Ostatnia Wojna |Cz 2/2|

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Informuje, że wszelakie przygotowania do bitwy zostały zakończone - Powiedział wysoki demon o ciemnej karnacji zmierzając w stronę diabła.

- Dobrze to słyszeć - Mruknął czerwono-włosy, wstając z krzesła, po czym poprawił pochwę swojego miecza, sprawdzając stan ostrza, które jak zwykle pojaśniało czerwonym blaskiem.
- Czy są jakieś wieści na temat poczynania nowego "boga"?

- Wedle naszych ustaleń wynika, że i oni przygotowują się do wojny. Wygląda na to, że znacząco poprawił się stan ich wojska, oraz samych zasobów. Co znaczy, że z pewnością zamierzają stawiać opór.

Czerwonowłosy, lekko skrzywił się w grymasie. Prawdę mówiąc był przekonany, o obecnej bezradności drugiej z ras, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach w zamku Last Light, które z pewnością podzieliły jego wroga. Wyglądało jednak na to, że mimo wszytko, wróg był świadomy pojawiającego się zagrożenia. Co prawda nie niszczyło to jego planu, jednak zmuszało go do podjęcia łatwej a jednak ryzykownej decyzji.

- W takim razie zmuszony będę bezpośrednio wziąść udział w walce.

- Nie uważa pan, że to zbyt pochopna decyzjia? - Zaczął Grim, poprawiając koszule - Jestem pewien, że mimo wszystko po naszej stronie leży zwycięstwo.

- Z tym masz rację, nasze wojska mają nieuniknioną przewagę. Jednak tym razem walka będzie toczyła się na dwóch frontach. Z pewnością dla tego właśnie organizują dopiero teraz surowice. Chcą zyskać na czasie. Po to aby załatwić czas Rukii, na walkę przeciwko mnie. To ich jedyna szansa na zwycięstwo - Powiedział Ross, zwracając się w stronę swojego zaufanego przyjaciela ponownie.

- Czy naprawdę jest jednak taka możliwość? - Zaczął smętnie, nie biorąc jego słów na poważnie - Ich nowy bóg nawet nie jest nim w pełni zaś pan, mimo wszytko jest diabłem tego świata, różnica doświadczenia jest znacząca.

- Może i tak, jednak nie zapominajmy, że Rukia jest dalej córką boga i za pewne po jego śmierci, posiadła też wszystkie boskie moce, co czyni ją zdolną do zabicia mnie - Mruknął, po czym po raz kolejny westchnął.
- Tak czy inaczej nie ma teraz czasu, aby dłużej prowadzić te rozmowę. Musimy się przygotować.

- Jak sobie pan życzy - Mówiąc to skłonił się w pas - Natychmiast każe wszystkim zebrać się przed dziedzińcem.

***

Nie trzeba było długo czekać jak przeciwne wojska, w końcu się spotkały. Wzajemna nienawiść zdawała się wędrować w powietrzu, niczym dym dławiąc prawie każdego, kogo tylko napotkała na swoje drodze. Tak burzliwa atmosfera, nie pozwalała nikomu zebrać myśli w całość, wszyscy zaślepieni byli zarówno strachem, jak i rządzą mordu.
Rukia spojrzała na jeden z księżyców. Przez co z jej oczu popłynęły dwie słone łzy. Wierzyła, że jej ojciec nadal na nią patrzy. Że nawet jako zielony księżyc na niebie, ciągle jej pomaga, świecąc jasno. Nie widziała czym jest słońce, w jej świecie istniały tylko księżyce, ale za każdym razem gdy wyobrażała je sobie, widziała w ich blasku uśmiech swojego rodzica. To wszystko pomagało jej poradzić sobie ze strachem, którego jeszcze wczoraj nie mogła się pozbyć.
Po raz ostatni spojrzała na Sora, który posłał jej pokrzepiający uśmiech. Teraz była gotowa.

Z kolei zaś Ross stojący, zaraz na czele, nie pozostawiał po sobie nawet cienia wątpliwości. Jego wzrok bacznie obserwował, jednak co jakiś czas zatrzymywał się jedynie na zielonej koszuli, do której podpięto teraz peleryne jaśniejącą złotawym blaskiem. Nie było wątpliwości, że owy strój należał do boga.
Klinga jego miecza zajaśniała dając sygnał na rozpoczęcie walki.

Wszyscy ruszyli, część została na ziemi zaś reszta wzbiła się w niebo, nie pozostawiając prawie żadnego wolnego miejsca.
Bitwa rozpętała się na dobre. Krzyki rannych możnabyło usłyszeć na wiele mil dalej.

Jednak prawdziwa bitwa dopiero sie rozpoczęła.
Gdy stanęli na przeciw siebie, chwilę patrząc sobie w oczy starali się znaleźć choćby cień zwątpienia. Jednak bezskutecznie. Obydwoje wiedzieli po co tu są.

- Za to co uczyniłeś, powinieneś być gotów na śmierć - Powiedziała jak najbardziej obojętnym głosem - Jednak znaj moją łaskę, pozwole ci zachować życie, jeśli tylko cofniesz swoje oddziały i na dobre zapomnisz o atakowaniu nas.

Diabeł kpiąco się zaśmiał, co odjeło pewności siebie Rukii. Takej reakacji się nie spodziewała.

- Zdaje sobie sprawę, że moje czyny są jakże haniebne - Mruknął, prostując ostrze - Jednak jeśli jest choć odrobina prawdy w twoich słowach, podejdź i mi ją pokaż jako samozwańczy bóg.

W jej sercu zajaśniał ogień złości. Przez co ścisnęła mocniej dłoń, sięgając po bicz. Nie była mimo wszystko gotowa na użycie żadnej z boskich zdolności, a przynajmniej nie teraz.

- To była twoja ostatnia szansa. Jednak jeśli tego właśnie sobie życzysz! - Wykrzyczała, biegnąc w jego stronę. Ross jednak z łatwością ominął atak. Ruchy Rukii nie przypominały mu jednak tych jej ojca, były stanowczo mniej przemyślane, i składały się z dobrze znanych mu powtórzeń. Innymi słowy były zbyt przewidywalne dla doświadczonego diabła i choć ona dawała z siebie wszystko, Ross czytał z niej jak z otwratej księgi pozwalając aby ona próbując go dosięgnąć wyczerpała jak najwięcej swoich sił.

- Czyżbyś potrzebowała przerwy? - Zaśmiał się widząc, jak wycofuje się o pare kroków - Z całym szacunkiem, jednak taka postawa nie jest nawet godna dobrego żołnierza - Kpił, dalej starając się wyprowadzić ją z równowagii.

- Może i tak - Powiedziała, spokojnie, po czym znów zaatakowała. Tym razem jednak musnęła jego ramie.
Ross poirytowany, sam rozpoczął atak, jego ruchy były płynne i pewne przez co już po kilku mocnych zamachnięciach, był w stanie wytrącić ją z równowagi.

- Jesteś żałosna - Mruknął, spoglądając swoimi szkarłatnymi oczami w jej złote - A nawet bardziej, tego nie można nazwać nawet pojedynkiem.

Krzyki aniołów i demonów dalej wypełniały ciszę między jego słowami.

- Jesteś słaba zupełnie jak twój ojciec, nie ma czemu się dziwić, czemu i ty polegniesz na czarnym wzgórzu zupełnie jak on.

- Zamknij się! - Wrzasnęła na całe gardło - Ty nie masz o niczym-

Czerwone ostrze znalazło się zaraz przed czołem Rukii, delikatnie nakłówając skórę.

- Że ja niby mam niewiedzieć jak bardzo był bezużyteczny? - warknął wściekle - Jesteś nie dość, że żałosna to i głupia. Twój ojciec od zawsze był błaznem. A jak to bywa w życiu jaki rodzić takie dziecko. Nie martw się, już za chwile spotkasz swojego tatusia.

Zamachnął się aby teraz głębiej wbić miecz w jej ciało.
Nim jednak zdążyła coś zrobić, białe ostrze zablokowało, śmiercionośny cios. Anioł o czarnych włosach znów uśmiechnął się w jej stronę.

- Sor! - Krzyknęła, szybko wstając z ziemi.
Jej przyjaciel jednak ponownie musiał zablokować cios, który tym razem miał zabić jego, a nie Rukie.

Diabeł ponownie zmarszczył brwi.

- Idź - Powiedział Archanioł, starając się dalej blokować ciosy rozwścieczonego Rossa. Jednak z czasem coraz gorzej mu to wychodziło.
Rukia rozumiejąc, co przyjaciel miał na myśli odeszła kilka kroków. Została ostatnia szansa, którą dał jej Sor, na chwilę powstrzymując, diabła, którego umiejętności znacznie wykraczały po za jego własne.

Zielonowłosa, szybko zaczęła recytacje. Nie miała wiele czasu, a każdy wers musiał być dokłanie wypowiedziany.

- Niech ziemia się rozstąpi, niech wyschnie morze, niech zapadnie ciemność, niech uschnie zborze... - Mamrotała, starając się nie pominąć niczego.
Ross słysząc, dobrze znaną "modlitwę" zrozumiał co miało się zaraz wydarzyć. Nie mając czasu odepchnął, zręcznie Sora, samemu biegnąc w stronę Rukii.

Mimo to, ona dalej nie przerwała swojej modliwty, a raczej nie mogła tego zrobić, więc zamknęła oczy aby bardziej skupić się na recytacji. Ponownie usłyszała zgrzyt mieczy, Nie wiedziała co się dzieję, jednak mimo to po chwili do jej nozdrzy dotarł metaliczny zapach krwi. Z jej oczu popłynęły łzy gdy usłyszała cichy śmiech.
Wiedziała, to jej przyjaciel został dźgnięty, podczas gdy ona starała się skupić na recytacji. W końcu jednak emocje wzięły nad nią górę i otworzyła oczy.
Wypowiedziała ostatnie słowa, widząc jak diabeł, wyjmował miecz aby za chwilę rzucić się na nią.

Jednak modlitwa nic nie dała. Zrozumiała to gdy jej bok przebił miecz zaś ona sama splunęła krwią.

- Przegrałaś - Powiedział, szybko wynajmując miecz.
W jednej chwili poczuła ona zarówno ciepło jak i zimno, jej oczy chciały same się zamykać, podczas gdy on odchodził, depcząc przy tym prawie bezwładne ciało Sora.

Nie chciała aby tak to się skończyło, przecież wszytko miało pójść dobrze. "Co takiego źle zrobiłam?"
pytała samą siebie, łapiąc się za krwawiącą ranę.
Spojrzała znów na pole walki. Widziała jeszcze większą ilość krwi. Czy tak właśnie postąpiłby jej ojciec? Czy byłby w stanie umrzeć, nie zrobiwszy niczego co pomogło by tym których kocha?

Znalazła w sobie siłe aby usiąść. Jest jeszcze szansa - Pomyślała, przypominając sobie ostatnią noc.

Wyciągnęła rękę w stronę diabła w myślach przeklinając miecz przez który nie mogła teraz wstać normalnie.

- Przeklinam cię - Wykrzyczała, na co Ross spojrzał w jej stronę - Na wszystkie krańce świata, na każdy brzeg rzeki, na zapominane słowa, i na wszystko co znam, nie pozwole ci wygrać!

Ross dalej na nią patrzył, podczas gdy ona uniosła sztylet który dalej miała schowany przy pasie.

- Chcesz mnie nim zabić? W takim stanie? - Zaśmiał się podczas gdy ona wbiła sztylet, w swoje prawe oko.
Gdy usłyszał jej krzyk, znów spojrzał w jej stronę. Jednak było już za późno, nie mógł się ruszyć.

- Uśmiech zawitał na jej twarzy, kiedy zaczęła recytować treść pieczęci.

Ross zdezorientowany zaczął próbować wyrwać się z zaklęcia jednak na próżno. Cała ziemia, była teraz po stronie Rukii. W końcu nawet udało jej się wstać i z niesamowitym bólem dotarła do niego.

- Zamierzasz mnie teraz zabić? - Zapytał, na co ona nawet nie drgnęła, w jej ręce dalej tkwił zakrwawiony sztylet.

- To co zrobiłeś jest niewybaczalne - Powiedziała próbując wbić nóż w jego klatkę piersiową jednak bezskutecznie. Nie miała na to aż tyle siły.
- Jednak nie będąc w stanie cię zabić, mogę zakląć cię w kamieniu na wsze czasy. Już nigdy nikt podobny do ciebie nie zagrozi temu światu, osobiście dopilnuje aby wszyscy o tobie zapomnieli - Powiedziała triumfalnie.
- To chyba odpowiednia kara.

Ross, nie mogąc powstrzymać w końcu ulatniających się emocji, zdążył jeszcze przeklnąć Rukie, nim jego ciało zamieniło się w kamień zaś wykończona bogini, nie mając już sił oparła sie o statułe, po czym po raz ostatni spojrzała na swojego przyjaciela, leżącego w kałuży krwi. Poczuła jak nagle robi jej się niedobrze, nie miała sił na to patrzeć, to było za dużo. Jej łzy nie przestawały płynąć gdy zapłakana dawała sygnał do ostatecznego odwrotu. Przez co bitwa nazywana później ostatnią zakończyła się.
_______________________________________

Na wstępie pragnę podziękować Melsunka za stworzenie nowej okładki do tej opowieści ^ ^ oraz osobom czytającym ją, bo choć jest was niewiele, to mam nadzieję, że mimo tego nie zawiedziecie się czytając dalej.
(Teraz pewnie rozumiecie czemu nie chciałam pisać z początku tego kosmicznie długiego wstępu)
(1680 słowa)

~ FrozenRoseBerry

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro