Rozdział VIII 2/3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zaczął się wybudzać po kilkunastu godzinach. Pierwsze co pomyślał, że to był tylko okropny koszmar. Jednak nieustępujący ból w całym ciele, zaprzeczał jego nadziei. Otworzył szeroko oczy, przypominając sobie ze szczegółami wydarzenia z poprzedniej nocy. Od razu przymrużył powieki, gdy jego gałki oczne zaatakowało białe światło. Kiedy się przyzwyczaił do naświetlenia, do jego uszu dotarło natarczywe brzęczenie podłużnych lamp ledowych. Miał wrażenie, że są zbyt głośne. Wtedy zorientował się, że tak naprawdę nie wie, gdzie się znajduje. Przeniósł swoje ciało do pozycji siedzącej. Zrobił to zbyt szybko, co poskutkowało ostrym zawrotem głowy i napadem mdłości, które ledwo udało mu się powstrzymać. Jego wzrok wylądował na kolanach. Nie miał na sobie swoich spodni, tylko czarne świeże dresy. Tak samo było z górną częścią ubioru. Jedyne czego mu nie zabrano, to bransolety od Dalii. Podwinął ciemną, świeżą bluzę, żeby spojrzeć na swoją ranę. Na jego torsie nie było żadnego opatrunku ani otwartych zadrapań – Zostały tylko cztery blizny rozciągające się prawie po całej klatce piersiowej. Zaczął rozglądać się po otoczeniu. Był to niewielki pokój z betonowymi, szarymi ścianami. Przeraził się, gdy na jednej z nich dostrzegł przymocowane potężne łańcuchy z żelaznymi okowami oraz wiele ilości śladów po zadrapaniach. W pomieszczeniu nie było okien. Za to naprzeciw znajdowały się białe drzwi. Siedział na niewygodnej pryczy z cienkim materacem. Postanowił się ostrożnie podnieść, aby sprawdzić, co znajduję się za tajemniczymi drzwiami. Każdy wykonany krok kosztował go wiele wysiłku. W końcu uwiesił się na klamce, ciężko dysząc, jakby dopiero co przebiegł maraton. Okazało się, że po drugiej stronie dobudowana była skromna łazienka, posiadająca tylko sedes i wystającą ze ściany słuchawkę od prysznica z jednym kurkiem. Wrócił do głównego pokoju. Nagle kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Popatrzył w lewą stronę, gdzie była gruba szyba, prawdopodobnie służąca jako wyjście. Jednak nie ona najbardziej przykuła uwagę Rodana. Za szkłem stał chłopiec, który mu się uważnie przyglądał. Dziecko wyglądało na nie więcej niż sześć lat. Miał dłuższe, lekko kręcone, brązowe włosy i niebieskie oczy. Był ubrany w kraciastą, zieloną koszulę i jeansy. Gdy osiemnastolatek zrobił krok w kierunku chłopca, ten od razu spłoszony odsunął się pod ścianę korytarza.

– Hej, spokojnie – Powiedział zachrypniętym głosem. Przełknął sporą ilość śliny, aby nawilżyć zaschnięte i podrażnione gardło. – Nie bój się. – Rodan wysilił u siebie uśmiech. Miał nadzieję, że czegoś się od niego dowie. – Mógłbyś mi może powiedzieć, co to za miejsce?

– Nie wolno mi z Tobą rozmawiać – Odparł, sepleniąc. Zawstydzony spuścił wzrok i splótł palce dłoni. – Rodzice powiedzieli, że nie mogę tu przychodzić.

– To dlaczego ich nie posłuchałeś? – Spytał, marszcząc przy tym czoło oraz brwi.

– Byłem ciekawy. – Chłopak nagle przekręcił głowę w prawą stronę i otworzył szerzej oczy. – Muszę iść.

– Czekaj, czekaj! – W głosie Rodana była wyczuwalna desperacja. Chciał za wszelką cenę zatrzymać chłopca. – Jak masz na imię?

– Devon! – Po korytarzu rozniósł się echem kobiecy głos. – Tutaj jesteś!

W zasięgu wzroku Mulata pojawiła się piękna, wysoka kobieta. Można było się domyślić, że to matka nieposłusznego dziecka. Mieli ten sam kolor włosów oraz rysy twarzy. To, co ich różniło, to oczy – jej były ciemnobrązowe. Miała na sobie granatowy golf bez rękawów, skórzane spodnie i sandały na obcasie. Urodę nieznajomej podkreślał stonowany makijaż. Całościowo prezentowała się bardzo elegancko. Patrzyła na swojego syna z dezaprobatą i złapała go za rękę. Zamierzała wyprowadzić dziecko, jednak zauważyła za szybą ledwo stojącego na nogach Rodana.

– Ooo – Przeciągnęła, nie kryjąc swojego zaskoczenia. – Dzień dobry – Momentalnie na twarzy kobiety powstał sztuczny uśmiech, który ukazał jej białe, równe zęby. – Cieszę się, że się obudziłeś. – Mówiła przyjaznym tonem. – Obawialiśmy się, że możesz nie dożyć wschodu słońca.

– Gdzie ja jestem? – Powtórzył pytanie, nie tracąc czasu na bawienie się w uprzejmości. – Co się właściwie stało, co tu robię? I kiedy mnie wypuścicie?

– Spokojnie Rodanie, niedługo wszystkiego się dowiesz od Alfy Rządzącego.

– Skąd wiesz, jak mam na imię?! – Spytał nerwowo i chociaż starał się zachować spokój, to emocje brały nad nim górę.

– Nasi ludzie udali się do jaskini, w której mieszkacie i poinformowali o zaistniałej sytuacji. – Pomimo nabuzowanej postawy osiemnastolatka, nieznajoma zachowała zimną krew. – Przywódczyni Twojego sabatu, Pani Mavelle zdradziła nam Twoje imię. Mają świadomość, gdzie jesteś i dowiedzą się także, że przeżyłeś. Resztę wyjaśni Ci mój mąż.

Nieznajoma wzięła synka na ręce i zamierzała odejść, jednak Rodan ją zatrzymał:

– Czekaj! – Krzyknął, waląc pięścią o szybę. – Błagam – Dodał pokorniejszym tonem, dzięki czemu kobieta przystanęła i ponownie spojrzała na niego ze współczuciem. – Ze mną była dziewczyna. Brązowe długie włosy, szesnaście lat, chyba skręciła kostkę, gdy uciekaliśmy. Żyje? Udało jej się wrócić do góry? Też ją tutaj przetrzymujecie?

– W lesie nie znaleźliśmy żadnej dziewczyny, ale spróbuję się czegoś dowiedzieć.

– Dziękuję – Wysapał, zanim szatynka zniknęła z zasięgu jego wzroku.

Rodan leniwym krokiem wrócił na prycze. Usiadł na niej, opierając plecy o zimną ścianę. Mlasnął językiem, nie mogąc już znieść suchości w ustach. Czuł się wycieńczony i obolały. Jedyne czego w tamtym momencie pragnął, to wrócić do góry Gray i upewnić się, czy Dalia jest cała i zdrowa. Prawie nieustannie pocierał palcami czarną bransoletę na swoim nadgarstku, myśląc przy tym o ukochanej. Czas mijał mu nieubłaganie wolno. Zaczął się zastanawiać jakim cudem przeżył starcie z czarną bestią. Co prawda odpowiedź była dość oczywista, jednakże chłopak nie dopuszczał do swojej głowy tej myśli. Gdy burzliwe emocje powoli się z niego ulatniały, zaczął mieć coraz większe wrażenie, że coś nieodwracalnie stracił – jakąś część swojej osobowości. Podniósł przed siebie trzęsące dłonie, przez co jego bicie serca przyśpieszyło. Wystarczyłoby, żeby wypowiedział jakieś proste zaklęcie, aby się przekonał czy jego domysły były prawdziwe. Zebrał w sobie odwagę i już otworzył usta do rzucenia kilku słów, gdy nagle usłyszał liczne kroki na korytarzu. Spojrzał w tamtą stronę. Za szklanymi drzwiami pojawiła się trójka wysokich, dobrze zbudowanych mężczyzn, na których twarzach widniała czysta obojętność. Jeden z nich nacisnął odpowiedni przycisk na ścianie, co spowodowało rozsunięcie się drzwi. Pozostała dwójka weszła do środka i złapała osiemnastolatka za ramiona. Pociągnęli go w górę, zmuszając tym do wstania na nogi. Następnie zaczęli go prowadzić do wyjścia.

– Dokąd mnie zabieracie?! – Spytał na rozdygotanym oddechu.

Nieznajomi go zignorowali. Byli bardzo silni, przez co Rodan nawet nie próbował im się wyrwać. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie miałby z nimi najmniejszych szans. Przeszli przesz długi, słabo oświetlony korytarz. Przystanęli w windzie, która zawiozła ich na najwyższe piętro. Pokonali kolejny korytarz, strzeżony przez cztery kobiety i trzech innych mężczyzn. Niczym żołnierze stali wyprostowani, głowy mieli zadarte i patrzyli przed siebie. Po prawej i po lewej stronie znajdowały się drewniane drzwi, aż w końcu dotarli do tych odpowiednich. Weszli do większego pomieszczenia z granatowym kolorem ścian, na których wisiały szklane kinkiety, oświetlające całe wnętrze. Pokój był urządzony bardzo elegancko i różniło się schludnością od reszty budynku. Przypominało trochę gabinet szefa jakieś firmy. Na środku znajdowało się potężne biurko wykonane z ciemnego dębu. Po jednej stronie stało drewniane krzesło ze skórzanym siedzeniem i podparciem, a po przeciwnej metalowe, które było przytwierdzone do podłogi i to właśnie na nim został posadzony Rodan. Przy podłokietnikach przyspawane zostały grube kajdany, którymi skrępowano jego nadgarstki. Unieruchomiony i jednocześnie przerażony chłopak zaczął się szarpać. W tym czasie jeden z nieznajomych wyszedł, a pozostała dwójka stanęła przy wejściu do pomieszczenia. Minęły kolejne długie minuty. Chłopak odpuścił z bezsensowną próbą uwolnienia się, gdy ponownie zaatakowała go ostra migrena i a pod skórą poczuł nieprzyjemne mrowienie. Nagle do jego uszu wpadł dźwięk otwieranych drzwi. Najmocniej jak tylko zdołał, odwrócił głowę, starając się, dostrzec kto wszedł do środka. Niestety ze swojego miejsca niewiele mógł zobaczyć.

– Proszę mi wybaczyć Luno – Odezwał się niskim tonem stróżujący wilkołak. – Ale nie powinna Pani tu wchodzić.

– Mój mąż niedługo się zjawi – Osiemnastolatek niemal od razu rozpoznał ten łagodny, kobiecy głos, który posiadał w sobie pewien uspokajający urok. – Do tego czasu chce sprawdzić, czy naszemu szanownemu gościowi niczego nie brakuję. – Słowo „gościowi" wypowiedziała z dosadnością. – Ponieważ pragnę przypomnieć, że Pan Rodan jest naszym gościem, a nie więźniem.

Kolejną niezwykłą cechą u nieznajomej było to, że pomimo swojej nadmiernej uprzejmości, w momencie, kiedy chciała pokazać swoją wyższość, potrafiła zabrzmieć groźniej i jednocześnie nadal utrzymując swój stoicyzm.

Rodan nie usłyszał żadnej odpowiedzi ani sprzeciwu ze strony strażnika. Po krótkiej ciszy po sali rozniósł się odgłos uderzeń obcasów o posadzkę. Gdy kobieta stanęła przy jego boku, ponownie mógł spojrzeć w jej przepełnione współczuciem, ciemne tęczówki. Luna spuściła wzrok na zakute ręce chłopaka.

– Czy te kajdanki są konieczne? – Zadała pytanie, kierując je do mężczyzn.

– Muszą pozostać dla bezpieczeństwa, to konieczność w takiego typu przypadkach – Odparł ozięble jeden z nich.

Dopiero w tamtym momencie Rodan zauważył, że kobieta trzyma w dłoniach szklaną karafkę pełną wody. Przełknął głośno ślinę, która spłynęła po jego podrażnionym gardle. Jeszcze nigdy wcześniej nie czuł takiego pragnienia, tak jakby nie nawadniał się od dobrych kilku dni. Posłał szatynce błagalne spojrzenie. Ta rozumiejąc sugestię chłopaka, przyłożyła krawędź szkła do jego spierzchniętych warg i przechyliła, aby płyn wlał się mu do ust. Tymczasowa euforia opanowała ciało osiemnastolatka. Przymknął powieki, pozwalając sobie nacieszyć się tą niezmierną ulgą i orzeźwieniem. Wypił prawie całą zawartość naczynia. Następnie nieznajoma wyciągnęła z kieszeni spodni materiałową bawełnianą chusteczkę i wytarła nią mokrą brodę oraz kąciki ust Rodana.

– Dziękuję – Wysapał ze wdzięcznością w głosie, na co Luna uśmiechnęła się do niego serdecznie.

Gdy odeszła, aby odstawić karafkę na boczną szafkę, drzwi ponownie się otworzyły. Kobieta spojrzała w tamtym kierunku, przybierając poważny wyraz twarzy. Zapanowała grobowa cisza. Napięta atmosfera sprawiła, że zestresowany Rodan napiął każdy mięsień swojego ciała.

– Charlotte, ukochana – Rozniósł się echem gruby, ale i jednocześnie pełen poczciwości głos należący do mężczyzny. – Miałaś poczekać na mnie przed salą. – Upomniał, po czym ruszył w ich stronę.

Ciężkim krokiem podszedł do swojego biurka i usiadł na skórzanym fotelu. Rodan bez dłuższych domysłów uświadomił sobie, że właśnie zjawił się przed nim sam Alfa Rządzący sfory kanadyjskiego terenu. Nazywał się Richard Floey. Był on drugą najważniejszą personą ich watahy, zaraz po swoim starszym bracie – Alfie Przywódcy, władającym całym klanem Gai. Prezentował się równie gustownie co jego żona. Formalny garnitur szyty na miarę w odcieniach szarości prezentował się na nim dostojnie i idealnie pasował na jego imponującą muskulaturę. Zadbany, ciemny zarost podkreślał szeroką szczękę oraz wysokie kości policzkowe wilkołaka. Do całości jego szykownego wyglądu nie pasowały tylko rozczochrane, kręcone w kolorze mroźnego brązu włosy, które opadały mu częściowo na czoło i zakrywały końcówki grubych brwi.

– Gdybym za każdym razem miała na ciebie czekać w jednym miejscu, aż zakończysz swoje kolejne spotkanie, to w końcu zapuściłabym korzenie. – Odparła z przekąsem, a jej usta wykrzywiły się w kpiarskim uśmieszku. – Poza tym z tego, co zdążyłam się nauczyć przez te dwa lata bycia Luną, to że jednym z moich zadań jest dbać o naszych. – Spojrzała na Rodana znacząco.

– No właśnie...– Westchnął Alfa, również przenosząc wzrok na chłopaka, który w napięciu czekał na wyjaśnienia z ich strony. Mężczyzna przez kilka sekund w milczeniu przyglądał się z dokładnością Rodanowi. Jego błękitne tęczówki błądziły ze zaskakującą przyjaźnią po zakłopotanej twarzy osiemnastolatka. – Wybacz mi Rodanie Voelkel, że się nie przywitałem ani nie przedstawiłem. – Automatycznie poluźnił przy swojej szyi supeł krawatu, który najwidoczniej musiał być zbyt ciasno zawiązany, przez co go uwierał. – Nazywam się Richard Floey, a moją żonę Charlotte już zdążyłeś poznać. – Wskazał otwartą dłonią na swoją mate, na co ta dystyngowanie kiwnęła głową. – Pewnie jesteś zdenerwowany oraz zdezorientowany. Mogą Ci także towarzyszyć nieprzyjemne odczucia. Jednak zapewniam, że niedługo one miną. – Jego mowa ciała była doskonale wyuczona jak u profesjonalnego mówcy. – Tak samo nie miej nam za złe warunki, w jakich się znalazłeś – Na sekundę wzrok wilkołaka wylądował na kajdanach, utrzymujących ręce chłopaka przy krześle. – To tylko forma bezpieczeństwa. – Zrobił krótką pauzę, aby zaakcentować swoją skruchę.

Rodana ogarnęło zdumienie przez zachowanie Alfy. Spodziewał się, że ten będzie szorstki i nie okaże żadnej formy empatii. Od zawsze uczono go, że wilkołaki są wyniosłe, apodyktyczne oraz aroganckie. Mówiono mu także, że w każdej możliwej chwili pokazują swoją dominację i wyższość nad innymi. Jednakże Richard Floye okazał się, być zupełnym przeciwieństwem. Pomimo swojej konfuzji, osiemnastolatek w dalszym stopniu pozostawał nieufny. Podejrzewał, że Alfa specjalnie na tę rozmowę przybrał życzliwą maskę, aby uśpić jego czujność.

– Chciałbym w końcu się dowiedzieć, co dokładnie zaszło tej nocy – Rodan zebrał się w końcu na odwagę, żeby wydusić z siebie pierwsze słowa do wilkołaka. – A przede wszystkim chce wiedzieć, czy Dalia jest bezpieczna.

– Luna przekazała mi Twoje obawy o tę dziewczynę, która była z Tobą w lesie. Od razu kazałem swoim betom to sprawdzić. – Ton Richarda spoważniał tak samo, jak jego wyraz twarzy, przez co Rodan obawiając się najgorszego, poczuł nieprzyjemny ścisk w żołądku, a serce jakby na chwilę przestało mu bić. – Dalia Lavoile dotarła do góry Gray i nic poważnego jej nie dolega. Ma tylko uszkodzony staw skokowy.

Osiemnastolatek wypuścił powietrze z ust. Kojąca ulga ogarnęła całe jego ciało. Był także dumny ze swojej ukochanej, że się nie poddała i zdołała uciec przed zagrożeniem. Po raz kolejny uświadomił sobie, jaka ogromna siła tkwi w tej dziewczynie.

– Twój sabat się o Ciebie martwi i są wzburzeni, przez to, co Cię spotkało. – Kontynuował Alfa. – My również jesteśmy tym poruszeni, ponieważ ta sytuacja nie powinna mieć w ogóle miejsca. Wytłumaczyliśmy najistotniejsze fakty wczorajszego wydarzenia Mavelle O'Neil. Chciała być na tym spotkaniu, jednakże sprawa jest bardzo delikatna. Jesteś zapewne doskonale świadomy napiętych stosunków między sabatem Brujah a watahą klanu Gai. Przez co zaistniałe okoliczności są dość...– Zawiesił na chwilę głos, ab odnaleźć w myślach najodpowiedniejszych słów. – wzmożone i problematyczne. Najbardziej obawialiśmy się, że nie przeżyjesz nocy.

– To dlaczego nadal żyję? – Wtrącił się Rodan, nie mogąc już dłużej znieść narastającego napięcia. – Byłem poważnie ranny, a jednak po ataku zostały tylko zagojone blizny.

– Chłopcze – Zwrócił się do osiemnastolatka z lekką nutą nonszalancji. – Jesteś częścią świata nadludzkich istot, których większość zwykłych ludzi uważa za banalną fantastykę. Sądzę, że znasz odpowiedź na swoje pytanie, jednak nie chcesz, żeby okazała się ona prawdziwa. Chyba nie muszę Ci tłumaczyć, co dzieje się, kiedy Alfa podczas pełni kogoś ugryzie albo chociaż zadrapie? – Rodan nadal milczał. Nawet nie mrugał, tylko wpatrywał się w siedzącego naprzeciw Richarda. – Jeśli Twój organizm jest wystarczająco silny, aby przyjąć przemianę, stajesz się taki jak my. Twoich mocy czarownika już nie ma, od teraz jest wilkołakiem.

Dopiero po ostatnim wypowiedzianym zdaniu przez Alfę, do Rodana dotarła okrutna rzeczywistość. Tak jak wcześniej powiedział Floey – chłopak nie dopuszczał do siebie druzgocącej prawdy aż do tamtego momentu. Miał wrażenie, że cały jego świat się zawalił. Albo, że przeznaczenie z niego po prostu drwi. Nieodwracalnie stracił tę magiczną cząstkę siebie i została ona zastąpiona czymś, czym wcześniej gardził. Przez większość swojego życia nienawidził rasy zmiennokształtnych, a teraz stał się jednym z nich. Tak jakby brutalny los splunął mu z pogardą prosto w twarz.

– Czeka Cię ciężka droga Rodanie. – Po dłuższej ciszy oraz przez brak jakiegokolwiek odzewu ze strony chłopaka, Richard postanowił ponownie zabrać głos. – Nasza rasa od urodzenia uczy się panowania nad swoimi emocjami oraz drapieżnym instynktem. Niektórzy z nas i to niezależnie od wieku, nie potrafią nad sobą zapanować. Twoje wilcze zmysły się dopiero rozwijają, ale już teraz jesteś silniejszy fizycznie i wrażliwszy na doznania, zwłaszcza te negatywne. Potrzebujesz czasu, aby się przystosować, ale myślę, że...

– To Ty? – Osiemnastolatek przerwał mu, zaciskając obie dłonie w pięści. Czuł, jak jego ciało wypełnia nieokiełznana furia.

– Słucham? – Mężczyzna zmarszczył brwi i pochylił się w jego stronę.

– To Ty mi to zrobiłeś?! – Doprecyzował, jednocześnie wydobywając z siebie niekontrolowane zwierzęce warknięcie. – Tylko Alfa mógł mnie przemienić. A jedynymi Alfami na terenie Kanady jesteś Ty i Twoje szczenięce potomstwo.

Dedukcja Rodana była dość prosta – Alfa Rządzący miał nie więcej niż trzydzieści lat, więc prawdopodobnie nie mógł mieć dojrzałych dzieci. Poznał tylko jego sześcioletniego syna. U młodych wilkołaków pierwsza przemiana najczęściej zachodzi od dwunastego do szesnastego roku życia. A nawet by jeśli Floey posiadał potomstwo zdolne do likantropii, to wilk, który go zaatakował był postury dojrzałego samca. Rodan spojrzał na Charlott, która spuściła swój wzrok na podłogę, po czym ponownie popatrzył wyczekująco na wilkołaka.

– To byłeś Ty? – Powtórzył pytanie przez zaciśnięte zęby.

– Nie – Wycedził, a jego twarz nie wyrażała żadnej emocji. Tak samo jego oczy stały się puste i jakby lekko pociemniały. – To nie ja Cię zaatakowałem.

– Więc kto?

– To nieistotne – Uciął kwaśno i pomimo starań zachowania spokoju, ton Alfy również stawał się coraz bardziej złowrogi.

– Chyba wręcz przeciwnie – Rodan był nieustępliwy, chociaż doskonale wiedział, że zaczyna stąpać po kruchym lodzie. – W końcu to on mnie przemienił i jestem jego betą, czyli to on ma nade mną władzę z tego, co mi wiadomo.

– Tylko na krótką chwilę. Niedługo będziesz podlegać pode mnie. Jeszcze nie zdecydowałem czy jako Beta, czy Delta. – Mężczyzna nabrał głęboki haust powietrza, następie wypuścił je nosem, przez co jego nozdrza się rozszerzyły. – Alfa, który Cię przemienił, został schwytany i będzie osądzony, a następnie sprawiedliwie ukarany. Nie wiem, czy wiesz, ale my Alfy również mamy swój kodeks, który jasno mówi, że bez zgodny oraz odpowiednich procedur nie wolno przemieniać nam w wilkołaki żadnej istoty ludzkiej. Ten Alfa nie panował nad sobą i jego zamiarem nie było stworzenie sobie bety, kierowała nim żądza krwi, która została w ostatniej chwili udaremniona przez moją sforę.

– Mogliście mu pozwolić dokończyć swoje dzieło. – Odparł półszeptem, spuszczając wzrok na swoje kolana. – Wolałbym umrzeć niż przechodzić przez to piekło, w którym teraz się znajduję.

– Rodanie nie wiesz, o czym mówisz – Wtrąciła się Luna, podchodząc bliżej chłopaka, a w jej głosie był wyczuwalny żal oraz współczucie.

– Naprawdę sądzicie, że chce być jakimś krwiożerczym kundlem?! – Spojrzał na nią z podminowanymi oczami. – Bestią jak wy?! – Dodał, przymrużając powieki i szarpiąc nadgarstkami o kajdany.

Nigdy wcześniej nie czuł takiej nienawiści, która pochłaniała jego duszę kawałek po kawałeczku i szeptała okropne rzeczy. Pragnął natychmiastowo kogoś pozbawić życia. Wyładować swój ból oraz rozpacz. Nie obchodziło go to, czy by sam poniósł przy tym śmierć, ponieważ miał wrażenie, że i tak już jest martwy. Stracił wszystko – Rodzinę, dom, a od ugryzienia został pozbawiony wolności i własnej tożsamości. Więc i tak nie miał już niczego do stracenia.

– Dosyć! – Głos Alfy Rządzącego rozbrzmiał niczym uderzenie grzmotu i rozniósł się po pomieszczeniu. To nie był zwyczajny krzyk, brzmiał nienaturalnie, a jego ton przyprawiał o gęsią skórkę.

Rodan przestał się szarpać i gdy spojrzał na wilkołaka, zorientował się, że ten wstał ze swojego fotela. Był pochylony blisko chłopaka i opierał się o blat biurka zaciśniętymi pięściami. Tęczówki mężczyzny połyskiwały w szkarłatnej barwie. Oczy nie wyglądały już jak u normalnego człowieka, za to przypominały ślepia dzikiego zwierzęcia. Oddychał bardzo szybko, a jego klatka piersiowa energicznie podnosiła się i upadała. Rozjuszony wzrok miał wbity na przerażonego osiemnastolatka. Srogą ciszę wypełniało tylko głośne sapanie połączone z powarkiwaniem.

– Richardzie – Odezwała się Luna, gdy stanęła obok swojego ukochanego.– Rich – Ponownie wypowiedziała jego imię, jednak tym razem ujęła dłońmi policzki mężczyzny i zmusiła go, aby spojrzał w jej oczy, które były wypełnione troską oraz miłością. – Zachowaj spokój – Wyszeptała kojącym tonem. Jej lewa ręka osunęła się na klatkę piersiową Alfy w okolicy, gdzie biło jego serce.

Floey wypuścił z ust sporą ilość powietrza i przymknął powieki, a gdy je ponownie otworzył, jego kolor tęczówek wrócił do błękitnej, ludzkiej barwy. Uśmiechnął się ze wdzięcznością do żony. Odnalazł obie jej dłonie i łapiąc je z delikatnością, ucałował ich zewnętrzną stronę, nie tracąc z nią przy tym ani na sekundę kontaktu wzrokowego. Ta sytuacja była dla Rodana kolejnym zaskoczeniem. Wcześniej sądził, że wilkołakom o wiele trudniej jest zapanować nad swoimi nerwami.

– Dziękuję – Powiedział, gdy kobieta puściła jego uścisk. – Przepraszam – Odchrząknął, zwracając się tym razem do Rodana. Z powrotem usiadł na swoim miejscu i przenosząc wzrok na chłopaka, palcami zaczesał swoje kręcony włosy na tył głowy. – Nie powinienem był się unosić. Masz prawo do wściekłości, zwłaszcza że obie nasze rasy nie żywią do siebie sympatii i mają za sobą ciężką przeszłość, a nasze niesnaski nadal trwają. Pomimo tego chcemy Ci pomóc, jakoś się zrekompensować. Znajdzie się dla Ciebie miejsce w naszym stadzie i będziesz blisko swoich.

– A co jeśli odmówię? – Zagadnął po dłuższym milczeniu, które przeznaczył na zastanawianie się nad propozycją Alfy. – Co, jeśli nie chce być kolejnym twoim potulnym niewolnikiem, który jest gotowy na każdy Twój rozkaz i to niezależnie czy się z nim zgadza, czy nie?

– Cóż...– Westchnął ciężko. – Oczywiście nikt Cię tu nie będzie trzymał siłą, jednak byłaby to bardzo nierozsądna decyzja. Twoje zmysły niedługo zaczną się szybko rozwijać, przez co staniesz się drażliwszy i niebezpieczny. Już teraz nie panujesz nad sobą. Za miesiąc, podczas kolejnej pełni, przejdziesz całkowitą przemianę w wilka, której nie da się kontrolować. Możesz zrobić coś, czego będziesz żałować do końca życia. My byśmy nauczyli Cię świadomych przemian. Przekonasz się, że bycie zmiennokształtnym nie jest wcale takim tragicznym losem. Tylko daj sobie pomóc. – Starał się go przekonać. – Jako Alfa Rządzący daję Ci pełne przyzwolenie na poruszanie się po kanadyjskim terenie klanu Gai i to niezależnie od tego, czy dołączysz do watahy. Jeśli jednak jako Omega skrzywdzisz kogokolwiek na naszym terytorium lub ujawnisz przed ludźmi sekret wilkołaków, będzie Cię czekać egzekucja. – Ostatnie słowa wypowiedział dosadniej, aby mieć pewność, że chłopak zrozumie konsekwencje. – Przemyśl to dobrze Rodanie. Masz czas do wieczora na podjęcie decyzji.

Tym zdaniem zakończył ich spotkanie. Alfa spojrzał znacząco na swoje Bety, które na rozkaz podeszły do chłopaka, rozkuły go i wyprowadziły z sali. Rodan trafił z powrotem do swojej „celi". W samotności siedział na krawędzi pryczy, rozważając słowa Floeya. W głowie przewijały się mu miliony myśli, jednak na żadnej z nich nie mógł się porządnie skupić przez drażniący dźwięk dochodzący z lampy. Frustracja zalewała całe jego ciało, a bezsilność sprawiła, że zaczął rozpaczać. Liczne łzy spływały po rozpalonych policzkach chłopaka. Do tego dochodziło jeszcze złe samopoczucie wynikające ze zmian zachodzących w jego organizmie. Irytował go zapach betonu oraz wilgotne powietrze. Łapał się za głowę i wyrywał sobie włosy. Przez brak okien, nie mógł wiedzieć, ile czasu mu pozostało. Gdy ten minął, drzwi pokoju się otworzyły, a w progu stanął Richard. Dłonie miał schowane w kieszeniach spodni i patrzył na stan osiemnastolatka ze szczerym ubolewaniem.

– A więc? – Spytał wyczekująco.

Rodan podjął decyzję i wiedział już, co musi zrobić.

– Czy mógłbyś dostarczyć list do góry Grey w moim imieniu?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro