✵VI. Myślisz, że z nami też tak będzie?✵

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

↫Betty Morgan↬

Wstałam wcześnie rano i tym razem nie spóźniłam się na poranny bufet zwany śniadaniem. Łazienka rankiem była pusta i szybko zdążyłam się ogarnąć - rozczesałam włosy, umyłam twarz i zrobiłam makijaż, po czym zarzuciłam na siebie koszulkę w kolorze delikatnego różu i krótkie białe spodenki cargo.

Nie wypiłam wczoraj za dużo, ale opróżniłam kilka plastikowych kubeczków (które ku mojemu zdziwieniu nie były czerwone tak jak w moim ojczystym kraju), a i tak czułam się dobrze. Nie bolała mnie głowa, a tym bardziej wstałam o własnych siłach i to tak wcześnie rano.

Na korytarzu spotkałam Wyatta, który miał na sobie poliestrowe spodenki, a przez szyję przewieszony zielony, hotelowy ręcznik. Pot dosłownie spływał z jego ciała, więc zapewne skorzystał z hotelowej siłowni, która była dostępna w ofercie. Dyszał ciężko.

Mijając go, mruknęłam krótkie "cześć". Uśmiechnął się do mnie a ja odwzajemniłam ten gest i spytałam o samopoczucie. Poczekawszy, aż grzecznie odpowie, opuściłam przedpokój, teraz z gracją maszerując po schodach.

Kiedy dotarłam do stołówki, zdumienie oblało moją twarz. Wiedziałam, że w hotelu wielu ludzi spędza swoje wakacje, ale nigdy nie przypuszczałabym, że aż tyle.

Cała jadłodajnia huczała od dźwięku obijanych sztućców i dość głośnych rozmów. Ludzie byli na każdym kroku i naprawdę ciężko było mi oddychać w tym tłumie. Pomaszerowałam w stronę stołu z jedzeniem, po drodze obijając się o mnóstwo osób. Jak najszybciej wzięłam talerz i nałożyłam sobie byle co, co tylko wpadło mi w oko i wyglądało apetycznie. Końcowo odeszłam z dwoma nadziewanymi rogalami, a także sałatką owocową. Cudem znalazłam wolny, dwuosobowy stolik, do którego podbiegłam niczym głodna koza do sera. Podeszłam też do osobnego miejsca z napojami i po staniu aż dziesięć minut w kolejce, nalałam sobie filiżankę kawy.

Wróciłam do stolika. Jadłam w spokoju, delektując się posiłkiem, dopóki go nie przerwałam. A to dlatego, że właśnie ktoś usiadł na miejscu na przeciwko.

Był to nastoletni chłopak o dosyć długich, czarnych włosach. Jego biały uśmiech wyglądał jak z typowych reklam pasty do zębów. Nie powiedział ani słowa, po prostu usiadł i zaczął jeść.

- Wydaję mi się, że tu nie siedziałeś - wydusiłam surowo, zdezorientowana.

Tylko ci się wydaje, piękna.

Piękna? Prosi się o wpierdol?

Posłałam mu ostre jak brzytwa spojrzenie, licząc, że tym go przestraszę. Oczywiście je zignorował.

- Mam coś jeszcze dodać?

- Mów ile chcesz, każde twoje słowo brzmi jak najpiękniejsza melodia - błysnął tymi swoimi zębami, a ja miałam ochotę mu je wybić.

- Ja pierdolę, za jakie grzechy? - spytałam, wznosząc oczy do sufitu. - Spierdalaj koleś, bo zarobisz - wysyczałam.

- Fajnie, szukam pracy.

- Jak do małego dziecka. - Wywróciłam oczami. - Mam się powtarzać?

- Mówiłem już, że tak.

- Sam tego chciałeś - odparłam znudzona.

Złapałam za filiżankę z kawą i szybkim ruchem nadgarstka chlusnęłam napojem w nieznajomego. Wrzasnął i conajmniej jedna trzecia zebranych w restauracji ludzi obróciła się w naszą stronę.

Zamrugał oszołomiony, a ja wygięłam usta w zadziornym uśmiechu, prychając.

- Ostrzegałam.

Wiedziałam, że nie zrozumie kontekstu mojej wypowiedzi. Zapewne myślał, że chodzi mi o pierwsze zdanie, jakie wypowiedziałam w jego stronę. Ale nie miał prawa zrozumieć, gdyż nawet mnie nie znał. Gdyby było inaczej, wiedziałby, że zamierzałam oblać go kawą, bo kiedyś już tak zrobiłam, kiedy eks na kolacji przekonywał mnie jaka to jestem zajebista, po tym jak mnie rzucił. W tym sens całego "powtarzania się". Chodziło mi o powtórzenie mojego czynu, z którego jestem do dziś niesamowicie dumna.

Od tego całego incydentu odechciało mi się jeść, dlatego zabrałam tylko rogala z mojego talerza i zwracając na siebie uwagę praktycznie wszystkich, wybiegłam dramatycznie ze stołówki, ale kiedy drzwi się za mną zamknęły, wybuchłam takim śmiechem, że ludzie którzy postanowili spożyć swój posiłek na dworze, popatrzyli na mnie jak na największą kretynkę i psychopatkę w jednym.

- Niezłe show - usłyszałam silny damski głos.

Odnalazłam wzrokiem ich źródło. Wyrosła przede mną krągła kobieta o bujnych, rudych włosach. Na oko miała dwadzieścia parę lat. Uśmiechała się do mnie ciepło, a jednocześnie zaczepnie. Jej zielone oczy wpatrywały się we mnie, a ja dostrzegłam w nich dziwne podobieństwo do tych od Scotta. Nie tylko oczy. Cała ona wyglądała jak jego krewna. Delikatne piegi na twarzy i niemal identyczne rysy.

- Co nie?

- Czym zasłużył? - spytała, nie kryjąc zaciekawienia.

- Jebany romantyk. Zirytował mnie.

Przytaknęła.

- Agatha - wyciągnęła w moją stronę dłoń, którą uścisnęłam. - Polecam się na przyszłość.

- Betty. - Moje kąciki ust poszybowały w górę. - Nie skorzystam.

Zaśmiała się.

- Miło było cię poznać.

- Kocham cię, stara - zaświergotała rozbawiona Scarlett. - Z tą kawą to było dobre.

Wzięłam do ust ostatni kawałek rogala.

- Wiem. Zasłużył ćpun.

- Napisałam już do Scotta czy ma siostrę - oznajmiła. - Pewnie śpi, więc na odpowiedź jeszcze sobie poczekamy.

- Lepiej idź na śniadanie.

Pociągnęła usta szminką.

- Właśnie się szykuję, nie widać?

Minął kwadrans, zanim ona i Grayson opuścili razem mieszkanie i udali się na śniadanie. Margot dalej spała, czego totalnie nikt się nie spodziewał.

Wiedziałam, że nie powinnam, ale zajrzałam do sypialni Graysona - tylko dlatego, że jako jedyny miał z niej wyjście na balkon. Co prawda nie był ogromny, ale widoki z niego zaparły mi dech w piersiach.

Większość obszaru mojego wzroku obejmował teren hotelu, przez co ledwo dostrzegłam piętrzące się za nim budynki. Obserwowałam też ludzi: dzieciaki biegały boso wokół dużego basenu ze zjeżdżalniami, kilka osób opalało się na leżaku z drinkiem w ręku. Niektórzy wracali ze śniadania, w przeciwieństwie do tych, którzy dopiero się na nie wybierali, tak jak Lett i Grayson, których zobaczyłam kątem oka. Czarnowłosy obejmował dziewczynę ramieniem. Uznałam to za urocze, zwłaszcza, że u Graysona to była rzadkość.

- Tutaj jesteś.

Podskoczyłam na dźwięk głosu Wyatta.

- Coś się stało?

- Nie, nie, wszystko okej. - Uśmiechnął się delikatnie. - Idę popływać.

- Jasne.

Postanowiłam, że również udam się na basen, ale nie po to żeby pływać. Przy basenie znajdował się barek z orzeźwiającymi napojami i nie byłabym sobą, gdybym nie ośmieliła się skorzystać. Oczywiście alkoholu nie mogli mi podać, ale z doświadczenia wiedziałam, że nie muszę go pić litrami, by dobrze się bawić.

Dlatego kiedy stanęłam przed wielkim stoiskiem, zaczepiłam odwróconego do mnie plecami barmana. Skierował twarz w moim kierunku, a ja - po raz setny raz od naszego trzydniowego pobytu we Włoszech - zamarłam.

- Co ty tu robisz? - syknęłam cicho, mierząc rozszerzonymi oczami sylwetkę Clinta.

Znowu o moje nozdrza obił się ten oszałamiający zapach jego perfum.

- Mógłbym cię spytać o to samo - zauważył.

Z kilku miliardów ludzi stąpających po planecie Ziemia, musiałam trafić akurat na niego. Chociaż po cichu musiałam przyznać, że i tak nie był najgorszą opcją - zawsze mogłam trafić na moją matkę, która postanowiłaby mnie śledzić nawet na wyjeździe. Nie zbyt mi ufała, a tym bardziej, kiedy nie było jej w pobliżu, dlatego aż tak bym się nie zdziwiła.

- No co, dorabiam sobie w wakacje - rzucił, wzruszając ramionami. - Mój wujek jest właścicielem hotelu, więc bez problemu zatrudnił mnie w należącym do niego barze.

- Czyli...

- Tak, Betty, przez najbliższy czas mieszkam tutaj.

- Wiedziałeś? I nic nie mówiłeś? - Rzuciłam mu pełne wyrzutu spojrzenie.

- Oczywiście, że wiedziałem. Chciałem zobaczyć twoją twarz, kiedy wreszcie połączysz kropki. Najwyraźniej przeceniłem twoje zdolności - prychnął.

I wtedy wszystko stało się jasne. Pudełko po pizzy w hotelowym śmietniku, Agatha i dziwne wiadomości Clinta - że jest bliżej niż może mi się wydawać i zawsze może wrzucić mnie do basenu, jeśli go zdenerwuję.

- Aż tak cię zamurowało? - Jego kącik ust powędrował w górę.

- Gdzie masz pokój.

- A co? - zapytał, unosząc także brew. - Chcesz przeszukać moją walizkę?

- Zrobi to ktoś inny, jeśli zaraz się nie zamkniesz i sama cię uciszę. Raz a porządnie.

- Zależy w jaki sposób. - Poruszył dwuznacznie brwiami. - W każdym razie...co podać? Oni czekają. - Wskazał na kolejkę za mną.

- Bezalkoholowe mojito.

W mgnieniu oka przygotował dla mnie napój.

- Nie wiedziałam, że jesteś takim dobrym barmanem - zdumiałam się.

- Nie tylko w tym jestem dobry.

Podał mi drinka, a ja podziękowałam. Nim jednak odeszłam, zapytałam gdzie mogę znaleźć Samantę.

- Jest na basenie.

- Dzięki raz jeszcze, mendo.

- Zawsze do usług, głodnooka.

Odeszłam nim zdążył zauważyć, że się czerwienię.

I rzeczywiście - Sammy wylegiwała się na jednym z leżaków, popijając świeżo wyciskany sok z ananasa. W uszach miała słuchawki, a jej ciało od czasu do czasu bujało się w rytm spokojnej melodii - przynajmniej na to wskazywały jej wolne ruchy. Pomachałam jej przed twarzą. Odłożyła kubeczek z sokiem na stojący obok jej leżaka stolik, zdjęła słuchawki i zmieniła pozycję - teraz siedziała, a kolana miała przysunięte pod samą brodę.

- Co tam? - spytała ciepło.

- Nic ciekawego - odparłam, dodając: - Kogo słuchasz?

- Lany Del Rey.

- Uuu - skomentowałam. - Może nie za często jej słucham, ale ma piękny głos.

- Nikt nie pobije Clinta pod prysznicem - wybuchła śmiechem, a potem zakaszlała, żeby go stłumić. - Co cię do mnie sprowadza.

- Agatha to siostra Scotta? - Chciałam mieć pewność.

- A co? - zapytała podejrzliwie, marszcząc brwi. - Już go stalkujesz?

- Poznałam ją dzisiaj rano. Jest do niego zabójczo podobna.

- Nie wiem czemu przychodzisz z tym do mnie, zamiast spytać swojego chłopaka - Wyszczerzyła się zalotnie.

Spojrzałam na nią surowo.

- Nie. Jesteśmy. Razem.

- Nie trzeba być czarodziejem, żeby wyczuć między wami magię.

- Nie trzeba być kryminalistą, żeby kogoś zabić - powiedziałam słodko. - Więc lepiej uważaj.

- Nic nie mówiłam. - Uniosła ręce w obronnym geście.

- Tak właściwie ciekawi mnie jedna rzecz - wyznałam. - Jeśli mogę oczywiście zapytać...

- Jasne, pytaj o co tylko zechcesz - przytaknęła uprzejmie, co dodało mi więcej pewności siebie.

- Po jakiej sytuacji nie ufasz ludziom?

Ciekawiło mnie to odkąd właściwie mnie przeprosiła, ale wtedy nie było okazji, by o to zapytać. Wyszłabym na wścibską idiotkę. Teraz - przynajmniej taką miałam nadzieję - Summy lubiła nas bardziej. Nie była aż tak chłodna jak przy naszym pierwszym spotkaniu, tylko raczej uprzejma i byłam niemal pewna, że może się przełamie i delikatnie uchyli rąbek tajemnicy jakim była jej przeszłość.

Obserwowałam jej twarz w milczeniu. W pierwszej sekundzie pojawił się na niej ból, jednak szybko zdążyła go zamaskować. Teraz malowała się na niej nieco spochmurniała obojętność.

- Żeby tylko jednej - zaśmiała się pusto, a ja zauważyłam, że jej głos delikatnie drży. - Byłam dręczona. I to całe lata.

Z trudem powstrzymywała łzy.

- Jeśli nie chcesz...

- Nie - zaprzeczyła od razu. - Lepiej żebyś wiedziała już teraz - wydusiła, po czym kontynuowała: - W szkole byłam szarą myszką. Nie znałam nikogo, nikt nawet nie fatygował się, by mnie przywitać. Naprawdę byłam samotna. Wieczory spędzałam w domu, z słuchawkami na uszach i z nosem w książkach. Ale nie to było najgorsze. Minęło jakieś pół roku, kiedy wreszcie ktoś zaczął się mną interesować. Tyle, że nie w taki sposób, o jakim marzyłam. Grupka popularnych dziewczyn szydziła ze mnie i robiła wszystko, by mnie skrzywdzić. Ale ja głupia nie miałam odwagi, by komukolwiek o tym powiedzieć. Zakładałam maski, kłamałam. Na siłę próbowałam się zmienić, pragnęłam być lubiana, chciałam, by ktoś mnie wreszcie zauważył. Dlatego łamałam zasady i robiłam wszystko, co im się podobało. Jednak to wyniszczało mnie od środka. Może i rówieśnicy zaczęli zwracać na mnie uwagę, ale rodzice i nauczyciele byli mną zawiedzieni. Nie dawałam rady zadowalać wszystkich naraz. Dopiero wtedy powiedziałam dość. Szczerze porozmawiałam z rodzicami, a oni ustalili, że najlepszym wyjściem będzie przeprowadzka. I tak trafiłam do Chicago. Poznałam tam prawdziwych, szczerych przyjaciół, przy których nie musiałam udawać. I do dziś jestem im za to wdzięczna.

Kiedy skończyła swój monolog, ze współczuciem spojrzałam w jej zaszklone oczy. Objęłam ją i wyszeptałam:

- Tak bardzo mi przykro.

Nie odpowiedziała.

- Ale teraz już wszystko jest okej, tak?

- Po przeprowadzce rodzice zapisali mnie do psychologa. Przepracowałam to wszystko i mimo iż wspomnienia nadal mnie bolą, jakoś się trzymam.

Wypuściłam ją z objęć. I właśnie wtedy przed nami wyrósł Wyatt. Po jego nagim torsie spływały pojedyncze krople wody, więc założyłam, że właśnie wyszedł z basenu i po drodze po swój ręcznik nas zauważył.

- Jakie wspomnienia? - rzucił.

Brunetka wypuściła głośno powietrze z ust i przewróciła oczami. Nie dziwiłam jej się.

- Wspomnienia naszego pierwszego pocałunku - szepnęła do niego, dwuznacznie poruszając brwiami.

- Ale my... - Zmieszał się.

- Wyatt, to był żart - wyjaśniłam, przerywając mu.

- W każdym razie... - Sum taktycznie zmieniła temat. - Co powiecie na ognisko dzisiaj wieczorem?

Zgodnie z planem o siódmej wieczorem wynajęliśmy taksówkę, która zawiozła nas do miejsca, w którym się umówiliśmy. Przyjaciele już tam byli. Scotty stroił swoją gitarę, Samanta siedziała obok niego na wywróconej kłodzie i nuciła pod nosem melodię jakiejś piosenki, Aga znajdowała się niedaleko Scotta, pisząc coś w telefonie, a Tina i Clint próbowali rozpalić ognisko. To właśnie czarnowłosa pierwsza nas dostrzegła.

- Więcej tego drewna - skomentowała kąśliwie, po czym, wywróciwszy oczami, kątem jednego wypatrzyła nasze sylwetki. - Jesteście już! - Pomachała do nas i się wyszczerzyła.

- A chcesz podpalić las? Wystarczy! - Wyrwał jej opakowanie z rąk.

- Jak mnie wkurwisz to ciebie podpalę.

- Spierdalaj.

Westchnął, przetarł mokre od potu czoło i obrócił się w naszą stronę.

- Spóźniliście się - zauważył.

- A co, odliczałeś sekundy do naszego spotkania? - odezwałam się.

- A ty nie? - zapytał z udawanym przerażeniem, po czym parsknął.

Tina podbiegła do Margot i objęła ją ramieniem, witając się. Zapatrzyłam się na nie, zastanawiając się kim dla siebie są. Nie zdziwiłabym się gdyby nawet teraz ogłosiły związek. Margot była biseksualna, więc nie wykluczałam tej opcji. A Tina...nawet ślepiec zauważyłby to coś w jej oczach.

Obróciłam się, a przed moimi oczami wyrosła Agatha. Miała na sobie biały top, a na nim przewiewny kardigan w tym samym odcieniu. Jej kreację dopełniały ciemnoszare dżinsowe spodnie sięgające kolan i kolczyki imitujące dwa wielkie sokoły.

- Nie mówiłaś, że jesteś siostrą Scotta.

- Bo nie mówiłaś, że go znasz - szepnęła. - Jestem tutaj, by go pilnować, jak na starszą siostrę przystało - wyjaśniła. - Ale nie jestem aż taką sztywniarą, by zabraniać mu imprezować.

- I to się szanuję. - Poklepałam już po ramieniu, po czym podeszłam do Clinta, by go przywitać, choć przyznam, że zrobiłam to niechętnie. Po drodze pomachałam jeszcze szybko w kierunku Scotta i Summy.

- Hej, śliczna. - Te słowa padły z jego ust jako pierwsze, gdy stanęłam z nim twarzą w twarz.

Zamknął mnie w swoich objęciach, na co zmarszczyłam brwi. Przytulanie Clinta Palmera było dziwnym uczuciem. Jednak też...miłym. Pytanie dlaczego? Czy to normalne, że przez te marne piętnaście sekund wstrzymywałam oddech i mrowiałam na całym ciele w reakcji na jego dotyk, jednocześnie czując gdzieś w środku dziwny rodzaj poczucia bezpieczeństwa? Tego nie potrafiłam stwierdzić.

- Przestrzeń osobista - wytknęłam mu z cwanym uśmieszkiem.

- Myślałem, że mnie lubisz.

- To straszne wyolbrzymienie, maleńki - spojrzałam na niego spode łba, choć w środku wszystko zaczęło buzować z radości. Uwielbiałam się z nim droczyć.

- No już zakochani - pospieszył nas Scott, a ja przypomniałam sobie, że dalej tkwię w jego objęciach. - Nie jesteście tutaj jakby sami.

- Są razem? - spytała półszpetem Aga, choć bez problemu ją usłyszałam.

- Jeszcze nie - odparła Scarlett w jej stronę. Stała między nią, a jej bratem.

- Ja ci dam jeszcze! - Oderwałam się od bruneta, zaciskając szczękę. - "Wyłupiasta mewo" - Palcami zrobiłam w powietrzu cudzysłów, przedrzeźniając ją. Clint, Tina, Sum i Aga unieśli brwi i wykrzywili usta w rozbawionym uśmiechu. Odziwo Scott tego nie zrobił. Podejrzane.

Wiedziałam, że wczoraj sporo pisał z szatynką, ale byłam pewna, że łączą ich tylko przyjacielskie stosunki. No chyba, że o czymś nie wiedziałam. Od razu spojrzałam ukradkiem na Scarlett Baker.

- Każdy w romansach tak mówi - odgryzła się. - Że nienawidzi tego drugiego, a końcowo i tak są razem. Tak zwane enemies to lovers.

- Brałaś coś?

- Lek przeciwbólowy i magnez w kapsułce.

Klapnęłam się w czoło. A kiedy wyprostowałam się i spojrzałam karcąco na przyjaciółkę, Clint nachylił się w moją stronę i szepnął:

- Myślisz, że z nami też tak będzie?

Jego ciepły oddech uderzył w moje ucho. Poczułam dziwne łaskotanie w tamtym miejscu. Zignorowałam jednak to uczucie i obróciłam się w jego stronę, by spojrzeć mu głęboko w oczy.

- Chciałbyś.

Na moje nieszczęście usłyszał mnie Grayson, więc już szykowałam dołek, w którym się zakopię, kiedy powie coś do bólu zawstydzającego.

- A co jeśli chciałby? - zapytał, puszczając mi oczko.

- Grayson!

- Nie ma za co.

- Jeśli jesteś aż tak zafascynowany tą relacją, po prostu powiedz. Trójkącik też może być - Clint wyszczerzył się głupio, a ja, nim jeszcze opóźniona mózgownica Graysona przetrawiła te słowa, rzuciłam się na niego, lekko okładając go pięściami.

- Ja pierdolę, Clint.

- No co? - Brunet śmiał się głośno, starając się mnie unikać, a ja musiałam przyznać, że jego śmiech brzmiał niczym najwspanialsza melodia.

- Macie pianki? - Usłyszałam czyiś głos.

- Jakie pianki? - odpowiedziała pytaniem Margot, odlepiając się do Tiny.

- Mieliście kupić pianki - przypomniała Samanta. - Nie mówcie, że...

- Zapomnieliśmy.

- Będziesz mi teraz osobiście zapierdalać do sklepu po pianki, stara ruro - warknął żartobliwie Grayson w moją stronę. - Miałaś mi przypomnieć.

- No tak, bo księżniczka nie ma mózgu i ja muszę wszystko za nią pamiętać.

- Przynajmniej jestem dobry w czymś innym - wybronił się. - I nie potrzebuję do tego mózgu tylko preze-

- Zamknij się - przerwała mu z obrzydzeniem Lett. - Nawet nie waż się kończyć tego zdania. - Pogroziła mu palcem niczym dziecku. Mentalnie w sumie dalej nim był.

- Przejdę się do sklepu, jest niedaleko stąd - zaproponował Wyatt.

- Nie - zaprzeczyła Tina. - Ty zostajesz.

- Ale...

- Przydasz się tutaj. To Bet nie przypomniała, tak?

- Mhm - przytaknął żywo Grayson.

- W takim razie idzie Betty i Clint.

- A dlaczego ja? - zapytał oburzony.

- Bo ja tak mówię.

Oczami wyobraźni już widziałam jak Scarlett Baker i Tina Lee zbijają sobie piątkę, gdy tylko znikamy za rogiem.

- Jeszcze z nią - jęknął niezadowolony. - Może pójdę z Graysonem, co? To on zapomniał. Skoczymy po drodze na jakieś piwko... - zażartował.

- Nie, misiaczku. - Tina pokręciła głową. - Idziesz z Betty.

Westchnął tylko, ale objął mnie ramieniem (od razu je strąciłam) i powolnym krokiem ruszyliśmy w stronę wyjścia z lasu. Po jakichś dziesięciu minutach Clint zatrzymał się, a ja posłałam mu pytające spojrzenie. Milczał, więc wreszcie zadałam pytanie:

- O co chodzi?

- Bo ja...Nie wiem gdzie jesteśmy - wymamrotał słabo.

- Jak to, kurwa, nie wiesz, gdzie jesteśmy? Przecież przyszliśmy stamtąd...Albo stamtąd...Albo jeszcze stąd. Gdyby nie patrzeć na to, że nie będziemy wiedzieli jak wrócić i pójdziemy tam to...Ja pierdolę, zgubiliśmy się.

Czekając na jego rekację i przerażony wyraz twarzy (choć najpewniej ukryłby panikę pod maską obojętności), doszukałam się jedynie szczęścia. Nie, nie wymuszonego uśmiechu, ani nerwowego chichotu. Jego kąciki ust maksymalnie wspięły się ku górze, a jego śmiech odbijał się echem pomiędzy drzewami otaczającymi nas z niemal każdej strony.

- Betty - wychrypiał, starając się pohamować śmiech. - Ja tylko żartowałem...

- Bardzo śmieszne. - Założyłam ręce na piersiach. - Dosłownie padam ze śmiechu.

Chłopak ignorował fakt, że naprawdę mi do niego nie było.

- A co jakbyśmy naprawdę się zgubili? Powoli się ściemnia. Co gdybyśmy utknęli tutaj w nocy? Nie wiadomo co kryje się wśród drzew.

- Inteligencją to ty nie grzeszysz, co? - powiedział na jednym wdechu, by już zaraz ponownie wybuchnąć rechotem. I choć wcześniej wspominałam, że podobał mi się ten śmiech, to teraz miałam go zdecydowanie dość. - Trasa do ogniska jest oznaczona. - Wskazał na strzałkę wyostrzoną w korze drzewa.

Nie odpowiedziałam, zamiast tego rozmyślając. Cieszył się, więc szanse, że powie prawdę były większe. Uznałam, że nie będzie już lepszej szansy. Wzięłam kilka głębszych wdechów. Raz kozie śmierć.

- Mogę cię o coś spytać?

Natychmiast spoważniał.

- Pewnie, że możesz - przytaknął, choć nie brzmiał przekonująco.

Cicho postanowiłam, że nie będę mu dłużna. Już od dawna chciałam zadać to pytanie. Dużo o tym myślałam i ta jedna rzecz naprawdę nie dawała mi spokoju.

- Dlaczego wszedłeś wtedy do tamtej łazienki? Wątpię byś tak po prostu posłuchał Scarlett, a przecież wiedziałeś kim jestem.

Głośno przełknął ślinę.

- Wiedziałem, że prędzej czy później zadasz to pytanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro