1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miasteczko Cochrane od zawsze tętniło życiem. W drodze do jednego z liceów, codziennie mijałam spieszących się dorosłych, roześmiane twarze dzieci czy uśmiechające się od ucha do ucha grupy nastolatków. Pozory potrafiły zmylić nawet najbardziej doświadczonych. Większość mieszkańców swoje demony skrywała głęboko w swoich domach, nie pozwalając na to, aby ujrzały światło dzienne. Ja nie byłam inna.

Trzymałam w ręce oprawione zdjęcie, przedstawiające małą dziewczynkę, bawiącą się pluszowym słoniem, którego otrzymała na pierwsze urodziny. Do teraz ma on swoje zaszczytne miejsce na mojej półce z innymi pluszowymi zwierzętami. Mimo, iż fotografia ukazywała zaledwie pięcioletnią mnie, z radością spoglądałam na swoje lekko zaokrąglone i zarumienione policzki, krótkie włosy ozdobione spineczkami oraz lekko ubrudzone ogrodniczki, które tamtego dnia miałam na sobie. Teraz nic nie było takie samo, jak wtedy. Z małej rumianej dziewczynki stałam się szczupłą, mniej roześmianą nastolatką o nieco dłuższych włosach, w których nie było już spinek.

Często zastanawiałam się, czy bieg mojej historii mógłby być inny. Czy ta mała dziewczynka widoczna na zdjęciu, mogła być kimś lepszym, piękniejszym i bardziej zadowalającym? Jako od córki słynnej projektantki mody i zapracowanego biznesmena, wymagano ode mnie bycia nieskazitelnie idealną. Moi rodzice od początku mojej edukacji wprowadzili nacisk na oceny powyżej dobrych, a, każdą poniżej surowo komentowali. Lucy Graves była kobietą postawną i oziębłą o chłodnym jak najbardziej mroźna zima spojrzeniu. Miała ona ogromne ambicje, które od momentu moich narodzin, przełożyła na mnie. W jej oczach byłam nikim innym, jak przyszłą modelką, która od dziecka powinna przestrzegać restrykcyjnych diet i pracować nad sylwetką. Z kolei Thomas Graves w momencie, gdy zaczęłam swoją edukację w szkole średniej, całkowicie pochłonął się pracą, przebywając w domu raz na jakiś czas. Przyznawałam w duchu, iż charaktery moich rodziców były istną mieszanką wybuchową, od której z całych sił uciekałam. Uważałam, że jestem dla nich problemem, przeszkodą, zwykłym błędem przeszłości, którego konsekwencje zmuszeni są ponosić po dzień dzisiejszy. Bo gdybym się nie urodziła, życie Lucy i Thomasa zapewne byłoby stukrotnie szczęśliwsze.

Słysząc dźwięk telefonu, podniosłam się z łóżka, odkładając złotą ramkę na półkę. Gdy zauważyłam, iż dzwoni do mnie moja przyjaciółka, Faith Byrne, bez wahania nacisnęłam zieloną słuchawkę.

— Lottie, jak dobrze, że jesteś — powiedziała szybko, a ja uśmiechnęłam się na sam dźwięk jej melodyjnego głosu. Była słońcem, które zawsze wychodziło po doszczętnie zepsutej pogodzie. — Pamiętasz, że za dwa tygodnie robię imprezę urodzinową, prawda?

Imprezy urodzinowe Faith były wydarzeniami wyjętymi wprost z amerykańskich seriali. Do domku nad jeziorem, który jej rodzice zakupili na czwartą rocznicę ślubu zawsze zapraszała dobre pół szkoły. Byrne była perfekcjonistką, która musiała dopracować każdy najmniejszy szczegół. Chciała, aby moment zdmuchiwania świeczek na czekoladowym torcie, a rozpoczęcie kolejnego etapu swojego życia, co roku był tak samo wyjątkowy. Przez to ambicjonalne podejście, nie potrafiłam wyobrazić sobie urodzin Faith jako skromnego spotkania kilku szkolnych znajomych w taniej restauracji.

— Ciężko o niej zapomnieć — powiedziałam, a ona cicho westchnęła. — Wspominasz o niej codziennie od jakiegoś miesiąca.

Gdy przed Faith znajdowało się ważne wydarzenie, potrafiła ekscytować się nim o wiele wcześniej. Lubiła tworzyć różne plany, które już od czasów dziecięcych miała zwyczaj zapisywać na kolorowych karteczkach, które przypinała na tablicę korkową. Dlatego, gdy już od kilku miesięcy widniał na niej podkreślony dwie prostymi liniami pomysł impreza w motywie postaci bajek z dzieciństwa, nastawiłam się na wydatki związane z przygotowaniem jak najlepszego przebrania.

— Musimy kupić sukienkę — odparła, a ja wyczułam w jej głosie nutkę ekscytacji. — Dlatego za dziesięć minut wyciągam cię na zakupy.

— Dziesięć minut? — Zapytałam wyraźnie zdziwiona jej propozycją.

— Dokładnie — przytaknęła, a ja wyobraziłam sobie jej szeroki uśmiech. — Za dziesięć minut będę pod twoim domem, a ty masz być gotowa — po tych słowach rozłączyła się, nie pozostawiając mi żadnego wyboru.

Faith Byrne była moją pierwszą przyjaciółką. Nasze relacje z początku były burzliwe, lecz z czasem nawiązałyśmy nić porozumienia. Blondynka była niesamowicie optymistyczna, odważna i silna jak na okrucieństwo, z jakim mierzyła się na co dzień. Jej życie nie było szczególnie usłane różami. Ze względu na swoje piękno i otwartość na nowe znajomości, różne osoby często wykorzystywały jej zaufanie. Nie zliczę ile razy była zwykłym obiektem zakładów, czy głupich żartów. Każde nieszczere kocham cię było ciosem w jej i tak popękane serce. Byrne chciała stabilnego związku opartego na zaufaniu i wsparciu, przez co usilnie szukała swojego światła, które prowadziłoby ją przez ten ciemny tunel. Niestety nie było jej to jeszcze dane, a im bardziej czas oczekiwania się wydłużał, tym bardziej gasła nadzieja. Budowała swój mur obronny i mimo swej kochliwości, z każdą nieudaną znajomością zamykała się coraz bardziej na następne. Powoli zaczynała bać się obdarzyć kogoś swoim zaufaniem, ponieważ nie chciała dłużej wychodzić na głupią i naiwną.

Faith Byrne była wyjątkowa, a ja miałam wobec niej dług wdzięczności, którego nie spłacę do końca swojego życia. Jeśli ktoś zapytałby mnie kto jest dla mnie bohaterem, bez wątpienia wymieniłabym tę blondynkę o czarującym uśmiechu.

Zaczęłam szykować się do wyjścia. Spojrzałam w stronę szafy, w której ubrania zostały poukładane przez często przebywającą w naszym domu sprzątaczkę. Violet miała zaledwie dwadzieścia lat, gdy rozpoczęła pracę u moich rodziców i do tej pory nie zamierzała z niej rezygnować. Moi rodzice nie chcieli jednak aby ktoś obcy naruszał ich prywatność, kiedy ktoś jest w domu, dlatego przychodziła tylko trzy razy w tygodniu w godzinach wieczornych, aby w domu był ktoś z domowników. Nie miałam zbytniej okazji jej poznać, a rozmowę zawsze kończyłyśmy na przywitaniu i przejściu do własnych obowiązków.

Po chwili zastanowienia się, włożyłam na siebie jeansy i koszulkę z krótkim rękawem, na którą nałożyłam kurtkę. Jak na październik, nie było aż tak zimno, a jesień ukazywała dopiero swoje pierwsze oznaki. Liście powoli mieniły się różnymi kolorami, od zieleni do brązu, aż przez czerwień, pomarańcz i żółć, a wiatr delikatnie strącał je na podłoże.

Podeszłam do toaletki, przyglądając się odbiciu swojej twarzy. Kilka piegów przyozdabiało mój nos i policzki. Moja cera nie było idealna, gdzieniegdzie pokrywały ją czerwone krostki, zaburzając jej gładkość. Nałożyłam na nią podkład i róż, a usta podkreśliłam różową pomadką. Już po chwili moje rzęsy pokrył czarny tusz. Z kolei oczy ozdobiłam kreskami tego samego koloru.

Zeszłam po schodach do holu, zakładając pospiesznie buty. Ostatni raz spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, szybko odwracając od niego wzrok. Zabrałam z lady wcześniej spakowaną do wyjścia torebkę i wyszłam z domu, zauważając auto mamy Faith.

Większość moich znajomych postanowiła wyrobić sobie prawo jazdy niemal od razu, gdy ukończyli minimalny wiek. Blondynka ze względu na zamiłowanie do podróży, chciała wyrobić je jak najszybciej, a przyspieszył to zawarty przez nas zakład. Jeśli Faith zdałaby za pierwszym razem, przez miesiąc miałam przychodzić do niej co kilka dni i sprzątać jej pokój. W przeciwnym razie, ona miała przez dwa tygodnie przygotowywać mi podwieczorek. I tym sposobem cały miesiąc spędziłam nad odkurzaniem puszystego dywanu, ścieleniem łóżka, wyrzucaniem uzbieranych śmieci i układaniem porozrzucanych po całym pomieszczeniu ubrań. Byrne bez wątpienia była typem bałaganiarza, co tłumaczyła niezwykłą kreatywnością i bogatym życiem towarzyskim.

— Wreszcie — westchnęła i wysiadła z auta. — o co najmniej dwie minuty za długo! — Przytuliła mnie na przywitanie.

— Nie prawda, spóźniłam się zaledwie o jedną — zaprotestowałam i wsiadłam na przednie siedzenie białego SUV-a, obserwując jak blondynka okrąża auto i zasiada na miejscu kierowcy.

Po chwili ruszyła, a ja kurczowo trzymałam się uchwytu zamocowanego nad drzwiami auta. Nie twierdziłam, że Faith nie potrafiła prowadzić. Zwyczajnie nie ufałam jej w tej kwestii po tym, jak wjechała centralnie w auto nauczycielki od włoskiego. Blondynka miała ogromne szczęście, że kobieta nie była surowa, a wszelkie formalności załatwiła z jej mamą.

Faith włączyła radio, kierując się w stronę centrum handlowego. Jakąś popową piosenkę przerywały nasze głosy, komentujące sytuację na drodze. Mimo korków, nie musiałyśmy jechać długo i już po kilku minutach dotarłyśmy na miejsce docelowe. Naszą radość przerwał widok niemal doszczętnie zastawionego podziemnego parkingu. Pół godziny szukałyśmy wolnego miejsca, prawdopodobnie wielokrotnie jeżdżąc pod prąd. Gdy już zauważyłyśmy wyjeżdżające auto, po chwili na jego miejsce wjechało kolejne, co wywołało naszą irytację. Jechałyśmy kolejne kółka i dopiero po czwartym okrążeniu parkingu znalazłyśmy wolne miejsce obok myjni samochodowej.

— Masakra — stwierdziła, wysiadając z auta. Przetarła czoło, kierując się do tylnego siedzenia, gdzie wcześniej położyła swoją torbę.

— Gdybyś była szybsza, już dwadzieścia minut temu znalazłybyśmy to miejsce — wygarnęłam żartobliwie.

— Jeśli chcesz, możemy spróbować jeździć tutaj po sto kilometrów na godzinę — odgryzła się. — Ciekawe z jakim skutkiem — dodała, a ja zdecydowanie wolałabym nie poznawać odpowiedzi.

Wjechałyśmy ruchomymi schodami na parter galerii, gdzie zostałam od razu zaciągnięta do pierwszej z brzegu sieciówki. Faith zaczęła dokładnie przeglądać sukienki, co jakiś czas kierując swoje uwagi, to do długości rękawów, przesadnych wzorów, czy rodzaju materiału.

— To musi być coś specjalnego — mruknęła pod nosem, wciąż wertując kolorowe tkaniny — siedemnaste urodziny ma się tylko raz — powiedziała standardowe zdanie, które słyszałam co roku.

— A za kogo się przebierasz? — Spytałam, przypominając sobie o tematyce imprezy. Faith nie poruszała wcześniej tego tematu, jakby jej tegoroczna kreacja miała pozostać tajemnicą aż do rozpoczęcia urodzin. Prędzej czy później i tak odkryłabym jej sekret, widząc po jakiego typu suknię ostatecznie sięgnęła.

— Za Kopciuszka — wyznała, a ja nie wiedziałam, jak mogłam skomentować jej wybór. Spodziewałam się, że blondynka pomyśli o jakiejś mniej znanej postaci filmowej, której mimo mojego zamiłowania do kinematografii, nie będę mogła skojarzyć.

— Dość prymitywnie — skwitowałam po krótkiej ciszy, co wywołało jej głośne prychnięcie.

— Masz coś do Kopciuszka? — Zapytała z udawanym gniewem. — To całkiem ładna bajka. Pokazuje, że nawet bez kasy i drogich ciuchów da się coś osiągnąć.

— Jeśli masz przy sobie Wróżkę Chrzestną, która zmieni twoje ubrania w suknię balową, a dynię w piękną karetę — wtrąciłam. — Jest beznadziejna — powiedziałam w kontekście bajki.

— Oj weź, nadinterpretujesz — machnęła ręką. — Lepiej powiedz za kogo ty się przebierasz.

— Myślałam o Mal z Następców — wyznałam. Z mojej miłości do całej serii filmowej, nie potrafiłam wybrać innej postaci. Może Mal nie była moją ulubioną bohaterką, lecz bez wątpienia jedną z najbardziej charakterystycznych.

— Mogłam się spodziewać — przyznała, skanując moją twarz, jakby upewniała się, czy podjęłam właściwą decyzję. — Szczerze to widzę cię w tych fioletowych włosach — dodała, przeczesując pasmo moich naturalnych fal.

Gdy Faith nie znalazła niczego odpowiedniego dla siebie, przeszłyśmy do kolejnego sklepu. Wciąż szukała błękitnej sukienki, która oddawałaby całą energię Kopciuszka. Ja nie łudziłam się, że znajdę coś odpowiedniego. Sukienka, którą wybrałam, a którą Mal w ostatniej części serii filmów miała na sobie w końcowej scenie, była specyficzna. Mogłam pozwolić sobie na jej pożyczenie z wypożyczalni strojów.

— Może taka? — Spytałam, zauważając długą niebieską sukienkę, pełną falban. Podbiegłam do wieszaka, zdejmując kreację. Była dość ciężka, jednak wyglądała identycznie jak ta, którą dobrze znałam z filmu.

— Idealnie, Lottie! — Klasnęła w dłonie i przejęła ode mnie sukienkę. Podeszła do przebieralni, znikając za grantową zasłoną.

Z nudów zaczęłam przeglądać kolejne portale społecznościowe. Niestety większość zdjęć nie chciała się nawet załadować ze względu na niską jakość sieci. W końcu zaczęłam przeglądać losowe wieszaki, nie mając nawet zamiaru kupna czegokolwiek.

— Już? — Spytałam zniecierpliwiona, podchodząc do małego pomieszczenia, w którym wciąż znajdowała się Faith.

— Wyślę jeszcze zdjęcie Stacy — mruknęła niewyraźnie, na co cicho westchnęłam.

Stacy Fraser była również naszą przyjaciółką. Pewnego dnia na stołówce, ta cheerleaderka przysiadła się do stolika mojego i Byrne. Szybko nawiązałyśmy wspólny język. Z początku miałam wrażenie, że towarzystwo dziewczyny zniszczy moją długoletnią przyjaźń z blondynką. Jednak nic takiego nie miało miejsca, lecz chcąc nie chcąc moja więź z tą czarującą brunetką nigdy nie była tak silna jak z Faith.

Po chwili zasłona uchyliła się z impetem, a zza niej ukazała się niska blondynka zatopiona w błękitnej sukni. Wykonała obrót i szeroko uśmiechnęła się, pytając o moją opinię. Wyglądała jak prawdziwa księżniczka. I nie potrzebowała do tego czarów, magii, czy księcia towarzyszącego jej u boku.

— Będziesz moim ulubionym Kopciuszkiem — skomplementowałam ją, napotykając jej pełne radości spojrzenie. — Wyglądasz przepięknie.

— Wiem — powiedziała z dumą. — I co? Dalej uważasz, że Kopciuszek jest prymitywny?

— Chyba zmieniłam zdanie — podrapałam się po głowie.

Blondynka poszła z wybraną sukienką do kasy. Sądząc po jej minie, zapłaciła za nią więcej, niż się spodziewała. Mimo to, cieszyła się, że wybór głównej części stroju ma już za sobą. Niedługo potem dołączyła do mnie i wspólnie wyszłyśmy ze sklepu.

— Skoro nasz główny cel został osiągnięty, to chciałabyś iść w jakieś konkretne miejsce? Mam jeszcze trochę czasu — spojrzała na ekran telefonu, aby sprawdzić godzinę.

— Może kawiarnia? — Zaproponowałam — Możemy wypić jakąś kawę i coś zjeść. — Na moje słowa blondynka przytaknęła.

Wyszłyśmy z budynku i przeszłyśmy dwie ulice dalej, gdzie znajdowała się moja ulubiona kawiarnia. Oprócz różnych deserów i kaw w przystępnych cenach, oferowała przyjemną atmosferę i wpadającą w ucho muzykę słyszaną z niewielkich głośników. Usiadłyśmy do stolika numer osiem, a po chwili wysoka brunetka ubrana w białą koszulę i eleganckie czarne spodnie odebrała nasze zamówienia. Nie musiałyśmy długo czekać, bo kilkanaście minut później przede mną znalazło się karmelowe latte i kawałek szarlotki. Natomiast Florence zamówiła expresso oraz kawałek ciasta marchewkowego.

— Powiedz jak mają się sprawy z tym chłopakiem z internetu? Jak on tam miał? — Uniosła brew, a ja przewróciłam oczami, nie mając ochoty na poruszanie tego tematu.

— Hypnos — sprostowałam — Nic nowego, wciąż się przyjaźnimy — westchnęłam, mając nadzieję na szybkie urwanie wątku.

Kilka miesięcy temu, z nudów zainstalowałam grę typu strzelanka. Wtedy nie miałam pojęcia, jak szybko strzelanie z pikselowych broni do przeciwników stanie się dla mnie swego rodzaju pasją. Pewnego dnia, kilka rund pod rząd, wygrywałam niewielką różnicą punktów z użytkownikiem o nazwie Hypnos. Narodził się w nas pomysł połączenia sił i zawiązania sojuszu. W niewielkim czasie z pozoru zwykła chęć obustronnej pomocy przerodziła się w internetową przyjaźń. Byliśmy swoimi powiernikami, strzegliśmy wzajemnie swoich tajemnic, które od lat chowaliśmy głęboko w swoich sercach. Chcąc zachować anonimowość, nie podawaliśmy swoich imion, nazwisk, dokładnego wieku, czy miasta zamieszkania.

Sam Hypnos był nastolatkiem skrzywdzonym przez los. Jego ojciec pozostawił własną rodzinę, gdy chłopak miał zaledwie siedem lat. Nieoczekiwane odejście mężczyzny pozostawiło ślad na psychice nie tylko najstarszego syna, a również zatroskanej żony, która, gdyby nie leczenie, prawdopodobnie poddałaby się. Hypnos nie sięgnął po żadną pomoc — uznano, iż był zbyt młody, aby pamiętać wydarzenia, które miały miejsce tamtej nocy. Był silny. Niesamowicie silny.

— To brzmi jak jakaś historia romantyczna — podsumowała blondynka, biorąc do ust kawałek ciasta. — Wiesz, jakby los uknuł wasze spotkanie. Może wyjdzie z tego jakiś związek... — dodała żartobliwie, gdy przełknęła słodycz.

— Jaki znowu związek? — Uderzyłam ją delikatnie w ramię, posyłając jej uśmiech rozbawienia. — Nie ma takiej opcji, nie kiedy żadne z nas nie chce ryzykować ujawnieniem tożsamości.

— Przez internet można się zakochać... — ciągnęła swoje spekulacje, na co pokręciłam głową.

— Zauroczyć — poprawiłam ją — Mogę zauroczyć się w wersji, jaką mi pokaże. Nie jestem w stanie zakochać się w kimś, kogo nie znam i kogo właściwie nie widziałam — Wyjaśniłam, nie kryjąc irytacji.

Mimo, że w tym roku czekały mnie siedemnaste urodziny, nie chciałam myśleć o związkach. Wolałam skupić się na nauce i swoim celu, jakim była ucieczka od wymagających rodziców. Chciałam wreszcie usamodzielnić się i zbudować szczęśliwą przyszłość, kiedy ani przeszłość, ani teraźniejszość nie były dla mnie łaskawe. Jednak nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem.

— Zobaczymy — odparła na moje słowa. — Jeśli ludzie są sobie przeznaczeni, spotkają się. Nawet jeśli nie teraz, to choćby za pięć, a może nawet za pięćdziesiąt lat. Czasem trzeba wcześniej trafić na dziesięć innych "miłości" — zakreśliła w powietrzu cudzysłowów — ale ta prawdziwa zawsze cię odnajdzie. Choćby na drugim końcu świata.

Po tych słowach nastała cisza, przerywana przez odgłos widelców, uderzających o porcelanowe talerze oraz piosenkę Rihanny lecącą gdzieś w tle.

— Zresztą o czym my rozmawiamy — stwierdziłam po chwili i wzruszyłam ramionami. — To dziecinne.

Rozmowy o chłopakach z Faith zawsze przypominały mi czasy wczesnej podstawówki, gdzie niektórzy przeżywali pierwsze związki, w zasadzie nie mając pojęcia, czym jest ta słynna miłość.

— Powiedz to waszym przyszłym dzieciom — odgryzła się, na co parsknęłam śmiechem.

Wkrótce Byrne odwiozła mnie do domu, a ja, ignorując krzątającą się w kuchni matkę, udałam się do pokoju, uruchamiając laptop. Włączyłam grę, a uśmiech mimowolnie wypłynął na moją twarz, gdy ujrzałam dwie nieprzeczytane wiadomości.

Hypnos: Zabierz mnie od tych wrzasków, przysięgam, że mam dość własnego rodzeństwa

Hypnos: Jeśli pewnego dnia puszczą mi nerwy, będziesz współwinna

Zaśmiałam się pod nosem, wystukując odpowiedź.

Hysmina: Za bardzo ich kochasz

Odpowiedź przyszła momentalnie

Hypnos: To prawda

Często w życiu człowieka pojawiają się osoby, w których nie powinno się zauroczyć. Ja zdecydowanie nie powinnam zacząć darzyć zbyt dużą sympatią kogoś, kto ukrywa swoją tożsamość pod przeklętymi czterema literami. Gdyby perfekcyjna maska opadła, mój świat stanąłby na głowie. Jednak nie mogłam powstrzymać uśmiechu na myśl o nocnych rozmowach, czy cichym dźwięku powiadomienia, przypominającego mi o nieodczytanych wiadomościach.

Uczucia są ślepe. Są jak strzała amora, trafiająca nie te osoby, co powinna.

Lecz zauroczenie niekoniecznie przeradza się w piękną, czystą jak łza, poetycką miłość.

==
Hej, hejj

No to mamy pierwszy rozdział. Trochę nudny, ale cóż, początki są trudne. Drugi też będzie trochę taki mdły, ale im dalej tym ciekawiej, obiecuję.

A więc jak tam podoba wam się początek? Co sądzicie o Lottie i Faith? Bo ja kocham ich przyjaźń z całego serca.

Generalnie rozdziały będą gdzieś takiej długości (z małymi wyjątkami), także nie za długie, nie za krótkie.

Bardzo dziękuję za pozytywny odbiór mojego dziecka, jestem bardzo wdzięczna za całe wsparcie, bo naprawdę motywujecie mnie do dalszej pracy! Kocham 💗

A więc do następnego!

Gabi

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro