Rozdział piąty ( Liam ) [ teraz ]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Którejś niedzieli, gdy moi rodzice wyszli, a ja czekałem na Masona, rozległ się dzwonek do drzwi. Ściągnąłem brwi, gdy uświadomiłem sobie, że miał być, dopiero za pół godziny. Zatem to musiał być ktoś inny.

- Otwarte ! - krzyknąłem z pokoju, nie odrywając się od oglądanego telewizora.

Zerknąłem na hol, w samą porę, by zobaczyć, jak Alice zamyka za sobą drzwi.

- Cześć - posłała mi swój najbardziej olśniewający uśmiech.

Naprawdę pięknie się uśmiechała.... I wyglądała przepięknie. Mocno falujące włosy opadały jej kaskadami na ramiona, a jasny kolor kremowej sukienki doskonale podkreślał jej cerę o odcieniu złotego piasku pustyni.

Tak, Alice była z pewnością jedną z najładniejszych dziewcząt, jakie widziałem. Ładniejszą niż Malia. Nawet piękniejszą niż Hayden. Co więc ze mną było nie tak ? Dlaczego nie próbowałem jej wyrwać i się umówić ? I czemu za każdym razem, gdy ją widziałem, ciało ogarniał mi jakiś niezrozumiały chłód, choć patrzyła na mnie z ciepłem w oczach ?

- H-hej... - zdołałem wreszcie wydusić. - Eee... Potrzebujesz czegoś ? Theo znowu gdzieś wsiąkł ?

Zbliżyła się i usiadła w fotelu.

- Och, nie. Przyszłam do ciebie. Theo jest dziś zajęty, a ja... chciałam zamienić kilka słów z tobą - powiedziała, bawiąc się palcami swoim naszyjnikiem.

Był to śliczny wisiorek z żywego złota; na misternym łańcuszku były zaczepione zwrócone ku sobie sierpy księżyca, tworzące coś na kształt serca.

Zgasiłem telewizor i niezręcznie wbiłem wzrok w podłogę. Zdążyłem zauważyć, że przygląda mi się badawczo.

- Obciąłeś się - zauważyła.

- Eee... tak.

- Wyglądasz znacznie lepiej - stwierdziła i kręcąc głową dodała : - Nie do wiary. Jesteś blondynem ! Ciągle mnie zastanawiało, czemu Theo cię tak zawsze opisuje. Teraz już wiem...

- Dużo o mnie mówi ? - zapytałem, niby od niechcenia.

- Trochę. Zwykle się na ciebie skarży. Ale z jakiegoś powodu ciągle do ciebie chodzi... Raz powiedział, że czuje się za ciebie odpowiedzialny - powiedziała.

Omal się nie udławiłem. On za mnie ? To chyba ja prędzej powinienem. W końcu wyciągnąłem go spod ziemi, ryzykując, że obmyśli na moim stadzie zemstę godną socjopaty.

Potem pomyślałem, że Theo podał mi bardziej skuteczne rady w kwestii opanowania agresji niż Scott czy Mason. I kilkakrotnie sam pomógł mi odpowiednio wyładować złość... Choćby na swoim nosie. Mógł się faktycznie uważać, że tylko on mnie powstrzymuje przed staniem się destrukcyjnym wilczym tajfunem... 

Oderwałem się od myśli i skupiłem wzrok na twarzy Alice.

- O czy chcesz pogadać ?

- Mam drobną sprawę, ale... może ona trochę zaczekać. Lepiej powiedz, co u ciebie.

Wzruszyłem ramionami.

- Jest jak jest. - Zawahałem się. - Mogę ci zadać pytanie ? Jak sobie radzisz z... byciem człowiekiem ?

- Cóż, to... złożone pytanie. Generalnie... cieszę się, że nie muszę już znosić pełni, a łowcy mnie nie ścigają. Jeśli chodzi o siłę... chyba nigdy nie była mi zbyt potrzebna.

- Pewnie. Wystarczy silny chłopak - palnąłem zanim się zastanowiłem,

Zaraz spłonąłem rumieńcem, ale Alice tylko się roześmiała.

- Między tobą i Theo wszystko się układa ? - zadałem kolejne pytanie, które powinienem był przemyśleć.

Na szczęście nie uznała go za nietaktowne.

- Theo... zrobił się bardzo... ostrożny. Jesteśmy na dobrej drodze do naprawienia tego... co miedzy nami było. Ale na razie wszystko jest kruche - przyznała.

Dziewczyna splotła dłonie i powiedziała rzeczowo :

- Liam, przyszłam, bo... mam pewną delikatną sprawę. Jak zauważyłeś, jestem teraz człowiekiem i w związku z tym mogę w przyszłości potrzebować... pewnej pomocy.

- Szukasz pracy ? - spróbowałem zgadnąć.

Zmarszczyła czoło.

- Nie. Skąd ten pomysł ?

No tak, ktoś, kto na co dzień nosi diamentowe bransoletki, raczej nie narzeka na niedobór pieniędzy...

- Więc... co cię do mnie sprowadza ?

Wzięła głęboki oddech.

- Grupa krwi - oznajmiła w końcu. - Potrzebuję wiedzieć, kto może oddać mi krew... gdyby coś złego się stało.

Zamrugałem oczami.

- Och... a twoja rodzina ?

- Moi rodzice nie żyją. Nie wiem, gdzie są w tej chwili ciotka i wujek... a nawet, gdybym wiedziała, to oni nie nadają się na dawców. Mam bardzo rzadką grupę. Wyobraź sobie, że Theo też ją ma. Niesamowite, naprawdę ! Znalazł się w tych dwóch procentach populacji... Ale nie mogę być zdana tylko na niego.

- Samowystarczalność jest ważna - przyznałem grzecznie. - A jaka to grupa ? 0 Rh- ?

- Nie, jeszcze rzadsza. B Rh-.

Zatkało mnie.

- Mówisz poważnie ? Ale... to również  m o j a   grupa krwi !

Skinęła głową.

- Tak właśnie coś mi się zdawało, że Theo mi o tym mówił...

A mnie się zdawało, że ja mu o tym nie mówiłem.... Może jednak Scott to zrobił ? Gdy jeszcze się przyjaźnili albo nawet niedawno ? Zresztą nieważne. Wyjaśnię tę sprawę później.

- Czyli... oczekujesz, że jeśli Theo nie będzie w pobliżu, ja zostanę dawcą ? - podsumowałem.

Alice wyszczerzyła zęby.

- Byłoby miło ! Mogę liczyć głównie na ciebie. Krew zero minus też się nadaje, ale to ostateczność. To jak : zgadzasz się ?

Wzruszyłem ramionami.

- A mam jakieś wyjście ?

Zaśmiała się.

- Dzięki... Przepraszam, że zabrałam ci czas. Czekasz na Masona, prawda ? Przyniosłam coś dla was; Theo mówił, że to twój ulubiony rodzaj - wyciągnęła ze swojej reklamówki sporą colę.

Poczułem się odrobinę głupio. Ten prezent raczej nie był drogi, ale lekki także nie...

- Alice, naprawdę...

Uniosła dłoń.

- Nie przyjmę żadnej odmowy. Zwłaszcza, że powinniśmy zacieśnić nasze stosunki, jako, że oboje jesteśmy blisko z Theo. Proszę, potraktuj tą colę jak przyjacielski gest.

- Niech będzie - pękłem.

Wziąłem od niej butelkę i nalałem do czystych szklanek ze stołu. Ujęła swoją i nagle się zamyśliła.

-  Liam, pozwolisz, że o coś spytam... Czy w zbliżeniu się do Theo przeszkadzała ci świadomość tego, co zrobił w przeszłości czy zwyczajnie jego osobowość ? Jestem ciekawa, bo ja nigdy nie miała z tym problemu. Znaczy, z obiema rzeczami.

Upiłem pół szklanki, zastanawiając się nad odpowiedzią.

- Ja... sądzę, że osobowość. Wprawdzie byłem na niego - delikatnie mówiąc - zły z powodu Scotta, ale jeśli chodzi o resztę zabójstw... - zarumieniłem się i chrząknąłem - ze wstydem przyznam, że czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.

Pokiwała z namysłem głową.

- Będę się zbierać - oznajmiła.

Wstałem, by ją odprowadzić do drzwi i... wtedy zakręciło mi się w głowie. Najpierw poczułem się dziwnie lekko, a potem stwierdziłem, że nie mogę nabrać powietrza. Próbowałem... ale coś jakby zatkało moją tchawicę. Albo sparaliżowało płuca. Albo jedno i drugie.

Opadłem na kolana, ogarnięty kompletną paniką. W moich płucach trwał pożar. Obraz zaczął zamazywać mi się przed oczami, nie miałem siły powiedzieć choćby sowa. A tym bardziej zachować równowagi.

Opadłem zupełnie na podłogę. I wtedy, ostatnim błyskiem świadomości zobaczyłem wyraz twarzy Alice. Beznamiętne i obojętne spojrzenie. Rzeczowe. Chłodne. Wiedziała co się dzieje.

Dotarło do mnie, że musiała zatruć napój. Sama chyba go nie wypiła. A może była odporna ? Może dodała tojad... Nie, on działa także na ludzi. Poza tym, już kiedyś otruto mnie tojadem. Pamiętam, jak się wtedy czułem. To było inne. Serce biło mi nieregularnie, każde uderzenie tłumiło jednocześnie oddech... Teraz puls był przyśpieszony z nerwów, ale pozostał regularny. Cokolwiek mnie powaliło, nie dotknęło serca, a wyłącznie płuca. Co na jedno wychodziło, bo i tak się uduszę....

Poczułem jak wzbiera we mnie wściekłość i zawód, na dziewczynę, której - mimo wszystko - starałem się zaufać. Niestety, nie mogłem ruszyć nawet palcami.

Po jakiejś minucie przyglądania się mojej agonii, Alice wyjęła komórkę i zadzwoniła... na pogotowie. Mówiła do słuchawki opanowanym tonem, który na pewno zachwycił operatorkę. Ale mnie nie zachwycił. Bo dziewczyna mojego przyjaciela najwyraźniej zaplanowała dla mnie spektakularną śmierć na oddziale intensywnej terapii...

To było ostatnie o czym pomyślałem, zanim straciłem przytomność.

                                                                                                   *

Ocknąłem się w szpitalu. A raczej... to tam zaczęła wracać mi świadomość. Nie stało się to nagle. Najpierw był szum, potem światło, wreszcie niewyraźny obraz przed oczami i ostatecznie - całkiem wyraźne głosy wokół. Niestety, nie było to wielkie pocieszenie wobec faktu, że wciąż nie mogłem choćby ruszyć głową. Rozumiałem, co się dzieje, ale straciłem wszelką kontrolę nad ciałem. I nie poprawiała mi humoru plastikowa rurka wetknięta do gardła, przez którą oddychałem. Przynajmniej znikło to uczucie żaru w piersi, starałem się jakoś pocieszyć.

Obraz wyostrzył mi się przed oczami, choć patrzenie spod nieruchomych, półprzymkniętych powiek nie stanowiło przyjemności.

- Dlaczego to trwa tak długo ?! Nie masz jakiejś cudownej adrenaliny lub innego środka, który postawi go na nogi ?! - to Theo krzyczał.

Na kogo ?

- Jego objawy nie pasują do żadnego znanego mi zatrucia - odparł spokojnie głos Deatona. - Melissa właśnie pokazała nam wszystkim badanie krwi; sam widziałeś, że ono także niczego nie wniosło. Możemy tylko pozwolić lekarzom działać dalej, choć nie sądzę, by mogli zrobić wiele ponad podłączenie go do respiratora.

- A nie masz jakichś... teorii ? - tym razem odezwał się Mason.

- Nie jestem pewny, ale wydaje się, że cokolwiek sprowadziło go do tego stanu, nie wpłynęło na krew. To zatem nie jest trucizna. Najprawdopodobniej więc.. reakcja alergiczna.

- Alergia ? Na co ?! - w głosie Theo słychać było wściekłość; odniosłem wrażenie, iż niewiele brakuje, a rzuciłby się na weterynarza.

- Niestety, nie mam pojęcia. Alice, mówiłaś, że pił colę, zanim upadł ?

- Tak owszem - potwierdziła skwapliwie dziewczyna, a mnie przeszedł dreszcz, gdy ją usłyszałem.

- Są już wyniki analizy płynu, ale nie ma tam nic ponad to, co powinno być w coli... Najwyraźniej nastąpiła spontaniczna reakcja, na co, co dotąd nie szkodziło Liamowi. Człowiek może uczulić się w każdym wieku.

- On nie jest człowiekiem ! - warknął Theo, a ja zacząłem się zastanawiać, czy moje IED nie jest przypadkiem zaraźliwe ( jak np. zbiorowa histeria. )

- Biologia to nie fizyka. Pewne jej zasady często się naginają. A świat nadprzyrodzony w szczególności - odpowiedział weterynarz. - I zanim spytasz : nie, nie wiem, ile można utrzymać go w takim stanie.

Krótko potem wyszedł. Mason nachylał się nade mną jeszcze chwilę, ale potem zerknął nerwowo na Theo.

- Musze na moment wyjść. Chciałem zamienić kilka słów z jego rodzicami....

- Jasne, popilnuję go.

Mój przyjaciel wyszedł i zostało nas w sali tylko troje. Theo patrzył na mnie ze... strachem. To było dla mnie kompletnie nowe. Widziałem jak nieraz bał się o siebie. Ale nie pamiętałem, bym kiedykolwiek zobaczył w jego oczach przerażenie ( nie troskę, tylko po prostu przerażenie ) o drugą osobę.

Był bardzo blady, a ciemny podkoszulek, dodatkowo eksponował tę bladość.

Alice ujęła go pod ramię.

- Jestem pewna, że wkrótce mu się polepszy - powiedziała kojącym głosem.

-  A jeśli nie ? - zapytał retorycznie, odwracając się do niej.

Ponownie skierował wzrok na mnie. Ostrożnie ujął moją dłoń i wyczułem muśnięcie jego energii. Nic się jednak nie wydarzyło; nie czułem bólu, więc nie mógł go zabrać.

- On nie może umrzeć - wyszeptał Theo. - Nawet nie powiedziałem mu, jak bardzo jestem mu wdzięczny... Wyciągnął mnie z tych podziemia, dał drugą szansę. Jest pierwszą osobą, która zobaczyła dla mnie nadzieję... a przynajmniej coś w tym rodzaju. Przypomniał mi, czym jest człowieczeństwo. Bez ciebie się pogubiłem, Alice, i dopiero on skierował mnie na właściwą drogę. Powstała jakaś... więź. Nigdy nie czułem czegoś tak intensywnego. Drażni mnie to, że się ze mną nie liczy i często ma manie gdzieś, ale... nie potrafię sobie wyobrazić, że go nie ma. - Zobaczyłem, że chłopak otwiera usta, jakby chciał coś powiedzieć.

Przez chwilę się wahał, ale ostatecznie spojrzał dziewczynie w oczy i powiedział :

- Ja go kocham, Alice.

Ta pewność w jego głosie... Sam nie wiem, czy bardziej zszokowała mnie właśnie ona, czy owo wyznanie. Serce gwałtownie mi przyśpieszyło, a czujniki zaczęły piszczeć.

Theo i Alice rzucili szybkie spojrzenie na urządzenie monitorujące, ale na szczęście mój puls zaraz się wyrównał. Nie było potrzeby wzywać lekarzy. Theo odetchnął głęboko.

- Kochasz go? To znaczy... jak brata ? Czy jest dla ciebie kimś więcej ? - zapytała dziewczyna rzeczowo.

Chłopak wbił w podłogę swoje niebieskie oczy.

- Sam już nie wiem... żaden z nas nigdy nie potrafił określić, co dokładnie do siebie czujemy. No i, teraz jesteś ty. - Nieśmiało ujął jej dłoń.

Zaskoczyła mnie delikatność tego gestu. Theo, którego znałem rzadko tak się zachowywał nawet wobec przyjaciół.

Alice spojrzał na mnie przeciągle.

- Uważasz, że jest przystojny ? - zapytała.

- Eee... tak.Myślę, że tak.

- A jaką jego cechę uwielbiasz najbardziej ?

Zastanowił się chwilę.

- Oczy - powiedział. - Definitywnie. Takie jasnobłękitne. To ten anielski odcień niebieskiego... ale Liam nie jest aniołem. Ma przeszywające twarde spojrzenie buntownika. Pełne pasji i gniewu. To mi się tak podoba. Ta sprzeczność.

Gwałtownie zamilkł, najwyraźniej uświadamiając sobie,  komu się zwierza.

- Alice... to nie zmienia moich uczuć do ciebie - powiedział szybko. - Jesteś zła, prawda ?

Uśmiechała się z odrobiną zakłopotana.

- Może trochę zazdrosna - przyznała z ociąganiem - ale nie zła. Długo nie było mnie przy tobie. To zrozumiałe, że twoje serce nie stało w miejscu.

Pogłaskała go po policzku.

- Nie będę na ciebie naciskać. Pomogę ci zorientować się w uczuciach. Spróbujemy odbudować to, co łączyło nas dwoje, ale jeśli nam nie wyjdzie, powinieneś porozmawiać poważnie z Liamem. Co ty na to ?

Pokiwał niepewnie głową.

Nagle znieruchomiał, a jego dłoń powędrowała do klatki piersiowej.

- Theo ? Co się dzieje ? - Alice złapała go za ramię, ale chłopak już się rozluźnił.

- Poczułem jakiś ostry ból... i znowu zdawało mi się, że nie mogę złapać oddechu. Ale już w porządku. To chyba przez te nerwy. - Rzucił mi kolejne smutne spojrzenie. - Jeśli on... znowu będę sam.

- Nieprawda. Ja tu ciągle będę. Nie zostawię cię z tym.

Objęła go za szyję i przytuliła policzek do jego. Przyciągnął ją do siebie mocniej, szukając pocieszenia w jej ramionach.

A ja poczułem, jak w oczach wzbierają mi się łzy. Oczywiście, że Alice nie była zła na Theo. W końcu, gdy już umrę, będzie go miała dla siebie. Nie musi się już mną przejmować. Bił od niej niewzruszony spokój. Nie próbowała mnie dobić, bo nie wierzyła, że jest dla mnie ratunek. Miałem umrzeć  w szpitalu,  z rurką podłączoną do gardła i nie porozmawiawszy z Theo o tym, jak ważny dla mnie się stał. A wszytko to, będąc w pełni świadomym.

Kolejne litry powietrza były tłoczone do moich płuc, a moje myśli zajmowała jedna rzecz : jeśli nie z zazdrości, to  dlaczego Alice skazała mnie na tak upokarzającą śmierć ?

                                                                                                            *

Liam, obudź się. Głos w mojej głowie, pełen mocy i silniejszy od ziemskiej grawitacji, sprawił, że wezbrała we mnie energia. Najpierw otwarłem oczy, a potem zaczerpnąłem głęboko powietrze.

Wciąż miałem podłączony respirator; ze złością złapałem rurkę i rozkoszując się odzyskaną siłą oderwałem ją z całej siły.

Kurczowo łapałem powietrze. Moje płuca odzyskały w końcu władze. Przez chwilę byłem tylko ja i samodzielnie wydychany oraz wydychany chłodny tlen. Potem usiadłem powoli i rozejrzałem się wokół.

Scott uśmiechnął się do mnie.

- Witamy z powrotem.

Nie rozumiałem, co się stało.

- Jak... ?

- Sprowadziłem cię głosem Alfy - wyjaśnił. - Deaton zadzwonił po mnie i powiedział, że to może być twoja ostatnia nadzieja. Nie umiał znaleźć żadnego leku, nie umiał w ogóle ustalić dlaczego jesteś w takim stanie. Zadzwonił i kazał mi przyjeżdżać. Nie masz pojęcia, jakiego strachu mi napędziliście. Omal nie pomyliłem pociągów. Bałem się, że nie zdążę.

Przyciągnął  mnie do siebie w opiekuńczym uścisku starszego brata. Przez moment ogarnęło mnie uczucie, " że  wszystko będzie dobrze ". Ale potem wróciłem do rzeczywistości.

Scott może i tu był, ale nie mogłem zrzucać wszystkiego na jego głowę i wciągać w kolejne potencjalne zagrożenie. Miał swoje życie, studia... Musiałem poradzić sobie sam z Alice i jej tajemniczymi środkami wywołującymi alergię.

- Czuję się lepiej, dziękuję. Chyba zacznę unikać picia coli - uśmiechnąłem się słabo.

Chłopak pokiwał głową, ale zauważyłem,  że wciąż drżał. Naprawdę się o mnie bał. Przejechał pół kraju, żeby mnie uratować. Pomyślałem, że w moim życiu są tylko dwie stabilne relacje - i łączą mnie z Masonem i właśnie ze Scottem. Cokolwiek miało się wydarzyć w przyszłości, wiedziałem, że te dwie rzeczy nigdy się nie zmienią.

- Możecie wejść ! - zawołała Scott w kierunku drzwi.

Mason był przy moim łóżku pierwszy.

- Nigdy więcej tego nie rób, stary. Przyzwyczaiłem się, że jesteś niezniszczalny i nie muszę się o ciebie bać - wyszeptał, obejmując mnie kurczowo.

Poklepałem go po plecach.

Odsunął się, a ja wpadłem w silne ramiona Theo. Zanim się zastanowiłem, obejmowałem go równie mocno, jak on mnie.

- Przestraszyłeś mnie - szepnął.

Z trudem maskował emocje w swoim głosie. Odniosłem wrażenie, że niewiele brakuje, aby rozpłakał się z ulgi.

- To się nie powtórzy - przyrzekłem poważnie.

Puścił mnie i uśmiechnął się blado. Otarł szybkim ruchem ręki oczy, ale zdążyłem zauważyć błyszczące na jego rzęsach łzy.

Też się do niego uśmiechnąłem. Nie przyszedł jeszcze, aby omawiać nasze uczucia, ale chciałem na razie pokazać, że doceniam jego obecność tutaj.

Mój wzrok przesunął się na Alice, która zbliżyła się tak jakby szła na ścięcie.  Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Wiedzieliśmy o sobie nawzajem. I zawarliśmy milczące porozumienie, że wyduszę... to znaczy p o r o z m a w i am  z nią później.

- Cieszę się, że wróciłeś do zdrowia - powiedziała, nakładając na twarz uśmiech.

Theo zwolnił miejsce, a ona usiadła i przytuliła mnie.

Otoczyłem ją ramionami, ale to było bardzo ostrożne i miało służyć tylko zachowaniu pozorów. Musiałem je zachować przede wszystkim przez wzgląd na Theo. Nie mogłem bezpodstawnie oskarżyć o morderstwo jedynego członka jego dawnej rodziny, który mu pozostał.

Ale jeśli nie będzie miała naprawdę  d o b r e g o  wytłumaczenia... oby stać ją było na opłacenie własnego pobytu w Eichen House.



Dobra, jestem w połowie. Piszcie w komentarzach, co jak na razie myślicie o Alice i jej pobudkach oraz  jej relacjach zarówno z Theo, jak i Liamem.    Ciekawi mnie : czy lubicie jej postać ?

Ciąg dalszy nastąpi !

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro