Sign of the Times

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


We never learn, we been here before

Why are we always stuck and running from

The bullets?

The bullets

We don't talk enough

We should open up

Before it's all too much

Will we ever learn?

We've been here before

It's just what we know

Harry lubił swoje życie. Wybrał je, a może bardziej to ono wybrało jego. Dawało mu tak wiele możliwości na spełnianie swoich marzeń, że byłby skończonym głupcem gdyby go nie lubił. Choć bywały takie dni, gdy to życie dawało mu w kość. Wszystko ma swoją cenę. Cena jaką płacił Harry pozornie nie była wysoka. Była nią odległość i czas. Bywały dni kiedy Harry miał wrażenie, że czasoprzestrzeń robi sobie z niego żarty. Już od dawna nie przeliczał odległości, przeliczał czas. Dzielił go na czas, którego potrzebuje by gdzieś dotrzeć i czas jaki dzieli go od najbliższych. A on w trakcie tras koncertowych, jak na złość codziennie był inny. Gdy nachodziły go złe dni przeklinał kulistość ziemi i ruch obrotowy. Nienawidził stref czasowych. Tego, że gdy on cieszy się promieniami słońca, ci z którymi chciałby rozmawiać śpią w najlepsze, gdzieś bardzo daleko. Jego problemy pojawiały się zawsze, gdy opuszczał Europę. O ile jeszcze w Azji i Australii po prostu był tym faktem rozdrażniony, o tyle w Stanach pojawiał się u niego dysonans, bo bardzo lubił tu być. Dobrze czuł się szczególnie na wschodnim wybrzeżu i pewnie wiązałby z nim swoją przyszłość, gdyby nie ten okropny czas. Gdy on przebywał w słonecznym LA w Anglii było osiem godzin później… Niby osiem godzin to niewiele, ot zwykły dzień roboczy, a jednak. Gdy jego dzień trwał w najlepsze u jego bliskich właśnie się kończył. Gdy u niego nastawał wieczór, on żyli już kolejnym dniem. Harry starał się trwać w wierze, że nie jest to wielka cena, szczególnie w dobie powszechności komórek i internetu. Jednak gdzieś głęboko w środku czuł dyskomfort, że nie może z bliskimi dzielić chwil. Że u nich jego chwila to zupełnie inny czas. Tego typu myśli snuły się po jego głowie, gdy leżąc na pryczy w autobusie przemierzał ze swoim zespołem kolejne kilometry amerykańskich autostrad. Trasa po Stanach trwała w najlepsze, potem czekały na nich Azja, Australia. Na całe szczęście, że Ameryka Południowa to już przeszłość. Ich pierwsza trasa była wielka. Druga jest olbrzymia i powoli traci nadzieję, że dobiegnie końca. Wolał nie myśleć o tym, że trzecia, o której powoli zaczynają myśleć menagerowie, mogłaby być jeszcze większa. Z utęsknieniem wyczekiwał kolejnych kilku dni przerwy, w czasie których sam nie wie co będzie robił: czy odsypiał to szaleństwo, czy może spróbuję nacieszyć się przyjaciółmi i rodziną. Jeszcze tylko jeden koncert. Na razie jednak nie pozostawało mu wiele poza przeglądaniem zawartości portali społecznościowych w telefonie. Układał właśnie głowę do poduszki, gdy ekran jego telefonu rozświetliła przychodzącą wiadomość. Był bardzo zmęczony i nie planował odpisywać. Pokusił się jednak, żeby zerknąć na nadawcę, a jego usta mimowolnie rozciągnęły się w małym uśmiechu.

“Śpisz? A.”

“Nie, dawno nie rozmawialiśmy. H."

“ Zaiste! Co u ciebie? A.”

“Wszystko po staremu. A u ciebie? H.”

“ Wszystkiego za dużo. Za niecałe dwie godziny mam mega ważny egzamin. Muszę spadać robić powtórki. Do kiedyś. A.”

I tyle ją widział. Rzucił niechętnie telefonem. Zastanawiał się kiedy ich rozmowy zaczęły wyglądać w ten sposób. Przecież kiedyś potrafili rozmawiać godzinami. Do świtu wymieniać się głupimi żartami i nigdy się przy tym nie nudzili. Wygrzebał telefon z kąta i zaczął przeglądać ich rozmowy. Chciał znaleźć ten czas i to miejsce w którym przestali rozmawiać jak bratnie dusze, a zaczęli jak podrzędni znajomi. Nie dowierzał kiedy przeglądał ich rozmowy z ostatnich miesięcy i widział jedynie zdawkowe pytania i odpowiedzi bez znaczenia. Rozmowy o pogodzie i innych podobnych bzdurach. Zero zdjęć, zabawnych obrazków, nie było tam nawet suchych informacji. Bo kiedy zastanowił się, czy wie co się u niej dzieje, odpowiedź była tylko jedna. Nie wie. Chciał móc powiedzieć, że to jej wina, ale dotarł do momentu w którym wyjechał w trasę i odczytał jej wiadomości jeszcze raz. Były długie niczym listy, a jego odpowiedzi zakrywały na kpiny. Ledwo kilka słów, które nawet nie nawiązywały do jej wiadomości. Coś prostego jak: jest fajnie, mamy dużo pracy, pogoda jest piękna i najgorsza ze wszystkich - nie wiem kiedy znajdę czas.
Zgasił ekran telefonu i przetarł dłońmi zmęczona twarz. W autobusie panowała cisza. Jest spora szansa, że wszyscy mocno spali zmęczeni koncertem i późniejsza imprezą, na której nikt poza nim sobie nie żałował. Teraz natomiast on żałował, że posłuchał lekarza, który ze względu na gardło zabronił mu pić. O ile łatwiej byłoby mu teraz zasnąć i nie przejmować się wyrzutami sumienia. Po raz kolejny odblokował telefon, żeby zobaczyć swoje rozmowy z innymi. Przy każdej ważnej dla niego osobie z którą nie pracował znajdował to samo. Rozmowy o niczym. Nie miał pojęcia jak to się stało. Wiadomości sprzed kilku tygodni na które zapomniał odpisać, wiadomości których nie przeczytał nawet. Jasne, że mógł tłumaczyć się nawałem pracy, tylko sam w to nie wierzył kiedy widział swoją rozmowę z... No właśnie. Odkrył, że jego wszystkie ostatnie rozmowy odbywały się między nim, a dziewczynami. Od pamiętnych osiemnastych urodzin zachowywał się jak marynarz, zostawiając w każdym porcie kobietę. Nie czuł się winny z tego powodu, miał przecież dziewiętnaście lat, był młody, znany i przystojny. Dla tych dziewczyn stanowił spełnienie marzeń. Ale czy o to mu w życiu chodziło? Czy taki właśnie chciał być? Nie wydawało mu się. Przecież zawsze powtarzał, że chciałby być lubiany i kochany za to jaki jest, a nie za to kim jest. A te dziewczyny nie wiedziały o prawdziwym Harrym niczego. Nie wiedziały jaką kawę lubi, od czego boli go brzuch, co go rozczula, co sprawia, że ma gęsią skórkę. One nie były złe i może na tym właśnie polegał jego błąd. Błąd, który powielać będzie przez jeszcze wiele lat. Tymczasem zasłonki przy jego pryczy rozsunęły się i pojawiła się w nich głowa Irlandczyka.
- Harry, czemu robisz taką dyskotekę tym telefonem?
- Przepraszam, nie chciałem przeszkadzać, nie sądziłem, że aż tak to widać. - szepnął nieco zawstydzony.
- Spokojnie, nie widać. Po prostu wstałem się odlać i zobaczyłem – Blondyn uśmiechnął się ciepło.- Znowu jakieś piękne panie nie dają ci spać?
- W zasadzie to jedna, ale nie wiem czy chcę o tym rozmawiać – pokiwał głową w odpowiedzi i już prawie zniknął za materiałem, gdy nagle zawrócił.
- Nie martw się o Ace, u niej wszystko w porządku, po prostu ma masę rzeczy na głowie – Szok. Tylko to poczuł.
- Rozmawiacie?
- Yhym, czasami. Często o ciebie pyta, chociaż nigdy nie chce powiedzieć czemu. U was wszystko ok?- oparł brodę o materac.
- Ciężko powiedzieć. Nie gadamy za wiele ostatnio.- Zastanawiał się czy miał prawo być zły, a jeśli tak to na kogo bardziej.
- Czemu?- rozmowy z Naillem wcale nie były proste. Pod fasadą prostego, rubasznego chłopca, krył się całkiem spostrzegawczy facet.
- Nie wiem. Chyba brakuje mi czasu? - bardziej zapytał, niż odpowiedział.
- Na inne laski ci go nie brak, więc czekam na lepszą odpowiedź.
- Nie wiem Nii, na serio, nie mam pojęcia. Jakoś nie potrafię z nią ostatnio rozmawiać. - Harry przyglądał się jak w zamyśleniu pocierał brodę.
- Szkoda. Dobranoc Harry. - I już go nie było, a problemy Harrego po tej rozmowie wcale nie stały się mniejsze, wręcz przeciwnie, do kompletu pytań teraz mógł dołożyć: dlaczego.

****

Pędząc na złamanie karku ulicami Oslo Ace wyklinała w duchu siebie i swoją chorobliwą ambicję. Biegła właśnie na jeden z najważniejszych egzaminów i nie czuła się do niego tak dobrze przygotowana jakby tego chciała. Była zła na siebie za to, że nie potrafi zaprzestać kontaktu z Harrym, za to, że jej brat ma rację, a ona nie potrafi się z tym pogodzić. Była zła na siebie, że nigdy nie potrafi sobie odpuścić, że jest taka uparta i zamiast jak normalni ludzie w jej wieku dopiero zabierać się za studia, jest już na trzecim roku. Że zamiast bawić się i szaleć, tonie w książkach bo uparła się skończyć te studia jak najszybciej. Że za moment będzie musiała wybierać specjalizację, a nie czuje się na to gotowa. Że nadal nie wie, czy powinna iść za głosem serca i robić co lubi, czy iść za głosem rozsądku i robić to, czego oczekuje od niej jej rodzina. Żałowała, że posłuchała swojego brata i dała się namówić na tą głupią wymianę studencką, że siedzi w tym Oslo. I mimo że poznała tu wielu fajnych ludzi, to nadal nie może sobie wybaczyć, że tak rzadko ma okazję spotykać się z Harrym, ale przecież nie może wymagać od niego, że zamiast na jeden dzień wolnego pojechać do rodziny, wybierze wyjazd do niej. To byłoby niesprawiedliwe. Złościła się na siebie za to, że ma za mało czasu, że nie potrafi się odblokować i znów napisać do niego czegoś więcej poza kilkoma zdawkowymi słowami. Nie mogła sobie wybaczyć, że pozwoliła mu się tak odsunąć. A najbardziej z tego wszystkiego nie mogła sobie wybaczyć, że dopiero wtedy zrozumiała, że jej świat nie funkcjonuje tak dobrze bez niego.

Kilka dni później w Oslo właśnie zapadał ciepły wiosenny wieczór. Ace całkiem zadowolona z odebranych wyników egzaminu powoli zbierała się na studencką imprezę popijając przy tym wino. Gdy kupowała alkohol w Norwegii dziękowała losowi, że nie musi liczyć się z budżetem. Ceny były zawrotne. Mimo wszystko lubiła Norwegię, lubiła swoje mieszkanie w kamienicy. Lubiła swojego irytującego wspólokatora – supergeja, lubiła tutejszych ludzi i z pewną dozą przyjemności zostałaby tu nawet na dłużej, gdyby nie to, że cały jej świat był zupełnie gdzie indziej. I mogłaby sobie powtarzać, że takie mieszkanie każdy zupełnie gdzie indziej to symbol tych nowych, wyzwolonych czasów, ale nie potrafiła. Nie umiała nie tęsknić. Choć bardzo chciała. Jej telefon rozdzwonił się zakopany gdzieś w łóżku, niechętnie rozpoczęła poszukiwania. Była więcej niż pewna, że to ktoś ze znajomych pogadania ją, więc bardzo się zdziwiła kiedy na ekranie zobaczyła zdjęcie uśmiechniętego Jubsa.
-Cześć Śnieżynko! Czytałem, że egzamin ci poszedł, więc mam dla ciebie niespodziankę! Otwórz lepiej drzwi!
Dziewczyna przeczuwając szczęśliwe zakończenie tego wieczoru, nie odpowiedziała nic, jedynie w podskokach podbiegła do drzwi, za którymi stał jej przyjaciel. Jak odbita od sprężyny rzuciła mu się w ramiona tuląc mocno. Tęskniła, a Jubs choćby na końcu świata był zawsze namiastką domu. Nie wypuszczając sie z objęć wtoczyli się do mieszkania, później do jej pokoju. Jubs szybko zauważył, że chyba zakłócił jej plany na wieczór, ale z natury był egoistą i niewiele go to obchodziło. Potrzebował normalności. Potrzebował czasu ze swoją przyjaciółką. Ace jakby czytając w jego myślach szybko odbyła połączenie informując, że jednak nie da rady pojawić się na imprezie. Godziny płynęły niepostrzeżenie, gdy leżeli przytuleni na jej łóżku i dopiero widok wschodu słońca uzmysłowił im, że właśnie przegadali całą noc. A mieli o czym rozmawiać. Nie obyło się również bez rozmowy o Harrym. Jubs przez ostatni rok miał możliwość poznać tego chłopaka nieco lepiej. I sam sobie się dziwił, jak to się stało, że tak bardzo go polubił. Często, podobnie do Ace, bronił go przed oskarżycielskim spojrzeniem Filipa. Z którym poza tym zdarzyło mu się toczyć zacięte dyskusje, czy wspierać relacje Hazzy i Ace, czy raczej ją piętnować i tępić. I tak, ich potrzeba kontrolowania otoczenia była niemal maniakalna, chociaż obaj woleli jednak, myśleć o sobie jako o osobach, które są odpowiedzialne za szczęście i bezpieczeństwo ich małej Śnieżynki. Kiedy Jubs planował zdenerwować Fifiego wyciągał argument niczym nastolatka i tłumaczył że shippuje jego Lurry. Próbował nawet założyć się z Fifim, że oni w końcu będą razem. Nie wiedział w sumie do końca, dlaczego mu tak na tym zależało. Ale mogło chodzić o to, że chciał, żeby chociaż jedno z nich miało szczęśliwy związek, żeby choć jedno z nich zaznało prawdziwej miłości. A to wydawało mu się bardzo dobrą szansa. Filipa tłumaczył tym, że ten chłopak z wiekiem doznawał coraz większej atrofii emocji, choć szczęście jego siostry było zawsze dla niego bezdyskusyjnym priorytetem.

Gdy Ace budziła się powoli dochodziła godzina 13, czuła zapach kawy i czyjąś obecność zdecydowanie zbyt blisko. Gdy otworzyła oczy okazało się, że nie myliła się ani trochę, tuż nad jej twarzą wisiała twarz jej przyjaciela.
- Jubs jesteś zdecydowanie za blisko.
- Szczegóły. Zbieraj się, lecimy do domu. Dzwonił Fifi, że udało się wynegocjować kontrakt i potrzebuje twojego podpisu. A potem trochę się zabawimy, w końcu przerwa wiosenna zdarza się tylko raz do roku! - odsuwając się, obserwował jak pociera dłońmi jeszcze zaspana twarz i siada na łóżku. Nie wyglądała kwitnąco i mocno zastanawiał się, na ile to zmęczenie, a na ile problemy w życiu osobistym. Bo z uczuciami i życiem osobistym tak właśnie jest. Jeśli wszystko się układa jesteś na szczycie, jeśli jednak coś się psuje, spadasz w dół, znikasz sam w sobie. Więdniesz jak porzucona roślina. - Ace nie szalej tak z tym optymizmem, bo pomylę cię z twoim bratem. Raz, raz dziewczyno! Spakowałem twoje rzeczy. Kawa i śniadanie jest w kuchni.
- Jubs, zlituj się, powoli - jeknęła, dreptając do kuchni. Była absolutnie uzależniona od kawy. Kawę kochała miłością szczerą i bezwarunkową. Kawa nie zadawała pytań, kawa rozumiała. Czarna, biała, cappuccino, esspresso, flat white. Każda byle gorzka. Ceniła sobie smak kawy, to jak obróbka ziarna wpływa na niego. To jak wiele daje proces palenia w wydobywaniu przeróżnych nut i aromatów. Jak wiele zmienia gleba na której wyrasta. W pośpiechu brała kolejne łyki, parząc sobie język i próbując zapamiętać by zapytać co to za blend. Smakował wybornie, albo to ona po prostu była tak spragniona tego smaku. Z niechęcią wciągnęła na siebie ciepły, żółty sweter. Chciała leniwego tygodnia po maratonie ciężkiej pracy. Tymczasem rzadko dostajemy dokładnie to, czego chcemy. I często jest tak, że dopóki nam się to nie przytrafi, nie wiemy jak bardzo tego potrzebowaliśmy.
Ace z uznaniem spojrzała na lustro. Wyglądała jak zwykle i to ją w pełni zadowoliło. Lubiła ubrania proste, dobrze uszyte. Lubiła naturalne materiały i klasyczne formy. Nigdy nie była modnisią. Ten świat był jej zupełnie obcy. Nie potrafiła dobierać strojów, nie miała przeładowanej szafy, nie lubiła chodzić na zakupy. Ubrania kupowali dla niej inni. Ufała ludziom, którym płaciła niemałe pieniądze za ubieranie jej. Z pewnym smutkiem przyjeła w głowie świadomość, że jej modowa ignorancja jest kolejną rzeczą, która dzieli ją i Harrego. On coraz odważniej starał się eksperymentować ze swoim ubiorem, próbując w tym wszystkim odnaleźć siebie. Wymyślić swoją tożsamość, odróżnić się na tle chłopaków z zespołu. Drzwi trzasnęły za nimi i dopiero, gdy byli już niemal na lotnisku przypomniała sobie o swoim współlokatorze, którego kompletnie zapomniała powiadomić o swojej nieobecości. Wystukała szybkiego smsa tuż przed wejściem na pokład i juz po chwili ponownie zapadła w sen. Babcia zawsze powtarzała jej, że dla kobiety sen i zimno to najlepsze kosmetyki i była to na pewno dobra rada, gdyby nie czasy w których przyszło żyć Ace. Czasy złożone z ciągłego biegu i pośpiechu, czasy w których symbolem było mieć nie być…

***

Lumi nigdy nie potrafiła ukryć przed bratem, że sprawy związane z firmą, które tak go pochłaniały, dla niej od zawsze stanowiły smutną konieczność związaną z urodzeniem się w takiej, a nie innej rodzinie. Od długich rozmów i negocjacji zawsze wolała działanie, dlatego pewnego dnia postanowiła postawić na siebie wszystko co miała. Wybrała studia, które pozwolą jej na pracę opartą na działaniu. Kształciła się i pracowała tak ciężko, by móc coś zmienić. Nie lubiła myśleć o sobie jako idealistce, ale chyba właśnie taka była. Nie miała nawyku strofowania całego otoczenia, czy też prowadzenia nudnych tyrad, o tym czego robić się nie powinno, a co jest jak najbardziej wskazane. Wierzyła w szacunek i to, że nawet największe zmiany zawsze zaczynają się od jednostki. Nie była naiwna, wiedziała, że nie zbawi świata. Ale wiedziała też, że jeśli więcej ludzi będzie świadomych w swoim postępowaniu, to zmiana w końcu nadejdzie i będzie spektakularna. Jak w teroii chaosu, jedno trzepnięcie skrzydeł motyla w Azji może spowodować trzęsienie ziemi w Ameryce. Gdy w końcu uporała się z tymi wszystkimi rzeczami, które wcale jej nie interesowały była skonana. Przez myśl czasem przychodziło jej to, że prawdopodobnie jest potwornym niewdzięcznikiem, bo przecież powinna bardziej przejmować się losami firmy, która dała jej możliwość prowadzenia dokładnie takiego życia, jakie jej się podobało. Firmy, która dzięki swoim dochodom, gwarantowała jej niezależność i finansowe zabezpieczenie. I za każdym razem kiedy próbowała wtłoczyć sobie to do głowy, przypominała sobie jak wiele ta firma jej również zabrała. Choć każdy normalny, zupełnie przeciętny człowiek na takie stwierdzenie puknąłby się w głowę. Ace na pewno nie była ani zwyczajna, ani przeciętna, ani też normalna.

Do mieszkania wpadła jedynie na chwilę przebrać się w coś, co bardziej będzie nadawało się na imprezę, na którą się wybierali. Nie zastanawiając się zbyt wiele, założyła pierwsze leżące na półce granatowe spodnie, do tego koszulę. Zdziwiła się jej wielkością, dopiero po chwili uświadomiła sobie, że nie należy do niej. Na wszystko zarzuciła rozpinany sweter i płaskie buty. Przygładziła włosy, które po tym szalonym dniu wyglądały jakby piorun w nie strzelił i wyszła. W samochodzie przed domem czekał już Jubs i Fifi.
- Szybko poszło Ace i nawet nie wyglądasz jak lump - rzucił Jubs uśmiechając się od ucha do ucha, dając znak kierowcy, że może ruszać. Dziewczyna postanowiła nie skomentować tych słów, zapatrzyła się jedynie w okno. Od jakiegoś czasu trawiła ją dziwna melancholia i szczerze mówiąc nie miała specjalnej ochoty na imprezowanie. Chwilę jechali w ciszy, która przerwał jej brat.
- Ta koszula wygląda dziwnie znajomo. Czy nie należała kiedyś do…? - zawiesił głos widząc jak kiwa głową potwierdzając jego przypuszczenia. -ahhh…- tylko tyle był w stanie wydukać. Pewnie powiedziałby coś więcej gdyby nie przerwał mu ich przyjaciel.
- To się doprawdy robi coraz ciekawsze!
- O czym mówisz?
- Niespodzianka! - z radości aż zaklaskał w dłonie. Dziewczyna spojrzała na niego podejrzliwie.
- Jeśli coś cię tak cieszy Jubs, to niechybnie zwiastuje to kłopoty. I mam jakieś dziwne przeczucie, że ta katastrofa będzie moja - żadne z nich nie odezwało się już do końca drogi. Filip zastanawiał się, czy dobrze zrobił mieszając w życiu swojej siostry. Jubs rozmyślał, czy będzie z tego jakaś wielka drama, a Ace: czy powinna zadzwoni do Harrego i poinformować go, że jest w Londynie. W końcu on też aktualnie ma kilka dni przerwy, więc może wrócił.

Czas płynie niepostrzeżenie, kiedy spędzasz go w towarzystwie bliskich ci osób. I w towarzystwie alkoholu. I innych rozrywek oraz używek, więc gdy kilka godzin później drzwi od apartamentu, w którym się bawili otworzyły się i wszedł on, nie poczuła niczego szczególnego. Ani radości, ani smutku, ani zawodu. Była obojętna, gdy jak gdyby nigdy nic podszedł do niej i przytulił ją. Była obojętna, gdy opowiadał jej ze szczegółami o swoim życiu w trasie, o tym jak za nią tęsknił i jak źle czuje się z tym, jak się wobec niej zachował. Trwała w tej apatii, gdy planował ich przyszłe spotkanie i jej odwiedziny w czasie trasy. Milczała gdy jego słowotok nie miał końca, a on jakoś nawet nie zwrócił na to uwagi. Do pewnego momentu. Tym momentem było pytanie, które jej zadał, a na które nie otrzymał odpowiedzi innej niż wzruszenie ramion.
- Jestes na mnie zła, prawda? Serio przepraszam, na prawdę miałem masę pracy i nie wiem jak to wszystko się stało.
- Przestań. Po prostu przestań - pierwsza reakcja. Pierwsze uczucia. Oczy Ace rzucały gniewne spojrzenia. Dłońmi mocniej ścisnęła swoją szklankę, byle tylko jej ciało jej nie zdradziło. Brat często powtarzał jej, że ono ją zdradza. A ona teraz chciała prawdę pozostawić tylko dla siebie. Prawdę o tym, że każde jego słowo, marna wymówka, powoli sprawiały, że rozpadała się na kolejne kawałki, że jej serce dostawało kolejne ciosy i było jedynie o krok od tego, by rozpaść się na drobne kawałeczki. Jak kryształowy kieliszek po krótkim locie, gdy spotyka twardą podłogę. Harry po raz kolejny ja okłamywał. Karmił tanimi wykrętami od których robiło jej się nie dobrze.
- Nie chcę przestawać. Chcę żeby między nami było dobrze - gdy chwycił jej dłoń, cała zesztywniała. Nie tak kiedyś działał jego dotyk. Wyrwała szybko dłoń i zbierając w sobie całą siłę, stanęła krok dalej splatając ręce na piersi. Przypominała sobie wszystkie wskazówki. Rozstawione szerzej nogi - by wygladac na pewną siebie, ręce - pozycja zamknięta, broda wysoko, kontakt wzrokowy.
- Nie, Harry. Bo ja nie rozumiem tego. Nie rozumiem całej tej relacji. Tego, że czasem jesteśmy przyjaciółmi, czasami nawet czymś więcej, a chwilę później potrafisz traktować mnie, jak kogoś zupełnie obcego. Raz mówisz do mnie jak do kogoś wyjątkowego, do kogoś niezwykle ważnego, a kilka dni później odpisujesz mi, jakbym była natrętnym nikim. Dziś skupiasz na mnie całą swoją uwagę, a za kilka dni, tak jak zwykle zapomnisz o tym, że istnieję. Przestań do cholery pogrywać sobie z moimi uczuciami, tylko dlatego, że sam nie wiesz co czujesz. Wróć do mnie, kiedy dorośniesz i przestaniesz zachowywać się jakby ludzie byli rzeczami, które dowolnie można brać i odkładać na półki.
I nie czekając na jego żadna reakcję, wzięła odłożonego drinka i pomaszerowała prosto przed siebie. A Harry stał tam i nie wiedział co się właśnie stało. Impreza toczyła się gdzieś obok niego. Nie miał ochoty na żadne wygłupy. Nie miał ochoty na towarzystwo innych ludzi. Myślał. Myślał bardzo intensywnie, o tym co usłyszał. Na początku, aż zagotował się ze złości, jednak dał sobie czas na refleksję. I ona nadeszła i nie była dla niego pokrzepiająca, bo to co usłyszał było zadziwiająco blisko prawdy. Właśnie tak ją traktował, właśnie tak się wobec niej zachowywał. I nie robił tego z premedytacją, ale dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane. Siedział w towarzystwie ludzi, z którymi wcale nie chciał spędzać tego czasu. Rozmawiał o rzeczach, które go nie interesowały. Po prostu w odpowiednich chwilach wtrącał kilka słów, które stawiały go w pozycji uczestnika rozmowy i kogoś kto chce ją podtrzymac. Tymczasem, on jedynie wodził wzrokiem za dziewczyną, która wsadziła nawet nie łyżkę, ale chochlę dziekciu do jego cukierkowego świata. I może to nie byłoby takie okropne, gdyby nie pojawił się ten facet, którego nie znał. Gdyby nie widział jak razem tańczą. Jak śmieją się i rozmawiają. Jego chwilę gorzkiej zadumy przerwał Jubs zachodząc go od tyłu.
- Gapisz się, jakby coś było z tobą nie tak. Chodź przedstawię cię -pociagnął go za rękaw, jednak Harry nie był przekonany, że chce tam podchodzić. - Chodź. Od gapienia się jeszcze, żaden problem się nie rozwiązał - to trochę pomogło. Hazz, choć niechętnie, ruszył z miejsca i podszedł z Jubsem do towarzystwa.
- Harry poznaj Logana, Logan to jest Harry - panowie uścisnęli sobie dłonie, po czym zapanowała nieco krępująca cisza. Jubs postanowił spróbować jeszcze raz grzecznie. Jeśli to się nie uda, spróbuję mniej przyjemnie. Jubs lubił gdy się działo. Był trochę królową dramatów. Poza tym założył się o całkiem niezłą kasę z Filipem, że Ace nie wyjdzie z Logan z przyjacia szybciej niż po godzinie. - Ok, to milczenie nie jest zbyt fajne, wiecie o tym? Chyba nie wiecie…
- Ace masz bardzo ładna koszulę - Harry postanowił ratować nieco sytuację. Dziewczyna uśmiechnęła się rzucając krótkie dzięki i biorąc łyka ze swojej szklanki.

- Wygląda zupełnie jak twoja Logan. Nie miałeś jej przypadkiem ostatnio na obiedzie u dziadków? - Filip też postanowił powiedzieć coś od siebie. I tylko on wiedział na ile, to co powiedział było głupią gafa, a na ile było powiedziane z premedytacją. Ace zrobiła wielkie oczy, Jubs nie mógł pochamowac wybuchu śmiechu, a biedny Harry wodził tylko oczami pomiędzy osobami i zachodził w głowę kim jest ten dupek. - Harry, jak tam waszą trasa koncertowa? Chyba jeszcze sporo koncertów przed wami. - Filip wydawał się nie zauważać zamieszania, które wywołały jego słowa i jakby nigdy nic zmienił temat.

- W zasadzie wszystko super. Jesteśmy tak w… No w sumie, to jeszcze nie w połowie, no ale teraz mamy kilka dni wolnego i potem wracam do Stanów - Harry starał się mówić coś. Konstruować jakieś zdania. Skupił się na liczeniu koncertów do końca trasy. Wszystko byle przegonić z głowy myśl, że ten palant, ma coś czego on chce. Chociaż nigdy, nawet przed sobą, nie odważył się do tego przyznać. Teraz potrzebował jednak odciągnąć od siebie uwagę. - A ty Ace, jak twoje plany?
- Moje plany? Zbliża się przyjęcie, które organizuje moja babcia, więc muszę sobie znaleźć chłopaka. - Harry stał z rozdziawioną buzią, choć bardzo chciał ją zamknąć. Jak to możliwe, że każde słowo to jakaś pierdolona mina przeciwpiechotna? I kiedy już myślał, że ta rozmowa nie może być dziwniejsza…
- Jakiego chłopaka?
- No wiesz Logan, takiego od randek i w ogóle.
- To ja mogę zostać twoim chłopakiem.
- Nie. Nie możesz. Już o tym rozmawialiśmy.
- Dlaczego?
- Bo sam powiedziałeś, że nie możesz być czyimś chłopakiem.
- No i co z tego? Zmieniłem zdanie. Teraz mówię, że mogę. I skoro mówię, że mogę to znaczy, że mogę. A teraz chodź moja nowa dziewczyno. Uczcijmy to zrobieniem czegoś głupiego. Bywajcie drodzy przyjaciele. Miło cię było poznać Harry.
Harry tego się nie spodziewał, ale poczuł jak coś w nim upadło. Coś się przemieściło. Coś stało się niewygodne. I zanim odwrócił głowę, drzwi za nimi się zamykały. A on czuł jakby ołowiana kula najpierw w niego uderzyła, potem przekręciła się przez jego serce i na końcu opadła całym ciężarem gdzieś w żołądku.
- Przysięgam, że nie wiem, kto jest większa plagą -mruknal Fifi.- Dlaczego ona nie może mieć jakiś normalnych adoratorów? Dlaczego zawsze absztyfikanci z piekła rodem kręcą się przy niej?
- Daj spokój Fifi, bo pomylę cię z Panią Starszą i to nie jest komplement. Pamiętajcie chłopaki ptaki srają z nieba i nigdy nie wiesz kiedy cię trafi. A teraz bawmy sie i pijmy!

***

Po części bardziej oficjalnej Harry został zaproszony na część mniej oficjalna do mieszkania Filipa i Ace. To miał być męski wieczór z dużą ilością alkoholu. Było mu już wszystko obojętne, wlał go w siebie już tyle i za nic nie potrafił zagłuszyć tego uczucia straty i niezadowolenia. Im bardziej jego wzrok stawał się rozbiegany i nieostry, tym częściej widział ją w każdym kącie. Parę razy nawet zerwał się niemal z siedzenia. Czuł, że musi ją przeprosić, jeszcze raz, wytłumaczyć jak wiele zrozumiał. Obiecać, że to już naprawdę ostatni raz, że już nigdy przenigdy tak się nie zachowa. Ale jej jak nie było, tak nie było. Oczami wyobraźni, choć bardzo tego nie chciał, wyobrażał sobie, co teraz robią. Wyobrażał sobie jak on dotyka tego, o czym do tej pory myślał, że jest niedotykalne, niedostępne dla nikogo. I robił to po raz pierwszy i czuł się głupio ze swoimi myślami, bo przecież nie był na tyle głupi i próżny, żeby myśleć, że taka dziewczyna jak ona będzie samotnie spędzać noce. Przecież byli dorośli. Tak mówiły ich metryki. Przecież mogli prowadzić samochód, pracować, zarabiać pieniądze, zakładać rodziny, iść do więzienia. Mogli te wszystkie rzeczy, które sprawiały, że nie byli już dziećmi. Ale poza tym, byli dziećmi. Niczym więcej jak dziećmi, które jedynie dorosłych udają. Które podejmują głupie decyzję, które nie chcą odpowiadać za swoje działania. Dziećmi, które za szybko przestały nimi być. Dziećmi, którym odmówiono ostatnich lat rodzicielskiej czułości i zostawiono z nadmiarem odpowiedzialności z którą nie mieli prawa umieć sobie radzić. I dlatego każde z nich miało na ten cały bałagan swoje sposoby. Jubs traktował wszystko jako świetny żart. Z komplikowania i rujnowania ludziom życia uczynił swoje hobby. Doprowadził to niemal do rangi sztuki. Filip odpychał od siebie wszystko. Do minimum ograniczył swoją empatię i potrzebę czucia. Harry nie potrafił wytrwać i zdecydować się, więc mając bardzo ograniczony czas, rzucał się z jednej relacji wprost w następną i brakowało mu w tym umiaru. A Ace? Ona zawsze miała swoje książki i swoją naukę. Wszystko chciała sprowadzić do prostych wzorów, struktur, wyliczeń. Wszystko miało swoją regułkę i formę. Wszystko było tylko chemią, fizyką i biologią. Zasypiał powoli na łóżku w jej pokoju, powoli katując się jej zapachem. Bardzo chciał pamiętać następnego dnia te wszystkie myśli. Bo mimo, że był kompletnie nawalony, to wydawało mu się, że nigdy jego mózg nie pracował tak sprawnie. Całe ich trio było dziś obrazem nędzy i rozpaczy. Jubs spał w wannie, Filip opatulony kocem spał na podłodze własnej sypialni. Harry nie mógł tego wiedzieć, ale tej nocy każdy z nich zalewał w trupa swoje prywatne demony. I potrzebowali siebie bardziej niż zwykle, by patrzeć na siebie z mniejszym obrzydzeniem, by nie czuć tej dojmującej samotności z którą mierzyli się codzienne. I kiedy był już pewny, że wszystko wokoło niego to tylko pijackie majaki, w drzwiach pokoju pojawiła się ona. Sama. W tych samych ubraniach. W tej samej fryzurze. Wyciągnął w jej stronę dłonie niczym mały chłopiec mówiąc przytul. I w jej oczach był wtedy niczym słodki, mały chłopiec, który potrzebuje ciepła i czułości. Który potrzebuje opieki i mimo, że bardzo tego nie chciała, jej serce zabiło trochę mocniej. Podeszła powoli do łóżka i pogładziła jego włosy. Nie mogła niczego poradzić na ten mały wstrząs jej ciała, gdy tak ufnie wtulał się w jej dłoń, łapiąc się jej kurczowo. Siedzieli tak w ciszy dłuższą chwilę. W końcu Ace podniosła się i stanęła obok łóżka.
- Nie zostawiaj mnie, proszę, już nigdy. Tylko tobie mogę ufać - wyszeptał w ciemność.
- Nigdzie nie wybieram - i żadne z nich nie było pewne czy chodzi jedynie o tą chwilę, czy też jest to obietnica.
- Byłaś z nim, prawda? Co robiliście? Czemu tu jesteś?
- Co to za pytania? To mój dom, więc do niego wróciłam.
- Nie o to pytałem, wiesz o tym dobrze.
- Poszlismy na drinka, pogadaliśmy, potem zrobiłam sobie tatuaż i tyle. Przesuń się, chce mi się spać - dopiero teraz udało mu się otworzyć szerzej oczy i wyostrzyć na tyle wzrok by zobaczyć, że stoi obok łóżka jedynie w dużej koszulce, a na udzie faktycznie połyskuje folia chroniąca świeży tatuaż. Jakby odetchnął nieco mocniej, nieco pewniej.
- Chcesz tu spać? Twój chłopak nie będzie zły? - te słowa miały jakiś dziwny posmak, albo to kombinacja alkoholu i zębów umytych jedynie palcem.
- Harry zadajesz okropnie dużo pytań - ułożyła się na łóżku obok niego. - Po pierwsze to moje łóżko, do którego bez pytania się wprosiłeś. Po drugie wątpię, żeby miał do tego powód. No i na koniec z tym chłopakiem to nie tak. To po prostu wygodny układ dla nas obojga. To nic nie znaczy - westchnęła cicho odwracając się do niego twarzą. W ciemnościach obserwował jej świecące oczy, jak dwa świetliki. Obserwował jak cienka narzuta otula kształt jej ciała i po raz pierwszy czuł te wszystkie rzeczy. Chciał jej dotknąć, wpleść palce w jej włosy, wtulić się w nią. Nie jak w drugiego bliskiego człowieka, ale jak w kobietę. Słuchał, gdy mówiła jeszcze ciszej, jakby jedynie wiatr szelescil. - Wiem jak to mogło wyglądać, ale to nic szczególnego. Na nas obojgu leży duża presja, nasze rodziny mają wobec nas spore wymagania. To dość trudne… Znamy się od zawsze i możemy sobie ufać, więc to dla nas wygodny układ. Nie wiem, czy dziś cokolwiek z tego rozumiesz… Zauważyłeś, że wszystkie nasze najlepsze rozmowy odbywają się nad ranem? - pokiwał głową w odpowiedzi. Liczył na to, że może powie coś jeszcze, ale chyba już nie miała zamiaru. Obrócił się na plecy i zapatrzył w sufit. Dziwne było to, że czuł się bardziej przytomny, niż kilka chwil wcześniej. Może jednak będzie pamiętał to wszystko?
- Japonczycy wierzą, że ludzie posiadają trzy twarze. Pierwsze pokazują obcym, druga mają dla bliskich, przyjaciół i rodziny. Trzecia to twarz, której nie pokazujemy nikomu. Zachowujemy ją tylko dla siebie. To ta, na którą spoglądasz wieczorem w lustrze, we własnej łazience pod za długim dniu. Ja mam wrażenie, że udało mi się, że pokazałem ci moją trzecia twarz, wiesz. Tak jakbym już pokazał ci wszystko. Myślę, że chciałbym znaleźć kogoś, kto pokochałby mnie w mojej najczarniejszej godzinie…

- Hmm, a mimo to nadal mnie zaskakujesz. Listy apostoła Pawła do Rzymian?- w odpowiedzi dostrzegła jak błyska zębami w uśmiechu. - To dziwne, ale od naszego pierwszego spotkania, miałam już takie wrażenie, że jesteś jedną z tych osób, które pojawiają się nagle w twoim życiu i ty już wtedy wiesz, że ci ludzi będą w nim zawsze. Że mogą znikać na jakiś czas, ale zawsze do ciebie w końcu wrócą i wtedy będzie tak jak zawsze. Jakby nigdy nie odchodzili. I spójrz, znów jesteśmy w tym samym miejscu i znów niczego się nie nauczyliśmy. Znów za mało rozmawialiśmy, znów za wiele rzeczy, tajemnic. Za mało dbałości, za mało szczerości. Myślisz, że kiedyś się nauczymy jak troszczyć się o to wszystko, a może jesteśmy zbyt uszkodzeni?- cisza wisiała niebezpiecznie. Już dawno nie padło tak wiele słów. Tak wiele słów, które coś znaczą. Harry myślał intensywnie o wszystkim co usłyszał. I kiedy odezwał się po raz kolejny podejrzewał, że być może już śpi.
- A gdybym obiecał ci, że to ostatni taki raz? Gdybym powiedział ci, że dziś dotarło do mnie, że nie mogę pozwolić ci odejść? Chciałbym umieć powiedzieć ci jak bardzo cię potrzebuję, jak jesteś dla mnie ważna, ile dajesz mi szczęścia i spokoju w życiu. Ale tego nie potrafię. Nie znam takich słów.
- Ehhh śpij już Harry, bo obiecujesz rzeczy, których nie będziesz potrafił dotrzymać. Czasami milczenie jest złotem - westchnela wpatrując się w okno za nim.
- To nie prawda. - zaprotestował odwracając się w jej stronę. Przymknął zmęczone oczy, gdy dłonią gładziła jego policzek. Ciepło jej ciała dawało mu komfort, na który jego ciało zareagowało automatycznie. Zasypiał przy niej jakby była jego morfiną. Tak było zawsze. Przytulił ją jeszcze mocniej do swojej klatki. I gdy był już na granicy ledwo odróżniając sen od jawy poczuł to bardzo wyraźnie, choć mogło to być tylko jego snem. Bardzo dobrym snem, gdy jej usta musnęły jego. Bardzo chciał otworzyć oczy i spojrzeć na nią, może nawet powtórzyć to, co stało się przed chwilą, ale nie miał siły. Jego ciało przegrało tą nierówna walkę. I nim kompletnie odleciał usłyszał jeszcze
- Zawsze chciałam to zrobić, choć teraz mam nadzieję, że jutro nie będziesz nic z tego pamiętał - a potem był już tylko spokojny sen.

Takie moje pytanie do was, czy pasuje wam taka długość tych rozdziałów, czy lepsze byłyby krótsze?

Ps. Nie wiem co bardziej w niej uwielbiam oczy czy te cudne rumieńce 😀 co myślicie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro