→ 5 RW

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dzień meczu pomiędzy Realem Madryt, a FC Barceloną jak zwykle sprowadził do Barcelony mnóstwo turystów ze sąsiednich miast i stolicy.
Spacerując ulicą nie mogło się nie wiedzieć, że nie ma dzisiaj meczu.
Flagi Barcelony rozwieszone były na ulicach niedaleko stadionu, a ludzie w koszulkach i szalikach skandowali hymn klubu chodząc po mieście.
Uwielbiałam oddanie tych ludzi dla jednego klubu.
Godne podziwu.

Jak zwykle, siedziałam razem z Antonellą i Rafaellą na trybunach niedaleko tunelu dla piłkarzy.
Tak samo jak Anto miałam na sobie koszulkę Leo, a Rafa miała numer swojego brata.
Mały Thiago siedzący na kolanach swojej mamy, miał mini trykocik Barcy.
- Jak sądzisz, kto wygra? - zapytała mnie Rafa gdy obserwowałam jak trybuny powoli zapełniają się kibicami, którzy nie mogli doczekać się meczu.
- Oczywiście, że Barcelona. - mruknęłam poprawiając koszulkę i siadając wygodniej. - Nie ma innej opcji.

Nagłe krzyki gdzieś niedaleko loży odwróciły moją uwagę od murawy.
Zadarłam głowę do góry aby zobaczyć piątkę chłopców ze wczorajszego wieczora, którzy starali się dostać na swoje miejsca.
Niestety fanki, które próbowały przedrzeć się przez ochronę stojącą dookoła nich, skutecznie im to uniemożliwiały.
Zaśmiałam się pod nosem z powrotem odwracając głowę w stronę murawy.
Z dwojga złego to był bardziej interesujący obiekt obserwacji niż przepychanka goryli z nastolatkami.
- Twoje gwiazdy tu są. - powiedziałam do przyjaciółki, której wzrok natychmiast na mnie spoczął.
Natychmiast przestała bawić się włosami Thiago.
- Gdzie?! - niemal krzyknęła, a starsze małżeństwo siedzące za nami rzuciło jej karcące spojrzenie.
- Loże. - podpowiedziałam nie mogąc powstrzymać śmiechu jej reakcją.
Natychmiast tam spojrzała, jednak po chwili z powrotem opadła na swoje siedzenie, zakładając ręce na piersi jak pięciolatka.
Westchnęła rozczarowana.
- Zawsze będą dla mnie nieosiągalni. - wymamrotała z bólem.
Zmarszczyłam brwi, nie lubiąc widzieć jej w podłym nastroju.
Potarłam jej ramię chcąc dodać jej chociaż odrobinę współczucia.
- Może kiedyś ich poznasz. - próbowałam ją pocieszyć.
Nieudolnie.
Kiwnęła tylko lekko głową, a moje myśli zaczął zaprzątać mecz, który wraz z gwizdkiem się zaczął.

Był remis, a do końca meczu zostało 5 minut.
Uważnie obserwowałam każdy ruch Neymar'a, który przez prawie całe boisko prowadził piłkę przy nodze.
Zerwałam się ze swojego miejsca, krzycząc radośnie, gdy chłopak ograł bramkarza i wpakował piłkę do siatki.
Trybuny oszalały, a piłkarze zaczęli rzucać się radośnie na strzelca.
Ney jakoś się wydostał z plątaniny rąk, po czym obiema dłońmi wskazał na mnie.
Musiałabym nie wiedzieć co to oznacza aby powstrzymać szeroki uśmiech formujący się na mojej twarzy.

- Zadedykowałeś mi bramkę, ty stary głupku! - z rozpędu wskoczyłam na plecy Brazylijczykowi, który przechodził przez tunel do szatni.
Ney roześmiał się wesoło, chwytając moje nogi, abym nie upadła i nie obiła sobie pośladków.
- Jestem tylko trzy lata starszy. - mruknął wchodząc do pomieszczenia.
Pomachałam wesoło piłkarzom, którzy posłali mi uśmiechy, zaczynając przygotowywać się do opuszczenia stadionu.
Nikt nie był zdziwiony, że dziewczyna była w szatni.
To była norma.
Podejrzewam, że byliby bardziej zdziwieni gdyby mnie tam nie było.
- I o trzy za dużo. - wyszeptałam mu do ucha muskając ustami jego płatek.
Parsknął pod nosem puszczając moje nogi, abym mogła usiąść na jego fotelu, czekając aż się przebierze.

- Ładna bramka, Leo! - zawołałam do brata, który z ręcznikiem zmierzał w stronę prysznicy.
Podniósł jedynie kciuk do góry po czym wyszedł.
Przeniosłam swój wzrok na Neymar'a, który zdejmował koszulkę.
Starałam się wpatrywać w niego najbardziej uwodzicielskim wzrokiem na jaki było mnie stać, wywołując u niego uśmiech.
To jak komicznie to wyglądało potwierdził tylko śmiech Marc'a Bartry. 
- Moja koniczynka powinna mieć moją koszulkę. - wymruczał do mnie Ney, podając mi swoją przepoconą własność.
Uśmiechnęłam się do niego kokieteryjnie przyjmując ją.
- Twoja przepocona koszulka to nie to o czym marzę. - wyszeptałam przygryzając wargę.
Brazylijczyk chwilę na nią popatrzył po czym podniósł wzrok, teraz wpatrując się w moje oczy.
- Więc o czym marzysz podczas bezsennych nocy? - wymruczał, a ja miała ochotę dalej bawić się w tą głupią grę, która sprawiała mi niemałą przyjemność.
Jednak nie było mi to dane.
Głowa Luis'a Enrique pojawiła się w szparze między drzwiami, przerywając wszystkie rozmowy, a wzrok każdego spoczął na drzwiach.
- Wszyscy ubrani? - zapytał z uśmiechem na twarzy.
Każdy głupi mógłby powiedzieć, że był szczęśliwy ze zwycięstwa z największym rywalem Barcy. - To dobrze. Ktoś chciałby was poznać.

Uniosłam swoje spojrzenie na drzwi z walącym sercem, a akurat drzwi zamknęły się za pięcioma idolami mojej przyjaciółki.

***
W końcu możecie poznać tą 'drugą' stronę Diany :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro