𝒻𝓁𝓊𝑜𝓇𝒾𝓉𝑒𝓈

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~~~ 

~~~

          Równo o dwudziestej wchodzę do mojego ulubionego baru przy Belgrád. To nieduży lokal, ale popularny wśród lokalnego społeczeństwa. Nie ma lepszego miejsca na tanie piwo, sympatyczną atmosferę i spontaniczną muzykę na żywo. Why Not* posiada klimat, którego nie doświadczyłem w żadnym innym miejscu, choć kilka z nich próbowało mu dorównać. Dla mnie to jednak niepowtarzalny lokal. Może właśnie dlatego wracam tu tak często.

           Rozglądam się po barze — jeszcze nie ma wielu ludzi, ale zaraz kilku stałych i niestałych klientów znajdzie swoje ulubione miejsca na obdrapanych kanapach i umoczy usta w piwie. Zawsze tak jest. Dlatego nie przejmuję się chwilowymi pustkami. Nie żebym kiedykolwiek się nimi przejmował. Przyszedłem wykonać swoją robotę.

          Barman zauważa mnie od razu i kiwa głową, jeszcze zanim drzwi zdążą się zamknąć. Odpowiadam skromnym skinieniem i kieruję się do jednego z krzesełek przy barze. Młody mężczyzna — Örs — wyciąga dłoń, którą ochoczo ściskam. Nie omieszkam spojrzeć na jego wytatuowane przedramię. Od dawna powtarzam sobie, że spytam o znaczenie tych bohomazów, ale finalnie zawsze zapominam.

          — Siema, Robo! — rzuca rozbawiony. Szybko jednak posyłam mu zniesmaczone spojrzenie. Nie lubię, gdy mnie tak nazywa.

          — Ile razy mówiłem ci, żebyś...

          — Dobra, dobra. — Zbywa mnie machnięciem ręki. — Masz wszystko?

          Kiwam głową, choć odpowiedź wydaje się oczywista. Przez ramię wciąż przerzuconą mam gitarę, a Batsy zdążyła już podłożyć mi się pod nogami. To wszystko, czego mi potrzeba, i w zasadzie wszystko, co mam.

           — Pijesz coś?

           Örs podnosi szklany kufel z logo Drehera** i sugeruje, bym wziął jeden. Jest już gotowy, by nalać piwo z nalewaka, ale w ostatniej chwili go zatrzymuję.

           — Wystarczy oranżada. Albo woda.

           Örs spogląda na mnie z nadzieją, jakby liczył, że w ten sposób namówi mnie do zmiany zdania. Kiedy jednak odpowiadam mu dość wymownym spojrzeniem, przewraca oczami i zawiedziony kręci głową z dezaprobatą. Wzdycha ciężko, ale w końcu schyla się, by wyjąć z lodówki butelkę idealnie schłodzonej wody.

           — Nigdy nie pijesz? — pyta nieprzekonany. Dziwne, myślałem, że po tak długim czasie zdążył się już nauczyć.

           — Rzadko.

           — Ha! A więc jednak dasz się namówić?

            — Może kiedyś. Próbuj dalej.

           — Wiesz, że będę.

           — Spadaj. — Biorę butelkę i zsuwam się z krzesełka. — Idę się przygotować. Zaraz się zejdą.

           Brunet puszcza do mnie oczko i zabiera się za kolejnego z klientów. Zdążę jeszcze z nim pogadać po występie — dawno nie słyszałem, co u niego, a naprawdę chcę wiedzieć. Niektóre z jego historii powinno się spisać w książce, bo gość jest niemożliwy.

           Uśmiecham się pod nosem i zaczynam rozkładać swój sprzęt na scenie. Po kilku minutach jestem gotowy, by zacząć swój występ. Przedłużam trochę, bo pomimo dość licznej publiczności, która finalnie zebrała się w barze (tak jak mówiłem), brakuje tej jednej, najważniejszej osoby, którą chciałem tu zobaczyć. Z nadzieją wpatruję się w drzwi wejściowe, ale kiedy przez kilka kolejnych chwil nie znajduję w nich blondynki, wzdycham i w końcu zaczynam koncert. 

          I nie idzie mi on najlepiej. Piosenki się dłużą, teksty mylą, dłonie stają się jakieś ciężkie, a ja z każdą kolejną minutą występu czuję się coraz gorzej. Dawno nie miałem tak, by granie aż tak mnie nużyło. W sumie, nie wiedziałem nawet, że to możliwe. Jak widać, są jeszcze rzeczy, które potrafią mnie zaskoczyć.

           Nie sądziłem jednak, że zdołam zaskoczyć samego siebie. Bo co chwila łapię się na tym, że za każdym razem, kiedy ktoś staje w progu baru, spoglądam w tym kierunku z nadzieją, że to właśnie Amanda. I za każdym razem jakoś dziwnie mi z faktem, że to nie ona.

           Staram się nie zaprzątać sobie tym głowy, ale to sztuka wykraczająca poza moje możliwości. Już od początku występu moje myśli krążą z dala od muzyki, dlatego zmieniam plany, co do utworów, które chcę zagrać. Wybieram te bardziej oklepane, te, które nie wymagają ode mnie za dużego skupienia, na które zwyczajnie mnie teraz nie stać. To najbezpieczniejsza opcja.

            I tak po kilku piosenkach Oasis i U2 (których dyskografię mógłbym recytować o każdej porze dnia i nocy) oraz paru skromnych pozycjach z mojego repertuaru, macham ludziom na pożegnanie i w ekspresowym tempie schodzę ze sceny. Nie zapamiętuje nikogo z barowiczów, nawet tych, którzy faktycznie mnie słuchali, czy tych, którzy po występie wrzucili parę groszy do zostawionego na scenie kubka. Zupełnie się wyłączyłem.

           Wracam do rzeczywistości, dopiero gdy Örs klepie mnie po plecach i dziękuje za występ. Obiecuje, że przyjdzie pogadać, gdy tylko złapie chwilę przerwy, ale zbywam go machnięciem ręki, dodając jakąś bzdurę o tym, że i tak będę pracować nad piosenkami. Dlatego też od razu zaszywam się w kącie przy moim ulubionym stoliku i wyciągam parę kartek z futerału. Muszę się czymś zająć, by zabić czas, a faktycznie mam w głowie kilka tekstów, nad których dokończeniem należałoby chwilę posiedzieć. Wmawiam sobie, że to właśnie z tego powodu przeciągam powrót do domu, bo nie chcę przyznać sam przed sobą, że chodzi o coś zupełnie innego.

           Czas dłuży mi się jeszcze bardziej niż podczas grania, a słowa w ogóle się nie układają. Nerwowo gryzę ołówek — już taki mam odruch — i staram się ograniczyć patrzenie w stronę drzwi wejściowych. Do tego stopnia, że w pewnym momencie przesiadam się na drugą z kanap, by mieć je za plecami. To i tak nie powstrzymuje mojej ciekawości, która nakazuje mi co jakiś czas spojrzeć za siebie. Głupi sentyment.

           Finalnie udaje mi się skupić na tym, co robię, choć nie ukrywam, że przychodzi mi to z wielkim trudem. W szczególności, kiedy Örs stawia przede mną puszkę tej cholernej oranżady. I nawet fakt, że jest na koszt firmy nie poprawia mi humoru. Bez wahania chowam nieotwartą puszkę do torby, żeby dłużej nie patrzeć na tę głupawą etykietkę przypominającą mi o tym, co mogło się stać, a się nie stało.

           Amanda wspominała, że może nie znaleźć czasu w tym tygodniu i jestem tego całkowicie świadomy, a mimo to czuję się kompletnie rozczarowany, że nie zdążyła na mój występ. Ominęło ją to, co istotne, i choć już dawno temu powinienem się stąd zwinąć, to cały czas się łudzę, że zwyczajnie pomyliła godziny albo stoi gdzieś w korku. Przez myśl przechodzi mi wiele wymówek głównie dlatego, że nie chcę dopuścić do siebie tego najbardziej oczywistego powodu jej nieobecności. Co się ze mną dzieje?

           Kręcę głową, by doprowadzić się do porządku, i całkowicie skupiam się na kartce przede mną. Kiedy jestem w połowie spisywania tekstu, słyszę, jak ktoś pospiesznie dosiada się do mojego stolika, ale nie podnoszę wzroku, by upewnić się, kto to taki. To może być tylko jedna osoba. Nagle wszystkie moje nieskładne przemyślenia idą do konta. Nie liczy się to, że sporo ją ominęło, a w zasadzie wszystko, co ważne tego wieczoru. Liczy się tylko to, co będzie dalej. Swoją drogą, ciekawe, jaką wymówką mnie uraczy. Obstawiam jakieś pseudoważne spotkanie z ostatniej minuty. Tak, to musi być to.

           Kąciki moich ust automatycznie wędrują do góry, ale próbuję do ukryć, mocniej wgryzając się w ołówek.

           — Spóźniłaś się. Koncert się skończył.

           — Gdybym wiedziała, że tu grasz, przychodziłabym częściej.

           Natychmiast podnoszę głowę znad kartek. To zdecydowanie nie jest głos, którego spodziewałem się usłyszeć.

           — Cintia? Co ty tu robisz?

           Ledwo co dukam to pytanie, bo jestem w kompletnym szoku. To ostatnia osoba, którą chcę tu spotkać. Dziewczyna zdążyła już rozsiąść się na kanapie naprzeciwko mnie i oprzeć rękami o blat. Teraz wpatruje się we mnie tymi swoimi rozmarzonymi oczami, a ja cały czas nie mogę zrozumieć, co tu faktycznie robi.

           Dlaczego wcześniej jej nie zauważyłem? Niemożliwe, że aż tak odpłynąłem na scenie. Dobra, może i nie interesowało mnie nic poza tymi pieprzonymi drzwiami wejściowymi, ale chyba nie mogłem być aż tak ślepy. Choć z drugiej strony patrząc na to, w co Cintia się dzisiaj ubrała i jak w zasadzie wygląda, jest spora szansa, że mogłem jej zwyczajnie nie poznać. Ma na sobie czarną, obcisłą sukienkę, która więcej odsłania niż zasłania, oraz cekinowy choker, a jej platynowe włosy spadają starannie zakręconymi lokami na jej odkryte ramiona. Dziewczyna postawiła również na mocny makijaż oraz sporo brokatu i nigdy w życiu nie powiedziałbym, że jest niepełnoletnia.

          Wygląda tak, jakby urwała się z jakiejś imprezy bądź właśnie na nią szła. Zawsze tonowała swój wygląd, nawet jeśli i tak był dość wyzywający, ale dzisiaj przeszła samą siebie. Mam wrażenie, że kompletnie nie znam dziewczyny siedzącej przede mną.

         — A co? Spodziewałeś się kogoś innego?

         — Nie — dodaję bez emocji i ponownie poświęcam całą swoją uwagę kartkom. Wiem jednak, że Cintia tego nie kupi, a co gorsze, nie odpuści. Dlatego nie dziwię się, gdy kontynuuje:

         — Nie wiedziałam, że grasz w barach.

         — Bo nie gram.

         — Właśnie widzę — prycha.

         Rozmowa się nie klei i w zasadzie właśnie do tego dążę. Nigdy nie wspominałem Cintii, że gram w barze, choć z logicznego punktu widzenia jest to dość oczywiste posunięcie, w szczególności zimą. Aż dziwne, że nigdy za mną nie poszła, patrząc, jak bardzo zależy jej na spędzaniu ze mną czasu. I w sumie właśnie dlatego nic jej nie mówiłem. Chciałem uniknąć podobnej sytuacji i liczyłem, że chociaż tej jednej z moich kryjówek dziewczynie nie uda się odkryć. Mam tu znajomych, znacząco różnych ode mnie i od samej Cintii, a poza tym to bar, a ona, jakby nie patrzeć, wciąż jest nieletnia. Ten lokal był moją oazą spokoju i muzyki. Z tym że, no właśnie — był.

         Nie wiem, co robić. Nie za bardzo mam ochotę na rozmowę z Cintią, a jej obecność może okazać się problematyczna, gdyby... Ech, co ja się oszukuję. Amanda i tak już nie przyjdzie.

         — Piszesz coś nowego? — pyta, kładąc dłoń na kartce z tekstem. — Pokażesz?

         Automatycznie przysuwam cały zeszyt do siebie, nie pozwalając dziewczynie nawet spojrzeć na moją pracę. Nienawidzę, gdy ktoś się wtrąca w moje niedokończone dzieła. Sądziłem, że Cintia zdążyła się już o tym przekonać.

         — Jak zwykle tajemniczy — rzuca rozmarzona. — Mógłbyś wreszcie odpuścić. Przecież ci ich nie ukradnę. Nie znam się.

         Wzrusza ramionami i posyła mi zalotny uśmiech, którego za wszelką cenę próbuję uniknąć. Liczyłem, że wyniosła coś z naszej ostatniej rozmowy, ale najwyraźniej produkowałem się na próżno. Już wiem, że musze podejść do reszty wieczoru z jeszcze większym dystansem niż zazwyczaj. A mam na to jeden sprawdzony sposób. Wystarczy, że z dobrego kumpla stanę się denerwującym rodzicem i dziewczyna sama odpuści.

        Dlatego też koncentruję się na dużej szklance piwa, którą blondynka ochoczo podnosi do ust. To nie pierwszy raz, kiedy widzę ją z alkoholem, ale pierwszy, w którym Cintia pije go przy mnie w tak ostentacyjny sposób.

         — Nie wiedziałem, że pijesz.

         — Oj, proszę cię. Jesteśmy w barze. Tu wszyscy piją. — Macha ręką, próbując zbyć moją uwagę. — Wszyscy z wyjątkiem ciebie.

         Posyła mi wymowne spojrzenie i nie wiem, czy chce w ten sposób poznać powód mojego niepicia, czy zwyczajnie się ze mnie nabija. Cokolwiek ma na myśli, zwyczajnie puszczam jej uwagę mimo uszu.

         — Które to piwo?

         — Trzecie, może czwarte. Nie pamiętam.

         — Nie uważasz, że to trochę za dużo?

         — Uważam, nie uważam. — Wzrusza ramionami. — Dobrze się czuję.

         Może i tak, ale już od momentu, w którym przysiadła się do mojego stolika, wiem, że nie jest kompletnie trzeźwa. Pijana też nie jest, ale te kilka piw doskonale tłumaczy jej zachowanie. Niewykluczone, że to właśnie przez nie dziewczyna zaczęła ponownie się do mnie przystawiać.

         — W ogóle to nie powinni ci go sprzedać — mruczę oburzony. Chyba muszę poważniej porozmawiać z Örsem. Choć ciężko go winić, kiedy Cintia wygląda dzisiaj tak, jak wygląda.

         — Hej, spokojnie — mówi, zanim zdążę posłać gniewne spojrzenie w stronę baru. — Nie sprzedali mi.

         Ściągam brwi zmieszany. Nie sprzedali? To jakim cudem je ma. Nie wyczarowała go, z nieba nie spadło, a i raczej nie ma całego browaru w torebce. A więc pozostaje tylko jedna opcja.

         — Widzisz tego słodziaka przy barze? I nie, nie chodzi mi o barmana. — Blondynka wskazuje na jednego z mężczyzn siedzących na wysokich krzesłach. — Ten obok. To jego zasługa.

         Podążam za dłonią Cintii i mój wzrok ląduje na szatynie prowadzącym zaciekłą rozmowę z Örsem. Na moje oko jest starszy ode mnie, a co za tym idzie, zdecydowanie starszy od dziewczyny. Nie prezentuje się przesadnie ciekawie — ma lekko wygniecioną, czarną koszulę i przetarte spodnie. Wrażenie robią dwa obszerne rękawy, głównie z motywami węży, ale trudno mi określić z takiej odległości, co dokładnie przedstawiają te tatuaże. Cóż, może właśnie to o tym tak zaciekle rozmawia z barmanem.

         Jedno wiem na pewno: koleś wygląda co najmniej podejrzanie — za nic w świecie bym mu nie zaufał. Dlatego Cintia też nie powinna.

         — Co to za typ? — pytam.

         — Nie typ tylko Ármin.

         — Mhm. Ármin, nie Ármin. Co to za typ?

         — Kolega.

         Posyłam jej krótkie, ale wymowne spojrzenie. Wszyscy wiemy, co oznacza słowo „kolega", a w tym przypadku to nie może być nic dobrego.

         — Cintia, on jest z dwa razy starszy od ciebie.

         — I co z tego?

         — Co z tego? — Jej beztroska nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. — To chyba nie jest odpowiedni typ dla ciebie.

         — A od kiedy ty wybierasz mi chłopaków, co?

         — Nie, po prostu... — próbuję się bronić, ale czegokolwiek bym nie powiedział, blondynka i tak obróci to na swoją korzyść. Co zresztą od razu robi.

          — A może jesteś zazdrosny? Wiesz, że zawsze możesz mi powiedzieć — dodaje cukierkowym głosem, po czym kładzie dłoń na stole i z niezrozumiałych dla mnie powodów próbuje chwycić tę moją. Oczywiście od razu się odsuwam, w szczególności, gdy Cintia ponownie nachyla się nad blatem, zmniejszając odległość między nami do tej naprawdę niezręcznej.

         Zazdrość to jedna z ostatnich rzeczy, którą mógłbym w tej chwili czuć. Dlatego też dziwię się, że dziewczyna w ogóle o niej wspomina. Zapewne znowu sobie coś ubzdurała i tym razem mam zamiar jej to brutalnie uświadomić.

         — Cintia, uważam, że... — zaczynam, ale dziewczyna już mnie nie słucha.

         — O! Ármin mnie woła. Muszę iść. Baw się dobrze.

         Gwałtownie podnosi się i chwyta za szklankę z piwem. Jej wzrok jest już utkwiony w mężczyźnie przy barze, ale zauważam w jej spojrzeniu pewną obojętność. Nie umiem tego określić, ale brakuje w nim pewnego czynnika, jakichś emocji, z którymi patrzy się na bliskie osoby. Tego uczucia, z którym nierzadko Cintia patrzy na mnie.

         Nie wiem, co chodzi jej po głowie, ale mam przeczucie, że to nic dobrego — z nią nigdy nie wiadomo. Dlatego decyduję się na to jedno zdanie, które od zawsze jej powtarzam i liczę, że choć raz mnie posłucha.

         — Po prostu uważaj na siebie.

         Cintia momentalnie odwraca wzrok i posyła mi szeroki uśmiech. Już po nim samym, wiem, że nie wzięła moich słów na poważnie i kombinuje coś głupiego.

          — Nie muszę — rzuca beztrosko, po czym nachyla się nade mną, by szepnąć: — Od czego mam mojego rycerza?

          Jej dłoń ląduje w moich włosach i nie omieszka kompletnie ich potargać. To taki niewinny gest, ale wiem, że dla Cintii znaczy więcej niż powinien. Żałuję, że nie zdążyłem w porę go uniknąć. Nie dość, że nie postawiłem na swoim w kwestii bezpieczeństwa dziewczyny, to jeszcze skończyłem z rozwaloną fryzurą i dziwnym odczuciem. Nie tak wyobrażałem sobie ten wieczór.

         Biorę głęboki wdech i możliwie jak najdłuższy wydech. Przysięgam, kiedyś uduszę ją własnymi rękami.

         Ukradkiem spoglądam przez ramię, by zobaczyć dokąd zawędrowała Cintia, i już od razu widzę, jak przymila się do gościa przy barze. Stoi obok, a lewą dłoń ma położoną na jego ramieniu — widzę, jak bawi się zagięciami koszuli, kiedy mężczyzna szepcze jej coś na ucho. Dziewczyna głośno się śmieje, po czym wskazuje jeden z wolnych stolików w końcu baru. Chwilę potem oboje udają się w jego stronę wraz z kolejnymi pełnymi kuflami piwa. Nie umyka mi fakt, że trzymają się przy tym za ręce. Nie ufam temu gościowi, podobnie jak i lekko pijanej Cintii. To nie może się dobrze skończyć. A to oznacza, że nieważne jak bardzo nie chciałbym już zawinąć się do domu, to muszę zostać.

         Wzdycham i chyba jedynie siłą woli motywuję się, by wstać. Sam kieruję się do baru i choć korci mnie, by też się napić piwa, to finalnie decyduję się na kolejną butelkę wody.

          Większość wieczoru spędzam nad swoim zeszytem, kreśląc kolejne nutki i kończąc melodie, które kiedyś tam wpadły mi do głowy. Oczywiście nie mogę się na niczym skupić, bo co chwila, mimowolnie, sprawdzam, co dzieje się po drugiej stronie baru u Cintii i tego szemranego typa. Staram się nie zwracać uwagi na to, ile razy mężczyzna kupuje kolejną dolewkę piwa, ale i tak podświadomie to robię. Ale jedynie do czasu. Koło jedenastej przysiada się do mnie Örs na chwilę plot i jestem mu bardziej niż wdzięczny. Potrzebuję chwili beztroskiej rozmowy.

         Kiedy po dwudziestu minutach brunet wraca za bar, rzucam kontrolne spojrzenie w stronę pary. Widzę, jak Cintia obściskuje się z tym dziwnym typem i choć nie ma w tym nic dziwnego (w końcu całowali się już wcześniej), to jednak nie mogę dłużej patrzeć, jak mężczyzna bezpardonowo ją obmacuje. Kiedy jego dłoń znika pod sukienką blondynki, wiem, że muszę przerwać tą niebezpieczną zabawę.

          W jednej chwili podnoszę się z miejsca i kieruję w ich stronę. Z bliska wygląda to jeszcze gorzej, niż sądziłem, dlatego nie czekam ani chwili dłużej. Staję nad nimi i staram się brzmieć stanowczo:

         — Hej, chyba nie tak się traktuje dziewczyny, co?

         Odwracam uwagę szatyna jedynie na chwilę, bo mężczyzna spogląda na mnie przez ramię, burczy ciche „spadaj" po czym bezczelnie wpakowuje drugą rękę pod sukienkę Cinitii, nic nie robiąc sobie z mojej uwagi. To już przegięcie, dlatego decyduję się na odważniejsze kroki. Chwytam go za ramię i siłą odciągam od dziewczyny. Ten gest już bardziej ożywia mężczyznę, który momentalnie wstaje.

         — Mówiłem, żebyś spadał — huczy niskim głosem, na co szybko odpowiadam:

         — A ja, żebyś ją zostawił.

          Ledwo kończę zdanie, a już muszę zrobić unik, by nie dostać w twarz. Najwyraźniej mężczyzna nie ma zamiaru rozwiązać tej sprawy polubownie, a zwyczajnie jedynym wyjściem, które przychodzi mu na myśl, to rzucenie się na mnie z pięściami. Powstrzymuję go, kiedy ponownie próbuje mi przywalić, ale tym razem nie jestem już sam. Örs i drugi barman momentalnie znajdują się obok mnie, by pomóc uspokoić napiętą sytuację. Przytrzymują natręta, a w zasadzie to niemal od razu wyprowadzają go na zewnątrz.

          Biorę głęboki wdech i przeczesuję włosy dłonią. Było naprawdę blisko. Rozglądam się niepewnie wokoło. Nasza niedoszła bójka narobiła trochę hałasu w barze, a co za tym idzie, zgromadziła wielu gapiów, którzy nie są zbyt dyskretni. Mało mnie to jednak obchodzi. Najważniejsze, że udało mi się pozbyć tego typa — nawet jeśli miałbym po tym spotkaniu fioletową pamiątkę. Cóż, na szczęście dla mnie, koleś nie ma dobrego cela po pijaku.

          Staram się unikać ciekawskich spojrzeń i w zasadzie od razu skupiam się na blondynce. Nachylam się nad skołowaną Cintią, która siedzi lekko oszołomiona na kanapie. Mam wrażenie, że w ogóle nie jest świadoma tego, co się wokół niej dzieje. Tak, jakby ta cała niedoszła bójka nie miała miejsca, a jej pseudoukochany nie został wywalony z baru. O tym, co działo się między nimi wcześniej, nawet nie wspominając. Jej stan naprawdę mnie martwi. Musi jak najszybciej wrócić do domu.

         Pomagam jej wstać, ale jeszcze przed tym poprawiam jej sukienkę, którą ten zboczeniec bezpardonowo prawie zdjął. Warto by było zachować choć trochę godności, a kto ma o nią zadbać, jak nie ja, kiedy blondynka w ogóle nie kontaktuje. Jak się okazuje, chodzenie też nie jest jej mocną stroną, bo dziewczyna ledwo trzyma się na nogach. Wzdycham, klnę pod nosem, ale finalnie biorę Cintię na ręce i wynoszę przed bar. Trudno, najwyżej odbiorę swoje rzeczy jutro z rana.

          Odstawiam ją na ziemię dopiero na chodniku. Szarpiemy się chwilę, bo dziewczyna nie chce mnie puścić i bełkocze coś pod nosem bez ładu i składu, dlatego w końcu odpuszczam. Przytrzymuję ją mocniej za biodro — gdybym tego nie zrobił, pewnie już leżałaby bezwładnie na ziemi. Oczywiście poza plusami (czyli brakiem trwałych urazów po bliskim spotkaniu z chodnikiem) są też minusy tego gestu. Muszę unikać dłoni Cintii, które krążą niebezpiecznie blisko mojej twarzy, a w zasadzie moich policzków. Miarka przebiera się, kiedy dziewczyna zarzuca mi ręce na szyję i najwyraźniej nie jest świadoma, że ściska już nie tego samego mężczyznę, co w barze. A może właśnie doskonale wie, co robi.

          Przerywam ten cyrk i zgrabnie wywijam się z jej uścisku. Próbuję wziąć Cintię na barana, bo wiem, że sama nie dojdzie do domu, jednak i ta sztuka okazuje się być nad wyraz trudna. Na szczęście udaje mi się w miarę bezpiecznie wsadzić ją na plecy i bez chwili zwłoki zaczynam kierować się w stronę naszej kamienicy.

          Gdzieś po paru minutach czuję, jak Cintia odpływa i zwyczajnie zasypia. Jej głowa bezwładnie opada na moje ramię, a ja czuję na szyi kolejne miarowe oddechy dziewczyny. Staram się iść możliwie jak najszybciej, ale z takim dodatkowym bagażem nie jest to wcale takie łatwe. Odprowadzam, a właściwie to odnoszę Cintię pod drzwi jej mieszkania. Dochodzi północ, ale nie dziwię się, że w kuchni wciąż pali się światło. Podobnie jak nie dziwię się, kiedy drzwi otwiera mi Petra — matka blondynki.

          — Jezus, dziecko... — rzuca zaniepokojona.

          Chce zabrać ją ode mnie, ale przepycham się obok kobiety i wchodzę do środka. Od razu kieruję się w stronę pokoju Cintii i najdelikatniej jak tylko się da, kładę ją na łóżku — choć prawda jest taka, że mam ogromną ochotę po prostu nią rzucić. Jednak nigdy w życiu bym się na to nie odważył.

          Petra materializuje się obok mnie i bacznie przygląda się córce, próbując ocenić, co się stało. Gdy nie znajduje pożądanej odpowiedzi, spogląda na mnie. Uspakajam ją delikatnym kiwnięciem i wyrozumiałym spojrzeniem. To raczej oczywiste, w jakim stanie znajduje się teraz Cintia, choć nie winię jej matki za brak odpowiedniego rozpoznania. Zapewne widzi ją aż tak pijaną po raz pierwszy w życiu.

          Zostawiam je na chwilę same, kiedy Petra zaczyna zdejmować buty córce. Istnieje szansa, że będzie chciała ją przebrać, dlatego daję im trochę prywatności. Zamykam za sobą drzwi i udaję się do kuchni, gdzie ochoczo opadam na krzesło. Nie mam już sił — zarówno psychicznie jak fizycznie. Cintia jest naprawdę szczupła, ale trochę się naniosłem tego wieczoru. Bar nie jest najbliżej naszej kamienicy.

          Mijają kolejne minuty, po których Petra finalnie wchodzi do kuchni. Widzę, że jest zmartwiona, ale już nieco mniej niż przed chwilą. Automatycznie kieruje się w stronę kuchenki gazowej, na której za pomocą zapałek wstawia wodę na herbatę. Spogląda na mnie przez ramię, a kiedy sam kiwam głową, sięga dwa kubki z szafki nad zlewem. Nie umyka mi fakt, że jeszcze zanim zalewa dwie mocne, czarne herbaty, łyka jedną z kolorowych tabletek — zapewne tę na uspokojenie.

          Pozwalam sobie nieznacznie uchylić okno. W domu jest naprawdę gorąco, a ja potrzebuję choć trochę świeżego powietrza. Kiedy ponownie opadam na krzesło, przy niewielkim kuchennym stoliku siedzi już Petra. Kobieta zdążyła opatulić się ulubioną narzutką i opleść swoje kościste palce wokół kubka. Robię to samo ze swoją herbatą.

          — Co się właściwie stało? — pyta delikatnie, ale gdyby tylko mogła wywierciłaby mi dziurę wzrokiem. Najwyraźniej lata spędzone jako nauczycielka w podstawówce nie poszły na marne. Czuję się jak uczeń na odpytce.

          — Byliśmy w tym samym barze — zaczynam spokojnie. — Gram tam czasami, ale nigdy jej o tym nie mówiłem. W zasadzie wciąż nie wiem, jak mnie tam znalazła. Ale nie to jest ważne. Była z jakimś mężczyzną, znacznie starszym mężczyzną i... nie był zbytnim dżentelmenem. Najpierw ją upił, a kiedy zaczął się do niej dostawiać, musiałem przerwać ten cyrk, zanim coś bardzo głupiego przyszłoby mu do głowy. Sama widzisz, że Cintia nie była w stanie mu odmówić.

          Petra słucha mnie w spokoju, ale widzę, że nie są to dla niej łatwe słowa. Po tym, co już raz spotkało jej córkę, za każdym razem, gdy odprowadzam ją do domu, kobieta obawia się, że dramat sprzed dwóch lat mógłby się powtórzyć. Powoli bierze łyk herbaty, po czym opiera głowę na dłoniach. Jej czerwone, porysowane paznokcie mieszają się z szaro-rudymi kosmykami.

          — Nie wiem, co się z nią ostatnio dzieje — wzdycha bezradnie. — Nie umiem z nią rozmawiać. Kompletnie mnie nie słucha, robi co chce i jeszcze ci ludzie, z którymi się prowadza... To ponad moje siły. Nie chcę, by skończyła jak... jak...

          Petra nie dopowiada, ale oboje wiemy, co ma na myśli. Jednak podobne słowa w stosunku do córki nawet nie przechodzą jej przez gardło. Rozumiem w jak złej sytuacji się znalazła. Chce dla Cintii jak najlepiej, ale nie wie, jak ma jej pomóc. Boi się, że nie da rady jej obronić, że nie znajdzie się w odpowiednim czasie, w odpowiednim miejscu, że zwyczajnie nie zdąży. A to strach, który od jakiegoś czasu towarzyszy również mnie.

          — Robin, jest coraz gorzej. Praktycznie z dnia na dzień. Rozmawiałeś z nią ostatnio?

          — W urodziny — przyznaję. — Choć chyba nie wyszło najlepiej. Sama wiesz dlaczego.

          Posyłam Petrze wymowne spojrzenie, choć i bez tego wie, co mam na myśli. Zauroczenie Cintii było i nadal jest dość oczywiste, ale jak dotąd ani ja, ani nawet jej matka, nie dała rady wybić jej tego z głowy.

          Zaczynam się zastanawiać, czy nie dolałem oliwy do ognia naszą ostatnią rozmową. Ale przecież wszystko wydawało się w porządku, a przynajmniej w naszym standardzie. To nie pierwszy raz, kiedy jej odmówiłem, choć chyba pierwszy raz, kiedy zrobiłem to tak dobitnie. I może właśnie to jest powód tej drastycznej zmiany.

          — Wydaje mi się, że to, co stało się dzisiaj w barze... Ona. Po prostu chciała wzbudzić we mnie zazdrość.

          To najprostsze, a zarazem najbardziej sensowne wytłumaczenie. Gdyby nie było mnie w tym barze, pewnie nie wdałaby się w relację z tym typem, nie wspominałaby, że jestem jej rycerzem i nie dałaby się tak dotykać. Chciała mnie sprowokować, chciała bym się wtrącił, a może nawet ponownie ją uratował. Nie wiem, co chodziło jej po głowie, ale na pewno nie było to nic ani dobrego, ani mądrego.

          — Wybacz. To musi być dla ciebie męczące. — Petra patrzy na mnie przepraszającym wzrokiem, ale w sumie nie ma za co przepraszać. To nie jej wina, że Cintia jest we mnie obsesyjnie zakochana.

          — Bo jest — przyznaję szczerze — ale chyba już nauczyłem się z tym żyć.

          Po części to prawda. Gdy tylko koło mnie pojawia się Cintia muszę dodatkowo uważać, bo nigdy nie wiadomo, co strzeli jej do głowy (przykładów nie muszę daleko szukać). Jest to męczące, czasami nawet bardzo, ale trochę się do tego przyzwyczaiłem.

          — Może i tak, ale tu chodzi o nią. Nie może wiecznie za tobą latać, bo jeszcze nieświadomie zrobi coś naprawdę głupiego.

          Petra mówi to, co wiem w zasadzie od samego początku. Już długo zastanawiam się nad sposobem, jak wybić mnie jej z głowy, a jednocześnie nie narazić naszej relacji. Nie chcę, by Cintia do końca życia była na mnie śmiertelnie obrażona. Lubię ją i nawet jeżeli nasza relacja jest dość skomplikowana, to nie chciałbym jej stracić.

          — Dlatego uważam, że są tylko dwa możliwe wyjścia. — Spoglądam na Petrę, która nagle poważnieje i wiem, że nie spodoba mi się to, co zaraz powie. — Albo Cintia sama się w kimś zakocha, albo to ty złamiesz jej serce.

          Ponuro kiwam głową, bo doskonale wiem, że to jedyne możliwe rozwiązania. I naprawdę życzę Cintii jak najlepiej, żeby znalazła sobie chłopaka, któremu poświęci tyle uczucia i czasu co mnie, ale tym razem z wzajemnością. Zasługuje na to, by przeżyć prawdziwą miłość, jak każda dziewczyna, w sumie to jak każdy z nas. Obawiam się jednak, że z tym, jak bardzo wciąż wpatrzona jest we mnie, dostrzeżenie kogokolwiek innego, naprawdę wartościowego dla Cintii, graniczy prawie że z cudem. A to niestety oznacza, że należy sięgnąć po drugą z opcji. A to wcale mnie nie cieszy.

          — Nie wiem, czy potrafię to zrobić. Nie wiem, czy chcę. — Nerwowo pukam palcami o blat. To nie jest dla mnie łatwe. — Zależy mi na niej, jest dla mnie jak siostra. Nie chcę, by przeze mnie cierpiała. Poza tym, sama wiesz, że nieraz słucha się tylko mnie. Co jeśli kompletnie stracimy z nią kontakt? Co jeśli... jeśli coś sobie zrobi.

          Nie chcę nawet myśleć o takiej możliwości, ale z zrozpaczonymi nastolatkami nigdy nie wiadomo. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym przyłożył się do cierpienia Cintii. Może gdybym od początku naszej znajomości był bardziej stanowczy, to uczucie nie urosłoby do takiego poziomu. Ale przecież nigdy nie dałem jej nawet powodu, by mogła sądzić, że jestem nią zainteresowany w jakikolwiek inny sposób niż przyjacielski. Może to jakaś wizja, jakiś zakład, przekonanie, wiara, że wreszcie uda się mnie zdobyć.

          — Tak, ale... może tak będzie dla niej lepiej — dodaje Petra ledwo słyszalnym głosem. Wiem, że przejęła się moimi obawami, ale jest raczej stanowcza w swoim postanowieniu. To musi się skończyć. — Wiem, że dasz radę zrobić to tak, by jej nie skrzywdzić. Kto jak kto, ale ty wiesz jak łamać serca w taki sposób.

          Spoglądam na nią niepewnie i mało co nie krztuszę się herbatą. To ostatnia rzecz, którą spodziewam się od niej usłyszeć. Nie mam pojęcia, do czego odnosi się ta uwaga, a naprawdę chcę wiedzieć. Niestety Petra szybko orientuje się, że palnęła o dwa słowa za dużo i próbuje się z nich wycofać.

          — Wybacz, nie powinnam była tego mówić.

          — A jednak powiedziałaś. — Wbijam w nią urażone spojrzenie. — Więc o co chodzi?

          Kobieta nieśmiało wodzi palcem po krawędzi kubka i nie chce podnieść wzroku. Widzę, że wyraźnie się waha, czy podjąć ten temat — ewidentnie wie coś, czego nie powinna, i nie chce się do tego przyznać.

          W końcu ulega i spogląda na mnie wymownie, tak jakby chciała, żebym sam odpowiedział sobie na to pytanie. A to oznacza, że odpowiedź musi być dla mnie oczywista, gdy dla Petry to dość poufna informacja. Uświadamiam sobie, że jest tylko jedna sprawa, o której kobieta może wiedzieć, a która dotyczy mnie, naszej kamienicy i moich potencjalnych układów sercowych. A jeśli to właśnie o nią chodzi, to Cintia nie kłamała, mówiąc, że już prawie wszyscy wiedzą.

          Moje obawy potwierdza kolejne skruszone spojrzenie kobiety, a to już dla mnie za dużo.

          — Świetnie, po prostu świetnie.

          Nieświadomie uderzam dłonią w blat i gwałtownie podnoszę się z krzesła, bo nie mogę dłużej usiedzieć w miejscu. To jakimś magicznym cudem przywraca Petrze głos.

          — Przecież wiesz, że rozmawiam z Enikő.

          Prycham pod nosem. To żadne wytłumaczenie, dlatego denerwuję się jeszcze bardziej i rzucam w niezbyt uprzejmy sposób:

          — Tak, ale są rzeczy, o których nie powinnyście rozmawiać.

          Wiem, że Petra i Enikő często się spotykają — są sąsiadkami w podobnym wieku, obie mają nastoletnie dzieci, a ich sytuacja rodzinna zacznie odbiega od tej idealnej, choć z zupełnie innych powodów. Kobiety zaprzyjaźniły się i nie dziwię się, że Enikő zwierza się jej z wielu rzeczy, ale sądziłem, że ten jeden raz się powstrzyma. W szczególności, gdy sprawa jest tak delikatna.

          — Musisz być naprawdę naiwny, sądząc, że udało wam się to utrzymać w tajemnicy — kontynuuje i już wiem, że zawstydzona i niepewna Petra zniknęła bez śladu. — Nie zdziwiłabym się, gdyby wszyscy w tej kamienicy już wiedzieli. No, prawie wszyscy. Ale akurat to dobrze, że Jakáb nie ma o niczym pojęcia. Aż boję się pomyśleć, co by było, gdyby wiedział.

          Jedyna zaleta jego nieuleczalnego pijaństwa. Ale to prawda. Dostało mi się od niego kilka razy tylko za to, że akurat byłem u nich w mieszkaniu — pomagałem Fanni z lekcjami czy gotowałem jakiś obiad, kiedy Enikő jeszcze pracowała. Raz nawet usłyszałem solidną wiązankę oszczerstw tylko dlatego, że przyniosłem za nią zakupy ze sklepu. A skoro w takich błahych sytuacjach Jakáb potrafił być aż tak agresywny, to nie chcę nawet myśleć, co zrobiłby odkrywając zdradę żony. Dlatego też skończyłem to, zanim doszłoby do jakiejś tragedii.

         — Nie chcę o tym rozmawiać — mówię stanowczo, zanim Petra zasypie mnie kolejnymi pytaniami. Mieliśmy znaleźć sposób na rozwiązanie problemu z Cintią, a nie rozprawiać nad moim romansem.

         — Skłamałabym, mówiąc, że mnie to nie ciekawi, ale... to wasza sprawa. Nie będę się wtrącać.

          — Właśnie widzę — prycham.

          Zabieram kubek po herbacie, pakuję go do zlewu i od razu odkręcam wodę. Muszę czymś zająć ręce, bo inaczej nie wytrzymam. Po głowie wciąż chodzi mi uwaga Petry. Enikő ze złamanym sercem? Niemożliwe. A przynajmniej na pewno nie przeze mnie. Sama powtarzała, że nie chce się angażować, a jedynie na chwilę zapomnieć o smutnej, a nawet tragicznej rzeczywistości. Całe swoje serce miała wypełnione miłością do dzieci i nie sądziłem, że kiedykolwiek mogłaby tam znaleźć miejsce dla mnie. W sumie, chyba nawet tego nie chciałem. Po prostu zależało mi, żeby choć na chwilę ją uszczęśliwić, a to w zupełności mi wystarczało.

          Zresztą Enikő nie potrzebowała nowego związku, mnie też nie o to chodziło — to byłoby dla wszystkich dość dziwne, w szczególności dla dzieciaków. Trudno mi określić relację, jaką dokładnie mieliśmy, ale wiem, że po tym wszystkim Enikő nigdy nie będzie mi obojętna. Ba, od samego początku nie była.

         Dlatego też zarzekałem się, że jej pomogę, może nie jako partner, ale chociaż jako przyjaciel. Jednak ilekroć o tym wspominałem, zawsze odwracała wzrok i zmieniała temat; nawet wtedy, gdy przykładałem lód do jej posiniaczonych dłoni. Nie mogłem dłużej na to pozwalać, patrzeć na każdy ślad przemocy na jej ciele za każdym razem, gdy zdejmowała ubranie. Czułem się winny.

         To musiało się skończyć. Długo namawiałem ją, by zostawiła męża — nie dla mnie, po prostu, dla niej samej i dzieci, żeby w końcu uwolniła się od tego tyrana. Nawet proponowałem, że załatwię wszystkie papierkowe sprawy, zgłoszę wszystko tam, gdzie trzeba, jeśli ona nie chce jeszcze z tym się męczyć. Za każdym razem słyszałem tę samą odpowiedź. Że mam to zostawić. Że ona da sobie radę sama.

          Zbywałem te komentarze i próbowałem dalej, licząc, że wreszcie mnie posłucha. Kiedy jednak jednego dnia powiedziała mi stanowczo, że nie ma zamiaru odchodzić od męża, poczułem niewyobrażalny ból. Taki, którego doświadczyłem tylko raz w życiu i nie sądziłem, że cokolwiek będzie w stanie zbliżyć mnie do tamtego wspomnienia. A jednak. To uczucie było niczym...

          — Złamane serce...

          — Słucham? — pyta Petra, a ja dopiero teraz uświadamiam sobie, że musiałem powiedzieć ostatnie słowa na głos. Głupio mi, że mnie usłyszała i w zasadzie nie mam dobrego powodu, dla którego palnąłem coś podobnego. Dlatego finalnie decyduję się zadać pytanie, które w ostatnich minutach nieustannie chodzi mi po głowie.

         — Enikő... powiedziała ci, że złamałem jej serce?

         To nie daje mi spokoju. Jakkolwiek bym o tym nie myślał, za każdym razem ta historia nie ma sensu. Liczę, że Petra zdoła mi to wyjaśnić, ale kobieta nie spieszy się z odpowiedzią. A przynajmniej nie werbalnie. Wystarczy jedno spojrzenie na jej zmieszaną minę, wyrażającą więcej, niż bym chciał. Wiem, że nie chce wsypać koleżanki, ale podświadomie właśnie to robi.

         — Niesamowite — prycham pod nosem i kręcę głową z niedowierzaniem. Najwyraźniej wraz z Enikő zupełnie inaczej pamiętamy nasz ostatni wieczór. Bo jestem przekonany, a nawet pewny, że to nie jej serce wtedy pękło.

         A skoro to taka wersja została przedstawiona Petrze, to zastanawiam się, co jeszcze wymyśliła Enikő. Zamiast po ludzku ze mną porozmawiać pobiegła do swojej przyjaciółki i zrzuciła całą winę na mnie — to wyjaśniałoby podejście Petry do tej sytuacji i te dziwnie nacechowane komentarze w moim kierunku. Bóg jeden wie, co jeszcze nazmyślała, a nie chcę, by nagle wszyscy patrzyli na mnie jak na dziwaka, który jednego dnia wszystkim pomaga, a drugiego zostawia w potrzebie. W szczególności, że akurat ta sprawa powinna zostać między naszą dwójką.

         Nie sądziłem, że mogę się aż tak zdenerwować, a jednak czuję, jak mocniej chwytam za krawędź zlewu.

         — Robin, nie chciałam... — próbuje ponownie tym swoim skruszonym głosem, który jedynie bardziej mnie denerwuje, i finalnie nie wytrzymuję:

         — A mówiła ci chociaż, ile razy namawiałem ją, by go zostawiła? Ile razy ją broniłem? Ile razy chciałem jej pomóc zakończyć to wszystko? To też ci mówiła? — Nie wiem dlaczego, ale nie potrafię się powstrzymać. Krew się we mnie gotuje i zamiast się zamknąć, dodaję kolejną ciętą uwagę. — Czy powiedziała ci jedynie jakim złamasem jestem za to, że ją zostawiłem? Bo najwyraźniej po tym wszystkim, co dla niej zrobiłem, tylko to się liczy.

           Nie sądziłem, że zdołam się aż tak zdenerwować. Myślałem, że to już dawno za mną, ale najwyraźniej grubo się myliłem. To dziwne uczucie niesprawiedliwości i bezradności wróciło, choć tym razem okraszone zupełnie inną aurą. Gdybym wcześniej wiedział, co o tym wszystkim sądzi Enikő, nie zadręczałbym się wyrzutami sumienia, że nie zdołałem jej pomóc. Wychodzi na to, że mogę wreszcie przestać się o nią martwić 

         Nawet nie wiem, w którym momencie moje dłonie zaciskają się w pięści. Nie to było moim celem, dlatego jak najszybciej próbuję się uspokoić, ale nie przychodzi mi to z łatwością. Biorę głębokie wdechy, by doprowadzić się do porządku. Petra patrzy na mnie bez wyrazu, a ja z każdą kolejną chwilą zaczynam żałować swoich słów. Przecież nie chciałem o tym rozmawiać, skąd więc ten monolog? Najwyraźniej musiałem to z siebie wyrzucić, usprawiedliwić, wytłumaczyć się — choć w zasadzie nie mam z czego.

          Petra poprawia narzutkę tak, by nie spadła jej z ramion, i powoli wstaje. Robi kilka kroków w moją stronę. Unikam jej wzroku aż do momentu, w którym kładzie dłonie na moich ramionach, i chcąc nie chcąc, muszę na nią spojrzeć.

         — Ta kamienica musi być przeklęta — zaczyna łagodnie. — Chyba żaden z mieszkańców nie jest tu szczęśliwy.

         — Marne pocieszenie — prycham.

         — Bo nie taki był zamiar — ucina moje niedoszłe narzekania stanowczym komentarzem. — Wiem, że robisz wiele dla nas wszystkich. Nie umiesz przejść obojętnie obok kogoś w potrzebie i za wszelką cenę chcesz rozwiązać wszystkie konflikty świata, ale... nie próbuj na siłę pomagać komuś, kto nie potrzebuje twojej pomocy.

         — Uważasz, że Enikő nie potrzebuje pomocy?

         — Nie, ale...

         — Że to, co tam się dzieje, jest normalne?

         — Nie jest, ale...

         — To jakim cudem...

         — Robin, zamknij się na chwilę i mnie posłuchaj — podnosi głos i tym razem to ja muszę ustąpić. — Nawet jeśli oboje wiemy, że to nieprawda, to gdy Enikő mówi, że nie potrzebuje pomocy, to jej nie potrzebuje. Rozumiesz? Jest dorosłą kobietą i wie, co robi.

         Polemizowałbym z tym stwierdzeniem.

         — Wie, co robi — powtarza Petra, mocnej naciskając na moje ramiona. Zupełnie, jakby spodziewała się, że znowu zacznę protestować. I przez moment nawet chcę, ale odpuszczam, kiedy kobieta piorunuje mnie wzrokiem. — Większość z nas tutaj, wie co robi. Po prostu, pogodziliśmy się z tym, jak jest, i tyle. Nie rozumiesz tego, bo jesteś idealistą i to na swój sposób naprawdę urocze, ale... Musisz ten idealizm czasami wcisnąć głęboko do kieszeni i spojrzeć na świat realistycznie.

         Nie sądziłem, że ze wszystkich rzeczy na świecie zostanę posądzony właśnie to. Ale może Petra ma rację? Może powinienem odpuścić i wreszcie zająć się sobą? Może na siłę próbuję rozwiązywać problemy i wtykam nos w nieswoje sprawy, zamiast po prostu się zamknąć? Ale... nie potrafię inaczej. Taki już jestem.

          — Porozmawiaj z nią. — Wskazuje na drzwi pokoju Cintii. — Może dla nas jest już za późno, ale dla niej na pewno nie. A nie wybaczę sobie, jeśli skończy tak jak ja, gdy dorośnie.

          Petra spuszcza wzrok i wiem, że te słowa nie przychodzą jej z łatwością. Ale ma rację. Nieważne, jak bardzo nie chciałbym pomóc wszystkim mieszkańcom tej kamienicy, to jednak nie dam rady. Powinienem się skupić na tych, którym jeszcze można pomóc, a są nimi właśnie dzieciaki: Cintia, Milan, Fanni — to im jestem najbardziej potrzebny. Choć z Milanem może być różnie. Raczej nie podejdzie z entuzjazmem do mojej oferty. Ale nigdy nie zaszkodzi spróbować.

          Finalnie kiwam głową i obiecuję, że zrobię to, o co mnie poprosiła. Choć zapewne nie nastąpi to szybko. Zgaduję, że Cintia nie będzie w najlepszym stanie ani jutro, ani pojutrze. Naprawdę dużo wypiła. A chciałbym, żeby cokolwiek z tej rozmowy faktycznie do niej dotarło.

         Petra posyła mi nieśmiały uśmiech i wreszcie zabiera dłonie z moich ramion. To sugeruje, że już dłużej nie będzie mnie do niczego przekonywać, a kolejne słowne potyczki z nią w zasadzie nie mają sensu, nieważne, jak trudno jest mi przyjąć to, w jaki sposób postrzega resztę mieszkańców kamienicy. A skoro tak stawia sprawę, to nie mam tu czego więcej szukać.

          — Pójdę już — mówię ściszonym głosem. — Sam jestem zmęczony.

         Nie kłamię. Naprawdę coraz gorzej się czuję i jestem pewny, że nie zasnę dzisiaj bez ukradnięcia Brig jeden z tabletek nasennych. Na szczęście Petra nie próbuje mnie zatrzymywać, a jedynie przyznaje mi rację skinieniem głowy i odprowadza mnie do wyjścia. Łapie za klamkę, ale zamiast otworzyć drzwi, wyraźnie się waha. Dopiero po chwili dodaje nieśmiało:

          — Uważam, że powinieneś też porozmawiać z Enikő. — Podnosi wzrok, by sprawdzić moją reakcję, a ja z całych sił staram się wyglądać obojętnie. — I to najlepiej szczerze.

         Wpatruję się w Petrę bez emocji, licząc, że już nic więcej nie doda, i na szczęście właśnie to się dzieje. Widząc, że nie za bardzo przypadła mi do gustu ta uwaga, przygryza niepewnie dolną wargę i odsuwa się w głąb korytarza. Wykorzystuję ten ruch i łapię za klamkę, po czym jednym, szybkim ruchem otwieram drzwi. Choć to naprawdę kusząca propozycja, to mimo wszystko nie chcę zostawiać kobiety bez słowa wyjaśnienia. Dlatego też rzucam jej ciche dobranoc i wychodzę na ciemną klatkę. Ten wieczór musi się jak najszybciej skończyć. 

~~~

~~~

Mała prywatka od autorki.

Mamy kolejny rozdział. Trochę inny od wszystkich, ale mieliście szansę poznać trochę bardziej naszego kochanego Robina i jego kamienicowe perypetie. A jeśli chcecie wiedzieć, co działo się z Amandą tego wieczoru to... cóż, musicie poczekać na kolejny rozdział 😉

Życzę miłego życia.

* Why Not Cafe & Bar to jeden z lokali w Budapeszcie. Spoko miejscówka, trochę speluna, ale przyznaję, że muzykę na żywo mają naprawdę dobrą. Fajny klimat i dobre piwo. Nie wiem, jak z barmanami, ale i tak polecam heh.

** Dreher to najpopularniejsze węgierskie piwo. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro