Rozdział VI - Szkarłat cz 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Niebo zaczynało czernieć, gdy słońce zbliżało się ku ostatecznemu zniknięciu za horyzontem. szkarłatny odcień chmur w normalnych okolicznościach nadałby temu miejscu niespotykanego uroku, gdyby nie donośne odgłosy walki które wiatr niósł daleko poza granicę czarnego wzgórza.
Nie było miejsca na pomyłkę, każda ze stron walczyła, nie dając po sobie poznać choćby cienia zmęczenia, mimo, że każdemu z nich przydałaby się chwila przerwy. Choćby chwila, aby zamiast z lekka niezdarnych i niemądrych posunięć, pchnięcia i gardy stały się przemyślane i szybsze. Może gdyby znalazła się dla nich ta chwila, w bok Antrego nie zostałoby wbite ostrze, którego koniec trzymał triumfalnie Grim.
Słysząc jego krzyk, Rukia niemal natychmiast spojrzała w jego stronę, wyciągając rękę w celu rzucenia zaklęcia, lecz nim zdołała to zrobić, para zielonych oczu spojrzała na nią z pogardą.
Nie minęła chwila jak poczuła przeszywający ból w swoim boku.

Nie mogąc złapać oddechu spojrzała w stronę drobnego ciała anioła, który teraz spoglądał na nią z mętnymi niczym mleko oczami, w swojej dłoni ściskając sztylet, po którego rękojeści spłynęła wiązka czerwonego płynu.

Nim resztą zdążyła choćby zareagować, ostrze zostało rzucone w stronę szarego posągu, rozmazując na nim krwawy niezbyt duży ślad, który zwiastował koniec długiej bitwy.

Henriett, natychmiastowo rzuciła się w stronę Ruki, podobnie zresztą Leir, zabierając boginie zdala od posągu, który w jednej chwili zaczął pękać.

To wszystko działo się niesamowicie szybko, jednak mimo tego zarówno dla aniołów i demonów cała ta chwila trwała wieczność. Wkrótce nawet ciało bezbronnej Carmen pokryło się skalnym pyłem, przysłaniając jej nie tylko ciało, ale również widok.
Ten którego większość nie chciała nigdy oglądać.

Kawałki skały odpadły, pozwalając aby bezwładne ciało przechyliło się ku ziemi, nim zostało wsparte przez kilkoro nieznanych demonów.

Zmęczone Rubinowe oczy spojrzały w stronę Ruki, przerażając ją. Jej serce zaczęło szybciej bić, gdy Zdenerwowana chwyciła się za miejsce, w którym znajdowało się przebite na wylot płuco.

- Wy tchórze! - Wykrzyczała, materializując w swojej dłoni włócznie.

- W końcu szala się odwróciła - Mruknął wysoki szarowłosy demon spoglądając na Antrego - Nie długo wszystko się zmieni.

- Jak śmiecie! - Głos Antrego, lekko zmieszał, teraz jedynie uśmiechające się demony.

Włócznia została rzucona, jednak jedynym w co traciła okazała się stara brzoza, choć jeszcze przed chwilą stała tam całkiem duża grupka demonów.

wzrok wszystkich spoczął teraz na młodej Carmen, której oddech w jednej chwili się zatrzymał.

______________________________________

Bonus (Aby rozdział nie był za krótki)

Gdy młody bóg spojrzał w gwiadzy, nie widział w nich nic. Nie były one czymś co go cieszyło, mimo że wszyscy na około zachwycali się ich pięknem. Pheon był ich twórcą, nie był bacznym obserwatorem. Był poza tym. Nie mogąc pojąć piękna, które tak bardzo poruszało innych.
Mimo to, tej bezchmurnej nocy zwrócił swój wzrok w niekończacą się czerń nocnego nieba. Przez chwilę nawet wydawało mu się że jedna z gwiazd zamigotała wtedy mocniej, jednak szybko o tym zapomniał, w końcu gwiazdy nie mają własnej woli. To tylko iskry, które on umieścił na swoim płótnie, choć poprawdzie nazywał tak nie tylko samo niebo, ale również cały świat.
"To nie jest tak zachwycające jak myślałem" - Pomyślał, cicho wzdychając - "Głupotą było tu przychodzenie"
Jego źrenice się zwiększyły. Zdążył już przywyknąć do ciemności, przez co nie mal natychmiast na nocnym niebie zauważył długi łuk światła, który przebił na wskroś niebo.
Spadająca gwiazda. Symbol życzeń i pragnień... Jeśli jesteś w stanie wystarczająco szybko wypowiedzieć swoje marzenie nim gwiazda zniknie, spełni się ono. Tak przynajmniej wszyscy myśleli. Wszyscy z wyjątkiem jego, twórcę który dobrze wiedział, że za magicznymi cudami gwiazd nie stoją one same, ale przypadek.
Na przekór tego jednak postanowił zrobić coś czego nigdy nie robił. Nie będąc w sumie do końca pewnym, czy jest to właściwe.
"Chciałbym znaleźć coś co uszczęśliwiłoby mnie bardziej niż cokolwiek na świece.

Krótkie życzenie. Modlitwa, która wypłyneła z jego ust, była wbrew jego oczekiwanią naprawdę silna, a przede wszystkim szczera. Tak bardzo, że nawet spadająca gwiazda zwróciła.
To było niezwykłe, jednak nie tak bardzo jak to co stało się później.
Nie spodziewał się tego że gwiazda spadnie wprost pod jego stopy, tworząc w ziemi niewielki krater, nie większy niż może dwa metry.
Podszedł bliżej. Lekkie blade światło jaśniało z tego miejsca zaś po chwili przerażająca cisza została przerwana śmiechem. Słodkim i niewinnym dziecięcym śmiechem.
Niewielka twarzyczka zwróciła się w jego stronę, powodując u niego nieznane dotąd uczucie.
"To pierwszy raz kiedy coś dzieje się bez mojej interwencji" - Tak przynajmniej myśląc, spojrzał w złote oczka dziecka które teraz, przyglądało mu się uważnie.
Pierwszy raz od wielu lat uśmiechnął się on szczerze.
Dziecko było jego córką. Tak sądził. Była jego własnym życzeniem, którego pragnienie, było w stanie zawrócić gwiazdę, czyniąc ją kruchą i śmiertelną.
Była czymś czego potrzebowała jego stargana już wtedy dusza. I to właśnie ta miała gwiazdka, stała się iskrą, która zdołała zapalić w jego oczach blask nadziei.
_______________________________________

Jednak żyje, zdziwieni? Ja też

- FrozenRoseBerry

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro