6. Czas

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Renesmee

Życie w Volterze zdawało się płynąć w tak monotonny sposób, że właściwie zgubiłam się w mijającym czasie. Problem być może nie leżał w tym, co działo się na zamku, ale we mnie samej, bo uparcie odcinałam się od tego, co działo się wokół mnie. Unikałam wampirów, zarówno tych przejezdnych, jak i na stałe mieszkających w zamku. Posłusznie chodziłam w czarnej pelerynie, kiedy opuszczałam komnatę, stawiałam się na wezwania wielkiej trójcy i regularnie polowałam, chociaż w ostatnim czasie wcieliłam w życie swój plan, prosząc Aro o zapas krwi z pobliskiego szpitala. Oczywiście się zgodził, dochodząc do wniosku, że lepsze i to niż moje samodzielne wyjścia poza zamek albo histerie, gdybym była zmuszona zabijać ludzi. Dzięki temu mogłam całkiem przestać wychodzić poza teren należący do Volturi, co zwalniało Demetriego i Felixa z obowiązku pilnowania mnie na każdym kroku – w zamku nie groziła mi żadna krzywda, oczywiście pod warunkiem, że nikogo nie prowokowałam.

Czy poczuli z tego powodu jakąś ulgę? Nie miałam pojęcia. Czasami któryś z nich do mnie zaglądał, przynajmniej początkowo. Demetri zwykle ograniczał się do formalnego pytania o to, czy czegoś nie potrzebuję, a kiedy już z opóźnieniem zaprzeczałam, wychodził nawet na mnie nie patrząc. Nie lubił mnie, ja zaś nie zamierzałam mu się narzucać – wiedziałam kiedy ktoś mnie nie chciał. Najwyraźniej to, że oddał mi medalik, w gruncie rzeczy niczego nie zmieniało w jego stosunku wobec mnie. Jeśli zaś chodziło o Felixa, ten wydawał się o wiele pozytywniej nastawiony. Zwykle odzywał się do mnie nawet bez powodu, usiłując mnie rozbawić, chociaż po kilku minutach milczenia zniechęcałam go i oddalał się pod byle pretekstem. Początkowo uśmiechał się do mnie za każdym razem, kiedy przypadkowo trafiłam na niego idąc korytarzem, ale jako że nie potrafiłam odwzajemnić gestu, w którymś momencie przestał się wysilać. Teraz był po prostu uprzejmy i równie formalny co Demetri.

Kiedy czasami się nad tym zastanawiałam, czułam się winna. Powinnam była docenić przynajmniej to, że Felix się starał. Dopiero zaczynało do mnie docierać, że w zamku jestem albo niezauważana, albo traktowana z rezerwą. Czasami idąc korytarzem przyłapywałam niektórych strażników na tym, że rzucali mi ponure spojrzenia albo wręcz omijali mnie szerokim łukiem, jakbym roznosiła jakąś chorobę, która jest w stanie zaatakować nawet nieśmiertelnych. To odkrycie bolało, chociaż nie zamierzałam się nad sobą użalać, bo zasłużyłam sobie na takie traktowanie. Chciałam być niewidzialna i faktycznie się taka stałam.

Zanim się obejrzałam, minęły kolejne dwa tygodnie. Sierpień miną równie niezauważalnie, co wcześniej pozostałe letnie miesiące i rozpoczął się wrzesień. Jesień zawsze wprawiała mnie w melancholijny nastrój, a w tym roku miało być jeszcze gorzej, bo nie tylko lato odchodziło w zapomnienie. Jedynym pocieszeniem zawsze bywały moje urodziny, ale tym razem na samą myśl o dziesiątym września chciało mi się krzyczeć. Błogosławiłam to, że nikt nie zawracał sobie głowy takimi sprawami, zwłaszcza kiedy chodziło o mnie – w innym wypadku chyba bym zwariowała, jeśli oczywiście już do tego nie doszło.

Nadal dręczyły mnie koszmary, chociaż zdążyłam się już do nich przyzwyczaić. Wiedziałam już przynajmniej, że podróżuję w pustek szklanej kuli i nigdy nie znajdę tego, czego szukam. Zdążyłam już się oswoić z ciągłymi rozczarowaniami i przynajmniej nie budziłam się z krzykiem albo płaczem; te wędrówki zaczynały być wręcz nużące i miałam nadzieję, że wkrótce sen przestanie mnie nawiedzać. Interesujące było jedynie to, że ostatnio zaczął się zmieniać i już nie zawsze chodziłam sama – czasami towarzyszył mi milczący, zawsze patrzący w inną stronę niż ja Demetri, czasami Felix, a ostatnio nawet... Hannah. Ta ostatnia zawsze wywoływała we mnie najwięcej emocji, bo nie mogłam zapomnieć słów które padły z jej ust w dniu, kiedy się poznałyśmy i pierwszy raz o niej śniłam. Chociaż był to jedynie wytwór mojej wyobraźni, uwaga tamtej Hanny wydawała się być wypaloną w moim umyśle.

Jeśli chodzi o realną Hannę, była kolejną osobą której stałam się za wszelką cenę unikać. Najgorsze w tym było właśnie to, że Aro zaproponował jej dołączenie do straży – a ona się zgodziła. Nie miałam pojęcia czy to przez wdzięczność za ocalone życie, czy po prostu chcąc mnie dobić, ale została w zamki i często ją widywałam. Od ostatniej rozmowy nie zamieniłyśmy ani słowa, chociaż czasami miewałam wrażenie, że Hannah ma ochotę coś mi powiedzieć. Zawsze w takiej sytuacji rzucałam jej spanikowane spojrzenie i szybko się oddalałam, dlatego z czasem przestała próbować. Nie byłam w stanie z nią rozmawiać – nie po tym, czego się dowiedziałam. Jakby mało było, że byłam zmuszona ją tolerować i mieszkać z nią pod jednym dachem! Rozmowa to było zdecydowanie zbyt wiele.

Niestety, jak to zwykle bywa, los jak zwykle zaprzysiągł się przeciwko mnie. Chociaż wychodziłam z komnaty naprawdę rzadko, a Hanny unikałam tak starannie, jak tylko było to możliwe, ostatecznie i tak wpadłam na nią zupełnym przypadkiem, idąc w stronę biblioteki.

W zamku znajdowała się cudowna, pełna tysięcy książek biblioteka do której uwielbiałam chodzić. Był to okazały, okrągły pokój znajdujący się we wschodniej wieży. Zwłaszcza rano miejsce to było zalane porannym słońcem, wlewającym się przez duże, strzeliste okna, zdobione różnokolorowymi, misternymi witrażami. Lubiłam obserwować różnokolorowe wzory, które wtedy powstawały na posadzkach i ścianach, a czasami nawet stawałam na drodze promieniom i patrzyłam jak tańczą na mojej odsłoniętej skórze. Było to ciche miejsce, gdzie naprawdę rzadko można było kogoś spotkać, co stanowiło kolejny plus w moich oczach. Tym bardziej nie spodziewałam się, że właśnie tutaj mogę trafić na wampirzycę.

Kluczyłam między wysokimi, wypełnionymi książkami regałami. Półki na książki były niemal wszędzie – pod ścianami oraz ustawione na całej wolnej przestrzeni, gdzie tworzyły zawiły labirynt. Jedynie niewielkie wzniesienie pod oknami było wolne od mebli i woluminów – ze względu na dobre światło, ustawiono tam kilka wygodnych kanap i foteli obitych w czarną skórę, które aż prosiły się o to, żeby na nich usiąść. Wampiry uwielbiały pławić się w luksusach, chociaż żadne z nich nie odczuwało zmęczenia albo niewygody – to był po prostu kolejny kaprys i próba ukazania ogromu władzy oraz bogactwa, którym dysponowali Volturi.

Spędzałam w tym miejscu tyle czasu, że byłam w stanie poruszać się po bibliotece na oślep, doskonale wiedząc, gdzie mogę znaleźć najbardziej interesujące mnie działy. W układzie tomów był jakiś skomplikowany system, którego dopiero się uczyłam, ale przynajmniej dawało mi to jakieś pochłaniające zajęcie. Potrzebowałam czegoś, dzięki czemu mogłabym zabić czas, jeśli nie chciałam narażać się na samotność i walkę z własnymi myślami. Tego zdecydowanie powinnam była unikać.

Kierowałam się właśnie do swojego ulubionego działu z poezją, kiedy nagle z najbliższej alejki wyszła Hannah. Omal się z nią nie zderzyłam, a gdy zastąpiła mi drogę, nie miałam najmniejszych wątpliwości co do tego, że zrobiła to specjalnie. Spojrzałam na nią gniewnie, po czym rozejrzałam się spanikowana w poszukiwaniu najszybszej drogi ucieczki; warknęłam przy tym ostrzegawczo, żeby nawet nie próbowała nic mówić, ale moje zachowanie nie zrobiło na mnie żadnego znaczenia.

– Nie mogłabyś w końcu ze mną porozmawiać? – jęknęła sfrustrowana, próbując zwrócić na siebie moją uwagę.

Powstrzymałam się od kolejnego warknięcia. Czy moje zachowanie i wcześniejsze słowa do niej nie docierały? Nigdy nie kierowałam się stereotypami, ale przez Hannę poważnie zaczynałam się zastanawiać nad rzekomą głupotą blondynek.

– Proszę cię, Renesmee... – nalegała i chciała chwycić mnie za ramię, ale w porę udało mi się uciec z zasięgu jej rąk. Zmrużyła krwiste tęczówki, rozdrażniona. Intensywna czerwień jej oczu zdradzała, że dziewczyna całkiem niedawno musiała się pożywić.

Jeśli sądziłam, że tak po prostu odpuści, nie mogłam się bardziej mylić. Kiedy na dodatek usłyszałam swoje imię w jej ustach, dosłownie coś się we mnie zagotowało. Obróciłam się gwałtownie i skoczyłam na nią niczym rozwścieczona kotka, zmuszając ją do cofnięcia się o krok do tyłu. Zaraz wzięła się w garść i ponownie stanęła prosto, patrząc na mnie wyczekująco, ale przynajmniej miałam satysfakcję, że udało mi się ją zaskoczyć.

– Nigdy więcej masz się do mnie nie odzywać – warknęłam. – Czy nie rozumiesz, że chyba nie mamy sobie już nic do powiedzenia? Sama tak zadecydowałaś – przypomniałam jej, nie szczędząc sobie złośliwości, chociaż w głębi duszy pragnęłam po prostu zacząć krzyczeć.

– Mam to uznać za rozkaz? – odparowała, zdradzając silniejszy charakter niż na początku sądziłam. Nie była już tą zastraszoną dziewczyną, której groziła śmierć. – Jesteś jedną z nich i mi rozkazujesz?

– Nie jestem... – zaczęłam, ale doszłam do wniosku, że nie mam obowiązku jej się tłumaczyć. Chciała mnie sprowokować, a ja nie zamierzałam dać jej tej satysfakcji. – A zresztą – sapnęłam i zamierzałam oddalić się niezależnie od wszystkiego, ale nawet gdybym dysponowała ludzkim słuchem, nie byłabym w stanie nie usłyszeć zarzutu Hannah:

– Oczywiście. Znów zamknij się w komnacie. To jest wyjście!

Zastygłam, mając wrażenie, jakby wampirzyca właśnie mnie spoliczkowała. Poczułam gniew i gorycz, bo co tak naprawdę mogła wiedzieć o tym, jak się czułam? Nie była w takiej sytuacji, poza tym w jednej chwili nie straciła wszystkiego. Co z tego, że była wampirem? No dobrze, to z pewnością nie było najlepszym, co mogło ją w życiu spotkać, ale to niczego nie zmieniało. Jej rodzice i tak nigdy jej nie kochali, kuzynka była jedynie dalszą rodziną – poza tym Hannah miała świadomość, że Sharon i jej ojciec wciąż żyją. Tak naprawdę ich nie utraciła, więc jak mogła udzielać mi rad, skoro niczego nie rozumiała.

I gdyby to przynajmniej był ktoś inny! Sama przecież przyczyniła się do tego, co spotkało moich bliskich, a jednak miała dość tupetu, żeby swobodnie się wypowiadać na temat mojego zachowania i oczekiwać, że z nią porozmawiam. Co chciała mi powiedzieć, skoro uparcie nie zdradzała, co wydarzyło się tamtego dnia i jaki miała z tym udział? Nie zamierzałam dać się czarować i wysłuchiwać bajeczek, które miała okazję ułożyć w ciągu minionych dwóch tygodni.

– A co ty możesz wiedzieć o tym, co jest dla mnie najlepsze?! Tak, to jest wyście, a przynajmniej ja innego nie widzę! – warknęłam. Aż zatrząsnęłam się z gniewu. Jednocześnie do oczu napłynęły mi łzy i zaczęłam pośpiesznie mrugać, żeby nie popłakać się w jej obecności. Dlaczego wciąż musiałam reagować w ten sposób? – I jakby nie patrzeć, wszystko to jest twoją zasługą. Nie powiesz mi, że jest inaczej.

Patrzyła na mnie w milczeniu, czekając aż się uspokoję i zamilknę. Dopiero wtedy zdecydowała się odezwać:

– Masz rację – zgodziła się. Tego zdecydowanie się nie spodziewałam. – Nie powiem ci, że nie brałam w tym udziału. Ale ja naprawdę nie jestem ci w stanie wytłumaczyć, co tam się stało. Wiem jedynie, że nikogo nie zabiłam – powtórzyła z naciskiem. – Proszę cię, po prostu spróbuj to zrozumieć. Mam dość tego, że na mój widok uciekasz w popłochu – oznajmiła i decydując z tego, że wciąż milczałam, szybko ciągnęła dalej: – Swoją drogą, kiedy ostatnio patrzyłaś na siebie w lustrze? Obraz nędzy i rozpaczy. Oczywiście nie bierz tego do siebie... – zreflektowała się.

– Mhm, jasne – mruknęłam, mając ochotę ją wyśmiać, jednak zabrakło mi do tego motywacji. Nie miałam ochoty na żadną rozmowę a tym bardziej kolejną kłótnię. – Czego ty właściwie ode mnie oczekujesz? – zapytałam, bo wciąż to do mnie nie docierało, tak niedorzecznie brzmiała jej prośba. Zrozumienie? Po tym wszystkim? – Jestem zmęczona i nie zamierzam tego ciągnąć – zastrzegłam.

– Więc daj mi wszystko powiedzieć i wtedy dam ci święty spokój – zaproponowała, zakładając obie ręce na piersi.

– Nie.

Prychnęła, urażona bezpośredniością mojej odpowiedzi. Sądziłam, że to znaczyło, że uraziłam ją i nie będzie chciała mieć ze mną nic wspólnego, ale nie mogłam się bardziej mylić. Ruszyła za mną ledwo tylko zrobiłam pierwszy krok, ale przynajmniej zamilkła. Starając się ją ignorować, zaczęłam zagłębiać się w labirynt regałów z książkami, naiwnie licząc na to, że w którymś momencie uda mi się zgubić wampirzycę. Było to tak mało prawdopodobne, że sama w końcu dałam sobie spokój i zatrzymałam się przy jednym z działów, żeby zgarnąć kilka ciężkich tomów, których tytuły i autorzy mnie zaintrygowali. Oczywiście wzięłam za dużo na raz, więc kilka egzemplarzy upadło z hukiem na posadzkę. Hannah stała tuż obok, obserwując mnie w milczeniu, a kiedy jedynie obojętnie spojrzałam na książki, przykucnęła i podała mi je bez słowa. Nawet nie podziękowałam, chcąc jak najszybciej się oddalić.

Chciałam czytać w bibliotece, ale nagle zapragnęłam wrócić do swojego pokoju i zabarykadować za sobą drzwi. Czy posunęłaby się do tego, żeby siłą dostać się do środka? Z jednej strony wątpiłam, ale z drugiej wyglądała na zdesperowaną i właściwie sama już nie byłam pewna, czego mogę się po niej spodziewać. Jakby nie patrzeć, miała związek z gorszymi rzeczami niż zniszczenie drzwi czy napastowanie, dlatego jej zachowanie chyba nawet nie powinno było mnie dziwić.

Jęknęłam w duchu i jednak ruszyłam w stronę skórzanych foteli. Rzuciłam książki na stolik i to z takim impetem, że chyba jedynie cudem nie złamał się pod ich ciężarem, po czym opadłam na najbliższy fotel, wcześniej porywając jeden z opasłych tomów. Jak na ironię, była to cała seria trenów, które bynajmniej nie miały poprawić mi nastroju i chyba nie należały do kategorii poezji, która była dla mnie wskazana. Jednoznaczna mina mojej prześladowczyni dobitnie mi, że mam rację, ale nie zamierzałam się nią przejmować.

Otworzyłam książkę na losowej stronie i podwinąwszy nogi pod siebie, wbiłam wzrok w lekko pożółkłą stronę. Widziałam wydrukowane czarnym atramentem litery, ale sens zapisanych słów do mnie nie docierał – straciłam ochotę na czytanie, poza tym ciężko było zrozumieć cokolwiek, kiedy słowa rozmazywały mi się przed oczami.

Hannah bez słowa usiadła w fotelu naprzeciwko i wparłszy obie nogi na blacie stolika, zapatrzyła się w wysoko położony sufit. Zaczęła po cichu nucić coś pod nosem, a kiedy spojrzałam na nią rozeźlona, zadowoliła się wystukiwaniem rytmu palcami. Ponownie zapatrzyłam się na tekst, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że to jest wyzwanie. Nie zamierzałam ulec, chociaż byłam na straconej pozycji, bo w przeciwieństwie do nieśmiertelnych wampirów, moja cierpliwość była ograniczona, a ludzkie cechy gwarantowały zmęczenie.

Mniej więcej kwadrans później miałam już serdecznie dość.

– Dobra! – warknęłam. – Niech cię szlag, dobra! Mało ci jeszcze katowania mojej rodziny? Więc proszę bardzo, możesz mnie dobić! – krzyknęłam, rzucając zamkniętą książkę na stół i rozkładając ręce tak, jakbym oczekiwała, że dziewczyna zaraz ciśnie we mnie nożem.

A potem zrobiłam coś, czego obiecałam sobie więcej nie robić, zwłaszcza przy Hannie Arroch. Szloch wyrwał mi się z gardła, a potem łzy trysnęły mi z oczu i rozpłakałam się bezradnie. Przycisnęłam obie dłonie do twarzy, bezradnie usiłując nad sobą zapanować, ale absolutnie nie byłam do tego zdolna. Emocje już od dłuższego czasu kumulowały się we mnie, a sposób w jaki Hannah mnie denerwowała jedynie pogorszył sytuację. Już nie byłam w stanie powstrzymywać łez, a jeśli dziewczynie zależało na tym, żeby mnie do nich doprowadzić, mogła tryumfować.

Nie zrobiła tego. Zamrugała pośpiesznie (tyle zdążyłam zauważyć, kiedy spróbowałam rzucić jej nienawistne spojrzenie spomiędzy rozstawionych palców), po czym z gracją poderwała się z miejsca i usiadłszy na podłokietniku mojego fotela, bez słowa mnie objęła. Kiedy poczułam wokół siebie jej drobne, ale silne ramiona, rozszlochałam się jeszcze bardziej, wspominając dom i momenty, kiedy to mama, babcia albo ciotki mnie przytulały. Chociaż powinnam była natychmiast się zerwać i odepchnąć Hannę, nagle całkowicie zabrakło mi na to siły, dlatego jedynie siedziałam i pozwalałam na to, żeby próbowała mnie pocieszyć.

– Tak naprawdę to nie ja miałam od początku mówić – przyznała, nieco speszonym tonem. Wyraźnie nie przygotowała się na to, że skończy w bibliotece, pocieszając histeryczkę. – Więc jak chcesz, możesz mówić. Czasami trzeba się wygadać komuś neutralnemu – zachęciła, po czym zaśmiała się gorzko, bo nie była ani neutralna, ani też nie należała do grona osób, którym byłam gotowa się zwierzać.

Co mi tam?, pomyślałam, dochodząc do wniosku, że już nie mogło być gorzej. Straciłam wszystko, zachowywałam się jak szalona i mieszkałam w Volterze. Na dodatek znienawidzona przeze mnie dziewczyna (kiedy teraz o tym myślę, wiem, że dopiero miałam poznać nienawiść – to zdecydowanie nie była nawet namiastka tego uczucia) była świadkiem tego, jak wypłakuję oczy. Biorąc to wszystko pod uwagę, mogłam przynajmniej spróbować sobie ulżyć, dlatego ostatecznie zaczęłam mówić.

Właściwie nie zastanawiałam się nad słowami. Wyrzucałam z siebie kolejne słowa, początkowo niewyraźnie i co chwila przerywając, żeby pociągnąć nosem, ale Hannie jakimś cudem udało się wszystko zrozumieć. Mówiłam o tym, co zobaczyłam na tamtej polanie i jak się poczułam. Wtedy znów zaczęłam szlochać, ale był to inny rodzaj płaczu i bynajmniej nie odebrał mi głosu. Później opowiedziałam jej o propozycji Aro, o tym jak zamieszkałam w Volterze i jak wyglądały kolejne miesiące w tym miejscu. Pierwszy raz zdradzałam komuś wszystkie swoje myśli – kiedy dawniej, jeszcze w innym życiu (a przynajmniej tak mi się wydawało – czas wydawał się stanąć w miejscu, kiedy oni zniknęli), czasami rozmawiałam z Jacobem, nawet przed nim zatajałam pewne fakty – i chociaż czułam się dziwnie, wypowiadając to wszystko na głos, przynosiło mi to spokój. Zaczynałam zapanowywać nad płaczem i po kilkunastu minutach chyba jedynie moje napuchnięte oczy zdradzały to, że płakałam.

– Wiesz, nie powiem ci, że nie jesteś odludkiem – przyznała Hannah, ostrożnie dobierając słowa. – Nie da się ukryć, masz dziwny talent do zniechęcania ludzi. Nie myślałaś o tym, że to... głupie? – zapytała z pewnym wahaniem.

Wiedziałam jedno – mistrzynią pociesznych słów to ona nie była, ale i nie oczekiwałam tego od niej. Nie chciałam bezsensownych zapewnień, że wszystko będzie w porządku i jakoś się ułoży. Zaczynałam doceniać w dziewczynie to, że była szczera do bólu i taka nieporadna w niektórych sytuacjach.

– Nie pasuję tutaj – powiedziałam jedynie, jasno dając jej do zrozumienia, że nie chcę się ze strażnikami integrować. Nie wyobrażałam sobie, żebym po tym wszystkim miała zastąpić sobie bliskich innymi, członkami Volturi na dodatek. – Zresztą sama dopiero co potwierdziłaś, że mają mnie za idiotkę. Już raczej tego nie zmienię.

Hannah wydęła usta.

– Nie „idiotkę", tylko „odludka" – poprawiła. – Nie lubię, kiedy ktoś przekręca moje słowa. Poza tym mnie jakoś nie zniechęciłaś – dodała i uśmiechnęła się tryumfalnie.

Spróbowałam się uśmiechnąć, ale chyba zapomniałam już, jak to się robi. Rozmyśliłam się, dobrze wiedząc, że wyszedł mi z tego raczej mało przyjazny grymas.

– Tak czy inaczej, większość ma chyba takie podejście, jak Demetri – stwierdziłam, niechętnie nawiązując do tego, jak wampir się do mnie odnosił. To oczywiście też w którymś momencie Hannie szczegółowo zrelacjonowałam, łącznie z atakiem w mieście.

– Felix próbował być miły – zauważyła rozsądnie. – Marne pocieszenie, ale zawsze coś.

– Nie lubisz go – zauważyłam, dochodząc do wniosku, że skoro wiedziała już o mnie wszystko, mam prawo do przeprowadzenia własnego śledztwa, tym razem dotyczącego jej życia.

– Nie – przyznała. – Co prawda to nie on groził, że mnie rozczłonkuje i będzie niósł w kawałkach, ale to niczego nie zmienia. Demetri... jest jakby bardziej wyrachowany i opanowany, jeśli chodzi o przemoc. Z tego co zaobserwowałam, to Felix jest większym cwaniaczkiem i to mnie denerwuje – skrzywiła się.

Uniosłam brwi. Miałam oto wybitny dowód na to, że absolutnie nie orientowałam się w sytuacji na zamku, bo mnie Felix zawsze wydawał się miły. Do tego pory żałowałam, że na początku zniechęciłam go do siebie, kiedy próbował okazać mi trochę przychylności. W żałobie czy nie, powinnam była jakoś to docenić.

– Ja boję się Demetriego – wyznałam nagle, dopiero po chwili uświadamiając sobie pełny sens swoich słów. Dlaczego miałam wrażenie, że w tym momencie okłamywałam samą siebie?

– I dlatego chowasz się po kątach? – Hannah spojrzała na mnie sceptycznie.

– Nie chowam się! – zaprotestowałam zdecydowanie ostrzej niż powinnam była. – Ja po prostu... nie mam powodów, żeby wychodzić z zamku – dodałam już spokojniejszym głosem. – A jeśli dzięki temu nie muszę być Felixowi i Demetriemu ciężarem, tym lepiej – dodałam spokojnie, wzruszając ramionami.

Hannah wbiła we mnie spojrzenie swoich krwistych tęczówek. W jej oczach dostrzegłam jakiś dziwny błysk.

– A niech ci będzie.

Niech mi będzie? Zamierzałam zapytać ją, co miała na myśli, ale ostatecznie się rozmyśliłam. Byłam lekko oszołomiona rozmową, którą przeprowadziłyśmy, a zwłaszcza tym, że teraz wcale nie czułam takiej złości, kiedy na nią patrzyłam. Wręcz przeciwnie – byłam w stanie spojrzeć na nią niemal przychylnie. Ta relacja była chyba najdziwniejszą w jakiej kiedykolwiek się znalazłam, ale wcale nie czułam ochoty, żeby spróbować ją zerwać. Byłam ciekawa, co z tego wyniknie.

Dziewczyna jakby czytała mi w myślach.

– Lepiej, co?

Potaknęłam.

– Świetnie. Miałam nadzieję, że przynajmniej w jakimś ułamku procenta zrekompensuję ci naszą pierwszą rozmowę – westchnęła, po czym zaraz zamilkła, uświadamiając sobie, że niepotrzebnie poruszyła temat naszego spotkania. Jak na zawołanie spochmurniałam i spróbowałam odgonić nieprzyjemne wspomnienia.

Coś ścisnęło mnie w gardle. Momentalnie powróciły wcześniejsze pytania oraz cień wiążącej się z brakiem odpowiedzi irytacji. Niczego nie rozumiałam, ale wiedziałam, że nie ma sensu Hanny wypytywać – efekt byłby dokładnie taki sam. Co jednak nie zmieniało faktu, że w jakimś stopniu korciło mnie, żeby jednak to zrobić.

Nie podjęłam żadnej konkretnej decyzji, kiedy usłyszałyśmy szybkie kroki. Uniosłam głowę, zaskoczona, bo nie zdarzało się do tej pory, żebym w bibliotece spotkała dwie osoby, na dodatek jednego dnia. Miałam wrażenie, że celem zbliżającego się wampira jestem ja sama, dlatego wbiłam wzrok w stronę wejścia, odrobinę zaniepokojona. Zdecydowanie nie miałam ochoty na kolejną rozmowę.

Zerknęłam pośpiesznie na Hannę.

– Dzięki – szepnęłam tak cicho, żeby tylko ona była w stanie mnie zrozumieć.

Nieznacznie skinęła głową, uśmiechając się blado. Zrozumiała. Ja zaś – chcąc nie chcąc – musiałam przyznać się przed samą sobą, że tamtego popołudnia w bibliotece połączyło nas coś zdecydowanie trwalszego, niż początkowo mogłam sobie życzyć.


Felix

Jak nie wiadomo o kogo chodzi, jak zawsze chodzić musiało o Felixa. Dlaczego nawet nie zdziwiło mnie to, że Aro właśnie mnie przydzieli tak błahe zadanie? Nie miałem niczego do dziewczyny Cullenów – była trochę ponura... delikatnie mówiąc, ale poza tym nie widziałem powodów do tego, żeby się na nią złościć. W przeciwieństwie do Demetriego nie widziałem powodów do irytowania się z powodu tego, że to nam przypadła opieka nad biednym rudzikiem, ale to wcale nie znaczyło, że miałem ochotę w podskokach biegać po całym zamku, żeby jej szukać.

Niemniej fakt, że była w połowie człowiekiem, miewał swoje plusy. Nawet na przepełnionym całą mieszanką zapachów różnych wampirów korytarzu, trop Renesmee Cullen był tak wyraźny, że nawet pozbawiony tropicielskich zdolności Demetriego byłem w stanie ją odnaleźć. Szybko ruszyłem przed siebie, idąc za dziewczyną jak po sznurku, i dopiero po pokonaniu kilku korytarzy uświadamiając sobie, gdzie najprawdopodobniej pół-wampirzycę znajdę.

Jęknąłem rozczarowany. Biblioteka? Naprawdę? To właśnie dlatego przez tyle czasu udawało mi się omijać to miejsce szerokim łukiem, żeby po latach służby jednak musieć tam zajrzeć? Nie przepadałem za książkami, poza tym miałem lepsze zajęcia do roboty niż czytanie, więc czytelnia była jednym z miejsc, których niemal alergicznie unikałem. Ale z drugiej strony, powinienem był chyba przewidzieć, że taka szara myszka zdecyduje się schronić właśnie tam.

Poza tym, jakby nie patrzeć, to była wnuczka Carlisle'a. Całkiem dobrze pamiętałem okres, kiedy doktor Cullen z nami mieszkał – wampiry mają znakomitą pamięć, nie było w tym nic osobistego – i kiedy się nad tym zastanawiałem, widziałem swoiste podobieństwo, chociaż naturalnie nie byli spokrewnieni. Jego różniej można by było szukać właśnie w bibliotece, chociaż w przeciwieństwie do Renesmee nie zachowywał się jak duch, którego można byłoby przeoczyć w biały dzień na zalanym słońcem korytarzu. Już pomijając to, że jak każdy wampir był czuły na słońce – ciężko nas nie zauważyć w promieniach słonecznych – robił całkiem sporo zamieszania, dyskutując z wielką trójcą na temat zwierzęcej krwi. Dziewczyna chyba nie miała takich zapędów... Nie, zdecydowanie nie.

Kiedy znalazłem się we wschodniej wieży, potrzebowałem chwili, żeby rozeznać się w układzie biblioteki i odnaleźć podwyższenie z fotelami oraz stolikami. Aro dbał o drobiazgi, chociaż mało kiedy ktokolwiek z nas przebywał w tym miejscu. Jeśli już to zakładałem, że trójca przychodzi tutaj sama albo w towarzystwie żon – ciężko było stwierdzić, ale cała imponująca kolekcja ciężkich dzieł należała do nich i podejrzewałem, że musieli znać je na pamięć.

Renesmee w jakiś dziwny sposób wpasowywała się w atmosferę tego miejsca. Siedziała skulona na fotelu, w otoczeniu piętrzących się na stoliku książek, które chyba faktycznie miała w planie przeczytać. Nawet dla mnie, chociaż podobno byłem nieczuły i spoglądałem na kobiety powierzchownie (słyszeliśmy ten tekst tak często, że ciężko było nie zacząć w niego wierzyć), oczywiste było, że wygląda marnie. Z poszarzałą skórą i czerwonymi obwódkami wokół oczu, wyglądała na chorą albo prawdziwą wampirzycę, taką z wyobrażeń ludzi. W jej przypadku określenie „żywy trup" naprawdę nabierało sensu.

Ruszyłem w stronę dziewczyny, decydując się na spacerowe, typowe dla ludzi tempo, kiedy zorientowałem się, że Cullenówna nie jest sama. Spojrzała w moją stronę, oczywiście orientując się z mojej obecności, po czym lekko poprawiła się w fotelu, a wtedy dostrzegłem przycupniętą tuż obok niej...

– A niech to szlag – wyrwało mi się i diabli wzięli dobre wrażenie, bo zarówno Renesmee, jak i jej towarzyszka spojrzały na mnie z powątpieniem.

– To jakiś nowoczesny sposób witania się? – zapytała blond włosa wampirzyca, oczywiście Hannah. – Ciebie też miło widzieć, Felixie – dodała odrobinę irytującym tonem.

Wcale nie dziwiło mnie, że już pierwszego dnia Demetri miał z nią problem. Miała w sobie zbyt wiele pewności siebie – oczywiście kiedy ją się przycisnęło, momentalnie miękła, ale szybko wracała do siebie. Teraz, kiedy należała do straży i nic jej nie groziło, znów pozwalała sobie na bezczelność i cięty język. W jakimś stopniu mi się to podobało, ale nie kiedy wykorzystywała ten swój zadziornych charakterem wobec mnie. Ciekawe ile razy już jej mówiono, że marnie przez to skończy?

Postanowiłem ją zignorować, chociaż to wcale nie było takie łatwe. Patrzyła na mnie bezczelnie, tak intensywnie, że chyba jedynie cudem jej spojrzenie nie spowodowało mojego samozapłonu. Prowokowała mnie i zdawałem sobie z tego sprawę. Co prawda nikt nie miałby mi za złe, gdybym trochę ja poturbował albo nawet zabił, ale jakieś kłopoty z pewnością bym miał, a na to nie zamierzałem pozwolić. Kary na zamku potrafiły być albo lekkie (zdarzało się, że Aro i Kajusz trochę pokrzyczeli, przy akompaniamencie znudzonych pomruków Marka) albo surowe, jak chociażby kwadrans spędzony z Jane i Alec'iem. Nie miałem do czynienia z darem bliźniąt od stuleci i wolałem żeby tak pozostało.

Zwróciłem się więc do Renesmee:

– Wielka trójca kazała cię przyprowadzić do Sali Tronowej – oznajmiłem spokojnie, starając się zapanować nad tonem i nie okazać zdenerwowania na Hannę. Ta dziewczyna była już i tak do tego stopnia wykończona psychicznie, że nawet ja miałem dość sumienia, żeby zacząć się przejmować tym, jak zareagowałaby, gdybym się na niej wyładował.

– Po co? – zapytała natychmiast. Jej skóra pobladła, a czekoladowe tęczówki spróbowały odszukać moje.

– A skąd mam wiedzieć? – Westchnąłem poirytowany. – Kazali mi cię przyprowadzić – powtórzyłem – a im szybciej się ruszysz, tym szybciej wszyscy dowiemy się o co chodzi.

Hannah chyba chciała coś powiedzieć, ale w tym samym momencie Renesmee zaczęła się podnosić, więc odpuściła. Dziwne, bo nie sądziłem, że w jakimkolwiek stopniu się przyjaźnią. Kiedy ostatnio widziałem je razem, Cullenówna wyglądał tak, jakby była gotowa rozszarpać wampirzycę gołymi rękami.

Kobiet nie da się zrozumieć. Jaki sens miało więc deliberowanie nad ich relacjami?

– Znowu kogoś złapali? – zapytała Renesmee, ledwo tylko stanęła na nogi. Przeciągnęła się lekko i w pierwszej chwili chyba zachwiała, bo przytrzymała się fotela. – No wiesz, jednego z... – dodała, chcąc uściślić, ale przerwałem jej machnięciem ręki.

– Nic mi o tym nie wiadomo – uciąłem temat, bo tak wyglądała prawda, a ja nie byłem pewien, jaka odpowiedź najbardziej dziewczynę satysfakcjonowała.

Jedynie skinęła głową w odpowiedzi na moje słowa, chociaż widać było, że jest zdenerwowana. Nie trzeba było kończyć studiów psychologicznych, żeby zgadnąć, że najchętniej nigdzie by się nie ruszała albo – najlepiej – znów zaszyła w swojej komnacie, jak to robiła od dwóch tygodni i już podobno wcześniej. Doprawdy, nie sądziłem, że można doprowadzić się aż do takiego stanu! To był właśnie jeden z dobrych powodów, żeby nigdy nie zakładać rodziny i ograniczyć się do przelotnych związków. Uczucia były zabójcze, jak mogłem się przekonać.

– Pośpiesz się trochę – ponagliłem, nagle czując się w tym miejscu cholernie niezręcznie. Miałem przed sobą wyjątkowo marnie wyglądający okaz pół-wampira oraz denerwującą mnie na każdym kroku wampirzycę. Po prostu wspaniała kumulacja! – Aro nie lubi czekać – wyjaśniłem i zszedłem z podwyższenia, zamierzając się oddalić (nie musiałem przecież prowadzić dziewczyny za rękę), kiedy zauważyłem, że Hannah ruszyła za nami. – A ty dokąd? – syknąłem.

Uniosła brwi.

– Do Sali Tronowej? – Spojrzała na mnie tak, jakbym to ja był blondynką i to na dodatek mającą w sobie coś z kosmity.

– Ciebie nikt nie wzywa. Trójca prosiła o Renesmee – przypomniałem, starając się wymówić każde słowo jak najdokładniej, żeby w końcu zrozumiała. Może stereotypy były jednak prawdziwe? – Jedynie ją i jeszcze kilku strażników. Ciebie nie było na liście.

Wydęła usta i wzruszyła ramionami. Zeskoczyła z podwyższenia i przeszła tuż obok mnie, celowo potrącając mnie przy tym biodrami. Aż zazgrzytałem zębami ze złości.

– Trudno. – Wzruszyła ramionami. – Szczerze powiedziawszy, mnie to zwisa i powiewa – oświadczyła i ruszyła przed siebie, udając, że wcale nie ma ochoty obejrzeć się, żeby zobaczyć moją minę.

Z opóźnieniem ruszyłem się z miejsca. Renesmee zdążyła już dawno nas wyprzedzić i zanim dogoniliśmy ją z Hanną w korytarzu, przeszła już całkiem pokaźny odcinek. Szła sztywno, niczym automat, prawie nie zwracając na nas uwagi. Wzrok wbiła w ziemię i zdawało mi się, że po cichu liczyła kolejne kroki, żeby zająć czymś myśli. Hannah przez chwilę szła na równi z nią, ale ostatecznie zwolniła, czując się chyba równie niepewnie jak ja. Żadne z nas nie miało pojęcia, jak najlepiej jest odnosić się wobec tej dziewczyny – ja dodatkowo nie miałem pojęcia, dlaczego właściwie próbuję się tym przejmować.

– Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś delikatny jak papier ścierny? – syknęła do mnie Hannah, kiedy Renesmee oddaliła się na tyle daleko, żeby nic nie usłyszała. Moim zdanie nawet gdybyśmy rozmawiali przy niej, nie byłaby tym zainteresowana. – To był najmniej odpowiedni moment na to, żebyś nam przerywał, poza tym ten twój ton... – zaczęła, nie racząc nawet wytłumaczyć, dlaczego poucza mnie tak, jakbyśmy co najmniej zachowywali koleżeńskie stosunki. Przecież gdybym chciał, zabiłbym ją bez mrugnięcia okiem i nie odczuwałbym przy tym żalu.

– Po pierwsze, to przestarzały tekst – powiedziałem, modląc się w duchu o trochę cierpliwości. – A po drugie, skoro jesteś taka mądra, dyskutuj na ten temat z Aro. Poza tym od kiego jesteście takimi przyjaciółeczkami? – zapytałem z powątpiewaniem.

Warknęła na mnie.

– Nie twój zakichany interes – odparowała i przyśpieszyła, decydując się jednak na towarzystwo milczka. Szkoda, że sama nie potrafiła przy tym trzymać języka za zębami.

Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Doprawy, co się działo z tym światem? Zdawałem sobie sprawę, że kobiety bywały naprawdę nietypowym gatunkiem, ale Hannah przechodziła ludzie (wampirze?) pojęcie. Zdecydowanie nie miała dobrze na tym wyjść, ale w przeciwieństwie do niej, nie zamierzałem udzielać żadnych rad. Kto wie, może sam miałem okazać się tym, który kiedyś da jej nauczkę?

Perspektywa była naprawdę kusząca.

– Mała wiedźma – mruknąłem pod nosem, obserwując jak jej krótkie, złociste loczki podskakują przy każdym kroku.

– Słyszałam – rzuciła, ale nawet się nie obejrzała.

Przyśpieszyła, a potem zniknęła za najbliższym zakrętem, jednak decydując się pójść do komnaty. Wtedy też się nie obejrzała, chociaż do samego końca miałem nadzieję na to, że jednak to zrobi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro