Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Renesmee

Biegłam, ale czułam się tak, jakbym się cofała. Moje mięśnie stanowczo protestowały, chociaż nie miało to żadnego związku z tym, że czułam się zmęczona – nie tak po prostu. Prawda była taka, że to ja pragnęłam się zatrzymać, chociaż to wydawało się najmniej rozsądną decyzją, jaką mogłabym w tej sytuacji podjąć.

Musiałam biec, chociaż tego nie chciałam. Tak było bezpieczniej i to wydawało się słuszne – tego również ode mnie oczekiwano. Ciągłego biegu, wiecznej ucieczki. Wszystko jedno, że jakaś część mnie sprzeciwiała się zdrowemu rozsądkowi, a z każdym kolejnym metrem czułam się coraz bardziej jak zdrajca i chciałam zawrócić. To nie miało żadnego znaczenia, bo i tak nie mogłam się zatrzymać.

On chciałby, żebym biegła – i żebym żyła.

Pytanie tylko, czy ja również tego chciałam.

Sama nie byłam pewna, jakim cudem udało nam się wydostać z miasta. Bieg brukowanymi uliczkami Volterry mogłabym zaliczyć do jednych z najgorszych wspomnień, chociaż tym doznaniom wciąż było daleko do tego, żeby znaleźć się na pierwszym miejscu. Istniały rzeczy zdecydowanie gorsze, a ja byłam tego boleśnie świadoma, chociaż chyba wyjątkowo wolałabym nie być. Pewnych rzeczy chyba lepiej nigdy nie doświadczyć i chyba powinnam czuć się przerażona, ale prawda była taka, że nie czułam niczego. Jedynie pustkę i echo znajomego, palącego bólu, który jednak zupełnie różnił się od tego, który towarzyszył mi, kiedy dowiedziałam się, że moja rodzina jest martwa. Nie mogłabym czuć się tak samo, gdyby tak było, to znaczyłoby mniej więcej tyle, że pogodziłam się z tym, że i On może być martwy – a na to nie mogłam sobie pozwolić. Musiałam wierzyć w to, że nie umarł, że wciąż gdzieś tam był – jedynie ta nadzieja pozwalała mi normalnie funkcjonować, dając dość siły do tego, żebym mimo wątpliwości mogła biec dalej. Nic innego mi nie pozostało, poza tym Hannah i Felix zdecydowanie nie zgodziliby się na to, żebym się zatrzymała. Demetri również by się na to nie zgodził, chociaż jego teoretycznie mogłabym nie posłuchać, skoro nigdy nie myślał o swoim bezpieczeństwie. Mogłam sobie niemal wyobrazić to, co powiedziałby mi, gdyby teraz tutaj był i mógł jakkolwiek na mnie wpłynąć. Sama myśl o tym sprawiała, że na moich ustach pojawiał się cień uśmiechu, chociaż równie dobrze mogłoby być to dowodem na to, że coś zdecydowanie jest ze mną nie tak.

Na zewnątrz było zimno, ale prawie nie czułam chłodu, wciąż pod wpływem sprzecznych emocji. Lodowate powietrze sprawiało, że ledwo byłam w stanie oddychać, ale to i tak było lepsze od gryzącego dymu i pożaru. Chłód przenikał moje ubranie – cieniutką sukienkę, teraz zniszczona i podartą – ale nawet to nie było w stanie mnie zatrzymać. Jako pół-wampirzyca nie byłam aż tak czuła na zmiany temperatury, chociaż prędzej czy później śnieg i zimno jednak miały zacząć mi przeszkadzać.

Felix prowadził nas bocznymi, wyludnionymi uliczkami. Śpieszył się, poza tym raz po raz nerwowo rozglądał się dookoła, żeby upewnić się, że nikt za nami nie podąża. Ciemne włosy miał w nieładzie, ale i ta wyglądał najlepiej z nas, nienaturalnie elegancki w idealnie skrojonym garniturze, który miał na sobie. Hannah wyglądała jak duch, blada i śmiertelnie przerażona, chociaż starała się zrobić wszystko, byleby ukryć targające nią emocje. Próbowała być silna, podobnie jak i ja, nawet jeśli oszukiwanie siebie i innych w tej sytuacji wydawało się głupotą. Widziałam, że oddycha szybko i raz po raz nerwowo spogląda w moją stronę; w jej spojrzeniu było coś błagalnego, jakby oczekiwała, że nagle odezwę się i powiem coś, co przyniesie nam wszystkim ukojenie.

Z tym, że co ja miałam jej powiedzieć? Że jej wybaczam? Że wszystko jakoś się ułoży? A może to, że już jesteśmy bezpieczni? Mogłabym powiedzieć każdą z tych rzeczy, a przynajmniej spróbować, bo wątpiłam w to, żeby którakolwiek z nich przynosiła nam to, czego oczekiwaliśmy. Sama potrzebowałam wsparcia i ukojenia, ale obawiałam się, że nawet tysiące pocieszających słów nie dadzą mi tego, co poczułabym, gdybym raz jeszcze mogła poczuć wokół siebie znajome ramiona. Pocałunek był czymś o czym nie śmiałam marzyć, ale i tak...

Pragnęłam tylko go przytulić; pragnęłam chociaż w ten sposób się pożegnać... Chociaż raz, zanim stąd odejdziemy.

Z tym, że nawet to nie miało być mi dane.

Mimowolnie zaczęłam się zastanawiać nad tym, co pomyślałby o nas jakikolwiek człowiek, gdyby dane było mu nas zobaczyć. Dwie kobiety i mężczyzna – i ciągły bieg, ten nienaturalnie szybki bieg... Och, gdyby ktokolwiek wiedział... Gdyby ktokolwiek wiedział przed czym i dlaczego uciekamy, nie uwierzyłby.

Miałam dość, ale nie mogłam się zatrzymać. Hannah musiała wyczuć moje wahanie i oszołomienie, bo nagle nieznacznie zwolniła i zrównawszy się ze mną, stanowczo ujęła mnie za rękę. Rzuciłam jej nieodgadnione spojrzenie i instynktownie zapragnęłam oswobodzić rękę, ale nie zrobiłam tego. Po prostu nie byłam w stanie, bo nagle odkryłam, że tego właśnie potrzebuję. To wciąż była moja przyjaciółka – zarówno ona, jak i Felix; jedynie oni mi pozostali. Musieliśmy trzymać się razem, nawet jeśli jeszcze jakiś czas wcześniej to wydawało mi się nieprawdopodobne.

– Musimy się zatrzymać – wyszeptała Hannah. Dosłownie ciągnęła mnie za sobą, pilnując, żebym jednak się nie zatrzymała albo nie zawróciła. Zupełnie jakbym była na tyle głupia i zdesperowana, żeby to zrobić! – Felixie...

– Wiem! – Obie wzdrygnęłyśmy się, słysząc ton jego głosu. Westchnął i krótko się na nas obejrzał, wyraźnie zmęczony. – Przepraszam, ja... Jeszcze chwilę, dobrze? Najpierw musimy się stąd wydostać.

Oczywiście miał rację, chociaż ciężko było koncentrować się na zdrowym rozsądku, kiedy wszystko działo się tak szybko. Czułam się jak we śnie albo raczej koszmarze, a jakaś część mnie pragnęła wierzyć w to, że za moment obudzę się i przekonam, że wszystko to nie wydarzyło się naprawdę. Pragnęłam otworzyć oczy, rozejrzeć się dookoła i odkryć, że znów przysnęłam w komnacie Demetriego, a tropiciel leż tuż obok mnie, jak zwykle z zawadiackim uśmiechem obserwując mnie podczas snu.

Pragnęłam tego, ale przebudzenie nie nadchodziło. Koszmar wciąż trwał – i był prawdziwy.

Resztę drogi pamiętałam jak przez mgłę. W zasadzie składała się na liczne ślepe zaułki, boczne uliczki i cienie starych kamieniczek, jakże bardzo do siebie podobnych. Przebiegliśmy prawie całe miasto, docierając do najbardziej oddalonej od placu i twierdzy bramy miasta, ale i przez nią nie zamierzaliśmy przejść. W zamian wampir poprowadził nas w mniej widoczne miejsce, gdzie przedostaliśmy się na drugą stronę muru – a potem biegliśmy dalej, zupełnie jakbyśmy nigdy się nie zatrzymywali.

Bieg zwykle przynosił mi ukojenie, ale nie tym razem. Chyba nigdy tak bardzo nie pragnęłam się zatrzymać, chociaż na moment; niestety, nie mogłam – i ta świadomości była okropna, tym bardziej, że właśnie kolejna przyjemność została mi odebrana. Bycie w ruchu nie miało już w sobie niczego kojącego, a ja szczerze zwątpiłam w to, czy cokolwiek jest w stanie sprawić, żebym poczuła się lepiej.

Okolice miasta składały się przede wszystkim na pokryte zielenią, widoczne pagórki oraz kontrastujące z nimi lasy. Właśnie do jednego z takich gąszczy zabrała mnie Heidi, kiedy omal mnie nie zabiła, a teraz musiałam tam wrócić. Sama nie byłam pewna, co poczułam, kiedy nareszcie otoczyły nas drzewa. Wtedy już właściwie ledwo powłóczyłam nogami, ale jakoś zmuszałam się do tego, żeby dalej przeć do siebie. Przynajmniej próbowałam, obojętna na to, że nagie gałęzie drzew szarpią moją sukienkę i raz po raz ciągnął mnie za włosy.

Hannah jęknęła i skrzywiła się. W przeciwieństwie do mnie na nogach miała szpilki, co nawet przy zmyśle równowagi i wampirzych zdolnościach musiało być katorgą.

– Felixie – odezwała się cicho, zwracając się do zdesperowanego wampira. – Felixie, wystarczy. Nikt nas nie goni.

Wampir zesztywniał i poprowadził nas jeszcze kawałek, zanim w pełni zrozumiał sens jej słów i zdecydował się do nich dostosować. Zwolnił bardzo po powoli, po czym zastygł w bezruchu, nieruchomy niczym posąg. Hannah również przystanęła, a ja przeszłam kilka kroków i osunęłam się na kolana, upadając pośród śniegu. Lodowaty puch topił się w kontakcie z moją wiecznie rozpaloną skórą, ale prawie nie byłam tego świadoma, zbyt oszołomiona i zagubiona, żeby być w stanie jakkolwiek zareagować. Ciasno otuliłam się ramionami, przypadkowo muskając miejsce, w które ukąsił mnie Kajusz; wzrok utkwiłam w jakimś punkcie w przestrzeni i po prostu znieruchomiałam, równie wytrącona z równowagi, co moi towarzysze.

To Hannah pierwsza otrząsnęła się na tyle, żeby do mnie podejść. Wydawała mi się nienaturalnie blada, nawet jak na wampirzycę, chociaż równie dobrze mogło mieć to związek z jej jasnymi włosami o taczającym nas śniegiem. Bez słowa przyklękła przy mnie, po czym otoczyła mnie ramionami. Zesztywniałam, przynajmniej do momentu, w którym coś we mnie nie pękło i nie wtuliłam się z nią, ledwo panując nad łzami. Chciałam płakać, ale jednocześnie nie mogłam się na to zdobyć, wciąż nieświadomie dusząc w sobie te wszystkie emocje i nie dając im okazji na to, żeby znalazły jakiekolwiek ujście.

– Cii... – Hannah przeczesała palcami moje włosy. Głos miała jakiś dziwny, przez co brzmiała tak, jakby w każdej chwili mogła się rozpłakać. – Będzie dobrze. Obiecuję ci, że wszystko będzie dobrze...

Sądząc po jej tonie, sama nie do końca we własne słowa wierzyła.

Nie jestem pewna, jak wiele godzin tak trwałyśmy splecione w uścisku. Emocje powoli opadały, a ja zaczynałam dochodzić do siebie, przynajmniej częściowo. Chłód wampirzej skóry oraz panująca na dworze temperatura powoli zaczynały dawać mi się we znaki, ale mimo dreszczy nie byłam w stanie zmusić się do tego, żeby się odsunąć albo jakkolwiek inaczej zareagować. Było mi zimno i dopiero teraz zaczynałam uświadamiać sobie, jak bardzo jestem obolała, ale nawet to nie miało dla mnie znaczenia; największy ból nie miał żadnego związku z moim fizycznym stanem, więc równie dobrze mogłam znosić niedogodności.

Nie miałam siły, żeby się zastanawiać nad tym, co teraz powinniśmy zrobić. Jakaś część mnie pragnęła zamknąć oczy i zasnąć, ale i to wydawało mi się abstrakcyjne. Czuwałam, całkowicie wyprana z jakichkolwiek emocji i obojętna na to, co działo się wokół mnie. Nie byłam w stanie nawet wyjaśnić, dlaczego od kilku godzin nie zwijam się z bólu, cierpiąc nie tyle z powodu straty Demetriego, ale przez jad, który musiał dostać się do mojego krwiobiegu, kiedy Kajuszowi udało się mnie ugryźć. Pewnie powinnam była o tym wspomnieć Hannie i Felixowi, ale nie chciałam tego robić, łatwo mogąc sobie wyobrazić ich reakcję. Wolałam traktować to jako łut szczęścia; chociaż jedną dobrą rzecz, która spotkała mnie, a którą usiłowałam docenić, skoro do tej pory spotykało mnie wszystko to, co najgorsze. Może przynajmniej jad miał być mi obojętny.

Carlisle pewnie by mi to wytłumaczył, przeszło mi przez myśl i gdyby nie sytuacja, pewnie nawet zdołałabym się uśmiechnąć. Wciąż nie docierało do mnie to, że miałam szanse na ponowne spotkanie z rodziną, ale prędzej czy później zrozumienie w końcu miało się pojawić. Żałowałam jedynie, że kiedy już miało to nastąpić, nie miałam być zdolna do tego, żeby w pełni cieszyć się perspektywą nadchodzącego spotkania. Co więcej, to wcale nie miało być takie łatwe, skoro nie miałam pojęcia, gdzie powinnam się teraz udać.

Niebo nad naszymi głowami powoli zaczynało jaśnieć, przybierając odcienie czerwieni i ciemnego granatu. Wciąż wtulona w Hannę, przez kilka sekund obserwowałam to niezwykłe zjawisko, chociaż jednocześnie nie czułam niczego, nawet zachwytu. Czułam się pusta, chyba nawet bardziej niż pół roku wcześniej, kiedy równie bezwładzie siedziałam na tamtej polanie, aż do przybycia Aro i jego podwładnych. Wiele zmieniło się od tamtego momentu, również we mnie, ale na swój sposób wciąż pozostawałam taka sama, co wtedy. Sama nie byłam pewna, czy powinnam się z tego cieszyć, ale miło było odnaleźć w sobie cokolwiek, co upodabniało mnie do dziewczyny, którą kiedyś byłam. Nie mogłam tego stracić, chociaż czasami wydawało mi się, że byłoby łatwiej, gdybym w pełni zatraciła to, kim kiedy byłam.

Nie tyle usłyszałam czy zobaczyłam, ale przede wszystkim wyczułam jakiś ruch za sobą. Hannah poderwała głowę, ale ja zdecydowałam się na to dopiero w momencie, kiedy Felix narzucił mi na ramiona swoją marynarkę.

– Jak się trzymacie? – zapytał cicho, głosem równie bezbarwnym, co wyraz jego twarzy.

Wzdrygnęłam się mimowolnie, pierwszy raz od kilku godzin słysząc czyjkolwiek głos. Nie byłam pewna jakim cudem, ale jakoś zdołałam się ruszyć z miejsca, chociaż mięśnie miałam obolałe i zesztywniałe od ciągłego trwania w jednej pozycji.

– Jakoś. – Hannah zdecydowała się odpowiedzieć za nas obie. – Dobrze wiedzieć, że jednak nie zamieniłeś się w posąg, Felutku.

– Nie denerwuj mnie. – Wampir westchnął teatralnie, ale odniosłam wrażenie, że znajome przezwisko w ustach dziewczyny przynosi mu ulgę. – Zresztą nieważne. Musimy się zbierać – stwierdził, spoglądając w jaśniejące niebo.

Hannah skinęła głową, ale nie ruszyła się miejsca. Ja również miałam trudności z poruszaniem się, ale zmusiłam się do tego, żeby podejść do Felixa. Stanęłam za jego plecami i odczekałam moment, aż wampir bardzo powoli odwrócił się w moją stronę.

– Co robimy? – zapytałam wprost. – Mówisz tak, jakbyś miał jakiś plan, a ja... – Pokręciłam głową i wzruszyłam ramionami.

– Nie mam planu. Jedynie kilka luźnych pomysłów. – Popatrzył na mnie bezradnie, jakby oczekując, że na niego warknę albo zacznę protestować. – Nie możemy tutaj zostać. Teraz są skupieni na pożarze, ale prędzej czy później Kajusz wyśle kogoś za nami, oczywiście pod warunkiem, że jeszcze nas nie szukają. Musimy uciekać, wyjechać z miasta i...

Skinęłam głową; tego spodziewałam się od jakiegoś czasu.

– A co z Demetrim? – zapytałam cicho. Zwyczajne pytanie, bez jakichkolwiek emocji. – W zamku powiedziałeś mi, że go nie zabiją. Kłamałeś wtedy?

Felix zawahał się.

– Powiedziałem ci to, w co wierzę. Nie sądzę, żeby dobrowolnie zrezygnowali z jego daru, póki nie złapią nas wszystkich – zapewnił mnie i chyba faktycznie w to wierzył. – Wrócimy po niego. Ale nie teraz. Sądzę... No cóż, sądzę, że najpierw powinniśmy spróbować odszukać twoja rodzinę – przyznał z wahaniem.

Jak na zawołanie oboje spojrzeliśmy na Hannę. Dziewczyna zamrugała i poderwała głowę; wyrwało jej się ciche westchnienie, ale ostatecznie skinęła głową.

– Dobrze pamiętam, co takiego im podsunęłam. Jeśli się nie wyprowadzili, przynajmniej część będziemy w stanie odnaleźć dość szybko – zapewniła, zrywając się z miejsca.

Nie miałam siły, żeby pytać ją, co takiego miała na myśli, kiedy mówiła o części. Nie miałam siły na nic, ale starałam się tego nie okazywać, koncentrując się przede wszystkim na myśli o tym, że już wkrótce będę mogła zobaczyć swoich bliskich.

Felix i Hannah zaczęli rozmawiać na temat czekającej nad podróży, ale ja prawie ich nie słuchałam. Poruszając się niczym w transie, powoli weszłam pomiędzy drzewa, bez wahania zostawiając dwójkę wampirów. Żadne z nich nie zwróciło uwagi na to, że się oddaliłam, ale tak było nawet lepiej.

Kiedy biegliśmy przez las, miałam wrażenie, że poruszaliśmy się przez całą wieczność, ale trasa okazała się zdecydowanie krótsza. W zaledwie kwadrans dotarłam do skraju lasu, ale nie odważyłam się opuścić cienia rzucanego przez drzewa, zupełnie jakbym podejrzewała, że ktoś rzuci się na mnie, kiedy tylko przekroczę granicę. Wzdychając ciężko, całym ciałem oparłam się o najbliższy cień, po czym wbiłam wzrok w przestrzeń, obserwując liczne wzgórza i otwarte tereny, które otaczały miasto. W świetle nadchodzącego poranka zarys Volterry przypominał ciemny kształt na pomarańczowym niebie, niezwykły i przyprawiający o dreszcze.

Mój wzrok zupełnie machinalnie powędrował w stronę kłębiącego się, czarnego dymu. Zamrugałam pośpiesznie, czując napływające mi do oczu łzy. Nie mogłam płakać, nawet jeśli nikt mnie nie widział, a słabość byłaby uzasadniona.

– Wrócę po ciebie – obiecałam cicho; mój szept nie był głośniejszy od szumu poruszanych wiatrem liści, ale i tak wierzyłam w to, że tropiciel jakimś cudem go usłyszy.

Powoli opuściłam powieki, nie będąc dłużej wstanie patrzeć w stronę miejsca, gdzie znajdował się Demetri. Moje serce wyrywało się w tamtą stronę, ale wiedziałam, że nie mogę pozwolić sobie na podjęcie decyzji pod wpływem emocji. W ten sposób mogłam zaszkodzić nam oboje, a tego przecież nie chciałam.

Plan był prosty.

Najpierw odnajdę bliskich. Potem wrócę po Demetriego.

A jeśli coś mu się stanie, wiedziałam, że zanim umrę, najpierw pokażę wszystkim czym jest prawdziwy szał...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro