✵I. To będzie nasze lato✵

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Betty Morgan↬

Zza okna dobiegały głośne i doniosłe śmiechy sąsiadów. Urządzili piknik, na który zaprosili też moich rodziców i co logiczne też mnie oraz moją młodszą siostrę Jessy. Niestety nie mogłam się pojawić, zbyt zajęta pakowaniem na jutrzejszy wyjazd. Albo raczej lot.

O świcie mieli po mnie przyjechać Grayson i Scarlett, byśmy potem wspólnie udali się na lotnisko, dlatego nie marnowałam ani chwili na sąsiedzkie pogaduchy w ogrodzie nad basenem. Zaaferowałam się pierwszymi wspólnymi wakacjami. I to jeszcze w Rzymie! Marzyliśmy o nich odkąd pamiętam.

Jessy też nie poszła z rodzicami - miałam wrażenie, że ekscytuje się tak samo jak ja, mimo, że nawet ze mną się nie wybiera. Pomagała mi się pakować, co bardzo doceniłam, zwłaszcza, że nie potrafiłem zachować zdrowego rozsądku podczas uzupełniania walizki.

- Ile tego? - skomentowała, gdy włożyłam do walizki kolejną sukienkę.
- Chyba nie będziesz tam cały czas imprezować - mlasnęła językiem z niezadowoleniem.

- Kto wie? Wakacje są właśnie po to, żeby się bawić.

- To może dorzucimy od razu Whisky?

- Matko, masz dwanaście lat i już kręcisz się koło alkoholu!? - wybuchnęłam

- Matko, masz siedemnaście lat i lecisz na wakacje do Wenecji, żeby szwędać się po klubach? - odpyskowała sarkastycznie

- Nie jestem jak te Amerykańskie laski, tańczące na rurze, dla jakichś obślinionych czterdziestolatków - rzuciłam oburzona. Ale dla dwudziestolatków już tak. Znaczy co? Czasem bałam się swoich myśli. Przyjaciele mówili, że słusznie.

- Nie jesteś? To po co Ci ta sukienka? - wskazała na krótką, bordową suknię, z głębokim dekoltem i rozcięciami w biodrach.

Spojrzałam na nią spode łba.

- Tak na wszelki wypadek

- Szukasz Włoskiego dżentelmena? Tacy są najlepsi - cmoknęła teatralnie. - Słowo daję. Będzie nam co tydzień robił prawdziwą, włoską pizzę - zapewniała. - Palce lizać

Gdybym mogła, w tamtej chwili zabiłabym ją spojrzeniem.

Resztę wieczoru pakowałam się, a raczej wysłuchiwałam uwag siostry, dopóki nie znudziło jej się sterczenie nade mną i walizką z ubraniami, kosmetykami oraz wieloma innymi rzeczami, które zabierałam ze sobą w podróż.

Gdy po raz setny sprawdziłam, czy o czymś nie zapomniałam i miałam pewność, że jednak wszystko spakowałam, poszłam spać. Choć wiedziałam, że szybko nie zasnę.

Przewracałam się z boku na bok. Byłam podekscytowana jak nigdy. Nie pamiętam, kiedy dokładnie mój film się urwał, ale minęło trochę czasu, zanim zapadłam w sen.

Zaraz po pierwszej wibracji budzika (którym tak bardzo gardziłam w trakcie roku szkolnego), wyskoczyłam z łóżka jak oparzona i z uśmiechem powitałam kolejny dzień. A raczej noc, bo dochodziła druga nad ranem.

Księżyc przebijał się przez zasłony w mojej sypialni. Rozsunęłam je i spojrzałam w okno. Widok zza niego był piękny. W oczy wbijało się kilka abstrakcyjnych domków moich sąsiadów. Obrzeża Chicago są wbrew pozorom spokojnym miejscem. Pełno tu kolorowych budynków, a okolice są raczej spokojne.

Potencjalni turyści (którzy mimo wszystko wolą zwiedzać chaotyczne centrum) doceniają to miejsce za spokój, który do dziś zagłuszył tylko jeden człowiek - agresywny ojciec, który wyżywał się na żonie i dzieciach. Sprawa jednak szybko ucichła, gdy pewna staruszka zgłosiła ją na policję. Od tej pory nie dzieje się tutaj nic, co wymagałoby interwencji glin. Choć przyznam szczerze, że chętnie doniosłabym na sąsiadki, które uwielbiają plotkować na temat wszystkiego i wszystkich. Byłoby śmiesznie.

Potrząsnęłam głową, bu wyrwać się z rozmyślań. Wskoczyłam w wygodne ubrania, najciszej jak potrafiłam potruchtałam do kuchni i zaczęłam przygotowywać sobie śniadanie.

Wsypałam do szklanej miski moje ulubione miodowe płatki, a potem dolałam do niej mleko. Wyznawałam płatkoizm. Ludzie, którzy nalewali najpierw mleko, a dopiero później wsypywali płatki, byli jedynymi, jakich nie tolerowałam. Być może to właśnie dlatego wiecznie przekomarzałam się z Wyattem? Lubiłam mu dogryzać, tak samo jak on mi. Był dla mnie jak młodszy (w rzeczywistości starszy) brat.

Usłyszałam ciężkie kroki, i już wiedziałam, że do kuchni wkroczyła mama.

Swoje blond włosy, które zresztą po niej odziedziczyłam, miała upięte w kok, a na jej ramionach powiewała uszyta z białej nitki sukienka piżamowa. Wyglądała w niej w miarę seksownie - nie żeby wogóle mnie to obchodziło. Miała kilka zmarszczek, które zwykła zakrywać toną makijażu. Teraz jednak na twarzy miała ogórkową maseczkę. No tak, poranny peeling. Wiedziała, że wyjeżdżam w nocy, więc przesunęła rutynę z szóstej rano na środek nocy. Jej piękne bursztynowe oczy zmierzyły mnie od góry do dołu. Mama uśmiechała się przez łzy.

- Zrobiłam wam kanapki na drogę - wychlipała.

- Dziękuję, mamo. Nie trzeba było - podziękowałam, jednocześnie przewracając oczami. Znów się rozkleja.

Podeszłam do niej i objęłam ją ramionami. Przez chwilę trwałyśmy w niedźwiedzim uścisku, dopóki mama się z niego nie wyswobodziła. Pociągnęła nosem i cichym, pełnym melancholii głosem odezwała się:

- Wypocznij i... - spojrzała na mnie z przestrogą. - Nie rób nic, czego później będziesz żałować.

- Pewnie - posłałam jej wymuszony uśmiech.

- I zero alkoholu.

- Mhm - przytaknęłam, mimo iż w środku moja diaboliczna strona wręcz dusiła się ze śmiechu. - Zero imprez, zero kłopotów, żadnych spotkań z obcymi chłopakami, zero seksu - tutaj moje słowa były bardziej niepewne. Dla mnie ten temat nadal był tematem tabu. - powrót do hotelu przed dwudziestą drugą...Coś jeszcze?

- Zero używek. I proszę, uważaj na siebie.

- Będę.

Po jej policzkach spływały słone łzy. Miałam wrażenie, że gdyby była taka możliwość, matka zamknęłaby mnie w smoczej wieży, takiej w jakiej mieszkała Fiona w bajce o Shreku, z tą różnicą, że nigdy nie miałabym jej opuścić.

- Mamo... - powiedziałam. - Mam siedemnaście lat, poradzę sobie.

- Tak, tak, w to nie wątpię. Ale dzwoń codziennie wieczorem, dobrze? Żebym nie musiała się martwić.

Westchnęłam ciężko i skinęłam głową.

Po raz dziesiąty żegnałam się z mamą, Jes i tatą. Zdziwiłam się, że siostra poświęciła się, by mnie pożegnać. Uwielbiała spać i zwykle budziła się po dwunastej. A tu proszę. Wstała w środku nocy, specjalnie by pomachać mi na drogę. Cieszyła się z mojego wyjazdu - kto by się nie cieszył faktem, że ma spędzić kilka tygodni bez rodzeństwa? A rodzice? Nie chcieli, żebym jechała i ledwo udało mi się ich namówić. Choć tata w tej sprawie był raczej bierny, bo to moja rodzicielka podejmowała ostateczną decyzję.

Zdołałam przekonać mamę przy pomocy Margot, która pewnego popołudnia odwiedziła mnie, pod pretekstem wspólnej nauki. Nazajutrz oboje nie zdałyśmy, bo kilka godzin wymyślałyśmy właściwe argumenty, które przekonałyby moich rodzciów.

- Bądźcie grzeczni.

- Dobrze mamo, będziemy - zapewniłam po raz kolejny.

- Szerokiej drogi, lotu i powrotu - rzekł ojciec z uśmiechem przylepionym do twarzy i poklepał mnie po plecach na odchodne.

- Nie wracaj szybko - wycedziła z drwiną Jessy. - A jak już wrócisz to przywieź ze sobą jakiegoś Włoskiego przystojniaka - ściszyła głos i puściła mi oczko.

Posłałam jej poważne spojrzenie, po czym obróciłam się na pięcie i wyszłam z walizką pod ręką.

- Do zobaczenia! - pomachałam im na pożegnanie

- Do zobaczenia, Betty! - zawołała za mną mama, a ja zauważyłam w jej głosie rozpacz.

Z jednej strony miałam ochotę wywrócić oczami, co już nie raz zrobiłam, a z drugiej było mi jej szkoda. Martwiła się o mnie. A ja bezczelnie nadużyję jej zaufanie. Prawdopodobnie złamię prawie wszystkie zakazy z jej listy.

Otworzyłam drzwi i wyszłam z domu, pod którym czekali - tak jak się umówiliśmy - Scarlett i Grayson.

Jessy pomachała tej pierwszej, a dziewczyna w reakcji posłała jej buziaka w powietrzu. Ich relacja chwytała mnie za serce. Mimo iż była od niej o pięć lat starsza, to lubiła z nią rozmawiać. Twierdziła, że niektóre teksty mojej siostry są ikoniczne i wyczytałam z twarzy Scarlett, że mówi serio. Chociaż podzielałam jej zdanie. Czy naprawdę były aż takie wow?

- Cześć, mała. Gdzie się wybieramy? - zażartował Grayson

- Do dentysty, jak zaraz wybiję Ci te śliczne ząbki - zripostowałam.

Brunet pomógł mi wpakować walizkę i plecak do bagażnika, a na koniec ukłonił się teatralnie.

- Zawsze do usług.

Usiadłam z tyłu jego drogiego, granatowego Porsche, które kupili mu rodzice. Na zewnątrz lśniło. W blasku jego piękna inne bryki mogły się co najwyżej opalać. W środku zaś auto było totalnym przeciwieństwem wyglądu zewnętrznego. Po ziemi walały się prezerwatywy i kartonowe pudełka po burgerach z McDonalda. Prawda była taka, że brunet był typowym bad boyem, który wyrywał laski na jedną noc, a jego dieta składała się głównie z fast-foodów. Miał jednak swoje uroki i potrafił być nawet słodki.

Był bardzo, ale to bardzo rozpieszczony, ale nie mogłam narzekać, bo jako jedyny z naszej paczki umiał prowadzić. Wiele razy ratował nas podczas imprez, na których upiliśmy się do nieprzytomności. Oczywiście jeśli sam nie pił. Możnaby powiedzieć, że w naszej ekipie był takim starszym bratem, który na swój sposób opiekował się każdym z osobna i wszystkimi razem wziętymi.

- Cześć, kochana! - zawołałam do szatynki siedzącej z przodu.

- Hej - mruknęła w odpowiedzi.

Swoje włosy, tak jak i dziś, zazwyczaj upinała w elegancki kucyk. Zwykle dość często się odzywała. To dziwne, bo jej najbliższymi przyjaciółmi były książki. Wszyscy odczuliśmy na własnej skórze, że zdecydowanie woli towarzystwo kartek obklejonych miękką okładką, aniżeli nasze. Jedno nie wykluczało drugiego oczywiście. Mimo, że Scarlett częściej wolała podpierać ściany, z nami się przyjaźniła i zawsze chętnie wtrącała się do rozmów.

Nigdy nie miała chłopaka, bo bała się otworzyć serce przed ludźmi. Naczytała się historyjek o nieszczęśliwych miłościach i bardziej uważa na to, kogo wpuszcza do swojego życia. Wszystko jednak nadrabiała fikcyjnymi mężami - miała ich łącznie ponad dziesięciu.

Pamiętam, jak kiedyś opowiadała mi o jednym z nich, gdy byłyśmy same w jej pokoju.

- Daj spokój. Co ty widzisz w tym gangsterze? Przecież on wogóle nie jest w twoim typie!

- Miłości się nie wybiera - wetschnęła teatralnie i przyłożył dłoń do czoła.

- Brunet o ciemnych oczach? Od kiedy? Poza tym ten cały Chase nawet nie istnieje!

- Dlatego jest idealny. I tak niczego nie zrozumiesz - burknęła, ostrożnie wyrywając mi książkę z ręki.

- A co to tak delikatnie? Pamiętam jak pierwszy raz wzięłaś na ręce Kevina. Wypadł Ci z rąk i dupnął o podłogę.

Kevin był jej młodszym kuzynem, który urodził się jakoś dwa lata temu. Faktycznie takie coś miało miejsce. Kiedy pierwszy raz wzięła go na ręce, wyślizgnął jej się z nich i spadł na ziemię.

Lett dopadł taki atak śmiechu, że po kilku chwilach zaraziła nim i mnie. Turlałyśmy się po pokoju, zwijając się od napadu radości.

Wspominałam takie chwile z uśmiechem na twarzy. Jedyne o czym marzyłam, to właśnie o tym, żeby zawsze było tak, jak teraz. No może jeszcze o tym, żeby mieć gorącego chłopaka. Ale to marzenie zrzucałam na boczne tory.

- Czyli Wyatt i Margot jadą osobno? - dobrze znałam odpowiedź, ale i tak zadałam to pytanie, by go podenerwować.

- NO TAK! - zawył Grayson. Zawsze był taki wybuchowy. Łatwo się denerwował. Miało to swoje plusy i minusy. Mimo to, więcej minusów - Ile razy mam Ci powtarzać?

- Aż w końcu przestanę pytać.

Widziałam jak jego dłonie mocniej zacisnęły się na kierownicy. Zagryzł też mocniej szczękę. Powoli się wkurzał.

Jechaliśmy w milczeniu, choć cały czas chciałam coś powiedzieć, jednak hamował mnie fakt, że gdy Grayson wystarczająco się zirytuje, wylądujemy nie na lotnisku, a w szpitalu.

Scarlett czytała jakąś książkę, Grayson prowadził, a ja po prostu siedziałam i ich obserwowałam.

Po jakimś czasie dotarliśmy na lotnisko. Usiedliśmy w poczekalni i tylko patrzyliśmy się tępo w sufit i w sumie wszystko wokół, byle tylko zająć czymś czas. Niebawem dołączyli do nas także Margot i Wyatt. Dziewczyna przyniosła ze sobą chyba z pięć komiksów Marvela.

- Wzięłam je, jako coś lekkiego do czytania - zacytowała Hermionę Granger, jedną z jej inspiracji. Oczywiście. Ona żyła popkulturą.

- Chyba nie będziesz tego wszystkiego czytać, prawda? - zapytał z lekkim przerażeniem Grayson

- Nie, nie. Mam pięć komiksów, po jednym dla każdego, żeby zabić czas - wyjaśniła z entuzjazmem.

- Ja mam swoją książkę! - poinformowała Scarlett, takim tonem, jakby komiksy były jej koszmarem. Może i tak było? Choć kiedyś jakiś czytała. Pamiętam.

- Nie umiem czytać - wybronił się Gray, choć wszyscy dobrze wiedzieli, że kłamał.

- O nie! Myślałam, że uczyli tego w pierwszej klasie - powiedziałam sztucznie. - A, no tak, przecież Ty nie zdałeś przedszkola

- To da się nie zdać przedszkola? - spytał rozbawiony Wyatt

- Na przykładzie Graysona? Tak - prychnęła Margot.

- Swoją drogą...ja też nie czytam! Nie lubię - zakomunikował Wyatt.

- To polubisz! - nastolatka wręcz wcisnęła mu komiks w ręce. Spojrzałam ukradkiem na okładkę. Kapitan Ameryka.

Wyatt też ją zobaczył i szybko skomentował:

- Mogliby chociaż na okładce dać Chrisa Evansa. Jest o niebo przystojniejszy - podsumował.

- Naprawdę patrzysz czy postacie są przystojne podczas czytania komiksu? - Margot prychnęła.

- Dlatego wolę zwyczajne książki. Tam zawsze bohaterowie są hot - wtrąciła szatynka.

- Chyba tylko w Twojej głowie - prychnęłam, na co przyjaciółka rzuciła mi poirytowane spojrzenie.

- Bohaterowie to wizytówka serii, muszą być atrakcyjni dla oka - rzucił Wyatt.

- Mogę dać ci komiks o Iron Manie, jest przystojniejszy - zaproponowała Margot.

- Oczywiście nie tak, jak ja - Grayson wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Ale nie zakochuj się we mnie.

- Nie będę pieścił twojego ego.

- To może być wyższe? Poza tym mówił, że woli facetów, a nie, że ma słaby gust.

Wyatt był totalnym przeciwieństwem Graysona. Cechowała go kultura i szacunek, do kobiet zwłaszcza. Uroku dodawały mu złociste jak piasek na plaży włosy i błękitne jak głębia morza oczy. Odżywiał się zdrowo i wiele ćwiczył, co było widać po jego dobrze zarysowanych mięśniach. Nie pił i nie palił. Jednym słowem był uporządkowanym, młodym mężczyzną.

Spędziliśmy kilka bitych godzin na lotnisku, dopóki nie wpuszczono nas na pokład samolotu. A kiedy już się tam znaleźliśmy, zaczynałam się nudzić.

Scarlett pochłaniała kolejną książkę - tak, w poczekalni dokończyła tamten tytuł i teraz zabierała się za nowy. Mogłam tylko zgadywać, że cała jej walizka to jedna koszulka, sukienka, dres, niewielka kosmetyczka i conajmniej dziesięć książek.

Margot zasnęła na ramieniu Wyatta, a Grayson zamknął się w toalecie z jakąś laską prawie pół godziny temu. Mogłam się tylko domyślać, co tam robili, a na samą myśl o tym robiło mi się niedobrze.

Nuda dawała o sobie znać. Spoglądałam na sportowy zegarek, który Wyatt miał na ręce. Miałam szczęście, że to on usiadł po mojej prawej. Mogłam oglądać dokładny czas. Była dziewiąta trzydzieści dwa i dwadzieścia siedem sekund. A jeśli już o sekundach mowa, to mijały naprawdę wolno. Miałam wrażenie, że każda trwała wieczność i szczerze dziękowałam Niebiosom, że to tylko złudzenie.

Lot trwał dość długo, bo około dziewięciu godzin - w końcu między Chicago, a Rzymem jest kawał świata. Wszyscy byliśmy znużeni, ale gdy tylko samolot wylądował i ogłoszono dotarcie do miejsca docelowego, z prędkością światła podnieśliśmy się z foteli.

Wypakowaliśmy się z samolotu, odebraliśmy swój bagaż i opuściliśmy lotnisko. Chyba wszyscy mieli już dość tego miejsca.

Wyatt zeskanował nas swoim czujnym wzrokiem.

- Co ty masz na szyi? - kiwnął na szyję bruneta. Znajdowała się na niej malinka.

Gray posłał mu pytające spojrzenie, marszcząc brwi.

- Malinkę - zaświergotała Margot.

- Kurwa

- Z kim tym razem? - spytałam, ledwo powstrzymując się od przewrócenia oczami.

- Cholera wie, z jakąś Emmą - wzruszył ramionami.

- Z jakąś Emmą? - niedowierzała Scarlett. - Dobrze słyszę? Z JAKĄŚ EMMĄ!?

- Tak, a co? - zapytał niewinnie, jakby cała ta sprawa była czymś całkowicie normalnym.

- Przypomnij, dlaczego ja się z tobą zadaję? - spytał z westchnięciem blondyn.

- Bo jestem gorący

- Nie wiem czy mam się śmiać, czy płakać - stwierdziłam.

- Nie chcę wiedzieć, ile już zrobiłeś komuś dzieci - Margot zakryła twarz w dłoniach.

- Wiemy, że jesteś seksoholikiem Gray - wyznałam - Ale nie musisz...

- Cholera, kim?

- No a jak wytłumaczysz seks w samolocie?

Brunet, choć ledwo zauważalnie się zaczerwienił, wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, zaciągnął się tym świństwem i oznajmił:

- Wyzwaniem - wyszczerzył się z dumą.

- Wal się seksistowski skunksie - rzuciła oschle Scarlett.

Nigdy nie wyzywała ludzi w żaden bezczelny i wuglarny sposób. Próbowała zastąpić wyzwiska gatunkami zwierząt. Kiedyś, kiedy Grayson pierwszy raz pokazał mam swoje Porsche, nazwała go rozpieszczonym krokodylem.

Spojrzałam na zegarek. Dwudziesta. Na początku zrobiłam zszokowaną minę, a potem przypomniałam sobie o czymś takim jak strefy czasowe.

Wsiedliśmy do autobusu, który zawiózł nas do centrum Rzymu wraz z innymi turystami. Po drodze słuchaliśmy przewodnika, który opowiadał o widokach, mijanych za szybą. Musiałam przyznać, że były niczego sobie.

Po kilkunastu minutach wysiedliśmy z busa. Rozprostowałam kończyny, zmęczona ciągłym siedzeniem. Wyatt od razu odpalił GPSa. Wskazywało na to, że droga jaką z miejsca, w którym byliśmy, musieliśmy pokonać, by dostać się do hotelu była krótka. Było to niecałe osiemset metrów.

Ciągnęliśmy za sobą walizki zaledwie minutę, a już czuliśmy, że jesteśmy cali mokrzy od wysokich temperatur, jakie w tych rejonach panowały. Mimo iż był już wieczór, zdawało się, że słońce będzie jeszcze długo nad horyzontem.

Aby trochę ochłodzić nasze ciało i ociężały umysł, który czułam, że mógłby niebawem zamienić się w papkę, kupiliśmy kręcone lody śmietankowe w ulicznej budce, którą mijaliśmy.

Minęło równo dwadzieścia minut, gdy stanęliśmy przed drzwiami hotelowymi.

Uśmiechnęłam się do siebie i...w sumie do nas wszystkich. Błądziłam wzrokiem po sylwetkach moich przyjaciół i w pewnym momencie po prostu wypaliłam:

- To będzie nasze lato.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro