójcy. Może uznasz, że zwariowałam, ale ja myślałam o Marku.

Wampir zamrugał.

– Ale niby dlaczego o Marku? – pyta i spogląda na mnie z powątpieniem.

Już wcześniej obawiałam się, że zada to pytanie, zdążyłam jednak przygotować sobie jakąś wymowną odpowiedź. Nie mogę mu przecież powiedzieć, że to dlatego, iż obawiam się daru Aro. Gdyby przejrzał moje myśli, mógłby dowiedzieć się o tej dziwnej scenie, która była między mną a Kajuszem, a której sama nie rozumiałam. Kajusz co prawda nie powiedział mi tego wprost, ale czuję, że tamta rozmowa (o ile ten atak można było uznać za coś tak cywilizowanego, jak rozmowa) powinna pozostać tajemnicą. Jeśli z kolei chodziło o Kajusza, powód dla którego go odrzuciłam, wydaje się oczywisty. Ten wampir zdecydowanie mnie przeraza, chociaż sama nie jestem pewna dlaczego. Proszenie go o pomoc jest ostatecznością, dlatego nie pozostawał nam nikt inny, a właśnie Marek.

– On ją uczył. Narzekała na niego, ale poza tym spędzali ze sobą dużo czasu, dlatego wydaje mi się, że możemy mu zaufać – tłumaczę w pośpiechu, mając nadzieję, że takie wyjaśnienia Felixa usatysfakcjonują. – Poza tym... Jeśli Chelsea jest w zamku, może Marek będzie w stanie nakłonić ją do mówienia. Na pewno wie, co takiego planuje Heidi, skoro zdecydowała się jej pomagać – dodaję z przekonaniem większym niż w rzeczywistości.

Felix przygląda mi się przez kilka sekund, w zasadzie nie odrywając ode mnie wzroku. Powiedzieć, że jestem po prostu speszona jego wzrokiem, byłoby największym kłamstwem w dziejach ludzkości. Prawda jest taka, że jego spojrzenie przyprawia mnie od dreszcze i powoduje, że mam ochotę zacząć krzyczeć w niebogłosy, pytając się bliżej nieokreślonych osób o to, co się ze mną dzieje. Od kiego ty ten wampir działa na mnie w tak nietypowy sposób? Nie podoba mi się to, a przynajmniej to próbuję sobie wmówić, bo w rzeczywistości...

Hannah, przestań!, stanowczo karcę się w duchu. Czego jak czego, ale jestem pewna, że coś zdecydowanie jest ze mną nie tak.

– No dobrze, niech będzie. – Głos Felixa wyrywa mnie z zamyślenia. – Możemy spróbować, chociaż i tak nie sądzę, żeby Marek...

Nie zamierzam czekać, żeby usłyszeć ciąg dalszy jego wypowiedzi. Rzucam mu wymuszony, ale szczery, pełen wdzięczności uśmiech, po czym ponownie rzucam się biegiem przed siebie. Początkowo nie mam takiego zamysłu, ale kiedy Felix z westchnieniem rusza za mną, mimowolnie zaczynam z nim konkurować; zanim w ogóle znajdujemy wyjście z lasu i pędzimy w stronę miasta, nasze zmagania przeistaczają się w wyścig, chociaż wcześniej nawet nie uzgodniliśmy miejsca ewentualnego startu i mety. Biegnę, a wiatr rozwiewa mi włosy i sprawia, że czuję się przy tym tak, jakbym leciała – lekka, wolna i absolutnie pewna tego, co dopiero nadejdzie. To fantastyczne uczucie, które napawa mnie entuzjazmem i sprawia, że przynajmniej na moment zapominam o tym, dlaczego pędzę przed siebie. Wszelakie przykre myśli odchodzą, a ja jestem świadoma jedynie tego biegu i obecności próbującego jakoś mnie wyprzedzić Felixa.

To dziwne, ale w jednej chwili wybucham śmiechem. Zaskoczona przykładam obie dłonie do ust, chcąc jakoś się opanować, ale nie jestem w stanie. Chichocę raz jeszcze, po czym spoglądam na Felixa. Jestem całkowicie pewna, że patrzy na mnie jak na idiotkę, ale kiedy patrzę w jego stronę, z zaskoczeniem odkrywam, że się mylę. Oczy wampira błyszczą jakimś wewnętrznym blaskiem, który dopiero po kilku sekundach interpretuję jako... zachwyt. Och, to takie dziwne! Przecież to nieprawdopodobne, żeby ten cholernie irytujący wampir jakkolwiek się mną fascynował – a nawet jeśli, zdecydowanie nie powinno mnie to interesować. Wszystko jest nie tak, ja jednak nawet mimo starań nie jestem w stanie przed samą sobą przyznać, że cokolwiek powinnam zmienić. Przekonuję samą siebie, że to nie ma znaczenia i że pewnie coś pomyliłam, ale przecież doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jaka jest prawda.

Na horyzoncie pojawiają się mury miasta. Volterra o świcie wygląda wręcz olśniewająco i tak bardzo intrygująco... Widzę zarysy budynków, niemal całkowicie czarne kształty na tle pomarańczowo-różowego nieba. To niezwykły widok, poza tym w takim wydaniu miasto to wydaje się wręcz zachwycające, chociaż nie przypuszczałam nawet, że kiedykolwiek przyznam, że tak jest. Mieszkając w Volterze zdążyłam ją znienawidzić, nawet mimo tych dobrych momentów, które zawdzięczałam między innymi Renesmee, Demetriemu i... Felixowi. Relacje naszej czwórki były poplątane, ale mimo wszystko byłam skłonna przyznać, że w którymś momencie naprawdę musieliśmy stać się przyjaciółmi. Równie niezwykłymi i specyficznymi jak to miasto, ale mimo wszystko...

Jak można wątpić, że w tym miejscu mieszkają wampiry?, myślę mimochodem, powoli wytracając prędkość.

Mury miasta są coraz bliżej, dlatego wolę nie ryzykować, że ktokolwiek mnie zauważy. Niczym w transie, sukcesywnie zmierzam przed siebie, powoli przechodząc do niemal ludzkiego kroku i wciąż zachwycając się widokiem Volterry o poranku. Właśnie wtedy wyprzedza mnie Felix i hamując tak gwałtownie, że widzę naruszoną ziemię i powyrywaną miejscami trawę, odwraca się w moją stronę z szerokim uśmiechem.

– Ha! Chyba wygrałem – stwierdza takim tonem, jakby mówił najoczywistszą rzecz na całym świecie.

– Że co proszę? – zachmurzam się. – Chyba śnisz, Felutku. Wygrałam całe wieki temu, kiedy ty ciągnąłeś się gdzieś tam na końcu – dodaję z całkowitym przekonaniem, uśmiechając się drapieżnie. – W zasadzie wygrałam, kiedy tylko wyszliśmy z lasu.

Zmarszczył brwi.

– A kto powiedział, że ścigamy się tylko do linii drzew? – zapytał z powątpieniem. To zabawne, że oboje przejmowaliśmy się taką błahostką, jak chociażby wyścig.

– Ja. – Odpowiedź jest prosta, nawet jeśli tyko dla mnie. Wciąż rozbawiona i pod wpływem płynącej z biegu euforii, znów ruszam przed siebie. Wymijam go bez pośpiechu, powoli kierując się w stronę miasta. – Kto zresztą wpadł na to, żeby w ogóle się ścigać?

Felix nie odpowiada; mruczy jedynie pod nosem coś na temat oszustek, poza tym znów nazywa mnie „małą czarownicą". Wywracam oczami, bo zdążyłam już przywyknąć do tego przezwiska. Co więcej, chyba nawet podoba mi się sposób w jaki tak na mnie mówić, mając nadzieję na to, że się zirytuję. Prawda jest taka, że sam ma przy tym więcej nerwów, kiedy jego starania nie dają żadnych efektów. Bawi mnie to, podobnie jak i cały Felix, zwłaszcza w momentach, kiedy staraj się być poważnym.

Do siedziby wracamy krótszą drogą, którą Felix decyduje mi się pokazać. To kolejny podziemny korytarz i chociaż nie przepadam za chodzeniem po kanałach, muszę przyznać, że w tej sytuacji najlepsze rozwiązanie, skoro możemy przestać dbać o zachowywanie pozorów.

Powrót do tego miejsca skutecznie niszczy przyjemną atmosferę, która wywiązała się podczas wspólnej podróży. Oboje jesteśmy świadomi tego, że coś zagraża naszej przyjaciółce, a ja na powrót zaczynam niepokoić się tym, czy mój pomysł ma rację bytu. Pokładanie jakichkolwiek nadziei w najbardziej flegmatycznym i obojętnym z braci Volturi jest ryzykowne, i najprawdopodobniej już na początku powinniśmy udać się do Aro, ale uparcie odrzucam od siebie tę myśl. Muszę przynajmniej spróbować, nawet jeśli Demetri miał rację i faktycznie jedynie niepotrzebnie sprawiam, że tracimy czas. Odrzucam od siebie tę myśl, woląc wierzyć w to, że wszystko dobrze się ułoży, ale jakieś prawdopodobieństwo wciąż istnieje i nie daje mi spokoju.

Mijamy wciąż pustą recepcję i lobby. W tym momencie brakuje mi daru Demetriego, Felix jednak zapewnia mnie, że podejrzewa, gdzie jest Marek. W zasadzie nie jestem tym zdziwiona; wampir jest tutaj zdecydowanie dłużej ode mnie, więc musiał dość dobrze poznać upodobania pozostałych mieszkańców, poza tym to mimo wszystko Marek Volturi – kreatywność z jego strony jest zasadniczo wątpliwym zjawiskiem. Nie jestem pewna czy powinnam się z tego powodu cieszyć, czy jeszcze bardziej martwić, dlatego ostatecznie decyduję się nie robić nic i skupić na tym, co zamierzałam powiedzieć.

Felix prowadzi mnie korytarzami, które kiedyś już widziałam, chociaż byłam tutaj zaledwie raz i to przypadkiem. Uświadamiam sobie, że najprawdopodobniej idziemy w stronę wieży na szczycie której znajdują się komnaty władców i ich żon, i to akurat w momencie, kiedy tuż przed nami wyrastają strome, kręcone schody. Kiedyś ten widok przyprawiłby mnie o mdłości i nagły napad lęku przed wysokością, jako wampirzyca jednak nie mam żadnego problemu z pokonaniem kolejnych stopni. Kiedy staję na szczycie, nie jestem nawet zdyszana, a jedynie zirytowana na tego, kto w ogóle zaprojektował to miejsce.

Muszę przyznać, że szczyt wieży mimo wszystko robi wrażenie. W pośpiechu rozglądam się dookoła, wyostrzonymi zmysłami chłonąc każdy najdrobniejszy szczegół tego miejsca, łącznie z układem cegieł i obrazami, które zdobią ściany. Jestem zafascynowana jedynym z nich, przedstawiającym braci Volturi we własnej osobie i jakiegoś blondwłosego mężczyznę, również wampira, nie mam jednak okazji na bliższe rozeznanie, bo w tym samym momencie Felix bezceremonialnie chwyta mnie za rękę i ciągnie za sobą. Jego uścisk jest silny, ale mimo wszystko delikatny, zaś lodowata dla człowieka skóra sprawia wrażenie przyjemnie ciepłej i po ludzko wręcz miękkiej. Speszona tym odkryciem, w pośpiechu oswobadzam dłoń, nie zmniejszam jednak dystansu między nami, kiedy stajemy przed jednymi ze zdobionych drzwi.

Felix spogląda w moją stronę, szukając przyzwolenia. Mam wrażenie, że daje mi ostatnią szansę na zmianę decyzji, ja jednak jestem zdecydowana – a przynajmniej próbuję być, nawet jeśli średnio mi to wychodzi. Kiwam głową i sama chcę zapukać, jednak moja zwinięta w pięść dłoń nawet nie muska powierzchni drzwi, kiedy te się otwierają, a w zasięgu naszego wzrok pojawia się przyczajony Marek.

– Tak? – Jego głos jest cichy i wyprany z wszelakich emocji. Gdyby trupy potrafiły mówić, prawdopodobnie brzmiałyby w taki właśnie sposób. – Hanno, Felixie... – Kiwa nam głową, ale nie wydaje się jakoś szczególnie zainteresowany ewentualnym celem naszej wizyty.

– Przepraszamy za wtargnięcie, panie – odzywa się Felix, znacznie lepiej ode mnie radząc sobie z przemawianiem do władców – ale mamy pewną niecierpiącą zwłoki sprawę. Liczymy, że nam pomożesz – dodaje, skłaniając się lekko.

Na Aro czy Kajuszu podobne zachowanie prawdopodobnie sprawiłoby pozytywne wrażenie, Marek jednak spogląda na nas w taki sposób, jakby zastanawiał się na tym, dlaczego w ogóle otworzył drzwi. Widziałam go kilka razy, do tej pory jednak nie miałam okazji z nim porozmawiać, więc dziwi mnie, że w ogóle zna moje imię. Przy okazji zwracam uwagę na bladą, zbyt przeźroczystą nawet jak na wampira skórę oraz oczy, w tym momencie przypominające dwa rozżarzone węgielki. W istocie sporadycznie zdarza mi się widywać go na posiłkach, ale do tej pory nie zwracałam na to większej uwagi.

Czekamy na jakąś odpowiedź czy jakąkolwiek inną reakcję, ale po kilku sekundach dochodzę do wniosku, że ta nie nadejdzie. Irytuje mnie to, bo coraz bardziej martwię się o Renesmee. Wiem, że to głupota nawet i bez patrzenia na Felixa, ale i tak postanawiam się odezwać, i to bynajmniej nie w jakiś szczególnie uprzejmy, wyszukany sposób.

– Chodzi o Renesmee – mówię wprost, udając, że nie widzę zrozpaczonej miny Felixa. Wiem, że w tym momencie najchętniej by mnie za moje decyzje zabił. – Mamy powody, żeby przypuszczać, że jest w niebezpieczeństwie, i że ma to związek z tymi cholernymi dziwkami, Heidi i Chelseą! Czy do kogokolwiek w ogóle to dociera, do cholery?! – pytam nieco głośniej, w jednej chwili dając upust całej swojej frustracji.

Gdyby Felix był człowiekiem, najprawdopodobniej w tym momencie dostałby zawału serca. Teraz pozostała mu jedynie panika i taksowanie mnie zagniewanymi spojrzeniami, które w żaden sposób nie są w stanie mnie skrzywdzić. Co z tego, że w ten sposób mogę doprowadzić do tragedii? Mam dość zwlekania, poza tym wirtualny zegar w mojej głowie nieubłaganie tyka, odliczając kolejne sekundy. Co się stanie, kiedy się zatrzyma albo wybije właściwą godzinę? Nie mam pojęcia, ale przeczuwam najgorsze.

Marek teraz patrzy na mnie i pierwszy raz mam wrażenie, że w jego oczach widzę coś więcej niż tylko znudzenie. Zastygam, nagle tracąc pewność siebie i walcząc o to, żeby przypadkiem nie zamknąć oczu. Jeśli za chwilę miał mnie za bezczelność zabić, wolałam być tego mimo wszystko świadoma.

– Zejdźcie na dół i poczekajcie na mnie koło komnat – odzywa się tym samym, wypranym z emocji tonem, to jednak nie ma dla mnie żadnego znaczenia.

– O Boże, przecież ona nie chciała i... – Felix urywa gwałtownie i zaczyna pośpiesznie mrugać, najwyraźniej niedowierzając. – Że co proszę?

Marek nie odpowiada i znów po prostu na nas patrzy, ja zresztą nie zamierzam czekać, aż Felix nareszcie wszystko sobie poukłada. Tym razem to ja bezceremonialnie ujmuję go pod ramię i ciągnę za sobą, dopiero po chwili uświadamiając sobie dwie istotne rzeczy, które wcześniej jakoś mi umknęły.

Po pierwsze, nawet nie podziękowałam, chociaż niezależnie od wszystkiego to wydawało się na miejscu. Może powinnam to nadrobić, ale wątpię żeby jakiekolwiek znaczenie miało to, czy teraz wbiegnę po schodach i znów zacznę się dobijać do komnaty.

A po drugie, w momencie kiedy schodzimy z ostatnich schodów, uświadamiam sobie, że właśnie powierzyłam życie mojej przyjaciółki najbardziej dziwnemu, pogrążonemu w depresji wampirowi, jakiego kiedykolwiek spotkałam.

Biorąc oba te fakty pod uwagę... No cóż, już chyba nie mogło być gorzej.


Demetri

Muszę ją znaleźć.

Ta jedna myśl towarzyszy mi, kiedy po raz kolejny przemierzam tę samą trasę, wracając po własnych śladach do miejsca, gdzie wcześniej znalazła mnie i Felixa Hannah. W jakimś stopniu jestem zły na siebie za to, że pozwoliłem tak łatwo wytrącić się z równowagi i nawet jej nie wysłuchałem, ale nie zamierzam więcej tracić czasu. Musiałem znaleźć Renesmee, zwłaszcza teraz, kiedy aż nadto byłem świadom tego, że mogę na zawsze ją stracić. Nie żebym kiedykolwiek podejrzewał, że Heidi byłaby zdolna do tak paradoksalnych zachowań, ale mimo wszystko coś podpowiada mi, że ta wampirzyca jest w stanie zrobić jeszcze więcej.

– Mój Boże, gdzie ty jesteś, Nessie? – mruczę pod nosem, coraz bardziej zdenerwowany. – Nic ci nie jest. Wiem, że nic ci nie jest, więc dlaczego nie mogę cię wyczuć...?

Mówienie do siebie nie jest zbyt rozsądną i normalną rzeczą, ale absolutnie o to nie dbam, tym bardziej, że w tym miejscu nikt nie jest w stanie mnie zobaczyć albo usłyszeć. Nawet jeśli, byłem w takim stanie, że prawdopodobnie każdy człowiek, który miałby nieszczęście przypałętać się o tej porze do tego lasu, momentalnie zakończyłby swoje marne kruche życie z moich rąk. Nie chodziło nawet o to, że odczuwałem pragnienie; po prostu nie miałem cierpliwości do krycia się i ograniczania wampirzych zdolności, kiedy jedynej osobie, którą naprawdę pokochałem, mogło się stać coś złego – kiedy mogła...

Nie, dokończenie tej myśli było zbyt trudne, dlatego ostatecznie z tego zrezygnowałem. Jej śmierć była ostatecznością i czym absolutnie dla mnie niepojętym, czego za żadne skarby nie zamierzałem zaakceptować. Nawet brak użyteczności mojego daru nie był dla mnie żadnym dowodem; była dla mnie żywa i chyba dopiero widząc jej ciało – pozbawione życia, tak nienaturalnie zimne – byłbym w stanie zaakceptować możliwość tego, że ostatecznie ją straciłem. W innym wypadku zamierzałem wciąż szukać, nawet jeśli miałoby mi to zająć całe wieki. Już nie chodziło nawet o to, żeby spróbować ją odzyskać, tym bardziej, że mogła naprawdę nie chcieć już ze mną być. Ja po prostu chciałem raz jeszcze ją zobaczyć, dotknąć i przekonać się, że wciąż gdzieś tam jest – i że wciąż żyje.

Nie miałem powodów, żeby się obwiniać, ale i tak czułem się okropnie. Gdyby mnie nie poznała, Heidi nie miałaby powodów, żeby spróbować ją skrzywdzić i byłem tego świadom. Co więcej, gdybym naprawdę na nią zasłużył, nawet po naszej kłótni pilnowałbym, żeby nie stała jej się jakakolwiek krzywda. Ale nie – ja oczywiście musiałem śmiertelnie się obrazić i siedzieć w komnacie, udając, że otaczające mnie ze wszystkich stron wspomnienia nie mają najmniejszego znaczenia. Jak zwykle okazałem się beznamiętnym dupkiem, który przez dumę woli wyrzec się wszelakich uczuć, byleby zachować twarz.

A teraz byłem gotów nawet się upokorzyć albo poświęcić życie, byleby móc ją odnaleźć. Tak bardzo chciałem ją odnaleźć...

Kolejne okrążenie i kolejne upływające minuty, wiedziałem jednak, że to nie ma żadnego sensu. Przeszukiwałem las, nie mając pewności, czy istnieje szansa na to, że Nessie w ogóle wciąż w tym miejscu jest. Jeśli tak, nie rozumiałem jak mogłem ją przeoczyć, skoro przeczesałem cały teren tyle razy, że pewnie znalazłbym nawet najlepiej ukryty listek paproci czy jakąś inną bzdurę. Jak na ironię ja, obdarzony zdolnościami bezbłędnego śledzenia tropiciel, nie byłem w stanie znaleźć kogoś, kto jakiś czas temu ukradł moje serce – i kto stał się częścią mnie samego. Aż chciało mi się wyć z rozpaczy, powstrzymywałem się jednak, świadom tego, że to w żaden sposób nie pomoże ani mnie, ani tym bardziej jej.

Ale za to ja poczuję się lepiej, pomyślałem z goryczą. Kłamstwo. Przecież oczywiste było, że nic nie będzie w stanie sprawić, żebym poczuł się lepiej. Nic z wyjątkiem...

To, co nagle poczułem, omal nie kosztowało mnie zderzenia z drzewem. Przeklinając i kręcąc z niedowierzaniem głową, potrzebowałem kilku chwil, żeby odzyskać wcześniejszy rytm i obrać odpowiedni kierunek. Miałem wrażenie, że za chwilę eksploduję od nadmiaru sprzecznych ze sobą emocji, zwłaszcza z powodu narastającej niecierpliwości. Jak na ironie czułem się tak, jakbym poruszał się w zwolnionym tempie, podczas gdy paradoksalnie biegłem tak szybko, jak tylko potrafiłem, przy okazji wciąż będąc w stanie wymijać napotykane na drodze przeszkody. Kolejne drzewa dosłownie przede mną wyrastały, sprawiając, że byłem chyba jedynym na świcie wampirem, któremu wymijanie ich sprawiało trudność. Miałem wrażenie, że co chwilę muszę niepotrzebnie zwalniać i że tracę czas, który mógłbym spędzić na jeszcze szybszym pędzeniu przed siebie w linii prostej.

No i bałem się – tak bardzo się bałem, że nagle okaże się, że trop Heidi – jasna iskierka – który nagle pojawił się gdzieś na krawędzi mojej świadomości, okaże się jedynie wytworem mojej wyobraźni albo ponownie zniknie. Nie mogłem na to pozwolić, a wszystko we mnie krzyczało, że jeśli tylko znajdę wampirzycę, odnajdę również Renesmee. Nie obchodziły mnie przyczyny tego, dlaczego wcześniej obie nieśmiertelne były w stanie oprzeć się moim zdolnościom i dlaczego Nessie wciąż pozostawała poza moim zasięgiem; nie interesowało mnie również to, że nagły powrót Heidi był podejrzany i teraz wyglądało to tak, jakby dziewczyna robiła wszystko, bylebym zdołał ją odnaleźć.

Nie. W tym momencie liczyła się nadzieja, która odżyła na nowo i której teraz zamierzałem się trzymać.

Nie miałem pojęcia, gdzie właściwie biegnę. Kierowałem się instynktem, jak zawsze po raz tropienia pozwalając, żeby nogi wiodły mnie przed siebie. Czułem, że sukcesywnie zbliżam się do mojego celu, a kolejne metry zbliżają mnie do odnalezienia tej, którą tak naprawdę chciałem zobaczyć. To nic, że tropiłem Heidi, skoro podświadomie powtarzałem sobie, że to tak naprawdę droga do Renesmee i że to właśnie ją zobaczę na miejscu. Nie brałem pod uwagę tego, że mógłbym się rozczarować; gdyby jednak to mnie spotkało, prawdopodobnie ostatecznie zostałoby zniszczone wszystko to, co było we mnie najlepsze. To była przerażająca perspektywa, ale tak naprawdę nie miała dla mnie żadnego znaczenia, skoro tak bardzo chciałem wierzyć, że tym razem mam rację. Mało istotna była nawet Heidi, chociaż nie potrafiłem przewidzieć tego, jak zachowam się, jeśli nagle okaże się, iż to w istocie jej wina i robiła Nessie jakąkolwiek krzywdę.

Przysięgam, że jeśli spadnie jej chociaż włos z głowy...

Spadłem ja – i to dosłownie, bo bez ostrzeżenia skończył mi się grunt pod nogami. Nie zrobiło to na mnie wrażenia, poza tym instynktownie wylądowałem w kucki, natychmiast też wyprostowałem się i rozejrzałem się dookoła. Oczywiście jako wampir powinienem był zauważyć dość stromy spad – w końcu okolice Volterry składały się z licznych pagórków i niejednokrotnie miałem okazję je zobaczyć – ale pogrążony we własnych myślach absolutnie się nie zastanawiałem się nad tym, gdzie stawiam stopy.

W pierwszym momencie ogarnęło mnie poczucie irytacji, bo wszystko wskazywało na to, że będę musiał przedłużyć drogę, żeby ponownie dostać się na górę, wtedy jednak dotarło do mnie, że w istocie kieruję się w dobrą stronę. Ruszyłem przed siebie, wciąż kierując się w dół i uważnie rozglądając się dookoła. Drzewa w tym miejscu rosły wyjątkowo gęsto, a w miarę jak sukcesywnie zagłębiałem się w las, tym bardziej szczelny baldachim tworzyły liście nad moją głową. Wkrótce zieleń ostatecznie mnie pochłonęła, odcinając od błękitu nieba i nie przepuszczając nawet najsłabszego promienia słońca. Dookoła panowały wręcz nieprzeniknione ciemności i nawet mnie zaczęło napawać to obawami; Renesmee obawiała się mroku, nawet jeśli nigdy otwarcie mi tego nie przyznała. Jeśli tutaj była, tym bardziej musiałem ją jak najszybciej wyciągnąć, chociaż i tak wolałem znaleźć ją przerażoną w ciemnościach niż dodatkowo ranną.

Wkrótce drzewa zaczęły zawadzać mi do tego stopnia, że musiałem zdecydowanie zwolnić, czego bynajmniej nie przyjąłem z entuzjazmem. Wlekąc się ślamazarnym ludzkim tempem, raz po raz musiałem przedzierać się przez zarośla. Sam nie jestem pewien, co w tamtym okresie bardziej ucierpiało – moja peleryna, która po pewnym czasie przypominała wyjątkowo nieatrakcyjny i podarty skrawek materiału, czy cierpliwość, którą z każdą kolejną sekundą zaczynałem tracić. Próbowałem wszystkiego, żeby być w stanie poruszać się jak najszybciej, ale ostatecznie i tak droga zajęła mi dobry kwadrans, zanim między drzewami dostrzegłem coś, co zapowiadało się bardzo obiecująco – i co okazało się moim celem.

Zadziwiające, co natura potrafiła zdziałać, gdy nikt w nią nie ingerował. To była polana, ale chyba nigdy w swoim długim istnieniu nie widziałem czegoś takiego. Niemal idealnie okrągła, porośnięta trawą i usłana dywanem z pożółkłych liści, przypominała jakiś inny świat – ukryty, dziki i odizolowany od rzeczywistości otaczającymi go drzewami. W efekcie miejsce to przypominało jaskinie, bo również i tutaj drzewa rosły dostatecznie blisko, żeby ich gałęzie ciasno splatały się ze sobą, skutecznie zamykając się nad tym miejscem. Zachwycający i niepokojący widok – nawet ja musiałem to przyznać – nie miałem jednak czasu, żeby dłużej się nad tym zastanawiać, moją uwagę bowiem przykuło coś innego.

Na samym środku polany znajdował się imponujących rozmiarów, gładki kamień. Nie wiem dlaczego, ale w pierwszym momencie skojarzył mi się z ołtarzem, co było równie chore, co przerażające.

A najgorsze w tym wszystkim wydawało się to, że właśnie tam znajdowała się Renesmee.

Leżała w bezruchu, bezbronna i ułożona tak, jakby spała. Płomienne włosy rozrzucone były wokół jej głowy, doskonale widoczne nawet w mroku. Oczy miała zamknięte, idealnie różowe usta zaś lekko rozchylone. Obserwując jej klatkę piersiową, z ulgą odkryłem, że oddycha, jednocześnie jednak poraził mnie fakt, że jej pierś unosiła się i opadała zdecydowanie zbyt wolno i jakby z wyraźnym trudem; wyglądało to tak, jakby coś utrudniało jej oddychanie. Gdyby nie to i ciepło bijące od jej ciała, pomyślałbym, że naprawdę jest martwa, a ja się spóźniłem. Co więcej, wyglądała tak delikatnie i krucho, że momentalnie zrezygnowałem z podbiegnięcia do niej, w obawie, że rozpadnie się na kawałeczki, jeśli tylko spróbuję wziąć ją w ramiona.

Niczym w transie ruszyłem w jej stronę. Ostrożnie stawiałem kolejne kroki, ale prawie nie byłem tego świadom, bo całą uwagę skupiałem na bladej twarzy ukochanej. Widziałem, że jej prawa ręka zsunęła się z kamienia i bezwładnie opadła na bok, tak, że palce raz po raz muskały ziemię. Bez zastanowienia podszedłem jeszcze bliżej i chwyciłem jej dłoń, nie mogąc powstrzymać się przed sprawdzeniem pulsu; wydawał się równie słaby co oddech, ale i tak to miarowe pulsowanie pod palcami było najcudowniejszym doznaniem, jakie mogłem sobie wyobrazić.

– Nessie...? – szepnąłem cicho, wahając się nad muśnięciem palcami jej bladego policzka. Czułem, że jest wyziębiona, chociaż wciąż pozostawała zdecydowanie cieplejsza od zwyczajnego człowieka. Była niezwykła i właśnie to było jedną z cech, które tak bardzo u niej kochałem. – Renesmee, błagam, nie rób mi tego. Proszę cię, kochana, otwórz oczy – zacząłem mamrotać gorączkowo, ale wrażenie było takie, jakbym mówił do siebie.

Renesmee wciąż pozostawała nieprzytomna, a ja byłem coraz bardziej zdezorientowany i wystraszony. Nie wyobrażałem sobie podróży przez gęstwinę z tym kruchym stworzeniem na rękach, ale przecież nie mogłem jej tak zostawić. Wiedziałem, że to jedyne wyjście, nawet jeśli nie zachwycała mnie myśl o tym, że jakkolwiek mógłbym jej przy przenosinach zaszkodzić.

Będzie gorzej, jeśli dalej pozwolisz jej tutaj leżeć!, skarciłem się w duchu, próbując wziąć się w garść. Westchnąłem bezradnie, po czym nachyliłem się, chcąc wciąż ją na ręce, nie miałem jednak po temu okazji – bo właśnie wtedy dwie rzeczy wydarzyły się jednocześnie.

Po pierwsze, Renesmee zatrzepotała powiekami i mało przytomnym wzrokiem spojrzała wprost na mnie. Jej czekoladowe tęczówki rozszerzyły w geście niedowierzania.

– Och nie, nie... – wyszeptała z paniką w głosie, chyba nie do końca zdając sobie sprawę z tego gdzie jest i co się dzieje. – Nie powinno cię tutaj być i... Demetri, uważaj! – zawołała, nagle tracąc nad sobą kontrolę i za wszelką cenę usiłując mnie od siebie odepchnąć.

Właśnie wtedy doszły mnie ciche kroki. Porażony tym odkryciem i ostrzeżeniem Nessie, odwróciłem się w pośpiechu, żeby przekonać się, że już od jakiegoś czasu nie byłem na tej polanie sam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro