1.11 Zazdrosny Stiles.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Derek odprowadził mnie pod dom. Uznałam, że nie wejdę do mieszkania frontowymi drzwiami, ponieważ nie chciałam konfrontacji z Lydią. Wiem, że dziewczyna zasypie mnie pytaniami, odnośnie do dzisiejszego dnia, więc postanowiłam naszą rozmowę odłożyć na inny dzień. Na szczęście okno w moim pokoju było otwarte. Przez chwilę wpatrywałam się w nie i zastanawiałam się, jak mam się tam wdrapać. Derek podszedł do mnie.
- Wejdź na to drzewo, z tej dużej gałęzi uda ci się wskoczyć do pokoju.
Posłałam mu pytające spojrzenie.
- Nie wiem, czy pamiętasz, ale już raz byłem w twoim mieszkaniu. - Derek posłał mi swój łobuzerski uśmieszek.
- Niezbyt miło wspominam ten czas.
- Przesadzasz...
Nie miałam najmniejszego problemu ze wspięciem się na drzewo, ale już nie było tak łatwo z oddaniem skoku. Znajdowałam się na grubej gałęzi, która skierowana była w stronę mojego okna.
- Nie boisz się kanimy, ale skoku już tak?
Derek był rozbawiony moim zachowaniem. Zacisnęłam zęby i bardzo niezdarnie wskoczyłam do pokoju. Upadłam na podłogę i modliłam się, żeby nikt z domowników tego nie usłyszał. Zamarłam w bezruchu i czekałam, czy ktoś przypadkiem nie kieruje się w moją stronę. Derek z pełną gracją wskoczył do pomieszczenia.
- Nikogo nie ma w domu. Przecież jesteś wilkołakiem, powinnaś o tym wiedzieć.
- Wolę zachować swoją ludzką naturę.
Tak naprawdę chłopak mnie nakrył. Rzeczywiście zapomniałam o wilczych zdolnościach. Podniosłam się z ziemi i usiadłam na łóżku. Byłam zmęczona. Derek przyglądał się zdjęciom zawieszonym na ścianie. Fotografie przedstawiały głównie mnie i moją siostrę.
- Wyglądasz tu jak mały pulpet.
- Że, co?
- Słodki, mały pulpet. - Po chwili dodał.
- Grabisz sobie. - Warknęłam.
Derek rozbawiony moją reakcją zwrócił się twarzą do mnie. Postanowiłam dowiedzieć się, co Alfa zrobił z Jacksonem.
- Tam w klubie... znalazłeś Jacksona?
- Tak.
- Co z nim zrobiłeś?
- Chyba go zabiłem.
No i szlag trafił miłą atmosferę...
- Jak chyba go zabiłeś?!
- Nawet go nie lubisz.
- To nie jest powód, dla którego można kogoś ot, tak zabić.
- On nie miał żadnych oporów, by zabić tego kolesia w warsztacie samochodowym. Nie wahał się, by nas zaatakować.
- Nie wiedział, co robi!
- Wyeliminowałem problem.
Nie chciałam dłużej prowadzić tej rozmowy. Derek to zauważył i podszedł do okna. Przez chwilę stał w bezruchu, aż w końcu opuścił mój pokój. Postanowiłam wziąć szybki i prysznic i położyłam się do łóżka. Usłyszałam, że ktoś wchodzi do domu. Nakryłam się kołdrą i odwróciłam się plecami do drzwi. Przez jakiś czas analizowałam to, co się wydarzyło dzisiejszego dnia. Pomyślałam o pocałunku z Derekiem i o Jacksonie... W końcu jednak zapadłam w głęboki sen.

Usłyszałam dzwonek swojego telefonu. Spojrzałam w kierunku zegarka stojącego na stoliku nocnym. Była piąta rano... Zignorowałam telefon i zakryłam głowę kołdrą. Ktokolwiek dzwonił, nie dawał za wygraną. Wściekła wyskoczyłam z łóżka i rzuciłam się w stronę telefonu leżącego na biurku.
- Scott! Mam nadzieję, że masz ważny powód, żeby do mnie dzwonić o tak wczesnej godzinie.
- Jackson żyje!
Zamarłam. Czyli Derek tego nie zrobił...
- Ellie? Jesteś tam?
- Tak. Jakim cudem?
- Tego właśnie nie wiemy. Jesteśmy w lesie, przyjdź do nas.
- Mógłbyś być bardziej precyzyjny?
Jesteś wilkołakiem, znajdziesz nas.
Scott rozłączył się, a ja wydałam z siebie ciche warknięcie. Trochę mi zajęło, zanim ogarnęłam się do stanu umożliwiającego, jakikolwiek kontakt ze światem. Nie mogłam wziąć auta, więc musiałam poradzić sobie na piechotę.
- Spokojnie... pomyśl, że jesteś bardzo aktywna fizycznie i idziesz po prostu pobiegać.
Akurat... nigdy nie należałam do osób, które lubią sport. Po jakimś czasie dołączyłam do Scotta i Stilesa. Otępiałym wzrokiem patrzyłam na policyjną furgonetkę stojącą za chłopakami.
- Stiles! Scott! Zabiję was! - Z wnętrza furgonetki wydobył się krzyk Jacksona.
Posłałam chłopakom pytające spojrzenie. Stiles nawet nie patrzył w moim kierunku...
- Wejdę tam do niego. - W końcu chłopak postanowił przemówić.
- Idę z tobą! - Skierowałam się w stronę samochodu.
Stiles złapał mnie za ramię i wysyczał przez zęby:
- Nigdzie nie idziesz!
- O co ci chodzi? To po co zadzwoniliście po mnie?
- Ja nie chciałem, żebyś tu była. To Scott się uparł.
To zabolało.
- Pomyślałem, że przyda nam się wsparcie, gdyby coś się stało. - Scott wytłumaczył.
Stiles minął mnie bez słowa i wszedł do furgonetki. Postanowiłam zignorować jego zakaz i weszłam tam zaraz po nim. Stiles zmierzył mnie wrogo wzrokiem, po czym postanowił mnie zignorować. Jackson wydawał się rozkojarzony.
- Kłótnia w związku? - Zakpił.
- Nigdy nie byliśmy w związku. - Odparł sztywno Stiles.
Czy on był na mnie zły? Kurcze... chyba wiem za co... Stiles szukał czegoś w plecaku.
- Dobra, kupiłem ci trochę jedz...
Chłopak nie mógł dokończyć, ponieważ Jackson się na niego rzucił. Instynktownie zareagowałam i chwyciłam go za gardło. Przycisnęłam chłopaka mocno do ściany. Jackson był w szoku z powodu mojej siły.
- Ty też... Wypuśćcie mnie!
- Wiesz, to ja założyłem ci te spodnie, kolego! Trochę szacunku.
Stiles dał mi znak, że mam puścić Jacksona.
- Nogawka, po nogawce. Bycie tak blisko twojego osobistego sprzętu nie było najatrakcyjniejszą rzeczą, jaka mnie dzisiaj spotkała. Wiesz, że właściwie wyświadczamy ci przysługę?
- To ma być przysługa?
- Tak... ty zabijasz ludzi! Dopóki nie wymyślimy jak cię powstrzymać, zostaniesz tutaj. Przykro mi.
- Myślisz, że rodzice nie będą mnie szukać?
- Jakbyś był moim dzieckiem to zapłaciłabym komuś, żeby cię ukradł... - Posłałam Jacksonowi wredne spojrzenie.
Chłopak zacisnął ręce w pięści i posłał mi mordercze spojrzenie. Wydawało mi się, że Stiles uśmiechnął się na moje słowa, ale szybko zmienił wyraz twarzy na poważniejszy. Wyciągnął z kieszeni telefon Jacksona.
- Zająłem się tym.
- Gdzie jest Scott? - Jackson szybko zmienił temat.
- Poszedł do szkoły.
- Musiałeś wezwać dziewczynę, żeby cię ochraniała?
- Właściwie to nie chciałem, żeby tu przychodziła.
Kolejny cios...
- Jackson chcesz wiedzieć jak wyglądasz, kiedy się przemieniasz? - Zapytałam.
- Tak.
- Masz gadzie łuski, twoje pazury mają dziwny płyn, który paraliżuje ludzi, masz ogon i wyglądasz jak wielka obrzydliwa jaszczurka. - Z założonymi rękami czekałam na reakcję chłopaka.
- Ogon... Czy on coś robi?
- Nic nam o tym nie wiadomo. - Odpowiedział Stiles.
- Więc mogę go użyć, żeby udusić Ellie... - Jackson chciał rzucić się na mnie, ale uniemożliwiły mu to łańcuchy.
Postanowiłam zaczerpnąć świeżego powietrza. Wyszłam z furgonetki, a za chwilę Stiles poszedł w moje ślady. Nie odzywał się do mnie.
- O co ci chodzi? - Postanowiłam w końcu dowiedzieć się czegoś.
- O nic.
- Stiles przecież widzę, że coś jest nie tak.
- Od kiedy to obściskujesz się z Derekiem? Długo to już trwa...?
Stiles jest zazdrosny? No proszę...
- Co nie! To, co zaszło w klubie... Derek mnie zaskoczył. Wcale nie chciałam się z nim całować. Nagle zaczęłam się przemieniać, a on po prostu odwrócił moją uwagę.
- Jest wiele różnych sposobów na odwrócenie uwagi... wcale nie musiał tego robić. Poza tym jest twoim Alfą. Mógł zaryczeć na ciebie. Pamiętasz jak uspokoił Isaaca podczas pełni?
- Faktycznie mógł warknąć....
- Nawet go nie odepchnęłaś... - Stiles spuścił głowę.
- Przepraszam. - Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć.
- Derek jest niebezpieczny. Nie możesz wdawać się z nim w żadne romanse!
- Spokojnie. To był tylko jeden pocałunek, który nic nie znaczył.
- Jesteś tego pewna?
- Tak.
Nie byłam pewna.
- Nie potrafię się na ciebie gniewać. Nie ukrywam... zabolało mnie to kiedy was zobaczyłem.
Podeszłam do Stilesa i mocno go przytuliłam.
- Jeszcze raz przepraszam. - Wyszeptałam w jego tors.
Czułam i słyszałam jak serce chłopaka przyśpieszyło. Stiles odwzajemnił mój uścisk i ucałował mnie w czoło.
- Wybaczam ci.
Tkwiliśmy tak jakiś czas w uścisku, aż poczułam czyjąś obecność.
- Allison? - Krzyknęłam.
Dziewczyna wyłoniła się zza drzewa.
- Oni wiedzą.
- Co? - Zapytał zaskoczony Stiles.
- Wiedzą, że Jackson zaginął!
- To niemożliwe pisałem do jego rodziców. - Stiles odsunął się ode mnie.
- Mój dziadek powiedział mi, że jego rodzice poszli na policję.
Stiles otworzył usta ze zdziwienia i wyciągnął z kieszeni telefon chłopaka. Ujął go w dwa palce, tak jakby był pokryty czymś toksycznym. Zaczął panikować. Usłyszeliśmy radio policyjne. Stiles wskoczył do samochodu i odsłuchał wiadomość. Pospiesznie zajęłyśmy miejsce obok Stilesa.
- Dokąd jedziemy? - Zapytała Allison.
- Gdzieś bardzo daleko. - Stiles zapiął pasy i wyrzucił komórkę Jacksona przez okno.
Po jakimś czasie znaleźliśmy się w innej części lasu. Bardzo daleko... Dołączył do nas Scott.
- Ktoś ukradł tablet Dannego. Było tam nagranie z pełni, na którym Jackson się przemienił.
- Skoro Jackson nie pamięta, że jest kanimą to pewnie też nie pamięta czy zabrał tablet... - Stiles ciężko westchnął.
- Może ktoś inny wie, kim on jest. - Zwróciłam się do przyjaciół.
- Ktoś go chroni...
- Bestiariusz mówi, że kanima szuka przyjaciół. - Do rozmowy dołączyła Allison.
- Więc ktoś obserwował jak Jackson nakręca wideo, przemienia się w kanimę, a potem po prostu wymazuje tę część? - Stiles wszystko podsumował.
- Powiedziałeś, że jedyne co znalazłeś w necie o kanimie to, to, że poluje na morderców. A co jeżeli jest to prawda?
- Nie to nie może być prawda. To chciało zabić nas wszystkich. Pamiętasz? - Stiles wymachiwał rękami.
- Nie wiem jak wy, ale ja nikogo jeszcze nie zamordowałam. - Wzrok wszystkich powędrował na mnie.
- Jak widzieliśmy go pierwszy raz... kanima po prostu przeszła obok... nie zabił też Stilesa u mechanika.
- Tak, ale próbował zabić mnie i Dereka na basenie.
- Ale nie zrobił tego... uciekł. - Odparłam.
- Dzieje się tu coś jeszcze i nie wiemy dokładnie co. Nie wiemy nic, co dzieje się z Jacksonem, ani dlaczego go ktoś chroni.
- Może zabijmy Jacksona i problem będzie z głowy. - Wyrwało się Stilesowi.
- Nie zrobimy tego. - Westchnęłam.
- Jeżeli jest szansa, żeby go uratować... musimy spróbować. - Powiedział Scott.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro