30. Poświęcenie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Felix

Niespokojnie obejrzałem się za siebie. Nawet w ciemnościach widziałem dym, w oknach zamku zaś odbijały się jasne płomienie. Ogień bezlitośnie się rozprzestrzeniał, zajmując coraz większą powierzchnię. W głowie nie mieściło mi się to, jakie mogły być skutki pożaru, ale to nie była najlepsza pora na to, żeby nad czymkolwiek ubolewać. Jasne, nigdy nawet nie wpadłbym na to, że kiedykolwiek będę zmuszony uciekać z Volterry, a tym bardziej, że w tym samym dniu zamek zacznie powoli przeistaczać się w pył, ale nie czułem żalu. Swego rodzaju oszołomienie może i owszem, ale na pewno nie żal – w końcu ciężko jest ubolewać nad miejscem, które omal nie stało się grobem dla mnie oraz dla...

No właśnie, Demetri i pozostali. Nigdzie ich nie widziałem i to mnie niepokoiło, ale miałem nadzieję, że jakoś dali radę się wydostać. Musiałem wierzyć w to, że byli bezpieczni, chociaż instynkt podpowiadał mi, że tak naprawdę już niczego nie można być pewnym, zwłaszcza w tym miejscu. Życie nieśmiertelnego to w zasadzie całe pasmo nieprawdopodobnych wydarzeń; w tej sytuacji wszystko wydawało się równie prawdopodobne, bo i same wampiry były istotami, które nie powinny przecież istnieć na świecie. Oczywiście pod warunkiem, że świat faktycznie ograniczałby się do beznadziejnych zasad i stwierdzeń, które narzucili sobie ludzie.

Przestałem o tym myśleć, na powrót spoglądając przed siebie. Denalczycy zdążyli mnie już wyprzedzić, ale nie przejąłem się tym, bo cała czwórka zatrzymała się na placu przed twierdzą, niespokojnie obserwując miejsce z którego wszyscy chwilę wcześniej uciekliśmy. W duchu cieszyłem się, że na zewnątrz wciąż panowały ciemności, bo nawet gdyby jakiś człowiek zauważył, co się dzieje, przynajmniej nie wrzucalibyśmy się w oczy. Blask płomieni nie wprawiał wampirzej skóry w lśnienie, co było sporym plusem, chociaż nawet w anemicznym świetle zauważyłem, że Tanya, Kate i Carmen wyglądając niezwykle; płomienie rzucały na ich blade twarze długie cienie, sprawiając, że zarówno wampirzyce, jak i ich towarzysz wyglądali naprawdę niepokojąco.

– Renesmee... – Tanya odezwała się pierwsza. Dyszała ciężko, chociaż podobnie jak każdy wampir nie potrzebowała powietrza, żeby móc normalnie funkcjonować. – Felixie, musimy wrócić. Wiem, że kazali ci nas wyprowadzić, ale...

– Ona ma rację – wtrąciła natychmiast Kate. Mocno zaciskała dłonie w pięści, a ja – chociaż równie dobrze mogło mi się wydawać – mógłbym przysiąc, że jej skóra skrzyła się lekko, zdradzając przechodzące przez jej całe ciało napięcie elektryczne. Jej włosy elektryzowały się, przez co po idealnej fryzurze nie było ani śladu. – Przecież jej tak nie zostawimy.

Miałem ochotę westchnąć i wywrócić oczami, ale oczywiście nie zrobiłem tego, nie zamierzając teraz wchodzić w jakiekolwiek dyskusję. Niechętnie spojrzałem na obie kobiety, po czym przeniosłem wzrok na Eleazara i jego ciemnowłosą partnerkę.

– Zabierz je stąd, dobrze? – poprosiłem, chociaż tak po prawdzie to było polecenie; po prostu próbowałem być uprzejmy, w nadziei, że dzięki temu łatwiej będzie mi do nich przemówić.

Zarówno Tanya, jak i Kate spojrzały na mnie tak, jakby zamierzały się w moją stronę rzucić. Mimowolnie napiąłem mięśnie, gotów do obrony. Na całe szczęście nie ruszyły się z miejsca, zachowując resztki zdrowego rozsądku, ale i tak poczułem co najmniej zagrożony. Nie było czasu na to, żeby dodatkowo walczyć między sobą i to na dodatek w sytuacji, kiedy chodziło o kwestię bezpieczeństwa – i kiedy to ja miałem rację.

– Słuchajcie, nie ma teraz czasu – zirytowałem się. Mogli mi nie ufać, ich sprawa, ale ja nie musiałem sobie psuć nerwów z tego pokoju. – Ja tam wracam. Wy spadacie. Czy mam wam to przeliterować w jakiś specjalny sposób? – zapytałem uprzejmym tonem, ledwo powstrzymując się przed tym, żeby nie zacząć warczeć.

Tanya otworzyła usta, prawdopodobnie po to, żeby na mnie naskoczyć, ale wtedy zdecydował się ją ubiec Eleazar:

– Co zamierzacie? – zapytał mnie natychmiast. – Nie mam pojęcia, co się dzieje, ale nie podoba mi się to. No i chodzi o Renesmee, więc...

– Do cholery, a mnie niby nie chodzi o Renesmee? – Jak miałem im wytłumaczyć, że dziewczyna jest dla mnie równie ważna, co i dla nich? Podobnie jak i Hannah, i Demetri... Z tym, że dla Denalczyków byłem jedynie kolejnym przedstawicielem Volturi, który osiemnaście lat wcześniej brał udział w egzekucji ich siostry oraz omal nie wymordował ich oraz Cullenów i to właśnie z powodu – o ironio! – Nessie. – Po prostu myślcie rozsądnie, dobra? Będziecie jedynie zawadzać, a przecież nie o to chodzi. Musicie stąd uciekać... I to teraz, póki macie okazję. Nie wracajcie do domu, zaszyjcie się gdzieś, przynajmniej na jakiś czas, póki nie nabierzemy pewności jak prezentuje się sytuacja. Jeśli będzie trzeba, sami się odezwiemy, ale, na litość Boską, nie ryzykujcie. Renesmee nie będzie zachwycona, jeśli cokolwiek wam się stanie. – Zmarszczyłem brwi. – Nie ma teraz czasu na wyjaśnienia. Mamy kłopoty i tego należy się trzymać. Nie jestem pewien, czy Kajusz w ogóle bierze was pod uwagę, ale nie wykluczone, że spróbuje uderzyć w was, żeby jeszcze bardziej zaszkodzić Nessie. Chcecie tego? – zapytałem i w tamtym momencie trafiłem w sedno.

Tym razem nikt się nie odezwał ani nie próbował się ze mną sprzeczać. Odetchnąłem w duchu, ale nie dałem sobie po sobie poznać, że odczuwam jakąkolwiek ulgę, przynajmniej do momentu, w którym Eleazar sztywno nie skinął głową. Wciąż patrzył się na mnie dość nieufnie, nawet mimo czasu, który sam kiedyś spędził w straży, ale zgoda z jego strony była już niejako postępem.

Nie czekając na kolejne protesty albo uwagi, chciałem odejść, ale wtedy czyjaś dłoń zacisnęła się na moim ramieniu. Odwróciłem się i wzdrygnąłem, nagle dostrzegając bladą twarz Tanyi zaledwie metr od mojej własnej.

– Co do...?

Wampirzyca potrząsnęła głową.

– Uciekniemy, ale powiedz mi, co planujecie? Dokąd zamierzacie zabrać Renesmee? – zapytała z niespokojnym błyskiem w złocistych tęczówkach.

– Lepiej, żebyście nie wiedzieli - stwierdziłem cicho. Uznałem, że tak będzie rozsądnie, poza tym brzmiało lepiej niż gdybym wprost przyznał, że nie mamy żadnego planu. – Nie szukacie nas, a tym bardziej nie próbujcie znaleźć Cullenów. Po prostu się gdzieś zaszyjcie, a wtedy wszystko będzie dobrze – powiedziałem z przekonaniem, którego wcale nie odczuwałem.

Szybko wyrwałem ramię z uścisku Tanyi, wampirzyca zresztą już więcej nie próbowała mnie zatrzymać. Sądząc po wyrazie jej twarzy i mocno rozszerzonych tęczówkach, była oszołomiona i wciąż nie zdawała sobie sprawy z tego, co się dzieje. Cóż, jeśli tak, to tym bardziej powinna być w stanie mnie zrozumieć, bo ja również miałem problemy ze zrozumieniem i zaakceptowaniem wszystkiego, co działo się wokół mnie. Miałem wrażenie, że świat gwałtownie przyśpieszył, a wszystko wymknęło mi się spod kontroli. W jednej chwili to, co zbudowaliśmy przez ostatnie dni, kiedy sądziliśmy, że problemy nareszcie dobiegły końca, wszystko po raz kolejny uległo zmianie i to za sprawą zaledwie jednej tajemnicy, którą zdecydowała się ujawnić Hannah. Najgorsze wydawało się to, że nawet wiedząc, iż zawiniła, nie potrafiłem się na nią złościć, a przynajmniej nie w sposób, którego sam po sobie bym oczekiwał. Co więcej, z jakiegoś dziwnego powodu czułem ulgę, zupełnie jakbym przez wszystkie te wieki, które spędziłem jako członek straży, podświadomie czekał na moment, kiedy zyskam powód do tego, żeby nareszcie się stąd wyrwać.

Mój instynkt samozachowawczy stanowczo zaprotestował przed tym, co zamierzałem zrobić, ale kazałem mu się przymknąć i bez wahania wbiegłem ponownie wprost do płonącego budynku. W przedsionku i recepcji było względnie spokojnie, przynajmniej jeśli nie liczyć gęstego dymu, który unosił się w powietrzu, znacznie utrudniając widoczność i sprawiając, że ciężko było mi rozróżnić zapachy poszczególnych nieśmiertelnych. Spalenizna skutecznie tłumiła słodką, charakterystyczną dla wampirów woń, ale praktycznie to zignorowałem. I tak musiałem się wysilić, żeby odnaleźć Demetriego i dziewczyny, tym bardziej, że w przeciwieństwie do mojego przyjaciela nie dysponowałem żadnymi niezwykłymi zdolnościami, które pomogłyby mi w tropieniu; w zasadzie byłem w tym beznadziejny, ale teraz jakakolwiek pomyłka nie wchodziła w grę i byłem tego boleśnie świadomy.

Nie miałem pojęcia, gdzie podziały się inne wampiry, ale ich nieobecność nie wydała mi się niczym dziwnym. Kiedy tylko pojawił się ogień, wszyscy w popłochu rzucili się do wyjścia, instynktownie uciekając przed jedynym żywiołem, który był w stanie poważnie zaszkodzić nieśmiertelnemu. Ogień nas unicestwiał, dlatego zakładałem, że nie mam się czego obawiać, bo jedynie idiota dobrowolnie wróciłby do miejsca, które płonęło. Ja byłem właśnie takim idiotą, ale przynajmniej miałem dobre usprawiedliwienie, a przynajmniej próbowałem przekonać samego siebie, że postępuje rozsądnie. Być może powinienem był zostać na zewnątrz i tam zaczekać na całą trójkę – w końcu mieli większe szanse odnaleźć mnie niż ja ich – ale byłem zbyt niecierpliwy, poza tym aż mnie nosiło. Stanie w miejscu, na dodatek w ukryciu, nie wchodziło w grę, poza tym miałem złe przeczucia; niepokój narastał z każdą kolejną sekundą, nie dając mi spokoju. Coś było nie tak, chociaż wciąż nie potrafiłem wyjaśnić, czego właściwie powinienem się obawiać.

Zatrzymałem się w recepcji, niespokojnie rozglądając się dookoła. Znałem Demetriego na tyle dobrze, żeby zakładać, że może spróbować dostać się do ogrodów, żeby mniej zwracać na siebie uwagę; przynajmniej ja bym tak zrobił, dlatego teoretycznie mogłem w tym miejscu na nich poczekać, ale to byłoby zbyt proste. Opierając się plecami o kontuar za którym niegdyś siedziała Safona (kolejna niewinna ofiara Kajusza), jednocześnie czujnie rozglądając się dookoła i nasłuchując. Udało mi się skoncentrować wystarczająco, żeby być w stanie stwierdzić, że ani Demetriego, ani tym bardziej dziewczyn jeszcze nie było w recepcji. Zakładałem, że wciąż pozostawali w zamku, a kolejne sekundy jedynie utwierdzały mnie w przekonaniu, że coś jest nie tak.

Ja się zabiję... Siebie albo ich, jęknąłem w duchu. Niewiele myśląc ruszyłem przed siebie, kierując się wprost w stronę Sali Tronowej. Podążanie w stronę samego centrum szalejącego pożaru zdecydowanie nie świadczyło o zdrowiu psychicznym, ale pal to licho. Musiałem przynajmniej sprawdzić tamto miejsce albo spróbować dostać się na piętro, a schody przy Sali Tronowej stanowiły najkrótszą, chociaż nie najbezpieczniejszą drogę. Śmierć i tak wisiała nad nami wszystkimi, więc równie dobrze mogłem zaryzykować, tym bardziej, że było mi wszystko jedno. Nie sądziłem, że kiedykolwiek w moim życiu pojawią się osoby dla których będę skłonny do tego, żeby ryzykować życie, ale najwyraźniej i w tej kwestii los postanowił mnie zaskoczyć. Demetri to była inna sprawa, ale Renesmee, którą w którymś momencie zacząłem traktować nie tylko jak dziewczynę najlepszego kumpla, ale również jak młodszą siostrę, zdecydowanie wyzwalała we mnie ludzkie uczucia, których nie doświadczyłem od dawna, a być może od samego dnia przemiany.

No i była jeszcze Hannah – Hannah, która sprawiała, że w głowie miałem kompletny mętlik. Sam nie byłem pewien, co powinienem o wampirzycy myśleć, ale byłem pewien jednego: zdecydowanie nie mogłem pozwolić na to, żeby spotkało ją cokolwiek złego. Niezależnie od tego, jak często mnie denerwowała i jak bardzo byłem nią rozczarowany, teraz czułem, że po prostu muszę ją odnaleźć – innych możliwości nie było.

Żar płomieni naparł na mnie, jeszcze zanim w ogóle je dostrzegłem. Aż wzdrygnąłem się, oszołomiony tym, jak niewiele wystarczyło, żeby płomienie się rozprzestrzeniły, wychodząc poza obręb Sali Tronowej. Ogień tańczył na ścianach i na suficie, chociaż jak na razie nie był w stanie mnie dosięgnąć. Instynktownie zapragnąłem się wycofać, wiedząc, że brnięcie dalej byłoby szaleństwem; przecież oni nie mogli wybrać tej drogi, to było szalone, poza tym...

– Renesmee... Renesmee, musimy iść! – Głos Hannah doszedł mnie nagle, sprawiając, że cały zesztywniałem. – Nessie, proszę...

Nie usłyszałem odpowiedzi, a jedynie cichy jęk i warknięcie. Dopiero to drugie otrzeźwiło mnie na tyle, żeby zorientować się, że jednak się pomyliłem – cała trója jednak była szalona, podobnie zresztą jak i ja, skoro momentalnie zapomniałem o wszelakich konsekwencjach oraz ryzyku, które zamierzałem podjąć. Skoncentrowany wyłącznie na uldze, która płynęła z tego, że trafiłem w najlepsze możliwe miejsce, instynktownie przyśpieszyłem i ruszyłem przed siebie.

Słyszałem coś, jakieś głosy – przede wszystkim dobrze znany mi sopran Hannah, która kłóciła się o coś z Renesmee, chociaż nie byłem w stanie zrozumieć niczego przez trzask płomieni. Dopiero kiedy wyszedłem zza zakrętu, zdołałem dostrzec obie kobiety – i dosłownie zamarłem, uświadamiając sobie, że coś jest nie tak. Nessie klęczała na posadzce, stanowczo odpychając od siebie ręce Hanny, która próbowała pomóc jej wstać. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że korytarz jest zablokowany i że to właśnie sterta gruzu stanowi ich największy problem, a zarazem powód ich sprzeczki.

– Felix! – To Hannah zauważyła mnie pierwsza. Jej oczy zabłysły, chociaż sam nie byłem pewien czy to wyłącznie ulga, czy może z jakiegoś jeszcze powodu tak bardzo ucieszyła się na mój widok. Oczywiście szybko odrzuciłem od siebie tę myśl, bo to nie była najlepsza pora na jakiekolwiek spekulacje, ale i tak mój niepokorny umysł podsunął mi wspomnienie naszego pocałunku i... Przestań!, skarciłem się w duchu, stanowczo przywołując się do porządku. – Felixie, musisz mi pomóc – oznajmiła, po czym bezradnie spojrzała na Renesmee.

– Co jest? – Jakoś zdołałem się odezwać, zaraz też dołączyłem do obu nieśmiertelnych. – Nic wam nie jest? Gdzie jest Demetri i...?

– Jestem tutaj – doszedł mnie znajomy głos. Momentalnie wszystko stało się dla mnie jasne, kiedy zorientowałem się, że Demetri jest po drugiej stronie barykady. Głos wampira brzmiał jakoś dziwnie, ale to w tym momencie nie miało żadnego znaczenia. – Felix, zabierz je stąd. Musicie uciekać i...

– Nie! – Renesmee znów zdecydowała się wtrącić. Jej głos odbił się echem od ścian korytarza, zagłuszając nawet trzask płomieni. – Nie, nie ma mowy. Nie zostawię cię i... – Chciała dodać coś jeszcze, ale wtedy po drugiej stronie doszło nas ciche warknięcie, a potem huk porównywalny do zderzenia dwóch głazów. – Co tam się dzieje? Demetri... – Teraz już dosłownie napierała na ścianę gruzów, próbując znaleźć jakąś szczelinę i zobaczyć, co takiego dzieje się po drugiej stronie.

Demetri nie odpowiedział od razu, nie musiał zresztą tego robić. Nie musiałem długo się zastanawiać, żeby zorientować się, że tropiciel nie jest tam sam – i że prawdopodobnie właśnie został zmuszony do tego, żeby walczyć. Zaraz zmaterializowałem się u boku Renesmee, po czym delikatnie acz stanowczo odsunąłem ją do tyłu, żeby samemu móc ocenić sytuację.

Zdziwiłem się, kiedy dziewczyna posłusznie mi uległa. Odsunęła się, po czym popatrzyła na mnie w tak błagalny sposób, że aż poczułem się niezręcznie.

– Pomóż mu – wyszeptała, ale ja jedynie popatrzyłem na nią błagalnie, absolutnie oszołomiony.

Kolejne zderzenie, a potem konstrukcja, która blokowała korytarz, zadrżała niebezpiecznie. Usłyszałem trzask i niewiele myśląc rzuciłem się w stronę Renesmee, odpychając ją na bok. Z rozpędu wylądowałem na niej, a już w następnej sekundzie oboje przejechaliśmy dobre dwa metry po posadzce. Jeszcze więcej elementów płonącego stropu zarwało się, jedynie wzmacniając już i tak solidną blokadę.

– Musicie uciekać! – Demetri najwyraźniej dawał sobie radę na tyle dobrze, żeby być w stanie kontrolować to, co działo się z nami. – Poradzę sobie, ale wy uciekajcie. Spotkamy się na zewnątrz – obiecał, ale chociaż w jego głosie pobrzmiewała pewność, ja wiedziałem, że w rzeczywistości udaje; coś było nie tak. – Felixie, obiecałeś mi...

Zakląłem w duchu, dobrze wiedząc, co takiego miał na myśli. Pokręciłem z niedowierzaniem głową, po czym pustym wzrokiem popatrzyłem na leżącą pode mną Renesmee, która od dłuższej chwili próbowała mnie z siebie zrzucić. Natychmiast zerwałem się na równe nogi, po czym chwyciłem dziewczynę za nadgarstek i pociągnąłem ją za sobą, zmuszając do tego, żeby się podniosła. Momentalnie spróbowała wyrwać rękę z mojego uścisku, ale jej na to nie pozwoliłem, w zamian jedynie wzmagając uścisk.

Dziewczyna spojrzała na mnie rozszerzonymi do granic możliwości oczami, być może rozumiejąc, co właśnie zamierzałem zrobić. Nie dałem jej okazji na to, żeby się odezwała, tylko stanowczo pociągnąłem ją za sobą, obojętny na to, że spróbowała zaprzeć się nogami. Już nie słyszałem Demetriego, ale to w tym momencie było najmniej istotne; teraz liczyło się, żebyśmy jakoś się stąd wydostali, a później... No cóż, później dopiero mieliśmy się przekonać, co powinniśmy zrobić dalej.

– Chodźmy stąd – powiedziałem stanowczo.

Gdyby spojrzenie, które rzuciła w moją stronę Renesmee, mogło zabijać, prawdopodobnie wszyscy bylibyśmy martwi.


Renesmee

Felix ciągnął mnie za sobą, obojętny na to, że próbuję się wyrywać. Raz po raz potykałam się i odwracałam za siebie, pragnąc jakoś oswobodzić rękę i rzucić się w przeciwną stronę. Chciałam krzyczeć, ale i do tego nie byłam zdolna, całkowicie oszołomiona i obolała po tym, jak wylądowałam na ziemi, kiedy Felix odepchnął mnie na bok. Nie potrafiłam być mu za to wdzięczna, nawet jeśli zdawałam sobie sprawę z tego, że zawdzięczałam mu życie.

– Renesmee, szybciej! – ponaglił mnie wampir, kiedy zatrzymałam się, omal nie tracąc przy tym równowagi. Szarpnięciem ponownie ustawił mnie do pionu, zanim zdążyłabym stracić równowagę i polecieć na twarz.

– Ale Demetri... – Jakimś cudem zdołałam się odezwać.

Wampir chwycił mnie mocno za ramiona i zmusił do tego, żebym spojrzała mu w oczy. W krwistych tęczówkach Felixa dostrzegłam determinację, ale i ledwo skrywane przerażenie, które przypomniało mi o tym, że nie tylko ja jedna tak bardzo pragnę pomóc tropicielowi.

– Demetri znajdzie drogę. Dobrze walczy, więc na pewno jakoś mu się uda – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu głosem. – Ech, ufasz mi? Wiesz dobrze, że go nie zostawimy.

Spuściłam wzrok. Felix musiał uznać to za wystarczającą odpowiedź, bo w końcu puścił mnie i ruszył dalej, żeby dogonić Hannę, która zdążyła nas oboje wyprzedzić. Ruszyłam za nimi, czując, że w miarę tego, jak oddalaliśmy się od Demetriego, moje serce i dusza rozpadają się na kawałeczki, jakby już teraz nie były wystarczająco podzielone. Czułam narastający strach oraz żal nie tylko do samej siebie, ale również do moich towarzyszy, ale uparcie powstrzymywałam się przed płaczem, dobrze wiedząc, że w ten sposób nic nie zdziałam.

Musiałam uwierzyć Felixowi – a tym bardziej musiałam zaufać ukochanemu. Demetri należał do straży od stuleci i nie wolno mi było o tym zapominać. Potrafił walczyć, poza tym był zdecydowanie bardziej zaradny ode mnie. Na pewno miał naleźć wyjście i spotkać się z nami na zewnątrz, a beze mnie zdecydowanie łatwiej miało mu być skoncentrować się na unikaniu niebezpieczeństw. Myśl, że jedynie zawadzam, była dla mnie bolesna, ale zdawałam sobie sprawę z jej prawdziwości; to pozwoliło mi względnie uwierzyć w to, że odchodząc postępuję słusznie w jakiś pokrętny sposób ukochanemu pomagam, ale to wcale nie było takie łatwe i wciąż miałam wątpliwości.

Chciałam zostać.

Chciałam uciekać.

Przypomniałam sobie, jak kiedyś stwierdziłam, że jestem sprzecznością. Teraz znów miałam wrażenie, że dwie różne Renesmee walczą we mnie, powoli doprowadzając mnie tym do szaleństwa. Czułam, że się rozpadam, chociaż to było jedynie wrażeniem, a ja musiałam spróbować jakoś zapanować nad własnymi uczuciami, jeśli w ogóle chciałam mieć pewność, że mam jakąkolwiek szansę na to, żeby wszystko nareszcie się ułożyło. Teraz najważniejsze było logiczne myślenie, nie emocje, i musiałam o tym pamiętać.

Z tym, że się bałam. Rozłąka z Demetrim była bolesna, tym bardziej, że zostawiliśmy go samego z dwoma wampirami; dwóch na jednego – to było nieuczciwe, nawet jeśli Demetri był dobry w walce. Wiedziałam zresztą, że dobrze biega i pewnie miał duże szanse na to, żeby uciec, ale i tak coś podpowiadało mi, że właśnie popełnialiśmy ogromny błąd. Zostawialiśmy go, pozwalając, żeby spotkało go coś złego; ta myśl nie dawała mi spokoju, chociaż starałam się zaufać Felixowi i myśleć pozytywnie.

Próbowałam koncentrować się na biegu, ale to wcale nie było takie łatwe. Ledwo nadążałam za Hanną i Felixem, zmęczona i otumaniona nadmiarem emocji oraz gryzącym dymem, który raz po raz drażnił mojej już i tak obolałe gardło. Zaczynało kręcić mi się w głowie, poza tym ledwo łapałam oddech, ale wiedziałam, że nie mogę się zatrzymać. Wtedy mogło stać się coś złego, chociaż nie potrafiłam stwierdzić, czego właściwie powinnam się spodziewać. Wiedziałam jedynie, że muszę biec; biec dla siebie, dla swoich bliskich oraz – co najważniejsze – dla Demetriego. Nie zamierzałam nawet brać pod uwagę tego, że mogłoby stać się najgorsze i że którekolwiek z nas mogłoby zginąć. Jedynie nadzieja na to, że przynajmniej śmierć nie jest nam pisana, pozwalała mi jakkolwiek normalnie funkcjonować i panować nad uczuciami.

– Dokąd biegniemy? – zapytała spiętym tonem Hannah, rzucając nerwowe spojrzenie w stronę Felixa. Raz po raz oglądała się na mnie, jakby chcąc upewnić się, czy nagle po raz kolejny nie puszczą mi nerwy i nie zdecyduję się zaryzykować, wracając do Demetriego. – Felixie...

– Myślę! – Wampir był coraz bardziej zdenerwowany. – Na razie do lobby. Spróbujemy dostać się do ogrodu, bo tam chyba nikt nie pilnuje wejścia. Wszyscy uciekli na plac, dlatego powinno nam jakoś udać się przedostać i bocznymi uliczkami uciec z miasta. Później pomyślimy, ale obawiam się, że najlepszym rozwiązaniem będzie złapać najbliższy samolot i się stąd zmywać, zanim...

O czym oni, na litość Boską, rozmawiali?

– Nie! – zaoponowałam natychmiast, ledwo powstrzymując się od tego, żeby instynktownie nie przystanąć. Mimo wszystko nie byłam na tyle głupia, żeby próbować się zatrzymywać, zwłaszcza w obecnej sytuacji. – Co z Demetrim? Mówicie tak, jakbyśmy mieli go tutaj zostawić! – zarzuciłam im, czując narastający gniew.

Zauważyłam, że wymienili krótkie pojrzenia. Hannah otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale coś w oczach Felixa musiało ją przekonać do tego, żeby lepiej siedziała cicho. Nawet nie zorientowałam się, kiedy oboje zwolnili, pozwalając mi nieznacznie się wyprzedzić i wciąż obserwując mnie z jakimiś dziwnymi wyrazami twarzy, które przyprawiły mnie o dreszcze.

Nie byłam głupia; natychmiast zrozumiałam, że jak najbardziej taki był plan. Przynajmniej na tę chwilę oni już stwierdzili, że nie będziemy w stanie tropicielowi pomóc. Nie dawali mu szansy na to, żeby się wydostał i nawet jeśli nie skazywali go na śmierć, doszli do wniosku, że Demetri i tak da się złapać.

Poczułam, że się rozpadam. Traciłam go, właśnie go traciłam, a jednak... A jednak wciąż tutaj byłam, niezdolna do tego, żeby cokolwiek zrobić. Nie rozumiałam, dlaczego wciąż biegnę przed siebie, zamiast zawrócić i rzucić się na Hannę i Felixa za to, że w ogóle ośmielili się podjąć taką decyzję, nawet nie pytając mnie o zdanie. Nie chciałam ich współczujących spojrzeń ani tego, że patrzyli na mnie tak, jakbym była dzieckiem, które nie rozumie prostych rzeczy. Może im nie zależało na Demetrim tak bardzo ja mnie, może nie zależało im na niczym prócz życia, ale to nie miało dla mnie znaczenia. Mogli robić sobie dosłownie wszystko, cokolwiek im się podobało, ale dlaczego w takim razie zatrzymywali mnie, skoro sama również miałam prawo do podejmowania decyzji, obojętnie jak bardzo wydawały się szalone?

Dlaczego? Dlaczego...?

Już wielokrotnie zdawałam sobie te pytania, nigdy jednak nie byłam w stanie odszukać sensownych odpowiedzi. Niektóre rzeczy po prostu się działy, a ja nie miałam na nie żadnego wpływu, nawet jeśli to wydawało się niemożliwe. Czułam się równie bezradna, w którym uwierzyłam w wytworzoną przez Hannę iluzję, przyjmując do wiadomości myśl o tym, że właśnie straciłam wszystkich tych, których tak bardzo kochałam. Uwierzyłam w to i pogodziłam się z tym, chociaż teraz wiedziałam, że wszystko było jedynie kłamstwem. Z tym, że to, co działo się teraz, było prawdziwe, a ja nie miałam co do tego najmniejszych wątpliwości – teraz naprawdę nie miałam być w stanie niczego zrobić, a ta bezradność powoli mnie wyniszczała, rozrywając na mikroskopijne kawałeczki moją już i tak mocno poranioną duszę.

W ciągu ostatnich miesięcy udało mi się przynajmniej częściowo ją scalić; teraz znów rozpadała się na nowo.

– Renesmee... – westchnął Felix, kiedy zatrzymałam się w lobby. Był oszołomiony, poza tym wszyscy byliśmy coraz bardziej zdenerwowani. – Renesmee, proszę, posłuchaj...

– Nie zamierzam – przerwałam mu chłodno. Trzęsłam się cała, czując narastającą z każdą kolejną sekundą rozpacz. – Wszystko aż nazbyt dobrze rozumiem... A w zasadzie większość, bo nie mam zielonego pojęcia, jak możecie to robić. Mamy pozwolić mu umrzeć, czy co?! – zapytałam, powoli tracąc nad sobą panowanie.

Nie obchodziło mnie, co takiego sobie myśleli i czy sama również byłam w niebezpieczeństwie. Nie zwracałam uwagi nawet na to, że Felix i Hannah mogli chcieć dla mnie dobrze. Liczyło się wyłącznie to, że za żadne skarby nie zamierzałam pozwolić, żebyśmy ratowali się kosztem jednego z nas. Nawet jeśli Demetri kazał nam uciekać, nie mogliśmy tego zrobić. Z szansami czy nie, powinniśmy byli wrócić albo poszukać innej drogi, która pomogłaby nam obejść zablokowany korytarz i dotrzeć do tropiciela. Prawda była taka, że już dawno przestałam wierzyć w to, że wampir jakoś dał sobie radę z goniącymi nas nieśmiertelnymi. Gdyby tak było, już znalazłby do nas drogę, a jednak wciąż byliśmy sami i wszystko wskazywało na to, że to my musieliśmy coś zrobić, żeby Demetriemu pomóc.

Poświęcił się. Nie mogłam pozwolić na to, żeby zginął jedynie dlatego, że chciał zachować się w sposób, który wydawał mu się słuszny. To było egoistyczne, ale nie mogłam pozwolić na to, żeby mnie zostawił – taka możliwość po prostu nie wchodziła w grę.

– Nie zamierzamy nikogo zostawiać! – Felix mówił szybko, korzystając z mojej dezorientacji. – Posłuchaj, oni go nie zabiją. A przynajmniej tak długo, jak będzie jedyna osobą, która będzie potrafiła doprowadzić Kajusza do nas. Jedynie będąc razem możemy szybko zginąć, dlatego sądzę, że powinniśmy uciekać... – Chłopak spojrzał mi w oczy. – Wrócimy po niego. Mogę ci to przysiąc, jeśli tylko tego zapragniesz, ale teraz musimy uciekać – powtórzył raz jeszcze.

– Przysięga to zbyt mało... – wyszeptałam cicho; chciałam Demetriego, ale nie powiedziałam tego na głos, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że to byłoby najbardziej dziecinne zachowanie na jakie mogłam się zdobyć.

Felix popatrzył na mnie bezradnie. Raz po raz gorączkowo rozglądał się dookoła, podrygując nerwowo i wyraźnie czując się nieswojo z tym, że musieliśmy się zatrzymać. Sama również czułam, że powinniśmy biec dalej, ale wciąż łamałam się, wiedząc, że w momencie, w którym podejmę decyzję, już nie będzie odwrotu. Chyba nigdy wcześniej nie stałam przed trudniejszą decyzją, nie wspominając o tym, że nigdy nie darzyłam mężczyzny tak silnym i trwałym uczuciem jak to, które łączyło mnie i Demetriego. Tutaj nie było miejsca na rozsądek; rządziło serce, a ja nie potrafiłam walczyć z uczuciami.

– Renesmee, proszę – odezwała się cicho Hannah.

O co mnie prosiła? O zaufanie? Jakaś część mnie pragnęła ją wyśmiać, ale jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego, że wciąż na swój sposób wampirzyca była mi bliska.

A ja odpowiadałam za nią i Felixa w równym stopniu, co oni za mnie. No i musiałam pomóc Demetriemu.

– Zróbmy tak – wykrztusiłam z siebie tak cicho, że wcale nie zdziwiłabym się, gdyby mieli problem z tym, żeby mnie usłyszeć.

Usłyszeli. Obojgu wyraźnie ulżyło, chociaż starali się tego zbyt obcesowo nie okazywać, żebym nie poczuła się źle i jednak nie zdecydowała się postąpić im na złość. Wkrótce ruszyliśmy dalej, już nie rozmawiając ani nawet na siebie nie patrząc, aż do momentu, w którym dotarliśmy do ogrodu. Na zewnątrz panowały ciemności, poza tym było spokojnie i to aż za bardzo. Ta cisza i brak światła mocno kontrastowały z blaskiem płomieni i powstałym w wyniku pożaru zamieszaniem. Zaczęłam niemal łapczywie wdychać świeże, pozbawione dymu powietrze, które pomogło mi dojść do siebie, bo od nadmiaru gryzącego dymu coraz bardziej kręciło mi się w głowie.

Hannah i Felix wyprzedzili mnie, natychmiast przemykając do okolic otaczającego zamek oraz ogród muru. Odprowadziłam ich wzrokiem, starając się nie myśleć o tym, że znajdujemy się bardzo blisko miejsca, w którym naskoczył na mnie, a później zginął Alistair. Moi przyjaciele nie zdawali sobie z tego sprawy, a nawet jeśli, to nie było dla nich aż tak istotne, skoro koncentrowali się przede wszystkim na tym, żeby nareszcie móc uciec.

Felix natychmiast nachylił się, po czym splótł ze sobą dłonie, tak, żeby Hannah mogła lepiej wybić się ku górze. Wampirzyca natychmiast skorzystała z jego pomocy, żeby już w następnej sekundzie wyskoczyć w górę i wylądować na szczycie muru. Pośpiesznie przytrzymała się krawędzi, żeby odzyskać równowagę, a już w następnej sekundzie zniknęła po drugiej stronie. Dostrzegłam jedynie jej krótkie, jasne włosy, niemal całkiem srebrne w tym oświetleniu, zaraz jednak straciłam ją z oczu i przestałam o tym myśleć; w głowie miałam kompletną pustkę, co mimo wszystko było lepsze niż gdybym nadal myślała o Demetrim oraz tym, co właśnie robiliśmy.

– Pośpieszcie się! – zawołała zewnątrz Hannah, coraz bardziej się niecierpliwiąc. W tej sytuacji nawet ułamki sekund ciągnęły się w nieskończoność.

Wzdrygnęłam się i poderwałam głowę. Felix patrzył na mnie wyczekująco, nadal w tej samej pozycji. Jego mięśnie drżały nerwowo pod ubraniem, zdradzając, jak bardzo był zdenerwowany.

– Nessie – ponaglił mnie, coraz bardziej spiętym głosem.

Otrząsnęłam się i skinęłam głową, poniekąd dlatego, żeby utwierdzić samą siebie we wcześniejszych postanowieniach. Ruszyłam w stronę Felixa, chociaż każdy kolejny krok kosztował mnie mnóstwo energii i nie poruszałam się tak szybko, jak mogłabym tego oczekiwać. Byłam rozkojarzona i zrozpaczona – i być może dlatego nie przewidziałam tego, co nagle się wydarzyło.

Silne, lodowate ramiona nagle owinęły się wokół mnie. Krzyknęłam i szarpnęłam się, ale walka z wampirem była z góry skazana na niepowodzenie. Usłyszałam warknięcie Felixa, ale nawet kiedy wampir ruszył się z miejsca, miałam pewność, że i tak nie zdąży zareagować dość szybko. Gdyby tylko chciał, mój przeciwnik mógłby rozerwać mnie na kawałeczki i to jeszcze zanim w ogóle Felix zdążyłby ruszyć się z miejsca albo podjąć jakąkolwiek sensowną decyzję.

Chyba nigdy nie czułam się tak bardzo zdeterminowana, żeby żyć dalej. Nawet w okresie ciągłej żałoby, ani raz na poważnie nie pomyślałam o tym, żeby się zabić. Teraz tym bardziej nie mogłam zginąć, nie tylko przez wzgląd na moich bliskich, ale przede wszystkim dla Demetriego. Mogłam odejść, mogłam zostawić go w tym miejscu, ale nie mogłam umrzeć – w ten sposób bym go zabiła, chociaż wciąż abstrakcyjnie wydawało mi się to, że ktokolwiek mógł kochać mnie aż do tego stopnia, żeby moja śmierć go zniszczyła. Ta zależność była niemal przerażająca, ale to właśnie dzięki niej znalazłam w sobie dość siły, żeby spróbować walczyć.

Moja reakcja była instynktowna. Po prostu przywołałam do siebie wspomnienia, jak zawsze kiedy czułam się przerażona albo zła. Usłyszała ciche warknięcie, kiedy mój zdezorientowany przeciwnik poluzował uścisk, w pośpiechu ode mnie odskakując. Powinnam była uciekać, ale coś nakazywało mi odwrócić się za siebie, żeby przekonać się, kto mnie zaatakował.

W tamtym momencie popełniłam błąd. Kajusz warknął gniewnie, rozeźlony jeszcze bardziej niż w momencie, w którym zorientował się, że już nie tylko Hannah poznała prawdę. Natychmiast się zreflektował i zaatakował ponownie, jednak tym razem byłam na to przygotowana i zareagowałam szybciej. Udało mi się uniknąć kolejnego miażdżącego uścisku, ale w zamian wampir zdołał chwycić mnie za ramię. Jęknęłam, nagle tracąc równowagę i szarpnęłam się w przeciwną stronę, gotowa walczyć, kiedy nagle...

Cięcie było szybkie i w oszołomieniu w pierwszej chwili nagle nie poczułam bólu. Zorientowałam się dopiero po chwili, kiedy znikąd pojawił się Felix i bez wahania skoczył na Kajusza, stanowczo odrzucając wampira ode mnie. Wciąż oszołomiona, spojrzałam na dwóch walczących nieśmiertelnych, jak przez mgłę będąc świadomą tego, że skóra w okolicach szyi pulsuje bólem. Podświadomie czekałam na coś, co wiedziałam, że powinno w tej sytuacji nadejść – przecież zawsze następowało – wszystko jednak wskazywało na to, że ze mną będzie inaczej.

Niczym w transie uniosłam dłoń i dotknęłam świeżego śladu po ugryzieniu wampira. Pod opuszkami wyczułam odrobinę krwi oraz zarys półksiężyca, jednak poza tym nie byłam świadoma niczego. Nie czułam bólu, nie czułam ognia, chociaż niejednokrotnie słyszałam o tym, że właśnie tego powinnam się teraz spodziewać.

– Renesmee, uciekaj! – ponaglił mnie niczego nieświadomy Felix, skoncentrowany na tym, żeby trzymać Kajusza z daleka od siebie i mnie. Nie mógł uciec, póki nie byłam bezpieczna, przez co sam niepotrzebnie się narażał.

Jego słowa sprawiły, że momentalnie się otrząsnęłam. Niewiele myśląc poprawiłam ramiączko sukienki, żeby ukryć ślad po ugryzieniu, po czym w pośpiechu rzuciłam się w stronę muru, żeby przedostać się na drugą stronę. Hannah już na mnie czekała, bliska paniki; odetchnęła dopiero wtedy, kiedy tuż po mnie w końcu pojawił się Felix, ale żadne z nas nie miało czasu na to, żeby jakkolwiek odreagować.

Już w następnej sekundzie całą trójką puściliśmy się biegiem, nie zastanawiając się nad tym, gdzie właściwie zamierzamy się udać.

Siedziba Volturi i pożar zostały daleko za nami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro