#21 Mecz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Podeszłam do drzwi, za którymi znajdował się pokój Lydii. Z pomieszczenia wydobywała się głośna muzyka. Zapukałam do drzwi, by uszanować prywatność siostry i jak tylko usłyszałam zaproszenie, weszłam do pokoju. Lydia paradowała w staniku i krótkich sportowych spodenkach. Zmarszczyłam czoło i opadłam na łózko dziewczyny. Rudowłosa otworzyła swoją szafę i zaczęła po kolei przeglądać swoje ubrania. Założyłam ręce za głowę i oparłam się o poduszkę. Mam wrażenie, że jeszcze długo będę musiała czekać na siostrę. Lydia głośno zaśpiewała refren piosenki, która leciała na jej laptopie. Zaśmiałam się z jej popisu wokalnego. Ta posłała mi szeroki uśmiech i zachęciła mnie, bym się do niej dołączyła. Przez chwilę się opierałam, ale w końcu podniosłam się z łóżka i razem z siostrą zaczęłyśmy śpiewać. Lydia teatralnie chwyciła za swoją szczotkę do włosów i tańczyła na środku pokoju. W końcu jednak musiałam przerwać naszą zabawę i upomniałam siostrę, żeby się pośpieszyła. Ta wymruczała coś pod nosem i w końcu ubrała się. Lydia zniknęła w swojej łazience, a ja wróciłam do swojego pokoju. Dostrzegłam, że ekran mojego telefonu zaświecił się. Zaraz po tym pomieszczenie wypełniła piosenka, którą miałam ustawioną na dzwonek. Wzięłam komórkę do ręki. Zdziwiona tym, kto do mnie dzwoni, w końcu odeprałam połączenie.
- Cześć Ellie. - Odezwał się ten niezwykle charakterystyczny głos.
- Derek! Cholera, gdzie jesteś? Zaraz... czekaj! Nie mów mi. Coś się stało? - Zaczęłam panikować.
- Spokojnie. Nic mi nie jest. Właściwie to chciałem się dowiedzieć, jak się trzymasz?
- Bywało lepiej. - Westchnęłam.
- Przepraszam, że to wszystko tak się skomplikowało.
- Zmieniłeś całe moje życie... Przepraszam tego wszystkiego nie naprawi.
- Wiem.
- Słyszałam, że twoje... nasze stado się rozpada. - Zmieniłam temat.
- Niestety tak. Boyd i Erica... właściwie już zadecydowali. Nie wiem co się dzieje z Isaackiem.
- Był u mnie wczoraj.
- Tak? Coś ci mówił?
- Właściwie to poprosił mnie o radę.
- Co mu powiedziałaś?
- Zasugerowałam mu, żeby został. Nie myśl sobie, że zrobiłam to dla ciebie.
- Rozumiem. Zgodził się?
- Właściwie to nie wiem, co w końcu postanowił. Podobno będzie dziś na meczu. Okaże się, czy odejdzie z Ericą i Boydem.
- Mam nadzieję, że ty ode mnie nie odejdziesz.
- Jakby nie było... Zmusiłeś mnie do przemiany. Zostałam postrzelona przez jakiegoś dupka, prześladujesz moich przyjaciół, chciałeś zabić moją siostrę... mam wymieniać dalej? Jak myślisz, ile jestem w stanie jeszcze znieść?
- Jesteś silna.
- To nie zmienia faktu, że moja życie skomplikowało się wtedy, gdy ty pojawiłeś się w Beacon Hills.
Lydia weszła do mojego pokoju, dając mi tym samym znać, że jest już gotowa do wyjścia.
- Muszę już kończyć. - Odezwałam się do Dereka.
- Uważaj na siebie.
Rozłączyłam się. Podeszłam do lustra i poprawiłam szybko włosy. Następnie razem z siostrą udałam się do samochodu. Przy wyjściu spotkałyśmy mamę, która od razu zwróciła uwagę na to, że mimo mojej rzekomej choroby, wychodzę z domu.
- To bardzo ważny mecz dla naszych przyjaciół. Muszę tam być.
Mama spojrzała na Lydię. Ta bez najmniejszego problemu przekonała naszą rodzicielkę, że powinna pozwolić mi iść.


Lydia zaparkowała samochód na parkingu szkolnym. Mimo wieczornej godziny miejsce bardzo tętniło życiem. Wszędzie dookoła panoszyli się ludzie ubrani w barwy naszej drużyny. Spora ich ilość miała w rękach transparenty. Lydia otworzyła bagażnik i wyciągnęła z niego nasz transparent, który przygotowałyśmy wczoraj w nocy. Wzięłam arkusz papieru pod pachę i razem z siostrą udałam się na trybuny. Miałyśmy problem ze znalezieniem miejsca, ponieważ trybuny już pękały w szwach. Usłyszałam jak ktoś nas woła. Mój wzrok zatrzymał się na Szeryfie Stilinskim. Mężczyzna siedział wraz z mamą Scotta na jednej z ławek. Machał do nas, wskazując tym samym, że obok nich jest wolne miejsce. Lydia z ogromnym uśmiechem przywitała się z nimi i usiadła obok Pani McCall. Ja dość niepewnie przywitałam się z nią i tatą Stilesa. Od razu przypomniało mi się zajście na komisariacie. Przez to, że nie rozmawiam ze Scottem, nie wiem, czy kobieta wie już o nas. Pani McCall wydawała się zakłopotana. Posłała mi słaby uśmiech, więc domyśliłam się, że na pewno coś już wie... tylko co? Nagle kobieta wstała i poinformowała nas, że idzie na chwilę do szatni, w której znajduje się Scott. Szeryf Stilinski zagadał Lydię, a ja rozejrzałam się dookoła. Panował tu niezwykle przyjazna atmosfera. Po dziesięciu minutach zawodnicy pojawili się na boisku. Wszyscy poderwali się z miejsc, dopingując swoją drużynę. W tłumie zawodników dostrzegłam Stilesa i Scotta. McCall wydawał się zdenerwowany, a Stiles błądził wzrokiem po trybunach. Gdy nasze spojrzenia się napotkały, od razu zaczął do mnie machać z ogromnym uśmiechem na twarzy.
- Zależało mu bardzo, żebyś się tu pojawiła. - Zaśmiał się Szeryf.
- Niby dlaczego? Przecież i tak nigdy nie gra. - Stwierdziła Lydia.
Dźgnęłam ją delikatnie łokciem w bok i odmachałam chłopakowi. Mój dobry nastrój od razu się zepsuł, kiedy dostrzegłam, że na boisku pojawił się również Jackson. Zdenerwowana spojrzałam na Scotta. Ten udawał, że mówi coś do Stilesa, ale tak naprawdę jego słowa były skierowane do mnie.
- Jest źle. Będę potrzebował twojej pomocy.
- Wszyscy ostatnio jej ode mnie potrzebują. - Wymruczałam pod nosem.
Lydia zerknęła na mnie. Uśmiechnęłam się do niej, a ta wróciła do rozmowy z Szeryfem.
Trener podszedł do chłopaków, a ja przeniosłam swój wzrok na Jacksona, który rozgrzewał się na boisku. Ten mecz nie może skończyć się masakrą... Z zamyślenia wyrwał mnie krzyk trenera.
- Zaiwaniaj na boisko!
Wróciłam wzrokiem do chłopaków i zobaczyłam, że Stiles wbiega na boisko. Totalny szok! Poderwałam się z miejsca i zaczęłam klaskać w dłonie, by wesprzeć chłopaka. Ten ewidentnie nie wierzył w to, co się właściwie dzieje. Mama Scotta wróciła do nas. Zajęła miejsce obok mnie.
- A niech to... Czemu mój syn wszedł na boisko? - Zapytał Szeryf.
- Ponieważ jest w drużynie? - Spojrzała na niego Melissa.
- No racja... Mój syn jest na boisku!
Szeryf podniósł się z ławki i głośno skandował imię swojego syna. Mnie natomiast zastanawiało to, dlaczego Scott siedzi na ławce. Jednak szybko otrzymałam odpowiedź. Przechwyciłam wiadomość, która była skierowana do Scotta. Jej nadawcą był Gerard Argent.
- Gra zrobi się interesująca. Ustawmy w grze prawdziwy zegar. Dam ci czas do ostatnich 30 sekund meczu. Jeśli do czasu, gdy zegar na tablicy zacznie odliczać ostatnie 30 sekund, nie dasz mi Dereka, Jackson zabije kogoś.
Mecz się rozpoczął. Zacisnęłam pięści i nie mogłam uwierzyć w to, co się tu do cholery dzieje. Poderwałam się z miejsca pod pretekstem, że muszę iść do toalety. Tak naprawdę schowałam się za trybunami i intensywnie myślałam co mamy teraz do cholery zrobić. Ten stary dziad nie żartuje... naprawdę kogoś skrzywdzi. Poczułam bardzo znajomy zapach. Odwróciłam się i zobaczyłam Isaacka. Chłopak wydawał się zdezorientowany.
- Dlaczego nie dopingujesz Stilesa? To jego życiowa szansa.
- Mamy problem i do duży.
- Błagam cię... tylko nie to. Podjąłem decyzję. Wyjeżdżam.
- Nie ma mowy! Podeszłam bliżej do chłopaka.
- Jeżeli nie sprowadzimy Dereka do Gerarda, Jackson kogoś zabije.
Oczy Isaaca rozszerzyły się.
- Chyba sobie żartujesz...
- Nie! Musimy coś zrobić. Scott siedzi na ławce. Najwidoczniej Argent dopilnował tego, by nie mógł znaleźć się blisko Jacksona. Do tego jeszcze Stiles biega po boisku, a na trybunach są rodzice chłopaków, moja siostra i masa niewinnych ludzi!
- Co masz zamiar zrobić?
- Nie wiem... zadzwonię do Dereka.
- Wykluczone. Nie przyjdzie.
- Nie ma innego wyjścia!
- Ellie nie możemy wydać naszego Alfy!
- Nie obchodzi mnie to, kim on jest. Tu liczy się ludzkie życie.
Cholera... a przyszedłem tu tylko dlatego, żeby się z tobą pożegnać... Posłuchaj! Wróć na trybuny. Ja pójdę się przebrać i zagram. Mam nadzieję, że trener na to przystąpi. Razem ze Scottem obgadam plan.
- Nie będę siedzieć bezczynnie.
- Będziesz czekać, aż coś wymyślimy. Nie możemy działać pochopnie.
Niechętnie zgodziłam się na ten pomysł. Isaac pobiegł do szatni, a ja wróciłam na trybuny. Stiles grał... beznadziejnie. Lydia wyciągnęła nasz transparent i poderwała się z trybun. Pociągnęła mnie za sobą i razem dopingowałyśmy drużynę. Nie miałam ochoty na to, ale musiałam czekać na wskazówki. Nasza drużyna przegrywała, a Stiles już parę razy upadł na ziemię i to głównie przez swoją niezdarność. Scott próbował wybłagać trenera, by ten wpuścił go na boisko, ale niestety ten był nieugięty. Koło chłopaka pojawił się Isaac. Chłopak spojrzał na mnie i pokiwał twierdząco głową. Od razu uruchomiłam swój wilkołaczy słuch.
- Jaki mamy plan? - Zapytał Isaac.
- Na razie powstrzymujemy go przed mordowaniem. - Odpowiedział Scott.
- To bez sensu. Musimy wydać im Dereka. - Wtrąciłam się.
Chłopcy spojrzeli na mnie.
- Na razie tego nie zrobimy. - Stwierdził Scott.
- Musimy zrobić wszystko, bym wrócił na boisko. Isaac czy możesz to zrobić tak, by nikt nie wylądował w szpitalu?
- Mogę spróbować.
- A co ja mam zrobić? - Zapytałam.
- Pilnuj swojej siostry, mojej mamy i taty Stilesa.
- Mogę się bardziej przydać!
- Niby jak? Chcesz zaciągnąć Gerarda za trybuny i tym samym przywołać do siebie Jacksona?
- W sumie to ma sens...
- Nie ma! Siedź tam. - Scott był stanowczy.
Isaac wbiegł na boisko, a ja z obrażoną miną w skupieni przyglądałam się grze. Jak zwykle... potrzebują mojej pomocy, ale nie pozwalają mi działać. Isaac zaczął po kolei eliminować chłopaków z naszej drużyny, tak by Scott mógł wejść na boisko. Niestety Jackson zajął się loczkiem i role się odwróciły. Chłopak nie mógł podnieść się z boiska. Sparaliżował go. Przygryzłam mocno wargę i poczułam w ustach krew. Stiles nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, co tak naprawdę się dzieje. Po raz kolejny pomachał do mnie, a ja wymusiłam na swojej twarzy uśmiech. Melissa chwyciła mnie za dłoń. Odsunęła mnie nieco od Lydii.
- Tam dzieje się coś więcej niż zwykły mecz lacrosse, prawda?
Nie wiedziałam co mam powiedzieć.
- Scott trochę mnie wtajemniczył. Musicie coś zrobić.
- Właśnie w tym problem...
- Pójdę do niego i przemówię mu do rozsądku.
Wstałam z ławki i udałam się do męskiej szatni. Pani McCall pobiegła do syna. W międzyczasie wyciągnęłam z kieszeni telefon i próbowałam dodzwonić się do Dereka. Jak na złość Hale nie odbierał. Po raz piąty wcisnęłam zieloną słuchawkę przy jego imieniu, kiedy usłyszałam przyśpieszone tętno Isaaca. Schowałam telefon i czym prędzej wbiegłam do pomieszczenia, w którym był loczek. Chłopak leżał sparaliżowany na ziemi, a nad nim stał Gerard z dwoma pomagierami. Mężczyzna trzymał w ręce... miecz. Zawarczałam, by zwrócić na siebie ich uwagę. Bez najmniejszego problemu rozprawiłam się z ochroniarzami Argenta. Staruszek w międzyczasie uciekł. Przeklęłam pod nosem, kiedy rzuciłam jednym z pomagierów Argenta o ścianę. Mogłam za nim biec, ale skąd miałam mieć pewność czy na zewnątrz nie czai się więcej łowców? Podbiegłam do sparaliżowanego Isaacka.
- Dziękuję! - Wyszeptał chłopak.
- Nie ma sprawy. Teraz musisz odzyskać sprawność.
- Niby jak?
- Powiedzmy, że Derek mi coś pokazał... raczej nie spodoba ci się to.
Zanim Isaac zdążył cokolwiek powiedzieć, wbiłam swoje pazury w jego brzuch. Musiałam przyśpieszyć proces gojenia. Chłopak wydał z siebie przeraźliwy krzyk. Byłam w szoku, że odważyłam się na takie coś. Nagle usłyszałam krzyki.
- Mecz się skończył... - Isaac wycedził przez zęby.
- Nie...
- Idź!
Bez zastanowienia ruszyłam biegiem z powrotem na boisko. Ludzie byli ewidentnie czymś przestraszeni. W mojej głowie pojawiły się straszne scenariusze. Przeszkodziłam Argentowi... mógł zemścić się na mnie. Tak bardzo bałam się o Lydię i Stilesa. Na boisku panowała ciemność. Wszystkie lampy były zgaszone. Przedzierałam się przez przerażonych ludzi, wołając Lydię. W takim tłumie moje zmysły wariowały. W końcu dostrzegłam rude włosy. Od razu ruszyłam w ich kierunku. Lydia kręciła się wokół własnej osi i wołała mnie. Przytuliłam mocno siostrę. Na szczęście była bezpieczna. Zerknęłam na boisko, a moje ciało całe zesztywniało. Na samym środku stała niewielka grupka osób. Przyglądali się komuś, kto leżał na ziemi. Stiles... odsunęłam się od siostry i z okropnym ściskiem w żołądku podbiegłam do zbiorowiska. Droga, którą musiałam przebyć, niemiłosiernie mi się dłużyła. Upadłam na kolana i z przerażeniem przyjrzałam się osobie, która leżała na ziemi. Ściągnęłam jego kask... to był Jackson. Obok mnie znalazła się Lydia. Zaczęła głośno płakać. Podniosłam się z ziemi i nerwowo przyjrzałam się wszystkim zgromadzonym. Ktoś złapał mnie za ramię. Obróciłam się w stronę tej osoby z nadzieją, że jest to Stiles. Scott miał niezwykle smutny wyraz twarzy.
- Gdzie on jest?
- Nie wiem.
- Jak to nie wiesz? Cholera gdzie?!
Wpadłam w szał. Scott odsunął mnie na bok. W międzyczasie jego mama zaczęła reanimować Jacksona, ale w tej chwili mnie to nie obchodziło. Liczył się tylko Stiles. Szarpałam się ze Scottem. Łzy utrudniały mi widoczność. McCall przytulił mnie mocno, tym samym uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch.
- To moja wina! Gerard mi uciekł... teraz się zemści.
- To nie twoja wina. - Scott pogładził mnie po włosach.
- Mogliśmy dać mu Dereka!
- Ellie...
- Zamknij się!
Odsunęłam się od Scotta i upadłam na kolana. Ukryłam twarz w dłonie. Czułam się taka bezsilna. Wokół roznosiło się pełno krzyków. Lydia... mama Scotta, trener... zawodnicy. Wszyscy przejmowali się teraz losem Jacksona. Gdy ujrzałam Szeryfa Stilinskiego, poczułam ogromne ukłucie w sercu. Tak samo, jak ja przed chwilą, rozglądał się w poszukiwaniu syna. Mężczyzna podszedł do nas i zaczął wypytywać Scotta o Stilesa. Za każdym razem, kiedy słyszałam jego imię, kolejna fala łez wylewała się na moje policzki. Jeżeli spadnie mu choć jeden włos z głowy... osobiście zabiję Gerarda i każdego, kto stanie mi na drodze.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro