25. Denalczycy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Renesmee

Nerwowo spojrzałam na wiszący na ścianie zegar. Wskazówki nieubłaganie zbliżały się do godziny dziewiątej wieczorem, a tym samym do momentu, kiedy powinnam spotkać się z Demetrim u stóp głównych schodów. Nie mogłam uwierzyć w to, jak nieubłaganie szybko płynął czas, chociaż już niejednokrotnie doświadczyłam jego kaprysów. To zresztą nie było jedynie niezwykłe, czasem irytujące zjawisko, ale to już była inna sprawa i rozmyślałam nad nią już tyle razy, że tej nocy mogłam dać sobie spokój.

Sama nie byłam pewna, czego tak naprawdę chcę. Bal Bożonarodzeniowy nie był szczytem moich marzeń, bo wiązał się z tym, co najbardziej mnie zniechęcało: tańcem, sukienkami oraz znajdowaniem się w centrum uwagi. Jedynie dla Demetriego zamierzałam tego wieczoru w ogóle ruszyć się poza komnatę, teraz zresztą tym bardziej potrzebowałam okazji, żeby zająć czymś myśli. Wciąż wracałam pamięcią do spotkania z Alistairem i chociaż od dnia jego śmierci minął przeszło tydzień, tamta rozmowa uparcie nie dawała mi spokoju. Co więcej, czułam się winna tego, że pozwoliłam Santiego wampira zabić, ale co ta naprawdę miałam zrobić? Nie dość, że byłam całkowicie oszołomiona, na domiar złego jego słowa całkiem wytrąciły mnie z równowagi i sama już nie byłam pewna, co powinnam o tym wszystkim myśleć.

Moja rodzina...

Nie byłam pewna, co takiego wampir próbował mi przekazać, ale chyba wolałam nigdy się nie dowiedzieć. Cullenowie byli martwi, a rozdrapywanie jeszcze nie do końca zagojonych ran wydawało się masochizmem. Kiedy rozmawiałam o tym z Demetrim, widziałam obawę w jego oczach, zwłaszcza kiedy wspomniałam o tym, że Alistair próbował wyjaśnić mi, że Voleterra nie jest mi przyjazna i powinnam jak najszybciej uciekać. Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić, bo z powodu Demetriego, Hanny i Felixa, miejsce to stało się dla mnie namiastką domu i po prostu nie zamierzałam uwierzyć w to, że którekolwiek z tej trójki byłoby zdolne do tego, żeby mnie skrzywdzić. Alistair musiał być przewrażliwiony i chociaż jego intencje z pewnością były dobre i podyktowane pomocą komuś, kto był powiązany z jego przyjaciółmi, nie znaczyło to wcale, że miał rację. Wiedziałam przecież, jaką opinię w świecie mieli Volturi i być może niektórzy faktycznie wierzyli w to, że prędzej czy później podzielę los swojej rodziny, ale to była tylko i wyłącznie ich sprawa. Musiałam w to wierzyć, żeby nie postradać zmysłów, poza tym nie chciałam i nie mogłam pozwolić sobie na wątpliwości, kiedy wszystko nareszcie zaczynało się układać.

No tak, ale to bynajmniej nie znaczyło, że cieszyłam się ze śmierci wampira i tego, że na nią pozwoliłam. Co więcej, w jakimś stopniu żałowałam, że przynajmniej nie spróbowałam go wysłuchać. Coś podpowiadało mi, że w tamtym momencie popełniłam ogromny błąd, chociaż starałam się to przekonanie usprawiedliwić tym, że po prostu do tego stopnia tęskniłam za Cullenami, iż byłam wyczulona na jakąkolwiek wzmiankę o nich. To była ciężka sytuacja, kiedy starałam się jednocześnie unikać, ale i pielęgnować wspomnienia, ale powoli zaczynałam do tego przywykać i miałam nadzieję na to, że kiedy ostatecznie zacznę normalnie funkcjonować.

Musiałam – dla siebie i dla Demetriego. A co najważniejsze, musiałam to zrobić, żeby ostatecznie zaznać spokoju i zacząć naprawdę żyć, zamiast kolejny raz ryzykować popadnięcie w otępienie. To było trudne, ale nie niemożliwe i zdawałam sobie z tego sprawę.

Oni by tego chcieli.

A już na pewno Alice chciałaby, żebym poszła na ten cholerny bal, dlatego nareszcie musiałam się zmobilizować. Już i tak byłam lekko spóźniona i chociaż kiedyś słyszałam, że lekka zwłoka była wskazana – zwłaszcza, kiedy na próbę wystawiało się ukochanego – wolałam nie ryzykować, że nagle w moich drzwiach pojawi się Felix, który po raz kolejny wywlecze mnie z pokoju siłą, zmuszając do pojawienia się w odpowiednim miejscu.

Hannah oczywiście była chętna pomóc mi się przygotować, ale odmówiłam. Byłam zdziwiona, kiedy dziewczyna usłuchała bez protestów, ale najwyraźniej wciąż jeszcze zdradzałam przygnębienie spotkaniem z Alistairem, skoro zdecydowała się mnie nie prowokować. Byłam jej za to wdzięczna, bo potrzebowałam chwili na psychiczne przygotowanie do zbliżającego się wieczoru. Dzięki temu zresztą mogłam uniknąć katowania makijażem i maltretowania włosów, które z przyjemnością zostawiłam rozpuszczone. Jako ozdoba wystarczyła mi biała sukienka, którą wraz z Hanną kupiłyśmy podczas zakupów, kiedy to nomada zostawił mnie po raz pierwszy; nie potrzebowałam niczego innego, pomijając złoty medalion od mamy z którym nie rozstawałam się od momentu, kiedy Demetri go dla mnie naprawił.

Wywróciłam oczami, kiedy spojrzałam na czarne szpilki, które podrzuciła mi Hannah. Już wcześniej przewidziałam, że przyjaciółka jednak zdecyduje się targnąć na moje życie i byłam na to przygotowana. Odkładając niebezpieczne obuwie na bok, żeby później oddać je prawowitej właścicielce, niemal z ulgą nałożyłam na stopy czarne baletki. Płaska podeszwa zdecydowanie bardziej mi odpowiadała, dlatego bez większego ryzyka i obaw wyszłam na korytarz, wolnym ludzkim krokiem kierując się w stronę schodów.

Demetri już na mnie czekał, lekko zniecierpliwiony. Aż westchnęłam, kiedy dostrzegłam go w idealnie skrojonym, doskonale czarnym garniturze. Ciemne włosy jak zwykle miał w nieładzie, a zawadiacki uśmiech przyprawił mnie o palpitacje serca. Niczym w transie zbiegłam z ostatnich stopni, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy nim i prawie nie zwracając uwagi na dochodzący z Sali Tronowej gwar; najwyraźniej uroczystość powoli się rozpoczynała, ale nie byłam tym faktem jakoś specjalnie przejęta, przynajmniej na tę chwilę. Wątpliwości ogarnęły mnie dopiero później, kiedy pojęłam, że zaraz znajdę się w otoczeniu zupełnie obcych mi wampirów, ale usiłowałam o tym nie myśleć, żeby wszystkiego nie zepsuć.

– Cześć, piękna – wymruczał Demetri, lustrując wzrokiem całą moją postać. W jego spojrzeniu było coś ta intensywnego, że jedynie cudem się nie zarumieniłam. – I jak się czujesz? – zapytał, wyciągając rękę w moją stronę.

– Przeżyję – odparłam wymijająco, postanawiając nie mówić mu, że najchętniej wróciłabym z nim na górę i zabarykadowała się w jego komnacie. Przecież były zdecydowanie ciekawsze i mniej publiczne rzeczy, które mogliśmy robić razem.

Tropiciel zaśmiał się melodyjnie i mocniej ścisnął moją dłoń. Jego śmiech wydawał się owijać wokół mnie, poza tym miał w sobie coś uspokajającego, dzięki czemu trochę się uspokoiłam. Co prawda wciąż byłam sceptycznie nastawiona do tego, co czekało na nas w Sali Tronowej, ale mimo wszystko czułam się odrobinę lepiej.

– Możemy już iść? – poprosiłam, uświadamiając sobie, że od kilku sekund oboje milczymy i wpatrujemy się w siebie nawzajem. Demetri wciąż ściskał moją dłoń, palcami kreśląc jakieś wzory na jej wierzchu. – Byle szybko, bo zaraz się rozmyślę.

– Jasne.

Poczułam się pewniej, kiedy Demetri wyuczonym gestem ujął mnie pod rękę. Razem zeszliśmy po ostatnich stopniach, po czym skierowaliśmy się wprost do Sali Tronowej. Rozglądałam się dookoła, zaintrygowana wyglądem zamku. Już wcześniej zauważyłam, że na korytarzach paliły się przytwierdzone do ścian kinkiety i że schody sprawiają wrażenie sztucznie oblodzonych, ale nawet to nie robiło takiego wrażenia, jak pomieszczenie w którym się znalazłam. Na moment zamarłam u boku Demetriego, niczym w transie rozglądając się dookoła. Nie mogłam uwierzyć, że znajduję się w tym samym pomieszczeniu, w którym doszło do tylu okropnych rzeczy, jak chociażby śmierci czy torturowania przez Jane.

Tym razem Sala Tronowa sprawiała wrażenie jasnej i przestronnej. Wzdłuż ścian ciągnęły się łańcuchy zieleni i jeszcze więcej świec, nic jednak nie zrobiło na mnie aż tak wielkiego ważenia, jak ustawiona w kącie ogromna, sięgająca niemal samego sufitu choinka. Nigdy nie widziałam aż tak bogatych ozdób i tylu bombek; nie przypuszczałam nawet, że w Volterze obchodzi się podobne uroczystości, ale podejrzewałam, że wszystko jest raczej z myślą o zaprezentowaniu się i przypomnienia gościom o wpływach oraz bogactwach Volturi. Pod sufitem dostrzegłam jeszcze więcej sztucznego śniegu i lodu, pod ścianą zaś ciągnął się długi szwedzki stół. Zwłaszcza jego widok mnie zaskoczył, kiedy zaś zorientowałam się, co musi znajdować się w zdobionych złotem, porcelanowych naczyniach, coś przewróciło mi się w żołądku.

Aro, Marek i Kajusz zajmowali trzy trony na niewielkim podwyższeniu. Cała trójka uważnie obserwowała napływających gości, wyraźnie na coś czekając. Jedynie Marek obojętnie wpatrywał się w przestrzeń, ale mogłabym przysiąc, że na widok mnie i Demetriego, jego wzrok stał się bardziej przytomny, a kąciki warg drgnęły. Nie wyobrażałam sobie, żeby ten z braci darzył mnie albo Demetriego jakimkolwiek pozytywnym uczuciem – przecież chyba nic go nie obchodziło – ale nie mogłam być niczego pewna, zwłaszcza po tym, jak pomógł Hannie i Felixowi, kiedy ci szukali sposobu na ocalenie mnie przed Heidi.

– Ach, cudownie. – Aro rozpromienił się na widok tropiciela. Kiedy znaleźliśmy się wystarczająco blisko, z typową dla wampirów gracją zerwał się z miejsca i ruszył w naszą stronę. – Bardzo się cieszę, że Demetriemu udało się cię przekonać do wyjścia z pokoju. Sądzę, że wiele osób byłby rozczarowanych, gdybyś się nie pojawiła – stwierdził z przekonaniem, którego bynajmniej nie podzielałam.

– Tak... Ja też bardzo się cieszę – skłamałam, nie mając lepszego pomysłu; czułam się niezręcznie i jedynie obecność Demetriego miała w sobie coś pocieszającego.

W towarzystwie zawsze czułam się źle, zwłaszcza kiedy stawałam się obiektem zainteresowania. Tak było zwłaszcza w tym miejscu, kiedy wraz z upływem czasu, zaczęło nas otaczać coraz więcej obcych mi wampirów. Czułam się osaczona i przez cały czas miałam świadomość tego, że każdy mój ruch i najdrobniejszy gest jest obserwowany, analizowany i oceniany przez właścicieli dziesiątek par rubinowych oczu. Trzymałam się blisko Demetriego, mając nadzieję, że zapach mojej krwi skutecznie zostanie zamaskowany przez słodycz bijąca od wampirów, ale nawet jeśli tak było, ciężko było nie zauważyć jedynej żywej istoty w całym towarzystwie, więc tak czy inaczej pozostawałam pod obstrzałem zaciekawionych spojrzeń.

W wieczorowych strojach wszyscy wyglądali równie obco, co i niezwykle. Czułam się okropnie, kiedy patrzyłam na wszystkie te olśniewające wampirzyce, których idealne ciała były podkreślone doskonale dobraną, bez wątpienia drogą kreacją. Suknia, którą znalazła dla mnie Hannah, również była piękna i może nawet przebijała swoim urokiem wszystkie inne, ale zdecydowanie lepiej leżałaby na jakiejkolwiek wampirzycy niż na mnie. Tym bardziej niezrozumiałe dla mnie było to, że wielu przedstawicieli przeciwnej płci ogląda się za mną z zainteresowaniem, które bynajmniej niewiele miało wspólnego z moim pochodzeniem albo tym, że nosiłam nazwisko Cullen. Nachmurzona mina Demetriego jedynie potwierdzała moje przypuszczenia, wprawiając mnie w tym większą konsternację, bo jakiekolwiek pożądliwe spojrzenia nie miały dla mnie sensu.

Mniej więcej kwadrans po naszym przybyciu, Aro oficjalnie zajął miejsce w centralnym punkcie sali, ściągając na siebie uwagę zebranych. Również on wyglądał tej nocy jakoś inaczej, odziany w aksamitnie czarną sięgającą ziemi pelerynę, która nadawała mu swego rodzaju dostojnego wyglądu. Mimo wieku był przystojny i chcąc nie chcąc musiałam to przyznać, nawet jeśli czułam się z tą myślą dziwnie.

– Moi drodzy, nie zamierzam długo przeciągać, bo i tak nigdy nie macie dość cierpliwości, żeby wysłuchać mnie do końca – zapewnił z entuzjazmem władca; gdzieś rozległy się ciche śmiechy, ale nie byłam zainteresowana tym do kogo należały głosy. – Wszyscy jesteście tutaj na zaproszenie moje i moich braci, dlatego nie pozostaje mi nic innego, jak zwyczajowo życzyć wam udanej zabawy. Mam nadzieję, że zabawicie u nas aż do rana, a może jeszcze dłużej!

Osobiście wolałam, żeby większość z nich wyniosła się jeszcze tej nocy, ale chyba nie miałam na co liczyć. Sama zamierzała łam ewakuować się do komnaty przed wybiciem północy, w duchu licząc na to, że Demetri będzie z takiego kompromisu zadowolony. Na całe szczęście ratowało mnie to, że potrzebowałam regularnego snu i chociaż wątpliwe było, żebym tego wieczoru położyła się wcześnie, zamierzałam wykorzystać zmęczenie jako pretekst do wyciągnięcia ukochanego do komnaty i zakończenia tej farsy.

Kiedy rozległy się pierwsze takty walca, cała zesztywniałam, pragnąc uciec gdzie pieprz rośnie. Taniec był jedną z przyczyn, dla których unikałam jakichkolwiek uroczystości, więc i tym razem nie zamierzałam tak łatwo wyciągnąć się na parkiet. Powoli zaczęłam się wycofywać, obserwując jak Sulpicia i Athenodora wirowały w objęciach swoich partnerów, jak zwykle piękne i pełne gracji. Pierwszy raz widziałam Aro i Kajusza w takiej sytuacji, przez co poczułam się tym dziwniej, że obaj wydawali się naprawdę rozluźnieni. Poruszali się niemal jak zawodowcy, a w ich tańcu i zachowaniu nie było niczego sztucznego, jak mogłabym się spodziewać; wyglądało to tak, jakby naprawdę dobrze się bawili i poczułam się trochę winna tego, że bezustannie spoglądałam na nich tak, jakbym podejrzewała, że wiecznie są nieszczerzy. To zabawne, ale nawet po tylu miesiącach w tym miejscu, wciąż nie do końca oswoiłam się z myślą, że przebywając w swoim towarzystwie, Volturi byli po prostu klanem wampirów, dokładnie takim samym, jak każdym innym; tworzyli związki, mieli przyjaciół i czasami potrzebowali chwili wytchnienia albo okazji do zabawy.

– Nessie? – Głos Demetriego wyrwał mnie z zamyślenia. Jego ton sprawił, że na moment zesztywniałam i ze sporym opóźnieniem spojrzałam wprost w błyszczące oczy ukochanego, instynktownie czując, co takiego za chwilę usłyszę.

– Tak? – Starałam się udawać obojętną, ale w odpowiedzi wampir i tak tylko parsknął śmiechem, dobrze rozpoznając moje podejście. – Dobrze się bawisz mim kosztem? – zapytałam naburmuszona, chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że tropiciel i tak udobrucha mnie szybciej niż mogłabym sobie tego życzyć.

– Bardzo dobrze – zapewnił. – Ale byłoby lepiej, gdybyś jednak bez protestów zdecydowała się ze mną zatańczyć – dodał i wciąż się uśmiechając, zachęcająco wyciągnął dłoń w moją stronę.

Rzuciłam mu błagalne spojrzenie, ale nawet nie zwrócił na mnie uwagi, dalej spoglądając w moją stronę wyczekująco. Westchnęłam zrezygnowana, jednocześnie dając za wygrana i pozwalając wyciągnąć się na parkiet. Nie potrafiłam tańczyć, a przynajmniej nie walca, przez co miałam jeszcze bardziej irytujące wrażenie, że wszyscy się we mnie wpatrują, gotowi wyśmiać moja nieporadność. Oczywiście to nie była prawda, a jedynie moja wyobraźnia, ale i tak zadręczałam się jeszcze dłuższą chwilę, zaniepokojona do tego stopnia, że przez kilka sekund miałam problem z utrzymaniem równowagi i omal nie potknęłam się o własne nogi. Demetri roześmiał się, kiedy poleciałam do przodu, dosłownie wpadając mu w ramiona, po czym z uśmiechem zadowolenia przygarnął mnie do siebie, zamykając w swoich silnych ramionach. Wtuliłam się w niego, pod jego dotykiem rozluźniając się momentalnie, pamięcią zaś wróciłam do tamtej niezwykłej nocy moich urodzin, kiedy tańczyliśmy po raz pierwszy, ruszając się do sobie tylko znanej melodii. Co prawda zwieńczenie tamtych chwil okazało się najgorszym, jakie mogłam sobie wyobrazić, ale zdołałam w pełni odciąć się od złych wspomnień, koncentrując się wyłącznie na tych, które były mi drogie.

Demetri prowadził mnie pewnie i z taką wprawą, że prawie natychmiast uchwyciłam rytm. Poddałam się instynktowi i ruchom ukochanego, pozwalając mu przejąć kontrolę. Przy nim czułam się bezpieczna i lekka, jakimś cudem też zdołałam zapomnieć o swoich obawach oraz o tym, że przecież nie lubię publicznych miejsc. Co więcej, nagle zapragnęłam, żeby wszyscy na nas patrzyli, zwłaszcza na mojego partnera, który poruszał się niczym zawodowy tancerz. Zapatrzona w jego rubinowe oczy oraz idealne, zapadające w pamięć rysy twarzy, kolejny raz nie mogłam uwierzyć, że wszystko naprawdę miało szanse na to, żeby jakkolwiek się jeszcze ułożyć i że jesteśmy razem. Dzięki Demetriemu zaczynałam odnajdywać zagubione przed miesiącami szczęście, to zaś powoli zaleczało rany, które śmierć bliskich zadała mojemu sercu.

W tamtym momencie poczułam się piękna i pewna siebie. To, jak na moje ciało wpływał dotyk Demetriego, wydawało się wręcz niesamowite – było niczym magia, chociaż nawet jako pół-wampirzyca nie wierzyłam w czary. W jakiś niezwykły sposób staliśmy się jednością, a ja przez ułamek sekundy pragnęłam zignorować wszystko i wszystkich, i nieczuła na obecnych gości, pocałować Demetriego prosto w usta. Zwykle nie okazywaliśmy swoich uczuć publicznie i to przede wszystkim przez wzgląd na mnie (tropiciel nie miał takich oporów), ale tej nocy pragnęłam zrobić wyjątek – a może nawet pozwolić sobie na coś więcej.

Na ustach Demetriego pojawił się dobrze mi znany, zawadiacki uśmiech, zupełnie jaki wampir wiedział, co takiego chodzi mi po głowie. Wprawnie zmuszając mnie do wykonania wdzięcznego piruetu, pociągnął mnie za rękę na tyle stanowczo, że ze śmiechem raz jeszcze wpadłam mu w ramiona. Jego uścisk zacieśnił się, jednak wciąż był na tyle delikatny, że bez trudu mogłam łapać oddech, którego z jakiegoś powodu wciąż mi brakowało. Dyszałam ciężko, zupełnie jakbym dopiero co przebiegła maraton, obrazy zaś rozmazywały mi się przed oczami, ale nie tak jak w chwilach, kiedy traciłam przytomność. Byłam dosłownie pijana szczęściem, chociaż to stwierdzenie brzmiało dziwnie i trochę zabawnie.

Demetri uśmiechnął się pewniej, po czym nachylił się w moją stronę. Zatrzepotałam powiekami, oszołomiona i zdecydowałam się zamknąć oczy, zamierając w oczekiwaniu na zbliżający się pocałunek, kiedy...

Muzyka przestała grać ta nagle, że oboje machinalnie zamarliśmy. Otworzyłam oczy i spojrzałam na Demetriego mało przytomnym wzrokiem, lekko oszołomiona. Demetri również mi się przyglądał, jego mina zaś zdradzała rozczarowanie; żałował, że nie wykorzystał okazji, a i ja czułam lekki niedosyt, bo zdążyłam już wyobrazić sobie muśnięcie lodowatych warg. Teoretycznie wciąż mogliśmy się pocałować, ale wraz z końcem tańca, czułam się tak, jakbym została wyrwana z głębokiego snu i na powrót wróciłam do rzeczywistości. Speszyłam się nagle tą nagła bliskością, po czym w pośpiechu odsunęłam, uśmiechając się figlarnie i czując, że policzki palą mnie żywym ogniem. Demetri wywrócił oczami i spróbował mnie przetrzymać, wtedy jednak bardziej stanowczo oswobodziłam się z jego objęć, jasno dając mu do zrozumienia, że mimo wszystko czuję się w tym miejscu niezręcznie. Nie mogłam zapomnieć, że dla niektórych widok nas jako pary mógł okazać się sporym szokiem, poza tym obawiałam się, że kiedy nasze usta się spotkają, możemy pozwolić sobie na zdecydowanie zbyt wiele i to na oczach w znamienitej większości obcych mi osób. Nigdy nie byłam zwolenniczką takiej obojętności i odwagi, jaką prezentowali nawet w publicznych miejscach Rosalie i Emmett, i chociaż bardzo za nimi tęskniłam, za nic w świecie nie chciałam się do nich pod tym względem upodabniać. Co więcej, chciałam jak najdłużej żyć w przekonaniu, że jestem jedyna i wyjątkowa, a mój związek z Demetrim zdecydowanie wykracza poza pociąg fizyczny, który zwykle przyciągał ja do licznych kobiet, które miał przede mną.

Tropiciel westchnął, po czym chwycił mnie za rękę. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, w tamtym momencie nawet nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo miałam żałować tego, że nie wykorzystaliśmy tego momentu najlepiej, jak tylko było to możliwe.

– Och, Renesmee... – Demetri spojrzał na mnie z czułością. – Dlaczego musisz mi to robić w tym momencie? – zapytał i chociaż chciał zabrzmieć na urażonego, do jego głosu i tak wkradło się rozbawienie.

– A co ja robię? – zapytałam z przekąsem, pragnąc skłonić go do udzielenia odpowiedzi. Lubiłam się z nim drażnić, zwłaszcza w sytuacji, kiedy patrzył na mnie w ten specyficzny sposób, zdradzający narastające pożądanie. Sama również go pragnęłam i coraz częściej uciekałam myślami do rozmowy z Hanną, kiedy dziewczyna sugerowała mi, że między nami nareszcie mogłoby do czegoś dojść.

– Sama najlepiej wiesz – odparł Demetri nieco zachrypniętym tonem. – To znaczy...

Reszta jego wypowiedzi najzwyczajniej w świecie mi umknęła, kiedy drzwi Sali Tronowej uchyliły się po raz kolejny.

Nikt nie zwrócił większej uwagi na przybyłych – nikt z wyjątkiem mnie i serce omal mi nie stanęło, kiedy uważniej przyjrzałam się przybyszom. Nie pamiętałam już nawet, kiedy ostatni raz miałam okazję spojrzeć na kogoś, kogo oczy były złote i w pierwszej sekundzie po prostu zatonęłam w złotych tęczówkach czwórki nieśmiertelnych. Tanya i Kate wyglądały niezwykle pięknie, obie w wieczorowych sukniach – kolejno srebrzystej i ciemnogranatowej. Tuż za nimi pojawiła się ciemnowłosa Carmen, czule obejmowana przez nieufnie rozglądającego się dookoła Eleazara. Ta dwójka spędziła w Volterze dość czasu, żeby czuć się w Volterze nieswojo i może nawet obawiać się tej wizyty. Również oni prezentowali się znakomicie, oboje ubrani na czarno, co podkreślało cechy ich hiszpańskiej urody, zwłaszcza ciemne włosy.

Niczym w transie obserwowałam, jak czwórka wampirów szybkim krokiem przemierza salę, starając trzymać się na uboczu. Zauważyła, że oczy Tanyi pociemniały, kiedy jej wzrok spoczął na Aro i Kajuszu, po chwili jedna odwróciła głowę. Kate zacisnęła dłoń na ramieniu siostry, być może nawet rażąc ją lekko prądem, bo blondynka skrzywiła się nieznacznie i pokiwała głową. Obie Denalki wyglądały na przygnębione, ja zaś jak przez mgłę przypomniałam sobie moment, kiedy na oczach nas wszystkich Volturi zamordowali ich siostrę, Irinę. Byłam wtedy dzieckiem i większość wspomnień sprzed osiemnastu lat okazała się zamazana oraz chaotyczna, ale tamten moment był na tyle szokujący, że na dobre zachował się w mojej wampirzej pamięci.

Czułam, że zaczynam drżeć, chociaż starałam się jakoś nad tym zapanować. Coś wydawało się popychać mnie do przodu, nakazując podbiec do przybyłych i rzucić się pierwszej napotkanej osobie w ramiona, ale jednocześnie nie byłam do tego zdolna. Wrażenie było takie, jakbym została dosłownie wmurowana w ziemię, oszołomiona i niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Podobnie czułam się przy Alistairze, kiedy jednocześnie chciałam i bałam się usłyszeć to, co pragnął mi powiedzieć. Tym razem sytuacja była o tyle złożona, że Denalczyków traktowałam niemal jak daleką rodzinę, co jedynie wszystko komplikowało, bo od samego początku bałam się z nimi spotkać. Bałam się wspomnień, pocieszania i tego, jak czułabym się, gdybym zdecydowała się zamieszkać z nimi na Alasce albo została zmuszona do rozmowy na temat tego wszystkiego, co się wydarzyło. Nawet teraz byłam tą perspektywą przerażona i chociaż pragnęłam poczuć się jak dawniej, wpadając w ramiona którejś z przyszywanych ciotek, jednocześnie nie wyobrażałam sobie tego momentu. Moje dawne życie przypominało piękny sen, przerwany przez brutalną rzeczywistość i nie sądziłam, żebym była zdolna do niego wrócić.

Stałam, bijąc się z myślami i wciąż wpatrując się w nieznajomych. W tej samej sekundzie, Tanya odwróciła głowę i spojrzała wprost na mnie – a potem obojętnie odwróciła się i wraz z resztą Denalczyków poszła dalej. To było gorsze niż nawet najtrudniejsza rozmowa i potrzebowałam dłuższej chwili, żeby w pełni uprzytomnić sobie to, co się przed chwilą wydarzyło.

Tanya mnie widziała, a jednak nawet nie zwróciła na mnie uwagi, zupełnie jakbym była powietrzem albo... kimś obcym. Ból, który w tamtym momencie poczułam, był okropny, ale wydawał się niczym porównaniu z cierpieniem, którego doświadczyłam, kiedy straciłam wszystkich na których mi zależało. Mimo tego zachwiałam się lekko, całkiem wytrącona z równowagi i cofnęłam się o krok, wpadając na Demetriego. Tropiciel otoczył mnie ramionami, wyraźnie zaniepokojony, ale przede wszystkim zdezorientowany.

– Co się dzieje? – zapytał, chyba dopiero teraz uświadamiając sobie, że nie tyle się zamyśliłam, co wręcz byłam przerażona. – Renesmee, wszystko w porządku? – zapytał mnie dla pewności, delikatnie odprowadzając mnie na bo. Wciąż mocno mnie podtrzymywał, chcąc mieć pewność, że nagle nie zasłabnę ani nie zemdleję.

– Widziała mnie... – wydukałam, ledwo zmuszając się do wypowiedzenia kolejnych słów. – Widziała mnie, a jednak... Widziała mnie... – Na nic więcej nie było mnie w tym momencie stać.

– Kto? – Demetri zmarszczył brwi.

Kręcąc głową, powoli odwróciłam się w stronę ukochanego, stając do niego przodem. Cały czas trzymał mnie w swoich objęciach, ale prawie nie byłam tego świadoma.

– Tanya – powiedziałam słabym głosem. – Tanya mnie widziała, a jednak nawet do mnie nie podeszła. Zachowywała się tak, jakby mnie nie było i...

– Cii... – Demetri potarł moje ramię, bo dostałam gęsiej skórki, chociaż sama nie byłam pewna czy to przez temperaturę jego ciała, czy przejmujący chłód, który wypełnił mnie całą, w momencie kiedy dostrzegłam Denalczyków. – Może po prostu cię nie rozpoznała. Nessie, minęło pół roku. Może się mylę, ale z pewnością sporo zmieniło się od tamtego czasu, poza tym niekoniecznie musiała się spodziewać ciebie w tym miejscu.

Jego wyjaśnienia nie do końca mnie przekonywały, ale mimo wszystko brzmiały sensownie. Przynajmniej ja chciałam w nie uwierzyć, dlatego pokiwałam głową, starając się rozluźnić i poddać kojącym właściwościom obejmujący mnie ramion. Demetri musiał mieć rację, a Tanya po prostu mnie nie rozpoznała albo...

– Chcesz pójść i spróbować z nimi porozmawiać? – zapytał mnie tropiciel poważnym tonem. Gdzieś w tle leciał kolejny taneczny kawałek, dzięki czemu nikt nie zwracał na nas uwagi. – Jestem pewien, że wszystko się ułoży, kiedy...

Ktoś chrząknął znacząco za naszymi plecami. Oboje wzdrygnęliśmy się, zaskoczeni, po czym odskoczyliśmy od siebie, jakbyśmy zostali co najmniej przyłapani na jakimś niestosownym zachowaniu. Zarumieniłam się i spięłam, tym bardziej, kiedy uświadomiłam sobie, że to Kajusz. Wampir spoglądał na mnie jakoś dziwnie, a jego oczy błyszczały, przyprawiając mnie o nagły atak paniki.

– Czy przypadkiem wam nie przeszkadzam? – odezwał się nieśmiertelny. Głos miał zaskakująco spokojny i przesadnie wręcz uprzejmy, co bynajmniej do niego nie pasowało.

– Nie... – Demetri spojrzał na wampira lekko zdezorientowany. – Czy coś się stało, panie? – dodał oficjalnym tonem, jak zwykle okazując członkom trójcy należny szacunek.

Kajusz spojrzał na niego w taki sposób, jakby zastanawiał się, co tropiciel jeszcze w tym miejscu robi. Miałam nadzieję, że nie każe mu odejść, bo bynajmniej nie miałam ochoty na to, żeby zostać sam na sam z tym wampirem.

– Absolutnie nic, Demetri – zapewnił Kajusz, rzucając podwładnemu przelotne spojrzenie. – Pomyślałem sobie po prostu, że może twoja urocza partnerka zechciałaby ze mną zatańczyć? – oznajmił, a mnie dosłownie zamurowało.

– Ale...

Kajusz patrzył na mnie wyczekująco.

– To przecież tylko jeden taniec, moja droga – powiedział i może gdybym go nie znała, uwierzyłabym, że w istocie chodziło mu tylko o to. – Więc? Sądzę, że wypadałby przynajmniej odpowiedzieć – ponaglił mnie, wciąż jednak zachowywał spokojny, niemal przyjacielski ton głosu.

– Ja... – Spojrzałam na Demetriego błagalnie, ale ten tylko bezradnie wzruszył ramionami. – Tak, panie. Bardzo chętnie – skłamałam i to tak nieudolnie, że nikt by mi nie uwierzył, ale Kajuszowi to wystarczyło.

Posłusznie ujęłam lodowatą dłoń wampira i wyszłam z nim na parkiet. Ledwo powstrzymywałam się od nerwowego rozglądania po Sali Tronowej, w poszukiwaniu Denalczyków. Najwyraźniej Tanya i jej rodzina musieli poczekać. Nie byłam z tego zadowolona, ale nie pozostawało mi nic innego, jak cierpliwie znosić kolejny taniec – w końcu rozmawiać mogłam dużo później.


Felix

Krążyłem bez celu po Sali Tronowej, ze znudzeniem rozglądając się dookoła. Odkąd Demetri znalazł sobie partnerkę, nie mogłem na niego liczyć, jeśli chodziło o bal i niezobowiązujące flirty z dziewczynami. Nie miałem zresztą na to najmniejszej ochoty, chociaż sam nie wiedziałem, dlaczego nagle mam jakikolwiek opór, jeśli chodziło o kobiety. Kiedyś nie robiło mi to różnicy, ale teraz czułem się trochę dziwnie, tym bardziej, że moje myśli przez cały czas uciekały w stronę Hannah...

Hannah, której nigdzie nie było.

Dostrzegłem Demetriego i Renesmee, ale ci zajmowali się sobą, wirując w jakimś szalonym tańcu. Mimowolnie uśmiechnąłem się, widząc szczęście tej dwójki. Zwykle nie widzieli świata poza sobą i to było fantastyczne, chociaż momentami strasznie mnie irytowało. Niestety, dziewczyna zwykle zmieniała faceta, a już na pewno takiego jak Demetri, który nie był przyzwyczajony do tego, żeby od kogokolwiek zależeć. Byłem zdziwiony, że w tej sytuacji jakkolwiek sobie radzili, ale nie komentowałem tego, woląc nie znajdować przyczyn do kłótni o coś, co nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Chciałem szczęścia tej dwójki, obojętnie jak dziwnie to brzmiało i nawet jeśli sam nie rozumiałem, skąd nagła troska o kogokolwiek, zwłaszcza o dziewczynę, która osiemnaście lat wcześniej mogła stać się ofiarą któregokolwiek z nas.

Drzwi do Sali Tronowej otworzyli się, a do środka weszli nie kto inni, ale właśnie przedstawiciele klanu wampirów z Denali. Cóż, najwyraźniej Kajuszowi nie udało się przekonać Aro, co nawet mnie cieszyło, chociaż kiedy zobaczyłem minę Renesmee, zrobiło mi się jej trochę żal. Wahałem się, czy nie powinienem dołączyć do niej i Demetriego, ale kiedy ta dwójka zaczęła dosłownie rozpływać się w swoich ramionach, ostatecznie zrezygnowałem z tego pomysłu. Troje to już tłok, przeszło mi przez myśl, a na moich ustach pojawił się nieco gorzki uśmiech. Najwyraźniej niż nikomu nie byłem potrzebny, a przynajmniej takie miałem wrażenie, błąkając się bez celu i szukając sobie jakiegoś zajęcia.

Właściwie wyczułem niż usłyszałem Hannę, kiedy ta nareszcie pojawiła się w sali. Odwróciłem się w odpowiednim kierunki, zastanawiając, dlaczego, do diaska, jestem tak czuły na zapach i obecność dziewczyny, ale wszelakie myśli wyleciało z mojej głowy, kiedy nareszcie dostrzegłem smukłą wampirzycę.

Już wcześniej – oczywiście bardzo niechętnie – musiałem przyznać, że wampirzyca jest piękna, nawet jak na nieśmiertelną. Teraz również zwróciłem uwagę na jej urodę, podkreśloną idealną, przylegającą do ciała sukienką. Dziewczyny chyba mówiły na ten krój „mała czarna", a przynajmniej tak mi się wydawało, bo kompletnie nie znałem się na modzie. Jasne włosy jak zwykle miała w nieładzie, ale to jedynie dodawało jej uroku i przyłapałem się na tym, że najchętniej założyłbym jej jakiś zabłąkany kosmyk za ucho albo przynajmniej musnął palcami jej biodro, żeby upewnić się, czy materiał sukienki naprawdę jest tak delikatny i aksamitny, jak się wydawał. Miałem doskonały wgląd na smukłą szyję i odsłonięte ramiona dziewczyny oraz na długie, idealne nogi, optycznie wydłużone przez czarne szpilki. Hannah wiedziała, co zrobić, żeby wzbudzić zainteresowanie i nie było co do tego najmniejszych wątpliwości.

Odrobinę rozmarzony, przeniosłem wzrok na twarzy dziewczyny – i w tamtym momencie czar prysł, bo przerażone spojrzenie dziewczyny absolutnie nie pasowało do postaci wampirzej bogini, którą w niej widziałem.

– Co się stało? – zapytałem, ale Hannah nie odpowiedziała, tylko chwyciła mnie za ramię i stanowczo pociągnęła za sobą. – Hej, dziewczyno, wyluzuj. Co...?

– Cicho – przerwała mi spiętym tonem. – Chodź szybko, zanim zwrócimy na siebie uwagę. Musisz mi pomóc, Felixie – oznajmiła, a mnie uderzyło to, że zwróciła się do mnie po imieniu, zamiast kolejny raz irytować tym swoim „Felutkiem".

Zacisnąłem usta w wąską linijkę, zaniepokojony, po czym stanowczo wyswobodziłem się z uścisku wampirzycy, żeby przestała mnie ciągnąć. Przynajmniej zrozumiała moje intencje i razem wyszliśmy z Sali Tronowej, zwracając zdecydowanie mniej uwagi, niż kiedy dziewczyna ciągnęła mnie brutalnie za sobą. Hannah natychmiast ruszyła w głąb korytarza i dopiero pokonawszy kilka metrów, kiedy upewniła się, że nikt nas nie podsłucha ani nie zobacz, zwolniła i zatrzymała się. Cały czas podrygiwała nerwowo, nie mogąc ustać w miejscu i aż trzęsąc się ze zdenerwowania. Rozpraszała mnie tym, ale to w tym momencie było najmniej istotne.

– Chodźmy tutaj – zasugerowałem i podszedłem do ściany, czym zasłużyłem sobie na pełne powątpienia spojrzenie dziewczyny. Ignorując ją, odnalazłem niewielkie wgłębienie pomiędzy cegłami, po czym stanowczo pociągnąłem za ukrytą klamkę, ukazując jedno z sekretnym przejść. Oczy Hanny rozszerzyły się, ale nie skomentowała tego ani słowem, przynajmniej do momentu, kiedy nie znaleźliśmy się w korytarzu, a ja nie zamknąłem przejścia. – Jest tutaj kilka takich miejsc. No wiesz, to przecież siedziba wampirów – powiedziałem, chcąc ją rozbawić, ale wyszło mi to dość marnie.

Hannah rozejrzała się krótko po korytarzu, o którym wiedziałem, że był inną drogą do kanału, którym nie raz wracaliśmy z miasta do lobby. Zapadła chwila ciszy, kiedy po prostu patrzyliśmy na siebie w ciemności, a potem dziewczyna bez ostrzeżenia jęknęła i osunęła się po ścianie na ziemię, ukrywając twarz w dłoniach. Nie mogła płakać – nie jak człowiek – ale i ta poczułem się cholernie niezręcznie, bo nigdy nie byłem dobry w roli pocieszyciela. Zresztą widok załamanej Hanny, miał w sobie coś szokującego, bo dziewczyna nigdy nie okazywała słabości, więc jej zachowanie tym bardziej mnie zaskoczyło.

Niewiele myśląc, przykucnąłem przy niej, nie zważając na to, że mogę zniszczyć albo pobrudzić garnitur. Chciałem dotknąć jej ramienia, ale ledwo ruszyłem ręką, dziewczyna zesztywniała i pokręciła głową. Zamarłem w bezruchu, odsuwając się nieznacznie i spoglądając nań wyczekująco, coraz bardziej zaniepokojony.

– Felixie, jestem taka głupia – odezwała się, uparcie na mnie nie patrząc. Opuściła ramiona i teraz wpatrywała się w swoje dłonie, być może nawet ich nie widząc. Jej oczy błyszczały, zdradzając suchość, chociaż równie dobrze mogło być to jedynie wrażenie. Tak, musiało tak być... – Wiem, że mnie za to znienawidzicie, ale to już nieważne. Ja już po prostu mam tego dość, dlatego musisz mi pomóc.

– Pomóc w czym? – zapytałem spiętym głosem. Obawiałem się tego, co może powiedzieć, poza tym ni cholery nie rozumiałem jej zachowania. Chyba nie chciała mnie nagle poprosić o śmierć, prawda? Tego nie byłbym w stanie dla niej zrobić, nawet jeśli po pierwszym spotkaniu miałem na to ochotę. Wiele zmieniło się w ciągu ostatnich miesięcy i już po prostu nie potrafiłem skrzywdzić kobiety, która w jakiś pokrętny sposób stała się moją przyjaciółką. - Hannah, co się stało? Powiedz mi wszystko od początku i... Cholera, czy ktoś zrobił ci krzywdę? – zapytałem pod wpływem impulsu, próbując jakoś uporządkować sobie wszystko w głowie. Możliwe, że przez długi czas męczyła się z jakimś wspomnieniem i teraz miała tego dość?

– Krzywdę? – Dziewczyna nagle roześmiała się w histeryczny sposób. Przerażała mnie. – Krzywdę, Felutku? Nie! To ja zrobiłam coś strasznego, a teraz nawet tego nie pamiętam!

Teraz już niczego nie rozumiałem, ale to już był najmniejszy problem, bo dziewczyna nie kwapiła się do wyjaśnień. Spojrzałem na nią udręczonym wzrokiem, w duchu zadając sobie pytanie, dlaczego przyszła właśnie do mnie. Nie nadawałem się do pomocy, poza tym Hannah wyglądała, jakby potrzebowała bliskiego przyjaciela, a nie mnie i moich sarkastycznych uwag.

– Hannah... – zacząłem, starannie wypowiadając jej imię. – Dziewczyno, chociaż raz powiedz mi, co mam zrobić. Może powinienem pójść po Renesmee, a ona... – zacząłem, bo przecież Nessie była jej najlepszą przyjaciółką, ale zanim zdążyłem cokolwiek jeszcze dodać, Hannah dosłownie na mnie skoczyła, zaciskając palce na połach mojej marynarki,

– Nie! Jeszcze nie! – Wyglądała, jakby była szalona. – Felixie, czy ty nie rozumiesz? Tutaj właśnie chodzi o Renesmee. Ja już po prostu nie mogę tego wytrzymać, poza tym czuję, że to jest coraz bardziej niebezpieczne i...

Urwała i puściła mnie, po czym ponownie znieruchomiała pod ścianą. Dyszała ciężko, łapczywie wdychając zbędny jej tlen, który już dawno przestał przynosić ukojenie takim jak ja. Obserwowałem ją bezradnie, coraz bardziej oszołomiony.

– Przepraszam – wyszeptała drżącym głosem. – Przepraszam, że... Och, po prostu obiecaj mi, że cokolwiek zaraz ci powiem i co o mnie pomyślisz, pomożesz mi. A jeśli nie mnie, to że po prostu pomożesz Renesmee.

– Dalej nie bardziej rozumiem, co...

Oczy wampirzycy rozszerzyły się.

– Obiecaj! – zażądała, a mnie nie pozostało nic innego, jak w pośpiechu pokiwać głową, byleby ją uspokoić.

– Obiecuję – wyszeptałem. Nasze głosy były wzmocnione przez wszechobecne echo. – Hannah, co się stało? – powtórzyłam po raz wtóry, wierząc, że tym razem nareszcie otrzymam odpowiedź.

Wampirzyca odetchnęła, a potem przemieściła się, zwiększając dystans między nami. Słyszałem, jak jej oddech powoli się wyrównuje, kiedy zaczęła dochodzić do siebie. Uspokojony, wbiłem wzrok w miejsce, gdzie widziałem jej smukłą postać, czekając aż dziewczyna w końcu zdecyduje się mi zaufać i przejdzie do rzeczy.

Hannah westchnęła, a potem nareszcie się odezwała:

– Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale... Ale ja nie jestem taka do końca normalna, Felixie – oznajmiła cichym, drżącym tonem.

– Powiedz mi coś, czego nie wiem – mruknąłem z przekąsem, nie mogąc się powstrzymać. – Proszę cię, mała wiedźmo, co to ma do rzeczy?

– Felix! – warknęła wampirzyca. – Nie rozumiesz? Właśnie próbuję ci powiedzieć, że mam dar. Miałam go od samego początku, ale to przed wami ukrywałam... Musiałam ukrywać, ale teraz mam już dość tajemnic – wyrzuciła na wydechu. Odczekała moment, czekając na moją reakcję, ale ja tylko siedziałem i patrzyłem się na nią tępo. – Felixie, czy nie rozumiesz? Nie widzisz, że od samego początku was oszukiwałam? Nie mów mi, że nie zorientowałeś się, że Kajusz coś do mnie ma – powiedziała niemal błagalnie. – Felixie...? – dodała, bo wciąż milczałem.

Pokręciłem głową. W pamięci momentalnie odtworzyłem wspomnienie rozmowy Kajusza i Aro oraz słowa Chelsey, ale to wciąż niczego nie wyjaśniało. Co prawda miałem wrażenie, że ten z braci Volturi jakoś dziwnie wpływa na Hannę, ale wcześniej niezbyt się nad tym zastanawiałem.

– Hannah... Do czego zmierzasz? – zapytałem wprost, zły na siebie za to, że mój głos zabrzmiał tak oschle. – Co chcesz mi powiedzieć?

– Nie jestem pewna. To jest właśnie ten problem, że nie wszystko rozumiem, bo... – Urwała, bo spojrzałem na nią gniewnie, mając ochotę zaprotestować. Jak mogła mówić, że nie wie, co chce mi powiedzieć?! – Felixie, nie rozumiesz. To właśnie jest mój dar: manipuluje cudzymi wspomnieniami. Również swoimi.

– Słucham? – Dopiero po chwili dotarło do mnie, co dziewczyna do mnie powiedziała. W popłochu zerwałem się i odsunąłem od niej, nie zastanawiając się nad tym, że taką reakcją sprawię jej ból. – Cholera jasno, dziewczyną, co...?

– Później na mnie krzycz. Przecież ty wciąż nie wiesz wszystkiego – przerwała mi bardziej zdecydowanym głosem. – Felixie, ja chyba znałam Kajusza już wcześniej. I wiesz, co ci powiem? Wydaje mi się, że to ja odpowiadam za to, co wydarzyło się w Forks. To wszystko ja... Ona mnie znienawidzi, kiedy się dowie. Znienawidzi, ale... Ale przecież ja to ukrywałam dla niej. Czuję, że kiedy się dowiem – kiedy sobie przypomnę – stanie się coś bardzo złego. Znajdziemy się w niebezpieczeństwie i to nie tylko ja, ale również Renesmee... – Zamrugała i spojrzała na mnie. – Felixie, pamiętasz, co mi obiecałeś?

Czułem, że zaczyna kręcić mi się w głowie, chociaż w przypadku wampira powinno być to niemożliwe. Pomyślałem nawet, że to może być sztuczka Hannah, ale zaraz odrzuciłem od siebie tę myśl. Cholera, czy mówiłaby mi to wszystko, żeby później manipulować moimi wspomnieniami? Chyba nie, a przynajmniej próbowałem w to uwierzyć.

Ale z drugiej strony...

Oszukała nas. Właśnie przyznała się, że oszukała nas wszystkich i że robiła to długie miesiące. Jeszcze jakiś czas temu, byłoby mi to obojętne, ale teraz... Jej zdrada bolała, chociaż nie wyobrażałem sobie nawet, że jestem zdolny do odczuwania takich uczuć. Sam nie wiedziałem, co powinienem teraz zrobić i co właściwie czuję, ale to już nie miało żadnego znaczenia.

Teraz trzeba było działać, ale ja nie byłem pewien, co takiego chciała zrobić Hannah i co sam powinienem zrobić.

– Pamiętam – odezwałem się lodowatym tonem. Hannah jęknęła, ale skinęła głową. – Tylko dalej nie rozumiem, co się odmieniło. Nagle przypomniałaś sobie, że ktokolwiek obdarzył cię zaufaniem? Szukasz przyjaciół, Hanno? – zadrwiłem, chociaż każde kolejne słowo przychodziło mi z trudem.

– Felixie... – westchnęła błagalnie.

O co mnie błagała?

– Nieważne – przerwałem jej. – Lepiej powiedz mi, co takiego zamierzasz zrobić – dodałem, unikając jej wzroku.

– Och, to bardzo proste – wymamrotała cicho. – Zamierzam sobie przypomnieć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro