✵IV. O wilku mowa✵

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

↫Betty Morgan↬

Po śniadaniu wróciliśmy do hotelu. Ku naszemu zdziwieniu Margot stała o własnych nogach i jadła śniadanie w przedpokoju.

Dlaczego ona zawsze je na stojąco, kiedy tylko nadarzy się okazja?

Nie wiem dlaczego zadałam to pytanie. Odpowiedź była prosta: nie potrafiła usiedzieć w miejscu. No chyba, że właśnie oglądała film. Wtedy wręcz zapadała się łóżko bądź kanapę i nie było z nią kontaktu.

– Idziemy na plażę – zakomunikował Wyatt.

Dziewczyna niemalże opluła się tostem na tę wiadomość.

Miała na sobie obcisły, wakacyjny strój w odcieniach turkusu, a na głowie bursztynowe okulary przeciwsłoneczne. Swoje złociste włosy z różowymi końcówkami zawiązała w wielki warkocz. Wyglądała jakby miała wyjść właśnie na plażę, ale sądząc po jej reakcji, była na naszym planem zaskoczona.

Jak na to, że wczoraj upiła się wręcz do nieprzytomności, prezentowała się nienagannie. A przecież niedawno wstała. Nie było nas... – spojrzałam na zegarek – godzinę.

– Zaplanowałam dla nas maraton filmowy! – jęknęła ze zrezygnowaniem, gdy przełknęła jedzenie. Wiedziała, że jest na przegranej pozycji. Trzy do jednego. No może dwa, bo Wyatt na pewno księżniczce ustąpi. Pozostawał też Grayson, ale on na pewno wybierze plażę niż nużący dla niego samego maraton filmów.

A jak wiemy, patrzył tylko na swój tyłek.

Nie żebym ja tak nie robiła, ale nie skreślałam od razu opcji maratonu. Wydawała się kusząca, gdyby nie patrzeć na to, że w domu było gorąco, mimo załączonej klimatyzacji.

Mogliśmy też zostać w hotelu i pójść na basen, ale Ostia, bo tak nazywała się miejscowość granicząca z morzem, na pewno była lepszym i ciekawszym miejscem.

Złotowłosa wiedziała, że nikt nie zgodzi się na maraton (nie przyjechaliśmy tu, by cały czas siedzieć w hotelu), a jednak wciąż się upierała.

Rzucaliśmy jednak mocnymi argumentami, aż w końcu westchnęła i odpuściła. I tym oto sposobem właśnie szykowaliśmy się na plażę. Biegiem ruszyłam do łazienki, po drodze zbierając strój kąpielowy i kosmetyczkę.

– Otwieraj! – wydarła się Margot.

– Wywalaj, zajęte! – odkrzyknęłam, śmiejąc się pod nosem.

Główna łazienka była zajęta przez Graya, więc to oczywiste, że wszyscy od razu skierowaliśmy się do tej. Apartament z dwoma toaletami przy piątce nastolatków był trafnym wyborem. Gdybyśmy mielo tylko jedną, szykowanie zajęłoby dwa razy więcej czasu.

Umyłam zęby, a potem nałożyłam delikatny, wodoodporny makijaż. Wiadomo, że zawsze i wszędzie musiałam wyglądać świetnie, a przynajmniej znośnie. Przebrałam się też w strój kąpielowy, a potem wtargnęłam do sypialni, tym samym zostawiając pomieszczenie puste.

Niewiele brakowało, a zostałabym staranowana przez przyjaciółki, które wydawać by się mogło walczyły o milion dolarów czy nawet życie. Ale nie, one po prostu kłóciły się o łazienkę.

Obie były wyjątkowo niezdarne, więc tylko czekałam aż któraś z nich coś narobi, a druga wykorzysta okazję. I tak właśnie było. Przepychały się, jedna przez drugą, aż w końcu Scarlett poślizgnęła się o dywan i upadła. Margot błyskawicznie wyrzuciła ją z toalety.

– Ty wścibska koalo! – wściekła się szatynka, odchodząc.

Cała ta sytuacja mnie bawiła. Po prostu. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, gdy widziałam ich przepychanki. Posłałam przyjaciółce smutne spojrzenie w geście współczucia.

Przypomniałam sobie, że jestem w samym stroju kąpielowym. Nie zmierzałam tak pokazywać się na zewnątrz, wolałam unikać napalonych spojrzeń. Dlatego dodatkowo na siebie zarzuciłam luźną, przewiewną białą sukienkę. Nie byłabym sobą, gdybym do wspomnianego outfitu nie dodała śnieżnego, słomianego kapelusza.

Tak w zasadzie byłam już gotowa, ale znając mnie przed wyjściem przypomnę sobie jeszcze o piętnastu różnych sprawach.

Wzięłam wielką białą torbę plażową i schowałam do niej ręcznik, wielki koc, krem z filtrem i wiele innych niezbędnych na plażę rzeczy. A także kilka kosmetyków, w razie gdyby mój makijaż się rozmazał.

Usiadłam na kanapie w salonie, obserwując widoki za oknem. Były naprawdę nieziemskie. Byłam w Rzymie, siedziałam w luksusowym apartamencie, za ścianą byli moi przyjaciele. Kilka miesięcy temu to brzmiało jak marzenie. Dziś? Dziś to moja rzeczywistość. I pragnę, aby nigdy się nie kończyła.

Usłyszałam skrzypnięcie otwieranych drzwi, i przypływ gorąca. Wiedziałam, że...Nie, to nie Grayson był gorący. Zwykle kąpał się pod gorącą wodą i cała łazienka była zaparowana. A gdy otwierał drzwi, myślałam, że umrę. Byłam wdzięczna komuś za to, że zdecydował zamontować tu klimatyzację.

Nie rozumiałam go. Było lato. Prawie czterdzieści stopni. A on mył się pod ciepłą wodą. Zresztą on zawsze płynął pod prąd, zawsze przeciwstawiał się zasadom. Czego mogłam się po nim spodziewać.

Usłyszałam jego kroki. Prawdopodobnie zmierzałam do swojej sypialni. Jednak jednym zdaniem zmieniłam kierunek jego "wędrówki".

– Witam pana kaca! – Postanowiłam z niego pożartować.

Szybkim krokiem wparował do salonu. Przeskanował pomieszczenie swoimi ciemnymi tęczówkami, aż w końcu napotkał mój radosny wzrok.

Trochę zbyt długo przyglądał się mojej twarzy. Wiedziałam, że robił to specjalnie. Wiedziałam, że zaraz powie coś opryskliwego. Mimo iż z jego twarzy prawie nigdy nie dało odczytać się żadnych emocji, ja znałam go na wylot.

– Witam panią tapeciarę – powiedział obojętnym, znudzonym tonem, choć przez chwilę widziałam w jego oczach wesołe ogniki.

– Masz coś do mojego makijażu? – zapytałam nie kryjąc oburzenia.

– Za dużo różu.

– Róż to ty będziesz mieć na twarzy jak ci przypierdolę – odgryzłam się. – Przepraszam, czerwień. Czerwień, skarbie.

– Już miałem mówić, że jesteś daltonistką, jednak cieszę się, że nie muszę dopisywać kolejnej wady umysłowej do listy.

– Listy pod adresem Graysona Howarda? Ja bym ją jednak dopisała, bo różu nie nałożyłam wcale, a ty nie jesteś lekarzem, byś miał badać moją książeczkę zdrowia.

– Zobaczymy co powiesz, kiedy przywiozę test ciążowy – zakpił, poruszając dwuznacznie brwiami.

Przewróciłam oczami.

– Aż tak marzy ci się rola tatusia? – spytałam słodko. – Ooo, urocze.

– Wystarczy łóżko, ty i ja – wyszczerzył się złośliwie, na co rzuciłam go poduszką. Fu!

– Jedziemy na plażę. – Zmieniłam temat.

– Zajebiście.

Złapałam za pilot od klimatyzacji i zmniejszyłam temperaturę w pomieszczeniu. Czułam, że jeszcze chwila, a się roztopię.

– Jestem taki gorący, że zmniejszasz temperaturę? – bardziej stwierdził niż spytał.

– Gdyby nie ty, to dawno zamieniłabym się w papkę.

– Czyli ratuję Ci tyłek – podsumował. – Dobrze wiedzieć.

Zamilkłam. Zresztą on też nie miał zamiaru się odzywać. Tkwiliśmy tak w tej ciszy. Nie była niezręczna, wręcz przeciwnie. Była komfortowa. Dlatego nikt nie musiał jej przerywać. Grayson pustym wzrokiem skanował salon, chyba zapominając o moich wcześniejszych słowach. Ta rozmowa zdecydowanie zeszła na złe tory. Zresztą była bardziej płytka niż basenik dla dzieci.

– Głuchy jesteś? Jedziemy na plażę – powtórzyłam, by jeszcze bardziej go wkurzyć. Wiedziałam przecież, że wie.

– I co mam z tym faktem zrobić?

– Nie wiem, wsadzić go sobie głęboko w dupę? – zaproponowałam. – Może wyleci ci ustami i wreszcie to do ciebie dotrze.

Prychnął.

Otworzył usta, by się wybronić, ale w tym momencie do pokoju wparowała Marg. Nadal miała na sobie ten turkusowy, przewiewny kostim, ale zakładam, że teraz pod nim zamiast bielizny znajdował się strój kąpielowy.

Ubranie odsłaniało kawałek jej brzucha, dzięki czemu doskonale widziałam tatuaż niewielkiej tarczy Kapitana Ameryki. Mimo iż zrobiła go w stanie nietrzeźwości, wiedziałam, że była z niego naprawdę zadowolona.

Oprócz tego, że jasnowłosa miała obsesję na punkcie filmów, seriali, Marvela i tym podobnych, była też chorą shiperką. Dlatego wcale nie zdziwił mnie fakt, że gdy tak siedziałam niedaleko Graysona i czasem zerkałam w jego stronę, palcami stworzyła serduszko i objęła w nim nasze  sylwetki.

Bardziej czułam złość niż zawstydzenie. Ze znudzeniem wyciągnęłam ku niej środkowy palec. Niech nie myśli, że ujdzie jej to płazem, przyszło mi na myśl. Zemszczę się.

Już nawet wolałam, gdy shipowano mnie z Clintem. Był przynajmniej przystojniejszy. Ale i tak za nim nie przepadałam. Zwyczajny dupek i tyle. Gray też. Ale Gray to Gray.

A jeśli o nim mowa, po prostu zignorował czyn przyjaciółki. Albo go nie zauważył, w co wątpię, bo wciąż świdrował ją wzrokiem, co miał w zwyczaju.

Po kilkunastu sekundach wyszedł, a my zostałyśmy same.

– Nie bierzesz dmuchanego flaminga? – spytałam.

– Oczywiście, że biorę – odpowiedziała, jakby to było oczywiste.

Targała go tutaj z Chicago i chyba bym ją udusiła, gdyby nagle  powiedziała, że jednak go nie potrzebuje. Tak się upierała by go zabrać, tak błagała, żebyśmy włożyły go do walizki, że teraz powinnam na nim leżeć i być czczona przez blondynkę za pomocą liści palm.

– Napompowałaś go?

– Wyatt zgodził się to zrobić – wyszczerzyła się.

– Zgodził się czy go zmusiłaś? – Wywróciłam oczami.

– Poprosiłam go.

– Znam Wyatta. Wiem, że nawet gdybyś poprosiła go o zabicie, zrobiłby to – oświadczyłam.

– Może. – Uśmiechnęła się słodko. – Ale mam dobre intencje.

– A ja jestem Faraonem.

Kilka minut później znaleźliśmy się w holu. Wszyscy poza Scarlett już tam czekali.

Przeskanowałam wzrokiem chłopaków.

Wyatt miał na sobie koszule w tropikalne wzorki, a na nosie okulary przeciwsłoneczne. Z jego ramion zwisał mały, choć wypchany plecak. Wyglądał naprawdę przystojnie w tym wydaniu.

Za to Grayson...W pierwszej chwili, gdy na niego spojrzałam, na mojej twarzy wymalował się szok. Był w samych kąpielówkach, a przez barki miał przewieszony ręcznik.

– Idziesz tak ubrany? Do centrum? – Nie ukrywałam niedowierzania.

– W czym problem?

– Wszystkie laski będą się na ciebie gapić – wyręczyła mnie Margot.

– Niech patrzą.

– Jeszcze jakby miały na co – zakpiłam, a on zmierzył mnie wrogim spojrzeniem.

I w momencie, kiedy wymówiłam tamte słowa, do korytarza wkroczyła Scarlett. Zarzuciła luźny bordowy T-shirt i spodenki. W dłoni trzymała uchwyt plażowej torebki. Bez zaglądania do niej wiedziałam, że na pewno znajdowała się tam książka.

– Gotowi? – zapytała entuzjastycznie.

– Czekaliśmy tylko na ciebie – rzuciłam przesłodzonym tonem.

W mgnieniu oka opuściliśmy hotel. Postanowiliśmy na plażę pojechać busem, gdyż od lokalizacji dzieliło nas dobre dwadzieścia kilometrów, a upał na zewnątrz był niesnośny nawet w zamkniętych pomieszczeniach. Już teraz czułam, że spływał ze mnie pot, a dopiero kilka chwil temu wyszliśmy na dwór.

Od przystanku dzieliło nas dziesięć minut z buta. Były wakacje, mieliśmy wiele czasu, a i tak nie marnowaliśmy go, tylko szybko ruszyliśmy w stronę miejsca, gdzie miał zatrzymać się autobus. Po drodze weszłam do okolicznego sklepu i kupiłam Liptona prosto z lodówki, by chociaż na chwilę pozbyć się tego głupiego uczucia gorąca.

Wzięłam łyk, i spotkało mnie tak niesamowite orzeźwienie, że przez chwilę myślałam, że umarłam i trafiłam do raju. Chociaż patrząc na to, jaka byłam, prędzej znalazłabym bramę piekieł.

Gdy zakręcałam butelkę, chcąc zostawić ostatnie łyki na czarną godzinę, Scarlett po prostu wyrwała mi mrożoną herbatę z ręki i sama wlała ją sobie do ust.

– Ty dzido! – warknęłam.

Gdy opróżniła butelkę, wepchała mi ją w rękę i się zaśmiała.

– Nie bądź chamskim delfinem i się podziel po prostu. – W jej głosie wyraźnie było słychać irytację.

– No właśnie! – podłapała Margot, chociaż nie miała z tym nic wspólnego.

A jeśli o niej już mowa....wspominałam, że się zemszczę? Mimo że nie ruszył mnie jej gest, ja jej tego nie odpuszczę.

Dlatego kiedy mijaliśmy napakowanego, na oko czterdziestoletniego, łysego faceta, który może i dla kogoś innego byłby atrakcyjny, ale z pewnością nie był w typie Marg, podeszłam do niego, nie zważając na koswekwencję. Nie wyglądał na kogoś niebezpiecznego, przynajmniej tak mi się wydawało.

– Wpadłeś w oko tamtej dziewczynie – szepnęłam z bezpiecznej odległości.

Przez chwilę jego twarz wyrażała zdziwienie, ale kiedy przetrawił sens moich słów, w jego oku coś błysnęło. Jakaś iskra, może pożądania. Z jednej strony jej współczułam, bo typ nie dość, że był stary, to jeszcze niezbyt zadbany, śmierdziało od niego papierosami. Ale z drugiej jednak wiedziałam, że robię to by się odegrać.

Przyjaciele patrzyli na mnie z nie mniejszym zdumieniem niż mężczyzna, gdy się do niego odezwałam.

– Hej, mała. – Podszedł do niej, uśmiechając się łobuzersko.

– Mała, to jest twoja pała – warknęła. – Odczep się zboczeńcu!

– Sama się na mnie gapiłaś – oznajmił lekko poddenerwowany.

Palcami utworzyłam kształt serca, wokół przyjaciółki i tego całego typa. Spiorunowała mnie spojrzeniem i pokazała środkowy palec.

– Spierdalaj – rzuciła i odeszła, a trzydziestolatek przeniósł swoje spojrzenie na mnie.

– Mówiłaś, że...że-

– To źle mówiłam – prychnęłam i poszłam w ślady przyjaciół, ledwo powstrzymując się od diabolicznego śmiechu.

Facet złapał mnie za ramiona, i przypchał do muru jakiejś starej kamienicy. Ja to mam szczęście.

– Betty! – krzyknął Waytt.

Zauważyłam, jak Grasyon niespokojnie zaciska zęby. Dałam mu do zrozumienia, że sama dam radę, co doskonale zrozumiał. A jednak nadal stał spięty.

– Ty suko – wysyczał. – Oszukałaś mn-

– Oszczędź sobie tej gadki – prychnęłam, wywracając oczami.

Nie spodziewał się, że kopnę go w krocze, dlatego kiedy to zrobiłam, skulił się, dając mi możliwość ucieczki.

– Zabiję cię. – Od razu otoczyli mnie Margot i Gray.

– Ten typ chciał cię wyręczyć, ale coś mu nie wyszło, więc tobie tym bardziej, złotko.

– Nie możesz się tak narażać – ostrzegł brunet, nachylając się do mnie, a ja poczułam jego oddech na swoim karku.

– Panowałam nad sytuacją – odparłam niezwruszona.

– Fu! Jak mogłaś!? – Margot udała, że ma odruch wymiotny.

– Nie od dziś wiadomo, że Betty Morgan ma szalone pomysły – skomentowała Lett.

– Chciałam się zemścić.

– A my nawet nie wiemy za co – zaskomlał smutno Wyatt.

Piątka nastolatków w wielkim mieście. Brzmi dobrze. Tylko w teorii. To już drugi dzień z rzędu, w którym niepotrzebnie zwracamy na siebie uwagę i drugi, w którym to ja jestem przyczyną zamieszania.

Na plażę dotarliśmy po około czterdziestu minutach. Autobus wysadził nas kilkaset metrów od niej, przez co musieliśmy kawałek przejść sami, ale nikt nie narzekał. A kiedy już poczuliśmy piasek pod stopami, byliśmy wniebowzięci.

Był złocisty i wyglądał jak z tych wszystkich wakacyjnych filmów, ale strasznie gorący. Od razu zdjęłam swoje klapki, tylko po to, by zaraz je założyć. Kontakt mojej skóry z tym ciepłem był nie do zniesienia.

Rozłożyliśmy koce oraz ręczniki, i od razu na nie padliśmy. Poza Graysonem. On po porostu niechlujnie rzucił skrawek materiału na ziemię i pobiegł do wody. Kochał zimno, więc to oczywiste, że nawet nie sprawdził temperatury wody, tylko od razu do niej wskoczył. Choć w sumie co się dziwić. Było tak ciepło, że tylko basen czy lody mogły choć na chwilę sprawić, że ten nie do wytrzymania w wakacje stan ustąpił.

Patrzyłam ze współczuciem na Wyatta, który zacięcie dmuchał ponton falmigna. Był cały czerwony i bez zastanowienia brakowało mu powietrza. Ale nie mógł przecież nikogo zawieść. Jeśli obiecał Margot, że to zrobi, a raczej zgodził się, bo nie nazwałabym jej przymusu obietnicą, musi to zrobić. Taki był jego tok myślenia. Całe życie pomagał innym, zamiast skupić się na sobie.

Kiedy ostatni raz dmuchnął i zamknął otwór, przez który to zrobił, podał blondynce dmuchane zwierzę i padł na ręcznik, kompletnie pozbawiony sił.

– Idziemy po coś do jedzenia? – spytałam, robiąc maślane oczka w stronę Wyatta. Tylko ja, on i Scarlett zostaliśmy na kocu. Ta ostatnia była jakby częściowo nieobecna, gdyż właśnie czytała jakiś romans.

Margot już zdążyła dołączyć do Graysona. Oczywiście w swoim stroju kąpielowym z Czarnej Pantery, bo jak inaczej. Odsłaniał trochę za dużo, bo był o rozmiar za mały. Dziewczyna nie potrafiła pogodzić się z faktem, że jest za krótki i powinien już dawno skończyć w koszu.

– Pewnie. – zgodził się Wyatt, wstając i pomagając zrobić to mnie, chwytając moją rękę.

Ze splecionymi dłońmi podeszliśmy do budki z przekąskami. Przejrzałam wszystkie opcje i wybrałam nachosy z sosem serowym. Kochałam nachosy i gdy tylko zobaczyłam je na wielkiej czarnej tablicy, wiedziałam, że nie zmienię swojego wyboru. Wyatt zdecydował się na owocową sałatkę z arbuzem.

Poprosił o te dwie rzeczy i za nie zapłacił, co uznałam za miłe z jego strony. Długo nie musieliśmy czekać. Minęło dosłownie dwadzieścia sekund, a już mielismy swoje jedzenie w rękach, zapakowane w plastikowych pudełkach.

Usiedliśmy na kocu i zajadaliśmy się swoimi przysmakami. Scarlett błagała na kolanach, abym się z nią podzieliła, ale nadal nie zapomniałam, jak ukradła mojego Liptona. Koniec końców i tak dałam jej kilka nachosów, bo nie mogłam znieść jej lamentu.

Zdjęłam z siebie sukienkę, pozostając w samym kostiumie. Posmarowałam się kremem z filtrem, i położyłam, pozwalając słońcu delikatnie opalić moją skórę.

Kiedy znudziło mi się leżenie, a przyznam, że nastąpiło to dość szybko, weszłam do wody. Poczułam niewyobrażalną ulgę, choć smak słonej wody sprawił, że zaczęłam się nią krztusić.

Wciąż miałam jej słony posmak na wargach, kiedy machałam w wodzie rękoma i nogami. Różowy flaming pływał sobie samotnie na morzu, a ja ściągnęłam brwi. Gdzie oni się podziali? Odpowiedź była oczywista. Jak mogłam na to nie wpaść? Przecież dobrze znałam swoich przyjaciół, a i tak wrzasnęłam, kiedy poczułam na swojej nodze zimne palce Graysona ciągnącego mnie na dno. Szarpałam się, choć wiedziałam, że byłam na straconej pozycji.

Wynurzyliśmy się na chwilę wskutek mojego protestu. Wiedziałam, że z chłopakiem nie mam większych szans, ale znałam parę przydatnych sztuczek samoobronnych, które wykorzystałam właśnie teraz. Musiałam cicho przyznać, że w teorii wydawały się łatwiejsze niż w praktyce, ale liczyło się to, że brunet zluzował uścisk, a ja dostałam szansę na ucieczkę.

Wykorzystałam ją oczywiście, wypływając po raz kolejny na górę. Nabrałam kilka głębokich haustów powietrza. Grayson nigdy nie odpuszczał, lecz teraz patrzył na mnie tylko z triumfem. Wiedziałam, że coś jest nie tak. I miałam rację. Zza moich pleców wyłoniła się Margot, oplatając ręce wokół mojego brzucha.

Postanowiłam jednak ją przechytrzyć i sama popłynęłam w dół, zrzucając ją ze mnie.

Na szczęście przyjaciele zostawili mnie po tym w spokoju, więc i ja nie wchodziłam im w drogę. Pływaliśmy, skakaliśmy do wody z pomostu i po prostu dobrze się bawiliśmy, aż w końcu przyszedł czas na odpoczynek.

Opadłam na koc obok Scarlett, głośno oddychając.

– Uważaj orko! – ryknęła, odsuwając się na bok. – Ja czytam! 

– A ja leżę, w czymś ci przeszkadzam? – spytałam sarkastycznie, marszcząc brwi.

– Jesteś cała mokra.

– I gorąca, więc szybko wyschnę. – Wzruszyłam ramionami. – Orko – dodałam.

– Moja książka będzie mokra – wysyczała z wyrzutem.

– Ten chłop na okładce akurat nie jest gorący, więc ta szybko nie wyschnie, przyznaję ci rację. – Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu, opierając głowę na rękach.

– Idziecie po coś do picia? – spytała Margot, zmieniając temat.

Nie odpowiedziałam jej, zamiast tego delektując się ciszą i delikatnym szumem fal.

– Pytam się.

– Leżę – odparłam.

– Piję piwo.

Otworzyłam oczy i przeniosłam je na Graysona, który właśnie otwierał puszkę z napojem. Wziął ją do ręki i jednym duszkiem wypił połowę zawartości, a ja ze zdumieniem mu się przyglądałam.

– Jak możesz to pić? – Wyatt skrzywił się z obrzydzeniem.

– A wiesz chociaż jak smakuje, że tak się wymądrzasz? – Gray przewrócił oczami, odpowiadając mu pytaniem.

– Nie muszę smakować, żeby wiedzieć.

– To jakaś magiczna moc? – Howard oblizał piankę z warg.

– Też chcę mieć magiczną moc! – krzyknęła blondynka, a jej oczy zapłonęły.

– Co chcesz mieć?

Wszyscy obróciliśmy głowy w kierunku, z którego dobiegał ten pewny siebie, damski głos. Stała tam dosyć niska kobieta – na oko w naszym wieku – o prostych, kruczoczarnych włosach i gładkiej cerze. Miała mały, zadarty nos z kolczykiem i kształtne wiśniowe usta. Na siebie założyła lawendowy top i krótkie, luźne czarne spodenki. Wyglądało na to, że miała koreańskie korzenie, jednak nie byłam tego pewna.

Skądś ją kojarzę...

– Tina! – Marg uśmiechnęła się od ucha do ucha i podeszła do dziewczyny zamykając ją w objęciach, a ja przypomniałam sobie, że właśnie z nią rozmawiała przyjaciółka na wczorajszej imprezie.

– Margaretta, miło cię widzieć. – Założyłam, że Tina przekręciła jej imię celowo, bo uśmiechnęła się szelmowsko pod nosem i pociągnęła ją za włosy.

– Auć! – syknęła Margot, posyłając jej wkurzone spojrzenie.

– Przecież sobie żartuję – prychnęła i założyła ręce na piersi. – Tina Sullivan. – Tym razem zwróciła się do nas.

– To ta Betty, o której ci mówiłam. – Margot wskazała na mnie palcem.

– Obgadywałyście mnie!? – oburzyła się teatralnie.

– Zabrakło nam na trzecią kawę – usprawiedliwiła się Tina, robiąc ironicznie smutną minę. – Ale słyszałam, że dobrze bawiłaś się w toalecie z Clintem. – Poruszyła dwuznacznie brwiami, a ja przez chwilę pragnęłam ją zamordować.

Margot o niczym nie wiedziała.

– Kim jest Clint? – zapytała zdezorientowana, a kiedy odpowiedziała jej cisza, zgromiła mnie wzrokiem. – Betty?

Otworzyłam usta, żeby się odciąć, ale czarnowłosa mnie uprzedziła.

– Później ci powiem. – Byłam wdzięczna Tinie za wybrnięcie z tej sytuacji, chociaż pewnie powiedziałabym coś podobnego, gdyby dała mi dojść do głosu.

A potem zdałam sobie z czegoś sprawę. Moje oczy momentalnie były wielkie jak spodki, dziwiłam się, że dopiero teraz połączyłam kropki. Skąd ona znała Clinta, do cholery. Skąd znała pierdolonego Clinta Palmera.

– Czekaj. Skąd ty...

Nie zdążyłam dokończyć, bo przed nami wyrosło trzech nastolatków. A na ich czele zauważyłam właśnie Clinta, ubranego w same kąpielówki.

– O wilku mowa.

Ja pierdolę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro