22. „Przepraszam"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Renesmee

Nie miałam pojęcia gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Miałam wrażenie, ze dryfuję gdzieś na pograniczu jawy i snu, ale w żaden sposób nie jestem w stanie w pełni zasnąć albo się wybudzić. Słyszałam jakieś poruszenie i szepty, momentami dając radę rozróżnić charakterystyczny sopran Heidi, ale za nic w świecie nie byłam w stanie stwierdzić z kim i o czym mogła rozmawiać. Wiedziałam jedynie, że drugi głos należy do kobiety i że jej imię miało chyba coś wspólnego z kwiatami albo czymś podobnym, ale za żadne skarby nie byłam w stanie zmusić swojego ociężałego umysłu do współpracy i sobie go przypomnieć.

W pewnym momencie musiałam chyba stracić przytomność po raz kolejny, a przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy na powrót zaczęłam być świadoma swojego ociężałego ciała, nikt już nie rozmawiał, a dookoła panowała idealna wręcz cisza. Spróbowałam się poruszyć, ale ciało odmówiło mi posłuszeństwa; nie byłam w stanie nawet unieść powiek, a i samo oddychanie wymagało ode mnie tyle energii, że na nic innego nie starczyło mi już siły. Wszelakie bodźce dochodziły do mnie jakby przytłumione, co skojarzyło mi się z tym, jak mogłabym się czuć będąc pod wodą, chociaż to bez wątpienia nie miało żadnego związku z moim faktycznym położeniem. Czułam, że jest mi strasznie zimno i że leżę na czymś płaskim i niewygodnym; to zdecydowanie nie było łóżko, ale byłam zbyt zmęczona, żeby być w stanie zidentyfikować, gdzie tak naprawdę mogę się znajdować.

W duchu jęknęłam z frustracji, bo jedynie na to było mnie stać. Nie miałam pojęcia, co się ze mną dzieje, kiedy zaś próbowałam sobie przypomnieć, co takiego działo się ze mną wcześniej, w głowie miałam kompletną pustkę. Jak przez mgłę pamiętałam spacer po lesie i to, że szukałam Heidi, ale za nic w świecie nie byłam w stanie jej znaleźć. Z większym trudem dotarło do mnie, że to jej sprawką był mój obecny stan, chociaż nie byłam pewna, dlaczego właściwie straciłam przytomność. Żebra mnie bolały, poza tym czułam pulsowanie w skroniach, co skutecznie mnie dekoncentrowało, ale i przypomniało mi, że chyba upadłam i uderzyłam się w głowę. To odkrycie sprawiło, że miałam ochotę roześmiać się histerycznie, bo oczywiste było, że to właśnie Heidi zawdzięczałam wszystko, czego doświadczyłam w ostatnim czasie.

Najgorsze jednak było to, że w ogóle mogłam być aż do tego stopnia głupia i naiwna, żeby jej zaufać. Doskonale pamiętałam swoją kłótnie z Demetrim i Hanną oraz wyrzuty sumienia, które naszły mnie, kiedy już błądziłam po lesie, szukając mojej rzekomej sojuszniczki. Co prawda nie byłam w stanie znaleźć jej przez dość długi okres czasu, co pozwoliło mi pewne sprawy przemyśleć, ale teraz nade wszystko żałowałam, że w ogóle z nią poszłam. Powinnam była się domyśleć, że coś jest nie tak – i że Heidi wcale nie jest mi przychylna, dokładnie tak jak mówiła Hanna. Do tej pory nie rozumiałam, dlaczego w ogóle zachowałam się w taki sposób, ale to nie miało w obecnej sytuacji znaczenia. Teraz chciałam już tylko zrozumieć, co się ze mną dzieje i jak powinnam się w obecnej sytuacji zachować. Chciałam wrócić do Volterry, znaleźć Hannę, przeprosić ją i nareszcie poczuć się bezpiecznie...

A już nade wszystko pragnęłam móc wpaść w ramiona Demetriego i już nigdy więcej go w tak okropny sposób nie zranić.

– On tutaj idzie... – Cichy szept Heidi zdołał wedrzeć się do mojej podświadomości. – Idź już. To sprawa między nami – powiedziała stanowczym, ale przy tym zniecierpliwionym głosem.

Do kogokolwiek się zwracała, osoba ta nie trudziła się odpowiedzią. Mogłam tylko zgadywać kim jest i czy w ogóle skinęła głową; wiedziałam jedynie, że musiała usłuchać, bo usłyszałam prawie niewychwytywane kroki, które ucichły w kilka zaledwie sekund, kiedy tajemnicza wampirzyca zniknęła między drzewami.

Serce zabiło mi szybciej, a przynajmniej miałam takie wrażenie, bo i jego bicie wydawało się być utrudnione, jakby jakimś cudem ten istotny narząd był w stanie się zmęczyć. Czy to znaczyło, że z jakiegoś powodu umierałam? Nawet jeśli tak było, nie potrafiłam się tym przejąć, zbyt zaabsorbowana myślą, która w jednej chwili pojawiła się w moim umyśle.

On tutaj idzie... Słowa Heidi wydawały się odbijać echem w moim umyśle. Kojarzenie faktów przychodziło mi z trudem i miałam wrażenie, że w każdej chwili ciemność kolejny raz się o mnie upomni, ale nasuwający się wniosek wydawał mi się oczywisty.

Demetri.

Jego imię pojawiło się nagle i sprawiło, że poczułam jednocześnie narastającą euforię, ale i również strach. Nie zapomniał o mnie; był tutaj i szedł po mnie, gotów zrobić wszystko, byleby być w stanie mi pomóc. Miałam ochotę płakać ze szczęścia, przynajmniej w pierwszej chwili, moment ten jednak został skutecznie stłumiony przez świadomość innej istotnej rzeczy, którą zrozumiałam już na samym początku, ale przez długi okres czasu nie chciałam dopuścić jej do swojej podświadomości. Mianowicie chodziło o to, że Heidi właśnie tego oczekiwała – tego, że Demetri się pojawi i że odciągnie go od bezpiecznej Volterry, wykorzystując do tego mnie.

Gdyby sytuacja była chociaż częściowo normalna, uznałabym, że nie mam o co się martwić. Nie miałam pojęcia jaką wojowniczką jest Heidi, ale chciałam wierzyć w to, że będący tropicielem i jednym z najlepszych podwładnych Aro Demetri, doskonale sobie z nią poradzi. Sytuacja jednak zdecydowanie nie była normalna, a ja zaczynałam pojmować, że wszystko zostało starannie zaplanowane i że Demetri może mieć poważne kłopoty. Kimkolwiek była tamta wampirzyca, Heidi jej ufała i wierzyła, że będzie w stanie się na Demetrim zemścić. Co więcej, mój ukochany (czy miałam jeszcze prawo nazywać go w ten sposób?) nie spodziewał się tego, co mogło się wydarzy, a to znaczyło, że...

Nie, pomyślałam z rozpaczą. Nie rozumiałam, jak mogłam nie być w stanie nawet się odezwać, zwłaszcza w sytuacji, kiedy miałam ochotę wyć z rozpaczy. Błagam, nie. Demetri, nie przychodź po mnie. Po prostu po mnie nie przychodź...

Błagałam i prosiłam w duch, doskonale jednak zdawałam sobie sprawę z tego, że niezależnie od moich starań, Demetri nie będzie w stanie moich próśb usłyszeć. Był tropicielem, jego dar jednak nie był w stanie sprawić, że tak jak mój ojciec słyszał cudze myśli. Wiedziałam, że w jakiś sposób ja byłam w stanie mu je przekazać, jednak teraz, kiedy byłam do tego stopnia osłabiona i oszołomiona, że nie potrafiłam nawet kiwnąć palcem. Cokolwiek się ze mną działo, sprawiało, że mogłam jedynie leżeć i starać się nie poddać zawrotom głowy. Nie chciałam kolejny raz zasnąć i to bynajmniej nie z obawy przed tym, że więcej się nie obudzę. Gdyby istniała taka konieczność, a moja śmierć rozwiązałaby cokolwiek, poddałabym się bez wahania, wiedziałam jednak, że nawet to nie zadowoli Heidi. Właśnie dlatego musiałam przynajmniej próbować walczyć – żeby jakkolwiek ją powstrzymać i przynajmniej spróbować ostrzec Demetriego, zanim będzie za późno.

Błagam, niech tylko nie będzie za późno...

Panująca dookoła cisza miała w sobie coś upiornego. Byłam świadoma każdego uderzenia serca i każdego płytkiego oddechu, kiedy nabierałam i wypuszczałam powietrze z płuc. Już wcześniej miałam wrażenie, jakby coś ciężkiego zalegało mi na piersi, utrudniając oddychanie, teraz jednak wrażenie to jakby się wzmogło, chociaż tym razem winny był strach. Bałam się, a panująca dookoła cisza i brak jakichkolwiek oznak obecności kogokolwiek – nawet Hiedi – jedynie wszystko utrudniał, sprawiając, iż miałam wrażenie, że czas stanął w miejscu. Każda kolejna sekunda była katorgą i po pewnym czasie sama już nie wiedziałam, czy minęły zaledwie minuty, godziny czy może już całe lata. Miałam wrażenie, że za moment postradam zmysły, ale i to byłoby lepsze, gdybym miała przy tym pewność, że dzięki temu Demetri będzie bezpieczny.

Chociaż... Może to znaczyło, że nie jest w stanie mnie znaleźć? Może się poddał albo uznał, że nie warto starać się dla kogoś, kto zachowywał się w tak okropny sposób? Może już mnie nie kochał...? Każda z tych myśli była okropna, ale w tym momencie nawet najgorszą wiadomość przyjęłabym z prawdziwą ulgą. Wszystko, żeby się nie pojawił. Wszystko, byleby...

– Nessie...? – Cichy szept wdarł się do mojej świadomości. Serce omal mi nie stanęło, momentalnie też zapragnęłam się poruszyć, jednak nie byłam w stanie.

Poczułam, że lodowate palce zaciskają się na mojej bezwładniej ręce; jednocześnie ktoś z czułością musnął mój policzek. Momentalnie rozpoznałam dotyk i zapach Demetriego, moje ciało zaś zareagowało automatycznie. Na moment zapomniałam o wszystkich wcześniejszych obawach i pragnieniach, pragnąc już tylko jakkolwiek mu odpowiedzieć, odwzajemnić uścisk, a potem pozwolić sobie na pełen słowotok, podczas którego będę mogła go przepraszać i prosić o to, żeby mi wybaczył. Niestety, niezależnie od wysiłków nie byłam w stanie uwolnić się z tego dziwnego stanu otępienia; chciało mi się z tego powodu płakać, ale nawet to nie było mi dane – ja po prostu byłam, ale równie dobrze mogłabym zniknąć. W żaden sposób nie potrafiłam odnaleźć drogi do mojego osłabionego ciała i to uczucie było okropne.

– Renesmee, błagam, nie rób mi tego. Proszę cię, kochana, otwórz oczy...

Demetri mnie błagał – naprawdę mnie błagał – chociaż to ja powinnam była to zrobić. Niemożność odpowiedzenia mu i dostosowania do jego próśb była praktycznie niemożliwa, a przynajmniej ja nie byłam w stanie pojąć, jak nawet w tej sytuacji moje ciało może się opierać. Ta bezsilność była niemal bolesna i powoli wyniszczała mnie od środka, równie zabójcza i bolesna, co nawet najgorsze istniejące tortury. To było tak, jakbym miała go na wyciągniecie ręki, ale nie potrafiła zrobić nic, żeby w pełni go posiąść. Nie potrafiłam sobie wyobrazić gorszego doświadczenia i dopiero myśl o tym, że w każdej chwili może pojawić się Heidi, przywołała mnie do porządku.

Usłyszałam ciche westchnienie, a potem jakiś ruch. Ręce Demetriego wsunęły się pod moje plecy i uświadomiłam sobie, że wampir stara się wciąć mnie na ręce. Jego dotyk podział na mnie niczym porażenie pioruna. W jednej chwili poczułam się dość silna, żeby zrobić cokolwiek, nawet jeśli wydawało się to bezsensowne. Jakimś cudem odnalazłam odpowiednią furtkę, zupełnie jakby zawsze tam była, chociaż ja nie byłam w stanie jej dostrzec.

Uniosłam powieki. Wszystko było zamazane, ale bez trudu rozpoznałam twarz nachylonego nade mną Demetriego. Była idealna, a w tych warunkach tropiciel wyglądał niczym prawdziwy anioł, ja jednak byłam zbyt roztrzęsiona, żeby pozwalać sobie na zbyt długie podziwianie go. W jednej chwili wróciły do mnie również pozostałe zmysły, porażając mnie nadmiarem doznać i bodźców, instynkt zaś uparcie podpowiadał mi, że coś zdecydowanie jest nie tak.

– Och nie, nie... – wykrztusiłam. Każde kolejne słowo wydawało się kaleczyć moje gardło, przychodząc z trudem, jednak panika popychała mnie do przodu, dodając siły i zmuszając do mówienia dalej. – Nie powinno cię tutaj być i...

Chciałam go ostrzec, chciałam tak wiele mu powiedzieć, ale myśli i słowa plątały mi się, uparcie nie chcąc zabrzmieć tak, jak mogłabym tego oczekiwać. Pokręciłam głową, a przynajmniej spróbowałam to zrobić, bo jakiekolwiek ruchy wciąż okazały się dla mnie zbyt trudne, zanim jednak zdążyłam jakkolwiek zebrać myśli, nagły ruch gdzieś po naszej lewej stronie skutecznie wytracił mnie z równowagi.

Widziałam ją. Widziałam jej kasztanowe, gęste włosy i krwiste tęczówki. Widziałam ten niepokojący błysk w oczach, kiedy obserwowała nachylonego nade mną nieśmiertelnego – i który dobitnie świadczył o tym, jak bardzo nas za to nienawidziła.

Heidi bez zastanowienia ruszyła w naszą stronę...

– Demetri, uważaj! – jęknęłam, ale moje ostrzeżenie padło zdecydowanie zbyt późno.

W jednej chwili wszystko potoczyło się błyskawicznie. Demetri odskoczył w porę, na ułamek sekundy przed tym, jak wampirzyca z zawrotna prędkością rzuciła się w stronę miejsca, gdzie dopiero co stał. Lekko mnie powstrzymywał, dlatego w momencie, w którym jego ręce zniknęły, boleśnie uderzyłam plecami o powierzchnię głazu na którym wcześniej leżałam. Na moment zamknęłam oczy, oszołomiona, natychmiast jednak je otworzyłam, akurat w momencie, w którym miałam okazję zobaczyć, jak Demetri zaczyna krążyć dookoła kamienia, uważnie obserwując Heidi, która musiała znajdować się gdzieś poza zasięgiem mojego wzroku.

Spróbowałam się poruszyć i nawet mi się to udało, chociaż wciąż byłam zbyt oszołomiona i słaba, żeby pozwolić sobie na cokolwiek sensownego. Zdołałam zaledwie unieść rękę, nie byłam jednak w stanie właściwie się na niej podeprzeć, żeby spróbować usiąść. Coraz bardziej mnie to irytowało, bo nie nadążałam nad tym, co działo się wokół mnie, nie byłam w stanie w żaden sposób pomóc Demetriemu ani nawet ponownie go ostrzec. Byłam w stanie co najwyżej walczyć z tym dziwnym otępieniem, robiąc wszystko, byleby jakoś odzyskać kontrolę nad własnym ciałem, to jednak było zdecydowanie zbyt mało.

Jak wielkim błędem była próba jakiegokolwiek ruchu, przekonałam się prawie natychmiast. Dostrzegłam szok na twarzy Demetriego, a potem jego postać rozmyła się, kiedy w pośpiechu rzucił się w moją stronę. Był nie tylko dobrym tropicielem, ale i biegaczem, w tym momencie jedna jego zdolności okazały się niedostateczne. Poczułam, jak czyjeś lodowate palce z siłą imadła zaciskają się na moich ramiona; wyrwał mi się cichy jęk, bo miałam wrażenie, że siła uścisku za chwilę połamie mi kości, to jednak jedynie zachęciło Heidi do tego, żeby obejść się ze mną bardziej brutalnie. Kobieta szarpnięciem poderwała mnie do pionu, po czym w pośpiechu owinęła wolne ramię wokół mojej klatki piersiowej, niebezpiecznie blisko szyi. Poczułam na karku jej słodki oddech, kiedy przybliżyła usta do pulsującej żyły na moim gardle. Nie byłam w stanie utrzymać pionu, przez co praktycznie wisiałam na wampirzycy, a jej ramię nieznacznie uciskało wrażliwy punkt pod moją szyją, sprawiając, iż miałam wrażenie, że Heidi w każdej chwili zdecyduje się mnie udusić albo – co również było bardzo prawdopodobne – skręci mi kark.

Szykujący się do ataku Demetri zamarł gwałtownie, przystając co najwyżej pięć metrów od nas. Heidi cofnęła się o jeszcze kilka kroków, zwiększając dystans między nami a tropicielem oraz z dodatkowo odciągając mnie od kamienia, żebym nie miała niczego o co byłabym w stanie się wesprzeć. Spojrzenia moje i Demetriego na moment się spotkały, a ja dostrzegłam gniew i strach, w jego pociemniałych od nadmiaru emocji tęczówkach.

– Heidi... – wyszeptał drżącym głosem. Chciał zrobić krok w naszą stronę, ale powstrzymało go ostrzegawcze warknięcie wampirzycy i to, że na ułamek sekundy docisnęła ramie do mojej szyi, pozbawiając mnie tchu. – Heidi, co ty wyprawiasz?

W odpowiedzi wampirzyca jedynie parsknęła wymuszonym śmiechem.

– Teraz Heidi, tak? Już nie dziwka, czy jak tam jeszcze zdarzało ci się mnie nazywać podczas rozmów? – zadrwiła, w jej głosie jednak pobrzmiewała gorycz. Tutaj nie chodziło o słowa, które padły albo o miłość i wszyscy troje doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę. – Z góry cię ostrzegam: nie podchodź albo przysięgam, że poleje się krew.

– Nie zrobisz tego. – Demetri chciał brzmieć pewnie, ale jego głos zdradzał, że ma pewne obawy. Rzucił mi udręczone spojrzenie, jakkolwiek próbując zapewnić mnie, że wszystko będzie w porządku. – Jezu, kobieto, co ci znowu strzeliło do głowy?

Heidi warknęła rozdrażniona, ale przynajmniej trochę poluzowała uścisk wokół mojej klatki piersiowej. Pośpiesznie nabrałam do płuc więcej powietrza, chociaż i tak sporo pozostawało, żebym mogła w ogóle mówić o pełnej swobodzie.

– Co mnie strzeliło do głowy? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Żartujesz sobie ze mnie, Demetri? Przecież doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, dlaczego to wszystko się dzieje. Jeśli do kogokolwiek możesz mieć pretensje, to tylko i wyłącznie do siebie – warknęła, najwyraźniej nie zamierzając niczego sensownie mu wytłumaczyć. Prawie natychmiast też roześmiała się w najpiękniejszy z możliwych sposobów, muskając opuszkami palców moją odsłoniętą szyję. – A ja tyle mówiłam, ostrzegałam... Miałeś mnie kiedy tylko chciałeś, a jednak zdecydowałeś się rzucić mnie dla jakiegoś marnego mieszańca – zadrwiła.

– Nie nazywaj jej tak! – Tym razem głos Demetriego brzmiał jak warknięcie, a chociaż jego gniew nie był wymierzony we mnie, i tak przeszły mnie ciarki. To nie uszło uwadze Heidi, która w odpowiedzi jeszcze mocniej przyciągnęła mnie do siebie, teraz już dosłownie muskając skórę na mojej szyi swoimi idealnymi, marmurowymi ustami. Czułam, że jej klatka piersiowa unosi się, kiedy raz po raz pozwalała sobie na wciąganie do płuc zapachu mojej krwi; chociaż nie widziałam wyrazu jej twarzy, potrafiłam wyobrazić sobie głód w jej oczach i to, że jedynie cel, który miała, powstrzymywał jej przed zabiciem mnie zbyt szybko. – Na Boga, jeśli spróbujesz ją skrzywdzić...

– To co? – Głos Heidi ociekał ironią. – Poza tym, od kiedy to prosisz o pomoc Boga? Sądzisz, że stwórca nagle zdecyduje ci się pomóc i to po tym wszystkim, co zrobiłeś?

– Nie wiem. To zresztą bez znaczenia. – Demetri spróbował nad sobą zapanować. Poraziło mnie to, że nawet w tej sytuacji robił wszystko, byleby zapewnić mi przynajmniej względne bezpieczeństwo. – To sprawa między tobą a mną, Heidi – dodał niemal błagalnie, robiąc niepewny krok w naszą stronę. – Czy tak nie jest? Chodzi ci o mnie, dlatego...

Heidi syknęła i w pospiechu zwiększyła dystans między nami a tropicielem. Tym razem byłabym upadła, gdyby znów szarpnięciem nie poderwała mnie do pionu.

– O nie. To już dawno przestała być tylko nasza sprawa – zaoponowała niemal agresywnie. – Próbowałam dawać ci szanse, znosiłam nawet te twoje liczne numerki na boku, ale... Do jasnej cholery, jak mogłeś upokorzyć mnie aż do tego stopnia?! – wybuchła, nagle tracąc nad sobą kontrolę. Teraz dosłownie trzęsła się ze złości, a ja nie miałam wątpliwości co do tego, że w takim stanie jest nieobliczalna. – Na świecie jest tle wampirzyc, tyle kobiet każdego roku przewija się przez Volterrę, a ty... rzuciłeś mnie dla tego... czegoś? – wydyszała ze wstrętem.

Demetri zamarł, jego oczy zaś rozszerzyły się w geście niedowierzania. Sposób, w jaki w tamtym spojrzał na Heidi, można było nazwać nie tylko nienawiścią, ale i czystą, przekraczającą ludzkie pojęcie pogardą?

– Co? – Pokręcił głową, jakby coś źle zrozumiał. – To o to chodzi? O jakąś twoją pieprzoną dumę? – zapytał, a w zasadzie wysyczał, ledwo zmuszając się do wypowiedzenia kolejnych słów.

– Tak! Sądziłeś, że chodziło o jakiekolwiek głębsze uczucie? Nie jestem głupia, Demetri. Myślisz, że nie wiem, że tak naprawdę zawsze chodziło ci tylko o seks? Mieliśmy prosty układ i żadne z nas nie szczędziło sobie zdrad, bo i – jak zawsze sam mówiłeś – tak naprawdę nigdy nie byliśmy parą. Byliśmy razem, bo tak po prostu było nam wygodniej i mnie jak najbardziej to odpowiadało. Zanim pojawiła się ona – szarpnęła mną dla podkreślenia swoich słów – wszystko było dobrze, bo prędzej czy później i tak wracaliśmy do siebie. Ale teraz... Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, jak poczułam się, kiedy potraktowałeś mnie jak zwykłą kurwę, odstawiając na bok na rzecz zwykłego niedoświadczonego bachora, któremu daleko zarówno do człowieka, jak i do w pełni nieśmiertelnej? Zdajesz sobie sprawę...? - Urwała, żeby złapać oddech, chociaż powietrze tak naprawdę nie było jej do niczego potrzebne. – Ale teraz już wiesz. Już... Ach, może chcesz jeszcze zobaczyć, jak brudna ona ma krew, co? – dodała już spokojniej.

Jej palce kolejny raz znalazły się na mojej szyi, ale tym razem wykorzystała paznokcie. Poczułam ból, kiedy jeden z nich przeciął mi skórę, a potem kilka kropel czegoś ciepłego i lepkiego spłynęło po moim gardle. Heidi gwałtownie wstrzymała oddech, ale poczułam, że jej mięśnie napinają się niebezpiecznie, kiedy zaczęła walczyć o to, żeby zbyt wcześniej nie stracić nad sobą kontroli. Czułam, że podobnie jak i ja wpatruje się w tropiciela, który stał niczym sparaliżowany, niczym w transie spoglądając na moją szyję. Jego oczy przypominały dwa tlące się węgliki i przez kilka sekund nie widziałam przed sobą mężczyzny, którego tak bardzo kochałam, ale prawdziwego potwora – wiekowego wampira, który właśnie stał przed pokusą, która mogła okazać się zbyt wielka, żeby zdołał się jej oprzeć.

Demetri jęknął, a potem zobaczyłam, jak podejmuje decyzję. W jednej chwili stał przede mną, a już w następnej bez zastanowienia rzucał się do przodu. W momencie, kiedy zderzył się z zaskoczoną Heidi, wciąż byłam jeszcze przekonana, że chcąc dostać się do mojej krwi, w ogóle zdecydował się ruszyć się z miejsca. Podtrzymujące mnie do tej pory ramiona zniknęły, ja zaś osunęłam się na ziemię, bezwładna i wiotka niczym szmaciana lalka. Ległam na ziemi, roztrzęsiona i robiąc wszystko, byleby zmusić swoje ciało do współpracy, z trudem przewróciłam się na brzuch i podparłam na łokciach, chcąc chociaż odrobinę unieść głowę.

Widok, który mnie czekał, całkowicie mnie oszołomił. Demetri przypominał ciemnowłosego, rozszalałego anioła zniszczenia, który gotów był unicestwić wszystko na swojej drodze. Gniew sprawiał, że wampir wydawał się jeszcze bardziej czarujący i niebezpieczny, kiedy raz po raz z zabójczą precyzją atakował i unikał rzucającej się na niego Heidi. W jednej chwili zrobiło mi się głupio, kiedy zrozumiałam swoją pomyłkę, byłam jednak zbyt oszołomiona, żeby być w stanie jakoś na to zareagować. W tym momencie liczyła się dla mnie tylko jedna rzecz i to ona wydawała się przysłaniać wszystko inne.

Demetri nie zaatakował, żeby mnie zranić. On wykorzystał chwilę nieuwagi przeciwniczki, a teraz zawzięcie walczył o mnie.

Z tym, że jednocześnie nie docenił Heidi.

Rozproszona czy nie, okazała się zaskakująco sprawna i lekka. Szybko doszedłszy do siebie po pierwszym ataku i momentalnie na niego odpowiedziała, równie precyzyjna i niebezpieczna, co sam Demetri. Oboje poruszali się błyskawicznie, połączeni w jakimś niebezpiecznym, śmiertelnym tańcu, podczas którego to byłam w stanie zobaczyć jedynie ich zamazane sylwetki. Na wpół przytomna, starałam się zrobić wszystko, byleby nie przegapić nawet jednego szczegółu walki, ale to okazał się zbyt trudne, tym bardziej, że wszystko działo się wręcz niemożliwie szybko. Momentami nie miałam pojęcia, kto nad kim góruje, bowiem sytuacja zmieniała się tak błyskawicznie, że wymęczona nie byłam w stanie za walczącymi nadążyć.

A potem usłyszałam pełen zadowolenia okrzyk Heidi, kiedy jakimś cudem udało jej się powalić Demetriego na ziemię. Natychmiast wylądowała na nim, siadając nań okrakiem i uśmiechając się drapieżnie, nachyliła się nad jego uchem.

– W zasadzie planowałam sobie zabić najpierw ją i kazać ci na to patrzeć, ale z drugiej strony... Hm, tak też jest dobrze – stwierdziła spokojnie, pozwalając sobie na niewinny uśmiech. – Mam powoli dość tej farsy. Najwyższa pora to zakończyć i...

– Wyjątkowo się z tobą zgadzam – stwierdził nowy głos, a ja omal nie popłakałam się z ulgi, kiedy go rozpoznałam.

Felix i Hannah pojawili się znikąd. Wampir dosłownie zmaterializował się za Heidi, chwytając ją od tyłu, dokładnie tak samo, jak ona mnie wcześniej. Szarpnięciem odciągnął ją od Demetriego, nie musząc nawet się przy tym wysilać, bo w porównaniu z jego budową ciała, drobna nieśmiertelna wyglądała niczym krucha porcelana. Szarpiąc się i sycząc, spróbowała zrzucić z siebie swojego przeciwnika, ale nawet gdyby starała się całe wieki, walka z Felixem była w jej przypadku z góry skazana na niepowodzenie.

Usłyszałam dziwny, metaliczny dźwięk, który wdarł się do mojej podświadomości, sprawiając przy tym niemal fizyczny ból. Moje oczy rozszerzyły się, kiedy dostrzegłam grymas na idealnej dotychczas twarzy Heidi, w momencie kiedy Felix odciągnął jej głowę do tyłu. Na jej szyi pojawiło się ledwo zauważalne pęknięcie, a już w następnej chwili – z mrożącym krew w żyłach okrzykiem, w towarzystwie tego samego metalicznego dźwięku – ciemnowłosa głowa przestała być częścią cała wampirzycy. Mój żołądek zaczął się buntować, kiedy ta część ciała potoczyła się po ziemi, zwracając twarzą w moją stronę, ale chociaż za wszelką cenę starałam się zrobić coś, byleby odwrócić wzrok, spojrzenie nieruchomych rozszerzonych w geście przerażenia oczu Heidi wydawało się mnie paraliżować.

W jednej chwili zrobiło się zamieszanie, kiedy na polanie pojawiło się więcej osób, ale prawie nie byłam tego świadoma. Wciąż słyszałam ten metaliczny dźwięk, kiedy Felix – być może z pomocą Hanny albo którejś z tych innych osób, których nie byłam w stanie zidentyfikować – zaczął sukcesywnie rozczłonkowywać resztę ciała Heidi. Usłyszałam jego głos, kiedy zaczął pytać się o coś, chyba o zapalniczkę, ale nie usłyszałam żeby ktokolwiek mu odpowiedział. Chwilę później poczułam za to zapach dymu, a potem powietrze wypełniło się mdląco-słodkim odorem, który mogło wydzielać jedynie palone wampirze ciało, ale to wszystko działo się jakby poza mną. Ja widziałam jedynie te rozszerzone oczy i tę głowę, zupełnie jakby Heidi wciąż była żywa i chciała również w tej sytuacji zabrać mnie za sobą.

Jakby chciała...

– Renesmee! – Ktoś osunął się przede mną na kolana, zasłaniając mi widok na Heidi i to, co działo się do tej pory na moich oczach. Twarz Demetriego nagle pojawiła się w zasięgu mojego wzroku, zaś ulga dostrzegalna w jego tęczówkach wydawała się niemal zaraźliwa. – Och, Renesmee... Już dobrze. Już wszystko jest dobrze...

Mamrotał coś jeszcze, ale tego nie rozumiałam – albo po prostu nie chciałam zrozumieć. Mimochodem uświadomiłam sobie, że prawdopodobnie jestem w szoku i spróbowałam się jakoś otrząsnąć, jednak odkryłam, iż nie jestem w stanie. Tym bardziej, że słowa Demetriego sprawiały, że miałam ochotę krzyczeć z rozpaczy i błagać go o to, żeby nareszcie przestał mówić. Podobnie jak i wcześniej nie rozumiałam, jak mógł mnie za cokolwiek przepraszać, skoro to wszystko było moją winą. Jeśli ktokolwiek powinien był za cokolwiek przepraszać, to zdecydowanie powinnam to być ja.

– Dem... – Nie było mnie stać na więcej, ale nawet i ten skrót jego imienia wystarczył, żeby urwał i zwrócił na mnie uwagę. Jego dłonie zamarły na moim policzku, bo od jakiegoś czasu głaskał mnie po twarzy i po włosach. – Ja nie... Przepraszam – wyszeptałam, czując swego rodzaju ulgę, że przynajmniej na tyle było mnie stać.

– Ale za co? Za co? – Obserwując jego twarz i rozszerzone do granic możliwości oczy, zaczynałam dochodzić do wniosku, że nie tylko ja jestem w szoku. – To nie byłaś ty. Przecież doskonale wiem, że to nie byłaś ty...

Jeszcze kiedy mówił, zaczęłam intensywnie kręcić głową, chociaż przychodziło mi to z trudem. Zacisnął na chwilę powieki, a kiedy je otworzył, stanowczo ujął mnie pod brodę i zmusił, żebym na niego spojrzała.

– Nie, posłuchaj mnie – nakazał mi nieznoszącym sprzeciwu głosem. – To nie była twoja wina. Jeśli już to moja, bo... Nie, po prostu posłuchaj! – powtórzył, bo znów chciałam zaoponować. – Nie powinienem był ci pozwolić wtedy odejść, niezależnie od tego, co powiedziałaś. Wtedy powinienem... – zaczął i urwał, jedynie wzruszając ramionami.

– Wtedy co? – Nagle poznanie odpowiedzi na to pytanie wydało mi się więcej niż istotne.

Zacisnął usta, ale jednak zdecydował się mi odpowiedzieć.

– Powinienem był zrobić cokolwiek, bo ja naprawdę cię kocham – wypalił i mimo zmęczenia, nie miałam najmniejszych nawet wątpliwości co do tego, że mówił prawdę.

Mój umęczony umysł miał spory problem z przetwarzaniem faktów, ale to akurat zrozumiałam bez problemu. Kiedy zaś to do mnie dotarło, nie byłam w stanie powstrzymać wypełniającej mnie powoli euforii, która powoli rozgrzewała moje wyziębione ciało.

Kocha mnie. Powiedział, że mnie kocha...

– Ja... – Tak bardzo chciałam mu odpowiedzieć. – Przepraszam - powtórzyłam raz jeszcze.

W następnej chwili poddałam się i krążąca nade mną od jakiegoś czasu ciemność, ostatecznie pociągnęła mnie za sobą.


Demetri

– Też miałem wątpliwości, co do planu Hanny, ale... No co, mówię jak jest? – Felix wywrócił oczami i szturchnął idącą u jego boku dziewczynę. – No ale poszliśmy do Marka. Myślałem, że mała wiedźma... Okej, Hannah! – Miałem ochotę ich trzepnąć, bo zachowywali się jak dzieci. – Tak czy inaczej, kiedy czekaliśmy na niego, miałem wrażenie, że ona za chwilę dostanie szału.

– No tak. – Hannah postanowiła się wtrącić. – Ale ostatecznie okazało się, że miałam rację. Co prawda Marek od razu poszedł po Aro, a on bezpośrednio wyciągnął wszystkie niezbędne informacje od Chelsea'y, ale liczy się sam fakt tego, że wiedzieliśmy, gdzie powinniśmy was szukać.

Pokiwałem głową, chociaż w zasadzie nie interesowało mnie to, skąd Felix, Hannah i sama trójca wzięli się na miejscu. Heidi była martwa, ale to wciąż do mnie nie docierało, podobnie jak i świadomość tego, że już jest po wszystkim. Trzymałem Nessie na rękach, raz po raz koncentrując się na jej słabym oddechu i uspokajając się dopiero wtedy, kiedy przekonywałem się, że z dziewczyną wszystko jest w porządku.

Odetchnąłem, kiedy nareszcie wróciliśmy do zamku i mogliśmy pozbyć się towarzystwa Aro, Kajusza i Marka. Żaden z nich nie zareagował, kiedy w lobby bezceremonialne oddaliłem się od grupy, wcześniej nawet słowem nie zwracając się do któregokolwiek z władców. Słyszałem, że Aro i Kajusz cały czas zawzięcie nad czymś deliberowali; żaden z nich nie był zadowolony ze śmierci Heidi, bo teraz musieli szukać ewentualnego zastępstwa. Wolałem nie myśleć o tym, który ze strażników przynajmniej tymczasowo miał zostać „obdarzony" dodatkowym obowiązkiem i dbać o sprowadzanie do zamku potencjalnych ofiar, które posłużyłby tutejszym mieszkańcom za obiad. Sam niezbyt się tym przejmowałem, bo mimo tego, iż od mojego ostatniego polowania minęło dość sporo czasu, inne sprawy przysłaniały moją uwagę, żeby skupiać się na głodzie.

Hannah i Felix musieli domyśleć się, że chcę zostać sam, bo żadne z nich nie ruszyło za mną. Byłem im za to wdzięczny, bo chociaż to dzięki nim byłem wciąż żywy (o ile w przypadku wampirów można mówić o jakiejkolwiek formie życia), w tym momencie chciałem skupić się przede wszystkim na Renesmee. Nogi same powiodły mnie do mojej komnaty, dokładnie jak tego pierwszego dnia, kiedy zabrałem ją tam po ataku Jane. To było jej miejsce, chociaż miałem nadzieję, że to nie była jakaś nowa tradycja, żeby nieprzytomna Nessie dochodziła do siebie w moim łóżku.

Przenosząc cały ciężar ukochanej na jedną rękę, drugą pchnąłem drzwi, żeby wślizgnąć się do środka. Momentalnie zamarłem, już od progu mając okazję wyczuć słodki zapach, dobitnie świadczący o tym, że ktoś zdecydował się złożyć mi niezapowiedzianą. Zacisnąłem usta, bo doskonale wiedziałem do kogo należy słodka woń i przez kilkanaście sekund walczyłem sam ze sobą, walcząc z pokusą, która nakazywała mi jak najprędzej się wycofać. Nie zrobiłem tego jedynie przez wzgląd na nieprzytomną pół-wampirzycę w moich ramionach, ostatecznie dochodząc do wniosku, że jakiekolwiek dalsze przenosiny zdecydowanie nie są wskazane w jej stanie.

Wzdychając i błagając opatrzność o cierpliwość, ostatecznie zdecydowałem się wejść do środka. Drobna brunetka o filigranowej figurze i długich do pasa kręconych włosach, drgnęła i powoli odwróciła się w moją stronę, powoli odsuwając się od okna. Słońce już dawno zaszło, ale srebrzysta poświata księżyca wpadała do środka, wprawiając bladą skórę Chelsea'y w lśnienie.

Starając się na nią nie patrzeć, w pośpiechu podszedłem do łóżka i odrzuciwszy kołdrę, delikatnie ułożyłem na nim Renesmee. Dopiero mając pewność, że dziewczyna jest bezpieczna, zdecydowałem się unieść głowę i spojrzeć na wampirzycę.

– Co tutaj robisz? – zapytałem chłodno, ale bez złości. Jeszcze kilka godzin temu prawdopodobnie osobiście bym ją rozszarpał, ale w obecnej sytuacji byłem zbyt wymęczony psychicznie, żeby się na to zdobyć.

– Chciałam was przeprosić. A przynajmniej ciebie, skoro... – Zerknęła na Renesmee i wzruszyła ramionami. – Nie wiem, czy to ma jakiekolwiek znaczenie...

– Nie, zdecydowanie nie ma – przerwałem jej z rezerwą. – Gdybyś nie pomogła Heidi, pewnie nic złego by się nie stało – stwierdziłem i pokręciłem głową. – Czego ty właściwie teraz od nas oczekujesz?

Chelsea nie odpowiedziała, tylko nadal stała w miejscu, obserwując Renesmee. Minęło kilka bezlitośnie ciągnących się sekund, zanim zdecydowała się odpowiedzieć i przenieść rubinowe tęczówki z powrotem na mnie.

– Właściwie sama nie wiem. Wiem za to, że na pewno nie tego chciałam. Pomagałam Heidi, bo była moją przyjaciółką, ale... – Urwała i westchnęła. Prawdopodobnie już wiedziała albo domyślała się, co takiego spotkało Heidi. – Nie powinnam tego robić, Demetri. No i nie pomagałam jej poza zamkiem, bo nie uważałam, żeby to było słuszne. Ja wiem, że moje manipulacje uczuciami też nie były dobre, ale ja nie chciałam posunąć się do morderstwa – powtórzyła, spoglądając mi głęboko w oczy.

Zacisnąłem usta. Czego ona właściwie ode mnie oczekiwała? Wybaczenia albo zrozumienia? Nie wyobrażałem sobie tego, tym bardziej, że nie spodziewałem się, iż będzie ją stać na to, żeby się tutaj pojawić. Miałem mieszane uczucia, ale przede wszystkim chciałem tego, żeby Chelsea nareszcie stad wyszła.

– Powiedziałaś już wszystko, co chciałaś? – zapytałem obojętnym tonem, odwracając wzrok i unikając spoglądania w jej stronę. Wiedziałem, że w ten sposób zdecydowanie ją zraniłem, ale przecież zasłużyła sobie na to.

– Prawie tak. – Chelsea zdecydowała wziąć się w garść. – Ach... Wiem, że mi nie ufasz, ale może pozwolisz mi przynajmniej się nią zająć? Możesz nawet siedzieć i patrzeć mi na ręce, ale chciałabym... No cóż, chciałabym zrobić przynajmniej tyle.

Uniosłem brwi, zastanawiając się, czy powinienem ją wyśmiać, czy może przynajmniej jej zaoszczędzić upokorzenia i wprost powiedzieć, żeby stąd wyszła. Otworzyłem nawet usta, żeby coś powiedzieć, ale wtedy mój wzrok padł na bladą twarz Nessie i na jej pozlepiane krwią włosy. Już niosąc ją zauważyłem, że musiała rozbić sobie głowę, ale chociaż ta i znajdująca się na szyi rana, przestały już krwawić nie mogłem zaprzeczyć, że trzeba było się tym zająć. Miałem nawet głupią myśl, żeby niezależnie od konsekwencji zabrać Nessie do najbliższego lekarza, ale doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że to niemożliwe. Chciałem jej dobra, a taką decyzją mogłem jedynie nam obojgu zaszkodzić.

Ponownie spojrzałem na Chelsea'ę, skupiając się zwłaszcza na jej oczach. Wydawała się spokojna i po prostu stała, czekając na moją decyzję. Nie wydawała się głodna, poza tym w wyrazie jej twarzy dostrzegłem coś szczerego, co ostatecznie przeważyło, pozwalając mi podjąć decyzję.

– Masz dziesięć minut – mruknąłem, a potem po prostu opadłem na najbliższy fotel i znieruchomiałem, nie zamierzając nigdzie się ruszać.

Chelsea wydawała się zaskoczona, ale ani słowem mojej decyzji nie skomentowała. Obserwowałem ją, kiedy w pośpiechu wypadła z komnaty, żeby wrócić zaledwie w minutę. Przyniosła ciepłą wodę i kilka opatrunków, po czym – wyraźnie poddenerwowana tym, że cały czas ją obserwuję – przysiadła przy Nessie i z największą ostrożnością zaczęła przemywać rany, które była w stanie dostrzec. Zesztywniałem cały, kiedy Renesmee drgnęła i skrzywiła się pod jej dotykiem, ale powstrzymałem się od jakiejkolwiek reakcji, bo doskonale wiedziałem, że to nie wina Chelsea'y, a wszystkie te zabiegi są dla jej dobra.

Z tym, że mimo wszystko nie byłem w stanie na to patrzeć.

– Ja... Zaraz wracam – wykręciłem się, w pośpiechu zrywając z fotela. Chelsea nawet na mnie nie spojrzała, jedynie kiwając twierdząco głową.

Wyszedłem na korytarz, właściwie nie mając pojęcia, co powinienem ze sobą zrobić. Potrzebowałem czegoś, co byłoby w stanie zająć mnie przynajmniej na kilka minut, w głowie jednak miałem kompletną pustkę. Byłem na siebie zły za to, że nie potrafiłem usiedzieć przy Renesmee, dlatego ostatecznie skierowałem się w stronę wyjścia, decydując się na coś przydać, skoro już byłem tak zdenerwowany. Kwestia Heidi i krwi uświadomiła mi, czego tak naprawdę Renesmee będzie potrzebowała i to na tym postanowiłem się skupić.

Zawsze byłem dobry w bezszelestnym wkradaniu się do najróżniejszych miejsc, poza tym znałem miasto tak dobrze, że z łatwością byłem w stanie poruszać się po nim z zamkniętymi oczami, dlatego wejście do szpitala i odnalezienie tutejszych zasobów krwi było dziecinnie łatwe. Obracając w rękach plastikowe torebki, wypełnione szkarłatnym płynem, doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że Nessie najprawdopodobniej nie będzie z takiego obrotu spraw zadowolona, pocieszałem się jednak myślą, że w tym momencie raczej nie miała być w stanie się ze mną kłócić. Nie doszliśmy do porozumienia, jeśli chodziło o rodzaj diety, ostatecznie traktując ten temat jako tabu, ale przecież nie miałem jak zorganizować jej zwierzęcej krwi, a o polowaniu nie było mowy. Krew ze szpitala byłą jedynym możliwym kompromisem mi miałem nadzieję, że chociaż raz nie będzie próbowała się ze mną z tego powodu kłócić.

Kiedy wróciłem do komnaty, Chelsea po prostu siedziała na wcześniej zajmowanym przeze mnie fotelu, wpatrując się w przestrzeń. Momentalnie mnie wyczuła i nasze spojrzenia na moment się spotkały. Sztywno skinąłem jej głową, a ona w odpowiedzi uśmiechnęła się blado i w pośpiechu wycofała się, zostawiając mnie sam na sam z Renesmee. Dziewczyna wciąż spała, ale dzięki temu, że Chelsea obmyła jej włosy i szyję z krwi, wyglądała chociaż trochę lepiej. Dla mnie oczywiście ja zawsze była olśniewająca, ale to już była inna sprawa, a raczej fakt, który z mojej perspektywy chyba nigdy miał nie ulec zmianie.

Odłożyłem woreczki z krwią na bok, po czym przysiadłem na skraju wąskiego łóżka. Nie mogąc się powstrzymać, zupełnie machinalnie wyciągnąłem dłoń w stronę policzka Renesmee i czule pogładziłem ją po policzku.

Tym większe było moje zdziwienie, kiedy w odpowiedzi na mój dotyk, dziewczyna zatrzepotała powiekami, a jej czekoladowe oczy spojrzały na mnie przytomnie.

– Cześć – wyszeptałem cicho, speszony i zdezorientowany. Czy wiedziała, że ją zostawiłem i chociaż na moment wyszedłem?

– Demetri... – Jej głos zabrzmiał zdecydowanie pewniej niż wtedy, kiedy mówiła do mnie na tamtej polanie.

Uśmiechnąłem się blado, chociaż wyszedł mi z tego raczej jakiś grymas. Momentalnie przeniosłem rękę z jej twarzy na dłoń, którą spróbowała unieść i wyciągnąć w moją stronę. W porównaniu z moją, jej wydawała się delikatna i krucha niczym gałązka.

– Jestem tutaj – zapewniłem, nie do końca wiedząc, czy zdawała sobie sprawę z tego, co działo się wokół niej. – Niczego nie musisz się obawiać. Teraz po prostu śpij – dodałem, bo to wydawało się w tej sytuacji najrozsądniejsze.

Spojrzała na mnie nieco błędnym wzrokiem i pokręciła głową. Wiedziałem, że jest zmęczona, ale za wszelką cenę starała się zrobić coś, co musiało być dla niej bardzo ważne, skoro z tego powodu była w stanie nawet walczyć ze zmęczeniem. Zmarszczyła brwi, wyraźnie rozdrażniona; pomiędzy jej brwiami pojawiła się pionowa kreska, zdradzając konsternację. Zaraz po tym poczułem, jak jej szczupłe palce odwzajemniają uścisk, którym otaczałem jej dłoń i chociaż odkrycie to sprawiło, że na moich ustach nareszcie pojawił się szczery uśmiech, to coś innego przykuło moją uwagę.

W mojej głowie pojawiła się jedna istotna myśl, która bez wątpienia pochodziła od mojej ukochanej – i która w tym momencie zmieniała wszystko.

Ja ciebie też kocham...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro