𝑒𝓂𝑒𝓇𝒶𝓁𝒹𝓈

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~~~

          Dochodzi dziesiąta, kiedy przechodzę się jedną z najbardziej ruchliwych części miasta. Spodziewać się można, że o tej godzinie nabrzeże Bem będzie już przejezdne, ale nic z tych rzeczy. Praktycznie cały czas auta stoją tu w potężnym korku. I choć większość mieszkańców Budapesztu ma serdecznie dość niepotrzebnego siedzenia w samochodzie i wsłuchiwania się w naiwne trąbienie drogowych narwańców, tak dla turystów korek wcale nie jest się taki zły. W końcu wystarczy wyjrzeć przez okno, by dostrzec rozciągający się po drugiej stronie Dunaju gmach słynnego parlamentu.

          Zresztą nie tylko kierowcy nierzadko zapatrują się w niesamowity widok. Całe nabrzeże aż roi się od turystów, którzy piętrzą się tutaj tylko po to, by zdobyć najlpesze zdjęcia. To wszystko możliwe jest za sprawą okropnie długiego deptaka, który ciągnie się wzdłuż rzeki, a który oddzielony jest od znajdującej się poniżej ulicy niewielkim murkiem. Zazwyczaj jest tu dużo przechodniów, dlatego zdarza się, że i tutaj koncertuję, w szczególności w weekendy.

          Dzisiaj jednak to nie jest moim priorytetem w tym rejonie. Brigitta wpadła wczoraj w ogromną histerię po tym, jak jej ukochany mikser odmówił współpracy. Dla mnie to nic nadzwyczajnego, ale wiem, jak wiele pieczenie słodkości znaczy dla Brig. Prawie codziennie zgłębia nowe przepisy, a kolejne doskonali, używając naszej sąsiadki spod ósemki jako testerki — ja już dawno wymigałem się od tej roboty. Można było zwariować.

          Podobnie jak Brig zwariowała bez tego miksera, dlatego zniosłem go dzisiaj rano do jednego z zaufanych serwisantów. Próbowałem sam naprawić maszynę przez pół wczorajszej nocy, ale nie byłem w stanie poskładać wszystkich elementów w spójną całość. W końcu się poddałem i tak wracam teraz do centrum wraz z kwitkiem od specjalisty. Ciekawe, ile minie, zanim będę musiał z powrotem pofatygować się po mikser?

          Nagle słyszę pisk i momentalnie zamieram. Szybko spoglądam w stronę, z której nadszedł dźwięk, i kamień spada mi z serca, kiedy wiem, że nie pochodził on od nikogo w pobliżu murka. Z tego miejsca jest najlepszy widok na parlament i co chwila widzę tu rodziny z dziećmi, zapalonych fotografów czy jakieś pseudoinfluencerki robiące zdjęcia na murku i za każdym razem modlę się, by żadne z nich nie spadło w dół na ruchliwą drogę. Wystarczy chwila nieuwagi i chęć zdobycia najlepszego zdjęcia może skończyć się fatalnie. Dlatego oddycham z ulgą, gdy okazuje się, że nagły krzyk nie należy do nikogo spadającego na ulicę.

          I choć nierzadko przechadzam się tędy, wyzywając ludzką głupotę pod nosem, to muszę przyznać, że nocami, gdy nikt nie patrzy, sam lubię wskoczyć na taki murek i pobalansować na krawędzi. Hipokryzja w czystej postaci. Ale już się do niej przyzwyczaiłem. To moje drugie imię.

         Jednak tym razem, jak na złość, nie jest mi dane spokojne przejście nabrzeżem. Krew zalewa mnie niemal od razu, gdy kilka metrów dalej widzę grupkę młodzieży, która okupuje jedną z części murka. Kilku chłopaków siedzi lub opiera się o zimny kamień, dwójka przegląda coś w telefonach, a jeden z nich chodzi niebezpiecznie blisko krawędzi dopingowany przez pozostałych. Podświadomie okropnie się denerwuję. Po pierwsze, bo grupa wyraźnie zdecydowała się olać szkołę i spędzić dzień w bardziej aktywny i społeczny sposób. Po drugie, bo słyszę puszczaną z telefonu nieznośną pseudomuzykę — nigdy nie zrozumiem, co ci raperzy śpiewają. Choć nie wiem, czy ich teksty są w ogóle warte uwagi.

         A po trzecie, w chłopaku balansującym na krawędzi momentalnie rozpoznaję Milana, syna Enikő i Jakaba Hajdú, brata Fanni, urodzonego zimą 2004 roku, ucznia IV Liceum Ogólnokształcącego na profilu matematycznym, zameldowanego pod 2 w pierwszej klatce przy Szinyei Merse 27, entuzjastę motoryzacji i, jak się właśnie okazuje, czynnego wagarowicza.

         I tak sprawa, która była tylko częściowo moja, w jednym momencie staje się całkowicie moja.

         Szybkim krokiem podchodzę do grupki. Wtedy jestem już pewien, że się nie pomyliłem. Reszta chłopaków to znajomi Milana ze szkoły i z osiedla; nieraz mijamy się między kamienicami i rozmawiamy o niczym. To naprawdę fajne dzieciaki, dlatego jestem niesamowicie zawiedziony, że zdecydowały się na taki rodzaj buntu. A już w szczególności rozczarowuje mnie postawa Milana. Sądziłem, że chociaż on stanie na wysokości zadania i nie będzie sprawiał kłopotów mamie; Enikő ma dość problemów rodzinnych. Muszę to szybko zakończyć, zanim Milan stanie się drugą Cintią.

         Jeden z chłopaków rozpoznaje mnie — sam kojarzę go z dzielnicy, jest jedynym z najlepszych kumpli Milana. To właśnie on momentalnie przycisza muzykę i próbuje ostrzec resztę grupy, ale jest już za późno. Staję przed zbiegowiskiem i kładę ręce na biodrach, by wyglądać stanowczo. Z założenia jestem ich o wiele starszym kumplem, ale tym razem nie mogę puścić im tego płazem, a w szczególności nie Milanowi.

         — Nie powinniście być gdzie indziej? — pytam, ale nie spodziewam się odpowiedzi. Chłopcy speszeni spuszczają głowy i żaden nie chce na mnie spojrzeć. Żaden oprócz Milana. — Milan? Co ty tu w ogóle robisz?

         Chłopak nie odpowiada, a jedynie patrzy na mnie zdziwiony. Pod tym względem bardzo przypomina matkę. Ma duże brązowe oczy, przypominające do złudzenia te, w które sam nierzadko patrzyłem. Jedyne, co odróżnia Milana od matki, to włosy. Jego blond loki są tak odmienne od kruczoczarnych, prostych kosmyków Enikő — od razu wiadomo, że odziedziczył je po ojcu. Zresztą nie tylko to. Buńczuczny i waleczny charakter Jakaba płynie również w żyłach Milana, choć zdecydowanie wolę, by wagarował i szturchał się z kolegami w bramie, niż w przyszłości bił swoją żonę.

         — Złaź z tego murka — rozkazuję mu, kiedy nie odpowiada.

         Milan chwilę się waha, ale finalnie robi krok do przodu i zeskakuje z murka na chodnik. Widzę, że jest na mnie śmiertelnie obrażony, ale i tak decyduję się na kolejną reprymendę.

         — Rozum ci odjęło? Mogłeś spaść.

         — Ty, Milo. Nie wiedziałem, że masz nowego starego — śmieje się jeden z chłopaków, słysząc mój komentarz.

         — To nie jest mój stary — syczy Milan, ale to nie powstrzymuje gromkiego śmiechu reszty grupy.

         Sytuacja robi się niezręczna, co zdecydowanie nie pomaga Milanowi. Wiem, że wini mnie za taki obrót spraw, co daje mi odczuć jednym, chłodnym spojrzeniem. Kiedy tak na niego patrzę, to coraz trudniej jest mi uwierzyć, że ma jedynie piętnaście lat. Chłopak bardziej przypomina młodego dorosłego niż zwykłego dzieciaka i już prawie zrównuje się ze mną wzrostem, a nie należę do niskich osób. Wiem, że sytuacja rodzinna zmusiła go do szybszego dojrzewania, podobnie jak i okradła z idealnego dzieciństwa, ale wierzę, że los przygotował dla niego znaczenie weselszy scenariusz. O ile Milan w ogóle będzie chciał za nim podążać.

         — Dobra, spadamy!

         Chłopaki tracą swój entuzjazm i próbują jak najszybciej się oddalić, zanim i oni mogliby oberwać moją reprymendą. Oczywiście sam Milan chce skorzystać z podobnej sposobności i zwyczajnie uciec, dlatego odwraca się w stronę grupy z zamiarem dołączenia. Nie mogę jednak mu na to pozwolić i w ostatniej chwili łapię go za ramię.

         — Czego chcesz? — warczy, szarpiąc się ze mną.

         Jeszcze chwilę się siłujemy, ale w końcu odpuszczam i Milan wyrywa rękę z mojego uścisku. Obrzuca mnie śmiertelnie poważnym spojrzeniem, na które odpowiadam tym mocno karcącym. Choć tak naprawdę jedyne, co czuje, to okropne rozczarowanie.

         — Jest dziesiąta rano. Powinieneś być teraz w szkole.

         — A ty nie powinieneś się wtrącać. Zrobiłeś mi siarę przed kumplami — mówi z wyrzutem, wymachując rękami.

         — Siara to będzie, jak nie będziesz umiał dodać dwa do dwóch — odpowiadam sarkastycznie, próbując mu w prosty sposób wytłumaczyć potęgę nauki. Może jego sposobem to wreszcie do niego dotrze.

         Niestety i to nie pomaga, bo Milan jedynie prycha pod nosem i zakłada ręce w odpowiedzi na moją, jak się okazało, mało przekonującą uwagę. Widzę, że jest na mnie zły — zawsze taki jest, gdy zwracam mu uwagę. Może właśnie dlatego tak często mnie unika. Nie mamy łatwych relacji. Chłopak przechodzi przez okres buntu, próbuje możliwie jak najlepiej odreagować sytuację rodzinną i związany z nim stres. Chce wyglądać i zachowywać się jak dorosły, jak ktoś, kto nie potrzebuje niczyich rad i trosk, bo doskonale poradzi sobie sam.

         Mam przeczucie, że tak naprawdę, pod tą sztuczną skorupą, chowa się chłopak, który zwyczajnie chce zostać dostrzeżony i docenia to, że komuś na nim zależy. Nawet jeśli kimś takim jestem ja. Dlatego liczę, że chociaż dzisiaj chwyci tę pomocą dłoń, którą do niego wyciągam.

         — Wiem, że teraz najważniejsi są dla ciebie kumple — zaczynam powoli. — Ale proszę cię, pomyśl też o przyszłości. Szkoła też jest ważna, kiedyś się o tym przekonasz. A mama? Co pomyśli, kiedy dowie się, że ją okłamujesz?

         Przyznaję, że wysługiwanie się emocjonalnym argumentem jest trochę niesprawiedliwe, ale nierzadko działa cuda. Poza tym wiem, że mimo wszystko Milanowi zależy na rodzinie, nawet jeśli chłopak głośno się do tego nie przyznaje. I przez chwilę mam wrażenie, że chłopak naprawdę mnie posłucha, że kiwnie głową, przeprosi za swoje zachowanie, uśmiechnie się i pobiegnie za znajomymi, ale już nigdy więcej tego nie zrobi. A jednak w jednym momencie ponownie ściąga brwi i dodaje agresywnie:

         — Nie mieszaj w to mojej mamy. W ogóle, ty też się w to nie mieszaj. Najlepiej to zostaw mnie i mamę w spokoju. Nie potrzebujemy cię.

         Robi krok do przodu i przepycha się obok mnie, trącając mój bark. Nie jest to silne uderzenie, biorąc pod uwagę i tak niewielką już różnice w naszej budowie i wzroście, ale na pewno niesie ze sobą wielkie znaczenie. Początkowo chcę się odwrócić i ponownie go zatrzymać, ale finalnie odpuszczam — taka pogoń nie ma sensu. Milan i tak nie da sobie nic wytłumaczyć.

         Chłopak doskonale zdaje sobie sprawę z ich rodzinnej sytuacji, w przeciwieństwie do małej i ufnej Fanni, dlatego z jednej strony próbuje odciąć się od rodziny, a z drugiej chce jej pomóc. Ma przeczucie, że przecież teraz to on, jako najstarszy mężczyzna, powinien bronić swojej mamy i siostry, dlatego denerwuje się, kiedy to ja odbieram mu ten przywilej. Uważa, że nie potrzebuje pomocy, a jednak wszystko w jego zachowaniu się o nią domaga. Jednak i pod tym względem jest uderzająco podobny do matki.

         Zastanawiają mnie jego słowa. Milan nie kazał mi zostawić ich rodziny w spokoju, tylko konkretnie zostawić w spokoju jego i Enikő. Przez chwilę zaczynam się denerwować, że może wie o mojej nie tylko sąsiedzkiej relacji z jego mamą. Zresztą nie zdziwiłbym się, gdyby się domyślił — jest raczej kumatym chłopakiem. A nawet jeśli jeszcze na to nie wpadł, to istnieje duża szansa, że Cintia powiedziała mu już wieki temu. To by wyjaśniało dlaczego ostatnio tak często mordował mnie wzrokiem. Muszę porozmawiać o tym z Enikő. Zresztą nie tylko o tym.

         Biorę głęboki wdech i przeczesuje włosy dłonią, by się uspokoić — to nie jest mój wymarzony poranek.

         Zabieram się w drogę do pracy, czyli na mój ukochany plac św. Istvana. Wybieram jednak najbardziej krętą drogę, zupełnie jakby moje poplątane myśli przejęły stery nad moimi nogami. Nawet Batsy się dziwi, kiedy zamiast podążać znanymi jej ścieżkami, ja wyznaczam nowe szlaki między wiekowymi budynkami. Ale już tak mam. Kiedy coś mnie trapi to najczęściej muszę to rozchodzić.

         Kiedy po ponad godzinnej wędrówce docieram wreszcie na plac św. Istvana i staję w swoim ukochanym miejscu, nie mam kompletnie ochoty na granie. Nie chce mi się nawet wyjąć gitary. Próbuję się zmusić, ale po kilku minutach uznaje, że to nie ma sensu. Najwyraźniej dzisiaj nie dam rady wydać z siebie żadnego dźwięku.

         Klnę pod nosem i liczę, że po chwili relaksu moja głowa uwolni się od blokujących mnie myśli i jednak dam radę coś dzisiaj zarobić. Dlatego znajduję wolne miejsce na niewielkich schodach przy jednej z fontann i rozsiadam się na zimnym kamieniu. Wiele osób w podobny sposób rozkoszuje się sprzyjającą pogodą, lecz między nimi a mną jest jedna, subtelna różnica — kieliszek wina. Przy placu znajduje się wiele wyśmienitych winiarni, które słyną z degustacji win. Wystarczy do takiej wejść, wykupić kieliszek i wybrać z wielu, nierzadko piekielnie drogich, trunków. Tacy degustatorzy rozsiadają się w winiarnianych ogródkach lub, tak jak ja, wokoło pobliskich fontann. Można tu spotkać wielu ludzi, dlatego już od dawna upatrzyłem sobie to miejsce na moje uliczne koncerty.

         Jednakże teraz zamiast grać, wolę rozkoszować się promieniami południowego słońca, które przedzierają się między kamienicami i delikatnie rozgrzewają moją skórę. Opieram się na łokciach i odchylam głowę do tyłu, by złapać jak najwięcej z nich. Czuję, jak czasami kilka, niewielkich kropel z fontanny pada na moje policzki i nie mogę pozbyć się letniego klimatu. A to przecież dopiero kwiecień.

         W jednej chwili czuję, jak słońce znika z mojej twarzy. Początkowo uznaję to za kaprys jednej z chmur, która jedynie na chwilę rozdzieliła mnie ze słoneczną rozkoszą, ale szybko uświadamiam sobie, że niebo było dzisiaj kompletnie bezchmurne. Postanawiam odkryć przyczynę tego zaćmienia i otwieram oczy tylko po to, by przekonać się, że stoi nade mną kobieta. Rozpoznaję ją, dlatego pozwalam sobie ponownie zamknąć oczy i jeszcze bardziej wychylić głowę do tyłu.

         — Zasłaniasz mi słońce — mruczę niezadowolony.

         W odpowiedzi słyszę tylko ciche prychnięcie, a chwilę później zostaję stosunkowo mocno kopnięty w łydkę. To sprawia, że niemal natychmiast prostuję się do pozycji siedzącej i jestem zmuszony spojrzeć na moją towarzyszkę. Oczywiście jest nią Amanda, która z gracją siada obok mnie. Uśmiecha się szeroko i poprawia ramiączko kwiecistej bluzki, które leniwie zsunęło się z jej ramienia. Chcę spojrzeć na jej buty, ale przykrywa je długa, zielona spódnica z rozcięciem. Niemal od razu zwracam uwagę na jej złote kolczyki wysadzane szmaragdami. Tym razem nie zasłaniają ich jej złociste włosy, bo dziewczyna zdecydowała się upleść z nich koronę.

         I choć sądziłem, że dziewczynie najbardziej pasuje czerwień, tak muszę przyznać, że w zieleni wygląda równie zjawiskowo.

         Zanim zdążę się zorientować, Amanda wciska mi do ręki kieliszek z białym winem, co prowokuje moje zdziwione spojrzenie. Blondynka uważnie przygląda się mojej reakcji, by finalnie unieść szkło do światła i dokładnie zbadać pływającą w nim ciecz. Dwa razy kręci kieliszkiem, po czym podsuwa go sobie pod nos, a po chwili degustuje. Czekam aż coś powie, bo nie jestem w stanie wyczytać nic z jej twarzy.

         — Węgierski Tokaji. Aszú. Słodki. Rocznik sześćdziesiąty czwarty.

         Zaskakuje mnie z jaką precyzją określa przyniesione wino. W głównej mierze dlatego, że sam mógłbym powiedzieć o nim tylko to, że jest białe. Choć i to nie odwzorowuje prawdziwego koloru tego wina. Od zawsze fascynują mnie ludzie, którzy aż tak dobrze znają się na sfermentowanych winogronach, dlatego nie mogę powstrzymać się i pytam:

         — Jesteś smakoszem?

         — Dobre sobie. — Amanda posyła mi wymowne spojrzenie. — Tak było napisane w karcie.

         Uśmiecham się pod nosem, słysząc trywialną odpowiedź Amandy. W sumie to mogłem się tego spodziewać; nikt o zdrowych zmysłach nie potrafi odgadnąć rocznika wina po samym smaku. Ale i tak doceniam, że Amanda w ogóle przejęła się wybranym winem i zapamiętała jedną z nudnych etykietek. Nie żeby jakoś specjalnie ciekawiło mnie, co piję. Tak rzadko mam wino w ustach, że kobieta mogłaby mi wmówić wszystko.

         Jednak jedna, konkretna rzecz przykuwa moją uwagę najbardziej, a mianowicie rocznik. Kiedy wpatruję się tak w bladożółtawą ciecz, nie mogę uwolnić się od myśli, że ma ona dokładnie pięćdziesiąt sześć lat.

         — To wino jest dwa razy starsze ode mnie — mruczę pod nosem, niedowierzając. Amanda zdaje się usłyszeć mój komentarz, ale na szczęście odpowiada na niego w swój pokraczny sposób.

         — I dwa razy droższe, niż się spodziewałam.

         Nie chcę nawet wiedzieć, ile kosztował jeden taki kieliszek, a co dopiero cała butelka. Czułbym się źle, znając cenę wina, które zapewne nawet nie będzie mi smakowało. W jednej chwili przechodzi mi ochota na wzięcie chociażby jednego łyka. Zaczynam ponuro wodzić palcem po krawędzi kieliszka, rozważając wszystkie za i przeciw, ale finalnie uznaje, że tym razem muszę poświęcić moją dumę na rzecz dobrych manier.

         — A cóż to za okazja? — pytam, zanim zdecyduję się, czy faktycznie warto spróbować podarowanego mi trunku.

         Kobieta czeka z odpowiedzią, jakby nie była do końca przekonana, co do swojego motywu. Wiem jednak, że Amanda nie przyszła tu bez żadnego planu, i to jedynie kwestia czasu, zanim dowiem się, co od początku siedziało jej w głowie. I faktycznie chwilę później blondynka przysuwa się bliżej mnie i dodaje rozmarzonym głosem:

         — To za... owocną współpracę.

         Amanda stuka swoim kieliszkiem o mój i bierze obszerny łyk. Uważnie przyglądam się jej ruchom, zanim w ogóle dotrą do mnie jej słowa. Dopiero po chwili zaczynam rozumieć, do czego dąży, ale muszę być pewny, czy myślimy o tym samym.

         — Współpracę? — powtarzam, mimo że dobrze słyszałem. Choć chyba wolałbym się przesłyszeć.

         Amanda uśmiecha się nieśmiało, ale z drugiej strony całą swoją postawą prezentuje wyraźną pewność siebie. Powoli obraca kieliszek w dłoni, po czym posyła mi pełne nadziei spojrzenie. Mam wrażenie, że próbuje ukryć targające nią emocje pod przykrywką poukładanej i opanowanej kobiety. Na jej nieszczęście mam dar do czytania między wierszami, dlatego nie dziwię się, kiedy chwilę później mówi wyraźnie zdesperowana:

         — Potrzebuję twojej pomocy.

         To jest jedno z tych zdań, koło których nie potrafię przejść obojętnie. Po prostu nie umiem. Powoli prostuję się, by zasugerować swoją postawą, że od teraz zacznę słuchać blondynki trochę bardziej uważnie. Posyłam jej zaciekawione spojrzenie, po którym Amanda kontynuuje:

         —  Muszę znaleźć te perły, a jesteś jedyną osobą, która cokolwiek o nich wie. Poza tym znasz się na tym mieście, a przynajmniej na tych miejscach, o których ja nie mam pojęcia. — Zaczyna nerwowo machać lewą ręką. — Nie mam do kogo innego się zwrócić, a nie chcę, żeby ktoś jeszcze się o tym dowiedział.

         Rozumiem jej punkt widzenia — chyba każdy na jej miejscu chciałby odzyskać taką kolię, choć zakładam, że nikt na pierwszym miejscu, by jej nie wyrzuci. Tylko po co szukać takiej kolii na własną rękę? To mija się z celem i jest niczym poszukiwanie igły w stogu siana, z tym że stogiem jest całe prawie dwumilionowe miasto. Tym bardziej nie rozumiem jej decyzji, wiedząc, że Amanda ma wszelkie warunki do zorganizowania całej komisji poszukiwawczej. I założę się, że środki na jej założenie ma nawet teraz w swojej torebce. Do czego więc ja jestem jej potrzebny?

         Pozostaje jeszcze jeden, bardzo trywialny powód, dla którego ta cała akcja wydaje się być niepotrzebna.

         — Po co robić tyle szumu? — Wzruszam ramionami. — Jeśli ta kolia naprawdę jest taka wyjątkowa, to perły są znaczone. Jeśli ktoś spróbuje je sprzedać, to właściciel, a zakładam, że jest nim twój narzeczony, i tak się o tym dowie.

         To jest najprostsze rozwiązanie, a biorąc pod uwagę, że raczej na pewno zwinął ją jakiś bezdomny, to któryś z lombardów powinien w mgnieniu oka skontaktować się z policją. O ile już tego nie zrobili. Jednak to, co dla mnie jest raczej oczywiste, okazuje się nie być takie dla Amandy, która od razu kręci głową.

         — Nie chcę mieszać w to Eliasa. Jeszcze nie teraz. Wtedy musiałabym się przyznać, że tak po prostu wyrzuciłam jego prezent do kosza.

         — A czy właśnie tego nie zrobiłaś? — pytam znużony jej podwójną głupotą. Jedną z niewielu rzeczy, której się w życiu nauczyłem, było branie odpowiedzialności za własne czyny. Najwyraźniej Amandy nikt tego jeszcze nie nauczył.

         — Wyrzuciłam je... Co nie znaczy, że Elias musi o tym wiedzieć. — Blondynka idzie w zaparte. — Może uda nam się je znaleźć zanim się dowie? A co jeśli ktoś, kto jej znalazł, wcale nie chce ich sprzedać? A co jeśli...

         Amanda zaczyna gubić się we własnych pytaniach i już sam nie wiem, co o tym wszystkim sądzić. Natomiast jestem pewny, że blondynka nie spocznie, dopóki nie osiągnie celu, a najlepiej dopóki sama nie znajdzie tych pereł. I choć nie widzę w tym żadnego logicznego zachowania, to w końcu wzdycham nieprzekonany:

         — Jak chcesz. Możemy spróbować, ale... nie obiecuję, że się uda.

         Kobieta w jednym momencie odwraca się w moją stronę i widzę, jak cała jej twarz się rozpromienia, a oczy stają się większe, pełniejsze blasku, kiedy obdarowuje mnie najpiękniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widziałem. W jednym momencie przestaje żałować, że się zgodziłem.

         — Dziękuję — mówi z ulgą. — Właśnie to chciałam usłyszeć.

         Kiwam głową w odpowiedzi, bo nie za bardzo wiem, co mam powiedzieć. To raczej oczywiste, że przyszła tu po to, by przekonać mnie do tego zupełnie nielogicznego planu. W sumie to nawet rozumiem, że się cieszy, bo nie mam pojęcia, w jaki sposób udało jej się mnie namówić.

         — No to do roboty!

         Amanda nagle wstaje i zdaje się gotowa do odejścia. Obserwuję ją z ogromnym niedowierzaniem — nie sądziłem, że będzie chciała tak szybko zabrać się do pracy. Z drugiej strony rozumiem jej roztrzepanie i chęć załatwienia wszystkiego możliwie jak najszybciej, w końcu w takich poszukiwaniach może liczyć się każda godzina. Ja jednak podchodzę do tego bardziej sceptycznie. Jestem pewny, że cała ta kolia znalazła już nowego właściciela i bez pomocy organów wyższych nasza dwójka nie zdziała wiele w tej całej akcji.

         — Hej, spokojne. Skąd ten pośpiech? — Próbuję ostudzić entuzjazm kobiety. — Jeszcze nie wypiłem wina.

         Unoszę nieznacznie kieliszek do góry i zaczynam sączyć kolejne łyki najwolniej, jak tylko się da. Widzę irytację na twarzy Amandy, która chwilę potem dodaje:

         — Ale ja już skończyłam. Możemy iść?

         Nie podoba mi się ton w jakim rzuca swoją prośbę, a raczej żądanie. Sądziłem, że będziemy współpracować, a tymczasem po tym jednym zdaniu czuję się jak zwykły pracownik, którym można pomiatać. Mam nadzieję, że Amanda nie zarządza w ten sposób hotelem — wygląda na bardziej cywilizowaną i dobroduszną osobę, ale nigdy nie wiadomo, co tak naprawdę siedzi jej w głowie.

         Podobnie jak teraz. Dopóki zależało jej na zwerbowaniu mnie do swojej amatorskiej grupy detektywistycznej sprawiała pozory zdesperowanej i miłej kobiety. Wystarczyło, że się zgodziłem i Amanda zaczęła się rządzić, a ja w ułamku sekundy zostałem zdegradowany ze stanowiska wspólnika do pracownika.

         Finalnie uznaję, że mogę się z nią trochę podroczyć, a może i nawet dać jej nauczkę, że nie zawsze dostanie to, czego tak bardzo pragnie. Czasami mam wrażenie, że takie osoby jak ona, nigdy nie spotkały się z odmową. Dlatego biorąc pod uwagę, że to ona potrzebuje mnie, a nie na odwrót, decyduję się trochę nagiąć warunki naszej współpracy.

         — Pomogę ci, ale nie teraz. Mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia.

         Amanda łapie się pod boki. Jest wyraźnie niezadowolona z mojej odpowiedzi, o czym świadczą jej zaciśnięte usta wykrzywione w grymasie, ściągnięte brwi i to przeszywające spojrzenie — zupełnie jakbym nadużył jej wielce miłosiernego zaufania. Sądziłem, że jako osoba obracająca się w towarzystwie wysoko postawionych biznesmenów i milionowych transakcji, będzie lepiej ukrywała swoje emocje i radziła sobie z odmową. A może to tylko ja nie jestem warty tej całej psychologicznej szopki?

         — Siedzisz pod fontanną. Nie wydaje mi się, żebyś miał dzisiaj wiele do roboty — zauważa, zapewne próbując przekonać mnie do swojego pomysłu.

         I choć Amanda faktycznie ma rację, bo nie mam dzisiaj już nic więcej do roboty, a jak się wcześniej okazało, nawet ochota na granie mi przeszła, to i tak nie mogę pozwolić, by blondynka wygrała. Chcę jej pokazać, że nie może mnie wykorzystywać wtedy, kiedy chce, tylko dlatego, że nie mam jakiegoś konkretnego planu dnia i normalnej pracy. Mam przeczucie, że jeśli teraz dam się podporządkować, to już nigdy nie uda mi się postawić przy niej na swoje.

         — Wiesz, że twoje nastawienie wcale nie sprawia, że mam ochotę ci pomóc? — mówię z wyrzutem, po czym dodaję sarkastycznie: — Musisz popracować nad charyzmą.

         Amanda spogląda na mnie z niedowierzaniem, jakby nie spodziewała się, że mogę zbuntować się w taki sposób. Widzę, że moje słowa nie przypadły jej do gustu, ale z każdą kolejną sekundą na twarzy blondynki maluje się coraz większe zrozumienie. Najwyraźniej uświadomiła sobie nietaktowność własnego zachowania. Cieszę się, bo to może oznaczać, że kobieta nie jest taka na co dzień, a jedynie uległa presji, która niestety negatywnie wpłynęła na jej reakcję.

         Nie znam Amandy, dlatego mogę jedynie gdybać, próbując nakreślić faktyczny charakter kobiety. Mam jednak nadzieję, że niektóre z moich spostrzeżeń dadzą jej coś do myślenia, w końcu człowiek uczy się całe życie, niekoniecznie wtedy, kiedy sam tego chce. Czuję, że blondynka jest jedną z takich osób, które chcą się dalej rozwijać, dlatego podświadomie ogromnie się cieszę, kiedy widzę niewielką zmianę w jej nastawieniu. Jeszcze da się ją uratować.

         — No dobra. — Blondynka wzdycha i po chwili przemyśleń proponuje: — Spotkajmy się o szesnastej przed hotelem. Pasuje?

         Pomysł nie wydaje się zły, a i jest jakimś swoistym kompromisem, dlatego trzymam Amandę jedynie chwilę w niepewności i finalnie kiwam głową. Blondyna oddycha z ulgą — nie sądziłem, że aż tak bardzo się tym przejmuje. Widząc jej zmartwione, a jednocześnie uradowane spojrzenie, zaczynam mieć lekkie wyrzuty sumienia, że tak z nią pogrywam. Lecz kiedy chwilę później Amanda ponownie zamienia się w królową lodu i patrzy na mnie z tą dystyngowaną manierą, wszystkie moje uprzednie wątpliwości znikają w ułamku sekundy.

         — Tylko się nie spóźnij — upomina mnie.

         W odpowiedzi unoszę kieliszek, sugerując toast i moczę usta w wybitnym trunku. Widzę, jak Amanda przewraca oczami i lekko się uśmiecha, choć bardziej do siebie niż do mnie. Finalnie kobieta kręci głowa, bez przekonania macha ręką, po czym odchodzi bez słowa — najwyraźniej zrozumiała, że nic więcej nie ugra, a może jeszcze bardziej pogorszyć sprawę.

         Zostaje po niej jedynie kieliszek, który ochoczo łapię w dłoń. Kolejny z nich to dodatkowa kaucja do odebrania, a nie ukrywam, że każde, nawet najmniejsze, sumy zawsze się przydają. Dlatego jednym duszkiem dopijam podarowane mi wino i momentalnie się krzywię. Nie pamiętam, kiedy ostatnio piłem coś z procentami — nie mam tego w zwyczaju, nawet jeśli chodzi o jakieś pojedyncze piwo. Najwyraźniej nigdy nie dorosłem do smaku alkoholu.

        Jeszcze chwilę delektuję się promieniami wiosennego słońca, próbując pochłonąć z nich możliwie jak najwięcej energii. Czeka mnie trudne popołudnie, głównie dlatego, że nie wiem, czego mam się spodziewać. Amanda wymaga ode mnie czegoś niemożliwego, a jej oczekiwania są naprawdę wysokie, z tym że moje najszczersze dobre chęci i umiejętności mogą okazać się niewystarczające na takie poszukiwania. Naprawdę chcę jej pomóc, bo ta cała sytuacja wciąż niesamowicie mnie fascynuje, ale obawiam się, że to może już być zamknięta sprawa.

         I tak w tym wszystkim perły schodzą na drugi plan, bo znalazłem sobie zdecydowanie ciekawszą zagadką — Amandę. 


~~~

~~~

Mała prywatka od autorka.

Zaczynamy poszukiwania feralnych pereł. Widzimy się o szesnastej pod hotelem. Kto będzie? 😎

Życzę miłego życia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro