1.14 Jestem przy tobie!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Było już dość późno. Schowałam książki do torby i postanowiłam przebrać się w pidżamę. Miałam wrażenie, że głowa mi zaraz eksploduje od napływu informacji. Nigdy nie miałam problemów z nauką, ale też nie uczyłam się w jeden dzień na wszystkie możliwe przedmioty. Byłam raczej tym typem ucznia, który uczy się z lekcji na lekcję. "Byłam" jest właściwym słowem. Teraz moja złota zasada popadła w niepamięć. Wilkołacze sprawy... Otworzyłam szafę, by znaleźć w niej koszulkę do spania, kiedy zadzwonił mój telefon. Miałam wyciszony dzwonek, dlatego tylko ja słyszałam, że ktoś próbuje się ze mną skontaktować. Podeszłam do łóżka i wygrzebałam z pościeli komórkę. Dzwonił do mnie Scott.
- Co jest? - Odezwałam się pierwsza.
- Jesteś mi potrzebna.
- Scott moja mama nie wypuści mnie z domu, szczególnie, teraz kiedy jest już późno.
- Wiem, ale to naprawdę ważne. Zadzwoniłem do Dereka i umówiłem się z nim u weterynarza, tam gdzie pracuję.
- Po co?
- Sama mówiłaś o tym, że musimy się zjednoczyć, żeby uratować Jacksona. Myślę, że Dayton może nam pomóc.
- Więc dlaczego mnie potrzebujesz? Będziesz miał Dereka.
- No właśnie. Nie wiem czemu, ale masz na niego jakiś dziwny wpływ. Musisz być w jego pobliżu.
- Niby jak mam się wydostać z domu? Mama i siostra monitorują każdy mój ruch...
- Wymyśl coś!
- To nie jest takie proste! - Ciężko westchnęłam.
- Ellie...
- Będę potrzebowała podwózki. - W końcu skapitulowałam.
- Przyjechałbym po ciebie, ale mama skonfiskowała mi kluczyki. Zadzwonię po Dereka.
Scott się rozłączył, a ja spojrzałam w stronę okna. Przecież jestem wilkołakiem, co to dla mnie skok z okna... Zamiast pidżamy, wyjęłam z szafy czarną koszulkę i jeansy. Na ramiona włożyłam skórzaną kurtkę i czekałam, aż Derek pojawi się pod moim domem. Słyszałam, że mama znajduje się w swojej sypialni i ogląda telewizor, natomiast Lydia już spała. Teraz mogę się jedynie modlić o to, by nie spostrzegły mojej nieobecności... Kiedyś miałam tę pewność, że siostra wstawi się za mną, a teraz... muszę sama sobie radzić. Wychyliłam się przez okno i dostrzegłam Dereka w towarzystwie Isaaca. Dopiero teraz zaczęłam się zastanawiać, dlaczego nie wyskoczyłam z okna wcześniej. W sumie dziwnie w ogóle to zabrzmiało... wyskoczyć z okna... Przerzuciłam jedną nogę na drugą stronę i siedziałam okrakiem na parapecie. W kółko powtarzałam "nie patrz w dół". Już miałam oddać skok, ale akurat... spojrzałam w dół. Nigdy nie miałam lęku wysokości, ale teraz wydawało mi się, że stoję nad ogromną przepaścią. Derek chyba był zniecierpliwiony, ponieważ wysiadł z samochodu i podszedł pod moje okno.
- Skacz! - Powiedział szeptem.
- Chyba nie dam rady...
- Jesteś wilkołakiem! Nic ci się nie stanie.
- Nie chcę być wilkołakiem z połamanymi nogami.
Derek zaśmiał się pod nosem, co było dość dziwne. Myślałam, że rzuci w moją stronę kilka wrednych tekstów, żebym w końcu zmusiła się do skoku.
- Złapie cię.
- To wcale mnie nie przekonało. - Zacisnęłam mocniej dłonie na framudze okna.
- Ellie, nie mamy całej nocy. - Hale przewrócił oczami.
- Obiecujesz, że mnie złapiesz?
- Tak!
Isaac oparł się o samochód i próbował powstrzymać się od śmiechu.
Przerzuciłam drugą nogę i zamknęłam oczy.
- Tylko nie krzycz. - Odezwał się Derek.
Wylądowałam wprost w jego ramiona. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie w totalnej ciszy. Moje serce waliło jak oszalałe. Zielone tęczówki Dereka sprawiły, że nie mogłam oderwać od nich wzroku. W pewnej chwili usłyszałam głośne chrząknięcie Isaaca. Hale wydawał się speszony. Od razu postawił mnie na ziemię.
- Dziękuję. - Wyszeptałam.
- Drobiazg.

Scott otworzył nam drzwi. Na jego twarzy pojawiło się niezadowolenie, kiedy dostrzegł Isaaca.
- Co on tu robi?
- Jest mi potrzebny. - Odparł Derek.
Przywitałam się ze Scottem, a ten znów zwrócił się do Dereka.
- Nie ufam mu. - McCall warknął pod nosem.
- On tobie też. - Derek spiął mięśnie.
- Odpuśćcie sobie! - Wkroczyłam między nich.
- A ty mu ufasz? - Scott zwrócił się do mnie.
W tym momencie wszystkie spojrzenia powędrowały w moją stronę. Isaac skrzyżował dłonie na piersi.
- Jest irytujący... nawet bardzo, ale... ufam mu. - Wyrzuciłam z siebie.
Scott pokiwał głową z lekkim niedowierzaniem, na usta Isaaca wkradł się chytry uśmieszek, a Derek wydawał się zadowolony z tego, co powiedziałam.
- Gdzie weterynarz? Pomoże nam czy nie?- W końcu jednak Hale postanowił przypomnieć wszystkim, po co tu tak właściwie jesteśmy.
- To zależy. - Deaton wyłonił się z sąsiedniego pomieszczenia.
- Od czego? - Zapytał ciekawy Isaac.
- Od tego, czy chcecie Jacksona uratować, czy zabić. - Mężczyzna zmierzył nas badawczo wzrokiem.
- Uratować. - Odezwał się Scott.
- Zabić. - Odparł równocześnie Derek.
Scott spojrzał błagalnie na mnie. Dźgnęłam delikatnie Dereka łokciem i zbombardowałam go morderczym spojrzeniem.
- Uratować. - Poprawił się Hale.
Weterynarz pozwolił nam przejść do następnej sali. Na metalowym stole położył jakieś dziwne pojemniczki. Isaac targnięty ciekawością chciał je dotknąć, ale Derek uderzył go w rękę. Sama miałam ochotę przyjrzeć się zawartości szklanych fiolek, ale Hale mruknął coś pod nosem, kiedy zbliżyłam się do nich. Deaton w skupieniu przeglądał pojemniki.
- Jesteś jakąś czarownicą? - Loczek oparł się o blat.
Scott i Derek jednocześnie przewrócili oczami.
- Nie. Jestem weterynarzem.
Deaton wydawał się niewzruszony zachowaniem Isaaca.
- Niestety nie widzę tu nic skutecznego do obrony przed toksyną paraliżującą.
- Poważnie? Po co tu w ogóle przyjechaliśmy? Nie wiem, czy wiecie, ale grozi mi dożywotni szlaban... - Odezwałam się niezadowolona.
- Jesteśmy otwarci na propozycje. - Derek zignorował moje marudzenie.
- A coś przydatnego w ataku? - Oparłam się o Isaaca.
- Już próbowaliśmy... pamiętasz? Na imprezie prawie oderwałem mu łeb, a Argent wpakował w niego cały magazynek kul. - Przypomniał mi Derek.
- Racja...
- Wykazywał jakąś słabość?
- Jedną, nie potrafi pływać. - Odezwał się Derek.
- Jak to nie potrafi? Przecież Jackson jest w drużynie pływackiej. - Poprawiłam chłopaka.
- Właściwie jest jej kapitanem. - Sprostował Scott.
- Zasadniczo próbujecie złapać dwie osoby. - Uświadomił nas Deaton.
- Niedawno miały miejsce kolejne morderstwa. Jeden zajął się mężem, a drugi żoną w dodatku ciężarną. Wiemy dlaczego? - Spytał nas weterynarz.
- Jackson nie mógł tego zrobić. Jego matka również zginęła, będąc w ciąży, możliwe, że ją zamordowano.
- Nie sądzę, żeby pozwolił komuś zrobić to samo... jest dupkiem, ale chyba nie takim. - Zareagowałam na słowa Scotta.
- Skąd wiecie, że to nie część reguł? Kanima zabija morderców. - Zapytał Isaac.
- Chwila... w księdze było napisane, że mają więź.
Deaton spojrzał na Dereka, a ten pokiwał twierdząco głową.
- Możliwe, że lęk przed wodą nie należy do Jacksona! - Wykrzyczałam.
- Właśnie! - Deaton spojrzał w moją stronę.
- A do osoby, która go kontroluje. - Westchnął Scott.
- Co, jeśli coś, co ma wpływ na kanimę, ma go również na jego pana. - Deaton podniósł jeden słoiczek.
W środku znajdował się jakiś czarny proszek. Weterynarz rozsypał go na stole, tworząc okręg.
- To znaczy? - Odezwał się Isaac.
- To znaczy, że możemy ich złapać. - Scott, aż podskoczył z wrażenia.
Weterynarz pokiwał głową.

Następnego dnia Scott i Stiles zdobyli bilety na imprezę, na której prawdopodobnie pojawi się Jackson. W sumie to tak naprawdę zdobył je dla nich Isaac. Loczek opowiedział mi na przerwie, co wydarzyło się w szatni, ubiegający tym samym McCalla i Stilinskiego, kiedy przyszli pochwalić się swoim... nie swoim osiągnięciem. Oczywiście pomijając w tym udział loczka. McCall chciał, żebym im pomogła, lecz wciąż w głowie miałam ostatnią rozmowę z mamą. Przeprosiłam chłopaków i postanowiłam po szkole wrócić do domu. Razem z Lydią postanowiłyśmy spędzić ten czas razem. Ku mojemu zdziwieniu, dziewczyna również postanowiła zostać w domu. Może mama namówiła ją na to, żeby mnie pilnowała? Lydia zaproponowała, żebyśmy wspólnie zobaczyły parę odcinków serialu, w którym mamy zaległości. Kiedy wspólnie usadowiłyśmy się na kanapie i w skupieniu oglądałyśmy poczynania naszych ulubionych serialowych bohaterów, gdzieś tam w mojej głowie kłębiły się myśli dotyczące moich przyjaciół. A co jeżeli będą potrzebować pomocy? Nie jestem jakimś wybitnym wilkołakiem, ale zawsze przyda się dodatkowe wsparcie... prawda? Czułam się źle, z tym że siedzę w domu, kiedy oni ryzykują życiem. Ukradkiem spojrzałam na Lydię, kiedy ta zaczęła się śmiać pod nosem. Śmieszną sytuację oczywiście przegapiłam, myśląc o dzisiejszej akcji, w której nie uczestniczę. Poczułam wtedy dziwne ukłucie w sercu. Brakowało mi kontaktu z siostrą. Niegdyś byłyśmy tak blisko ze sobą... Z głębokiego zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Żadna z nas nie wykazała intencji, by sprawdzić kto to. W końcu postanowiłam się tym zająć. Otworzyłam drzwi, a moim oczom ukazał się Isaac.

- Idziemy na imprezę!

- Co ty tu robisz? - Zmrużyłam podejrzliwie oczy.
Przy moim boku pojawiła się Lydia i z zaskoczeniem przyglądała się loczkowi.
- Postanowiłem zabrać cię dziś do klubu. - Chłopak porozumiewawczo puścił w moją stronę oczko.
- Przykro mi, ale nie mogę... Przecież dobrze o tym wiesz....
- Może! - Lydia wtrąciła się do rozmowy.
Spojrzałam pytająco na siostrę. Nie wiedziałam co powiedzieć. Lydia uśmiechnęła się do Isaaca i wpuściła go do mieszkania. Poprosiła, by chłopak poczekał w salonie, a mnie zaciągnęła do kuchni.
- Nic nie powiem mamie.
- Lydia zwariowałaś? Jak mama wróci z pracy i nie będzie mnie w domu to...
- Zajmę się tym.
- Dlaczego to robisz?
- Ponieważ przystojny chłopak chce zabrać cię na imprezę. Powiedz, czy w ogóle do tego mieszkania przychodzi ktoś inny niż Stiles? To twoja szansa! Nie zmarnuj jej.
- Lydia...
Dziewczyna mnie zbyła i wróciła do Isaaca. Chłopak zmierzył mnie wzrokiem. Dopiero teraz zorientowałam się, że mam na sobie jedynie luźną koszulkę i bardzo krótkie spodenki. Na moich policzkach pojawiły się czerwone wypieki.
- Pójdę się przebrać.
Gdy byłam już gotowa, zeszłam na dół i pożegnałam się z siostrą.

Pod klubem czekała na nas Erica.
- Jest, aż tak źle, że mnie potrzebujecie?
- Derek kazał nam cię sprowadzić. Wszyscy są potrzebni. - Odezwał się Isaac.
- Moi przyjaciele już tu są?
- Tak.
- Nie mam biletu.
- Zajęłam się tym.
Erica podała mi bilet. Isaac miał już swój w ręce. Podeszliśmy do ogromnego ochroniarza przy wejściu do budynku i pokazaliśmy mu bilety. Mężczyzna nawet nie sprawdzał naszych dowodów. Całe szczęście... W głównej sali roiło się od pijanych ludzi tańczących w rytm muzyki. W tłumie wyłapałam Allison z jakimś chłopakiem ze szkoły i Scotta. Ciekawe gdzie był Stiles... Erica pociągnęła mnie za rękę na parkiet. Pytająco spojrzałam na dziewczynę, a ta posłała mi dość przyjazny uśmiech. Nie wiedziałam, że tak potrafi...
- Powinnyśmy załagodzić nieco stosunki między nami. - Odezwała się.
Dobra to było jeszcze dziwniejsze. Pokiwałam głową i postanowiłam dać jej szansę. Ku mojemu zdziwieniu świetnie się z nią bawiłam. Po jakimś czasie dołączył do nas Isaac.
- Musimy czekać na Scotta. Mają jakiś plan.
Tańczyliśmy przez jeszcze jakiś czas, aż z tłumu wyłonił się McCall. Włożył mi do ręki strzykawkę. Spojrzałam na niego lekko zdezorientowana.
- Musisz mu to wstrzyknąć dożylnie. Najłatwiej będzie to wbić w kark. Znajdź żyłę, wbij igłę i pociągnij za spust.
- Dobra... dam radę. - Wyjąkałam.
Boże... nie dam.
- Musisz.
- Co to niby ma zdziałać? - Zapytała Erica.
- Osłabi go nieco i da nam czas.
Scott zniknął w tłumie, a ja schowałam strzykawkę do kieszeni bluzy Isaaca.
- To twoje zadanie! - Chłopak nie rozumiał moich intencji.
- Przecież nie będę paradować ze strzykawką w ręce. Jeszcze mnie uznają za ćpunkę.
- Musimy znaleźć Jacksona. - Erica zwróciła się do nas.
Weszliśmy w tłum ludzi. Kiedy udało nam się dostrzec Jacksona, plan był następujący. Erica i Isaac odwrócą jego uwagę, a ja wykonam swoje zadanie. Niestety nasz plan się nie powiódł. Dupek Jackson okazał się jeszcze większym dupkiem przez bycie kanimą. Wbił swoje pazury w Ericę i odepchnął ją. Isaac znajdował się za dziewczyną, dlatego oboje wylądowali na ziemi. Wcześniej udało mi się wyciągnąć strzykawkę z bluzy chłopaka. Kiedy spotkałam się twarzą w twarz z Jacksonem, schowałam ją za plecami. Chłopak zwyczajnie mnie ominął i ruszył w stronę jakiejś dziewczyny. To prawdopodobnie ona miała być jego kolejną ofiarą. Od razu ruszyłam za nim i wskoczyłam mu na plecy. Bez najmniejszego problemu wbiłam igłę w jego szyję i wstrzyknęłam mu całą zawartość strzykawki. Jackson zrzucił mnie z siebie i upadł. Erica go podniosła, a Isaac pomógł mi wstać. Zabraliśmy Jacksona do pomieszczenia, które powinno być zamknięte, ale Erica sprawnie się z nimi rozprawiła. Posadziliśmy Jacksona na krześle, które znajdowało się wewnątrz. Wpatrywaliśmy się w niego. Żadne z nas nie wiedziało co mamy teraz zrobić. Czy Scott nie powinien być tu z nami? Nagle drzwi do pomieszczenia się otwarły. Instynktownie Isaac chciał rzucić się na osobę, która pociągnęła za klamkę. Do pomieszczenia wparował Stiles.
- Spokojnie! Nie świrujcie!
Chłopak spojrzał na mnie i się uśmiechnął.
- Nic mu nie jest? - Zapytał po chwili.
- Sprawdźmy. - Odezwałam się.
Chciałam delikatnie szturchnąć Jacksona, ale ten mocno złapał mnie za nadgarstek i wygiął boleśnie moją rękę. Krzyknęłam z bólu, a Stiles i Isaac pomogli mi się wydostać z żelaznego uścisku chłopaka. Stilinski delikatnie przyciągnął mnie do siebie.
Katemina miała go unieszkodliwić. - Wyszeptała Erica.
- Najwyraźniej tylko na tyle możemy liczyć. Miejmy nadzieje, że jego pan się dziś pojawi.
- A więc taki jest wasz plan... - Wymamrotałam, rozmasowując obolałą rękę.
- Nikt ci o tym nie powiedział? - Stiles był zaskoczony.
- Dowiadywałam się w trakcie. - Mruknęłam pod nosem.
Nagle Jackson otworzył oczy.
- Jestem tu.
Jego głos był wyraźnie inny. Stiles odsunął się ode mnie i podszedł do chłopaka siedzącego na krześle.
- Jackson to ty?
- My. Wszyscy tu jesteśmy.
- Ty zabijasz ludzi?
- My zabijamy morderców. Wszyscy na to zasłużyli.
- Ludzie, którzy dla ciebie są mordercami... kogo zabili?
- Mnie!
- Co masz na myśli?
- Zamordowali mnie!
Jackson powoli zaczął się przemieniać. Stiles wycofał się do tyłu.
- Dobra. Więcej kateminy. Ellie gdzie ją masz?
- Zużyłam wszystko.
Stiles z przerażeniem spojrzał na mnie. Jackson wstał z miejsca.
- Wszyscy na zewnątrz!
Wydostaliśmy się z pomieszczenia i zatrzasnęliśmy za sobą drzwi. Erica i Isaac trzymali je, by uniemożliwić Jacksonowi wydostanie się, a Stiles odsunął się ze mną na bok. Złapałam go mocno za rękę i czekałam na dalszy bieg wydarzeń. Nagle jedna ze ścian pomieszczenia rozpadła się na kawałki i kanima wydostała się na zewnątrz. Stiles odruchowo zasłonił mnie swoim ciałem. Przecież to ja jestem wilkołakiem, a on człowiekiem... Czy nie powinno być na odwrót? Otrzepaliśmy się z pyłu i ruszyliśmy za stworzeniem. W tym celu się rozdzieliliśmy. W pewnym momencie usłyszałam Scotta... miałam dziwne wrażenie... Wytężyłam słuch. Chłopak miał kłopoty. W tym momencie Jackson stał się dla mnie sprawą drugorzędną. Czym prędzej udałam się w miejsce, gdzie znajdował się mój przyjaciel. Moim oczom ukazała się mama Allison. Scott leżał na ziemi i się dusił. Pomieszczenie, w którym się znajdowaliśmy, wypełnione było dziwnym dymem. Zszokowana tym, co właśnie ujrzałam, skierowałam wzrok na mamę Allison. Zastygłam w bezruchu. Od razu odczytałam jej złowrogie intencje, ale nie mogłam skrzywdzić mamy przyjaciółki... Kobieta rzuciła się na mnie i wbiła mi w brzuch nóż. Upadłam na ziemię, a ta podeszła do mnie i zaczęła zadawać mi kolejne ciosy ostrym narzędziem. Ból był nie do wytrzymania. Nagle drzwi do pomieszczenia otwarły się z hukiem. Derek oderwał kobietę ode mnie i zaczął z nią walczyć. Leżałam na ziemi i błądziłam dłońmi po moich ranach. Nie umiałam złapać oddechu. Wszędzie była krew. Zrobiło mi się słabo... Nie byłam przygotowana na taki zwrot akcji. Ktoś podbiegł do mnie i wziął mnie w swoje ramiona. Był to Stiles. Chłopak nie wiedział, co ma zrobić.
- Podobno powinnam się wyleczyć... - Wyszeptałam.
Nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Nawet nie wiedziałam, ile leczenie może trwać.
- Jestem przy tobie.
Stiles ucałował mnie w czoło. Chłopak mocniej mnie objął, co jeszcze bardziej mnie zabolało.
- Przepraszam! Nie chciałem!
Mama Allison uciekła. Derek pomógł wstać Scottowi z ziemi i podszedł do mnie.
- Czemu z nią nie walczyłaś? - Hale był wkurzony.
- To mama mojej przyjaciółki.
- Ona próbowała zabić Scotta i ciebie!
- Daj jej spokój! - Wtrącił się Stiles.
Derek spiorunował Stilinskiego morderczym wzrokiem.
- Dajcie spokój... - Wyszeptałam ledwo słyszalnie.
W tym momencie Derek się opamiętał. Mocno chwycił mnie za dłoń. Dostrzegłam na jego twarzy troskę. Na jego ręce pojawiły się dziwne, czarne żyły, które kierowały się na moją dłoń. Otwarłam szerzej oczy i nie wiedziałam, co się dzieje... Hale wytłumaczył mi, że w ten sposób zabiera mój ból. Rzeczywiście po chwili czułam się lepiej, ale dalej byłam osłabiona. Stiles delikatnie wziął mnie na ręce. Derek przez chwilę wpatrywał się w nas z lekką dezorientacją, a następnie postanowił pomóc McCallowi. Po chwili dołączyła do nas Erica i Isaac. Ku mojemu zaskoczeniu, bardzo przejęli się moim stanem. Derek wytłumaczył im, co się stało.
- Gdzie Jackson? - Zapytałam.
- Uciekł... i zabił tę kobietę.
Udaliśmy się na parking. Stiles położył mnie na tylnych siedzeniach, a Scott usiadł z przodu. Pożegnaliśmy się z moim stadem i ruszyliśmy do domu. Stiles co chwilę zadawał mi mnóstwo pytań, co zaczynało mnie już denerwować. Moje rany powoli się zasklepiały. Stilinski najpierw odwiózł Scotta, a później mnie. Chłopak pomógł mi wysiąść z auta i znów wziął mnie na ręce. Nie protestując, owinęłam ręce wokół jego szyi. Stiles wyciągnął z mojej kieszeni klucze i delikatnie otworzył drzwi.
- Moja mama i Lydia śpią.
- Skąd to wiesz?
Spojrzałam na niego jak na idiotę.
- No tak.
Bezszelestnie Stiles zabrał mnie do mojego pokoju. Tam powoli się ogarnęłam i położyłam się do łóżka.
- Dziękuję.
- Nie ma za co! - Stiles krzyknął.
- Ciszej, bo obudzisz je.
- Przepraszam.
Chłopak chciał się już zbierać, ale go powstrzymałam.
- Zostaniesz ze mną? - Posłałam mu delikatny uśmiech.
- Oczywiście.
Zrobiłam mu miejsce obok siebie, co zaskoczyło Stilesa.
- Chyba nie myślałeś, że będziesz spał na krześle... chybachyba, że chcesz.
- Co? Nie! W sumie... albo... nie wiem.
- Chodź tu. - Zaśmiałam się.
- Ok.
Stiles ostrożnie wślizgnął się do mojego łóżka. Oparłam głowę o jego tors i zamknęłam oczy. Serce chłopaka waliło jak oszalałe. Na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech. Jeszcze mocniej wtuliłam się w chłopaka, a następnie głębokie zmęczenie dało mi o sobie znać. Zamknęłam oczy i odpłynęłam w krainę snów.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro