Rozdział dziewiąty ( Liam ) [teraz]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hej, przepraszam za długą zwłokę, ale oto przed wami półfinałowy rozdział ! Miłego czytania !


Alice uparła się, by prowadzić samochód, jako, że " znała drogę ". Pozwoliłem jej, aczkolwiek zacząłem żałować, kiedy przekroczyła ograniczenie prędkości o 50 na godzinę i trzy razy były zmuszona ostro skręcić, by uniknąć zderzenia z innym autem albo jakimś innym obiektem.

- Kto ci dał prawo jazdy ?! - zapytałem, próbując złapać oddech po kolejnym wrażeniu.

- Nie mam prawa jazdy.

Aha... To wiele wyjaśnia.

Zatrzymaliśmy się wreszcie daleko a miastem, praktycznie już w lesie, przed jakimś budynkiem, który praktycznie ginął w oplatającej go gęstwinie.

- Co to za miejsce ? - spytałem.

- Chyba bunkier z czasów wojny. Albo inna rzecz z tego okresu... W każdym razie mogła służyć Doktorom za jedno z laboratoriów.

- A teraz należy do Lisa ?

- Owszem.

Wysiedliśmy i ruszyliśmy do środka.

- Dlaczego jeszcze na to nie natrafiliśmy ? Albo chociaż nie wyczuliśmy zapachu ? - zapytałem na wpół do siebie.

- To miejsce jest już w zasadzie poza obrębem Beacon Hills. Jak nie wierzysz, pokażę ci później na mapie - odparła, popychając nieduże drzwi.

Pomyślałem, że to jednak chyba nie był bunkier ani nawet baza wojskowa. Prędzej magazyn.

Alice bez pardonu weszła do środka,  a ja wsunąłem się ostroznie za nią. Zobaczyłem sprzęt laboratoryjny, jak i przedmioty dnia codziennego ( łóżko i aneks kuchenny oraz jakiś regał z książkami i papierami ). Przede wszystkim jednak zobaczyłem na oko osiemnastoletniego chłopaka o sterczących ciemnych włosach i migdałowych czarnych oczach. Uśmiechnął się złowieszczo na nasz widok.

- Liam, jak uroczo móc cię poznać - przywitał mnie przesłodzonym głosem.

Poczułem, jak krew się we mnie gotuje, a tymczasem Lis popatrzył na Alice.

- Oj, trochę mnie zawiodłaś, moja droga...

- Theo umiera. Nasza umowa wygasła - stwierdziła z zadziwiającym przekonaniem w głosie.

- Gdybyś postąpiła według instrukcji, lekarze właśnie wykonywaliby przeszczep. Niestety, zrobiłaś za mało i nasz Beta ciągle żyje. - Zacmokał z dezaprobatą. - Jeśli będziesz stała cicho i grzecznie, może jak już z nim skończę, dam ci to jego serce.

Alice wpatrywała się w niego z niechęcią, ale nic nie powiedziała.

Chłopak znów przeniósł wzrok na mnie.

- Wiesz już kim jestem ?

Wiedziałem. Alice mi wyjaśniła.

- Jesteś bratem Nogitsune - ostatnie słowo niemalże wyplułem.

Młodzieniec się skrzywił.

- To takie uproszczone... Jestem kimś więcej. Ale może zacznę od imienia. Jin, Kitsune Porządku - wyciągnął ku mnie dłoń.

Nie ruszyłem się z miejsca. Jin zrezygnował z teatralności i cofnąwszy rękę, ciągnął dalej :

- Jestem kimś więcej niż tylko bratem tego, którego twój Alfa zniszczył. Jestem jego bliźniakiem, przeciwieństwem, dopełnieniem i drugą połówką. Jestem jego zaprzeczeniem, a zarazem gwarantem istnienia. Jak Ying i Yang. No, bo powiedz : czy chaos może być widoczny bez porządku ?

- Niech ci będzie - warknąłem - nie może. Czego chcesz ? Zemsty ? Aż tak bardzo kochasz swojego.... - tu się zawahałem.

Te wszystkie rzeczy, które Lis wymienił.... w życiu nie słyszałem o bardziej dziwnej i toksycznej relacji. Trudno mi było zrozumieć, czy Nogitsune jest krewnym, miłością życia, rywalem czy wrogiem Jina. Wyglądało na to, że wszystkim na raz.  Przysięgam, że już nigdy nie nazwę mojego związku z Theo skomplikowanym...

- Pragniesz odwetu za krzywdy Nogitsune - skonstatowałem.

Rysy chłopaka stężały.

- Nie odwetu - poprawił. - Sprawiedliwości.

Zaczął krążyć po sali.

- Widzisz, Liam, ja i on możemy spotkać się tylko w materialnych ciałach. Przez Scotta on stracił to, które usiłował zyskać. Znów nie możemy się zjednoczyć, bo jego moc lisiego ducha, odpycha mnie w promieniu 50 mil. A chaos i porządek, choć wrogie, muszą egzystować obok siebie, by czerpać siłę.

Próbowałem sobie poukładać to w głowie.

- Potrzebujesz brata, by mieć pełnie mocy. Ale nie możesz się do niego zbliżyć, ani zabrać przedmiotu, w którym go uwięziliśmy, bo jego moc ci na to nie pozwala - powtórzyłem.

- Tak właśnie jest.

- W czym problem ? Znajdź mu nowe ciało.

Odsłonił zęby, niczym zwierzę.

- To nie takie proste. Dałbym ci wykład na temat ograniczeń kitsune, ale nie mam na to czasu. Niech ci wystarczy, że nie zdołałem przekonać Alice, by mi w tym pomogła, za to zgodziła się wcześniej pomóc mi wymierzyć sprawiedliwość. Tracąc Nogistune straciłem część siebie. Teraz Scott też musi stracić swoją. Najlepiej taką, którą sam stworzył. - Wpatrywał się we mnie wygłodniałym wzrokiem.

Nagle odwaga ze mnie uleciała. No, bo... kim ja jestem by mierzyć się ze starożytnym bytem ? On tego właśnie chciał - dopaść mnie samego.

Zerknąłem na Alice. Przywarła do ściany, najwyraźniej bojąc się o własne bezpieczeństwo.

- Mówiłam, że nie powinniśmy tu przychodzić - szepnęła do mnie z wyrzutem.

Już za późno, by się cofać...

Miałem wyciągnąć od tego gościa, jak ocalić Theo. Jednak trudno było to zrobić, gdy ów gość rzucił się na mnie ze skalpelem w ręku.

Zrobiłem unik, ale on też gwałtownie skręcił i pchnął mnie mocno na podłogę. Stoczyliśmy się we dwoje na ziemię, a ja wezwałem swoją moc. Moje pazury wbiły się w ciało Lisa, ale choć usłyszałem jego krzyk, nie rozluźnił uścisku. Przeciwnie poczułem, jak regenerująca się skóra  w y p y c h a   moje szpony z zadanych mu ran. A potem  mój brzuch przeszył ostry ból, gdy napastnik wbił mi ten metalowy scyzoryk.

Próbowałem zrzucić go z siebie, ale ból mnie zdekoncentrował.

I wtedy Alice uderzyła Kitsune w głowę, jakimś wielkim metalowym czymś.

Nie stracił niestety przytomności, ale zostawił mnie, podrywając się na nogi z zawrotną prędkością.

- Głupia ! - warknął. - Jestem Kitsune Porządku ! Gardzę zdradą i dwulicowością ! Jeśli mnie łamiesz nasz układ, jesteś przeciwko mnie.

Podszedł i popchnął ją z całej siły do przodu. Praktycznie rzucona wpadła na dwa regały. Odwróciłem  głowę, by nie patrzeć, kiedy się na nią zwaliły, ale i tak usłyszałem jak spadające z nich rzeczy tłuką się o podłoże.

Jin obrócił się ku mnie... ale ja już byłem przygotowany. Z całych sił wbiłem mu w bok jego własny skalpel.

Krzyknął, ale po chwili się roześmiał.

- Myślisz, że mnie obezwładnisz ? - zapytał z rozbawieniem.

- Jesteś Lisem, nie Bogiem - odparłem. - Nie zdołasz mnie samemu zabić, gdy mam wszystkie siły.

- Nie. Ale zdołam ci uciec.

Zanim zdążyłem choćby pomyśleć, uderzył mnie z całych sił w skroń.  Ponownie znalazłem się na podłodze, a w tym czasie Jin zdążył wybiec z budynku.

Podniosłem się, czując frustrację i złość zarówno na siebie, jak i na wroga. Mogłem go próbować ścigać... ale nie znałem tej części lasu tak dobrze. A zapach kitsune jest wyjątkowo subtelny i Betom oraz Omegom trudno go wyłapać. Nawet Alfy mają problem. Przecież Scott nie potrafił wyczuć w woni Kiry, Noshiko czy Nogitsune ( w ciele Stilesa ) nic niezwykłego.

Podszedłem do Alice, która wygrzebywała się właśnie spod strąconych półek.

- Nic ci nie jest ?

- Nie - mruknęła, rozmasowując siniaka na głowie. 

- Chodźmy stąd - powiedziałem, pomagając jej wstać. - Theo nas potrzebuje. Mamy jeszcze czas coś wymyślić.

Dziewczyna popatrzyła na mnie z przerażeniem.

- Wymyślić ?! Ja nie jestem teraz w stanie myśleć !

- Więc ja to zrobię - odgryzłem się. - A ty w tym czasie... nie wiem. Wierzysz w Boga ?

- Eee.... Tak.

- Więc spróbuj się pomodlić ! Cuda się zdarzają ! - podsunąłem jej ze złością.

Spojrzała na mnie ze złością, ale ja wcale nie powiedziałem jej tego z ironią. Naprawdę sam byłem bliski załamania. Nie potrafiłem siedzieć na miejscu, czułem potrzebę do działania. Inna sprawa, że niewiele mogliśmy już zrobić. Medycyna i prawa biologii zawodziły. Może Theo faktycznie mogła już pomóc tylko interwencja jakiejś wyższej siły ?

Zastanawiało mnie, co powiedzieliby o tym pomyśle moi przyjaciele. " Daj spokój, wierzysz, że Bóg wysłucha modlitwy o  n i e g o ? ". " Dlaczego cud miałby dotknąć kogoś, kto wymordował pół swojej rodziny i własnego stada i w żywe oczy kpił z różnic Dobra i Zła ? ".

Ale Theo się zmienił. Poniósł swoją karę i robił wiele, by zadośćuczynić mnie i Scottowi, czynów które się dopuścił. Niedawno pokazał, że nawet wcześniej miał pewien kręgosłup moralny, gdy bezinteresownie pomagał Alice w jej pierwszych tygodniach w świecie nadprzyrodzonym. Zasłużył na drugą szansę.

Alice była tak otępiała naszą porażką, że bez protestu pozwoliła mi prowadzić w drodze powrotnej. Odezwała się dopiero po dziesięciu minutach jazdy.

- Przepraszam - powiedziała.

- Eee... za co ?

- Że próbowałam cię zabić. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo zależy ci na Theo. Gdybym wiedziała... gdybym pomyślała... powiedziałabym ci wcześniej. I zyskalibyśmy więcej czasu... Wszystko zrobiłam nie tak... ! Nikt poza mną nie miał pojęcia o jego stanie....! Dlaczego byłam tak głupia ?!

Zalała się łzami i ukryła twarz w dłoniach. Nie odrywając oczu od drogi, położyłam jej dłoń na ramieniu.

- Hej, spokojnie. On ciągle żyje. Wyciągniemy go z tego, zobaczysz. Nie takie rzeczy się tu działy...

Dziewczyna spojrzała na mnie i uśmiechnęła się słaba.

- Masz więcej wiary ode mnie - szepnęła. - A Theo zawsze mówił, że jestem zbytnią optymistką... Może dlatego ciebie też polubił ?

- Może - przyznałem dla świętego spokoju, ale zrobiło mi się nieco weselej, mimo grozy sytuacji.

I nagle Alice skrzywiła się i zamrugała.

- Liam... słabo mi.

Rzuciłem jej zaniepokojone spojrzenie.

- Co ?

- Słabo mi - powtórzyła.

Nagle zaczęła spazmatycznie oddychać, co chyba tylko pogorszyło sprawę, bo osunęła się bezwładnie na oparcie fotela.

- Alice ! Cholera, Alice !

Zjechałem na pobocze i nachyliłem się nad nią, ale zrozumiałem, że mogę, co najwyżej zabrać ją do szpitala, bo na ciele nie miała widocznych obrażeń. Nie byłem też  w stanie zabrać jej bólu, skoro go nie odczuwała.

                                                                                                   *

Jak tylko dojechałem na miejsce, zabrali ją zna ostry dyżur. Stanąłem pod drzwiami i swoim wyostrzonym słuchem wyłapałem monitoring pracy serca, który piszczał niemiłosiernie i krzątaninę wśród lekarzy.

- Wygląda na uraz wewnętrzny !

- Tu popatrz ! Napięty brzuch.

- Jest bardzo blada ! Zupełnie nie reaguje... Straciła dużo krwi !

- Ma potłuczone żebra... To chyba śledziona !

Pikanie urządzeń stało się alarmująco częste, a dodatkowo zdołałem wychwycić przyśpieszenie pracy serca Alice.

- Trzeba ją ustabilizować ! Potem zrobimy transfuzję...

Ja mogę oddać krew, pomyślałem. Chyba tylko ja mam tu tę samą grupę krwi. No i Theo, rzecz jasna. Zanim jednak ruszyłem w stronę gabinetu zabiegowego, doszedł mnie długi jednostajny dźwięk - zatrzymujące się serce.

Przez kolejny kwadrans słyszałem, jak lekarze bez skutku próbują przywróć je do pracy uciskami i sztucznym oddychaniem. Wreszcie usłyszałem głos  oznajmiający :

- Czas zgonu : 18.33

Siedziałem w bezruchu na krześle, a po policzku spłynęła mi samotna łza. To była moja wina. Pozwoliłem jej iść ze sobą. A była teraz tylko człowiekiem.

Na dodatek Jin rzucił ją o te szafki, gdy odwróciła jego uwagę ode mnie. Uratowała mnie. A teraz nie żyła. I co ja powiem Theo ? " Wybacz, stary, twoja dziewczyna zginęła, bo poszła ze mną i dostała w klatkę piersiową regałem " ?

Prawie nie zauważyłem nadejścia Masona.

- Och, Liam.. więc już wiesz.

Poczułem ukłucie niepokoju

- Co wiem ?

Mój przyjaciel zamrugał.

- Czyli, że nie... Posłuchaj, bardzo mi przykro, ale... stan Theo się pogorszył. Serce przestało pracować... Jest teraz  w śpiączce, podłączyli go do maszyny. Ale nie da się go utrzymać w tym stanie za długo.... To grozi uszkodzenie płuc i mózgu.... Liam, słuchasz mnie ?

Mój mózg pracował na najwyższych obrotach.

- Nie będzie w tym stanie długo. - Spojrzałem mu w oczy. - Mamy już dawczynię. 

Na nowo wbiłem wzrok w swoje dłonie.

- Alice nie żyje.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro