III

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Co zrobił? - Zapytała z widocznym na twarzy niedowierzaniem, jak? Kiedy? Nie było jej tylko tydzień, a tyle się wydarzyło. Świątynia, ludzie w niej mieszkający nie byli już tacy sami jak te kilkanaście dni temu, wszystko się zmieniło.

Mimo tego, że nie wróciła do zakonu, czuła pustkę. Tak jakby nie patrzę, to on stał się jej rodziną, od momentu, gdy postanowili ją zabrać od biologicznej rodziny Togrutanki.

Nadal wpatrywała się w mężczyznę stojącego przed nią, czekając na niego odpowiedź. Chodź, nie była pewna czy chce ją mieć, a raczej potwierdzenie tego, co przed chwilą usłyszała...

Anakin odchodzi z zakonu. To nie była normalna oraz codzienna wiadomość raczej wprost nie do wierzenia.

- To, co słyszałaś. - Odparł wprost Mistrz Jedi, nie miał ochoty dziś już po raz kolejny tego tłumaczyć, chodź, wiedział, że zachował się teraz nie w porządku, szczególnie że co jak co, ale ona przynajmniej powinna wiedzieć, co się dzieje.

- Obi-wan, proszę Cię, to dla mnie ważne! - Niemal wrzasnęła na starszego Jedi, ale ten tylko popatrzył na nią smutno, kręcąc głową.

- Przykro mi, ale dziś Ci już raczej nie pomogę... chodź, nie wiem, czy w ogóle ktokolwiek powinien o tym wiedzieć. - Odparł jej spokojnym tonem, jakby właśnie pytał się kogoś czy cukruje herbatę. Po czym odwrócił się i nim młoda Tano mogła coś zrobić, zniknął jej z widoku w wejściu do świątyni.

A więc to tak się chcecie bawić...

Nie podobała jej się gra, jaką sobie objął Mistrz Kenobi, ale nie jej było o tym decydować czy dobrze robi, czy nie. Tak samo on nie powinien decydować czy Anakin dobrze zrobił, odchodzą czy nie oraz kto powinien znać prawdę.

Lekko zirytowana zachowaniem starszego przyjaciela, ruszyła przed siebie, czyli w kompletnie innym kierunku. Doskonale zdawała sobie sprawę, że gdyby tylko chciała, mogłaby znaleźć się z powrotem w zakonie, ale po co? Żeby znów mieli kogo bezprawnie oskarżać o coś, czego nie zrobił? Nie.

Już wolała latać z miejsca na miejsce, z planety na planetę, żyć w ciągłym ruchu, nie mieć domu, ale być wolna. Żyć na własnych zasadach, nadal nie wiedziała, dlaczego tak naprawdę postanowiła wrócić do wojny, oraz na nowo pomagać Republice...

Chyba za bardzo jej się nudziło lub po prostu stęskniła się za pewnymi osobami. Oczywiście na początku nie nie wiedział z zakonu, że na nowo im pomaga, tak samo, jak zresztą Senat. Ale w końcu się wydało... i znów były te niewygodne pytania, a raczej jedno - czy zamierza wrócić.

Odpowiedź była nadal prosta - nie.

Idąc jedną z dróg z Curusant, kopnęła zła na samą siebie i nie tylko w pustą puszkę po prawdopodobnie jakimś napoju, ale dziewczyna nie chciała zawracać sobie tym głowy. To był teraz mało istotny szczegół.

- Gdzie ty jesteś Rycerzyku... - Mruknęła pod nosem, by po chwili wyklinać w myślach swoją głupotę. Że też na to wcześniej nie wpadła.

~*~

Nie do końca nadal docierało do niego to, co działo się kilkanaście minut temu, wiedział, że zostanie ojcem, ale nie sądził nigdy, że będzie kiedykolwiek tatą bliźniaków!

A jednak Luck i jego kilkunastominutowa młodsza siostra - Leia, są jego dziećmi. Już teraz wiedział, że będzie się o nich troszczyć, najbardziej jak tylko będzie w stanie.

I mimo tego całego szczęścia, cząstka jego duszy przeżywała prawdziwe piekło. Dlaczego? Nie wiedział co z Padmé. Tu już nie chodziło o głupią wizję, tylko o to, że kobieta naprawdę źle się poczuła kilka minut temu. Robot-lekarz szybko kazał zabrać ją na inną salę, a jemu pozostało tylko czekać na jakieś wieści. Nie wiedział, czy długo tu tak wytrzyma.

Tak był pogrążony w swojej rozpaczy, bo nie miał pewności czy ostatnim razem, gdy zobaczy swoją żonę, to nie będzie kostnica, że nie usłyszał cichego syku, z jakim otworzyły się drzwi wejściowe od budynku, ani cichego stukotu lekkich oraz ostrożnie stawianych kroków przez osobę idącą w jego kierunku.

~*~

Zdawała sobie sprawę od pierwszej chwili, gdy zobaczyła, w jakim jest stanie, że to będzie ciężka rozmowa dla nich obu. Oczywiście ona nie miała zamiaru prawić mu kazań, tak jak to na pewno zrobił jego były Mistrz, ona zamierzała go wesprzec w tej trudnej dla niego chwili.

Oczywiście wiedziała, dlaczego są w szpitalu, już wszystko wiedziała, a wystarczyło tylko przycisnąć mocnej pewne osoby do ściany, a te już wszystko ładnie śpiewały, no bo w sumie, to kto by chciał odmówić współpracy z wściekłą Togrutankńską dziewczyną, która szkoliła się na Jedi, oraz była jednym z najbiedniejszych i najbardziej szalonych Jedi, zaraz po jej byłym mistrzu, na całej wojnie i zapewne w świątyni także.

Dowiedziała się więc gdzie oraz dlaczego przebywa jej przyjaciel.

- Anakin... - Zacząła nie pewnie, zwracając na siebie jego uwagę. Nie było w jej planach go wystraszyć ani nic, po prostu chciała z nim pogadać tak jak dawniej. Wesprzeć, tak jak on to zrobił, gdy dowiedziała się o tym, jak Separatystyści potraktowali jej rodzinny dom...

- Idź Ahsoka, nic tu po tobie. - Mimo tych słów oraz tego, jak bardzo ją to zabolało, została.

Siedzieli w milczeniu, którego żadne z nich nie chciało przerwać. Ale w końcu to się stało, lecz nie z ich własnej inicjatywy.

Ktoś wkroczył do pomieszczenia, rozglądać się dokoła, po czym jak się okazało, była to kobieta, dość szybkim krokiem znalazła się tuż przed Anakinem.

- Pan Skywalker? - Zapytała uprzejmie, a gdy tylko ten skinął głową na tak, dodała - Proszę za mną.

Nic nie mówiąc, udał się za kobietą, nie chciał słyszeć żadnych złych nowin, chciał usłyszeć jedne te dwa słowa, te, na które czekał tam na tym korytarzu całkiem sam, razem ze swoimi mrocznymi myślami. Nie chciał, by żadne z nich nie spełniło.

Był zbyt pogrążony w rozpaczy, która go trawiła od środka, że nawet nie zauważył, gdy znaleźli się przed jedną z licznych w tym budynku sal szpitalnych.

Zdezorientowany, bo wydawało mu się, że będą iść do gabinetu, a nie na sale, spojrzał na nią pytająco, ale ona nic mu nie odpowiedziała, tylko otworzyła drzwi, po czym za nimi zniknęła. Anakin nie mają pojęcia, o co chodzi, udał się za nią.

Gdy tylko przekroczył próg, powitało go dość jasne światło, oraz czyjeś głosy, ciche, prawie jakby ktoś szeptał. Po tym, gdy już przyzwyczaił się do światła, zaczął dostrzegać więcej szczegółów.

Szafkę przy łóżku, fotel, który wyglądał na dość stary i nie zbyt bezpieczny, dwie kołyski w boku pomieszczenia, roboto-lekarza oraz tę kobietę. Dopiero po chwili dotarło do niego, że w pomieszczeniu znajduje się jeszcze jedna osoba, kobieta.

Leżała na łóżku, z zamkniętymi oczami. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, zupełnie jakby spała. Spokojna, bez wyrazu, piękna jak zawsze, a jednak coś się zmieniło... czuł to.

Jej włosy były rozsypane lekko na poduszce, na której leżała, a i jej skórka była bardziej blada niż zazwyczaj...

- Czy ona...

~*~*~*~*~★~*~*~*~*~

#25.08.2019 - Opublikowano rozdział.

1098 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro