Rozdział IV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie byłam w stanie nabrać powietrza do płuc. Dusiłam się. Czułam, jak z sekundy na sekundę przeszywa mnie niewyobrażalny chłód. Moje ciało jakby lewitowało w powietrzu. Jednak kiedy otworzyłam oczy, zrozumiałam, że nie znajduję się nad ziemią, a wręcz przeciwnie - byłam głęboko pod wodą. Tonęłam. Każda moja kończyna zaczęła chaotycznie miotać się w każdą stronę. Pragnęłam za wszelką cenę wydostać się na powierzchnię. Serce kołatało mi jak oszalałe. Chociaż bardziej obawiałam się tego, że zaraz przestanie ono bić. Spanikowana nie wiedziałam, jak mogę wydostać się z tej śmiertelnej pułapki. Nie potrafiłam pływać. Nawet nie miała okazji, żeby się nauczyć. Próbowałam krzyczeć, ale woda skutecznie tłumiła mój błagalny wrzask.

Nagle w oddali rozbłysło jaskrawe światło, które w pieszej chwili mnie oślepiło. Kiedy blask osłabł, poczułam niewytłumaczalny spokój. Przestałam się szamotać. Jakiś wewnętrzny głos kazał mi płynąć w tamtym kierunku. Niewiele myśląc, zaczęłam ślamazarnie poruszać rękami i nogami. Co o dziwo poskutkowało, ponieważ zbliżałam się w stronę tegoż niewytłumaczalnego zjawiska. Zostało mi tylko kilka centymetrów, gdy niespodziewanie natknęłam się na niewidzialną barierę, albo szybę, która nie pozwalała mi podpłynąć bliżej. Poświata zmniejszyła się do półmetrowego okręgu. Otworzyłam szerzej oczy, gdy w jasności spostrzegłam cień w kształcie człowieka. Jednak przez ani sekundę nie poczułam strachu. Za to w moim sercu zagościła ciekawość. Nieznajomy wyciągnął ku mnie dłoń, na co ja zrobiłam to samo. Ręka przeniknęła przez barierę, a nasze palce się splątały. Po czym poczułam na skórze okropne pieczenie, jakby ktoś przypalał moją skórę rozgrzanym węglem. Wyswobodziłam się z jego uścisku i spanikowana oddaliłam się od tego miejsca. Spojrzałam na wewnętrzną część dłoni, na której zostały wypalone literki - „L", „E" oraz „O". W jednej sekundzie w moich płucach zabrakło powietrza, a otoczenie stawało się coraz z to mroczniejsze, aż ponownie zapanowała bezkresna ciemność.

~*~

Z trudem otworzyłam powieki, tym samym wybudzając się z bardzo dziwnego snu. Okropna migrena rozsadzała mi czaszkę od środka. Dokładnie pamiętając ostatnie sekundy koszmaru, uniosłam dłoń nad oczy. Nie było na niej żadnych blizn, chociaż nadal miałam wrażenie, że skóra piecze mnie w tym miejscu, gdzie powstało słowo lew. Nie miałam pojęcia, co ten sen miał oznaczać. Moja ręka opadła na niezbyt wygodne posłanie, na którym leżałam. Zmarszczyłam brwi, gdy do głowy zaczęły napływać mi ostatnie wspomnienia przed utratą przytomności. Keira i Dalia zostały w lesie, żeby powstrzymać nieznajomą wilczycę, a co gorsza nie wiedzieliśmy, czy kobiety przeżyły starcie. Rodan został uśpiony przez wiedźmy, tak samo, jak ja. Właściwie to nie wiedziałam, gdzie zostałam przeniesiona oraz jak długo spałam. Szybko przeniosłam ciało do pozycji siedzącej, a następnie energicznie wstałam - co było dużym błędem, ponieważ świat wokół ostro zawirował. Upadłabym, gdyby nie stająca naprzeciw mnie drewniana belka, o którą w ostatniej chwili zdążyłam się oprzeć. Nogi miałam jak z waty. Mocno zacisnęłam powieki, aby pozbyć się tego nieprzyjemnego uczucia. Nabrałam kilka głębszych wdechów. Ponownie otworzyłam oczy, kiedy tylko przestało mi się kręcić w głowie. Wyprostowałam się. Później powolnie przeanalizowałam wzrokiem resztę obszernego pomieszczenia. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to, to że zamiast normalnych ścian, od zewnętrznego otoczenia, oddzielał mnie tylko materiał ogromnego namiotu w kolorach stonowanego brązu, zieleni i czerwieni. Sufit był wysoko podtrzymywany przez cztery bele, na których przywieszono lampy naftowe. Wszystko było bardzo skromnie urządzone. W środku - oprócz łóżka - znajdowały się trzy wiklinowe skrzynie na ubrania, na środku stał stół z czterema krzesłami, a przy jednej ze ścian wstawiono własnoręcznie wykonaną z jasnego drewna toaletkę z lustrem. Podłoże obłożono dywanem ze zwierzęcych futer. Po lewej stronie dostrzegłam wejście do innego pokoju. Podeszłam tam bliżej, a wtedy do moich uszu dotarł odgłos szumu wody. Sąsiednim pomieszczaniem okazało się miejsce, mające pełnić funkcję łazienki. Jednakże zamiast wanny czy też prysznica, był niewielki staw, do którego spływały strumienie czystej wody po skalnej ścianie. Wokół akwenu rosła jasnozielona trawa. A na niewielkiej półeczce leżały trzy czyste ręczniki oraz szklane buteleczki z szamponami i olejkami do ciała. W rogu górskiej ściany została wyryta wnęka z czymś, co przypominało kamienną muszlę klozetową, w której również nieustanie spływała woda.

Wróciłam do sypialni. Byłam całkowicie zdezorientowana. Nie rozumiałam, dlaczego nikogo przy mnie nie było. Nikt mnie nie pilnował. Dopiero po chwili tkwienia w miejscu poczułam piekielny gorąc. Tak jakbym znalazła się w jakimś ciepłym kraju, a zimowe ubrania, które nadal miałam na sobie, pogarszały sytuację. Uklękłam przy jednym z wiklinowych koszy z zamiarem znalezienia jakiś lżejszych ubrań, gdy nagle moje serce przepełniły burzliwe emocje. Był to strach wymieszany ze wściekłością. Miałam wrażenie, że nikt nie może powstrzymać mnie przed czymś, co zamierzam zrobić. A raczej nie mnie tylko...

- Rodan - Wyszeptałam do siebie.

Intuicyjnie spojrzałam w kierunku, gdzie znajdowało się - zasłonięte długim materiałem - wyście z namiotu. Niewiele myśląc, wstałam na równe nogi, następnie szybkim krokiem powędrowałam w tamtym kierunku. Chwyciłam za tkaninę i szeroko ją rozchyliłam. Niespodziewanie moje oczy zaatakowały jaskrawe promienie światła. Poczułam piekący ból, przez co automatycznie jedną dłonią zasłoniłam źródło blasku. Dopiero kiedy mój wzrok przyzwyczaił się do jasności, mogłam spojrzeć na otoczenie. Doznałam całkowitego szoku, ponieważ zupełnie inaczej wyobrażałam sobie jaskinię, w której miałam spędzić ponad miesiąc. Spodziewałam się podziemnych krypt, ciasnych korytarzy, całodobowego mroku oraz chłodu. Za to poczułam się jak w jakieś magicznej krainie z innej rzeczywistości. Cała wysokość oraz szerokość jaskini mierzyła tyle, co sama góra, do której mnie przeniesiono. Góra Grey stanowiła tak jakby tylko skorupę pustą w środku. W tamtym momencie nie potrafiłam tego pojąć. Sufit groty był niewidoczny, ponieważ zasłaniały go unoszące się chmury oraz słońce. Ulokowano mnie w namiocie na pagórku, który łączył się z górską ścianą. Patrząc przed siebie, mogłam podziwiać osadę rozciągającą się na kilkadziesiąt kilometrów. Na całym obszarze zamiast typowych domów stały niewielkie namioty, podobne do mojego. Wokół ciągnęły się uprawne pola, ogródki oraz polany, na których pasły się zwierzęta. Na drugim końcu ogromnej jaskini dostrzegłam wodospad mający jakieś dwadzieścia metrów. Jego woda spadała do niewielkiego akwenu, a następnie uchodziła do rzeki, płynącej przez całą wioskę, która tętniła życiem przez mieszkańców. Widok był dosłownie magiczny. Napawałam się tym nim dopóki ponownie poczułam w sobie niepokój. Nagle zobaczyłam w oddali grupę składającą się z pięciu mężczyzn oraz trzech kobiet. Byli podburzeni, próbując ewidentnie kogoś zatrzymać. Tym kimś był Rodan. Starał się ich ominąć, ale nieznajomi skutecznie torowali mu drogę. Bez chwili namysłu zaczęłam zbiegać ze wzniesienia prosto w ich stronę. Kiedy byłam blisko mogłam już wyraźnie usłyszeć słowa sporu:

- Rodanie masz się natychmiast uspokoić! - Rozkazała stanowczo ciemnoskóra czarownica, stając twardo przed Mulatem.

- Tam została Keira i Dalia na łasce klanu Gai albo co, gorsza Savage'a! - Wrzasnął, a jego oczy zmieniły kolor na szmaragdowy. - Nie będę tu siedział bezczynnie!

- Znały konsekwencje - Odparła kobieta. - Minęło ponad piętnaście godzin, nawet nie wiesz, czy jeszcze żyją.

Kiedy usłyszałam ostatnie zdanie nieznajomej, zmroziło mnie. Przystanęłam, obserwując to całe zamieszanie. Poczułam strach oraz to jak mocniej bije mi serce. To samo odczucie musiał doznać mój przyjaciel, ponieważ od razu przestał się szamotać i spojrzał w moim kierunku. Jego barwa tęczówek przemieniła się na ciemny brąz. Reszta powędrowała wzrokiem za wilkołakiem. Nic nie powiedzieli, tylko mnie obserwowali.

- Dzień dobry Stello - Niespodziewanie usłyszałam za sobą już znajomy głos.

Odwróciłam się, dostrzegając twarz staruszki. Była to Mavelle O'Neill - czarownica, która sprawdzała moją tożsamość przed wejściem do groty. To wtedy jej świta uśpiła mnie oraz Rodana. Ta drobna kobieta miała na sobie długą, zieloną suknię ozdobioną haftami ze złotej nici. Jej Siwe, długie włosy opadały na ramiona, a szyję ozdabiał wisior z amuletem w kształcie emblematu ich sabatu. Symbol wyglądał jak odwrócona litera A w kręgu. Pomarszczonymi dłońmi opierała się o drewnianą laskę.

- Dlaczego nie szukacie Keiry i Dalii? - Spytałam wprost bez żadnego przywitania.

- Na terytorium klanu Gai jest niebezpieczne zamieszanie - Odparła poważnym głosem - Za wami dotarły tutaj wilkołaki Savage'a, co na pewno zdenerwowało tutejszą watahę, która nie pała również do naszego sabatu sympatią. Zwłaszcza że Ty jako najważniejsza osobowość wśród wilkołaków znalazłaś się w naszej kryjówce. Nie możemy teraz ryzykować i wychylać się do czasu rytuału.

- Mavelle O'Neill z całym szacunkiem, ale nie powstrzymacie mnie przed wyjściem - Dołączył do nas Rodan. W jego oczach było widać desperację. - Wiem, że Dalia żyję. Czuję to - Ułożył otwartą dłoń na klatce piersiowej w miejscu, gdzie znajduje się serce.

- Rodanie skoro Dalia żyję, to tu dotrze z Keirą albo sama - Powiedziała z kamiennym wyrazem twarzy.

- A jak zostały schwytane przez którąś z watah?! - Przez swoje emocje mężczyzna nie był w stanie powstrzymać uniesionego tonu.

- Wiedzą, co w takim przypadku muszą zrobić, żeby nie narazić naszego planu - Każde słowo wypowiedziała dosadnie, z zamiarem strofowania Mulata. - One znają swój obowiązek, a ty? - Podniosła prawą brew do góry, oczekując jego odpowiedzi.

- Wybacz, ale nie pozwolę Dalii umrzeć.

Rodan odwrócił się na pięcie i zaczął iść szybkim krokiem w stronę kamiennych schodów łączących się z górską jamą, w której był korytarz, prowadzący do wyjścia. Czarownicy ponownie zaczęli powstrzymać go przed opuszczeniem góry, starając się zablokować mu drogę.

- Stello zatrzymaj go - Powiedziała nakazującym tonem czarownica, na co ja spojrzałam na nią zmieszana. - Jest oślepiony przez więź mate i nie myśli logicznie. Rodan przez ten błąd może wszystko zaprzepaścić. Chcesz znowu żyć w niewoli przez wilkołaki? - Na jej pytanie pokręciłam przecząco głową. - W takim razie powstrzymaj go. - Powtórzyła tym razem dosadniej.

- Ale jak? - Mój głos drżał przez wywieraną presję.

- Nie tylko przez to, że jesteś Koh-i-Nor, posiadasz nad nim władzę, ale przez to, że Rodan jest również związany z Tobą krwią, musi być Ci dośmiertnie posłuszny. - Wyjaśniła szybko. - Działaj drogie dziecko, żeby śmierć moich braci i sióstr nie poszła na marne.

Czułam, jak serce kołacze mi jak oszalałe. Niepewnie podeszłam do Rodana, szarpiącego się z młodym czarownikiem.

- Rodan - Zawołałam go niepewnym głosem, ale ten nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi - Rodan - Tym razem powiedziałam nieco głośniej, łapiąc go za ramię. Mężczyzna odwrócił się w moją stronę. - Proszę Cię, zostań.

- Ello muszę odnaleźć swoją ukochaną.

Mulat szybkimi i agresywnymi ruchami odepchnął od siebie młodych mężczyzn, ruszając przed siebie. Nie wiedziałam, jak nakłonić go do pozostania. Czułam się bezradna. W jednej sekundzie stanęła obok mnie O'Neil.

- Nie proś, tylko mu rozkaż. Musi być ci posłuszny - Oświadczyła twardo. - No już!

Nie chciałam tego robić, ponieważ zależało mi na nim i narażał dla mnie swoje życie, ale starsza czarownica miała rację - nie mogliśmy pozwolić na żaden błąd, zwłaszcza kiedy byliśmy tak blisko celu.

- Rodan! - Wtedy pierwszy raz w życiu odważyłam się krzyknąć. Wilkołak stanął w miejscu niczym kamienny posąg. Zrobiłam w jego kierunku trzy kroki. - Masz zostać!

Mężczyzna posłusznie odwrócił się w moją stronę. W jego oczach dostrzegłam zaskoczenie wymieszane z żalem. Poczułam uścisk w żołądku, gdy uświadomiłam sobie, że moja postawa go zraniła.

- Ello... - Otworzył usta, żeby jeszcze coś dodać, ale przerwał mu głośny odgłos trąb.

- Ktoś wszedł do jaskini! - Wrzasnęła Mavelle. - Strażnicy na górę!

Po jej rozkazie dwóch czarowników wyciągnęło ze skórzanych futerałów sztylety i pobiegli na skalne schody, a tuż za nimi ruszyły trzy czarownice. Cała piątka zniknęła w ciemnym korytarzu. Przez alarmujące trąby coraz więcej tubylców zaczęło schodzić się przy granicy wioski. Większość była gotowa do ewentualnej walki. Tak jak inni wyczuwałam w powietrzu okropne napięcie, kiedy w milczeniu wpatrywaliśmy się w czarną jamę.

Minęło kilka długich minut, gdy ujrzeliśmy wyłaniające się z mroku postacie. Wielka ulga zalała moje serce, kiedy rozpoznałam twarz Keiry, a tu za nią podążała Dalia. Przez widoczne zmęczenie, kobiety powoli schodziły po stromych stopniach. Zauważyłam, jak Rodan biegnie w ich kierunku, a ja ruszyłam w ślad za nim. Wilkołak zamknął swoją mate w czułym uścisku, gdy tylko jej stopy zetknęły się z trawiastym podłożem.

- Ciociu! - Zanim się w nią wtuliłam, widziałam, jak na jej twarzy powstaje szeroki uśmiech.

- Witaj śnieżynko - Otuliła mnie swoimi ramionami. - Już nie musisz się bać - Wyszeptała. - Będziesz tu bezpieczna.

Kiedy odsunęłam się od Keiry, spojrzałam na stojącą obok parę. Mulat nie chciał wypuścić swojej ukochanej z objęć. Cały czas szeptał do ucha Lavoie, jak bardzo ją kocha i że już nigdy nie pozwoli jej się narazić na takie niebezpieczeństwo.

- Puść, bo mnie udusisz! - Zaśmiała się czarownica, odrywając się od Mulata.

- Jesteś mocno poturbowana - Zauważył, oglądając jej ramiona, które były pełne od siniaków i zadrapań. Zapewne tak samo wyglądała reszta ciała szatynki. - Zaprowadzę Cię do namiotu, obłoże opatrunkami i wypoczniesz. - Zaczął prowadzić ukochaną w kierunku wioski. Objął ją w pasie, obawiając się, że przez zmęczenie Dalia w każdej chwili może zasłabnąć.

- Już się tak ze mną nie cackaj - Burknęła, dając mimo to się mu prowadzić.

- Rodan - Zawołałam, chcąc przeprosić za to, jak go potraktowałam, jednak wilkołak się nie zatrzymał i kompletnie mnie zignorował.

Ogarnęło mnie poczucie winy. On tyle dla mnie poświęcił, a ja nie potrafiłam nawet stanąć po jego stronie, kiedy tego potrzebował. Byłam wściekła na siebie, ale jeszcze kilka minut wcześniej bałam się o własne bezpieczeństwo.

- Cieszę się droga Keiro, że udało Ci się do nas dotrzeć - Mavelle podeszła do kobiety, krótko ją przytulając na powitanie. - Jednak doszły mnie słuchy, że nie obyło się bez komplikacji.

- Wilczyca z klanu Gai rozpoznała Stellę - Obie czarownice jednocześnie się na mnie spojrzały. - Ale zajęłyśmy się tym problemem. - Ponownie przerzuciła wzrok na O'Neill. - Później musiałyśmy przeczekać całą noc. Wszędzie szalały wilkołaki tutejszej watahy, szukając posłańców Savage'a.

- Zabiliście tę wilczycę? - Wtrąciłam się, podchodząc bliżej kobiet.

- Nie miałyśmy innego wyjścia - Odrzekła oschle. - Zrobiłyśmy to bez użycia magii, żeby nie dosięgła nas klątwa Gai - Zwróciła się tym razem do starszej czarownicy.

- Jaka klątwa? - Zadałam kolejne nurtujące mnie pytanie, marszcząc przy tym brwi.

Keira otworzyła usta, żeby mi wyjaśnić, ale przeszkodziła jej w tym Mavelle.

- Poznasz odpowiedzi już niedługo. Będziesz miała jeszcze dużo czasu na to, żeby wszystkiego się dowiedzieć - Oświadczyła. - Ale najpierw pozwól Keirze trochę wypocząć. - Zaczęła mówić cieplejszym tonem. - Ty również wróć do namiotu i się odśwież. Zmień ciuchy, bo zapewne w tych jest Ci bardzo gorąco. - Dopiero po jej słowach poczułam ogromny gorąc na skórze przez warstwy ciuchów na sobie. - A i jeszcze jedno - Powiedziała po dłuższym milczeniu, a na jej twarzy zagościł uśmiech - Oficjalnie witamy Cię w górze Grey i w sabacie Brujah, Stello Crystal.

W odpowiedzi kiwnęłam tylko głową i zmusiłam kąciki ust do uniesienia się w górę. Szczerze to miałam dość tej niewiedzy i ignorowania moich pytań. Jeszcze przez chwilę obserwowałam, jak czarownice idą w tylko im znanym kierunku. Dziwnie się czułam ze świadomością, że nikt mnie w tamtym momencie nie pilnował. Przez całe życie był ktoś, kto obserwował każdy mój ruch. Aż tu nagle nastąpiła wolność. Jednakże nie miałam chęci ani siły na świętowanie. Zmęczenie psychiczne wzięło nade mną górę. Postanowiłam w końcu posłuchać rady O'Neill, więc ruszyłam w stronę swojego lokum. Zajęło mi to zaledwie pięć minut, ale po drodze minęłam kilku mieszkańców, którzy z fascynującą na mnie spoglądali. Nie byłam przyzwyczajona do takich reakcji oraz do obecności tylu osób w moim otoczeniu, przez co doskwierał mi dyskomfort. Odetchnęłam, kiedy znalazłam się w namiocie. Przez cały ten czas moją głowę atakowały natłoki myśli. Tyle pytań pozostało bez odpowiedzi. Byłam tak rozkojarzona, że nawet nie zauważyłam obecności drugiej osoby.

- Witaj - Był to miły, dziewczęcy głos, ale przez to, że się nie spodziewałam gościa, podskoczyłam i krótko pisnęłam. Obie dłonie ułożyłam w miejscu, gdzie znajduje się serce, które waliło tak, jakby zaraz miało mi wylecieć z klatki piersiowej. - Przepraszam - Nieznajoma podeszła bliżej z zatroskanym wyrazem twarzy. - Nie chciałam Cię przestraszyć - Dodała przyjaźnie.

Dopiero kiedy się uspokoiłam, mogłam dokładniej jej się przyjrzeć. Dziewczyna wyglądała jakby była w moim wieku. Posiadała oliwkową karnację, gęste i jednocześnie zadbane brwi. Oczy miała koloru piwnego i podkreśliła je czarną kredką na dolnej powiece. Jej czekoladowe, falowane włosy opadały na wąskie ramiona. Nastolatka była ubrana w bawełniany top z frędzlami w kolorze beżowym i fiołkowe, luźne spodnie. Nie posiadała obuwia. Uszy zdobiły kolczyki w kształcie łapaczów snów z piórkami, na szyi wisiały kolorowe naszyjniki wykonane z koralików, nadgarstki olśniewały złotymi, szerokimi bransoletami, a każdy palec dłoni szczycił się różnorodnymi pierścionkami. Pełne usta młodej czarownicy, tworzyły szeroki uśmiech, przy tym ukazując jej białe, równe zęby.

- Kim jesteś? - Wydusiłam z siebie. - Tylko nie mów mi, że wszystkiego dowiem się w swoim czasie. - Dodałam błagalnym tonem, zanim szatynka zdążyła cokolwiek powiedzieć.

- To raczej nie jest żadna tajemnica - Zakłopotana moją prośbą uniosła brwi - Mam na imię Tara, miło mi Cię wreszcie poznać - Wyciągnęła do mnie na przywitanie otwartą dłoń.

- Jestem... - Nie było mi dane dokończyć.

- Stella - Przerwała mi, ściskając moją wysuniętą dłoń. - No wiem - Zachichotała. - Każdy z wioski wie, kim jesteś. Babcia nawija o tobie na okrągło - Zrobiła krok w tył, żeby dokładnie mnie obejrzeć. - Naprawdę masz włosy, jakby ktoś Ci je umył w wybielaczu - Zażartowała. - Ale oczy masz błękitne, a nie srebrne niczym gwiazdy.

- To soczewki - Wyjaśniłam nieco skonsternowana nadmiernym entuzjazmem Tary.

- A no tak! Kamuflaż - Powiedziała, przeciągając każde słowo - Sprytne - Mrugnęła ostentacyjnie, przy tym prawym okiem i pstryknęła palcami.

- A co tutaj robisz? - Spytałam nieśmiało, drapiąc się w tył głowy.

- Babcia poprosiła, żebym pomogła Ci się zaaklimatyzować. Przyniosłam kilka ciuchów i czyste ręczniki - Wskazała dłonią na otwarte, wiklinowe kosze z poskładaną odzieżą. - Przygotowywałam też sałatkę owocową, gdybyś była głodna. A kiedy się umyjesz i przebierzesz, oprowadzę Cię po wiosce i wyjaśnię, jak wszystko tu u nas funkcjonuję. Chyba że jesteś zmęczona, to na dzisiaj odpuścimy sobie zwiedzanie. - Dodała szybko.

- Bardzo długo spałam i sądzę, że spacer dobrze by mi zrobił - Wzruszyłam ramionami.

- Świetnie! - Klasnęła podekscytowana. - Wiesz, gdzie jest łazienka?

- Tak, poradzę sobie. Dziękuję - Posłałam jej szczery, nieco sztuczny uśmiech.

Tara sięgnęła z kosza przygotowany wcześniej dla mnie komplet ubrań oraz ręcznik. Odebrawszy od dziewczyny rzeczy, przemieściłam się do łazienki. Zasunęłam wejście materiałową zasłoną, żeby czuć się bardziej swobodnie. Najpierw ściągnęłam z siebie naszyjniki i bransolety, dzięki czemu mój węch się wyostrzył tak samo, jak słuch. Zapach rozmaitych ziół oraz roślin z okolic przedostał się do moich nozdrzy. Byłam w stanie usłyszeć dokładnie każdy dźwięk z odległości kilometra. Pozbycie się biżuterii dodało mi również fizycznej siły. Przed kąpielą zdjęłam każdą część odzieży. Następnie palce stopy zanurzyłam niepewnie w oczku wodnym, którego temperatura okazała się idealna - ani nie za zimna, ani za gorąca. Z wielką rozkoszą zanurzyłam całe ciało. Miałam wrażenie, że się rozpływam z powodu doznania upragnionego relaksu. Sięgnęłam dłonią na tył głowy, żeby ściągnąć gumkę oraz wsuwki, które utrzymywały moje włosy w ciasnym koku. Olejkiem o zapachu pomarańczy i cynamonu, obmyłam dokładnie każdy skrawek skóry, a włosy zapieniłam własnoręcznie zrobionym szamponem z pokrzyw. Cała kąpiel trwała około dwadzieścia minut, pewnie siedziałabym w wodzie dłużej, gdyby nie fakt, że w pokoju obok czekała moja przewodniczka. Kiedy wyszłam, dokładnie wytarłam się miękkim ręcznikiem. Założyłam dolną i górną bieliznę, następnie luźną koszulkę w kolorze błękitu z długimi, falbaniastymi rękawami, zawiązywaną na plecach i wciągnęłam na siebie szerokie szarawe spodnie, zawiązywane w pasie sznurkiem z frędzlami. Po przekroczeniu progu łazienki zaczęłam wzrokiem szukać Tary, która o dziwo gdzieś zniknęła. Nie przejmując się samotnością, usiadłam przy drewnianej toaletce. Patrząc w lustro, uświadomiłam sobie, że nadal mam na sobie te niewygodne soczewki. Ostrożnie rozchyliłam powieki prawego oka i palcem wyciągnęłam szkło kontaktowe, tak samo zrobiłam z lewym. W końcu mogłam spojrzeć w swoje prawdziwe tęczówki. Były nienaturalnie srebrne. Oczy wraz z białymi, długimi włosami sprawiały, że wyglądałam według mnie jak stuprocentowy odmieniec.

- Wow! - Usłyszałam za sobą głośne westchnięcie. W odbiciu dostrzegłam stojącą za mną młodą czarownicę. - Naprawdę twoje oczy iskrzą się jak diamenty.

- Dziwaczne co? - Zagadnęłam, spuszczając wzrok.

- Raczej magiczne - Prychnęła. - Mam coś dla ciebie - Dodała.

Dopiero wtedy zauważyłam, że Tara trzyma w dłoniach jakiś długi, śnieżny materiał z kwiecistymi elementami, który odłożyła na łóżko.

- To twoja kieca na wieczorną imprezkę - Oświadczyła zafascynowana.

- Jaką imprezkę? - Zmarszczyłam nerwowo brwi, odwracając się na krześle w jej stronę.

- Powitalną - Rzuciła, zauważając na mojej twarzy zmieszanie. - Każdy w Brujah cieszy się na twoje przybycie. W końcu to Ty uwolnisz nas od terroru wszystkich wilkołaków, więc sabat postanowił należycie Cię przywitać. Będzie tona żarcia, wielkie ognicho, śpiewy i tańce do samego rana. - Mówiła z nadmiernym podekscytowaniem. - Wysuszyć Ci włosy? - Spytała, zmieniając nagle temat.

- Macie tu prąd i suszarkę? - Zaskoczona otworzyłam szerzej oczy.

- Nie - Zachichotała - Takich luksusów nie posiadamy, tak samo, jak zasięgu, telefonów i kablówki. - Westchnęła z żalem. - Zrobię to za pomocą magii. - Podeszła, unosząc obie dłonie nad moją głową.

- To bezpieczne? - Zapytałam z wyczuwalną nieufnością.

- Najwyżej spalę Ci włosy i będziesz łysa - Parsknęła śmiechem, na co ja automatycznie się odsunęłam. - Spokojnie Stell, żartowałam. Powietrzne zaklęcia mam w małym paluszku. Zaufaj mi - Mrugnęła okiem.

Biorąc uspokajający wdech, kiwnęłam głową i odwróciłam się do dziewczyny plecami, pozwalając jej na działanie. Przymknęłam powieki, gdy usłyszałam, jak szatynka wypowiada niezrozumiałe dla mnie słowa. Po chwili poczułam na głowie lekki wiatr, który z każdą sekundą się nasilał. Popatrzyłam w lustro, widząc, jak każdy wysuszony kosmyk napuszył się i splątał się z innym, tworząc na czubku wielki busz włosów, wyglądający jak ptasie gniazdo. Spojrzałam na czarownicę przerażona efektem. Szatynka natychmiast przerwała zaklęcie.

- Spokojnie - Zaśmiała się nerwowo. - Zaraz to naprawię!

- Mogłabyś spróbować szczotką, a nie magią? - Zaproponowałam błagalnym tonem.

- No dobra - Przewróciła oczami. - Jednak ostrzegam, że potrwa to dłużej i nie jestem zbyt delikatna.

- Dam radę - Zapewniłam.

Tara wyciągnęła z szuflady szczotkę, która w jej dłoniach okazała się narzędziem tortur. Mocno zaciskałam zęby przy każdym jej szarpnięciu. Miałam wrażenie, że każda mijająca minuta trwa wieczność.

- Gotowe! - Oświadczyła triumfalnie.

Spojrzałam w odbiciu na moje rozplątanie i zarazem lekko falowane włosy. Uśmiechnęłam się wdzięcznie no dziewczyny, chociaż skóra głowy okropnie mnie piekła. Z poczucia wewnętrznego obowiązku oraz z przyzwyczajenia zaczęłam robić wysokiego i bardzo ciasnego koka, tak żeby nie wystawał z niego ani jeden, mały kosmyk. Byłam już tak w tym wprawiona, że skończenie fryzury zajęło mi tylko kilka sekund.

- Jest tu gdzieś może frotka i wsuwki? - Zapytałam, przerzucając wzrok na szatynkę.

Tara sięgnęła po wiklinową szkatułkę, następnie wyciągając z niej potrzebne mi rzeczy.

- Ładniej Ci w rozpuszczonych - Stwierdziła, podając mi czarną frotkę.

- Lepiej się czuję w spiętych - Odparłam, odpierając od niej dwie wsuwki, którymi umocniłam koka. - Teraz jestem gotowa - Wstałam z drewnianego taboretu, stając naprzeciw niższej ode mnie czarownicy. - Mogę jeszcze dostać jakieś buty?

- My raczej nie używamy obuwia - Machnęła ignorancko ręką.

- To ma jakiś związek z tym, żeby być bliżej z naturą? - Zagadnęłam.

Zdążyłam już zauważyć, że czarownice i czarownicy swoją magię czerpią z żywiołów i tego, co ich otacza. Są również bardzo związani z duszami swoich przodków, do których głównie zwracają się w modłach.

- Poniekąd - Wybełkotała. - Jednak głównym powodem jest to, że stopy w butach przy takiej temperaturze strasznie się pocą, a później okropnie śmierdzą - Skrzywiła się. - A sandały są totalnie passe.

Przez pierwsze sekundy zapadła między nami cisza, aż obie wybuchłyśmy śmiechem, co rozluźniło atmosferę. Sama do końca nie wiedziałam, co mnie tak rozbawiło, ale zaczęło mi się podobać usposobienie Tary. Cały czas biła od niej pozytywna energia i była bardzo żywiołową osobowością.

- Przyzwyczaisz się do biegania na bosaka - Rzuciła. - A teraz chodź, pora, żebyś poznała wioskę, w końcu spędzisz tu najbliższe pięć tygodni. Na pewno Ci się spodoba.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro